do poczytania

Posted by: forty

do poczytania - 30/12/2008 15:40

Spółka rządząca ligą szuka źródeł finansowania

wtorek 30 grudnia 2008 03:47
Wezmą miliony od bukmacherów

Kluby polskiej ekstraklasy nie ustają w poszukiwaniach coraz większych pieniędzy. Jedną z dziedzin, na które patrzą z rosnącym zainteresowaniem, są kontrakty z firmami bukmacherskimi, które są w stanie płacić spore kwoty w zamian za umowy reklamowe. W ostatnim roku z tego tytułu kluby i PZPN wzbogaciły się o dwa miliony złotych. W przyszłym kwota ta może być nawet cztery razy większa - pisze DZIENNIK.
czytaj dalej...
REKLAMA

Dwie umowy z firmami przyjmującymi zakłady bukmacherskie wygasają w grudniu i do startu rundy wiosennej mają być zawarte nowe, na dużo korzystniejszych warunkach. "Zawsze staramy się, żeby te sumy były z roku na rok coraz większe. Na razie nam się to udaje" - mówi dyrektor Ekstraklasy S.A. Bogdan Basałaj.

Kolejne cztery kontrakty wygasają w czerwcu, ale PZPN ze spółką zarządzającą rozgrywkami ekstraklasy zastanawiają się nad ich wypowiedzeniem po to, żeby zawrzeć nowe, na zdecydowanie lepszych warunkach finansowych. "O tym czy taki krok jest korzystny muszą zadecydować prawnicy. Na razie trudno rozstrzygać, jak ostatecznie zostanie rozwiązana ta kwestia. W grę wchodzi przecież także renegocjowanie umów z firmami bukmacherskimi" - twierdzi Basałaj w rozmowie z DZIENNIKIEM.

>>>Kluby chcą zarabiać na bukmacherach

Decyzję w tej sprawie PZPN ma podjąć na najbliższym posiedzeniu 7 stycznia. Związek także ma interes w tym, żeby sumy kontraktów z bukmacherami były jak najwyższe bo część tych pieniędzy trafia do kasy PZPN. "Kluby ekstraklasy dostają pięćdziesiąt procent wynegocjowanej sumy, a druga połowa idzie do związku, który dzieli się tymi pieniędzmi z klubami pierwszej ligi. O jakich kwotach mówimy? W tej chwili jeszcze trudno powiedzieć, ile będą warte nowe umowy. Ostatnio były to dwa miliony złotych" - wyjaśnia dyrektor Basałaj. Wiadomo jednak, że teraz będą to dużo poważniejsze kwoty. W grę wchodzą pieniądze nawet czterokrotnie większe niż do tej pory. Nie ulega wątpliwości, że jest się o co bić.

Marek Ignasiewicz-Dziennik.pl
Posted by: forty

Re: do poczytania - 31/12/2008 15:15




"Panowie, uczciwie to my do drugiej ligi raczej nie wejdziemy. Mam człowieka, który jest nam w stanie załatwić wszystkie mecze, ale nie za darmo" - tak Dariusz W. walczył w sezonie 2003/04 o awans Korony na zaplecze ekstraklasy. Oto portret człowieka, który aspirował do prowadzenia reprezentacji - pisze DZIENNIK.Wrocławska prokuratura skierowała właśnie do sądu akt oskarżenia w sprawie procederu korupcyjnego organizowanego przez kielecką drużynę. Wynika z niego, że były trener Korony nie cofał się przed niczym, by wywalczyć drugą ligę oraz 120 tysięcy złotych premii, jakie obiecał mu w indywidualnym kontrakcie Krzysztof Klicki - pisze DZIENNIK.
Prokuratorzy w tym wątku oskarżyli w sumie 42 osoby. Z tego grona aż 28 przyznało się do winy i wyraziło gotowość dobrowolnego poddania się karze. Wśród nich jest skruszony Dariusz W. Długie przesiadywanie na ławie oskarżonych czeka natomiast Jerzego E. juniora. Syn byłego trenera kadry ma poważny, dobrze udokumentowany dowodami zarzut, polegający na nakłanianiu i pomocnictwu w korupcji, ale się do niego nie przyznaje.

Aż połowa z grupy 42 oskarżonych to byli piłkarze klubu z Kielc, którzy uczestniczyli w składkach na sędziów. O tym, że dany mecz należy ustawić, decydował trener. Przerażająca machina, którą stworzył W., wciągała nie tylko starych ligowych wyjadaczy, ale i juniorów. Na kupienie meczu składali się niemal wszyscy. Jakub Z., obecnie piłkarz Polonii Bytom, w sezonie 2003/2004 miał 19 lat. Dariusz F., dziś zawodnik Kolejarza Stróże, liczył w tamtym sezonie zaledwie 17 lat. Obaj też musieli dokładać się do haraczu dla arbitrów. Tak W. wprowadzał w realia dorosłego futbolu nieopierzonych młodzieżowców.

Kto chwilowo nie był w stanie zapłacić, pożyczał od kolegów. "Mariusz S. w ten sposób zadłużył się u kumpla z drużyny Hermesa N. S." - zeznał w prokuraturze Wojciech M., także były gracz Korony.

Skąd piłkarze mieli pieniądze na ustawianie spotkań? Z meczowych premii. Za każde zwycięstwo u siebie, nieświadomy niczego właściciel klubu Krzysztof Klicki płacił drużynie 12 tysięcy złotych. Za wygraną na wyjeździe dawał 16 tysięcy. Połowa pieniędzy była „zamrażana”, piłkarze mieli dostać całość tylko w przypadku awansu. Pulę rozdzielał W. (każdy gracz otrzymywał średnio po 400 – 600 złotych za mecz), po czym niemal natychmiast część z tych pieniędzy odzyskiwał. Bo niemal co tydzień trzeba było się złożyć na nieuczciwą pomoc w następnym meczu.
"Pieniądze zbierał Tomasz N. pseudonim <Skarbnik>. Rozpiętość kwot była różna. Czasami trzeba było uzbierać kilkaset złotych, czasem kilka tysięcy" &#8211; mówił DZIENNIKOWI jeszcze przed postawieniem zarzutów były piłkarz kielczan Rafał W.

Dariusz W. za wszelką cenę starał się wyciągać kasztany z ognia cudzymi rękami. Kiedy Korona najzupełniej uczciwie przegrała na inaugurację sezonu z rezerwami Wisły Kraków, już przed drugą kolejką zorganizowano zrzutkę. Kto wręczył pieniądze? Wcale nie W. Czarną robotę, polegającą na dawaniu łapówek powierzono Pawłowi W., wieloletniemu kierownikowi drużyny, który z racji pełnionej funkcji miał pewne znajomości. Paweł W. kupował mecze dość prymitywnie, zdarzało mu się, że podchodził tylko do obserwatora i prosił go o wpłynięcie na sędziego. Z samymi &#8222;gwizdkowymi&#8221; rozmawiał rzadko, bo przeważnie ich w ogóle nie znał. Nie to pokolenie.

Paweł W. jesienią siedmiokrotnie dawał lub obiecywał łapówki. Nawet, gdy działacz otwarcie przyznał, że nie zna sędziego najbliższego meczu, Dariusz W. nie chciał się plamić niewdzięczną pracą. "Tu jest numer do Wita Ż. Dzwoń, Wit da ci telefon do Adama Sz. i porozmawiasz z arbitrem" - rozkazał przed wyjazdem do Stalowej Woli.

Paweł W. obiecał sędziemu 4 tys. złotych. Umotywowany dodatkowym zarobkiem sędzia Sz. drukował w meczu Stal - Korona (1:3) tak skandalicznie, że gdy podyktował wyimaginowaną jedenastkę, to doprowadzona do rozpaczy grupa kibiców ze Stalowej Woli wtargnęła na boisko, po czym... położyła się w geście protestu w polu karnym. Wściekli działacze gospodarzy zaczęli na pomeczowej konferencji wytykać Dariuszowi W., że ustawił mecz.
Po rundzie jesiennej Korona jednak wcale nie była liderem. Zajmowała drugie miejsce, tuż za Stalą Rzeszów. To wtedy trener uznał, że toporne metody kierownika drużyny, człowieka starszej daty, są niewystarczające. Potrzebował fachowca, który potrafi korumpować na skalę przemysłową.

To wtedy do Dariusza W. zadzwonił znany warszawski szkoleniowiec Jerzy E. junior, który przedstawił mu Andrzeja B., wówczas kierownika drużyny Legionovii. W. miał zaufanie do E. choćby przez wzgląd na owocną współpracę z jego ojcem. Wszak kilka lat wcześniej w duecie zdobyli mistrzostwo Polski dla Polonii Warszawa.

Według Jerzego E. juniora skuteczną receptą na szybki sukces był Andrzej B. "Jeśli chcesz awansować, nie mogłeś lepiej trafić. To świetny fachowiec. Rok temu pomógł w wejściu do drugiej ligi Cracovii" - reklamował dobiegającego trzydziestki mężczyznę.

Zimą w mieszkaniu W. na warszawskim Wilanowie doszło do spotkania trenera Korony, jego asystenta i byłego bramkarza reprezentacji Polski Andrzeja W. oraz Jerzego E. juniora, który przyprowadził Andrzeja B. Załatwiacze od razu wycenili swoje usługi. Andrzej B. chciał za pomoc Koronie 20 tys. złotych honorarium, Jerzy E. junior za samo zapoznanie B. z W. życzył sobie 10 tysięcy.

Do tego dochodziły oczywiście koszty każdorazowego podejścia do arbitra, obserwatora lub drużyny przeciwnej. Mechanizm był prosty: B. miał za każdym razem ustalać, u kogo można kupić dane spotkanie, a Dariusz W. przywozić mu pieniądze na ten cel, zabrane oczywiście z meczowych premii zawodnikom. W ten sposób ustawiono niemal wszystkie wiosenne mecze Korony, ale również kilka spotkań z udziałem jej najgroźniejszych rywali.

Na treningu przed wiosennym meczem z Motorem Lublin W. poprosił wszystkich piłkarzy na środek boiska. W obecności podopiecznych zadzwonił do Andrzeja B. i włączył głośnik w swoim telefonie. Zależało mu, by piłkarze dobrze słyszeli całą rozmowę. A mówiono o łapówkach przekazywanych sędziom i obserwatorom oraz o tym, z kim należy się skontaktować, żeby ustawić najbliższy mecz w Lublinie. W. chciał w ten sposób uwiarygodnić się w oczach zawodników. Tak, żeby widzieli, że ich pieniądze faktycznie są wydawane na u mówiony cel.
Antoni Bugajski, Michał Guz-dziennik.pl
Posted by: forty

Re: do poczytania - 02/01/2009 18:23

Paweł Zarzeczny

2009-01-01 22:25:04, aktualizacja: 2009-01-01 22:25:04

Jak Polska długa i szeroka wszyscy składamy sobie noworoczne życzenia. Zazwyczaj są sztampowe: zdrowia, szczęścia, pomyślności...
Rzadko zdarzają się teksty pomysłowe (na mojej topliście jest jednak jeden inteligentny SMS: "Serdecznie dziękuję za życzenia, szczególnie że w ogóle do mnie nie dotarły..."). A zatem pokuśmy się o jakieś życzenia niesztampowe, które wyrażą jednak marzenia tysięcy polskich kibiców.

1. Życzmy więc sobie, by prze-de wszystkim UEFA nie zabrała nam Euro. Bo wtedy, co pewne jak amen w pacierzu, nie zostanie zbudowany żaden stadion, a ruiny Stadionu Dziesięciolecia straszyć będą przez kolejne pół wieku. Tymczasem odebranie turnieju robi się tym realniejsze, że Ukraina ostatnio nie ma nawet na opłacenie rachunków za gaz. Zaiste, w niezłej jesteśmy kompanii!

2. Grzegorzowi Lacie życzyć należy, aby dotrzymał obietnicy danej po wyborach na szefa PZPN Czytelnikom "Polski": że jeżeli przez rok nic nie zrobi, to sam poda się do dymisji. Panie Grzegorzu, ale czy mu-simy tak długo czekać, aż pan coś zrobi?

3. Adamowi Małyszowi życzymy tego, by poszedł w ślady Zbigniewa Bońka, czyli zakończył karierę u szczytu powodzenia i nie rozmieniał się już więcej na drobne. Albo żeby poszedł w ślady bliższego mu Janne Ahonena: Fin odszedł, właśnie będąc nr. 1 w skokach. Ten rok miał być dla pana Adama zabawą. Jednak to już nie jest zabawne, niestety.

4. Andrzejowi Gołocie, żeby znalazł wreszcie miejsce w jakimś sanatorium i nie męczył więcej i siebie, i nas.

5. Robertowi Kubicy, aby miał do dyspozycji wyłącznie polskich mechaników. Choć ci niemieccy niezawodnie dostarczali nam wzruszeń.

6. Arturowi Borucowi, żebyśmy o jego złym zachowaniu już nie musieli czytać w "Timesie", a jego okropnego gustu śledzić w bulwarówkach. Arturze, no i wracaj na łono rodziny!

7. Tomaszowi Adamkowi, żeby nigdy nie zgodził się na walkę z Gołotą, bo mogłoby to skończyć się zbezczeszczeniem zwłok!

8. A innemu Tomaszowi, Gollobowi, żeby wreszcie jeździł na odwrót. Mianowicie przegrywał w Bydgoszczy, za to - dla odmiany - wygrywał wszędzie indziej.

9. Tomaszowi Majewskiemu, żeby nikt z niego nie brał przykładu! Pchnięcie kulą to naprawdę nie jest odpowiednie zajęcie dla młodzieży pragnącej uprawiać sport. Serio.

10. Agnieszcze Radwańskiej, by nie brała przykładu z kilku starszych koleżanek. To znaczy nigdy nie procesowała się z własnymi rodzicami o pieniądze zarobione na korcie. I oby tenisowa mamona nigdy jej nie zaślepiła.

11. Piłkarzowi Jakubowi Błaszczykowskiemu, żeby trafił doLiverpoolu, a w meczach kontra Manchester United w bramce zawsze stał Tomasz Kuszczak - znacznie to zwiększy szanse Kuby na gole w Premiership. O występy Kuszczaka modlą się zresztą wszyscy napastnicy na Wyspach.

12. Reprezentacji Polski w piłce nożnej (jeżeli w ogóle jest taka, bo ostatnio jej nie było), by awansowała na mundial, lecz dopiero po barażach. Chcemy więcej emocji! No, ale w nich wpadnijmy na Litwę, bo inaczej jesteśmy bez szans.

13. Leo Beenhakkerowi, żeby po porażce jego Feyenoordu Rotterdam z naszym Lechem Poznań przeanalizował wraz ze sztabem, kto od kogo powinien się uczyć: Polacy od Holendrów (ktoś nam to wmawia od paru lat) czy może jednak ci Holendrzy od Polaków?

14. Kibicom, żeby dawali przykład sportowcom, jak można przez całe życie być wiernym jednym barwom: biało-czerwonym. I żeby jak najczęściej mogli słuchać, wiecie czego? "Mazurka Dąbrowskiego"!
Posted by: yaaho

Re: do poczytania - 02/01/2009 20:59

czy jest jakis redaktor sportowy w tym kraju dla ktorego sport to cos wiecej niz pilka nozna, Kubica i Malysz? laugh laugh laugh laugh

za pare dni pilkarze reczni graja MŚ, we wrzesniu mamy Eurobasket w Polsce, Gortat dostaje minuty w NBA

czytalem chyba z 3-4 "noworoczne" zyczenia tych naszych "specow" od sportu w gazetach i wszedzie pomijaja najwazniejsze imprezy sportowe 2009 roku laugh
Posted by: forty

Re: do poczytania - 03/01/2009 14:49

Wracają transfery. Gdzie te polskie megahity?

Okno transferowe otwarte, rozplotkowani handlarze żywym towarem nadają jak najęci, czeka nas styczeń pełen niestworzonych historii o bajecznie utalentowanych polskich piłkarzach, o których już jutro, najdalej pojutrze, zaciętą walkę stoczą największe europejskie kluby. A nawet jeśli nie stoczą, to znawcy tematu wysnują ich z opieszałości oczywisty wniosek, że giganci zbierają siły i pieniądze, by ruszyć po nasze gwiazdy latem.

Też marzyłby mi się prawdziwy transferowy megahit. Abstrahuję tutaj od dylematu, kiedy i gdzie polski ligowiec powinien wyjechać, by nie złamać sobie kariery. Piszę o tych, którzy decyzję o emigracji podjęli - pięknie by było, gdyby się szanowali, gdyby nie wyjeżdżali byle gdzie (vide Adrian Sikora oglądający z rezerwy kolegów z Murcii broniących się przed spadkiem do trzeciej ligi hiszpańskiej), gdyby nasze kluby nie oddawały ich za byle ochłap.

Problem w tym, że renomowane firmy z renomowanych lig wcale naszych nie chcą. O zafascynowaniu zagranicy Pawłem Brożkiem i Robertem Lewandowskim czytamy od miesięcy, tymczasem ich nazwisk próżno szukać wśród transferowych planów drużyn angielskich, hiszpańskich i włoskich. Np. z raportów o zamiarach klubów Premier League wynika, że co druga poszukuje napastnika - od Aston Villi i Tottenhamu przez Everton i Hull po Bolton i Stoke. Niestety, o Polakach nikt nie wspomina. Ani o napastnikach, ani o Mariuszu Lewandowskim, ani nawet o Kubie Błaszczykowskim, którego bardzo chcą wypchnąć z Dortmundu polscy i niemieccy dziennikarze, ale wyspiarze nie bardzo ich starania zauważają. Co więcej, rośnie niepokój o Ebiego Smolarka, bo w przypadku udanej kampanii transferowej Boltonu naszemu rodakowi grozi nawet przesunięcie z ławki rezerwowych na trybuny.

Tylko Tomasza Jodłowca z Polonii Warszawa zaprasza do siebie naprawdę klasowy klub. Napoli namawia go od lata 2008 roku, wtedy transakcję wartą 1,4 mln euro storpedowali rodzice piłkarza, o czym opowiadają wszystkie regionalne gazety. Opowiadają, bowiem klub mierzący w awans do Ligi Mistrzów nie odpuszcza i właśnie wrócił do negocjacji z Polonią Warszawa. Z marnymi widokami na powodzenie, 23-letni obrońca woli zostać w kraju przynajmniej do czerwca.
Co piszę w dniu, w którym Manchester United sfinalizował transfer Zorana Tosicia (21 lat) i Adema Ljajicia (17 lat) z Partizana Belgrad. Takie doniesienia sprowadzają nas na ziemię. Za obu reprezentantów serbskiej młodzieżówki zwycięzca Ligi Mistrzów dał ponoć 16,3 mln funtów, czyli mniej więcej tyle, ile kosztowało pięciu razem wziętych najdroższych graczy wyeksportowanych przez polską ligę - Błaszczykowski (4,4 mln dolarów do Borussii), Fabiański (4,2 mln do Arsenalu), Janczyk (4 mln do CSKA Moskwa), Żurawski (3,7 mln do Celticu) i Matusiak (3,4 mln do Palermo). Ot, nasze megahity...
piątek, 02 stycznia 2009, rafal.stec
Posted by: forty

Re: do poczytania - 04/01/2009 15:17

Polska buduje stadiony. Proszę się nie śmiać. To nie noworoczne marzenia. To dzieje się naprawdę.
Czarny scenariusz, czyli odebranie nam Euro 2012, na szczęście wciąż pozostaje w sferze pobożnych życzeń Włochów, którzy przegrali z nami wyścig o imprezę. Oczywiście wciąż może się ziścić, ale na starcie 2009 roku większość inwestycji wygląda naprawdę dobrze! Polska staje się wielkim placem budowy stadionów, i to nie tylko tych na Euro.

W Kielcach nowoczesny obiekt jest już od dwóch lat, w Lubinie zostanie otwarty wiosną. Stadion warszawskiej Polonii też wygląda nieźle, choć działacze przymierzają się do kolejnej rozbudowy. Gotowe projekty są już w Zabrzu, Chorzowie i Krakowie przy Kałuży.

Polska stadionową potęgą? Aż tak dobrze nie jest. Wciąż straszą obiekty choćby w Łodzi czy Bytomiu. Wodzisław Śląski to zupełne kuriozum, a grają tam aż dwie drużyny ekstraklasy. Kolejny paradoks to fakt, że reprezentacja z powodu przebudowy większości dużych stadionów będzie miała ogromne kłopoty ze znalezieniem boiska na mecze eliminacyjne MŚ w 2010. Ale jeśli niczego nie zepsujemy, za dwa, góra trzy lata z kilku miejsc będziemy mogli być naprawdę dumni.

1. Warszawa - Stadion Narodowy
W niecce Stadionu Dziesięciolecia koparki przy pracy można oglądać już od kilku miesięcy. Obok areny w Kijowie "Narodowy" będzie drugim najważniejszym stadionem Euro 2012. Pomieści 55 tys. widzów. Ze starego obiektu nie zostało już praktycznie nic poza ziemią. Jak podaje nadzorująca budowę Spółka Narodowe Centrum Sportu, prace przebiegają nawet szybciej, niż zakładano. Do momentu świąteczno-noworocznej przerwy (zrobiono ją, by nie zakłócać spokoju mieszkańcom Saskiej Kępy) firma Pol Aqua wykonała prawie 2/3 zaplanowanych robót (ok. 64 proc.). Harmonogram zakładał niespełna połowę (46 proc.). Wbito już 384 (43 proc.) z 898 pali wielkośrednicowych, 2595 (37 proc.) z 6923 pali prefabrykowanych i 5112 (75 proc.) z 6772 kolumn żwirowych i betonowych, które mają spowodować, że położony na podmokłym terenie stadion nie zacznie się zapadać. Wywieziono też lub przesunięto ponad 170 tys. m sześc. ziemi. Fundamenty mają być gotowe najpóźniej do połowy kwietnia. Wtedy rozpocznie się budowa części naziemnej . Trwa właśnie przetarg na jej wykonawcę, w którym uczestniczy sześć konsorcjów. Otwarcie zaplanowano na połowę 2011 r.

2. Poznań - Stadion Miejski (Lech)
Budowa tego obiektu jest w najbardziej zaawansowanej fazie ze wszystkich stadionów, które mają u nas powstać na Euro. Imponująca arena na 46 tys. miejsc (wszystkie zadaszone) zostanie otwarta prawdopodobnie już w czerwcu przyszłego roku. Na razie jest tam jednak gigantyczny plac budowy. Aż do końca 2009 r. kibice Lecha będą mogli korzystać tylko z nowych trybun za bramkami, bo obie boczne zostały właśnie zburzone. W końcowym etapie prac obiekt będzie na kilka miesięcy całkowicie wyłączony z użytkowania. Koszt - 486 mln zł.

3. Kraków - Stadion Miejski (Wisła)
Mimo że Kraków jest tylko na rezerwowej liście miast gospodarzy, stadion powstaje tam równie szybko jak w Poznaniu. Trybuny za bramkami są już gotowe i otwarte dla kibiców. Obecnie trwa praca nad trybuną wschodnią. Stara została zburzona, a na jej miejscu wybudowano tzw. ściankę szczelinową, która odprowadziła wody gruntowe. To oznacza, że wszystko jest przygotowane do postawienia trybuny. Przetarg na jej wykonawcę rozstrzygnie się w przyszłym tygodniu, a firma, która go wygra, praktycznie z marszu przystąpi do budowy. Prace nad trybuną wschodnią mają zostać ukończone do końca roku. Za kilka miesięcy zostanie z kolei wyłonione konsorcjum, które rozpocznie demontaż trybuny głównej. Jej budowa ma zbiec się w czasie z oddaniem do użytku nowej wschodniej.

