Strona 9 z 23 < 1 2 ... 7 8 9 10 11 ... 22 23 >
Opcje tematu
#3149621 - 22/05/2009 04:57 Re: do poczytania [Re: forty]
AGASSI Offline
Knockin' On Heaven's Door

Meldunek: 21/03/2007
Postów: 12041
Makarczyk ujawnił maila od Radwańskiego. "Dla nas masz tylko dobre słowo"
"Nic dla nas nie masz tylko grę na nucie patriotycznej i górnolotne ideału" - tak pisał do dyrektora tenisowego Warsaw Open Stefana Makarczyka Robert Radwański - trener i ojciec najlepszych polskich tenisistek. Obóz Radwańskich krytykuje organizację turnieju. Za to, że nie zapłacono za udział Agnieszce i Urszuli?
Treść maila Radwańskiego do Makarczyka ujawniono w czwartek na specjalnej konferencji prasowej. Oto cała treść (pisownia w oryginale):

"Witam

Jak mam rozumieć nic dla nas nie masz tylko grę na nucie patriotycznej i górnolotne ideału. Wybacz inne czasy i poza tym rozmawiałem z Olkiem Hoffmanem (prawa ręka Solorza) i wiem że dostałeś pieniądze jeżeli jedziesz do Hiszpanii na łowy zawodniczek to przecież nie z pustą sakwą. Ale dla nas masz tylko dobre słowo ale dla innych masz na zachętę. Pamiętaj że w każdej chwili możemy zgłosić medical. Obyś nie przeliczył się z kalkulacjami jak niejaki Fiałkowski i spółka. W tej chwili mogę ci zagwarantować grę tylko Uli

pozdrawiam Piotrek"

[Robert Radwański często posługuje się swoim drugim imieniem, Piotr - przyp. red.]

Spór między obozem Radwańskich, a organizatorami został opisany w mediach tuż przed rozpoczęciem Warsaw Open. Obie siostry były awizowane do turnieju, ale Agnieszka wycofała się w ostatniej chwili - oficjalnie z powodu z kontuzji pleców. Nieoficjalnie: z powodu braku startowego - Radwański żądał ponoć 50 tys. dolarów. Ojciec tenisistek twierdzi, że inne zawodniczki, np. Rosjanka Maria Szarapowa, grają w Warszawie za startowe.

Makarczyk w czwartek po raz kolejny zapewnił, że wszystkie tenisistki grają w Warsaw Open za darmo. I skrytykował obóz Radwańskich: - Moje słowa nie są w żadnym wypadku skierowane do Agnieszki, która jest świetną zawodniczką, ale nazwijmy to jej otoczenia. Bardzo żałuję, że u nas nie zagrała, jednak wywiady ukazujące się ostatnio w mediach są sterowane przez jej otoczenie - powiedział Makarczyk.

Po wycofaniu się Agnieszki Radwańscy wielokrotnie krytykowali organizatorów za złe przygotowanie imprezy: skarżyli się, że ich samochodu nie wpuszczono na parking (Makarczyk tłumaczył, że mają umowę z Suzuki, a Radwańscy jeżdżą mercedesem), a Ula nie mogła trenować na korcie centralnym. Ich uwag, co do organizacji turnieju, nie podzieliła żadna inna tenisistka.

Do góry
Bonus: Unibet
#3151691 - 23/05/2009 04:02 Re: do poczytania [Re: AGASSI]
forty Online   karty


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30411
Skąd: Brama
Messi, czy Ronaldo? Kto lepszy?



Finał Champions League w Rzymie to niepowtarzalna okazja, by rozstrzygnąć, kto jest najlepszym piłkarzem na świecie: Cristino Ronaldo, czy Lionel Messi?

Obaj wciąż podkreślają, że to Barca walczy z Manchesterem, a nie oni między sobą. Messi mówi, że w pojedynku w Rzymie nie widzi nic osobistego, poza tym, że to dla niego najważniejszy mecz w życiu. Wyznaje, że odważy się podejść do karnego, gdyby było trzeba, ale nie ma dla niego znaczenia, kto będzie w środę strzelał gole. Byle był to ktoś z Barcelony. Ronaldo uważa, że obie ekipy mają równe szanse, ale też stara się odegnać presję od siebie. Nic z tego. Miliony fanów na świecie i tak widzą ten finał jako pojedynek 21-letniego Argentyńczyka z 24-letnim Portugalczykiem. Właściwie spór trwa już prawie dwa lata, od chwili, gdy z piłkarskiego tronu umknął Ronaldinho.
Kto jest lepszy? Na razie w rankingach wyżej stoją notowania Ronaldo - to Cristino wygrał plebiscyt France Football i FIFA wyprzedzając Messiego. Nic dziwnego, bo to jego Manchester jest najlepszym klubem świata. Barca może w środę sięgnąć po jego koronę, a wtedy Messi niemal automatycznie sięgnąłby po koronę Ronaldo.
Jest w obu drużynach wielu wybitnych graczy i patrzenie na ten wymarzony finał przez pryzmat dwóch gołowąsów jest może niesprawiedliwe, ale nikt z nas nie ucieknie przed porównaniami.
Cristino, czy Leo? Jest w tym pytaniu coś symbolicznego.
Gdyby mierzyć sympatię fanów, z pewnością przewagę miałby Argentyńczyk. Bezczelnością, symulowaniem fauli i różnymi szczeniackimi wybrykami Ronaldo zyskał wielu przeciwników. Ale nawet oni nie kwestionują jego piłkarskiego geniuszu. Gola umie zdobyć z 35 m, taki właśnie strzał w Porto dał Manchesterowi półfinał i został bramką roku na Wyspach. Ronaldo to świetny drybler, choć o mało eleganckich ruchach, czym odróżnia się od swojego idola Luisa Figo. Jest jednak silniejszy i szybszy, co przy jego technice i polocie czyni z niego gracza niepowtarzalnego.
Nie wiem czy w całej historii piłki portugalskiej był ktoś, kto mógłby mu dorównać w grze głową. Wyskok ma atomowy. I choć jest w jego grze i postawie na boisku trochę cyrku, zazwyczaj służy on Manchesterowi.
Ronaldo bez skrępowania mówi, że zasługuje na nr 1 na świecie
. Można go tylko nie lubić, ale wobec skali talentu każdy jest bezsilny. Zazwyczaj przeciwnicy Manchesteru. Co wymyśli na środę Guardiola przeciw niemu?
Trener Barcy wolałby pewnie, żeby przy piłce częściej był w tę piłkarską noc Leo Messi. Argentyńczyk jest kochany powszechnie, choć nie jest graczem bez skazy (gol ręką w meczu z Espanyolem dwa lata temu). Przypomina jednak dzieciaka z podwórka wyniesionego jakimś cudem natury na futbolowe wyżyny. Lewonożny chłopczyk grę w piłkę zaczynał na prawym skrzydle, żeby siedząca tam mama, dona Celia miała go na oku. Kobieta uważała, by starsi chłopcy nie zrobili krzywdy 5-letniemu synkowi. I tak już zostało. W wieku 13-lat Messi zapadł na ciężką chorobę i dopiero kuracja hormonem wzrostu uratowała go dla futbolu.
Do dziś skromny gracz z Argentyny budzi wiele czułości niemal we wszystkich - poza rywalami z boiska, których przyprawia raczej o zawroty głowy. Jest najdoskonalszym wcieleniem małego wielkiego piłkarza, choć w Barcy można tak nazwać również Iniestę i Xaviego. Gole, asysty, rajdy, strzały - Leo też ma wszystko, by być gwiazdą pierwszego formatu. Ostatnio nawet zdrowie. Przeszło rok nie był kontuzjowany.
Na boisku różni ich bardzo wiele - Leo szuka gry kombinacyjnej, Ronaldo najprostszej drogi do bramki - są jakby kwintesencją stylu hiszpańskiego i angielskiego, rzecz jasna w jego idealnym wydaniu.
No, więc który? Futbolem rządzą sympatie i emocje, ale przede wszystkim wyniki i tytuły. Musimy więc poczekać do środy. A potem pewnie spierać będziemy się nadal.
wolowski

Do góry
#3153812 - 24/05/2009 03:38 Re: do poczytania [Re: forty]
Bullet Offline
Marat Safin


Meldunek: 14/05/2005
Postów: 6982
Skąd: TORY H16 rz.13 m.9
Forty albo ktoś inny czy nie macie przypadkiem zeskanowanego fantastycznego artykułu z wczorajszego PS, a konkretnie z dodatku Magazyn Sportowy "Piłkarska Ruletka"? Świetnie opisuje on hazard wśród naszych kopaczy. Proszę wrzucic tu jak ktoś ma smile

Do góry
#3154020 - 24/05/2009 05:09 Re: do poczytania [Re: Bullet]
Ý€$ Offline
old hand

Meldunek: 23/01/2008
Postów: 987
Skąd:                  PO-land
Originally Posted By: Bullet
Forty albo ktoś inny czy nie macie przypadkiem zeskanowanego fantastycznego artykułu z wczorajszego PS, a konkretnie z dodatku Magazyn Sportowy "Piłkarska Ruletka"? Świetnie opisuje on hazard wśród naszych kopaczy. Proszę wrzucic tu jak ktoś ma smile

Hazard-największa plaga...

Dziennik.pl

Jeden z byłych reprezentantów przegrał w kasynie dwa miliony złotych. Znany ligowiec przed wierzycielami uciekł za granicę. Piłkarze-hazardziści, to największy problem polskiej piłki, o którym głośno się nie mówi - czytamy w "Magazynie Sportowym" dodatku do "Przeglądu Sportowego".


- Gra 80 procent zawodników z polskiej ligi. Połowa chodzi jeszcze do kasyn, reszta siedzi w domu i gra w internecie - mówi Tomasz Hajto. - To największa plaga dzisiejszej piłki. Już się nie pije tak jak kiedyś. Alkohol został zastąpiony przez ruletkę, kieliszek przez kulkę - mówi Marek Koźmiński.

Kasyna tylko czekają na piłkarzy - to ich najlepsi klienci. Żyją z takich jak oni. W jednym z kasyn piłkarze Wisły Kraków mają salkę vipowską, gdzie nie wejdzie nikt z ulicy. To tam świętowali jedno z mistrzostw polski.

Piłkarze chodzą nie tylko do kasyn, ale też zakładają się. O wszystko. Na treningach - kto pierwszy trafi piłką w poprzeczkę czy słupek. Obstawiali czas przyjazdu autokaru, zakładano się o to, kto ureguluje rachunek w restauracji. Obstawiali także mecze u bukmacherów, choć kontrakty im tego wyraźnie zabraniały. - Uzależniony potrzebuje dodatkowych źródeł adrenaliny. Zapewnia ją sport, ale także kasyno. Taki piłkarz w wolnym czasie szuka czegoś, co go nakręci - hazardu, alkoholu, narkotyków, ryzykownych sportów. Chce żeby coś się działo - mówi Jacek Sędkiewicz, psycholog, terapeuta uzależnień.

Na plagę hazardu nie wiele mogą poradzić prezesi i właściciele klubów. Najskuteczniejszą metodą jest tzw. zakaz. Kasyno wprowadza wtedy grającego na jego własną prośbę na listę osób, które nie mają wstępu do lokalu. Działacze Amiki Wronki wymogli taki zakaz na pojawiających się regularnie w kasynach Tomasza Dawidowskiego, Dariusza Jackiewicz i Grzegorza Króla. Piłkarz nie mieli wstępu do kasy w Poznaniu, Wrocławiu i Szczecinie, ale gry nie zaprzestali. Zaczęli odwiedzać kasyna w Berlinie, który od Wronek dzieli niespełna 200 km.

Piłkarze wygrywali ogromne sumy, przegrywali jeszcze większe. Wahan Geworgian potrafił w jedną noc przegrać 130 tys. złotych. Często zdarza się, że zaciągają pożyczki u tzw. ludzi z miasta. Jeden z ligowców zapożyczył się u nich na 100 tys. złotych, musiał oddać 115 tys. - W przypadku jeśli zawodnik nie ma odpowiedniej sumy, dostaje pierwsze i zarazem ostatnie ostrzeżenie. Potem ma już założoną lokatę. Odnawialną i niespłacalną - mówi jeden z byłych piłkarzy.

Mariusz Nosal, były piłkarz m.in. Odry Wodzisław, przegrał wszystkie swoje pieniądze, zapożyczył się na ogromne sumy, które również przegrał, a potem ukrywał się przed wierzycielami , którzy mu grozili. Pozrywał wszystkie kontakty z rodziną i przyjaciółmi, rozwiódł się z żoną i uciekł za granicę. Hazard był też jedną z przyczyn samobójstwa Sławomira Rutki, byłego piłkarza Korony.

Niewielu piłkarzy jest w stanie wyjść z nałogu, wrócić do normalnego życia. Kilku stanie na nogi, reszta pogrąży się na dobre.

Do góry
#3154100 - 24/05/2009 05:32 Re: do poczytania [Re: ݀$]
Bullet Offline
Marat Safin


Meldunek: 14/05/2005
Postów: 6982
Skąd: TORY H16 rz.13 m.9
Dzięki, ale to tylko namiastka artykułu, który ma 4 strony i jest baaardzo ciekawy. Jutro skocze na dworzec i zakupie tam ten PS smile

Do góry
#3154420 - 24/05/2009 16:11 Re: do poczytania [Re: Bullet]
forty Online   karty


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30411
Skąd: Brama
Tenis z komórką w ręku

Jak zarabiać na tenisie, nie odbijając piłki? Siedząc na korcie i robiąc zakłady

Jeżdżą po całym świecie, siedzą na kortach od rana do wieczoru. Latają samolotami, mieszkają w dobrych hotelach. Zawsze są na miejscu, bo muszą wiedzieć, co się dzieje. To daje im przewagę nad osobami śledzącymi to samo spotkanie przed komputerem lub telewizorem. Korzystają z błędów stron internetowych podających na żywo wyniki i z opóźnień telewizyjnych - tak działają ludzie obstawiający na żywo mecze tenisowe i zarabiający na tym spore pieniądze.
Skuteczny, bo szybszy
Betfair to coraz bardziej popularny bukmacher internetowy na świecie. Różni się od innych tym, że ludzie zakładają się między sobą i w większości przypadków obstawiają tylko jeden mecz. Od każdego zakładu grający muszą zapłacić niewielką prowizję firmie. Jeśli w betfair sporo ludzi będzie obstawiało jeden mecz, jest pewność, że do wygrania są duże pieniądze, po kilka, kilkanaście tysięcy euro. Inni bukmacherzy internetowi, widząc, że ktoś chce zagrać wybrany mecz za sporą sumę, nie przyjmują zakładu. Od razu wycofują go z oferty, bo istnieje ryzyko, że mecz jest ustawiony. Poza tym na każdą ligę bądź spotkanie tenisowe są określone kwoty, których nie można przekraczać.
- Jestem najlepszym graczem betfair we Włoszech. Zawsze gram tylko jeden mecz, nie boję się i inwestuję duże pieniądze. To są moje trzy podstawowe zasady, których się trzymam -chwalił się już kilka lat temu Massimo, który należy do grupy "tenisowych biznesmenów".
- Trzeba być bardzo uważnym i dobrze znać matematykę. Przewidywać, jak może zmienić się kurs za kilka sekund. Jeśli zawodniczka ma na przykład piłkę na przełamanie serwisu, to kurs na nią za chwilę się zmieni. Natychmiast to wykorzystuję i w ciągu kilku sekund zarabiam sporą sumkę. Właśnie dzięki temu, że śledzę mecz na żywo. Inaczej nie byłoby to możliwe &#8211; kontynuuje.
Jak rozpoznać takich ludzi? Kilka lat temu było to prostsze zadanie. Teraz już nie.
Rok 2005 Sopot. Na trybunach kortu centralnego siedzi opalony mężczyzna. Na kolanach laptop, na nosie okulary. To Massimo. Nie kryje się z tym, w jakim celu przyjechał do naszego kraju.
- Od dawna jeżdżę po świecie. Nie zawsze wyniki spotkań ukazują się w czasie rzeczywistym. Szczególnie podczas mniejszych turniejów zdarzają się opóźnienia w relacjach. Poza tym telewizja satelitarna także przekazuje ludziom relację kilka sekund po czasie. Oni się tym sugerują. Dostają obraz z lekkim poślizgiem. Ja tylko na tym korzystam. Dzięki temu, że siedzę na korcie, jestem kilka sekund do przodu i wygrywam spore kwoty. To nie jest zabronione- chwalił się Włoch.
- Dziś zgarnąłem kilka tysięcy euro. Wystarczyło parę kliknięć myszką. Cały dzień z laptopem na kolanach to bardzo wyczerpująca praca &#8211; dodał z uśmiechem po chwili.
Wskazał także na drugą trybunę. &#8211; Widzicie tych czterech z laptopami? Konkurencja nie śpi. Czasem, gdy Włoch grał o sporą stawkę, nie potrafił powstrzymać napięcia.
- Show me the money! &#8211; krzyczał z trybun do zawodników, nie zważając na zdumione spojrzenia kibiców. Zdarza mu się też przez pierwszą część meczu głośno dopingować jednego zawodnika, a nagle zmienić &#8222;sympatię&#8221; i oklaskiwać drugiego. Robi tak dlatego, bo gdy obstawia na żywo, kursy co chwilę się zmieniają. Przy wyrównanym meczu, raz jeden, a innym razem drugi tenisista jest faworytem. To tylko woda na młyn dla Włocha, który potrafi być już na początku trzeciego seta sporo wygrany. Kilka razy krzyczał nawet po meczu w stronę kortu: -Easy money!
Massimo pojawia się w Polsce przy okazji każdego turnieju. Jeździ tak po całym świecie.

Przepisy da się obejść

Takich ludzi dostrzegły także władze światowego tenisa. Wprowadzono więc zakaz wnoszenia laptopów na trybuny. - My także będziemy tego przestrzegać. Mamy wystarczająco dużo ochroniarzy, którzy będą obserwować ludzi. Nie chcemy, aby w stolicy obstawiano mecze na żywo- zapewniał dyrektor kobiecego turnieju Warsaw Open Stefan Makarczyk.
Ta walka jest jednak nie do wygrania. Teraz Massimo, zamiast laptopa, trzyma w kieszeni włączony telefon, a w uchu słuchawkę. Na bieżąco przekazuje wydarzenia z kortu swoim wspólnikom siedzącym przed komputerem. W plecaku obok w pogotowiu cały czas ma jednak laptopa. Stara sobie wybierać takie miejsce, aby nie było go widać. Wysoko na trybunie lub za reklamą, która będzie go zasłaniać. Nie jest już tak hałaśliwy, jak jeszcze jakiś czas temu.
Kiedyś Włoch pracował przez kilka miesięcy w roku w swoim kraju, ale płacili mało, a jego kusiły duże pieniądze. Teraz prawie nie bywa w domu.
Najbardziej lubi mniejsze turnieje. Takie jak organizowane kiedyś w Sopocie czy teraz w chorwackim Umag. - Nie ukrywajmy, że sporo tenisistów przyjeżdża do tych kurortów na wakacje, chce się po prostu zabawić. Często widzę ich w nocy na imprezie pijących piwo i palących papierosy, a dzień później muszą grać mecz. Nic dziwnego, że nie mają siły, a dzięki temu ja wiem, na kogo postawić. Sami ułatwiają mi pracę. Wystarczy tylko pójść wieczorem do odpowiedniego klubu - zdradza Włoch. I zarabia coraz więcej.
P.Kaszubski

Do góry
#3155203 - 24/05/2009 20:38 Re: do poczytania [Re: AGASSI]
forty Online   karty


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30411
Skąd: Brama
Originally Posted By: AGASSI
Makarczyk ujawnił maila od Radwańskiego. "Dla nas masz tylko dobre słowo"
"Nic dla nas nie masz tylko grę na nucie patriotycznej i górnolotne ideału" - tak pisał do dyrektora tenisowego Warsaw Open Stefana Makarczyka Robert Radwański - trener i ojciec najlepszych polskich tenisistek. Obóz Radwańskich krytykuje organizację turnieju. Za to, że nie zapłacono za udział Agnieszce i Urszuli?
Treść maila Radwańskiego do Makarczyka ujawniono w czwartek na specjalnej konferencji prasowej. Oto cała treść (pisownia w oryginale):

"Witam

Jak mam rozumieć nic dla nas nie masz tylko grę na nucie patriotycznej i górnolotne ideału. Wybacz inne czasy i poza tym rozmawiałem z Olkiem Hoffmanem (prawa ręka Solorza) i wiem że dostałeś pieniądze jeżeli jedziesz do Hiszpanii na łowy zawodniczek to przecież nie z pustą sakwą. Ale dla nas masz tylko dobre słowo ale dla innych masz na zachętę. Pamiętaj że w każdej chwili możemy zgłosić medical. Obyś nie przeliczył się z kalkulacjami jak niejaki Fiałkowski i spółka. W tej chwili mogę ci zagwarantować grę tylko Uli

pozdrawiam Piotrek"

[Robert Radwański często posługuje się swoim drugim imieniem, Piotr - przyp. red.]

Spór między obozem Radwańskich, a organizatorami został opisany w mediach tuż przed rozpoczęciem Warsaw Open. Obie siostry były awizowane do turnieju, ale Agnieszka wycofała się w ostatniej chwili - oficjalnie z powodu z kontuzji pleców. Nieoficjalnie: z powodu braku startowego - Radwański żądał ponoć 50 tys. dolarów. Ojciec tenisistek twierdzi, że inne zawodniczki, np. Rosjanka Maria Szarapowa, grają w Warszawie za startowe.

Makarczyk w czwartek po raz kolejny zapewnił, że wszystkie tenisistki grają w Warsaw Open za darmo. I skrytykował obóz Radwańskich: - Moje słowa nie są w żadnym wypadku skierowane do Agnieszki, która jest świetną zawodniczką, ale nazwijmy to jej otoczenia. Bardzo żałuję, że u nas nie zagrała, jednak wywiady ukazujące się ostatnio w mediach są sterowane przez jej otoczenie - powiedział Makarczyk.