4. Gdańsk - Baltic Arena (nazwa robocza)
Łyżka dziegciu w beczce miodu. Jak na razie budowa tego obiektu na Euro 2012 idzie najbardziej opornie. Kłótnie urzędników oraz oprotestowany przetarg sprawiły, że stadion wciąż jest tylko w fazie projektu, ale co ważne ma już wszystkie pozwolenia na budowę. Z konkretnych prac udało się uporządkować teren w dzielnicy Letnica. Mimo wszystko wciąż nie ma powodów do niepokoju. W maju tego roku ma zostać zakończony przetarg na wykonawcę prac, po czym niezwłocznie rozpocznie się budowa. Baltic Arena to nazwa robocza, stadion będzie nosił nazwę firmy, która zaoferuje za to największe pieniądze. Po ukończeniu stadion będzie mógł pomieścić 44 tys. widzów. Według planu ma być użytkowany przez Lechię Gdańsk.

5. Wrocław - Stadion Miejski
Po otwarciu ofert konsorcjów, które zgłosiły się do przetargu na budowę stadionu, okazało się, że koszty przekroczyły te szacowane przez miasto. W ratuszu zastanawiają się teraz, czy wybrać którąś z ofert, czy rozpisać nowy przetarg. Z prac ziemnych udało się do tej pory przygotować plac pod budowę. Wycięto 7000 drzew, wywieziono 120 tys. m sześc. ziemi i zastąpiono ją tzw. gruntami wymiennymi (glina i piasek). Według wstępnych założeń stadion na 44 tys. widzów ma być gotowy w 2011 roku.

3. Kraków - Stadion Miejski (Wisła)
Mimo że Kraków jest tylko na rezerwowej liście miast gospodarzy, stadion powstaje tam równie szybko jak w Poznaniu. Trybuny za bramkami są już gotowe i otwarte dla kibiców. Obecnie trwa praca nad trybuną wschodnią. Stara została zburzona, a na jej miejscu wybudowano tzw. ściankę szczelinową, która odprowadziła wody gruntowe. To oznacza, że wszystko jest przygotowane do postawienia trybuny. Przetarg na jej wykonawcę rozstrzygnie się w przyszłym tygodniu, a firma, która go wygra, praktycznie z marszu przystąpi do budowy. Prace nad trybuną wschodnią mają zostać ukończone do końca roku. Za kilka miesięcy zostanie z kolei wyłonione konsorcjum, które rozpocznie demontaż trybuny głównej. Jej budowa ma zbiec się w czasie z oddaniem do użytku nowej wschodniej.

4. Gdańsk - Baltic Arena (nazwa robocza)
Łyżka dziegciu w beczce miodu. Jak na razie budowa tego obiektu na Euro 2012 idzie najbardziej opornie. Kłótnie urzędników oraz oprotestowany przetarg sprawiły, że stadion wciąż jest tylko w fazie projektu, ale co ważne ma już wszystkie pozwolenia na budowę. Z konkretnych prac udało się uporządkować teren w dzielnicy Letnica. Mimo wszystko wciąż nie ma powodów do niepokoju. W maju tego roku ma zostać zakończony przetarg na wykonawcę prac, po czym niezwłocznie rozpocznie się budowa. Baltic Arena to nazwa robocza, stadion będzie nosił nazwę firmy, która zaoferuje za to największe pieniądze. Po ukończeniu stadion będzie mógł pomieścić 44 tys. widzów. Według planu ma być użytkowany przez Lechię Gdańsk.

5. Wrocław - Stadion Miejski
Po otwarciu ofert konsorcjów, które zgłosiły się do przetargu na budowę stadionu, okazało się, że koszty przekroczyły te szacowane przez miasto. W ratuszu zastanawiają się teraz, czy wybrać którąś z ofert, czy rozpisać nowy przetarg. Z prac ziemnych udało się do tej pory przygotować plac pod budowę. Wycięto 7000 drzew, wywieziono 120 tys. m sześc. ziemi i zastąpiono ją tzw. gruntami wymiennymi (glina i piasek). Według wstępnych założeń stadion na 44 tys. widzów ma być gotowy w 2011 roku.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 04/01/2009 15:18


6. Warszawa - Stadion Legii
Wiele osób zastanawia się, czy stolica potrzebuje dwóch dużych stadionów. Radni Warszawy uznali, że tak, i przyznali na nowy obiekt Legii 450 mln zł. Po zakończeniu przetargu w dwa tygodnie zburzono trzy stare trybuny. Nowe mają stanąć za siedemnaście miesięcy, po czym rozpocznie się przebudowa czwartej. Obiekt pomieści 35 tys. widzów, a zostanie oddany w 2011 roku.

7. Lubin - Stadion Zagłębia
Stadion Zagłębia będzie pomocniczym podczas Euro. Obiekt może być areną np. fazy grupowej Ligi Mistrzów. Głównym inwestorem jest KGHM Polska Miedź SA, który przeznaczył na ten cel 100 mln zł. Pojemność: 16 tys. w pełni zadaszonych miejsc. Do użytku zostanie oddany już w tym roku.

8. Chorzów - Stadion ŚląskiOprócz meczów piłkarskich będą się na nim odbywać też zawody żużlowe i mityngi lekkoatletyczne. Remont stadionu w Chorzowie będzie kosztował nieco ponad 3,3 tys. zł na jedno miejsce dla kibica, najmniej ze wszystkich (najdroższa będzie budowa stadionu w Warszawie - ponad 18 tys. zł na jednego kibica). Modernizacja stadionu, mogącego pomieścić 54 tys. ludzi, ma zakończyć się w 2010 roku.

9. Kraków - stadion Cracovii
Jest już gotowy projekt. Nowy stadion, który ma powstać w miejsce istniejącego (przy ul. Kałuży) będzie mieścił 15 tys. widzów. Prace miały ruszyć już wiosną, ale opóźniły się sprawy związane z ogłoszeniem przetargu na wykonawcę. Pierwsze buldożery wjadą na Cracovię jesienią 2009 r. Budowa potrwa ok. półtora roku. Miasto, które jest inwestorem, zabezpieczyło już środki - 80 mln zł.

10. Łódź, czyli ściernisko
Od kilku lat władze Łodzi szykują się do zbudowania stadionu miejskiego, ale na razie kończy się na deklaracjach. Obiekt ŁKS, podobnie jak gra zespołu, to obraz nędzy i rozpaczy. Na trybunę honorową i prasową wchodzi się przez obskurną halę gimnastyczną. Niedawno powstał nowy budynek zarządu, który przypomina&#8230; budkę z piwem. Plany przebudowy stadionu mają też władze Widzewa. Wiadomo tylko, że główny ciężar finansowania budowy spocząć ma na właścicielu klubu, Sylwestrze Cacku, który otrzymał od miasta grunty. Prace miały ruszyć w ubiegłym roku, ale jak mówią mieszkańcy Łodzi, jeśli zaczną się w 2009, to będzie sukces.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 05/01/2009 14:49

A kto uczy Kruczka... trenować?
Prawie rok temu wiceprezes PZN, jaśniewielmożny Andrzej Wąsowicz przyznał się, że zmianę trenera polskich skoczków narciarskich planował już podczas poprzedniego Turnieju Czterech Skoczni - Nie było wyników, nie było odpowiedniej atmosfery w grupie. Wtedy właśnie zrozumiałem, że czas pożegnania z Lepistoe jest bliski. - Końcówka zdania brzmi jak biblijne proroctwo, widocznie prezes chciał zagrać Ezechiela, ale chyba nie przypuszczał, że jego słowa będą aktualne także w tym sezonie. Kiedy zatem czas pożegnania z Kruczkiem będzie bliski? Ten czas już prawdopodobnie nadszedł...

Działacze PZN nie posłuchali przede wszystkim głosu tego, który ratuje im tyłki. Małysz, zanim jeszcze zamieniono siekierkę (Lepistoe) na kijek (Kruczka), zapytany co sądzi o Kruczku, mówił, że jeszcze za wcześnie, by został pierwszym szkoleniowcem. &#8211; Może jak zakończę karierę. - Wygrała bezmyślna chciwość - zrezygnowano z drogiego trenera i zatrudniono antytalet - tak zawodniczy jak i szkoleniowy. Skoro Małysz może odnosić sukcesy bez psychologa, to zdaniem PZN "król skoków" poradzi sobie bez trenera...

"Orłowi z Wisły" powoli zaczyna to wszystko najwidoczniej "zwisać" - jest ustatkowany, ma pieniądze, prestiż i wygląda na to, że to od niego Kruczek wyciąga informacje o treningu...
poniedziałek, 05 stycznia 2009, leo-benaker
Posted by: forty

Re: do poczytania - 06/01/2009 15:46

Wiemy, kto zastąpi Beenhakkera
W tajemnicy PZPN szykuje Piotra Nowaka na następcę Leo Beenhakkera. Asystent selekcjonera kadry USA miałby zostać sternikiem naszych piłkarzy, gdy Holender ewentualnie przegra kwalifikacje do mistrzostw świata w 2010. Wtedy Nowak przygotuje Polskę do Euro 2012 - pisze DZIENNIK.
"Nie powiem nic na temat Piotra Nowaka, bo potem znowu będą komentarze, że chcemy jak najszybciej zwolnić Beenhakkera i już znaleźliśmy jego następcę. A prawda jest taka, że Beenhakker dostał zadanie do wykonania. Powinien zaprowadzić Polskę na mundial i nic tej pracy nie powinno mu zakłócać" - mówi prezes PZPN Grzegorz Lato.

Roztropność szefów polskiej piłki jest zrozumiała, bo bardzo im zależy, żeby nie spalić tematu. Im nawet jest na rękę, że w gronie ewentualnych następców machinalnie wymienia się polskich trenerów z rodzimej ekstraklasy: Macieja Skorżę, Jana Urbana czy Franciszka Smudę. W ten sposób mogą prowadzić wstępne negocjacje z wytypowanym przez nich kandydatem. Z naszych informacji wynika, że już kontaktowali się z mieszkającym na Florydzie Nowakiem, ale na razie jest to faza niezobowiązujących rozmów.
Zwolennikiem Nowaka na stanowisku trenera polskiej kadry na pewno jest wiceprezes PZPN do spraw szkoleniowych Antoni Piechniczek. To bardzo istotne, ponieważ przy wyborze nowego selekcjonera jego głos może się liczyć nawet bardziej niż opinia samego prezesa PZPN. Piechniczek potwierdza, że interesuje go zawodowa przyszłość Nowaka, ale też zastrzega, że ma pewne wątpliwości - czytamy w DZIENNIKU.

"Piotrek od lat mieszka w USA. Nie zna realiów ani polskiej, ani nawet europejskiej piłki. Ale wśród kandydatów na przyszłego selekcjonera trzeba go widzieć" - przyznaje Piechniczek, który stawiał na Nowaka w prowadzonej przez niego kadrze w latach 90. "Bardzo dobrze go wspominam. To urodzony lider. Potrafi rządzić na boisku i w szatni. Takich wyrazistych i mądrych ludzi polska piłka potrzebuje" - zaznacza Piechniczek.
45-letni Nowak to przede wszystkim odpowiedź tzw. polskiej myśli szkoleniowej na holenderskie zaczepki: młody, wykształcony, zna języki, a piłkarskie nazwisko zrobił sobie w Bundeslidze. Do tej kandydatury nie mogliby się przyczepić nawet zdecydowani zwolennicy zatrudniania trenera-cudzoziemca, bo przecież Nowak od bardzo dawna mieszka za granicą; w Turcji, Szwajcarii, Niemczech, a teraz w USA.

"Piotrkowi w Stanach jest bardzo dobrze. Wszyscy go tam szanują. Był trenerem kadry olimpijskiej na igrzyskach w Pekinie, a teraz jest też asystentem Bob Bradleya w pierwszej reprezentacji. Trudno wyobrazić sobie powód, dla którego miałby to wszystko rzucić, ale akurat perspektywa prowadzenia polskiej kadry jest takim powodem. Myślę, że chciałby się podjąć takiego wyzwania i na pewno dałby sobie radę nie gorzej niż Beenhakker" - ocenia Roman Kosecki, który grał z Nowakiem w reprezentacji Polski oraz w Chicago Fire.
Przebywający obecnie na zgrupowaniu kadry narodowej USA Nowak to rzadki przykład Polaka, który piłkarskie nazwisko wyrobił sobie za granicą. W naszej ekstraklasie zdążył rozegrać tylko 40 meczów (w Zawiszy Bydgoszcz i Widzewie Łódź). Potem błyszczał w obcych ligach. Występował na pozycji środkowego pomocnika, co jednak nie przeszkodziło mu strzelić na obczyźnie aż 63 goli. Po zakończeniu zawodniczej kariery zajął się pracą trenerską oraz biznesem. Został prezesem cenionego banku w Chicago, kupił posiadłość w Naples na Florydzie. W pobliżu swoje wille mają m.in. Bill Gates i Steven Spielberg.

Kilka lat temu Nowak próbował zainwestować w Zawiszę Bydgoszcz, ale ten interes nie wypalił. Piłkarze oskarżali go, że nie wypłacił drużynie należnych pieniędzy. W pewnym momencie rozesłano za nim nawet list gończy, ale zarzuty się nie potwierdziły. "Jego sprawa została umorzona. Ustaliśmy, że Pan Nowak nie był odpowiedzialny za powstałe długi i oczywiście list gończy szybko został cofnięty' - mówi DZIENNIKOWI Jan Bednarek, rzecznik bydgoskiej prokuratury.

Antoni Bugajski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 07/01/2009 15:41

Gigantyczne pieniądze za Ligę MistrzówW
lutym zostanie rozstrzygnięty przetarg na pokazywanie meczów Ligi Mistrzów przez najbliższe trzy lata. Wystartują w nim wszystkie liczące się stacje telewizyjne. Cena może wynieść 20 milionów euro, a więc 25 procent więcej niż w poprzednim przetargu, który wygrały TVP i nSport.
Trzy lata temu za prawa do transmisji Ligi Mistrzów zapłacono 17 milonów euro. "Od kiedy jesteśmy w Unii Europejskiej ceny reklam znacznie zbliżyły się do bogatszych rynków europejskich, stąd wzrost" - ocenia Marian Kmita, szef Polsatu Sport.

Znaczny wzrost ceny może wynikać m.in. ze zmiany regulaminu kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Od najbliższego sezonu drużyny będą walczyć o awans w regionach, a więc polskie zespoły będą rywalizować z drużynami m.in. z Czech, Słowacji czy Litwy. To znacznie zwiększy szanse na to, że w końcu zobaczymy polską drużynę w najważniejszych klubowych rozgrywkach Europy. A co za tym idzie - rozgrywki staną się znacznie bardziej atrakcyjne dla polskiego widza.

Do tej pory LM pokazywana była raz w tygodniu w telewizji otwartej - w TVP oraz w kanałach należących do koncernu ITI, głównie stacji nSport, ale też w specjalnie uruchomionych na tę okazję kanałach. Dla nSport walka o Ligę może się okazać jednocześnie walką o byt. Najpoważniejszym konkurentem stacji należącej do koncernu ITI jest Polsat, który chce pokazywać rozgrywki w swoich kodowanych stacjach. Największym jego atutem jest spore doświadczenie (pokazywał Ligę Mistrzów przed nSportem) i zasięg. Stacja może docierać do 3 milionów gospodarstw domowych, podczas gdy nSport odbiera w tej chwili do 500 tysięcy gospodarstw.

Ten wynik na polskim rynku i tak odbierany jest jako spory sukces. Dariusz Tuzimek, szef sportu w nSport, uważa, że jego stacja ma również inne atuty. "Istotne będzie też to, ile meczów w technologii najwyższej jakości dana stacja jest w stanie pokazywać. Właśnie technologia jest naszym olbrzymim atutem, jesteśmy w ścisłej czołówce europejskiej" - zapewnia Tuzimek. "Poza tym argument o małym zasięgu też nie jest do końca trafiony. Jesteśmy częścią wielkiego koncernu, dlatego przy pokazywaniu Ligi Mistrzów współpracujemy z portalem onet.pl czy telewizją TVN"
"Nie zgodzę się,m że nSport bije nas technologicznie. W tej chwili i my i Canal Plus możemy pokazywać mecze w technologii HD, a mamy dodatkowo lepszych dziennikarzy" - uważa z kolei Marian Kmita. Dodaje jednak: "Moim zdaniem decydującym czynnikiem i tak będzie cena. Pozostałe argumenty mogą być traktowane jako pomocnicze. Jeśli ktoś da o pół miliona euro więcej, to UEFA nie będzie się zastanawiała".

Tuzimek z kolei zaprzecza, że dla jego stacji to sprawa życia i śmierci, chociaż nie jest tajemnicą, że Polsat i Canal Plus chcą wyeliminować z gry konkurenta.

Szef nSportu zapewnia, że porażki nie bierze pod uwagę, ale gdyby co... Nie wyklucza, że jego stacja włączy się do walki o ligę angielską czy ligę hiszpańską, które będą dostępne od sezonu 2010/2011.

Właśnie dlatego nSport nie musi wypaść z rynku. Polsat Sport od 3 sezonów nie pokazuje Ligi Mistrzów oraz Bundesligi - swoich kluczowych produktów, a mimo to wciąż trzyma się na prowadzeniu w klasyfikacji oglądalności stacji kodowanych. "To, że w ostatnim przetargu nie wygraliśmy praw do Ligi Mistrzów wyszło nam wtedy na dobre. Pieniądze przeznaczyliśmy na rozgrywki krajowe, jak boks czy siatkówka. A widzowie w danym kraju interesują się głównie rozgrywkami krajowymi. A więc chociaż Liga Mistrzów jest prestiżowa i istotna, to na pewno nie jest produktem, który może zadecydować o tym czy jakaś stacja będzie istniała czy nie" - uważa Kmita.

Nad zakupem praw do Ligi Mistrzów zastanawia się też nowa na rynku Orange Sport. "Jesteśmy dość młodą stacją, ale tego nie wykluczamy. Czekam na informacje od ścisłego kierownictwa" - przyznaje Alain Budzyk, dyrektor kanału. Decyzja zapadnie na najwyższych szczeblach telekomunikacji. W tej chwili stacja jest na dorobku. Dociera do zaledwie 200 tysięcy abonentów
Istnieje znaczne prawdopodobieństwo, że Orange będzie chciało wystartować razem z Canal Plus (tak jak w przypadku polskiej ekstraklasy) oraz z TVP.

Wiadomo, że TVP w przetargu wystartuje, ale ewentualna oferta telewizji nie będzie różniła się od dotychczasowej. Konkurenci twierdzą, że dla telewizji publicznej sprawa jest prestiżowa, bo przegrała z Polsatem walkę o Euro 2008. Szef sportu w TVP Robert Korzeniowski wyjaśnia: Przegrana w walce o Euro nie ma tu żadnego znaczenia, bo w trudniejszej sytuacji od nas jest teraz konkurencja, która w przeciwieństwie do nas nie ma praw ani do reprezentacji Polski, ani do dwóch kolejnych Mundiali.

Można przypuszczać, że od przyszłego tygodnia w TVP podobnie jak teraz będziemy oglądać jeden mecz w tygodniu, w środę. Nie więcej, bo jak twierdzi Korzeniowski: "Fakt, że pokazywaliśmy tylko jeden mecz w ciągu tygodnia, nie wynikał z tego, że nie chcieliśmy pokazywać więcej. To wymóg licencji UEFA, która do wyboru pozostawia nam tylko mecz w środę lub wtorek, zapewniając jednocześnie dostęp do skrótów wszystkich spotkań dla widzów telewizji niekodowanej&#8221;. TVP ma więc do wyboru wtorek lub środę, jednak wybiera zawsze środę, gdyż we wtorek widzowie wolą oglądać serial &#8222;M jak Miłość&#8221;, który ma rekordową oglądalność".

Marek Wawrzynowski-dziennik
Posted by: forty

Re: do poczytania - 08/01/2009 16:05

Na naszych oczach padają legendy sportu
u

Małysz i Gołota trwają, choć to już jest groteska. Polacy rozpaczliwie szukają nowych idoli w sporcie. Kandydatów brak.
Jeden z najwybitniejszych skoczków narciarskich wszech czasów, Adam Małysz, walczy osta-tnio o występy w serii finałowej. Bokserska "nadzieja białych", czyli przed laty pięściarska marka klasy światowej - Andrzej Gołota - jest synonimem nieudacznika. Jerzy Dudek, który w Feyeno-ordzie i Liverpoolu wskoczył dogrupy bramkarskich gwiazd, teraz odcina kupony od swoich dokonań, siedząc na ławce rezerwowych Realu Madryt.

Wszyscy zarobili fortunę, a jednak nadal walczą o pieniądze. Wszyscy zaznali smaku sportowego upokorzenia, a wciąż narażają się na kolejny łyk goryczy porażki. Dlaczego? Gołota mówi, że ma jeszcze w sobie siłę, by być mistrzem świata, którym nigdy nie został. Małysz liczy na odzyskanie formy i szepcze, że śni mu się złoto olimpijskie w Vancouver. Dudek nie kryje, że jeszcze chce zarobić, a ławka Realu to dla wielu zaszczyt.

Ja Jurka rozumiem, bo ma prawo do takiego końca kariery. Sam wszedł na szczyt i trzeba mu pozwolić z niego zejść tak, jak chce, a nie tak, jak innym się wydaje, że powinien - twierdzi Zbigniew Boniek, który odszedł na sportową emeryturę u szczytu. Skończył mu się wtedy kontrakt w AS Roma. Też mógłbym jeszcze gdzieś posiedzieć na ławce, zagrać w słabszym klubie, ale ja mam inną mentalność niż Jerzy. Nie potrafiłbym tak. Chciałem grać na najwyższym poziomie albo odejść - dodaje Boniek i zaznacza, że w chwili podjęcia decyzji o zakończeniu kariery pieniądze nie stały na pierwszym miejscu, bo piłka nie była dla niego zawodem, tylko wielką pasją

Jeden z najwybitniejszych skoczków narciarskich wszech czasów, Adam Małysz, walczy ostatnio o występy w serii finałowej. Bokserska "nadzieja białych", czyli przed laty pięściarska marka klasy światowej - Andrzej Gołota - jest synonimem nieudacznika. Jerzy Dudek, który w Feyenoordzie i Liverpoolu wskoczył do grupy bramkarskich gwiazd, teraz odcina kupony od swoich dokonań, siedząc na ławce rezerwowych Realu Madryt.

.



Małysza bronią w tej chwili wszyscy, którzy go otaczają. Jeden z jego pierwszych trenerów Pavel Mikeska ze smutkiem patrzy na obecne wyniki byłego podopiecznego, ale w rozmowie z dziennikiem "Polska The Times" pyta: No dobra, nie jest teraz w mistrzowskiej formie, ale macie kogoś lepszego? Czy jest inny polski skoczek, który mógłby go wypchnąć z kadry? - zastanawia się Mikeska i przypomina, że w kadrze panuje rywalizacja, a na razie to właśnie Małysz jest liderem biało-czerwonych.Według mnie to tylko kwestia techniki. Trzeba znaleźć błąd i Adam znów będzie wielki. Nie wysyłajcie go na emeryturę - przekonuje Czech.

Psychologowie sportu też bronią sportowców. Dla nich decyzja o odejściu jest ekstremalnie trudna i często nie zależy do końca od nich, ale od presji otoczenia, zobowiązań wynikających z kontraktów reklamowych. U wielu istnieje także chęć przekonania się, czy naprawdę najlepsze jest za nimi i stawiają sobie długofalowe cele. Historia zresztą nie zawsze jest surowa dla tych, którzy nie odeszli w chwili największej sławy.

Przykładem jest Waldemar Baszanowski, dziś w panteonie sław światowej sztangi, człowiek legenda. A przecież zakończył przygodę z pomostem po klęsce, którą dla wielkiego sportowca było czwarte miejsce igrzysk olimpijskich w Monachium. Po porażce miał powiedzieć Jerzemu Kulejowi, że zazdrości pięściarzowi decyzji o zakończeniu kariery po poprzednich igrzyskach (obaj mieli już na koncie złota z Tokio i Meksyku). Ja wtedy odpowiedziałem, że zazdroszczę tego, iż on się przekonał, na co go stać, a ja, jako komentator telewizyjny zachodziłem w głowę, czy w tym Monachium to jednak nie byłbym w stanie zdobyć trzeciego tytułu - tłumaczy Kulej swoje rozterki abdykującego króla ringu.