Po wycofaniu się Agnieszki Radwańscy wielokrotnie krytykowali organizatorów za złe przygotowanie imprezy: skarżyli się, że ich samochodu nie wpuszczono na parking (Makarczyk tłumaczył, że mają umowę z Suzuki, a Radwańscy jeżdżą mercedesem), a Ula nie mogła trenować na korcie centralnym. Ich uwag, co do organizacji turnieju, nie podzieliła żadna inna tenisistka.


Radwański odpowiada na zarzuty Makarczyka

Po tym, co się stało, pan Makarczyk może organizować turnieje, ale piłki kajakowej. W kontekście tenisa proszę już nie łączyć naszego nazwiska z tym człowiekiem. Na razie nie jestem w stanie szerzej ustosunkować się do całego zamieszania, ale ja też mam kilka interesujących maili od pana Makarczyka-powiedział Radwański. O umowie z Suzuki dodał, że była źle skonstruowana, i że była to "kolejna próba załatwianie prywatnych spraw z Radwańską na sztandarze".

Radwański jeszcze ostrzej wypowiada się w "|Super Expressie". - Nie zamierzam brać udziału w tej dyskusji i obrzucaniu g...! Pan Makarczyk ostro nas atakuje, bo z turnieju odpadła mu Szarapowa, co go bardzo zabolało. Teraz musi się na kimś wyżyć, więc znów pluje na nas - mówi Radwański i zapowiada, że poda Makarczyka do sądu.

- Nie chcę mieć z nim do czynienia. Przykro mi z powodu polskich kibiców, ale dopóki ten pan będzie kierował jakimkolwiek turniejem, nas w nim nie będzie - mówi Radwański.

Do góry
#3158300 - 25/05/2009 23:21 Re: do poczytania [Re: forty]
TomaszGollob Offline
enthusiast

Meldunek: 21/12/2008
Postów: 227
Radwańscy vs. Makarczyk ciąg dalszy...

Dyrektor turnieju rangi WTA Tour - Warsaw Open Stefan Makarczyk przesłał do PAP korespondencję mailową pomiędzy nim, a agencją menedżerską IMG, dotyczącą warunków przyjazdu do Warszawy i występu na kortach Legii Rosjanki Marii Szarapowej, byłej liderki rankingu tenisistek.
Autorem maila przesłanego do biura Warsaw Open jest Max Eisenbud wiceprezes IMG Tennis, a przedmiotem korespondencji ustalenie szczegółów dotyczących przyjazdu i pobytu Szarapowej, która w Warszawie wystartowała po blisko dziesięciomiesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją i operacją prawego barku.

Strony uzgodniły, że organizatorzy turnieju pokryją przelot Rosjanki, jej trenera Michaela Joyce'a oraz trenera od przygotowania fizycznego Roberto Garcii pierwszą klasą z Tampy na Florydzie do Newark liniami Continental Airlines w dniu 13 maja, a także na linii Newark - Warszawa, gdzie przewoźnikiem były Polskie Linie Lotnicze LOT.

Cena jednego biletu to 2 358 dolarów, a zgodnie z umową zawartą z agencją IMG wszystkie opłacili organizatorzy imprezy. Do tego jeszcze należy doliczyć koszty trzech biletów z Warszawy do Paryża, przy czym te ostatnie zostały wykupione już po porażce Rosjanki w ćwierćfinale warszawskiego turnieju.

Reasumując: płacicie za przeloty Marii i jej dwóch trenerów na trasie Tampa-Warszawa-Paryż. Opłacacie hotel dla Marii i dwa pokoje dla jej trenerów. Zapłacicie za ochronę dla Marii i samochód z kierowcą na czas pobytu w Warszawie. Proszę, żeby ochroniarz towarzyszył jej cały czas, szczególnie kiedy będzie na korcie treningowym, to bardzo ważne. Chcę mieć pewność, że jakiś szalony fan nie podejdzie do niej. Możesz mi to obiecać? - napisał Eisenbud w mailu do Makarczyka.

Proszę potwierdź mi, że Maria i jej team nie będą płacić za pokoje. Oczywiście będą sami płacić za jedzenie i inne rzeczy. Wspaniale byłoby, gdyby ktoś z organizatorów mógł przywitać Marię, gdy opuści samolot. Stefanie, to jest pierwszy turniej Marii od dziewięciu miesięcy, jak możesz sobie wyobrazić jest trochę zdenerwowana, więc najlepiej, żeby na lotnisku nie było przedstawicieli mediów, dlatego proszę zachowaj termin jej przylotu w sekrecie. Możesz powiedzieć mediom, że przybędzie w piątek albo coś innego - dodał Eisenbud.

Ujawnienie przez Makarczyka, za zgodą IMG, treści tej korespondencji jest kolejnym następstwem zamieszania i fali publikacji prasowych, jakie pojawiły się po wycofaniu się z Warsaw Open Agnieszki Radwańskiej. Powodem absencji tenisistki z Krakowa była kontuzja pleców, potwierdzona przez lekarza z ramienia WTA Tour.

Jednak w niedzielę po południu jej ojciec i trener Robert Radwański poskarżył się kilku dziennikarzom zaproszonym na korty Warszawianki, że organizatorzy nie wywiązali się z wcześniejszych obietnic. Chodziło o wypłatę "startowego" (czyli gratyfikacji za sam przyjazd i start w imprezie), a jednocześnie stosownymi premiami pozyskał największe gwiazdy turnieju: Szarapową i Słowaczkę Danielę Hantuchovą.

W czwartek nastąpiła kolejna odsłona sporu, bowiem Makarczyk na konferencji prasowej udostępnił dziennikarzom treść maila od Radwańskiego, w którym ten napisał m.in.: Jeżeli jedziesz do Hiszpanii na łowy zawodniczek, to przecież nie z pustą sakwą. Ale dla nas masz tylko dobre słowo, ale dla innych masz na zachętę. Pamiętaj możemy w każdej chwili zgłosić medikal. Obyś się nie przeliczył z kalkulacjami (...) w tej chwili mogę ci zagwarantować grę tylko Uli.

Jednocześnie dyrektor imprezy zapewnił, że ze względu na kłopoty z zapięciem budżetu, żadnej z uczestniczek nie oferował wypłaty za sam przyjazd. W tym samym czasie rodzina Radwańskich lądowała w Paryżu, gdzie od niedzieli rozgrywany jest wielkoszlemowy turniej Roland Garros.

Do góry
#3159588 - 26/05/2009 07:06 Re: do poczytania [Re: Bullet]
wHiTe_StAr Online   sad
Fundator

Meldunek: 15/11/2004
Postów: 24792
Skąd: Kraków
Originally Posted By: Bullet
Dzięki, ale to tylko namiastka artykułu, który ma 4 strony i jest baaardzo ciekawy. Jutro skocze na dworzec i zakupie tam ten PS smile


i jak,udało ci się nabyć? dałbyś rade zeskanować?

Do góry
#3159684 - 26/05/2009 14:04 Re: do poczytania [Re: wHiTe_StAr]
pcZKS Offline
member

Meldunek: 08/03/2004
Postów: 186
Skąd: Płock
Na forum Wisły Płock było wklejone...
osobiście cieszę sie bardzo, że Wana udało się wywalić do Jagiellonii, dzięki temu uratowany został dla polskiej piłki ostatni klasowy gracz który jeszcze niedawno grał w Wiśle - Sławek Peszko. A i Geworian miał i ma szansę się odbudować...
Ale jako ciekawostkę podam, że ostatnio był widziany w płockim pseudokasynie... ponoć 'rekreacyjnie' coś tam postawił.

url=http://img43.imageshack.us/img43/6791/dsc03553.jpg][/url]

Do góry
#3159686 - 26/05/2009 14:08 Re: do poczytania [Re: pcZKS]
pcZKS Offline
member

Meldunek: 08/03/2004
Postów: 186
Skąd: Płock
Jeszcze pierwsza strona (bo się źle wkleiło):

Do góry
#3163350 - 27/05/2009 21:48 Re: do poczytania [Re: pcZKS]
forty Online   karty


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30411
Skąd: Brama
Radwańscy vs. Makarczyk ciąg dalszy..

Ma rację Wojciech Fibak, który komentując spór między rodziną Radwańskich a dyrektorem turnieju Warsaw Cup Stefanem Makarczykiem stwierdził, że zwyczaje ze świata polityki trafiły do świata sportu.

Nie chodzi o to, że ktoś się z kimś spiera
. W końcu nie wszyscy muszą jeść sobie z dzióbków. Rzecz w tym, że interlokutorzy nawet nie próbują rozwiązać problemu, nie potrafią wyjść sobie naprzeciw. Krzyczą, fukają, rzucają oskarżenia. To im wychodzi dużo lepiej niż merytoryczna rozmowa.

Takie sytuacje w świecie polityki zdarzają się niemal codziennie. Teraz mamy podobną w tenisie, który zwany jest białym sportem albo grą dżentelmenów. Przypomnę: istota sporu dotyczy pieniędzy, które organizatorzy zawodowych turniejów wypłacają gwiazdom, by je zachęcić do startu. Dyrektor Makarczyk złożył Radwańskim konkretną obietnicę (chodziło bodajże o 50 tysięcy dolarów), z której wycofał się, gdy turniej zbiedniał.

W tym momencie sprawa nadawała się jeszcze do negocjacji
. Rozdrażnienie Radwańskich jest zrozumiałe, bo nikt nie lubi, gdy nie dostaje tego, co mu obiecali. Zmianę decyzji Makarczyka też da się wytłumaczyć. Miał mniej pieniędzy, niż wcześniej zakładał, więc musiał drastycznie ciąć koszty. Negocjacji jednak nie było. Rozpoczęła się wojna za pośrednictwem mediów: tu wywiad z Makarczykiem, tam rozmowa z Radwańskim, tu ujawnienie treści prywatnej korespondencji, tam złośliwe uwagi Agnieszki.

Walka trwa zresztą nadal
, choć od zakończenia imprezy na Legii minęło już kilka dni. Radwańscy ostrzeliwują Makarczyka z Paryża, gdzie trwa turniej wielkoszlemowy, a Makarczyk odpala w ich stronę rakiety z Warszawy. Ostatni nalot w wykonaniu dyrektora miał udowodnić, że nawet wielka gwiazda kobiecego tenisa Maria Szarapowa nie dostała gratyfikacji za start w Warszawie. Tu mam do pana Stefana proste pytanie. Czy przekazanej dwa dni temu mediom pańskiej korespondencji z agentem Rosjanki nie należało wcześniej pokazać Radwańskim?

Odpowiedź nie ma już większego znaczenia, bo sprawy zaszły za daleko . Obie strony okopały się na swoich pozycjach i można przypuszczać, że ostrzał będzie trwał do czasu, aż mediom znudzi się tenisowa wojna. No i do momentu wyczerpania zawartości skrzynki poczty elektronicznej pana Makarczyka.
A.Fąfara

Do góry
#3167800 - 29/05/2009 14:32 Re: do poczytania [Re: forty]
forty Online   karty


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30411
Skąd: Brama
Mierzę w Masters Cup wywiad z Ł.Kubotem(Radwańscy vs. Makarczyk w tle)


Mimo porażki z Victorem Troickim w I rundzie French Open może być Pan chyba zadowolony? Na korcie nie było widać, że dzieli Was 110 miejsc w rankingu ATP
Co z tego, skoro przegrałem. Po takich meczach zawsze zostaje niedosyt. Faktycznie, ze swojej gry mogę być zadowolony. No może poza jednym elementem - serwisem.

Jak to jest z Pana singlową karierą? Jeszcze niedawno deklarował Pan, że skupi się na deblu, a tu finał w Belgradzie, a teraz debiut w turnieju głównym w Paryżu.
To dzięki deblowi. Razem z Austriakiem Oliverem Marachem tworzymy od jakiegoś czasu całkiem niezłą parę. Gramy w dużych turniejach. Rywalizujemy z najlepszymi i co najważniejsze odnosimy sukcesy . To dodało mi dużo pewności siebie. Poza tym bardzo poprawiłem technikę. Moja gra nie opiera się już wyłącznie na serwisie.

Czy po wspomnianych sukcesach będzie Pan więcej grał w singlu?

Będę grał, gdy tylko nadarzy się okazja. Na pewno zgłoszę się do eliminacji Wielkich Szlemów w Londynie i w Nowym Jorku. Nie da się ukryć, że debel jest dla mnie ważniejszy. Przynajmniej w tym sezonie. Nie chcę zapeszyć, ale mamy z Oliverem szansę, by zagrać w kończącym sezon turnieju Masters Cup w Londynie . Musimy ją wykorzystać.

Czy jest szansa, że zobaczymy Pana w Polsce? W tym roku nie odbędzie się w Warszawie turniej ATP.
Na pewno zagram we wrześniu, w szczecińskim challengerze Pekao Open. Rok temu dotarłem tam do półfinału, więc mam po co wracać. Jestem już zresztą po słowie z organizatorami.

Nie boi się Pan, że opublikują jakiegoś mejla?
Ha, wiem do czego pan pije. Nie, akurat do tych ludzi mam pełne zaufanie. Widać również, że robią to wszystko nie tylko dla pieniędzy.

Co Pan sądzi o konflikcie rodziny Radwańskich z organizatorami Warsaw Open?
Dla mnie to trochę niepoważne. Jeżeli ktoś coś obiecuje, to powinien dotrzymać słowa. Myślę, że nie byłoby całego zamieszania, gdyby nie okazało się w ostatniej chwili, że przyjadą Maria Szarapowa i Daniela Hantuchova. Nie wiem, czy dostały jakieś pieniądze, ale Radwańscy mieli prawo poczuć się urażeni, bo to przecież Agnieszka ściąga w Polsce ludzi na trybuny. Dla mnie publikacja prywatnej korespondencji jest niedopuszczalna. To brak profesjonalizmu dyrektora turnieju. Zastanawia mnie, dlaczego wszyscy czepiają się Radwańskiej, a nikt nie pyta, czemu wycofała się Caroline Wozniacki.

Bo jej rodzice nie robili afery, a poza tym to jednak Dunka. Część kibiców jest zdania, że dla polskich tenisistów uczestnictwo w turnieju rozgrywanym w naszym kraju to patriotyczny obowiązek.
Tak mówią ludzie, którzy nie znają się na tenisie. O ile wiem, to Radwańscy nie uchylają się od reprezentowania Polski. Agnieszka i Ula grały przecież niedawno w Pucharze Federacji z Japonią. Nie można tego porównywać z udziałem w turnieju organizowanym przez prywatną firmę. Nie uczcie Radwańskich patriotyzmu. Pamiętajcie również, że Agnieszka jest 12. tenisistką świata, nie setną, i ma prawo mieć wymagania.

Ale Pan nie chce grać dla Polski w Pucharze Davis
a.
Nigdy nie mówiłem, że nie chcę. Z przyjemnością zagram, gdy zmienią się władze w Polskim Związku Tenisa. Rok temu bardzo nieładnie mnie potraktowali, odmawiając w ostatniej chwili dzikiej karty do turnieju w Warszawie. Wiem, że to była ich decyzja, wbrew temu, co twierdzą. To kolejny dowód, że w Polsce ludzie są nielojalni. Tu wszystko trzeba mieć na papierze

H.Zdankiewicz

Do góry
#3169896 - 30/05/2009 03:49 Re: do poczytania [Re: forty]
Boomber Offline
Carpal Tunnel

Meldunek: 11/03/2004
Postów: 4989
Skąd: Polska
http://gazetapraca.pl/gazetapraca/1,90439,6627832,Jak_grac__zeby_zarobic.html

Do góry
#3171064 - 30/05/2009 20:21 Re: do poczytania [Re: Boomber]
forty Online   karty


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30411
Skąd: Brama
Justine nie tęskni za tenisem


Justine Henin wróciła do Paryża. Tylko na chwilę, by wziąć udział w uroczystości otwarcia na kortach Rolanda Garrosa alei swojego imienia. Takie wyróżnienie spotyka tylko najlepszych.

Właśnie takich jak Belgijka: siedmiokrotna zwyciężczyni turniejów Wielkiego Szlema. Aż cztery z tych tytułów wywalczyła właśnie w stolicy Francji.

Tym większe było zaskoczenie, gdy rok temu, tuż przed Roland Garros, zdecydowała się nagle zakończyć karierę. Jeszcze nigdy w historii tenisa na taki krok nie zdecydował się aktualny numer jeden na świecie.

- Wbrew pozorom to była przemyślana decyzja
. Poświęciłam tenisowi 20 lat mojego życia i doszłam do wniosku, że chcę zacząć robić co innego. To dojrzewało w mojej głowie od pewnego czasu - mówi rok po tym wydarzeniu.- Przez ostatnie 12 miesięcy ani przez chwilę nie żałowałam, że już nie gram. Moje życie jest dziś bardzo ciekawe. Chwilami mam wrażenie, jakbym narodziła się na nowo. Zawodowy tenisista funkcjonuje w kokonie, chroniony przed niemal wszystkim, co spotyka zwyczajnych ludzi - dodała Henin.

Na spotkaniu z dziennikarzami sprawiała wrażenie szczęśliwej i wyluzowanej. Z uśmiechem, rzadko goszczącym na jej ustach, gdy jeszcze grała, odpowiadała na kolejne pytania.
O dzieciach: Od dawna o nich marzę, ale to jeszcze nie czas. Mam 27 lat. Nie gram w tenisa dopiero od roku.

O powrocie na korty swojej rodaczki i rywalki Kim Clijsters: Z całym szacunkiem dla Kim, ale nie myślałam o tym zbyt wiele. To jej decyzja. Skoro uznała, że brak jej tenisa, to życzę jej powodzenia. Wbrew temu, co się o nas mówiło i pisało, zawsze miałam dla niej wiele sympatii.

O Roland Garros: Mam wyłącznie dobre wspomnienia. Nie tylko dlatego, że wygrywałam go tak często. To było dla mnie szczególne miejsce. Uwielbiam Paryż, tutejszych kibiców i korty. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze marzyłam, by wygrać właśnie tu [obiecała to kiedyś swojej zmarłej na raka matce -red.].

O bezkrólewiu w kobiecym tenisie: Myślę, że potrzebna jest prawdziwa liderka (odkąd zakończyła karierę nr 1 WTA było aż sześć zawodniczek). W tej chwili faktycznie trudno ją znaleźć, choć jest wiele dobrych tenisistek, młodych i zdolnych, próbujących dostać się na szczyt. Takich jak np. Polka Agnieszka Radwańska. Wydaje się, że najmocniejsza z tego grona jest Serena Williams, ale zbyt wiele spraw odciąga ją od tenisa. Bardzo mocna jest Dinara Safina i być może jej uda się odskoczyć od konkurentek.
O Marii Szarapowej: Nie wymieniłam jej, bo dopiero wraca na korty po kontuzji. Wszystko zależy od nastawienia Marii. Z własnych doświadczeń wiem, że powroty po tak długiej przerwie są trudne. Potencjalnie nic nie stoi na przeszkodzie, by znów została nr 1 i wygrywała Wielkiego Szlema. Będę trzymać za nią kciuki - podkreślała Justine Heni

H.Zdankiewicz

Do góry
#3172298 - 31/05/2009 02:26 Re: do poczytania [Re: Boomber]
Baqu Offline
Carpal Tunnel

Meldunek: 28/09/2004
Postów: 26931
Skąd: ‎Mindfields
"Jak Wisła Śląsk przekręciła"

To był mecz, który przeszedł do historii. Było w nim wszystko, co najciekawsze w futbolu - nieprzewidywalność, niebywałe emocje i dramatyczny finał. Ale walczono również poza boiskiem - tam rywalizacja była jeszcze ciekawsza.

Była niedziela 9 maja 1982 roku. W Polsce uroczyście obchodzono Dzień Zwycięstwa, jednak we Wrocławiu najważniejszym wydarzeniem miał być pojedynek piłkarski Śląska z Wisłą Kraków. Tego dnia wrocławianie mieli wywalczyć tytuł mistrza Polski. W stadion przy ulicy Oporowskiej wpatrzone były oczy tysięcy miejscowych kibiców, którzy bezgranicznie wierzyli w zwycięstwo swojej drużyny. Wrocławski zespół od mistrzostwa dzielił dosłownie krok. Wygrana Śląska w stu procentach zapewniała mu triumf w rozgrywkach, a przy dobrym układzie innych meczów nawet remis dawał upragniony tytuł.

Mecz miał się rozpocząć o piątej po południu, ale już dwie godziny wcześniej stadion wypełnił się po brzegi. Tłum kibiców był ogromny. Na ławkach trybun wszyscy siedzieli ściśnięci do granic możliwości. Wielu widzów stało na koronie stadionu, a część siedziała na schodkach pomiędzy sektorami lub na ziemi, tuż przy płocie oddzielającym trybuny od boiska. Niektórzy, nie mogąc znaleźć miejsca na stadionie, wspięli się na drzewa rosnące za odkrytą trybuną i z tego miejsca obserwowali pojedynek. Według oficjalnych danych z początku lat osiemdziesiątych stadion Śląska mógł pomieścić około 15 tysięcy widzów, ale w relacjach prasowych z tamtego spotkania dziennikarze informowali, że mecz oglądało ponad 20 tysięcy osób. A jedna z gazet podała, że było ich aż 25 tysięcy!

Na trybunach wyczuwało się ogromne napięcie, wyczekiwanie, ale przede wszystkim panował nastrój wiary i radości. Wiele osób przyszło na stadion z kwiatami i transparentami. Jeden z nich dumnie i pewnie głosił "Witamy mistrza Polski na 1982 rok". Działacze już wcześniej zaplanowali, że po meczu rozpocznie się uroczysty bankiet. A w lodówkach mroziły się szampany. Praktycznie cały Wrocław był pewny, że pokonanie Wisły to formalność. Przecież w tamtym sezonie na własnym boisku Śląsk zremisował tylko jeden mecz, a ostatni raz na Oporowskiej przegrał w sierpniu 1980 roku, czyli prawie dwa lata wcześniej! A Wisła zajmowała bezpieczne miejsce w środku tabeli i dla niej ten pojedynek nie miał żadnego znaczenia.