Były mistrz dostrzega jednak tragizm Gołoty.
Powiedziałem kiedyś Andrzejowi: obyś zdążył wydać swoje pieniądze. W boksie można stracić życie i trzeba nie mieć wyobraźni, by nadal wychodzić na ring tak jak Gołota - ostrzega Jerzy Kulej. Szacuje się, że między linami Gołota zarobił jakieś 20 mln dol. Andrzej ma kłopoty z mówieniem, wiecznie odnawiają się kontuzje. To, co robi, jest już bez sensu, ale do niego nie ma dostępu, on nie uznaje autorytetów - martwi się pan Jerzy.

Tymczasem w podsumowaniach roku bokserskie serwisy prześcigają się w drwinach z Gołoty. Jego starcie z Rayem Austinem kandydowało do tytułu "Skandalicznego wycofania się roku", w życzeniach na przy-szły sezon komentatorzy pisali: "nigdy więcej ożywiania Andrzeja Gołoty i Evandera Holyfielda". Boxingscene.com przyznaje nawet tytuł najlepszym zamieszkom sezonu, nazywając tę swoistą elekcję "Bowe-Golota Award".
Szukając logiki w trwaniu na posterunku Gołoty, Dudka, Małysza, przychodzi na myśl zdanie wygłoszone podczas ostatniego odczytu w życiu amerykańskiego naukowca Randy'ego Pauscha, który mówił o tym, jak realizować dziecięce marzenia: "Doświadczenie jest tym, co zdobyłeś, jeśli nie zdobyłeś tego, co chciałeś
Posted by: forty

Re: do poczytania - 09/01/2009 15:10

Czar Leo mnie nie rusza

Wkurza mnie, że na kolana przed obcokrajowcami z opuszczonymi spodniami padamy - mówi Jackowi Kmiecikowi Zbigniew Boniek.
W nowym roku, dwa miesiące po wyborach w PZPN, myśli Pan jeszcze, iż mógł inaczej rozegrać walkę o prezesurę?
Tuż po wyborach mówiłem, że porażka absolutnie mnie nie przeraża. Opinia publiczna, kibice widzieli mnie w roli prezesa. Dla większości społeczeństwa polskiego byłbym najlepszym szefem PZPN. A że 59 ludzi na sali zadecydowało inaczej, to już nie mój problem. Gdybym chciał działać w polskiej piłce, to tydzień przed wyborami dogadałbym się z Grzegorzem. Ale jeszcze raz powtórzę. PZPN wymaga twardej ręki, poważnej koncepcji i radykalnych zmian. Żeby tego dokonać, trzeba być wolnym i niezależnym, a nie zakładnikiem systemu.

Sugeruje Pan, że Grzegorz Lato niczego nie dokona, bo jest zbyt uwikłany? Przez dwa miesiące rzeczywiście PZPN nic się nie zmienił.
Nie kontroluję polskiej piłki. Stoję z boku. Dobrze się stało dla piłkarzy, że prezesem wreszcie został ekspiłkarz. Żeby jednak zarządzać taką korporacją jak PZPN, trzeba mieć w tym doświadczenie, odpowiednie predyspozycje, koncepcje rozwiązań i umiejętność ich realizacji. Lacie tego brakuje. On z zarządzaniem nie miał nic wspólnego. Po zakończeniu gry w piłkę był trenerem, zajął się polityką, a z kierowaniem firmą nie miał nic wspólnego. Siłą Grzegorza powinni być ludzie wokół niego. Ale i tutaj widzę pewne braki. Nie ma inwencji, siły przebicia, odpowiednich kwalifikacji.

Pan spełniałby te wymogi?
Miałem koncepcję zmian, wiedziałem, jak to zrobić. Ale bycie prezesem PZPN to nie jest dla mnie sprawa życia i śmierci. Nie wybrali mnie, to podziękowałem i odszedłem na bok. Nie pchałem się na szefa PZPN, żeby dobrze zarabiać. Jak zarabiam, to muszę od A do Z za wszystko odpowiadać. Od roboty prezes związku powinien mieć grupę ludzi. A sam prowadzić swój biznes, mieć swoje zajęcia, a nie być pracownikiem związku. Wtedy ma dystans do PZPN i nie jest jego niewolnikiem.

Prezesura Laty więc niczego dobrego dla piłki nie wróży?
Nie wiem, czy wróży, czy nie. W każdym razie życzę Grzegorzowi jak najlepiej, by sobie poradził z problemami.

On też Panu chyba dobrze życzy, skoro dzwonił nawet z życzeniami na święta.
Czytałem w waszej gazecie, że Grzegorz mówił, że złożył mi życzenia. Nie przypominam jednak sobie, by dzwonił do mnie od czasu wyborów. Tego telefonu mi jednak nie brakuje. Dodam tylko, że nie odpisał nawet na mój SMS z życzeniami na święta.

Wierzy Pan w magię Leo Beenhakkera?
Problem selekcjonera to wielkie nieporozumienie. Gdy widzę globalną ocenę najlepszych lig na świecie i w czołowej trójce, czyli w angielskiej, niemieckiej i hiszpańskiej, Polacy nie odgrywają dosłownie żadnej roli, to niech nam Beenhakker nie opowiada, jacy to jesteśmy mocni i jaką to Polska jest kopalnią talentów. Nie musimy wierzyć w każde jego słowo. Wynika to jednak z naszego zakompleksienia, z tego, że przez czterdzieści lat komunizmu czuliśmy się obywatelami drugiej kategorii. I teraz kto tylko przyjedzie z Zachodu, będzie więcej bredził, od razu jest lepszy. A jak nie mówi w naszym języku, to w ogóle jest świetny, wręcz doskonały.

Beenhakker nadal jednak cieszy się wielkim społecznym uznaniem.
W internecie! Ja również w rankingach internetowych przed wyborami wypadałem świetnie. Ale nie dajmy się zwariować. Beenhakker powinien skoncentrować się na trenowaniu piłkarzy, a nie tresowaniu dziennikarzy i kibiców, bo nie do tego został przez nas zaangażowany.

Leo, why? For money! można by zadrwić.
Aspekt finansowy mnie nie obchodzi. Wiadomo, że gdyby Leo miał zarabiać 50 tys. euro, 100 tys. czy nawet 200, to by go u nas w ogóle nie było. Ale Leo jako selekcjoner mi nie przeszkadza. Tylko śmiać mi się chce, jak słyszę jego nauki. Jaki to w nas drzemie potencjał. Że to niby na Euro mogliśmy zdobyć medal. A prawda jest taka, że gdyby nie Boruc, to trzy mecze przegralibyśmy po 0:4.
Płaca selekcjonera powinna być adekwatna do wyników.
Zgoda. Trener jest wart tyle, ile ugrał w ostatnim meczu. Ale kontrakt, rzecz święta, trzeba go respektować. Przedłużając umowę z Leo przed Euro, trzeba było wpisać klauzulę, iż w przypadku porażki po turnieju możemy kontrakt rozwiązać. Ale my nie potrafimy rozwiązywać problemów. Włosi po Euro pogadali z Donadonim, powiedzieli mu, jaki jest świetny i się w zgodzie rozstali. A my? Jeśli Boniek ma inne zdanie niż Beenhakker, to od razu mówi się, że się nie lubią albo nienawidzą. U nas nikt nie ma odwagi mówić prawdy. Gdyby z Lechem awans wywalczył nie Smuda, ale Hiddink czy inny śmidink, od razu zrobilibyśmy z niego człowieka roku. Na kolana przed obcokrajowcami i to z opuszczonymi spodniami padamy, co mnie wkurza. Z tą naszą myślą szkoleniową nie jest tak źle jak Leo próbuje nam wmówić. Pielęgnujmy ją, poprawiajmy i nie wstydźmy się jej. Taki Antek Piechniczek zdobył z nami trzecie miejsce na świecie, a Leo do mundialu to z Holendrami nawet nie zdołał awansować.

Ale czy awansuje z nami do mundialu 2010 w RPA?
Z tej grupy grzechem byłoby nie wyjść. Na pewno nikt się przed nami nie położy, ale też nie demonizujmy, że mamy jakichś megasilnych rywali.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 09/01/2009 15:25

dla ZIBIEGO piwo piwo piwo
Posted by: forty

Re: do poczytania - 10/01/2009 15:57

Polskie skoki znalazły się pod ścianą. Najbliższe siedem dni może doprowadzić do wstrząsu, który wywoła niszczącą falę tsunami.
Jeśli w ciągu tego czasu Adam Małysz nie zacznie skakać choć przyzwoicie, jeśli w piątek i sobotę w Zakopanem (16-17.01) nie będzie go przynajmniej w czołowej dziesiątce, to może być początek końca nie tylko jego kariery, ale koniunktury na całą dyscyplinę.

Na pewno będzie to koniec, a przynajmniej zamrożenie na lata, kariery trenera Łukasza Kruczka i początek końca rządów Apoloniusza Tajnera w Polskim Związku Narciarskim.

A wszystko zależy od faktu, czy Fin Hannu Lepistoe zdoła dostrzec błędy, które popełnia Adam, i doprowadzić do tego, by Polak już ich nie popełniał.

- Gwarancji żadnej nie dam - mówi Lepistoe. 63-letni Lepistoe pracował z największymi - Nykaenenem, Ahonenem czy Morgensternem. O czwartym Pucharze Świata Małysza nie wspominając. Dlatego kiedy Hannu mówi, jak zresztą wszyscy inni fachowcy, że skoki są nieprzewidywalne, to nie jest banał.

Zresztą zdołali przekonać się o tym chyba wszyscy. W skokach nawet najwybitniejsi trenerzy często nie wiedzą, dlaczego zawodnik zaczął skakać, tym bardziej nie wiedzą, dlaczego ktoś wpa-da w kryzys, a jeszcze trudniej przychodzi im wyciąganie asa z tego kryzysu.

W światowej czołówce wszyscy robią przed sezonem mniej więcej to samo, trenują według podobnych wzorów, korzystają z tego samego sprzętu, nawet obiekty, na których ćwiczą, są te same. Gdy zbliża się pierwszy konkurs, to wstrzymują oddech i czekają.

O powodzeniu lub nie decyduje często drobiazg. Według Lepistoe w poprzednim sezonie były to w przypadku Adama i kadry ledwie dwa, trzy treningi przeprowadzone w złych warunkach tuż przed zawodami w Kuusamo.

Mozolne podchodzenie pod wyciąg śliskimi ścieżkami na Wielkiej Krokwi i własnoręczne odśnieżanie skoczni w Szczyrbskim Plesie miało doprowadzić do tego, że ich mięśnie zostały nadmiernie zakwaszone, mechanizm skokowy rozregulowany. Chwilę później był już katastrofalny występ w Kuusamo i zaczęła się huśtawka. Nastrojów, formy, prób powrotu do gry. Ostatecznie nieudanych, choć dziś Adam pewnie dałby wiele, by skakać tak jak wtedy.

Czy jednak forma rzeczywiście uleciała z powodu tych kilku treningów? Tego do końca nikt nie wie. Jednak czy ktoś wie, dlaczego Simon Ammann ledwie kilka tygodni po ciężkim wypadku zgarnął dwa złote medale olimpijskie w Salt Lake City?

Czy ktoś wie, dlaczego Wolfgang Loitzl przez lata nie wygrał jednego konkursu, a teraz jest odkryciem sezonu i zwycięzcą 57. Turnieju Czterech Skoczni? Dlaczego dopiero pod wodzą kompletnie nieznanego, niedoświadczonego Martina Kunzle, przy którym Kruczek to profesor, Ammann zaczął seryjnie wygrywać. Formę za to stracił Andreas Küttel? Dlaczego Jakub Janda zdominował sezon 2005/2006, by w kolejnym znów wpaść w dołek? Oczywiście, zaraz padnie nazwisko trenera Vasji Bajca, ale Słoweniec znów prowadzi Czecha. I co? I nic.

Przykłady można mnożyć. Norwegowie! Przez lata, szara skokowa masa. Po objęciu ich przez Mikę Kojonkoskiego od razu zaczęli rządzić. Odpowiedź na pytanie dlaczego wydawała się prosta - czego nie dotknie się Kojonkoski, zamienia się w złoto. Jednak dziś wielki Mika mówi, że nie wie, co dzieje się z jego zawodnikami, zastanawia się nad dymisją. Najlepszy trener świata!

Czy można więc mieć pretensje do Łukasza Kruczka, że jemu się nie udaje, choć przecież latem, gdy Małysz odpoczywał, reszta kadry skakała naprawdę całkiem nieźle?

Kruczek pracował przez cztery lata u boku najpierw Kuttina, później Lepistoe, czyli przedstawicieli dwóch nacji, które w trenerskim świecie stanowią elitę. Zna dwa języki, sam był skoczkiem, fakt słabym, ale Kojonkoski też wielkim mistrzem nie był. Zresztą nie od dziś wiadomo, że niespełnieni zawodnicy są później świetnymi trenerami. Do tego wokół niego powstał sztab, pomagać miał też (niektórzy twierdzą, że rządzić z tylnego fotela) Tajner.

Jeśli w Zakopanem Adam "nie zaskoczy", to presja stanie się nie do zniesienia. Kruczkowi i Tajnerowi, który zapowiedział, że bierze odpowiedzialność za wynik, zostaną już tylko lutowe mistrzostwa świata w Libercu. Jeśli tam się nie uda, to Łukasz będzie musiał odejść, no bo kto zaryzykuje oddanie mu kadry na olimpijski sezon.

Już dziś działacze z Zakopanego, po raz pierwszy od lat, otwarcie krytykują Tajnera. Odżywa stłumiony sukcesami wiślanina konflikt o dominację pomiędzy dwoma ośrodkami narciarskimi - Zakopanem i Szczyrkiem (w sojuszu z Wisłą). Po raz pierwszy od lat tydzień przed konkursami na Wielkiej Krokwi w kasach jest jeszcze 20 procent biletów!

Na razie związek nie ma kłopotów ze znajdowaniem firm, które chcą wspierać kadrę. Ale nie łudźmy się - dzieje się tak tylko dlatego, że Adam wciąż skacze, a prezes jest jego byłym trenerem. Ponieważ zaś następców dramatycznie brak, to na Adamie wisi całe polskie narciarstwo. Jak od lat. Jednak teraz już nie jest to gruby sznur, ale jedynie cieniutki włosek.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 13/01/2009 15:45


Zamiera ruch na transferowych giełdach świata. Unikanie ryzyka staje się głównym celem właścicieli klubów.

Kiedy będzie lepiej? Już było! Ten oklepany slogan idealnie pasuje do obecnej sytuacji na transferowym rynku. Najlepszy polski agent na rynku, Jarosław Kołakowski, tłumaczy to w sposób aż dosadnie oczywisty: - Właścicielami zachodnich klubów są ludzie, którzy potężnie spekulowali na giełdach, głównie walutowych. Myśleli na przykład, że mają po 700 mln euro, a kluby były dla nich idealną formą autopromocji. Bo kto znałby takiego Romana Abramowicza z Czukotki, gdyby nie Chelsea? W chwili kryzysu okazuje się jednak, że niejeden gość nie ma już 700 mln, tylko 300, do tego do utrzymania zespół za jakieś 30 mln rocznie... A jeszcze żona, jacht, przyjaciółki, dzieci, rozwód, no i rodzi się nawet u najbogatszych pytanie: na cholerę mi ten klub? Zatem zakręca kurek z szampanem.

Krach na Zachodzie to mniejsze pieniądze wszędzie, także w Polsce. O hitowych transferach ani widu, ani słychu. Paradoksalnie liderem jest bowiem pierwszoligowy Widzew, murowany kandydat do ekstraklasy. Wczoraj oficjalnie zaprezentował nowego szkoleniowca Pawła Janasa (przyszedł za darmo) oraz Radosława Matusiaka. Były snajper reprezentacji po skreśleniu z kadry na Euro 2008 nie wrócił już do holenderskiego Heerenveen. Opowiadał, że ma dosyć futbolu. Jedyny klub, w którym go ostatnio widywano, to... klub nocny w centrum Warszawy, zresztą własność zawodnika. Na szczęście skuteczny niegdyś zawodnik ma teraz szansę odżyć.

Wspomniany już transfer Janasa to sygnał, że kluby intensywniej rozglądały się za trenerami. Doszło bowiem do jeszcze jednej interesującej zmiany: Rafał Ulatowski pracę w Bełchatowie łączyć zamierza z asystowaniem Beenkakkerowi. Fakt, że pozostał w PGE Łukasz Garguła, jest już jego sukcesem. Przekonał mianowicie pomocnika, że przy "swoim" trenerze wywojuje on w kadrze abonament.
O Gargułę starała się Wisła. Oferowała jednak (przy malejącej koniunkturze na kable i światłowody, Bogusław Cupiał też musi zaciskać pasa) ledwie pół miliona złotych plus dowolnego gracza z licznej grupy emerytów, gdy PGE chciał aż 700 tys. euro! Chyba nikt tam nie czyta gazet, a także wła-snych kontraktów, bowiem latem Garguła będzie mógł odejść za darmo!
- Na takich właśnie zawodników polują wszystkie bez wyjątku kluby. A zamiast transferów definitywnych stosowane będą głównie wypożyczenia - uważa wspomniany już Kołakowski.
Tak do Cracovii trafił Maciej Murawski, a pod Wawel (lub do Polonii Warszawa) wybiera się inny eks-reprezentant, Bartosz Ślusarski, który rozwiązał kontrakt w Anglii.

Moda na powroty gwałtownie się rozszerza. Maciej Żuraw-ski chce do Wisły, byle zachować mu kontrakt z Larisy (200 tys. euro rocznie), Grecy chcą oddać Polaka za darmo, lecz Cupiał płacić nie chce. Nie ma zbyt wielu chętnych na Damiana Gorawskiego, a Tomasz Frankowski to absolutna zagadka. Podobnie Łukasz Surma. Według znawców tacy piłkarze i w tym wieku podpisywać będą najwyżej umowy na sezon, i to poniżej 100 tys. euro!

Paradoksalnie: kryzys na Zachodzie może być dla Polaków szansą. Są tańsi, ambitni, niczym hydraulicy - to atut. Żeby jednak rynek się odbudował, to kluby muszą zrozumieć, że nie da się niczego zrobić za darmo. Pieniądze muszą krążyć.

W Polsce mamy jednak w planie kilka transferów, które każdy rozsądny analityk oceniłby jako transfery "dużego ryzyka". Kamil Grosicki do Jagiellonii ("Będę go krótko trzymał!" - zapowiedział trener Michał Probierz). Zaś weterani kadry Jerzego Engela: Tomasz Hajto oraz Piotr Świerczewski chcą na rundę trafić do ŁKS i ratować go przed spadkiem
Kibice płaczą jednak po wyrzuconym kapitanie łodzian Zdzisławie Leszczyńskim. To ponoć kara właściciela klubu za przywództwo "Dzidka" w stycz-niowym strajku. O wypłatę za listopad! Pieniędzy brakuje. Odbiega od tej reguły Górnik Zabrze. Ostatnia ekipa w tabeli kupiła 27-letniego Roberta Szczota z Jagiellonii za 1,3 mln zł. Zdaniem jednych o milion za dużo. Inni twierdzą, że szybki pomocnik rozrusza zespół z Roosevelta. Na pewno będzie szybszy od poprzedników i na to liczy trener Henryk Kasperczak.

Niektórzy jednak nie wierzą w kryzys, mimo że padają właśnie kluby, które miały solidnych sponsorów. Choćby Stoke, finansowany przez rząd Islandii. Rząd, który właśnie zbankrutował!
Newsem jest informacja, że Abramowicz odda Chelsea za 1 euro - większość zapomina jednak dodać, że z setkami milionów zobowiązań!

Polski menedżer Mariusz Piekarski wciąż wierzy jednak w magię piłkarskiego biznesu i wynajmuje piętro w Marriotcie. Jednak najpierw wypadałoby chyba zrobić licencję, a najlepiej także maturę. Na szczęście już za rok matma dla wszystkich będzie obowiązkowa.
Paweł Zarzeczny
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 14/01/2009 02:33

Kto dziś kocha Ronaldo jutro go znienawidzi?



Fantastyczna jest nowa reklama Nike LoveHate poświecona Cristiano Ronaldo, laureata wszystkich już tytułów dla najlepszego piłkarza roku w Anglii, Europie, na świecie. Prosty pomysł, a jak kapitalnie wyszedł. Poprzednia reklamówka, w której zresztą też wziął udział, nakręcona przez Guy'a Ritchie Guy Ritchie Nike Football Next Level była o niebo bardziej wyrafinowana, pomysłowa i fajna do oglądania, ale ta nowa jest za to bardziej prawdziwa. Ciężko bowiem znaleźć dziś kogoś obojętnego wobec CR7. Skrajne postawy uwielbienia albo totalnej odmowy mu posiadania choćby krzty talentu, nazywana płaczkiem, nurkiem i maminsynkiem mogłem obserwować choćby tu na blogu. Kochacie czy nienawidzicie, ważne, że mało kto jest obojętny.

&#8222;Your love makes me strong. Your hate makes unstoppable&#8221; - odpowiada na to Portugalczyk. Dla mnie mimo kiepskiego Euro 2008 to zaprawdę był najlepszy piłkarz ubiegłego roku. Być może ten będzie należał do Leo Messiego albo Arjena Robbena, jeśli utrzyma formę z ostatnich tygodni. Albo Zlatana Ibrahimovića, stymulowanego przez Jose Mourinho. Ten należał do Ronaldo, bez którego - przyznajmy szczerze - Manchester United nie obroniłby tytułu mistrza Anglii i nie wygrał Ligi Mistrzów.


Ciekawe czy przypadkiem za rok rzesze kochających Portugalczyka nie zamienią się na pozycje z nienawidzącymi go. Przynajmniej tych wśród kibiców MU i Realu Madryt. Angielskie media donoszą (w tym tak poważne jak Sky Sports), że Portugalczyk zawarł tajny układ z mistrzami Hiszpanii i odejdzie tam w czerwcu. MU zgodzi się na to, bo władze Realu podwyższyły cenę do 105 mln funtów (poprzednia oferta wynosiła 77 mln)! Będzie zarabiał 11 mln funtow rocznie (czyli 210 tys. tygodniowo przy 120 tys. jakie zarabia obecnie). media podają nawet prowizję jego agenta, Jorge Mendesa, który za doprowadzenie do transferu skasuje 7.25 mln.

Przejdzie, nie przejdzie, rzesze miłośników (wśrod niech jest m.in. Leo Beenhakker, który w niedawnym wywiadzie przekonywał mnie, że nie ma zawodnika, który miałby większy wpływ na grę drużyny niż Portugalczyk) i rzesze nienawistników (w tym obrażonych upokażającymi dryblingami rywali) na pewno wzrosną.



michalpol
Posted by: forty

Re: do poczytania - 14/01/2009 14:47

Cytat:
Baqu Kto dziś kocha Ronaldo jutro go znienawidzi?

.
. MU zgodzi się na to, bo władze Realu podwyższyły cenę do 105 mln funtów (poprzednia oferta wynosiła 77 mln)! Będzie zarabiał 11 mln funtow rocznie (czyli 210 tys. tygodniowo przy 120 tys. jakie zarabia obecnie). media podają nawet prowizję jego agenta, Jorge Mendesa, który za doprowadzenie do transferu skasuje 7.25 mln.
.