Kilka minut przed dziewiętnastą było już po wszystkim. Po nadziei, radości i szczęściu. Stadion zamarł w rozpaczy i szoku. Mistrzostwa nie było.

Tylko Śląsk i Widzew

Śląsk był rewelacją tamtego sezonu. Zespół prowadził młody, 33-letni szkoleniowiec Jan Caliński. Wrocławianie mieli bardzo ciekawy, mocny zespół. Pierwszoplanowymi graczami byli doświadczeni: Pawłowski, Sybis, Wójcicki, Kostrzewa, Faber czy Kopycki, wspomagani przez utalentowaną młodzież: Tarasiewicza, Prusika, Króla, Pękalę i Jareckiego.

Śląsk równo i dobrze grał przez cały sezon, ale wprost rewelacyjnie spisywał się w rundzie wiosennej. W tabeli wrocławianom kroku dotrzymywały tylko trzy zespoły - Widzew, Legia i Stal Mielec. Jednak w decydującej fazie rozgrywek wiadomo było, że walka o tytuł mistrza rozstrzygnie się już tylko między dwoma klubami - Śląskiem i Widzewem.

Po 28. rundzie spotkań - a więc na dwie kolejki przed końcem rozgrywek - wydawało się, że jest po wszystkim. Śląsk wygrał na własnym stadionie 2:0 z Górnikiem Zabrze, a Widzew przegrał w Warszawie z Gwardią 0:1. W tym momencie do końca sezonu pozostawały dwie rundy spotkań, a zespół trenera Calińskiego miał 39 punktów i wyprzedzał Widzew trzema punktami. W czasach gdy za zwycięstwo przyznawano dwa punkty, taka przewaga wydawała się nie do odrobienia.

Śląsk miał jeszcze do rozegrania mecze ze Stalą Mielec na wyjeździe i Wisłą u siebie. Widzew w przedostatniej kolejce podejmował Arkę Gdynia, a w ostatniej wyjeżdżał do Ruchu Chorzów. Wrocławianom zdobycie dwóch punktów w dwóch ostatnich meczach w stu procentach zapewniało mistrzostwo Polski.

I wtedy zaczęły dziać się cuda, rzeczy, które w środowisku piłkarskim owiane są legendą. Historie przypominające te, jakie kilka lat później w filmie "Piłkarski poker" pokazał reżyser Janusz Zaorski.

- Przecież to normalne. W takiej sytuacji mistrzostwa Polski nie zdobywa się tylko i wyłącznie grą na boisku. Nie mniej ważna jest organizacja pewnych spraw pozaboiskowych. Wiadomo, że jeśli walczy się o taką stawkę, to każdy stara się sobie pomóc i jakoś podeprzeć. I tak wtedy było - mówi jeden z ówczesnych piłkarzy Śląska, zastrzegający sobie anonimowość.

Widzew wcale nie zamierzał odpuszczać walki o mistrzostwo i wszelkimi sposobami starał się zmniejszyć straty do Śląska. W 29. kolejce łodzianie łatwo wygrali u siebie 2:0 z broniącą się przed spadkiem Arką, a Śląsk niespodziewanie przegrał na wyjeździe ze Stalą Mielec 1:3. W tym pojedynku rzutu karnego dla naszego zespołu nie wykorzystał Tadeusz Pawłowski.

Trener Śląska Jan Caliński dobrze pamięta ten pojedynek. - Nigdy nie lubiłem doszukiwać się jakichś podtekstów w przegranych czy wygranych meczach - wspomina Caliński. - Nie próbowałem też doszukiwać się winy w złym sędziowaniu czy jakichś innych problemach. Przegraliśmy w Mielcu i tyle. Ale 18 lat po tamtym meczu jeden z zawodników, który grał wówczas w Stali, przyznał mi się, że Widzew ufundował im specjalną, dodatkową premię za pokonanie Śląska - dodaje Caliński.

Śląsk jednak stosował podobne praktyki. - Jak Widzew grał z Gwardią, to oczywiście "podpieraliśmy" warszawski zespół. Gwardia wygrała 1:0, a my oddaliśmy im swoje premie - zapewnia jeden z piłkarzy Śląska, który również prosi o zachowanie anonimowości.

Ale wszystko miało wyjaśnić się 9 maja, w ostatniej kolejce spotkań. Losy mistrzowskiego tytułu teoretycznie powinny rozstrzygnąć się we Wrocławiu, jednak ogromne znaczenie dla końcowego układu tabeli miały dwa inne pojedynki: Ruch Chorzów - Widzew i Arka Gdynia - Górnik Zabrze. Dlaczego aż trzy mecze? Bo wszystkie wyniki tych pojedynków były powiązane i miały wpływ na to, co działo się na każdym boisku.

Śląsk miał punkt przewagi nad Widzewem i lepszą różnicę bramek, ale remis z Wisłą mógł wrocławianom nie wystarczyć do zdobycia tytułu. W przypadku wygranej Widzewa w Chorzowie - przy równej liczbie punktów ze Śląskiem - mistrzami zostawali łodzianie, którzy mieli lepszy bilans bezpośrednich pojedynków z wrocławskim klubem.

Jednak sprawa była bardziej skomplikowana, gdyż Ruchowi groził spadek z ekstraklasy i w przypadku porażki z Widzewem mógł pierwszy raz w swej historii zostać zdegradowany do II ligi. Kosztem Ruchu przed spadkiem uratować się mogła Arka, która na swoim boisku podejmowała Górnika Zabrze. Gdyby Arka pokonała Górnika, a Ruch przegrał u siebie z Widzewem, wówczas do II ligi spadał Ruch. Tak więc teoretycznie chorzowianie z Widzewem mieli grać na poważnie, a to zdecydowanie miało ułatwić zadanie Śląskowi.

Większość dziennikarzy już przed ostatnią kolejką spotkań była przekonana, że losy mistrzostwa są rozstrzygnięte. 7 maja na pierwszej stronie katowickiego "Sportu" w nadtytule tekstu "Czy tylko formalność?" napisano: "Pewność we Wrocławiu, nadzieja w Łodzi...". A tekst rozpoczynał się od słów: "Właściwie wszystko jest niesłychanie proste. Śląsk wygrywa we Wrocławiu z krakowską Wisłą i sprawa mistrza Polski jest rozstrzygnięta. Zdaje się, że większość sympatyków piłki nożnej w kraju i 99 procent kibiców Śląska jest święcie przekonanych, że tak się stanie, i prawdopodobnie mają rację. Zresztą ostatnimi czasy rzadko coś się zmieniało na szczycie ligowej tabeli w ostatniej serii gier, więc nie ma powodu, by sądzić, że teraz stanie się inaczej".

Podchody pod Wisłę

Na kilka dni przed ostatnim meczem sezonu we Wrocławiu rozpoczęła się "Operacja Wisła". Zespół miał wyjechać na zgrupowanie do pobliskiego Sycowa, ale ostatecznie nie pojechał w komplecie. Kto nie pojechał? Co do tego są dziś pewne wątpliwości i rozbieżności.

Trener Jan Caliński tak wspomina tamte wydarzenia: - Przed meczem przyszła do mnie grupa osób związanych z klubem i poinformowała, że mecz z Wisłą jest zbyt ważnym pojedynkiem, aby rozgrywać go tylko na boisku. Oni mieli wszystko wziąć w swoje ręce. Nie pytałem ich konkretnie, co będą robić, nie patrzyłem na ręce. Postanowiłem tylko, że nie pojadę z zespołem na zgrupowanie do Sycowa. Jeśli ktoś uważał, że jest inna możliwość rozegrania tego meczu, to proszę bardzo. Z drużyną pojechał mój asystent Paweł Śpiewok, a ja zostałem we Wrocławiu i wszystkiemu przyglądałem się z boku - opowiada trener Caliński.

- Jak działacze zareagowali na ten mój gest? Nie odebrali tego nadzwyczajnie. Nie przejęli się tym, że nie pojechałem. Widocznie byli całkowicie przekonani co do słuszności swoich działań - przypomina sobie tamte zdarzenie trener Caliński.

Jednak jeden z piłkarzy Śląska twierdzi, że Caliński był z nimi na zgrupowaniu w Sycowie. - Nie wiem, dlaczego trener tak powiedział. Do Sycowa nie pojechali natomiast czterej zawodnicy: Tadek Pawłowski, Rysiek Sobiesiak, Janusz Sybis i Mietek Kopycki albo Heniek Kowalczyk - mówi gracz Śląska.

Janusz Sybis, zapytany, dlaczego nie pojechał na to zgrupowanie, ma problemy z konkretną odpowiedzią. - No, tak było, ale sam nie wiem, dlaczego my nie pojechaliśmy na to zgrupowanie - zastanawia się Sybis.

Wątpliwości w tej kwestii rozwiewa Tadeusz Pawłowski: - We Wrocławiu zostało czterech najbardziej doświadczonych zawodników zespołu i mieliśmy przypilnować, aby Wisła nie zrobiła nam krzywdy w tym ostatnim meczu - śmieje się "Paweł", ówczesna wielka gwiazda Śląska.

O tym, co działo się później, nikt nie chce mówić oficjalnie. Każdy z zainteresowanych odsyła do innego rozmówcy, tłumacząc, że "on na pewno wie lepiej, jak było naprawdę". Z opowieści kilku osób wiedzących wszystko o kulisach pojedynku Śląsk - Wisła wyłania się niesamowita, wprost sensacyjna historia. Osoby te nie zgadzają się jednak, aby w kontekście tych wydarzeń podawać ich nazwisko.


Jak więc było naprawdę? Zarówno przedstawiciele Śląska, jak i Widzewa rozpoczęli podejścia pod piłkarzy Wisły Kraków. Oczywiście przedstawiciele Śląska chcieli, aby Wisła przegrała ten mecz i pomogła im w zdobyciu mistrzostwa, a wysłannicy Widzewa mieli odmienne życzenie. Negocjowali z krakowskimi zawodnikami, aby ci zagrali we Wrocławiu na poważnie i za wszelką cenę urwali punkty Śląskowi. Przy takim scenariuszu mistrzem Polski mógł zostać Widzew.

W grę wchodziły wielkie jak na tamte czasy pieniądze. Niespodziewanie we Wrocławiu były z tym problemy.

- Rozmawialiśmy z klubowymi działaczami, ale oni od razu powiedzieli nam, że żadnych pieniędzy nie mają - tłumaczy mi jedna z osób bezpośrednio odpowiedzialnych za rozpracowanie tego pojedynku. - Nie mieliśmy innego wyjścia i musieliśmy szukać kasy na własną rękę. Sytuację uratował pewien prywaciarz z Dzierżoniowa, który w tamtym okresie miał nieźle prosperujący zakład hydrauliczny. Ów biznesmen był kumplem stopera Śląska Pawła Króla i zgodził się pożyczyć 400 tysięcy złotych. To były wówczas wielkie pieniądze - podkreśla mój informator.