Nie ma to jak byc -agentem, oni zawsze kasują tongue
Posted by: forty

Re: do poczytania - 14/01/2009 20:17

Koniec z hazardem, idę do liceum

O hazardzie myślę czasem. O tym, ile straciłem przez ten nałóg. Z Kamilem Grosickim, piłkarzem Jagiellonii Białystok, rozmawia Paweł Drażba.
Myśli Pan jeszcze czasem o ruletce, hazardzie?
Czasami tak. Rozmyślam, ile przez ten nałóg straciłem, jaką szkodę sobie wyrządziłem. Z hazardem już jednak koniec. Ruletka mnie przestała kręcić. Pierwszego stycznia odkreśliłem przeszłość grubą kreską i już o niej nie myślę, ani nie będę rozmawiał. Jestem jeszcze młody. Mam dopiero 21 lat. Całe życie przede mną.

A ma Pan jeszcze jakieś długi hazardowe?
Ja panu do kieszeni nie zaglądam. Jeśli mam jakieś długi, to moja sprawa. Naprawdę nie będę rozmawiał o hazardzie. Ten temat już dla mnie nie istnieje.

Mimo że Jagiellonia rozpoczęła treningi w poniedziałek, Pan ćwiczy indywidualnie od tygodnia, aby nadrobić półroczne zaległości.
Idzie mi coraz lepiej, ale jeszcze dużo mi brakuje do optymalnej dyspozycji. Muszę nabrać sił, poprawić wydolność. Cieszę się, że mogę już trenować z drużyną, bo wiadomo, że inaczej ćwiczy się pod okiem trenera. I motywacja jest większa. Czeka nas wielka harówka na dwóch zgrupowaniach, ale cieszę się na myśl o nich. Mam nadzieję, że w końcu zagram w jakimś meczu, wreszcie od siedmiu miesięcy!

Będzie Pan na obozach ćwiczył z drużyną czy indywidualnie?
Z zespołem. Ale jeśli trener Michał Probierz będzie mi kazał dodatkowo pobiegać, to na pewno to zrobię.

Przez ostatnie pół roku rzeczywiście Pan nic nie robił?
Cały czas siedziałem w domu w Szczecinie. Czasem zdarzało mi się wyjść z kolegami na jakąś małą gierkę na sztucznej trawie. Poza tym nic. Byłem podłamany, nie miałem motywacji. Od września nie dostawałem wypłat w Sionie. Chciałem się od tego wszystkiego odciąć, wszystko poukładać w głowie.

Nie myślał Pan w ogóle o piłce? Nie było w Panu motywacji, aby pobiegać dla zdrowia?
Myślałem. Żeby pan wiedział, jak bardzo bolało mnie, gdy oglądałem jakiś mecz w telewizji. Koledzy mogą grać, a ja siedzę na dupie. Ale byłem tak załamany, że nie miałem siły.

Jak to naprawdę było z tym Sionem? Początek w Szwajcarii miał Pan dobry. Grał Pan, strzelał gole, a potem wszystko zawaliło się jak domek z kart.
Po przyjściu trenera Ulego Stielike wszystko się popsuło. Nie widział mnie w składzie, odsunął od zespołu. Najgorsze, że nie wiedziałem dlaczego.

I dostał Pan do podpisu dokument, w którym zrzeka się wynagrodzenia.

Nikt nigdy w życiu nie zrobił mi takiego świństwa! Mam wielki żal do Szwajcarów o to, co zrobili. Że tak mnie oszukali.

Jak to dokładnie było z tym dokumentem do podpisu?
Już latem ubiegłego roku miałem trafić do Jagiellonii. Byłem w Polsce, ale zadzwonił do mnie mój menedżer Mariusz Piekarski i powiedział, że Szwajcarzy chcą, abym wracał, podpiszę nowy kontrakt i będę grał. Pojechałem więc. Po czterech dniach podsunięto mi dokument do podpisu, niby kontrakt... Potem dowiedziałem się, że w Sionie nie jestem już potrzebny. Zszokowany wróciłem do Szczecina.

Ponoć dostał Pan mocno po uszach od Piekarskiego za to, że bez jego zgody podpisał ten dokument.
Tak, Mariusz mnie mocno opierdzielił. Nie wiedziałem, co podpisuję, głupio zrobiłem. Nie zmienia to jednak faktu, że zostałem oszukany.

Ma Pan nadal żal do działaczy Legii, że nie podali wtedy Panu ręki?
To jest nieprawda. Moją wypowiedź przekręcił jeden z dziennikarzy. Powiedziałem, że smutno mi było, że nie zadzwonił do mnie trener Jan Urban ani dyrektor Mirosław Trzeciak i nie zainteresowali się moim losem. Przecież ciągle jestem piłkarzem tego klubu. Ale trochę to rozumiem. Wiem, że zasłużyłem na takie traktowanie, bo nie zawsze byłem fair, choć Legia mi pomagała. Pretensje mogę więc mieć tylko do siebie.

Wydaje się, że Legia wiąże jeszcze z Panem plany, bo nie sprzedała Pana do Jagiellonii, tylko wypożyczyła?

Wydaje mi się, że to bardziej działacze z Białegostoku nalegali na wypożyczenie, bo obawiali się, że będę im robił jakieś numery. Wzięli mnie na okres próbny, ale jeśli się spiszę, to podpiszę trzyletni kontrakt. Zrobię wszystko, aby tak się stało. Nie przyszedłem do Jagiellonii robić problemy, a grać w piłkę. Jestem białostockim działaczom bardzo wdzięczny, że podali mi rękę, kiedy znalazłem się na kolejnym życiowym zakręcie.

Trener Probierz mówi, że gra w Jagiellonii to dla Pana ostatnia szansa na powrót do piłki.
Ciągle słyszę o tych ostatnich szansach. Ja do tego tak nie podchodzę, choć wiem, że jeśli teraz zawalę, to o kolejną szansę będzie już ciężko. Zaczął się nowy rok, więc myślę optymistycznie.

Cezary Kulesza, szef pionu sportowego Jagiellonii, zapowiedział, że jeśli nie będzie Pan dobrze grał, to dostanie Pan po schabach i odeśle Pana do Warszawy.
Tak sobie żartowaliśmy. Muszę jednak ostro zasuwać, by "groźba" nie została spełniona.

Z twardej ręki słynie także trener Probierz.

Ja naprawdę nie potrzebuję opiekuna. W Białymstoku wiedzą zresztą, że jeżeli będę chciał zrobić coś złego, to i tak zrobię. Ale głupoty już mi nie w głowie. Wydoroślałem. Chcę znów cieszyć się grą w piłkę, strzelić kilka goli.

Ponoć wraca Pan też do szkoły?
Tak, będę chodził do szkoły razem z młodymi zawodnikami Jagiellonii.

Do której klasy Pan idzie?
Do pierwszej liceum. Orłem w nauce nigdy nie byłem, ale postaram się nie dać plamy.

Zamieszka Pan w Białymstoku na stancji czy w mieszkaniu?
W mieszkaniu. Jeszcze oglądam, ale niedługo wybiorę apartament. Razem ze mną będzie w Białymstoku moja dziewczyna Magda. Mam nadzieję, że między nami też się w końcu ułoży, bo - mówiąc krótko - bywało różnie. Ale teraz musi mi się już udać wszystko poukładać. Wierzę w to!
&#171;
Posted by: forty

Re: do poczytania - 14/01/2009 21:46

wczesniejsze przygody Grosiciego
Posted by: forty

Re: do poczytania - 15/01/2009 16:28

Policja przegrała walkę z kibicami Legii Warszawa



Miało być profesjonalnie i perfekcyjnie, a wyszło jak zwykle... Zatrzymanie 2 września w Warszawie 752 kibiców Legii przed meczem z Polonią, które szef MSWiA okrzyknął wielkim sukcesem, może okazać się spektakularną klęską. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia uchylił decyzję prokuratury o zastosowaniu dozoru policyjnego i wydaniu zakazu stadionowego łącznie 179 fanom Legii

Żadne ze 182 zażaleń, które jesienią złożyli kibice, nie zostało rozpatrzone negatywnie. - 3 pozostawiono na razie bez rozstrzygnięcia - wyjaśnia Katarzyna Żuchowicz z referatu prasowego Sądu Okręgowego w Warszawie. Sędziowie uznali, że śledczy nie przedstawili wystarczających dowodów na popełnienie przez kibiców przestępstwa. Po wrześniowym zatrzymaniu zakazem wstępu na mecze zostało objętych 454 kibiców, a 372 musiało się zgłaszać do komisariatu.

Decyzje sądu rejonowego przeszły oczekiwania zarządu Stowarzyszenia Kibiców Legii, które organizowało pomoc prawną dla zatrzymanych. - Te orzeczenia świadczą, że akcja policji była przeprowadzona nieprofesjonalnie - podkreśla Edyta Wiśniewska ze stowarzyszenia.

Potwierdzają się także zarzuty kibiców o brutalność sił porządkowych, o czym w połowie września pisała "Polska". Zeznania zebrane przez prokuraturę w Płocku, która bada sprawę przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy, mówią, że przynajmniej w dwóch komisariatach, w Pruszkowie i na stołecznym Bemowie, dochodziło do aktów przemocy wobec zatrzymanych.

A gen. Andrzej Matejuk, komendant główny policji, w odpowiedzi na interwencję Rzecznika Praw Obywatelskich przyznaje, że doniesienia o kopaniu zatrzymanych po stopach, zmuszaniu do rozbierania się do naga, wykonywania serii męczących przysiadów i siadania na pałce zostały podtrzymane. Osoba znająca kulisy sprawy informuje nas, że śledczy dysponują obdukcjami, które wskazują, iż kibice byli bici pałkami.

Oficjalnie, policja broni się przed oskarżeniami. - W sprawie brutalności postępowanie prowadzi Biuro Kontroli Komendy Głównej Policji. Na razie nic nie wskazuje na nieprawidłowości - przekonuje podinsp. Mariusz Sokołowski, rzecznik policji.

Z 752 zatrzymanych kibiców tylko 8 osobom postawiono poważniejsze zarzuty. Np. młody mężczyzna jest podejrzany o zniszczenie mienia - uciekając przed szturmującymi policjantami, przebiegł po samochodzie - oraz znieważanie policjantów i opór przy zatrzymaniu. Resztę oskarżono o udział w nielegalnym zgromadzeniu na podstawie paragrafu, który jest reliktem z czasów komuny.

Policjanci tłumaczą, że ciężko udowodnić winę konkretnym osobom, bo funkcjonariusze podczas akcji posługiwali się kiepskim sprzętem.
- Potrzebujemy lepszych kamer, aparatów fotograficznych. Na nagraniach widać na przykład, że ktoś rzucił kamień, ale nie można zidentyfikować tej osoby - opowiada Sokołowski.

Prosiliśmy szefa MSWiA Grzegorza Schetynę o ponowną ocenę akcji policyjnej z września. - Zarówno w stosunku do kibiców, jak i policjantów podmiotami do obiektywnej oceny są w tym przypadku prokuratura oraz niezawisły sąd - odpowiada Wioletta Paprocka, rzeczniczka resortu spraw wewnętrznych i administracji.

Lekcję z nieudanej akcji wyciągnął już komendant główny. Gen. Matejuk zdecydował, że policjanci dostaną lepszy sprzęt. Ponadto w każdej komendzie stworzone zostały zespoły mające za zadanie monitorowanie środowiska kibiców.
Polska Łukasz Krajewski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 15/01/2009 17:35

do powyszszego artykułu
Policja musi przestrzegać standardów
Z Adamem Bodnarem, prawnikiem Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, rozmawia Łukasz Krajewski


Sądy masowo zdejmują sankcje nałożone przez prokuraturę na kibiców Legii zatrzymanych we wrześniu.
Nie można ograniczać wolności obywatela, nie mając ku temu podstaw. Każda taka decyzja powinna być rzetelnie uzasadniona. W tym przypadku sąd nie miał problemu z podważeniem decyzji prokuratorów, którzy seryjnie nakładali sankcje.

Rozpatrując pozytywnie zażalenia kibiców, sąd ocenił pośrednio działanie policji?
Decyzja sądu skłania do ponownej oceny, czy nie była to akcja na pokaz. Czy została przeprowadzona profesjonalnie. Czy dopełniono należytej staranności przy zbieraniu dowodów. Czy przypadkiem prokuratura i policja nie przekroczyły uprawnień.

Jak, biorąc pod uwagę tego typu sprawy, wyglądamy na tle innych państw UE?
Kiepsko. Przedwczoraj w Europejskim Trybunale Praw Człowieka Polska przegrała z obywatelami, którzy oskarżyli policję o brutalne pobicie ich syna i brak chęci do rzetelnego wyjaśnienia zdarzenia. Takich spraw jest więcej.
Posted by: royalflush

Re: do poczytania - 15/01/2009 17:45

Originally Posted By: forty

Z 752 zatrzymanych kibiców tylko 8 osobom postawiono poważniejsze zarzuty. Np. młody mężczyzna jest podejrzany o zniszczenie mienia - uciekając przed szturmującymi policjantami, przebiegł po samochodzie - oraz znieważanie policjantów i opór przy zatrzymaniu. Resztę oskarżono o udział w nielegalnym zgromadzeniu na podstawie paragrafu, który jest reliktem z czasów komuny.

To chyba najbardziej z poważnych zarzutów który postawiono skoro go wyróżnili.
Oskarżyli chłopaka o zniszczenie mienia który przebiegł przez samochód aby uniknąć szturmu tych debili, co miał wejść pod samochód albo czekać na oklep ????? laugh laugh pewnie gdyby tego nie zrobil do dzisiaj leżał by w szpitalu..WIelki mi sukces wjebali do jednej puszki kogo popadnie bez zadnych dowodów, załoze sie ze przypadkowi ludzie również dołączyli do tego grona, no ale czemu tu się dziwić do prewencji trafiają najbardziej inteligentni po testach chodnikowych laugh laugh :DA najlepsze jest to że ci którzy mają stać na straży prawa kompletnie nie wywiązują się ze swoich obowiązków :)Za takie fazy odrazy powinny lecieć conajmniej zwolnienia smile ale pewnie wszystko rozejdzie sie po łokciach
Posted by: forty

Re: do poczytania - 15/01/2009 17:54

Kiedyś ZOMO, dzis PREWENCJA.
Pamiętaj tylko o tym,że to nie ci po testach chodnikowych ,decydowali o tej grandzie.
Posted by: royalflush

Re: do poczytania - 15/01/2009 19:00

Ja sobie zdaje sprawe że to była granda..która od pewnego czasu była nakręcana na kibiców Legii
W tej wypowiedzi chodziło mi o ogólne działania tego wydziału wiem ze oni mają z góry okreslone polecenia ale to oni dokonują aresztowań a następnie zeznają w procesie w których niestety bardzo często kłąmią
Przemieżyłem sporo km za WIsłą Krk więc troche zobaczyłem smile
Posted by: forty

Re: do poczytania - 15/01/2009 22:40

SŁUŻBĘ W POLICJI MOŻE PEŁNIĆ:

*
obywatel polski o nieposzlakowanej opinii
*
nie karany i korzystający z pełni praw publicznych
*
posiadający co najmniej średnie wykształcenie
*
posiadający zdolność fizyczną i psychiczną do służby w formacjach uzbrojonych, podległych szczególnej dyscyplinie służbowej, której gotów jest się podporządkować

Źródło: Strona internetowa Komendy Stołecznej Policji w Warszawie
Posted by: forty

Re: do poczytania - 16/01/2009 16:49

Leo Beenhakker właśnie bawi w Zakopanem - między innymi w towarzystwie szefa polskiego oddziału Sportfive, Andrzeja Placzyńskiego. Tam dojdzie też do nieoficjalnych, ale zapewne bardzo istotnych rozmów z prezesem PZPN, Grzegorzem Latą. Interia.pl dziś przybliży kilka szczegółów kontraktu Holendra ze związkiem, a także ujawnia plan przygotowań kadry w 2009 roku. Okazuje się, że Polska w czerwcu ma zagrać z RPA i Hiszpanią!

Oba kontrakty z Leo podpisał poprzedni prezez PZPN Michał Listkiewicz, ale rzecz jasna musi je honorować obecny szef związku Grzegorz Lato. Legendarny piłkarz (dwa razy trzecie miejsce na świecie z Polską w 1974 i 1982 roku), a obecnie prezes PZPN wcześniej był krytykiem Beenhakkera. Po tym, jak Listkiewicz zadeklarował podpisanie nowej umowy z Holenderem, jeszcze przed końcem eliminacji mistrzostw Europy, powiedział nawet: "Gdyby do mnie Beenhakker przyszedł z czymś takim już teraz, to bym mu powiedział - tam są drzwi".

Obecnie Lato jest dużo bardziej powściągliwy. Ba, stara się zgodnie współpracować z Beenhakkerem! Z żądania, aby Leo napisał raport o występie biało-czerwonych w finałach EURO 2008 nie zostało nic. Holender uznał, że nie jest to potrzebne. Po prostu! I nic sobie nie robi z wyborczej deklaracji Laty, czy żądań wiceprezesa PZPN ds. szkolenia Antoniego Piechniczka.
Tylko Leo wybiera

Już pierwsza rozmowa Laty z Beenhakkerem przebiegła po myśli tego drugiego. Rzecz jasna dlatego, że 66-letni szkoleniowiec był do niej odpowiednio przygotowany. Lato - za sprawą licznego grona oponentów Beenhakkera w PZPN - zaczął kwestionować zatrudnienie Jana de Zeeuwa. Tymczasem selekcjoner zacytował odpowiedni punkt swojego kontraktu, z którego jasno wynika, że Holender ma pełną dowolność w sprawie zatrudniania swoich współpracowników (nota bene sztab kadry może ich liczyć nawet dziesięciu!). Najistotniejsi z nich to właśnie De Zeeuw, który jest dyrektorem reprezentacji, Marta Alf, która kieruje departamentem komunikacji oraz Franz Hoek, który de facto jest pierwszym asystentem Holendera, choć formalnie tylko trenerem bramkarzy.

Tak było już w czasie finałów EURO 2008, mimo że wówczas w sztabie biało-czerwonych pracowali Dariusz Dziekanowski, Bogusław Kaczmarek i Adam Nawałka, a znalazł się w nim także Jan Urban. Sytuacja nie zmieniła się i teraz - po pojawieniu się przy kadrze Rafała Ulatowskiego, Andrzeja Zamilskiego i Radosława Mroczkowskiego. Pierwszym partnerem do rozmów z Beenhakkerem jest Hoek.

Kontrakt bez klauzuli odejścia

Z tego punktu widzenia nie dziwi, że Beenhakker zgodził się na przyjęcie propozycji pracy przez Ulatowskiego w Bełchatowie. Ba, to Holender zadzwonił do Laty i poprosił go o zrozumienie dla młodego polskiego trenera, który otrzymał ofertę zastąpienia Pawła Janasa w PGE GKS-ie.

Wedle poprzedniej umowy Beenhakker najpierw zarabiał 50 tysięcy euro miesięcznie (600 tysięcy rocznie), a obecnie może liczyć na 60 tysięcy euro miesięcznie (720 tysięcy rocznie). Według poprzedniej umowy premia dla Leo za sam awans do finałów ME sięgała 600 tysięcy euro. Teraz jest równie znacząca - za awans do finałów MŚ 2010.

Aktualna umowa z Beenhakkerem - podobnie jak poprzednia - nie ma żadnej klauzuli wypowiedzenia. Oznacza to, że PZPN - gdyby chciał zwolnić Holendera już teraz, musiałby mu zapłacić pieniądze do końca kontraktu. Beenhakker pod tym względem ma taką samą umowę, jaką swego czasu - za sprawą Tadeusza Fogiela - Henryk Kasperczak zawarł z Wisłą Kraków.
Teraz Portugalia, a latem RPA

O jak najlepsze samopoczucie Beenhakkera i kadry dba firma Sportfive. Andrzej Placzyński podkreśla: "Tak było zawsze, od kiedy pracujemy na rzecz reprezentacji Polski. A czynimy to bez przerwy już od 1998 roku. Staramy się zapewnić najlepszych rywali, jak najwięcej sparingów, świetne hotele i boiska treningowe".

Już na początku lutego Polska wyjeżdża do Portugalii, gdzie zamieszka w "Sheratonie" na wybrzeżu Algavre. Zakontraktowane są dwa mecze - w terminie FIFA, 11 lutego z Walią, a wcześniej - krajowym składem - z Litwą. Sportfive organizuje również letnie zgrupowanie, które ma stanowić świetne przygotowanie do finałów Mundialu w 2010 roku. Okazuje się, że w czerwcu 2009 roku Polska uda się do Republiki Południowej Afryki, gdzie zmierzy się z gospodarzami, a także z innym silnym rywalem - trwają rozmowy z mistrzem Europy, Hiszpanią, która później miałaby przyjechać do Polski wiosną 2010 roku.

Czy jest możliwe, aby Beenhakker pracował z biało-czerwonymi do finałów EURO 2012? Placzyński mówi: "Można zakładać taki scenariusz, ale poczekajmy na najbliższe mecze eliminacji mistrzostw świata. W moim przekonaniu Leo wykonuje świetną pracę. Myślę, że jej istota sprowadza się do tego, iż trafia do głów piłkarzy. Ale rzecz jasna, na koniec liczą się wyniki".

Zapewne liczy się także klimat wokół Beenhakkera, który jest wyczulony na swoim punkcie. W Zakopanem o nowe otwarcie z Latą zadba Placzyński, który zawsze był blisko kolejnych selekcjonerów, poczynając od Janusza Wójcika.

Roman Kołtoń
Posted by: forty

Re: do poczytania - 17/01/2009 14:55

Prezesura Grzegorza Laty w PZPN jest nielegalna? Czy związkowe wybory trzeba będzie powtórzyć?

W poprzednim, październikowym głosowaniu mieli brać bowiem udział nieuprawnieni delegaci, których głosy przesądziły o wyborze Laty na prezesa PZPN już w pierwszej turze.

Sąd okręgowy w Szczecinie miał wczoraj rozpatrzyć sprawę przyznania mandatów na zjazd wyborczy PZPN delegatom z Zachodniopomorskiego ZPN. Przesunął jednak rozprawę na 20 lutego. Chodzi o podważenie legalności wyboru przedstawicieli okręgu na walne zgro-madzenie wyborcze PZPN.

Prezes Zachodniopomorskiego ZPN Jan Bednarek, sprawujący też od ostatniego głosowania funkcję wiceprezesa PZPN ds. piłkarstwa amatorskiego, próbował nakłonić działaczy do wycofania pozwu z wokandy. Bezskutecznie.

Bednarek i trzech pozostałych delegatów miało przyznać sobie mandaty na zjazd wbrew procedurom statutowym. Tym samym w zjeździe wyborczym PZPN ich udział mógł być nieprawny. A więc głosy oddane na Latę (wszyscy czterej zgodnie głosowali na króla strzelców MŚ 1974) miały być nieważne i nie powinny być brane pod uwagę.

Jako że Lato został wybrany minimalną liczbą głosów w pierwszym losowaniu (56 plus jeden), to, wykluczając głosy czterech delegatów Zachodniopomorskiego ZPN, liczba potrzebna do wyboru byłaby niewystarczająca.

- Już po wyborach mówiłem, że istnieją przesłanki do ich podważenia i konieczności przeprowadzenia następnego głosowania. Wprawdzie szansę na to oceniałem nisko, to jednak jej nie wykluczałem - mówi "Polsce" profesor Michał Kleiber, doradca naukowy prezydenta RP, wchodzący na zjeździe w skład Niezależnej Komisji Wyborczej.

Nie tylko w Zachodniopomorskim ZPN podważa się przy-znanie mandatów na zjazd PZPN. W Warmińsko-Mazurskim ZPN prokuratura właśnie wszczęła postępowanie wyjaśniające, czy i w tym okręgu mogły być nieprawidłowości przy wskazaniu delegatów. Szef tam-tejszego OZPN Zbigniew Lewicki i dwóch jego kolegów z regionu w głosowaniu na prezesa PZPN wskazali Latę.

Jeśli zostanie udowodniona nieuczciwość przy przyznaniu mandatów na walne zgromadzenie wyborcze, także i te trzy głosy będzie można uznać za nieważne.

Suma czterech głosów z Zachodniopomorskiego i trzech z Warmińsko-Mazurskiego ZPN daje liczbę siedmiu głosów nielegalnych, co przy 57 głosach oddanych na Grzegorza Latę po-mniejszyłaby ją do 50, a więc bezwzględnie wykluczyła wybór prezesa w pierwszej turze wyborów.

- Wybory zakończyły się w dość niefortunny sposób. W pierwszej turze minimalną liczbą głosów wygrał Lato. Teraz, w przypadku podważenia udziału niektórych delegatów w głosowaniu, prawnicy mogą mieć poważny problem do rozstrzygnięcia, co w konsekwencji może doprowadzić do unieważnienia wyników - uważa profesor Kleiber.

Zdaniem członka Niezależnej Komisji Wyborczej, w skład której wchodzili przedstawiciele PZPN, FIFA i Ministerstwa Sportu, konieczność przeprowadzenia nowych wyborów musiałyby uznać międzynarodowe władze piłkarskie.

- Jeśli wybór był niezgodny z prawem, to należałoby go powtórzyć. FIFA też co do tego nie ma żadnych wątpliwości - twie-rdzi prof. Kleiber.

Minister sportu i turystyki Mirosław Drzewiecki liczy, że władze PZPN już na najbliższym zjeździe sprawozdawczym, 24 stycznia, same się rozwiążą i dojdzie do nowych wyborów. Nie chciałby bowiem znowu interweniować w PZPN poprzez wprowadzanie kuratora.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 17/01/2009 22:01

Algierscy szczypiorniści jadą na MŚ zdobywać doświadczenie
Arabski zespół w okresie przygotowawczym nie prezentował się najlepiej. Notował porażki z dość przeciętnymi przeciwnikami, a na turnieju w Bercy we Francji zajął ostatnie miejsce. Selekcjoner Kamel Akkab nie ukrywa, iż jego drużyna jedzie na Bałkany przede wszystkim po to, żeby zdobyć cenne doświadczenie.

- Zagramy z potęgami piłki ręcznej. Będzie to wspaniała okazja ku temu, aby młodzi zawodnicy zmierzyli się z gwiazdami, które widzieli do tej pory w telewizji. Uczestnictwo w turnieju będzie szansą do wyciągnięcia lekcji, gdyż staniemy naprzeciwko świetnych zespołów - stwierdził selekcjoner Algierii. Arabskiej drużynie z pewnością nie zabraknie ambicji.

- Będziemy grali, żeby maksymalnie wykorzystać swoje szanse. Nasi szczypiorniści są znani z całkowitego zaangażowania na turniejach o takiej randze - powiedział trener, który nie jest zadowolony z przygotowań do mundialu. Algieria na Turnieju Bercy przegrała oba spotkania - najpierw z Francją (18:34), a następnie Egiptem (25:28).

- Na tej imprezie bez wątpienia zagraliśmy dwa mecze na wysokim poziomie. Jednak to zbyt mało jeśli chodzi o przygotowania do takiej imprezy jak MŚ [...]. Ponosimy konsekwencje regresu w naszej piłce ręcznej. Ma to daleko idące konsekwencje, gdyż algierska reprezentacja nie jest zapraszana na większe, międzynarodowe turnieje - powiedział Akkab, a potem dodał: - Problem tkwi też w niestabilności kadry. Szczypiorniści nieustannie zmieniają kluby. Wpływa to negatywnie na pracę w drużynie narodowej.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 19/01/2009 09:44

Quo vadis siatkówko, czyli zniesmaczony plusami

Gala "Siatkarskie Plusy 2008" miała podsumować ubiegły rok w siatkówce w Polsce, traktować o ważnych wydarzeniach, sukcesach, problemach z udziałem polskich siatkarek i siatkarzy. Kibice mieli wybierać w sześciu kategoriach swoich idoli, wreszcie, na co większość sympatyków siatkówki czekała, tu właśnie miało okazać się kto zostanie selekcjonerem zarówno żeńskiej jak i męskiej reprezentacji narodowej.
Niestety forma i sposób przeprowadzenia gali, w moim odczuciu, daleka była od ideału. Tak na dobrą sprawę tylko dwa momenty w tej prawie dwugodzinnej imprezie przykuło moja uwagę. Pierwszy raz, gdy na ekranie pokazano fragmenty czarno-białego filmu z Agatą Mróz na parkiecie, a wszyscy uczestnicy gali na stojąco oddali cześć tej wspaniałej sportsmence. Była to wzruszająca chwila zadumy nie tylko na siatkówką, ale przede wszystkim nad losem człowieka i jego postawy wobec życia, rodziny i przeciwności losu. To było coś niezwykłego, przejmująca cisza na sali i przesuwające się czarno- białe kadry na ekranie.

Drugi raz wzruszyłem się, gdy prezes Mirosław Przedpełski zdecydował się pożegnać odchodzącego na emeryturę Andrzeja Niemczyka. Trenerowi dwukrotnych mistrzyń Europy zwyczajnie to należało się. Jego dokonania pozwoliły polskiej żeńskiej siatkówce ruszyć do przodu, a i jego życie choć barwne i obfitujące w różnorakie sukcesy nie pozbawione w przeszłości było też cierni. Stworzył siatkarski wunderteam, pozwalający uwierzyć kibicom żeńskiej siatkówki, że polskie siatkarki mogą nie tylko grać jak równy z równym z takimi ekipami jak Rosja, USA czy Włochy, ale także od czasu do czasu je ogrywać.

Niestety to były jedyne chwile, które wbijały mnie w fotel przed telewizorem. Później już tylko raz po raz kręciłem się w nim rozczarowany, zniesmaczony i po prostu wkurzony tym co z niego płynęło w moim kierunku.

Większość kibiców za decydujący moment gali uważało ogłoszenie nazwisk nowych trenerów kadry narodowej w siatkówce żeńskiej i męskiej. Sam PZPS podgrzewał atmosferę informując co rusz, iż właśnie na tej gali poznamy osoby które poprowadzą ekipy biało-czerwonych. Logicznym wydawało się, że, podobnie jak w dobrym kryminale rozstrzygnięcie głównego wątku powinno mieć miejsce na ostatnich stronach książki, tak podania nazwisk selekcjonerów siatkarek i siatkarzy należało dokonać na zakończenie gali. Ale organizatorzy tej imprezy chcieli być lepsi. Ogłoszenie Jerzego Matlaka trenerem kadry narodowej siatkarek wcisnęli na zakończenie pierwszej części, ot tak, jako kolejny punkt programu. Żeby było jeszcze śmieszniej, otwarty kanał Polsatu (dotychczas gala transmitowana była na zakodowanym Polsacie Sport) rozpoczynał transmisję z tej imprezy od jej drugiej części, a więc już po ogłoszeniu kto został wybrany trenerem siatkarek. Jednocześnie prowadzący, Agnieszka Popielewicz i Zygmunt Chajzer, podgrzewali atmosferę, zapowiadając, iż po przerwie poznamy najważniejsze nominacje, w tym informację o wyborze trenera siatkarzy.
Siedząc w kucki w fotelu miałem wrażenie, że najważniejsza w Polsce jest siatkówka męska. Mało tego wydawało mi się, że gdyby zielony ludzik z mgławicy Andromedy przyleciał wprost do sali bankietowej warszawskiego hotelu Hilton, to odniósł by wrażenie, że w Polsce w siatkówkę grają tylko mężczyźni, a kobiety, jeżeli już, tylko wtedy gdy nikt tego nie widzi. Nie dość , że jako gwóźdź programu zapowiadano ogłoszenie nazwiska trenera siatkarzy, to organizatorzy tak "ustawili" kategorie w których kibice mogli wybierać zwycięzców, że siatkarki pozostawały de facto w nich bez szans.

Bądźmy szczerzy więcej kibiców interesuje się siatkówką męską. Dlatego też, co jest rozumowaniem tyle prostym co oczywistym, głosującymi w przeważającej części byli kibice przesympatycznych zresztą siatkarzy. Już dziesięcioletni Franek pojmie, że w tej sytuacji, w głosowaniu na kategorię w której w jednym worku znalazły się siatkarki i siatkarze, szanse tych pierwszych, są znikome. Dlatego w kategoriach typu "odkrycie roku" czy "zespół roku" w których wspólnie rywalizowały siatkarki i siatkarze, tak naprawdę trudno było mówić o prawdziwej rywalizacji. Już przed ogłoszeniem wyników można było przewidzieć, iż w każdej "łączonej" kategorii wygra siatkarz. Dlatego na przykład w kategorii "debiut roku" bez szans była Agnieszka Bednarek w konfrontacji z jakimkolwiek zawodnikiem płci odmiennej. W tej kategorii wygrał akurat Zbigniew Bartman, młody, dobrze zapowiadający się zawodnik, zapewne przyszły reprezentant seniorskiej kadry Polski. Gdybym miał jednak wybierać między nim a Bednarek to miałbym duży dylemat. Tegoroczne dokonania choćby w reprezentacji narodowej, chyba jednak przemawiają na korzyść pilskiej siatkarki. Idę w zakład, że gdyby z Bednarek rywalizował, nie siatkarz częstochowskiego AZS-u, ale jakiś Franek Fajtłapski, on też tę rywalizację wygrałby.

Dlatego uważam, że kategorie w których kibice wybierają swoich faworytów, powinny być oddzielne dla siatkarek i siatkarzy. Tak będzie po prostu uczciwiej, a gala nie zamieni się jeden wielki pean ku czci siatkarzy. Myślę, że PZPS i Polkomtel stać by w przyszłorocznych galach z plusami wprowadzić oddzielne kategorie dla siatkarek i siatkarzy.

Kiedy siedziałem w przyciemniony pokoju w wpatrywałem się w połyskujący ekran, z każdą minutą doznawałem uczucia, jak pewnie wielu innych kibiców, że chodząc na mecze siatkarek, tracę czas, bo liczy się tylko siatkówka męska. Siatkówka żeńska to dodatek, może ładny, zgrabny, wdzięczny ale mniej poważny. Czy o to chodziło organizatorom tej gali. Nie sądzę, chociaż tak to wyglądało. Tylko jedna siatkarka wygrała w swojej kategorii, i to tylko dlatego, że była to kategoria "najlepsza siatkarka roku", w której siatkarze, siłą rzeczy, nie brali udziału, ale gdyby znalazł się w niej jakiś przebieraniec, to kto wie.
W końcu już zupełnie zdołowała mnie zapowiedź Zagmunta Chajzera, iż na chwilę poznamy "najbardziej elektryzującą wiadomość tego wieczoru, ogłoszenie wyników konkursu na nowego trenera reprezentacji Polski mężczyzn". Być może tak, ale dla mnie, i chyba nie tylko dla mnie, równie, jeżeli nie bardziej elektryzującą wiadomością było ogłoszenie nazwiska trenera siatkarek. A kto ma rację może okazać się już niebawem po wrześniowych mistrzostwach Europy kobiet. W każdym razie, jak się wydaje, nie można było podczas tej gali w tak oczywisty sposób faworyzować męską siatkówkę.
Adam Martowicz
Posted by: forty

Re: do poczytania - 19/01/2009 17:10

Czy to już szulerka, czy to jeszcze granie

Jakie nazwiska przewijają się &#8222;w sprawie&#8221;? Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wicepremiera Przemysława Gosiewskiego, doradcy premiera Kaczyńskiego pana Grzegorza Maja, prezesa Totalizatora Sportowego Jacka Kalidy, że o szeregowych posłach z PiS nie wspomnę. Posłanka Sawicka z &#8222;prowizją&#8221; 50 tys. zł w torebce to żałosna amatorszczyzna.

W czym rzecz



W listopadzie 2006 r. wicepremier i minister finansów Zyta Gilowska powołała specjalny zespół złożony z przedstawicieli resortów finansów, skarbu państwa i sportu, który miał zająć się nowelizacją ustawy o grach i zakładach wzajemnych. Oficjalnie chodziło, jak zwykle, o &#8222;walkę z szarą strefą&#8221; i dodatkowe wpływy do budżetu. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że &#8211; jak pisał w kwietniu br. na łamach &#8222;Pulsu Biznesu&#8221; Dawid Tokarz &#8211; decydujący wpływ na kształt projektu mają jedna z firm operujących na rynku wartym 8 mld zł, czyli Totalizator Sportowy (TS) oraz, przy okazji, szef komitetu stałego Rady Ministrów Przemysław Gosiewski.

Już tylko ta informacja winna postawić na baczność zuchów z CBA... Nic z tych rzeczy. Dlaczego? I tu znów kłania się nieoceniony red. Tokarz. W grudniu 2006 r. w tekście pt. &#8222;Tajemniczy konsultant Totolotka&#8221; opisał on postać prof. Józefa Blassa, któremu amerykańska firma GTech &#8222;za zdobyty w 2001 r. i wart 250 &#8211; 300 mln dolarów kontrakt z Totalizatorem Sportowym (TS) zapłaciła aż 20 mln dolarów&#8221;.

Tokarz podał, że &#8222;komisja ds. loterii stanu Teksas sprawdza, na co poszło 20 mln dolarów, które GTech zapłacił pochodzącemu z Polski Blassowi. Podejrzenie komisji wzbudziło to, że nie ma dowodów potwierdzających wykonaną przez Blassa pracę, a on sam zeznał, że był opłacany m.in. za &#187;monitorowanie&#171; polskiego rządu&#8221;.
Zwrot &#8222;monitorowanie polskiego rządu&#8221; winien wzbudzić czujność CBA. Lecz nie wzbudził. Być może dlatego, że w lutym 2006 r. &#8211; jak twierdzi &#8222;Puls Biznesu&#8221; &#8211; prof. Blass spotkał się z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Fakt spotkania potwierdził redakcji &#8222;Pulsu Biznesu&#8221; Marcin Rosołowski, z-ca dyrektora biura prasowego w Kancelarii Prezydenta! W spotkaniu uczestniczył też prof. Michał Kleiber &#8211; były minister nauki i informatyzacji w rządzie SLD, a dziś jeden z kilku doradców społecznych prezydenta Kaczyńskiego. Przed 40 laty kolega ze szkolnej ławki prof. Józefa Blassa. Dlaczego związany umową z firmą GTech prof. Józef Blass tak skrzętnie zabiegał o spotkanie z Lechem Kaczyńskim?



Odpowiedź jest prosta



W 2001 firma GTech podpisała dziesięcioletni kontrakt na obsługę online sieci lottomatów państwowego Totalizatora Sportowego. Atmosferę towarzyszącą tamtejszym wydarzeniom można określić słowem &#8222;skandaliczna&#8221;. W trakcie procedury przetargowej politycy dwa razy zmienili prezesa Totalizatora, zarząd spółki był w permanentnym konflikcie, a spór przeniósł się nawet na poziom ówczesnego rządu AWS, co zaowocowało m.in. dymisją ministra skarbu Andrzeja Chronowskiego.

Do 2011 r. musi zostać zawarta kolejna umowa z operatorem lottomatów. Czy będzie to firma GTech? Być może tak, być może nie. Bez wątpienia GTech wystartuje do tego przetargu. Na razie obowiązująca dziś umowa zakłada, że gdyby Totalizator Sportowy wprowadził do swej oferty nowe gry, musiałby kupić potrzebne urządzenia i oprogramowanie od Amerykanów. A nowelizacja ustawy o grach i zakładach wzajemnych miała otworzyć polski rynek na nową, &#8222;ciężką&#8221; formę hazardu &#8211; wideoloterie.

Prezes Totalizatora Sportowego Jacek Kalida ogłosił, że jego firma gotowa jest zainwestować w ten nowy produkt &#8211; wideoloterie &#8211; &#8222;nawet 200 mln euro&#8221;. I dodał: &#8222;W czerwcu będziemy mieli wszystkie niezbędne badania i analizy, by w drugiej połowie roku Totalizator był gotowy do ogłoszenia przetargu na operatora wideoloterii&#8221;. Chodziło też o wzmocnienie pozycji Totalizatora Sportowego na polskim rynku i wprowadzenie nowej formy hazardu &#8211; wideoloterii. Pytanie: czy prace nad nowelizacją przez PiS ustawy o grach i zakładach wzajemnych miały jakiś związek z planami prezesa Kalidy, jest &#8211; moim zdaniem &#8211; retoryczne.



Lodziarnia



W 2006 r. w Totalizatorze Sportowym pojawił się nowy doradca prezesa Kalidy Grzegorz Maj. W 2005 r. Maj jako kandydat niezależny startował z list Prawa i Sprawiedliwości do Sejmu. Bez sukcesu. Wcześniej, w 2001 r., był jednym ze współzałożycieli stowarzyszenia Fair Play, które domagało się szerokiego otwarcia zawodów prawniczych &#8211; zwłaszcza adwokatury &#8211; dla tysięcy absolwentów prawa. Pomysł walki z &#8222;korporacyjnym układem&#8221; przypadł do gustu ministrowi Ziobrze, co sprawiło, że po wyborach 2005 r. pan Maj znalazł się w orbicie zainteresowań liderów Prawa i Sprawiedliwości.

Na początku 2007 r. Maj wspólnie z kilkoma osobami założył Ruch Młodego Pokolenia-Pokolenie &#8217;89 jednoznacznie kojarzony z PiS. No i Grzegorz Maj był też doradcą premiera Jarosława Kaczyńskiego! A poza tym, jak pisał &#8222;Puls Biznesu&#8221;, Przemysław Gosiewski to &#8222;znajomy Grzegorza Maja, doradcy zarządu TS ds. nowelizacji&#8221;!

I to Grzegorz Maj &#8211; zdaniem redakcji &#8222;PB&#8221; &#8211; &#8222;przeforsował obniżkę podatku od wideoloterii, na które TS zamierza wydać aż 3,5 mld zł w ciągu pięciu lat, oraz 10-proc. dopłaty dla prywatnego hazardu&#8221;. Nowelizacja ustawy o grach i zakładach wzajemnych, nad którą pracowano w resorcie finansów, nie budziła entuzjazmu urzędników. Mogli zakładać, że to śmierdząca sprawa. Zwłaszcza że musieli być świadomi tego, iż jest ona przygotowywana &#8222;pod Totalizator Sportowy&#8221;. Wiedzieli też, że w Sejmie i mediach aż huczało od przecieków i plotek na temat tego, &#8222;jak Gosiu popycha temat&#8221;.

Zatem jeśli dziś CBA i PiS z taką troską pochylają się nad zaangażowaniem posłów opozycji w różne ciemne interesy, proponuję, by z równym oddaniem wyjaśnili, co naprawdę działo się wokół nowelizacji owej ustawy i jakie były plany Totalizatora Sportowego odnośnie polskiego rynku hazardu. Platforma Obywatelska, LiD i PSL winni już dziś zadeklarować, że po wyborach zajmą się tą sprawą. Ale tak dokładnie.

(*)Marek Czarkowski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 20/01/2009 13:33

Szykowane w Ministerstwie Skarbu zarządzenie ma teoretycznie uporządkować zasady sponsorowania klubów sportowych przez spółki skarbu państwa. Teraz o wszystkim mają decydować wymierne korzyści. - Mam nadzieję, że te nowe pomysły będą jeszcze weryfikowane. Inaczej politycy wspólnie z urzędnikami "zamordują nam sport" - dosadnie ocenia nowe zalecenia prezes kędzierzyńskiej ZAKSY, Kazimierz Pietrzyk.

Prasa donosi, że Ministerstwo Skarbu ma już praktycznie gotowy projekt zarządzenia, które zmieni zasady sponsorowania zawodowych klubów sportowych. W pierwszym rzędzie dotyczy ono spółek skarbu państwa, które bardzo dużymi kwotami wspomagają największe kluby siatkarskie, koszykarskie czy piłkarskie. Niektóre z tych koncernów są nawet większościowymi udziałowcami sportowych spółek akcyjnych.

Na mocy zarządzenia, a w przyszłości także ustawy o finansowaniu działań sportowych, spółki skarbu państwa powinny bardzo dokładnie analizować koszty związane z przekazywaniem środków finansowych klubom i nie angażować ich w przedsięwzięcia niedochodowe.

- Na sobotniej gali Siatkarskich Plusów rozmawiałem o tym problemie z Adamem Gierszem z Ministerstwa Sportu i Turystyki. Mam nadzieję, że ten pomysł będzie jeszcze analizowany - mówi zaniepokojony Kazimierz Pietrzyk, prezes ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. - W mniejszych miastach taka decyzja spowoduje likwidację, a w najlepszym wypadku gwałtowny upadek klubów, które dziś liczą się w rywalizacji krajowej - stwierdził prezes ZAKSY, której większościowym udziałowcem są od roku Zakłady Azotowe "Kędzierzyn".

Budżet kędzierzyńskiego klubu opiera się także na pieniądzach przekazywanych przez ZAK. - Tylko około 25 procent stanowią środki otrzymywane od prywatnych firm z naszego regionu. Mam więc nadzieję, że pomysł ministerstwa zostanie jeszcze dokładnie przeanalizowany w odpowiedniej komisji sejmowej - uważa Kazimierz Pietrzyk, który w poprzedniej kadencji był także posłem. Ministerstwo Skarbu twierdzi, że chodzi mu jedynie o uporządkowanie spraw związanych z finansowaniem sportu i w ostateczności, to rady nadzorcze będą decydować na co idą pieniądze. Wiadomo jednak, że w radach decydujący głos mają przedstawiciele ministra, którzy dostają od niego odpowiednie zalecenia.

- Gdyby spółki zaczęły się wycofywać i weszłoby w życie zarządzenie, a potem ustawa, to byłoby to po prostu "mordowanie sportu" - dosadnie ocenia nowe pomysły polityków, Kazimierz Pietrzyk. O propozycji przekazywania środków finansowych do związków sportowych, które dzieliłyby je na wszystkie ligowe drużyny, mówi wprost: - Pomysł gorszy niż te z czasów komuny.

Jeśli jednak plany Ministerstwa Skarbu oraz Ministerstwa Sportu i Turystyki potwierdzą się, to w Jastrzębiu, Bełchatowie czy Kędzierzynie skończy się siatkówka na poziomie PlusLigi, w Turowie nie będzie wspaniałej drużyny koszykarzy, a w Lubinie czy Bełchatowie zespoły piłkarskie, zaczną pętać się w czwartej, albo i niższych ligach.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 20/01/2009 22:54

Chmury nad Melbourne

Colin Stubs to na antypodach jeden z bardziej znanych i poważanych tenisowych działaczy.



Były niezły zawodnik, ostatnio dyrektor The Kooyong Classic, pokazówki granej na zachodnich przedmieściach Melbourne, tam gdzie kiedyś odbywał się wielkoszlemowy Australian Open. Podczas tegorocznej imprezy dla zaproszonych gwiazd Stubs wystąpił z dramatycznym, mobilizującym apelem.

&#8211; Jeśli nie zewrzemy szeregów &#8211; mówił &#8211; jeśli nie zrozumiemy, że płyniemy na jednej łodzi,

a kłopoty mojego turnieju z obsadą są dziś także zmartwieniem dla Brisbane, Sydney, Hobart czy Auckland, za chwilę poniesiemy porażkę w rywalizacji z arabskimi szejkami.

Problem polega na tym, że największe gwiazdy zawodowego tenisa szerokim łukiem ominęły w tym roku australijski cykl turniejów przygotowujących do Melbourne. Po pokazówce w Abu Zabi i po turnieju ATP w Dausze tacy gracze jak Rafael Nadal, Andy Murray, Andy Roddick czy Roger Federer poczuli się syci zarówno w sensie sportowym, jak i finansowym. U pań było podobnie, tyle że w związku z pokazówką w Hongkongu i serią kontuzji.

Azjatycka fantazja w wydawaniu pieniędzy zmienia tenis i wystawia zawodników na pokusy, których kiedyś nie znali.