Według moich rozmówców suma ta została przekazana w jednym z wrocławskich mieszkań na pl. Grunwaldzkim piłkarzowi Wisły Zdzisławowi Kapce. Ale krakowscy zawodnicy podwyższyli stawkę i w ostatnich godzinach przed meczem trwała zbiórka dodatkowych pieniędzy. Nie było już możliwości, aby tę dodatkową kwotę przekazać w ustronnym miejscu, i do transakcji doszło w ubikacji na stadionie Śląska. Tuż przed rozpoczęciem spotkania jedna z żon wrocławskich piłkarzy dała pieniądze dziewczynie pewnego gracza Wisły. W tym momencie cała ustalona wcześniej suma została przekazana i teraz można już było wychodzić na boisko, aby wygrać mecz i przypieczętować mistrzostwo. Jednak w tym wszystkim ekipa Śląska nie pomyślała o jednym - że Widzew też chce zostać mistrzem i też miał swój plan...


Mecz we Wrocławiu prowadził najsławniejszy wówczas polski arbiter Alojzy Jarguz. O piątej po południu wszystko się zaczęło. W pierwszej połowie Śląsk miał optyczną przewagę, jednak niewiele z niej wynikało. Wrocławianie grali nerwowo i sprawiali wrażenie lekko zagubionych. A Wisła ambitnie, mądrze się broniła i groźnie kontratakowała.

Trener Śląska Jan Caliński tak opowiada o tym meczu: - W pierwszej połowie moi zawodnicy grali słabo, licząc chyba tylko na to, że Wisła ułatwi nam zwycięstwo. A Wisła grała życiowy mecz, no ale nie na tyle, żebyśmy jej nie ograli. Bo wtedy naprawdę mieliśmy bardzo dobry zespół - podkreśla.

We Wrocławiu na Oporowskiej pojedynek już trwał, a na Cichej w Chorzowie piłkarze Ruchu i Widzewa dopiero wychodzili na boisko. Tam spotkanie rozpoczęło się osiem minut później niż we Wrocławiu. To był jeden z elementów planu Widzewa, który bezwzględnie został wykorzystany. To celowe opóźnienie rozpoczęcia meczu miało ogromne znaczenie dla kontrolowania sytuacji i wyniku na boisku. W 16. min pojedynku w Chorzowie doszło do małej niespodzianki - po strzale napastnika Ruchu Romana Grzybowskiego piłka odbiła się od poprzeczki i linii bramkowej, ale sędzia Wiesław Bartosik zdecydował się uznać bramkę! Ruch wygrywał z Widzewem 1:0 i Śląsk był coraz bliżej upragnionego mistrzostwa, mimo że nadal remisował z Wisłą 0:0. Jednak w Chorzowie wszystko szybko wróciło do normy. Kwadrans później napastnik łodzian Marek Filipczak doprowadził do remisu i gra znów stała się senna. W Chorzowie wszyscy nasłuchiwali już tylko wieści z Wrocławia.

A tam do przerwy było 0:0. Piłkarze Śląska byli trochę tą sytuacją zdezorientowani. Jeden z naszych rozmówców twierdzi, że w czasie meczu wrocławscy piłkarze dobiegali do niektórych graczy Wisły i pytali: "Co się dzieje, co wy robicie?". "Nie martwcie się, wszystko będzie dobrze" - miał odpowiedzieć jeden z zorientowanych w sprawie zawodników rywala.

Jednak w przerwie meczu w szatni wrocławskiego zespołu zrobiło się nerwowo.

- Widziałem, że część moich zawodników nadal była pewna, że Wisła ułatwi nam zwycięstwo i zdobycie mistrzostwa - kontynuuje swoją opowieść trener Caliński. - Ta ich wiara była irracjonalna. W przerwie ja i kilku innych piłkarzy zasialiśmy niepewność w ich głowach, że tak nie będzie, że Wisła wcale nie chce przegrać tego pojedynku. Ale nie dali się przekonać. Druga połowa pokazała, jaka była prawda - dorzuca.

- Kiedy dostrzegł pan, że Wisła gra z wami na poważnie i nie zamierza odpuścić tego pojedynku? - pytam Calińskiego. - Wie pan, pewne rzeczy się wie i widzi. Przy kilku akcjach zobaczyłem, jak Iwan składa się do strzału. On do przerwy oddał dwa bardzo groźne uderzenia na naszą bramkę. Widziałem, jak to zrobił, i już wówczas byłem przekonany, że Iwan koniecznie chce zdobyć gola, a Wisła walczy z ogromną determinacją o jak najlepszy wynik - odpowiada z przekonaniem.


Dramat Śląska rozpoczął się sześć minut po przerwie. Po dośrodkowaniu Iwana w polu karnym Śląska doszło do zamieszania, najszybciej do piłki podbiegł jasnowłosy obrońca Wisły Piotr Skrobowski i mocnym uderzeniem z bliska nie dał żadnych szans obrony Jareckiemu. Śląsk przegrywał 0:1 i w tym momencie mistrzem Polski był Widzew.

Chwilę później na środku boiska doszło do niebywałej sytuacji. Jeden z zawodników Śląska twierdzi, że reprezentacyjny napastnik Wisły Andrzej Iwan podbiegł do Tadeusza Pawłowskiego i miał do niego krzyknąć: "Dawaj milion, jeśli chcecie ten mecz wygrać". W odpowiedzi usłyszał, że może dostać tylko złotą obrączkę.

Śląsk rzucił się do rozpaczliwego ataku i stwarzał sobie sytuacje bramkowe. Strzelali: Pękala, Socha, Pawłowski, ale fantastycznie interweniował bramkarz Wisły Adamczyk. - Mieliśmy dużo okazji, ale tego dnia fart nie był po naszej stronie. A czas nieubłaganie uciekał - dodaje Caliński.

W tym czasie na innych stadionach wszystko było już praktycznie jasne. Ruch z Widzewem grał tak, aby nie zrobić sobie krzywdy. Już wówczas było wiadomo, że chorzowianie z ligi nie spadną, gdyż Arka przegrywała na swoim stadionie z Górnikiem Zabrze 0:1. W takim wypadku chorzowianie mogli sobie pozwolić nawet na porażkę z Widzewem, ale na razie taki wynik nie był potrzebny.


Tymczasem na Oporowskiej emocje sięgały zenitu. W 83. min na stadionie we Wrocławiu zapanowała euforia. Za popchnięcie w polu karnym obrońcy Śląska Romana Wójcickiego sędzia Jarguz podyktował rzut karny dla wrocławian.

- Karny był naciągany, ale sędzia musiał coś zrobić - twierdzi jeden z moich informatorów. - Dzień przed meczem w hotelu Wrocław jeden z wiceprezesów Śląska spotkał się na kolacji z sędzią Jarguzem. Obydwaj znali się od dawna i byli przyjaciółmi. Wiem, iż podczas tego spotkania ustalono, że gdyby na boisku Śląsk miał jakieś problemy, to arbiter miał zareagować - zapewnia. No i zareagował.

Według jednego z naszych rozmówców już przed meczem ustalono, w jaki sposób zawodnik Śląska będzie wykonywał karnego, jeśli jedenastka zostanie podyktowana. Bramkarz Wisły wiedział, w który róg nie może się rzucić, gdyż właśnie tam poleci piłka. Piłkę wziął w ręce kapitan Śląska Pawłowski i ustawił ją na "wapnie". Tuż przed wykonaniem karnego Pawłowski spojrzał prosto w oczy idącemu obok Kapce i obydwaj skinęli głowami. To był znak, że wszystko dzieje się zgodnie z planem. Pawłowski podbiegł i prawą nogą lekko kopnął piłkę w lewy róg bramkarza, ale Adamczyk już tam był i bez problemów sparował piłkę.

- Chciałem tylko trafić w bramkę, to było dla mnie najważniejsze. No, ale bramkarz okazał się lepszy. To był koszmar - wspomina nieszczęsny egzekutor karnego Tadeusz Pawłowski.

- Sprawa była prosta, Pawłowski został oszukany przez Kapkę. Pewne rzeczy były przed meczem ustalone i uzgodnione, a na boisku okazało się, że jest inaczej - tłumaczy inny piłkarz Śląska.

- Ten karny pokazał, jak Tadek Pawłowski bezgranicznie, do końca ufał w ten układ - komentuje trener Caliński. - Szkoda, gdybyśmy wówczas doprowadzili do remisu, to wierzę, że byliśmy w stanie strzelić jeszcze zwycięską bramkę. Czasu nie było wiele, ale naprawdę wszystko mogło się wtedy zdarzyć. Równocześnie jestem święcie przekonany, że gdyby nasz mecz zakończył się remisem, to Widzew strzeliłby w Chorzowie jeszcze jedną bramkę i wygrał mecz. Przecież oni swój pojedynek celowo rozpoczęli kilka minut później niż my, gdyż chcieli kontrolować sytuację, i przy takim rozwoju wypadków tam padłby taki wynik, który dawał Widzewowi mistrzostwo - z przekonaniem mówi Caliński.

Oczywiście zawodnicy Wisły twierdzą zupełnie co innego. Dziś Zdzisław Kapka nadal działa w futbolu i pracuje w Wiśle, gdzie pełni funkcję wiceprezesa. Zgadza się na krótką rozmowę, jednak pytany o tamte wydarzenia wszystkiemu zaprzecza: - Coś się chłopakom z Wrocławia pomieszało - mruczy pod nosem Kapka. - Myśmy nie bawili się w takie rzeczy, jak sprzedawanie meczów. Sport polega na tym, aby skutecznie przeszkadzać przeciwnikowi, a nie pomóc mu w odniesieniu zwycięstwa - zapewnia. - Śląsk sam sobie jest winien. Przecież miał karnego, którego z tego, co pamiętam, nie strzelił Tadek Pawłowski. Niech oni mają pretensje do siebie, a niech nie wymyślają jakichś mitycznych historii - złości się Kapka.


Gdy na Oporowskiej sędzia Jarguz podyktował rzut karny dla Śląska, niesłychanie nerwowo zrobiło się na stadionie w Chorzowie, gdzie Ruch remisował z Widzewem 1:1. Tam na boisku dosłownie nic się nie działo, a wszyscy wsłuchani byli tylko w radiową relację z Wrocławia. Atmosferę końcówki tego pojedynku świetnie oddał Paweł Smaczny w swojej relacji w "Piłce Nożnej".