W szatniach polskich klubów tenisowych głównym tematem dyskusji był niedawno Kazachstan. Grupa naszej utalentowanej młodzieży tenisowej i ich rodzice poważnie rozważali przyjęcie obywatelstwa tego kraju, a paru polskich trenerów bezustannie kursuje akurat do tej części Azji. Bo w tamtejszej federacji tenisowej jest odpowiedni układ personalny i dużo pieniędzy do wydania z kazachskiej ropy naftowej. Pierwsi zaproszenie do nowej bogatej ojczyzny zaczęli przyjmować Rosjanie. Dziś kilka znanych zawodniczek z Moskwy oraz kilku zawodników reprezentuje w cyklach WTA i ATP właśnie Kazachstan.

Gdzie tu zagrożenie dla Australian Open? Jakiś czas temu gospodarze z antypodów postanowili nazwać swoją tenisową perłę dodatkowo Wielkim Szlemem Azji i Pacyfiku. Dziś się boją, że uchylili w ten sposób furtkę niechcianej konkurencji. Licencja Międzynarodowej Federacji Tenisowej (ITF) wygasa w roku 2016, kto powiedział, że szlem Azji i Pacyfiku musi pozostać tam, gdzie jest?

Australijczycy zastanawiali się, czy rozbudowywać Melbourne Park, czy może wybrać potem The Queensland Tenis Centre w Brisbane, swoją odpowiedź na azjatyckie sportowe monstra w Pekinie i Szanghaju. Teraz wiedzą, że muszą być czujni, kiedy ich odwiedza Anil Khanna, prezydent Azjatyckiej Federacji Tenisowej. Tego człowieka już od dawna interesują nie tzw. dzikie karty dla czołowych azjatyckich rakiet, ale doświadczenia organizatorskie.

Arabska ropa naftowa i gigantyczne azjatyckie rynki to od pewnego czasu drogowskazy już nie tylko światowej gospodarki, ale także sportu. Czytamy o upadku wielkich niemieckich turniejów, ostatnio tego dla pań w Berlinie. Nie może dziwić, że chmury gromadzą się i nad Australian Open, finansowo najsłabszym z czterech wielkoszlemowych turniejów. Kaprys szejka albo przymilny uśmiech chińskiego dygnitarza już teraz znaczy na kortach więcej niż najpiękniejsze nawet tradycje.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 20/01/2009 22:55

autorem tego felietonu jest komentator Eurosportu Karol Stopa
Posted by: Twin Peaks

Re: do poczytania - 21/01/2009 00:23

Przestań reklamować ten swój żenujący pamiętnik (bo nie wiem o co chodzi w tym temacie-zlepek dziwnych wiadomości) w innych tematach.
Posted by: rafal08

Re: do poczytania - 21/01/2009 00:25

Czy ja wiem tongue

Pare rzeczy interesujacych tu sie pojawilo
Posted by: Twin Peaks

Re: do poczytania - 21/01/2009 00:34

W którym miejscu? smile
Że jakiś idiota sugeruje, że AO zostanie zastąpione 'arabami'? laugh

Temat w tym dziale to parodia, a jeszcze gorszą parodią jest to, że forty reklamuje ten temat w innych tematach smile Ale dopiął swego - wreszcie jakiś ruch smile


Przenieść "to to coś dziwnego" do "to i owo" i będzie po kłopocie.
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 21/01/2009 00:36

czemu do "to i owo" ? moim zdaniem do "Sports Insider" - dobry temat, czasem czegos ciekawego mozna sie dowiedziec, albo samemu wrzucić, spokojny i lekki, nikomu nie przeszkadza... poza jak widać jedną osobą smile

pozdr,
Posted by: Twin Peaks

Re: do poczytania - 21/01/2009 00:41

Originally Posted By: Baqu
czemu do "to i owo" ? moim zdaniem do "Sports Insider" - dobry temat, czasem czegos ciekawego mozna sie dowiedziec, albo samemu wrzucić, spokojny i lekki, nikomu nie przeszkadza... poza jak widać jedną osobą smile

pozdr,


Najbardziej to mnie denerwuje, że forty robi niepotrzebnie reklamę w innych tematach.

Co ma świat bukmacherstwa do wklejanych tu artykułów?
Wklej znów jakiś artykuł artykuł o Ronaldo bo to cholernie pasuje do "swiata bukmachesrtwa" smile
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 21/01/2009 00:56

Originally Posted By: Twin Peaks

Najbardziej to mnie denerwuje, że forty robi niepotrzebnie reklamę w innych tematach.

Co ma świat bukmacherstwa do wklejanych tu artykułów?
Wklej znów jakiś artykuł artykuł o Ronaldo bo to cholernie pasuje do "swiata bukmachesrtwa" smile


-> możliwe, akurat tego nie zauwazylem.

-> dlatego napisałem, żeby przenieść temat do działu Sports Insider "informacje na temat dowolnego sportu" , nie czytasz tego co piszę smile

pozdr,
Posted by: Radek_89

Re: do poczytania - 21/01/2009 01:06

Originally Posted By: Twin Peaks
Originally Posted By: Baqu
czemu do "to i owo" ? moim zdaniem do "Sports Insider" - dobry temat, czasem czegos ciekawego mozna sie dowiedziec, albo samemu wrzucić, spokojny i lekki, nikomu nie przeszkadza... poza jak widać jedną osobą smile

pozdr,


Najbardziej to mnie denerwuje, że forty robi niepotrzebnie reklamę w innych tematach.

Co ma świat bukmacherstwa do wklejanych tu artykułów?
Wklej znów jakiś artykuł artykuł o Ronaldo bo to cholernie pasuje do "swiata bukmachesrtwa" smile
Nie chcesz, to nie czytaj. Akurat artykuły tutaj w większości są całkiem ciekawe.

Co do ostatniego tekstu redaktora Stopy - myślę, że jednak nazwa Australian Open jest nie do pobicia przez potrodolary szejków. Ja nie wyobrażam sobie, by czwartym turniejem wielkoszlemowym było jakieś "Arabia Open".
Posted by: forty

Re: do poczytania - 21/01/2009 02:35

Originally Posted By: Radek_89
Originally Posted By: Twin Peaks
Originally Posted By: Baqu
czemu do "to i owo" ? moim zdaniem do "Sports Insider" - dobry temat, czasem czegos ciekawego mozna sie dowiedziec, albo samemu wrzucić, spokojny i lekki, nikomu nie przeszkadza... poza jak widać jedną osobą smile

pozdr,


Najbardziej to mnie denerwuje, że forty robi niepotrzebnie reklamę w innych tematach.

Co ma świat bukmacherstwa do wklejanych tu artykułów?
Wklej znów jakiś artykuł artykuł o Ronaldo bo to cholernie pasuje do "swiata bukmachesrtwa" smile
Nie chcesz, to nie czytaj. Akurat artykuły tutaj w większości są całkiem ciekawe.

Co do ostatniego tekstu redaktora Stopy - myślę, że jednak nazwa Australian Open jest nie do pobicia przez potrodolary szejków. Ja nie wyobrażam sobie, by czwartym turniejem wielkoszlemowym było jakieś "Arabia Open".

1
To,że ten temat znalazł się akurat w tym dziale to zwykły przypadek(po prostu pierwszy,artykuł tego dotyczył)
2
To że reklamuję temat w innych działach-(nie każdy artykuł,
a tylko te które dotyczą danego tematu, i nie widze w tym nic
zdrożnego)
3
Temat rzeczywiście nadaje się bardziej do działu Sports Insider(tu proszę moda o działanie)
4
Szczególnie chciałbym pozdrowić usera o nicku Twin Paeks
(bez żadnych uszczypliwości) smile piwo (a Ty sie bracie nie denerwuj...)
5
Pozdrawiam również innych mieszkanców Czarnegostoku smile
6
Wszystkich innych zresztą też
Posted by: paoblo

Re: do poczytania - 21/01/2009 03:14

wklejaj dalej artykuły do poczytania, ja je czytam piwo
Posted by: forty

Re: do poczytania - 21/01/2009 15:05

Porażki cuchną

Mam bardzo prosty sposób, by sprawdzić ból w narodzie po przegranej polskiego sportowca. Jeśli następnego dnia pan stolarz podczas rozmowy na temat wymiarów nowej szafy (albo pan kioskarz przy wydawaniu reszty) ni stąd, ni zowąd jęknie: &#8222;Patrz pan, a ci nasi znowu dostali baty&#8221;, to już wiem, że sprawa jest bolesna.

*

Ostatnie takie objawy zaobserwowałem mniej więcej miesiąc temu, kiedy Adam Małysz przegrywał raz za razem. Potem zapadła cisza, co oznacza, że ból został przez naród oswojony.

Jak będzie po porażce Agnieszki Radwańskiej w pierwszej rundzie Australian Open, tego jeszcze nie wiem. Wiadomość jest zbyt świeża, nie do wszystkich we wtorek rano dotarła. W każdym razie kioskarz przy wydawaniu reszty milczał. Jak znam życie, rozszaleją się internauci, którzy poradzą Agnieszce, żeby dała sobie spokój z tenisem, bo nie umie grać, o czym oni od początku doskonale wiedzieli. Użyją sobie być może brukowce, które wykryją, że Piotr Radwański upija się regularnie, Ula po kryjomu podcina siostrze naciąg w rakiecie, a w rodzinie trwają nieustanne kłótnie o pieniądze. Natomiast prasa poważniejsza zacznie sugerować, że Agnieszka powinna jednak zostawić w cholerę piękny Kraków oraz despotycznego tatę i przenieść się na stałe na Florydę, wynajmując tam jakiegoś słynnego trenera.

Prawdziwi znawcy tenisa na pewno potraktują sprawę z dystansem. Oni bowiem wiedzą, że przykre wpadki zdarzają się od czasu do czasu nawet najlepszym. Przegrywali przecież w pierwszych rundach i Roger Federer, i Rafael Nadal. Odpadały siostry Williams, Maria Szarapowa i Ana Ivanović. Poziom tenisa jest dziś tak piekielnie wyrównany, że zagrożenie ze strony niżej sklasyfikowanych zawodników bywa w każdym turnieju ogromne. A największe pole minowe znajduje się na kortach imprez wielkoszlemowych.

Nie zmienia to oczywiście faktu, że przegrana z Kateryną Bondarenko to jedno z trzech największych potknięć w krótkiej karierze zawodowej Agnieszki Radwańskiej. Podobne zdarzyło jej się w 2007 roku na Roland Garros w Paryżu, gdy w katastrofalnym stylu przegrała w pierwszej rundzie z Włoszką Marą Santangelo. Na równi postawiłbym też porażkę z 15-letnią Portugalką Michelle Larcher de Brito podczas turnieju w Miami w 2008 roku.

Porażki cuchną &#8211; powiedziała słynna Martina Navratilova, gdy w latach 90. po długiej przerwie pojawiła się na Roland Garros i odpadła po pierwszym meczu. Cuchną nawet wtedy, gdy ktoś &#8211; tak jak ona &#8211; ma na koncie mnóstwo sukcesów i niczego nikomu nie musi już udowadniać. A co dopiero na początku kariery, jak w przypadku Agnieszki Radwańskiej.
autor-(Adam Fąfara)
Posted by: forty

Re: do poczytania - 22/01/2009 17:26

Argentyńskie tango w męskiej siatkówce trwa nadal - sylwetka nowego trenera Daniela Castellaniego

Wraz z nadejściem nowego roku, przyszedł także czas na uporządkowanie spraw związanych z polską kadrą mężczyzn. Już od kilku miesięcy wiedzieliśmy, że w styczniu ogłoszone zostanie nazwisko następcy Raula Lozano. Na sobotniej Gali "Siatkarskie Plusy" karty zostały odkryte i stało się jasne, że nowym szkoleniowcem biało-czerwonych będzie dobrze znany w naszym kraju Daniel Castellani.
Komisja odpowiadająca za wybór nowego selekcjonera reprezentacji Polski starała się, by wszystko było do samego końca owiane tajemnicą. Wszystkie powściągliwe komentarze jej członków, jak i wzbudzające pewne kontrowersje co do sposobu wyboru trenera mężczyzn wywiady udzielane przez prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej Mirosława Przedpełskiego myliły opinię publiczną i sprawiały, że wciąż nie mogliśmy być niczego pewni. Ostateczna decyzja miała zostać podjęta 16 stycznia, zaś jej oficjalne ogłoszenie zaplanowano na odbywającą się dzień później Galę.

Już na samym początku wyścigu o posadę trenera polskich siatkarzy prym wiódł Daniel Castellani. Mówiło się, że jego głównym atutem jest znajomość polskiego środowiska, a także sukcesy odnoszone ze Skrą Bełchatów. Wypowiedzi najważniejszych w polskiej siatkówce osób świadczyły o tym, że jest on ich faworytem i ma duże szanse na objęcie naszej narodowej kadry. W prasie wielokrotnie pojawiały się anonimowe wypowiedzi członków PZPS, które świadczyły o tym, że wynik konkursu został już dawno przesądzony, a Castellani może się już cieszyć z nowego miejsca pracy. Wydawało się to bardzo prawdopodobne, bowiem z gry wypadł trener mistrzów olimpijskich z Pekinu - Hugh McCutcheon, a do konkursu nie przystąpiły takie osobistości, jak choćby Julio Velasco i Bernardo Rezende. Wtedy to jednak swoje aspiracje zgłosił trener, którego kandydatura pod względem ilości zdobytych tytułów przyćmiewała wszystkie inne razem wzięte.
Tym tajemniczym człowiekiem okazał się Włoch Daniele Bagnoli. Wszystkie oczy nie bez powodu natychmiastowo obróciły się w jego stronę. Jego osiągnięcia, tytuły i sukcesy można by wymieniać w nieskończoność. Na jego koncie znajdują się najbardziej pożądane trofea, o których śnią tysiące innych szkoleniowców. Jednak niedługo potem okazało się, że jest on także jedynym kandydatem na stanowisko trenera reprezentacji Rosji. Stało się więc jasne, że ponownie kandydatem nr 1 w Polsce jest Argentyńczyk...

Pod koniec grudnia ogłoszono ostateczną trójkę trenerów, spośród których wybrany miał zostać nowy selekcjoner męskiej kadry. Jednak dopiero wraz z dniem 17 stycznia do powszechnej wiadomości podano, że nowa era w polskiej siatkówce mężczyzn zapoczątkowana została z Danielem Castellanim u boku.

Przed nowym szkoleniowcem naszej kadry jest wiele trudnych zadań. Jego celem nr 1 są Igrzyska Olimpijskie w Londynie w 2012 r. oraz Mistrzostwa Świata w 2014 r. Mimo to, możemy być pewni, że nikt nie będzie chciał spisać innych imprez na straty. Aby ponownie cieszyć się sukcesami, Castellani musi zebrać kadrę i znów mozolnie zacząć ją odbudowywać, włączając w swój misterny plan młodych zawodników. Czy Argentyńczyk temu podoła?

Jego kariera zawodnicza opierała się głównie na tak bardzo cenionej w dzisiejszych czasach szkole włoskiej. Grał również w Brazylii, lecz sukcesy odnosił głównie z kadrą (zdobył m.in. brązowy medal na Igrzyskach Olimpijskich w Seulu w 1988 r.). Swoją trenerską przygodę zaczął od prowadzenia kadry Argentyny, co daje mu pewien komfort w nowej pracy, gdyż posiada już doświadczenie w starciu z reprezentacyjną rzeczywistością, tak różną od klubowej. Zanim podpisał kontrakt ze Skrą Bełchatów, zajmował się także jednym klubem włoskim i argentyńskim. Jednak to właśnie z naszym zespołem odniósł swój największy jak dotąd sukces klubowy, jakim niewątpliwie jest trzecie miejsce w elitarnych rozgrywkach Champions League.

Daniel Castellani wydaje się być odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Jest wyważony i cierpliwy oraz, jak sam to często podkreśla, najpierw widzi w swoim podopiecznym człowieka, a dopiero później siatkarza. Mirosław Przedpełski uważa go za bardzo dobrego fachowca, który jest zarówno teoretykiem, jak i praktykiem. Warto także dodać, że zawodnicy Skry Bełchatów wielokrotnie chwalili sobie współpracę z argentyńskim trenerem, a przecież wielu z nich stanowi o sile naszej narodowej reprezentacji.

Castellani posiada swój plan na prowadzenie polskiej kadry. Ma też świadomość tego, w jakiej sytuacji znajduje się ona obecnie, a także wie, co "w trawie piszczy". Z rozgrywek PlusLigi wyniósł wiadomości na temat potencjału siatkarzy innych klubów. Pytanie tylko, czy będą oni w stanie zmienić swoje myślenie i zaakceptować go jako nowego selekcjonera?

Pierwszym sprawdzianem dla nowego trenera będą jesienne Mistrzostwa Europy w Izmirze. Trudno jest od razu oczekiwać od niego cudów, lecz nie da się ukryć, iż ta najpoważniejsza w 2009 r. impreza może zadecydować o nowym wizerunku Castellaniego i sposobie postrzegania jego osoby przez kibiców oraz działaczy.
Sylwetka Daniela Castellaniego, nowego selekcjonera męskiej reprezentacji Polski:

Data urodzenia: 21 marca 1961 r.

Kariera zawodnicza:
m.in. Chieti (Włochy)
Bradesco (Brazylia)
Minas (Brazylia)
Falconara (Brazylia)
Bolonia (Włochy)
Padwa (Włochy)
Florencja (Włochy)

Osiągnięcia zawodnicze:
Mistrzostwo Juniorów Ameryki Płd.
Brązowy medal Mistrzostw Świata w 1982 r.
Turniej Kwalifikacji Olimpijskich w 1987 r.
Brązowy medal - Igrzyska Olimpijskie w 1988 r. w Seulu
Puchar CEV

Kariera trenerska:
Reprezentacja Argentyny
Gioia del Colle (Włochy)
Orígenes Bolívar (Argentyna)
Skra Bełchatów

Od 17 stycznia 2009 r. - Reprezentacja Polski

Osiągnięcia trenerskie:
Złoty medal Igrzysk Panamerykańskich z Argentyną
Tuniej Kwalifikacji Olimpijskich w 1996 r. z Argentyną
2 razy mistrzostwo ligi argentyńskiej z Bolívar Signia
Finał ligi argentyńskiej z Bolívar Signia
2 razy Mistrzostwo Polski i 1 raz Puchar Polski ze Skrą Bełchatów
Brązowy medal Ligi Mistrzów ze Skrą
autor: Joanna Seliga
Posted by: forty

Re: do poczytania - 22/01/2009 23:12

Kolejna ofiara ataku na PZPN
Od kilku dni gwiazdą mediów jest członek Zarządu PZPN - Kazimierz Greń. Działacz z Podkarpacia został podejrzany o przywłaszczenie 8,5 tysiąca złotych z ministerialnej kasy. Pieniądze, które były przeznaczone na akademię w szkole mistrzostwa sportowego, prezes wydał przy pomocy swoich podwładnych na zakrapiany raut. Niby co w tym dziwnego? Nie od dziś wiadomo, że działacze związku potrafią się dobrze bawić. Panowie z rzeszowskiej prokuratury nie znają jednak tej świeckiej tradycji.
Jeszcze kilka miesięcy temu podkarpacki baron rozdawał karty w związku i trząsł całym regionem. To on prowadził kampanię wyborczą Grzegorza Lato i przyczynił się znacznie do jego triumfu. Wymyślił zgrabny program wyborczy licząc oczywiście na jakąś poważną posadkę w nowych władzach związku. Ku zaskoczeniu wszystkich obserwatorów, z oczywistym wyłączeniem osób uprawnionych do głosowania, Lato wygrał wybory w pierwszej turze. Wówczas Kazimierz Greń z zadowoleniem zacierał ręce, przedwcześnie. Nie dostał wymarzonej posady sekretarza generalnego związku, bo prezes się od niego odsunął.

Powód rezygnacji ze współpracy z Greniem był prosty. Nie od dziś wiadomo, że Lato do elokwentnych erudytów nie należy. Podczas gdy jego koledzy z podwórka dostawali w podstawówce czerwone paski na świadectwie, młody Lato biegał za piłką i szlifował formę. Każdy piłkarz z narodowej reprezentacji wracającej z udanych mistrzostw świata w RFN, prowadzonej przez Kazimierza Górskiego, z wielką chęcią udzielał dziennikarzom wywiadów, a Grzesiu nie potrafił wydukać choćby jednego zdania. To, że używanie zdań wielokrotnie złożonych nie należy do jego mocnych stron pokazał choćby podczas wyborów, gdzie zrezygnował z przemówienia na rzecz przeczytania gotowego tekstu z kartki. Nawet jego koledzy na sali śmiejąc się wówczas pytali, czy on w ogóle rozumie to co czyta. Najlepszym sposobem na uniknięcie wpadek nowego prezesa było więc otoczenie go rozsądnymi współpracownikami. Nie ma co ukrywać, Greń też żadnej porządnej szkoły nie skończył. Z resztą temat wykształcenia jest dla Kazimierza Grenia dość niezręczny. Kiedyś poprosił on dziennikarza, by nie pisał o jego przekręcie związanym właśnie z wykształceniem, bo... ma raka i może tego nie przeżyć. Później okazało się oczywiście, że choroba była zmyślona.

I tak z bohatera i czarnego konia jesiennych wyborów Greń stał się gościem rzeszowskiej prokuratury. Ale jak już grzebie się w pieniądzach ministra Mirosława Drzewieckiego, to nie ma się co dziwić, że do domu pukają funkcjonariusze CBA. Minister sportu nie jest fanem obecnych władz PZPN. Po odwołaniu kuratora związku był ewidentnie zdenerwowany i świadomy swojej osobistej porażki. Jak dotąd nikomu z rządzących polityków nie udało się przegonić na cztery wiatry tych działaczy, którzy kombinują na boku i ignorują problem korupcji w związku. Kraj się za nich wstydzi, kibice wręcz nienawidzą, a oni wszelkie bluzgi i oszczerstwa pod ich adresem przyjmują spokojnie wiedząc, że są nie do ruszenia. Za nimi stoją pewnie równie sympatyczni działacze FIFA i UEFA, którzy na próbę maczania palców w sprawach związkowych szczują zwykle dyskwalifikacją piłkarzy z prowadzonych rozgrywek. Minister Drzewiecki znalazł jednak bardzo prosty sposób na "leśnych dziadków". Gdy przed wyborami postawiono zarzuty prokuratorskie jednemu z kandydatów na prezesa - Zdzisławowi Kręcinie, byłem pewien, że to początek frontalnego ataku na związkowe nieróbstwo, niegospodarność i prywatę. Najlepszą metodą na wykurzenie tych działaczy, którzy mają coś za uszami jest przyjrzenie się ich wyczynom w związku i powiadomienie odpowiednich organów ścigania. Muszą oni mieć wiele grzechów na sumieniu, jeśli zrezygnowali z wyboru na prezesa najbardziej reformatorsko zapowiadającego się Zbigniewa Bońka na rzecz twardego betonu. Lato miał im zapewnić spokój i brak jakichkolwiek decyzji, które mogłyby zmienić ich sielankowe związkowe życie, i tak też czyni.

Niektórzy sugerują, że nagonka na Kazimierza Grenia jest odwetem działaczy za otwartą krytykę związku. Swego czasu Greń nie krył niezadowolenia z odsunięcia go na boczny tor. Naubliżał więc prezesowi i jego podwładnym, w tym wiceprezesowi Rudolfowi Bugdole. Wydaje się jednak, że to nie zemsta, lecz jeden z elementów przemyślanej metody ministra sportu na wykurzenie niekompetencji i anarchii ze związku. Greń ma teraz poważne problemy, gdyż dawni działacze podkarpackiego oddziału zaczynają przypominać sobie wiele nieścisłości powstałych w trakcie jego rządów w regionie. Takich podejrzanych faktur może być więc znacznie więcej. Teraz zaś obecny członek zarządu PZPN błaznuje w mediach żaląc się na ataki na jego rodzinę i znajomych, szczucie i dyskryminacje. Greń posunął się nawet do tego stopnia, że zasugerował, że jest w stanie popełnić samobójstwo. Czy on myśli, że przez takie gadanie prokuratura umorzy mu śledztwo, albo niezadowolony naród odkryje w nim ofiarę?