"Pozornie - po wyrównaniu Widzewa ze strzału Filipczaka - nic na boisku się nie działo, ale jak słyszeli - dzięki radiowym transmisjom - kibice na trybunach, Arka pogrążyła swe szanse w Gdyni w meczu z Górnikiem. Lecz do końca spotkań w całym kraju pozostawał jeszcze kwadrans. Pozornie spokojna "ławka" Widzewa zaczęła żyć. Pierwszy zerwał się drugi trener Tadeusz Gapiński. Podbiegł do linii, coś przekazywał Rozborskiemu. Ten szybko powtórzył to kolegom. Kibice nie byli zorientowani, co się dzieje. Spiker bowiem milczał, ale na trybunach pracowały radioodbiorniki. Nagle okazało się - co dramatycznym głosem donosił z Wrocławia Stanisław Puzyna - iż Śląsk strzela karnego. Adamczyk obronił... i Widzew spokojnie odegrał 1:1, które dawało Ruchowi pozostanie w lidze, a łodzianom mistrzostwo Polski" - pisał Smaczny.


Gdy sędzia Jarguz zakończył mecz we Wrocławiu, na stadionie zapanowała przeraźliwa cisza. Praktycznie nikt nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Szok i rozczarowanie wrocławskich kibiców były porażające.

Przeraźliwa cisza panowała również w szatni Śląska. - Nikt się do nikogo nie odzywał. Było jak na stypie, tylko rozpacz i przygnębienie - przypomina sobie jeden z wrocławskich zawodników. - To niesamowite, co się wydarzyło. Cały sezon graliśmy normalnie i "podparliśmy" tylko jeden, ten ostatni mecz. I właśnie ten przegraliśmy.

Feralny egzekutor karnego Tadeusz Pawłowski tak wspomina tamte chwile: - Byłem zrozpaczony. Nie wiedziałem, co mam robić. Siedziałem w szatni i płakałem. Czułem się oszukany.

- Po spotkaniu długo siedzieliśmy w szatni - przypomina sobie trener Caliński. - Wszyscy strasznie to przeżywaliśmy, bo bardzo chcieliśmy zdobyć to mistrzostwo. Pamiętam smutek moich chłopaków, pamiętam, jak bardzo załamany był Romek Wójcicki. Nie miałem i do dziś nie mam pretensji do swoich piłkarzy o ten mecz. Od początku ten pojedynek został źle rozegrany strategicznie. Uwierzyliśmy, że wszystko możemy załatwić, a okazaliśmy się za słabi. Każdy z nas musiał się puknąć w pierś i wziąć cząstkę winy na siebie - podsumowuje Caliński.

W budynku klubowym Śląska oczywiście zrezygnowano z bankietu. A jedzenie, wódka i szampany od dawna były przygotowane. Część piłkarzy Śląska pojechała później do Novotelu, gdzie przebywała jeszcze ekipa Wisły.

- Cieszyli się i bawili, jak na weselu - ironicznie opowiada piłkarz Śląska. - Dopiero po meczu przekonaliśmy się, że Wisła była na tyle cwana, że równocześnie dogadywała się z dwoma klubami, z nami i z Widzewem. Pieniądze dostali z obydwu stron i bez względu na wynik jedną pulę i tak mieli zapewnioną. Cwaniaki - kończy gracz Śląska.

Według dobrze zorientowanych w Wiśle o takim układzie wiedziało pięciu zawodników. Kapka negocjował ze Śląskiem, a Iwan z Widzewem. Dlaczego Iwan? - To był świetny kumpel piłkarzy Widzewa Bońka i Młynarczyka, z którymi znał się z reprezentacji Polski. Zresztą po sezonie Iwan miał przejść do Widzewa, ale uniemożliwiła mu to poważna kontuzja, której miesiąc później doznał na mistrzostwach świata w Hiszpanii - ujawnia mój informator.

Wszyscy nasi rozmówcy zgodni są co do jednego - Widzew dał więcej pieniędzy. Śląsk uzbierał około połowy miliona złotych, a łodzianie około dwudziestu procent więcej. I na dodatek płacić mieli w dolarach, co wówczas miało duże znaczenie.

- Nie widzę w tym nic złego, aby ktoś dopingował nas do zwycięstwa, ale nie pamiętam, aby Widzew cokolwiek wówczas nam oferował - z przekonaniem twierdzi dziś Zdzisław Kapka.

Przedstawiciele Widzewa Łódź też zaprzeczają, że w jakikolwiek sposób wpłynęli na wyniki ostatniej kolejki spotkań.

Ówczesny drugi trener łódzkiego zespołu Tadeusz Gapiński śmieje się, kiedy pytam go o tamte dwa mecze: - Proszę pana, Śląsk sam sobie jest winien. Mógł wygrać z Wisłą i zostawał mistrzem. My naprawdę byliśmy zaskoczeni takim obrotem sprawy i tym, że ostatecznie tytuł przypadł nam. Pamiętam, że wracaliśmy do Łodzi i w autokarze słuchaliśmy radia. Jeden z dziennikarzy przeprowadzał rozmowę ze Zbyszkiem Bońkiem, który tego dnia nie mógł grać. Zbyszek pogratulował nam mistrzostwa i przez radio zaprosił całą ekipę do swojego mieszkania na fetowanie sukcesu. No i pojechaliśmy do niego i bawiliśmy się do rana - znów śmieje się Gapiński.

Gdy pytam Gapińskiego, dlaczego ich mecz w Chorzowie zaczął się z kilkuminutowym opóźnieniem, jest zaskoczony. - Myślałem, że było odwrotnie, że to Śląsk zaczął grać później niż my. Ale tak dokładnie już nie pamiętam - zastanawia się.

Gapiński nie pamięta też dobrze sytuacji opisanej w "Piłce Nożnej", gdy Śląsk strzelał karnego, a on w tym samym czasie podbiegł do linii bocznej boiska i mówił coś Rozborskiemu. - Na pewno nie mówiłem mu o karnym, raczej udzielałem mu jakichś wskazówek taktycznych - zapewnia. O pieniądzach oferowanych Wiśle za urwanie punktów Śląskowi też nie słyszał. - Nic na ten temat powiedzieć nie mogę, to chyba kibice przy kielichu opowiadają sobie takie historie, aby ubarwić naszą ligową piłkę - kończy.


Największym przegranym tego pojedynku był Tadeusz Pawłowski - jeden z najlepszych graczy Śląska w jego historii. To na nim skupiła się złość wielu miejscowych kibiców.

- To wszystko było straszne - wspomina Pawłowski, który od wielu lat na stałe mieszka w Austrii. - Ktoś chciał spalić mi samochód, grożono pobiciem moich dzieci. A mnie tak bardzo zależało na mistrzostwie, gotowy byłem zrobić prawie wszystko, aby Śląsk wygrał ten mecz. Feralny pojedynek z Wisłą pamiętam do dziś. Gdy czasami jestem we Wrocławiu i rozmawiam z różnymi osobami, to wiele z nich pyta mnie: - Pawłowski? To pan nie strzelił kiedyś karnego Wiśle? Wtedy odpowiadam: - Ma pan dobrą pamięć, ale szkoda, że nie pamięta pan, iż to ja strzeliłem dla Śląska najwięcej bramek w meczach pierwszoligowych i europejskich pucharach w całej historii tego klubu.

Wkrótce okazało się, że nie tylko część miejscowych kibiców głównym winowajcą porażki uczyniła Pawłowskiego.

- Miałem już gotowy kontrakt i miałem przejść do francuskiego Lens, ale nagle zaczęły się problemy z moim paszportem - mówi Pawłowski. - Nie chciano mi go wydać i nie mogłem wyjechać z Polski. Dziś wiem, że niektórzy działacze Śląska mścili się na mnie. W następnym sezonie graliśmy w europejskich pucharach z CSKA Moskwa. Byłem w świetnej formie, ale siedziałem wtedy na ławce rezerwowych. Jednak trener kazał mi się rozgrzewać. Wtedy z trybuny honorowej zszedł jeden z wojskowych działaczy klubu i zabronił naszemu trenerowi wpuścić mnie na boisko. W kolejnej rundzie w pojedynkach przeciwko Servette Genewa też nie mogłem grać. Trener powiedział mi wprost: - Wiesz, są naciski z góry i ty grać nie możesz. Na szczęście pod koniec roku dzięki znajomym udało mi się wreszcie dostać paszport i praktycznie natychmiast wyjechałem grać do Wiednia - tłumaczy Pawłowski.

Gdy na koniec naszej rozmowy pytam Pawłowskiego o Kapkę, ten z przekonaniem wyjaśnia: - Z "Kapą" znaliśmy się bardzo dobrze, chyba od 17. roku życia, gdy razem graliśmy w młodzieżówce. Byliśmy przyjaciółmi. Ale od tamtego meczu z Wisłą nie rozmawiałem z nim ani razu. I już nigdy nie porozmawiam.


autor: Artur Brzozowski
zrodlo: gazeta.pl

Do góry
#3172804 - 31/05/2009 05:51 Re: do poczytania [Re: Baqu]
AGASSI Offline
Knockin' On Heaven's Door

Meldunek: 21/03/2007
Postów: 12041
E-hazard
2009-05-29
Eurosport e-bukmacherem
Stacja telewizyjna Eurosport rusza niedługo z zakładami sportowymi online. Usługa ma być dostępna w wielu krajach naszego kontynentu. Telewizyjny nadawca chce w przyszłości oferować e-zakłady również w Polsce. Licencję na prowadzenie tej działalności uzyskał od Komisji Konroli Hazardu Alderney.



Przy uruchomieniu strony internetowej Eurosportbet.co.uk. Eurosport będzie współpracował z firmą Serendipity Investment pod szyldem Societe des Paris Sportifs (SPS).

Strona z zakładami sportowymi ma zostać uruchomiona 1 czerwca. Będzie prowadzona z brytyjskiej wyspy Alderney. Początkowa oferta bukmacherska Eurosport obejmować będzie dziewięć sportów. Zakłady będzie można wnosić przed wydarzeniami sportowymi. W następnym etapie udostępniona będzie możliwość typowania na żywo. Będzie też poker online.

Rzecznik Eurosport stwierdził, że planowane jest rozszerzenie działalności e-bukmacherskiej na "wszystkie europejskie kraje, w których regulacje na to pozwalają".

W październiku Eurosport planuje uruchomienie EurosportBET we Włoszech, a w styczniu 2010 r. - jeśli będą na to już pozwalały regulacje krajowe - nowa usługa wejdzie na rynek francuski. Następnie e-zakłady zaoferowane będą w Hiszpanii, Danii, Szwecji, Belgii i...Polsce.

Eurosport chce uruchamiać kolejne wersje językowe swojej strony internetowej w tempie dwie na rok przez pięć lat. Celem jest uzyskanie liczby e-graczy na poziomie 530 tys. i obrotu w wysokości 200 mln euro przed 2014 r.

Caroline de Fontenay, dyrektor marketingu w SPS Betting, spółce joint venture zawiązanej między Eurosportem a Serendipity, która będzie kierować e-zakładami stwierdziła, że "kilka krajów europejskich zniosło już monopol w sektorze zakładów sportowych. Jest więc dobry czas, żeby Eurosport wszedł na rynek. Zakłady sportowe nie są już postrzegane negatywnie, oferują wiele radości ze sportu".

Eurosport świętuje w tym roku dwudziestą rocznicę powstania. W związku z tym stacja planuje też uruchomić swoją stronę internetową w wersji arabskiej.

- Telewizja pozostaje najlepszym sposobem na oglądanie sportu. Jeśli porównać dzisiejszą telewizję z tą sprzed dwudziestu lat jakość obrazu i dźwięku jest fantastyczna. Telewizja pozostaje naszą główną działalnością, a naszym celem jest zaproponować widzom coś, co będzie interesujące w każdym momencie - powiedział prezes Eurosport, Laurent-Eric Le Lay.

Podkreślił też, że jego stacja telewizyjna dociera obecnie do 116 mln domów w 59 krajach w Europie. Oferuje też usługę HD, z której korzysta 2,4 mln gospodarstw domowych w 29 krajach. Laurent-Eric Le Lay podkreślił też coraz większą wagę obecności Eurosportu w Internecie i ogłosił uruchomienie strony w wersji arabskiej, która ma być pierwszą próbą wejścia na ryki Bliskiego Wschodu. Nadawca współpracuje przy tym przedsięwzięciu z firmą telekomunikacyjną Du z Dubaju. / NB

reviewed-casinos.com
czyżby coś wiedzieli grin

Do góry
#3173176 - 31/05/2009 16:12 Re: do poczytania [Re: AGASSI]
Baqu Offline
Carpal Tunnel

Meldunek: 28/09/2004
Postów: 26931
Skąd: ‎Mindfields
Grisham, banany i sądy w Ameryce
Marcin Bosacki, Waszyngton


"Apelacja", przedostatnia książka Johna Grishama, amerykańskiego mistrza kryminałów prawniczych, opowiada o małym, biednym miasteczku w Missisipi podtruwanym latami przez wielki koncern chemiczny. Miejscowy sąd przyznaje wielomilionowe odszkodowania rodzinom zmarłych na raka. Ale koncern walczy. Kupuje, dosłownie, miejsce w Sądzie Najwyższym Missisipi dla konserwatywnego prawnika. Ten, choć ma wątpliwości (jego syn zostaje okaleczony z winy innej wielkiej firmy - producenta sprzętu sportowego), w końcu łamie się. W tytułowej apelacji gigant chemiczny uzyskuje odwrócenie wyroku.

Sąd w Los Angeles rozpatrywał właśnie sprawę jak z powieści Grishama. Największy na świecie producent owoców i warzyw Dole Food kontra biedacy z Nikaragui. Dochodzą swych praw, bo byli podtruwani nawozami na uprawach bananów należących do Dole'a. Za sprawą nawozów koncernu tysiące biednych robotników dotknęła bezpłodność, a sądy w Nikaragui i kilku innych krajach Ameryki Środkowej zasądziły od giganta odszkodowania w wysokości 2 mld dol. Sprawa trafiła jednak do Los Angeles i... tak, tak, sędzia Victoria Chaney anuluje wszystkie odszkodowania.

Na tym jednak analogie z Grishamem się kończą. Nikt sędzi Chaney nie postawił nawet oskarżenia o korupcję. Odwrotnie - to ona zarzuciła korupcję i "perwersyjny spisek" rolnikom z Nikaragui, ich prawnikom i tamtejszym sędziom.

U Grishama niestety od czasu, gdy trzaska jedną powieść na pół roku, wszystko jest proste jak konstrukcja cepa - krwiożercze wielkie koncerny i biedni ludzie bronieni przez zawsze szlachetnych małomiasteczkowych prawników. Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana.

Biednych ludzi w Nikaragui reprezentowały wielkie amerykańskie koncerny... prawnicze. Równie krwiożercze i nastawione na zysk co te chemiczne lub spożywcze. Zarabiały już w USA miliardy na podawaniu do sądu firm tytoniowych czy producentów złych zabawek (ofiary, które wygrywają w sądach zawsze się z nimi szczodrze dzielą). Teraz koncerny prawnicze po prostu szukają po (zmyślonych) trupach zysków na nowych rynkach...

A biedni ludzie z Nikaragui też nie są święci. Wielu z tych, co skarżyli Dole'a, nigdy dla koncernu nie pracowało, nigdy nie zrywało zarobkowo bananów i nigdy nie miało żadnych problemów z bezpłodnością. Przed sądem w Los Angeles pojawiali się mężczyźni wyrzekający się własnych dzieci, by udowadniać, że są bezpłodni. Biedni ludzie z ochotą, bo a nuż uda się na miliard czy dwa oskubać giganta, pomagali koncernom prawniczym fałszować badania lekarskie i korumpować sędziów w swym kraju. Jeden z prawników rzekomych ofiar ma mieć w USA sprawę karną. Ukrywa się w Nikaragui.

O całej sprawie z zachwytem napisał "The Wall Street Journal", dziennik bliski prawicy, zwłaszcza tej wielkokapitalistycznej. Chwali sędzię Chaney za "akt higieny prawnej" i ma nadzieję, że będzie ona "przykładem dla innych sędziów".

Znów rzeczywistość jest ciut bardziej skomplikowana. Choć oddalony właśnie w Los Angeles pozew był hucpą, Dole nie jest w całej sprawie czysty. Jak pisze niezależna dziennikarka śledcza Katherine Glover, Dole w 1977 r. zmuszony został przez władze USA do zaprzestania stosowania podejrzanego nawozu. Ale choć wiedział o jego szkodliwości, w Ameryce Środkowej stosował go jeszcze przez lata. Zdaniem dziennikarki pierwsze pozwy w latach 90. kierowane były przeciw koncernowi przez rzeczywiście okaleczonych robotników. Ale potem poszli masowo w ich ślady naciągacze.

Nie wiem, czy tak dokładnie było. Ale w sprawie Dole kontra biedacy z Nikaragui po raz kolejny widać, że rzeczywistość, nie tylko amerykańska, nigdy nie jest prosta jak konstrukcja cepa.

Do góry
#3178564 - 02/06/2009 06:14 Re: do poczytania [Re: Baqu]
Baqu Offline
Carpal Tunnel

Meldunek: 28/09/2004
Postów: 26931
Skąd: ‎Mindfields









Do góry
#3184532 - 05/06/2009 01:53 Re: do poczytania [Re: Baqu]
forty Online   karty


Meldunek: 14/05/2001
Postów: 30411
Skąd: Brama
Czy Barca straci Samuela Eto'o?




Barcelona chce dać podwyżkę Messiemu, Inieście i Toure, za to Eto'o zaproponuje dłuższy o dwa lata kontrakt z tą samą pensją. Kameruńczyk się na to nie zgodzi i&#8230;

Eto'o to jeden z największych piłkarskich wulkanów, nigdy nie wiadomo jednak czy erupcja nastąpi na boisku, czy poza nim. Choć Barcelona to klub, który uratował go dla wielkiej piłki (Real wypożyczył go na Majorkę, bo nie miał wtedy jeszcze wielkiego nazwiska) zawsze sprawiał w Katalonii wiele problemów. Nieokiełznany, łamiący reguły, mówiący rzeczy, których nikt inny nie odważyłby się powiedzieć. Latem obiecał Guardioli, że będzie przemawiał wyłącznie na boisku, ale kiedy zdobył odpowiednią liczbę goli wypalił w połowie sezonu, że jest w Katalonii tylko najemnikiem, a jego serce pozostało na Majorce. Zakpił przy tym z Leo Messiego mówiąc, że niektórzy gracze namiętnie całują godło klubu na koszulce, a porzuciliby go dla innego, gdyby zaproponował im milion więcej.

Oburzenie w Katalonii było uzasadnione, ale Eto'o przeprosił fanów golami. Jak zwykle. Jak zwykle też wybiera sobie cel godny siebie, dwa lata temu zaatakował Ronaldinho za to, że się leni, myśli wyłącznie o sobie, a nie o drużynie. Brazylijczyk był wtedy w Katalonii bogiem większym niż Messi.

Ale do rzeczy: klub to nie jest szkółka niedzielna. Eto'o pokazał w tym sezonie, że warto się z nim użerać. Zdobył 30 goli w lidze, plus na deser tego najważniejszego, który odmienił losy finału Ligi Mistrzów z Manchesterem. Bez Kameruńczyka potrójnej korony by nie było.

Eto'o to napastnik wielki, kiedyś wydawało mi się, że marnuje za dużo stuprocentowych okazji, tymczasem przeanalizowałem statystyki i okazało się, że do zdobycia bramki potrzebuje znacznie mniej szans niż Messi i Henry. Był jednym z najbardziej efektywnych piłkarzy minionego sezonu w Primera DIvision. Poza tym skoro już uznajemy, że w Lidze Mistrzów miarodajne są mecze z Anglikami- Eto'o strzelał bramki i Manchesterowi, i Arsenalowi (w finale w Paryżu) i Chelsea. Takiego napastnika Barca nie powinna tracić. Diego Forlan zagwarantuje 30 goli w lidze, ale wątpię, by był to piłkarz zdolny zmieniać losy finałów Champions League. A przecież o to chodzi w klubie z Katalonii.

Eto'o zarabia w Barcelonie bardzo dobrze
(7,5 mln euro za sezon). Poza Messim, który ma wyższą pensję (8,4 mln), tylko Henry dorównuje Kameruńczykowi. Jeśli są jednak w klubie pieniądze na podwyżkę dla Argentyńczyka, może powinny się znaleźć i dla Eto'o. Prasa hiszpańska donosi, że Kameruńczyk nie zaakceptuje przedłużenia kontraktu na starych warunkach.

Chce poczekać do końca przyszłego sezonu i odejść za darmo, a w nowym klubie będzie miał kontrakt królewski. Na to z kolei nie będzie chciała zgodzić się Barcelona, oddać gracza wartego ze 40 mln euro za darmo? Do konfliktu tylko krok.

W "El Mundo Deportivo" już ukazała się ankieta, kto powinien zastąpić Kameruńczyka. Fani Barcy chcą Davida Villę, ale nie wiadomo, czy Barca jest w stanie wygrać o niego wojnę z Realem. Villa to napastnik miary Eto'o, ale kandydatem nr 2 jest Forlan. Katalońscy fani nie przepadają za to ani za Benzemą, ani Ibrahimovicem. I chyba mają rację, szczególnie w drugim przypadku, bo jeśli Eto'o ma muchy w nosie, to Szwed ma w nosie szerszenie. Zarabia w Interze 9 mln euro za sezon, na mniej w Barcelonie się nie zgodzi, a poza tym w fazie pucharowej Ligi Mistrzów nie zdobył jeszcze gola. Dla Barcy Champions League zaczyna się dopiero na tym poziomie.
Wygląda na to, że można mieć najlepszy sezon w historii, wygrać potrójną koronę, by i tak mieć kłopoty.
Docent

Do góry
Strona 9 z 23 < 1 2 ... 7 8 9 10 11 ... 22 23 >




Kto jest online
12 zarejestrowanych użytkowników (forty, Sensei, Emilio, wHiTe_StAr, latajaca_holenderka, VVega, igea23, Igor, Irek, akagi, poozon, Zaixi), 3287 gości oraz 11 wyszukiwarek jest obecnie online.
Key: Admin, Global Mod, Mod
Statystyki forum
24772 Użytkowników
97 For i subfor
45047 Tematów
5583204 Postów

Najwięcej online: 4506 @ 14/05/2024 20:07