Minęło już kilka miesięcy od wyborów w PZPN. Oczywiście nikt nie spodziewał się jakichkolwiek zmian w związku, mimo że program wyborczy Grzegorza Lato mógłby coś takiego sugerować. Nie od dziś przecież wiadomo, że program wyborczy pisze się jedynie na wybory. Zamiast wziąć się do roboty co rusz słyszymy o kolejnych zatrzymaniach podejrzanych o korupcję działaczy i sędziów, machlojach członka zarządu związku, zakrapianej imprezie w Zakopanym, na którym prezes paraduje w nie tym dresie, w którym powinien, czy kontynuacją galimatiasu związanego z ewentualną degradacją następnych podejrzanych klubów. W związku zaś po pseudorewolucyjnych wyborach przyszedł czas na spokój i marazm. Jak w polskim filmie, tak i w związku nic się nie dzieje... do czasu. Mam nadzieję, że to cisza przed burzą i w niedalekiej przyszłości będziemy świadkami kolejnych zatrzymań prominentnych działaczy, które w konsekwencji spowodują nadejście długo oczekiwanych zmian na lepsze.
T.dzionek
Posted by: forty

Re: do poczytania - 23/01/2009 15:21

Siedem grzechów głównych prezesury Grzegorza Laty

O 100 dni spokoju apelował Grzegorz Lato tuż po wyborze na prezesa PZPN 30 października 2008 roku. Wprawdzie jeszcze nie minęło, ale już widać, że czas został zmarnowany.
Lato, zamiast spożytkować początek prezesury na konstruktywną naprawę polskiej piłki, wdrożenie nowych standardów zarządzania PZPN i idącą za tym poprawę związkowego wizerunku, poszedł w zupełnie innym kierunku.

Mianowicie zajął się umacnianiem starego układu, pielęgnowaniem negowanych metod kierowania PZPN i konsumowaniem przywilejów powierzonej mu funkcji, psując przy tym jeszcze bardziej i tak już nieodwracalnie zły image związku.

- Jeśli przez rok nie uda się nic zmienić w PZPN, to sam podam się do dymisji - odważnie zapowiadał Lato przed wyborami.

Obserwując jego pierwsze trzy miesiące działania w roli szefa związku, nieodparcie nasuwa się pewna dygresja: po co z dymisją czekać aż rok, do 30 października 2009, skoro już teraz można dać sobie spokój. Efekt "osiągnięć" przecież i tak będzie identyczny. Z kolei bilans strat tej karykaturalnej prezesury może okazać się znacznie mniej dotkliwszy.

Przed jutrzejszym zjazdem sprawozdawczym PZPN, podsumowującym trzymiesięczne dokonania prezesa Laty, pozwoliliśmy sobie przypomnieć jego najbardziej spektakularne "sukcesy" (czytaj - wpadki):

1. Euro 2012 z Niemcami.
Tuż po wyborze na prezesa w programie telewizyjnym "Kropka nad i" na pytanie Moniki Olejnik, co będzie, jeśli wkrótce oka-że się, że nasz partner w organizacji finałów mistrzostw Europy 2012 - Ukraina - nie zdąży z przygotowaniami, Lato wypalił: "Nie ma problemu, zrobimy Euro z Niemcami!".

2. Tajny kontrakt z Nike.
Lato podczas kampanii głosił transpa-rentność finansów PZPN, całkowitą przejrzystość wysokości wszystkich kontraktów związku. Już jednak pierwszą transakcję nowych władz, czyli wybór firmy na sponsora generalnego reprezentacji Polski, obwarował absolutną klauzulą tajności, tłumacząc, iż amerykański kontrahent jako spółka handlowa nie życzy sobie ujawniania warunków umowy.

3. Tymczasowy rzecznik prasowy Andrzej Strejlau. W pier-wszych godzinach prezesowania Lato odwołał z funkcji rzecznika PZPN Zbigniewa Koźmińskiego, a na jego miejsce powołał tymczasowo, bo - jak zapowiedział - jedynie na 10 dni, do czasu wyłonienia właściwiej oso-by - Andrzeja Strejlaua. Nie pier-wszy raz sprawdziło się powiedzenie, że prowizorki są najtrwalsze. Strejlau, który w ekipie Michała Listkiewicza wsławił się szefowaniem przeżartemu korupcją Polskiego Kolegium Sędziów, od trzech miesięcy bezwstydnie daje PZPN twarz nieskazitelnego rzecznika.

4. Bezkarny Leo Beenhakker.
Holender bez żadnych konsekwencji prawnych czy finansowych może obrażać pracodawców w osobach wiceprezesa Antoniego Piechniczka i dyrektora sportowego Jerzego Engela, opluwać PZPN i jego działaczy. A Lato, mimo że przed objęciem prezesury miał wobec Leo wiele obiekcji (m.in. o niezasadne przedłużenie mu bajońskiego kontraktu, brak raportu z Euro 2008 czy holenderskich współpracowników), teraz zadziwiająco ceregieli się z bezczelnym i zuchwałym trenerem.

5. Chroniony Henryk Klocek.
Wbrew buńczucznym zapowiedziom bezwzględnej walki z korupcją Lato nie zdymisjonował, a jedynie zawiesił, mającego prokuratorskie zarzuty członka zarządu PZPN, tłumacząc, że tylko wyrok skazujący sądu może definitywnie wykluczyć podejrzanego ze związkowych struktur.

6. Niebotycznie wysoki intelekt prezesa. "Nie komentuję głu-pich zaczepek. To poniża mój intelekt" - odparł szef PZPN pytany o podejrzenie nieprawidłowości wyboru delegatów na zjazd PZPN w warmińsko-mazurskim ZPN, co podważyć mo-że również jego nominację na prezesa związku.

7. Zakopane, hej!
Upojny wyskok Laty w samym środku zimy na skoki Pucharu Świata pod Wielką Krokiew zakończony chwiejnym szusem między tatrzańskimi lokalami i tak zwanym zjazdem do bazy w hotelowym barze pod Giewontem.
J.Kmiecik
Posted by: DJ SOSNA

Re: do poczytania - 23/01/2009 22:34

Jak się szkoli piłkarzy w Polsce

Większość klubów w Polsce nie ma żadnej bazy treningowej. Boisko trawiaste to marzenie, trenują na nim tylko pierwsze składy klubowe. Reszta biega po placykach pokrytych skamieniałym piachem, gliną a nawet gruzem. Treningi poszczególnych roczników odbywają się zwykle o tych samych porach na tym samym boisku. Dzieli się je po prostu na kilka części i na każdej gra kto inny.

Dlaczego polscy piłkarze przegrywają?

We Francji, we Włoszech czy Hiszpanii każdy klub dysponuje kilkoma ośrodkami szkoleniowymi w różnych miastach, nie tylko w swoim rodzimym ośrodku. Na przykład Juventus ma swoje centrum szkolenia w Rzymie. Każdy zachodni klub dysponuje kilkudziesięcioma boiskami trawiastymi, na których szkolą się zawodnicy z poszczególnych roczników, od najmłodszych do pierwszego składu. Nie ma takiej sytuacji jak w Polsce, że młodsi, którzy są przyszłością klubu, ganiają po kamieniach, bo nie są przecież najważniejsi. Zawodnicy w zachodnich klubach nie muszą się właściwie martwić o nic, mają tylko grać, chodzi o to, by robili to jak najlepiej.

- Kiedy trenowałem w jednym z pierwszoligowych polskich klubów - mówi Maciej, który nie chce zdradzić nazwy klubu, ani nawet regionu, z którego pochodzi - musieliśmy przynosić na treningi własne piłki, bo to, co było w klubie, nie nadawało się do niczego. Musieliśmy mieć własne dresy i buty, wszystko przywoziliśmy ze sobą. Klub nie oferował nic poza możliwością trenowania na ich boisku, które było pokryte piachem. Nie byłem wtedy w pierwszym składzie i nie mogłem trenować na trawiastym.

Mówi się i pisze o tym, że w Polsce powstają nowe obiekty sportowe. Nie są to jednak boiska piłkarskie z prawdziwego zdarzenia. Raczej są obiekty przyszkolne, służące lekcjom WF. Nie nadają się do treningu dla piłkarzy, do którego potrzebne jest pełnowymiarowe boisko z trawiastą nawierzchnią.

Lazio Rzym ma w samej stolicy Włoch trzydzieści boisk treningowych, nie licząc tych, które znajdują się w kraju. W Polsce ta infrastruktura dopiero się tworzy. Lech Poznań planuje wybudowanie dużego ośrodka treningowego w Opalenicy pod Poznaniem, gdzie liczba boisk treningowych będzie podobna, ale to przyszłość.

Dokopać zdolnemu

Jeśli w Europie w jakimś prowincjonalnym, małym klubie trafi się piłkarski talent, trener, który go zauważył, stara się za wszelką cenę pomóc chłopakowi i wypchnąć go wyżej, do jakiegoś większego bogatszego klubu, gdzie będzie mógł doskonalić swoje umiejętności i rozwijać się. W Polsce jest inaczej.

- Pochodzę z małego miasta - mówi Maciek - grałem w naszym rodzimym klubie i byłem niezły; oczywiście nie mieliśmy startu z drużynami z województwa, bo co duże miasto to duże miasto. Jednak kiedy ukończyłem piętnaście lat, zacząłem starania o to, by przejść do jakiegoś większego klubu. Przeszedłem przez testy w takim pierwszoligowym klubie. Teoretycznie powinienem zacząć tam grać, bo dla mojego pierwszego klubu byłem już stracony, nie mieli mi nic do zaoferowania. Oni jednak zażądali za mnie, za piętnastoletniego chłopaka, dziesięciu lub dwunastu tysięcy złotych, już w tej chwili nie pamiętam dokładnie. Oczywiście nie dostali tych pieniędzy. Nie pozwolili mi grać i nie mogłem także grać w klubie, do którego chciałem się dostać. Musiałem pauzować. Dla każdego zdolnego zawodnika taka przerwa trwająca rok czy dwa to strata czasu i niektórzy po prostu dają sobie spokój z piłką, nawet bardzo zdolni zawodnicy potrafią zrezygnować. Ja pauzowałem rok - musiałem czekać, aż wygaśnie moja karta zawodnicza. Dopiero wtedy mogłem zacząć normalnie trenować i grać w tym pierwszoligowym zespole.

Jeśli działacze jakiegoś klubu nie chcą, by zawodnik grał gdzie indziej, mimo że sami nie mają mu już nic do zaproponowania, to nie ma żadnej poza pieniędzmi siły, która mogłaby ich do tego zmusić. Nawet jeśli stawką w tej przepychance jest forma i kariera młodego człowieka, który bardzo chce grać w piłkę, nie ma to dla tych panów znaczenia. Liczy się tylko kasa za transfer. Tak jest na wszystkich poziomach, od ligi okręgowej do ekstraklasy. Czasem prowincjonalne kluby proponują wypożyczenie swoich najlepszych zawodników na dwa lata. Po tym czasie chłopak musi wrócić i dalej kopać piłkę na boisku w czwartej lidze.

- Ja też miałem taką sytuację - opowiada Maciek - ale klub, do którego chciałem przejść, nie zgodził się, bo za wypożyczenie też trzeba by było zapłacić, a szkolenie zawodnika kosztuje. No, a po dwóch latach co? Miałbym tam wrócić i dalej trenować na ćwiartce boiska? Przecież to śmieszne. Wyżej nie jest wcale lepiej. Kiedy chciałem odejść z tego pierwszoligowego klubu, który nie chciał mnie już w pierwszym składzie i trener powiedział mi, że w ogóle mogę już nie grać i nie obchodzi ich co będę robił, kiedy znalazłem sobie klub zainteresowany zaangażowaniem mnie, padła cena sto tysięcy złotych za przejście. Sto tysięcy złotych za zawodnika, któremu nie proponuje się nic, którego się wyklucza i nie daje się mu możliwości rozwoju. Tak właśnie niszczy się piłkarzy w Polsce. Wielu zdolnych chłopaków nie wytrzymuje tego. Jeśli masz piętnaście lat, to możesz jeszcze sobie pozwolić na pauzę, ale jak masz 23 i przerwiesz treningi, to już jest koniec. Nie ma mowy o powrocie. A kluby nie wypuszczają zawodników, bo chcą zbijać na nich kasę. Nie interesuje ich szkolenie piłkarzy, nie mówię tu o szkoleniu gwiazd w stylu Ronaldinho, tylko o dobrych piłkarzach po prostu.

Sam nie zjem i nikomu nie dam

Piłkarze, żeby ratować się jakoś w tej beznadziejnej sytuacji, szukają pomocy poprzez swoich menedżerów. Taki menedżer, choć właściwie lepsza byłaby nazwa impresario, za odpowiednią gratyfikacją szuka zawodnikowi klubu i &#8222;załatwia&#8221; jego transfer, umożliwiając mu tym samym kontynuowanie kariery. Menedżerowie pojawili się w Polsce w latach dziewięćdziesiątych i robią kawał dobrej roboty. Zachowują się dokładnie tak samo, jak agenci hollywoodzkich aktorów.

- Ja mam dobrego menedżera - mówi Maciek - załatwił mi wypożyczenie na pół roku do innego klubu, który co prawda nie gra w pierwszej lidze, ale nie jest wcale taki zły. Dzięki temu będę mógł trenować i nie zakończę kariery, jak niektórzy moi koledzy.

Działa jeszcze co prawda tak zwane prawo Bosmana, czyli przepis wywalczony w Wielkiej Brytanii, który mówi o tym że jeśli klub do 23. roku życia zawodnika nie ma mu nic do zaproponowania to kontrakt sam wygasa, ale nie każdy ma ochotę pauzować dwa czy trzy lata. Dla piłkarza to jest koniec, nie można zaprzestać udziału w meczach na tak długo. Trening zawsze można sobie gdzieś załatwić po znajomości, ale piłkarz musi grać, inaczej się kończy.

Prawdziwe hece zaczynają się jednak wtedy, kiedy polskimi zawodnikami zaczynają się interesować klubu zagraniczne. Takie zainteresowanie jest i wielu przedstawicieli zachodnich klubów przygląda się grze polskich piłkarzy. Kiedy jednak zdradzą się z tym, że interesuje ich transfer jakiegoś zawodnika, działacze podbijają cenę do niebotycznych wyżyn.

- Powiem ci, o co chodzi z tym moim wypożyczeniem - mówi Maciek - przechodzę na pół roku do innego klubu, bo interesuje się mną klub brytyjski, nie powiem ci który, bo będę skończony. Brytyjczycy dostali oczywiście zaporową cenę: sto tysięcy. Za mnie - za zawodnika, który nie gra w pierwszym składzie i któremu powiedziano, że nie ma już dla klubu znaczenia, co on będzie robił. Oczywiście, oni nie chcą tego zapłacić. Musiałem załatwić sobie przejście do słabszej drużyny, która po upływie okresu wypożyczenia wystąpi z propozycją transferu. Krzykną im niższą cenę niż Brytyjczykom i oni się zgodzą. Potem sprzedadzą mnie na Wyspy za trochę więcej i każdy będzie szczęśliwy. Wielu piłkarzy tak robi, bo po prostu nie ma innego wyjścia. Tworzy to patologiczne piramidy interesów, ale cóż robić. Taki jest polski sport.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 25/01/2009 15:09

[quote]
Originally Posted By: DJ SOSNA
Jak się szkoli piłkarzy w Polsce


I jak tu można osiągnąć jakikolwiek sukces piłkarski,?
W moim mieście (ok300tys mieszk.)jest 1 słownie jedenstadion piłkarski,do tego 1 płyta z sztuczną nawierzchnią i 2 boiska,z których tylko 1 można nazwać trawiastym.Jest jeszcze 1 obiekt zwany halą włókniarza(ale już niedługo i tego ma nie być)jest też klub piłkarski extraklasy,który nie ma żadnej,powtarzam żadnej bazy treningowej,ba nie ma nawet własnej siedziby,w zasadzie jedyne co ma to kibiców.
Szkoda gadać..
Posted by: forty

Re: do poczytania - 26/01/2009 02:46


Co robią piłkarze po zakończeniu karier?


Jedni zostają trenerami, inni menedżerami, komentatorami telewizyjnymi, biznesmenami, inni podbijają Hollywood. Vinnie Jones oraz Frank Leboeuf postawili na aktorstwo. Francesco Coco też stawiał, ale wyszło mu jeszcze gorzej niż w futbolu



Trudno znaleźć piłkarza bardziej spełnionego zawodowo niż Franck Leboeuf. Zdobył z reprezentacją Francji mistrzostwo świata w 1998 roku oraz mistrzostwo Europy w 2000 roku, odnosił sukcesy także w Chelsea. Z &#8222;The Blues&#8221; sięgnął po Puchar Zdobywców Pucharów, po czym w 2001 roku odszedł do Olympique Marsylia, gdzie został kapitanem drużyny, z Piotrem Świerczewskim w składzie. Jeszcze będąc w Londynie otrzymał propozycję zagrania w filmie &#8222;Taking Sides&#8221;, opowiadającym o Wilhelmie Furtwanglerze (w głównej roli Stellard Skarsgard), kontrowersyjnym dyrektorze filharmonii berlińskiej w latach 30. ubiegłego stulecia.

Francuz znalazł się na planie u boku legendarnego Harveya Keitela &#8211; wychowanka słynnej Stella Adler Academy w Los Angeles, który stworzył niezapomniane kreacje w filmach Martina Scorsese i Quentina Tarantino. Reżyser Istvan Szabo (Oscar za najlepszy film międzynarodowy &#8222;Mefisto&#8221; w 1981 roku) obsadził go w roli francuskiego kolaboranta. Leboeuf szybko połknął bakcyla. Po &#8222;Football. The Price of Dreams&#8221; oraz &#8222;The Ball Is Round&#8221;, gdzie zagrał odpowiednio: komentatora piłkarskiego oraz siebie samego, przyszło prawdziwe wyzwanie artystyczne, czyli występ w historyczno-kostiumowym obrazie &#8222;Caravaggio: The Search&#8221;.

&#8211; Zatrudniłam go jako aktora z dobrymi referencjami. Już w trakcie zdjęć podbiegł do mnie jeden z aktorów francuskiego pochodzenia i szepnął do ucha: Maureen, czy ty wiesz, kto to jest? To piłkarski mistrz świata! Do tego momentu nie miałam o tym zielonego pojęcia &#8211; opowiada &#8222;Rzeczpospolitej&#8221; reżyserka filmu Maureen Murphy, wcześniej profesjonalna aktorka, mająca za sobą występ m.in. w &#8222;Roxanne&#8221;. W filmie opowiadającym o burzliwym życiu włoskiego malarza na przełomie XVI oraz XVII wieku, ale z przeskokami do innych epok, Leboeuf wcielił się w rolę średniowiecznego rycerza Abelarda. W jednej z końcowych, kluczowych dla filmu scen bohater zostaje wykastrowany. &#8211; To była trudna scena, ale Frank wypadł znakomicie. Na planie przebywał przez tydzień, zachowywał się bardzo profesjonalnie &#8211; opowiada Murphy. Po czym dodaje: &#8211; Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z przeszłości Franka, ale teraz mam nadzieję, że to pomoże w promowaniu filmu w Europie, głównie we Francji oraz na Wyspach Brytyjskich.

&#8222;Caravaggio: The Search&#8221;, w którym zagrało kilku obiecujących aktorów hollywoodzkich młodego pokolenia, czeka na premierę. Leboeuf nie jest pierwszym francuskim piłkarzem, którego wciągnęła kinematografia. Tym największym na długo pozostanie Eric Cantona, legenda Manchesteru United. Dziś Cantona gra główne role przede wszystkim w reklamowych firmach Nike &#8211; majstersztykach gatunku &#8211; ale kiedyś nie tylko występował na dużym ekranie, ale i wyreżyserował film &#8222;Apporte-moi ton amour&#8221; z 2002. Jego najgłośniejszy epizod to rola francuskiego ambasadora w obsypanej nominacjami do Oscarów &#8222;Elizabeth&#8221;, z Cate Blanchett w roli tytułowej. Na planie innego filmu, &#8222;L&#8217;Outremangeur&#8221; z 2003, poznał swoją obecną żonę, aktorkę Rachidę Brakni.

Leboeuf po zdjęciach do &#8222;Caravaggio: The Search&#8221; nie wystąpił w żadnej produkcji, grywa za to regularnie w półamatorskim zespole piłkarskim Hollywood United, zresztą w bardzo dobrym towarzystwie byłych reprezentantów USA: Alexiego Lalasa, Johna Harkesa i Cobiego Jonesa, aktorów Anthony&#8217;ego LaPaglii, Dermota Mulroneya i Brandona Routha oraz muzyków Robbiego Williamsa i Ziggy&#8217;ego Marleya. W tej samej drużynie występuje Vinnie Jones, w latach 90. najważniejszy członek słynnego &#8222;Crazy Gangu&#8221;, czyli słynącej z agresywnej, bezwzględnej gry drużyny Wimbledonu. Jeden z największych brutali w historii angielskiej piłki &#8211; swego czasu wydał instruktaż, jak umiejętnie faulować rywali &#8211; po zakończeniu przygody z futbolem został prawdziwym twardzielem w Hollywood. I jeżeli jakikolwiek były piłkarz jest bliski zrobienia prawdziwej kariery aktorskiej, to w pierwszej kolejności trzeba wymienić właśnie 43-letniego obecnie Jonesa.

Były reprezentant Walii wystąpił już w 37 filmach, głównie hollywoodzkich, w tym zaliczając ważne role w superprodukcji &#8222;X-Men: The Last Stand&#8221;, a także w &#8222;Johny Was&#8221;, gdzie jednym z jego partnerów był słynny bokser Lennox Lewis. Jones dostał nawet trzy nagrody &#8211; za najlepszy debiut (Empire Award 1998, film &#8222;Lock, Stock and Two Smoking Barrels&#8221;), dla najlepszego aktora brytyjskiego (Empire Award 2000, &#8222;Przekręt&#8221;) oraz najlepszego aktora drugoplanowego (Międzynarodowy Festiwal Filmów Akcji w USA 2007, &#8222;Strength and Honour&#8221;). &#8211; Aktorstwo można porównać do gry w piłkę, gdzie miarą twojej klasy jest twój ostatni mecz. Jeżeli wystąpisz w świetnym filmie, a następnie usiądziesz w domu na kanapie, czekając aż zadzwoni telefon z następnymi propozycjami, to jesteś w błędzie. Następnego dnia znów musisz nad sobą pracować, jak tenisista, który wygra US Open, ale musi wyjść na następny trening. To samo dotyczy aktora. Musi pójść na kolejne spotkanie &#8211; mówi Jones, po czym dodaje: &#8211; Kariera aktora jest nawet trudniejsza, bo piłkarz ma parasol ochronny w postaci kontraktu, gwarantującego mu stałe zarobki przez pewien okres czasu. Niezależnie, czy gra, czy nie. Gdy jako aktor masz zapewnioną pracę na następne dwa miesiące, musisz odpowiednio wcześniej załatwić sobie następną rolę. To kosztuje mnóstwo energii, można się łatwo wypalić. To najcięższy zawód świata, zwłaszcza w Hollywood, ale zarazem niesamowita satysfakcja.

O tym jak trudno przebić się w L.A., gdzie średnio na tydzień ląduje 20 tysięcy aktorów z całego świata, marzących o karierze Willa Smitha czy też Scarlett Johansson, przekonał się dobitnie Francesco Coco. Niegdyś wielka nadzieja futbolu włoskiego, były zawodnik Milanu oraz Interu Mediolan, nieoczekiwanie w 2007 roku ogłosił zakończenie kariery, choć miał zaledwie 29 lat i kontrakt w pierwszoligowym Torino. Jednocześnie w oficjalnym oświadczeniu oznajmił, że teraz zamierza polecieć do Los Angeles i rozpocząć karierę w show-biznesie. Były narzeczony włoskiej aktorki Manueli Arcuri &#8211; która zresztą spotykała się również z jego kolegą z boiska Francesco Tottim, a w szczycie kariery zagrała jedną z głównych ról w teledysku Prince&#8217;a &#8222;Somewhere here on Earth&#8221; &#8211; nie wygrał jednak ani jednego castingu. Po roku wrócił do Włoch, po czym przypomniał o sobie kibicom trafiając do popularnego reality-show. Na tym skończyły się jego aktorskie podboje.

Marcin Harasimowicz z Los Angeles
Posted by: forty

Re: do poczytania - 27/01/2009 15:44

Teksańczyk, który wstrząsnął Australią


Jeden człowiek może jednak wiele. Granice wyobraźni przekroczyło zainteresowanie Australijczyków Lancem Armstrongiem. Gdy papież Benedykt XVI przybył w zeszłym roku do Sydney to wywołało to mniejsze zamieszanie.
Przylot Armstronga do Adelaide to było coś z tych rzeczy: wielka persona tego świata, człowiek, którego nazwisko zna dziewięć na dziesięć cywilizowanych osób. Jego przybycie na antypody było wielką operacją logistyczną. Jego pobyt: wielka mobilizacja i poruszenie wśród mieszkańców kraju. Odlot mistrza Tour de France nakazuje zapytać co wnosi do sportu były emeryt, którego pasja zawiodła z powrotem na kolarskie szosy.

Miał przyjechać, pojechać i, według wcale licznej gromady fanów, nawet wygrać sześcioetapówkę w Południowej Australii. Niektórzy się srodze zawiedli, bo pan z Teksasu nie tylko nic nie wygrał, ale nawet nie uplasował się w czołówce. To co Australijczycy zapamiętają z Tour Down Under to przede wszystkim Armstronga. - Tak, on powrócił do sportu właśnie, tu na naszej ziemi - powiedzą. Może będą wspominali również Allana Davisa, ich człowieka, który w jedenastym(sic!) podejściu do wyścigu zgarnął połowę zwycięstw etapowych i końcowe też nakładając ochrową koszulkę.

Dlaczego Lance nie wygrał Down Under i zawiódł tych, którzy nie pamiętają, by kiedykolwiek plątał się gdzieś w głębi peletonu? Lance nie wygrał, bo nie mógł wygrać. Nie chodzi nawet o to, że nie on był kapitanem, liderem i człowiekiem, na którego tam wszyscy w zespole Astany pracowali, bo był nim Andre Greipel, obrońca tytułu, który notabene potłukł się dokumentnie najeżdzając na policyjny motocykl na trzecim etapie. Panie i panowie, 37-latek, który trzy lata wcześniej oswoił się z myślą o zakończeniu czynnej i bogatej w walkę na najwyższym poziomie karierę nie jest w stanie fizycznie być przygotowanym do rywalizacji z ludźmi będącymi w rytmie treningowym non stop.

Już samo to, że człowiek wracając do sportu utrzymuje tempo i poziom, który na Down Under wprawdzie najwyższy nie był, świadczy o jego fenomenie. Nic jednak samo nie przychodzi i Armstrong do swojego come backu przygotowywał się i dalej się przygotowuje pracując na wysokim obrotach podczas treningów kondycyjnych. Trzy i pół roku przerwy w startach mogło wyrządzić katastrofę z atletycznym ciałem. Nie wyrządziło, bo Armstrong nie jest z tych, którzy po powiedzeniu "good bye" wędrują na kanapę i rozwijają mięsień piwny.

Szał kolarstwa

Piwo Lance wypił sobie mimo wszystko już w Adelaide, ale takie przyjacielskie, wespół z Georgie Hincapim, swoim serdecznym przyjacielem, któremu tak wiele zawdzięcza. Nie byłoby siedmiu triumfów w Tour de France gdyby nie Hincapie i jego zastęp dzielnych pomocników z US Postal czy potem Discovery gotowych ruszyć na każde skinienie. Hincapie po tych wszystkich niezapomnianych chwilach na francuskich szosach spotkał się z Armstrongiem-rywalem w dalekiej Australii. Hincapie i nie tylko on łapali się w Adelaide za głowę nigdy wcześniej w życiu nie widząc tylu nagłówków prasowych poświęconych nie tyle kolarstwu, co jego indywidualnemu przedstawicielowi.

Armstrong od kibiców odseparował się kordonem policyjnym. Od dziennikarzy nie mógł już uciec a tworzyli oni, w licznie ok. 400 doprawdy budzącą szacunek armię. Wielu z nich ograniczało się w swoich relacjach do przedstawiania wyników Amerykanina, ale byli i wysłannicy europejskich tytułów, od zawsze patronów medialnych Tour de France i Giro d'Italia, dzienników L'Equipe i La Gazzetta dello Sport.

Organizator raczej powinien pomyśleć, aby już w przyszłorocznej edycji zadbać o coś ekstra. Aby Down Under, to największe kolarskie przedsięwzięcie w tej części świata nie było znów nudnawe do bólu ze sprintem na każdym z sześciu etapów. Rozumiemy, że Australijczycy kochają jazdę w kółko, te różne kryteria, o co nawet rozgrywają krajowe mistrzostwa. Ale wzorce trzeba czerpać od najlepszych. A w Adelaide zabrakło jazdy na czas, kiedy fani mogą oglądać kolejno wszystkich zawodników. Wyścig też, mimo rangi nadanej mu odgórnie przez Międzynarodową Unię jest nieco niszowy. Dobrym posunięciem byłoby rozegranie prologu w jakimś większym ośrodku, np. Melbourne. Ileż to razy już Tour de France rozpoczynał się daleko od francuskich granic.

Na antypody tymczasem przyjechali młodzi kolarze, których najważniejszą motywacją było zobaczenie Armstronga. Pojechanie z nim, ten może jedyny raz w życiu. Gdy on kolekcjonował tytuły królowej sportu rowerowego, "Wielkiej Pętli", wielu z tych młodzieżowców dopiero marzyło o karierze kolarskiej. Trudno przecenić liczbę chłopców, którzy zaczęli jeździć tylko z powodu Lance'a, bo chcieli być jak on. W takim sensie postać tego jednego z najwybitniejszych sportowców naszych czasów, ikony, jest tylko pozytywna.

Według informacji organizatora wszystkie etapy Down Under przyciągnęły na trasę grubo ponad 700 tys. ludzi. Obeznani z europejskimi wyścigami zawodnicy raczej tylko z nawyku nie przestali pedałować po szoku wywołanego napotkaniem na dojazdach na górskie szczyty nieprzebranych tłumów. Z podziwu nie mogli wyjść Australijczycy, Europejczycy, ale i tak słowo nabrało wagi dopiero po wypowiedzeniu go przez mistrza. Armstrong nazwał atmosferę na Down Under "tourdefransową". Oczarował ludzi, którzy zrobili ten wyścig tak jak urzekł chorych na raka odwiedzając ich wcześniej w hospicjach.

Ze szpitala na rower

To właśnie promocja walki z chorobą nowotworową miała być głównym powodem, dla którego Lance znów wsiadł na rower. (Rower nietani dodajmy.) Na swoim Treku wymalował sobie Teksańczyk liczbę 25 symbolizującą tyleż miliony istnień ludzkich zabranych przez nowotwór od jego ostatniego triumfu pod wieżą Eiffle'a. Lance odwiedzał i odwiedza chorych, bo kiedyś był taki jak oni. Wycięto mu kawałek mózgu, co było ceną za dalsze życie. Życie, którego sobie piękniej wyśnić nie mógł. Poprzez fundację swojego imienia zjednał sobie ludzi, którzy ze sportem nie mają wiele wspólnego. Wdzięczny do końca życia będzie mu największy kiedyś rywal, z którym może spotka się w Giro d'Italia, Ivan Basso, którego matka dzięki mediacji samego Armstronga i znalezieniu dla niej terapii mogła żyć pół roku dłużej niż zakładali lekarze.

Premier Południowej Australii zapowiedział ochrzczenie imieniem Armstronga nowej kliniki onkologicznej w Adelaide. To mógłby być piękny pomnik, ale Lance stawia je wszędzie gdzie się zjawi. W Australii dostał specjalną ochronę, nikt nie wiedział gdzie w danej chwili przebywa, o której wyjeżdza, kiedy i gdzie wraca. Normalni ludzie Armstronga nie spotkali, nie dotknęli. Ale nawet jak go nie widzieli bzika złapali. Dla narodu, u którego wielki sport gości raz do roku przy okazji tenisowego Australian Open odbywającego się notabene w tym samym czasie do Down Under, podzielenie uwagi między dwie popularne dyscypliny musiało być wyzwaniem.

Lance po sześciu etapach powiedział, że jest już pewien swojego przygotowania do prawdziwej rywalizacji w peletonie. Bo taka jazda na serio zacznie się dopiero w Europie, w kwietniu, gdy do formy dojdą najlepsi. Wszystkie imprezy ProTour, cyklu najważniejszych zawodów kolarskich odbywają się, oprócz Down Under, w Europie. Będzie tam i Lance. Może na Giro, może na Tour.
Krzysztof Straszak
Posted by: forty

Re: do poczytania - 28/01/2009 16:40

Tenisowa RWPG
RWPG

Seria zwycięstw Jeleny Dokić i pierwsza wielkoszlemowa wygrana Bernarda Tomica wprowadziły w szampański nastrój organizatorów Australian Open.
Zapominamy czasem, że takie turnieje to przecież nie tylko maszyna do zarabiania i produkowania medialnego szumu, ale i międzynarodowe mistrzostwa tenisowe. Pierwotnie były one przeznaczone tylko dla miejscowych. Potem też służyły najpierw załatwianiu rozmaitych interesów rodzimej federacji, a dopiero w drugiej kolejności przyjezdnym.

Zarówno 25-letnia Serbka, odzyskana po raz kolejny na potrzeby australijskiej reprezentacji, jak i 16-latek z chorwackim rodowodem i australijskim paszportem w Melbourne zagrali tylko dzięki specjalnej przepustce. Nie bardzo wiadomo, dlaczego ta boczna furtka została kiedyś nazwana dziką kartą (wild card). W amerykańskich sportach zawodowych, ale także podczas igrzysk olimpijskich, dzikie karty przeznacza się dla tych, którzy nie zdobyli awansu w normalnych okolicznościach, a z bliżej niesprecyzowanego powodu zasługują w opinii organizatorów na ten przywilej. Sądząc po tym, jak otwarcie dyrektorzy wielu turniejów ITF handlują tymi wejściówkami do imprez niższych rangą, jaki to jest cel zawistnych ataków albo wojen podjazdowych, byłoby lepiej i czyściej, gdyby ten wynalazek odesłać do lamusa. Skądinąd wiadomo, że od pewnego czasu poważnie analizują taki ruch władze MKOl.

Od kiedy nagroda za odpadnięcie w pierwszym meczu wielkoszlemowym sięga kilkunastu tysięcy dolarów, zainteresowane federacje są wybredniejsze. Dzikie karty uznaniowe &#8211; brytyjska specjalność przez długie lata &#8211; albo np. przepustka w Melbourne dla 16-letniego Tomica, dziś stanowią wyjątek. Teraz taką premię trzeba najpierw wygrać na korcie w dodatkowym, wewnętrznym turnieju kwalifikacyjnym, czego akurat dokonała w tym roku Dokić. Dzikie karty pozwalają organizatorom napędzać rozwój dyscypliny w ich kraju, skracają młodym i utalentowanym drogę do pierwszej setki rankingu. Ale też wywołują dziesiątki awantur i nieporozumień, tworzą kasty. W pewnym sensie nawet międzynarodowe, zważywszy &#8222;tenisową RWPG&#8221;, czyli porozumienie federacji australijskiej, francuskiej, brytyjskiej i amerykańskiej o wymianie tych przywilejów przy każdym turnieju.

Młody polski tenisista Jerzy Janowicz nie jest mniejszym talentem niż Bernard Tomic. Moim zdaniem lepiej serwuje, płynniej porusza się po korcie, a na pewno ma lepsze warunki fizyczne. Pech łodzianina polega na tym, że nie mieszka na Gold Coast i nie ma pyskatego ojca, przed którym australijscy tenisowi działacze uciekają pod stół. Postawiony na miejscu

Australijczyka Jerzyk być może uzyskałby nawet lepszy od niego rezultat. Ale na starcie do wielkiej kariery nasz chłopak od razu został z tyłu i nie ma to związku z jego tenisowymi umiejętnościami. Dzikie karty otwierają drogę do karier najpierw swoim. A reszta musi poczekać.
K.Stopa
Posted by: forty

Re: do poczytania - 29/01/2009 14:58

Reorganizacja rozgrywek - sukces czy klapa?

5. września 2006 roku zarząd Polskiego Związku Piłki Nożnej przyjmuje projekt reformy systemu rozgrywek polskiej ligi. Uchwalony projekt wszedł w życie w obecnym sezonie. Czy pomysł PZPN-u okazał się wielkim sukcesem czy totalną klapą?
Reorganizacja zapowiadała dużą rewolucję w polskiej piłce. Potrzebne zmiany były w celu marketingowych oraz zmniejszeniu liczby klubów na szczeblach centralnych. Przypomnijmy, jak wyglądały rozgrywki polskiej ligi przed reorganizacji i jak wyglądają obecnie.

Sezon 2007/2008:
Orange Ekstraklasa (16 zespołów)
II liga (18 zespołów)
III liga (4 grupy po 16 zespołów - łącznie 64)
IV liga (18 grup po 18 zespołów - łącznie 324)

Sezon 2008/2009:
Ekstraklasa (16 zespołów)
I liga (18 zespołów)
II liga (2 grupy po 18 zespołów - łącznie 36)
III liga (8 grup po 16 zespołów - łącznie 128)

Najbardziej dostało się rozgrywkom dawnej III i IV ligi. Zmiany nazw i zmniejszenie liczby klubów miały uatrakcyjnić nasze rozgrywki ligowe. Zapewniane były działania marketingowe oraz pozyskiwanie nowych sponsorów. Oceńmy czy po pierwszej rundzie jesiennej nowych rozgrywek coś się polepszyło czy może pogorszyło?

Ekstraklasa (przedtem Orange Ekstraklasa). Tu nie zmieniło się prawie nic, oprócz tego, że najwyższa polska klasa rozgrywkowa straciła sponsora tytularnego. Jednak to nie pogorszyło sytuacji Ekstraklasy. Tak naprawdę ta klasa rządzi się własnymi prawami. Utworzona spółka Ekstraklasa SA i jej prezes Andrzej Rusko doczekali się własnego loga czy też własnej piłki. Spółka walczy o sponsorów oraz o jak najlepsze oferty związane z prawa do transmisji meczów Ekstraklasy. Nowa umowa oscyluje w granicach 120 mln złotych, czyli każdy klub z praw do transmisji może liczyć na dochody o wartości 7,5 mln złotych.

I liga (przedtem II liga). Tu w organizacji samych rozgrywek też nic się nie zmieniło, lecz czy to mamy uznać za sukces PZPN-u? Zmieniono nazwę, aby pozyskiwać nowych sponsorów dla ligi oraz aby uatrakcyjnić rozgrywki zaplecza Ekstraklasy. Takim pretekstem mogło być znalezienie się w tym gronie drużyn, które były zdegradowane za swoje grzechy przeszłości. Takie kluby, jak Widzew Łódź, Zagłębie Lubin czy Korona Kielce miały podnieść rangę tej ligi. Zaczęło się obiecująco, kiedy to pod koniec lipca Kappa Polska została sponsorem technicznym. Oferowali piłki swej firmy. Jak się szybko okazało plan spalił na panewce. Większość klubów doszła do wniosków, że piłki nie nadają się do gry w piłkę nożną. Liga żyła swoimi rozgrywkami, a nowych sponsorów, jak nie było, tak nie ma. Lada dzień I liga piłkarska może pozyskać sponsora tytularnego - Orange. Obecnie prawa do transmisji, które posiada Telewizja Polska dla I ligi wynoszą symboliczne 30 tys. złotych, czyli każdy klub może liczyć na dochody rzędu 1667 zł! Nowa umowa z Orange i TP sięga rzędu miliona złotych za prawa do transmisji co da klubom ponad 55 tys. złotych dochodów. Obecnie jednak w pierwszej lidze niepokoi sytuacja niektórych klubów. Problemy finansowe mają : Motor Lublin - nie wiadomo czy nawet wystartują na wiosnę. Najpierw kłopoty finansowe, a teraz jeszcze cios w postaci zarzutów korupcyjnych dla osób związanymi z Motorem. Następnym klubem jest zasłużony dla polskiej piłki GKS Katowice - tu też działacze borykają się z problemami finansowymi, lecz klub będzie walczył, aby mógł w spokoju rozegrać rundę wiosenną. W I lidze są jeszcze zagrożone kluby, tj. Odra Opole, Warta Poznań czy GKS Jastrzębie.

II liga (przedtem III liga). Liga zmniejszyła się o dwie grupy i o 28 zespołów. Ta liga najmocniej odczuła reorganizację. Przykładem może być, np. Chemik Police, który w sezonie 07/08 w swej grupie najdalszy wyjazd wynosił w granicach 300-350 kilometrów. Obecnie to policzanie muszą pokonywać dwukrotnie większe odległości, co wiąże się z dodatkowymi kosztami. Właśnie przez problemy finansowe czy organizacyjne coraz częściej słychać, że kluby tej ligi ledwo wiążą koniec z końcem. Kluby najbardziej zagrożone finansowo to : KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, Unia Janikowo, która nie tylko ma problemy finansowe, ale także problemy korupcyjne. Kolejnym klubem jest Hetman Zamość, który także ma problemy finansowe, jednak działacze zapowiadają, że klub powoli wychodzi na prostą. Ze względów organizacyjny z II ligi zachodniej wycofał się Gawin Królewska Wola, który był liderem tej grupy. Jednak prezes, jak i główny sponsor Andrzej Gawin postanowił swój zespół przenieść do Wrocława. Schedę po Gawinie przejęła Ślęża Wrocław. Ile klubów jeszcze będzie borykało się z problemami organizacyjnymi, finansowymi tego nie wie nikt. Miejmy nadzieję, że obecny skład dotrwa chociaż do końca sezonu.

III liga (przedtem IV liga). Liga zmniejszyła się aż o 10 grup i o 196 klubów. W tej lidze występuje dużo zespołów, które aspirują do gry w wyższych klasach rozgrywkowych. Zespoły nie mają żadnych problemów finansowych. Liga funkcjonuje normalnie. Jednak czy diametralne zmniejszenie tej ligi o tak dużą liczbę klubów wyszło na dobre? W moim przekonaniu tak, ale to chyba tylko jedyny plus tej reorganizacji.
Mateusz Kołtoniak
Posted by: forty

Re: do poczytania - 30/01/2009 15:35

Przejście Jakuba Wawrzyniaka z Legii do Panathinaikosu,

Przejście Jakuba Wawrzyniaka z Legii do Panathinaikosu to niespodzianka z wielu powodów, ale niech wystarczą dwa. Po pierwsze drużyna grająca w Lidze Mistrzów &#8211; już w lutym mecze 1/8 finału z Villarreal &#8211; chce mieć w swoich szeregach kogoś z Polski. Po drugie zapłaciła za obrońcę z polskiej ligi co najmniej milion euro.

Wawrzyniak nie wydawał się do tej pory typem obrońcy, bez którego nie można sobie wyobrazić drużyny z ambicjami. W tym samym czasie, kiedy Leo Beenhakker powoływał go do kadry, Jan Urban nie widział dla niego miejsca w pierwszej jedenastce Legii. I nie wzbudzało to większych emocji. Każdy z trenerów widział w nim coś innego, na tym polega relatywizm futbolu.

Teraz się okazało, że Grecy zobaczyli w Wawrzyniaku jeszcze więcej. Trzeba się z tego cieszyć. Kwota transferu wydaje się zawyżona? To już problem Panathinaikosu. Można przyjąć, że to był również polski sukces w biznesie: tych, którzy uczestniczyli w negocjacjach ze strony Legii. Wytargowanie miliona euro za obrońcę w czasach kryzysu to osiągnięcie warte odnotowania. Teraz Legia może te pieniądze przeznaczyć na wykupienie Jacka Krzynówka z Wolfsburga &#8211; i to dopiero byłby piętrowy interes, po którym pozycja dyrektora sportowego Legii Mirosława Trzeciaka wreszcie by wzrosła.

Ja osobiście nie dałbym za Warzyniaka nawet połowy tej sumy, i to wcale nie dlatego, że trudno mi ją sobie wyobrazić. Nawet nie wiem, na czym może polegać interes Panathinaikosu. Nie chce mi się wierzyć, żeby Wawrzyniak odpracował te pieniądze na boisku. Albo że jego ateński klub sprzeda go w nieokreślonej przyszłości z zyskiem. Nie wykluczam, że jego rola w Panathinaikosie będzie podobna do tej, jaką odgrywają dwaj inni reprezentacyjni boczni obrońcy &#8211; Grzegorz Bronowicki w Crvenej Zvezdzie i Paweł Golański w Steaule. Niestety, nie są to pozycje, za które przyznaje się Oscary. To nawet nie jest kategoria "aktor drugoplanowy".

Jakub Wawrzyniak ma 25 lat, za sobą bogatą przeszłość w prowincjonalnych polskich klubach, w szkółce piłkarskiej w Szamotułach, zbieranie grzybów w Błękitnych Stargard, żeby mieć co jeść, gdy w klubie zabrakło pieniędzy. Założył już rodzinę, jest odpowiedzialny, dobrze się z nim rozmawia i może ten niespodziewany awans wyzwoli w nim dodatkowe siły. Może zrobi jednak międzynarodową karierę, w którą dziś mało kto wierzy. Jeśli tak się stanie, z przyjemnością odszczekam wszystko, co tu napisałem. Na razie widzę w takich transferach przede wszystkim okazję do zrobienia interesu dla tych, którzy zarabiają na piłce, nie wychodząc na boiska.
S.Szczepłek
Posted by: royalflush

Re: do poczytania - 30/01/2009 19:40

heh ciekaw jestem jak dalej potoczy się jego kariera, co do akcji z Krzynówkiem to po za wykupieniem go z Wolsfburga trzeba jeszcze ugadać kontrakt co będzie chyba najtrudniejszym zadaniem wink
Posted by: xqwzts

Re: do poczytania - 30/01/2009 21:58

z poczatku decyzja o jego sprzedaniu bardzo mi sie nie podobala, ale po przemysleniu wszystkiego, doszedlem do wniosku ze moze to byc swietne posuniecie (moze, ale nie musi). Cena na pewno jest zawyzona, bo Wawrzyniak moze i jest dobrym obronca, ale nie podpora druzyny i bez niego Legia tez wygrywala mecze i jakos sobie radzila. Transfer doszedl do skutku chyba tylko ze wzgledu na cene, mysle ze nawet w Legii byli zaskoczeni taka propozycja, a sporo w tym zaslugi Krzysztofa Warzychy, ktory to polecil Panathinaikosowi Wawrzyniaka smile Mam tylko nadzieje ze pan Trzeciak znajdzie jakiegos porzadnego lewego obronce, ktory bedzie wzmocnieniem a nie tylko uzupelnieniem kadry.
Ogolnie Legia ma jakies szczescie do sprzedawania swoich pilkarzy za wysoka cene, ktorej to zawodnicy na pewno nie sa warci. Janczyk, Bronowicki, teraz Wawrzyniak. Ciekawe kto poleci nastepny. Na pierwszy rzut oka zawodnikiem pasujacym do tego schematu jest Piotr Giza... Czas pokaze wink
Posted by: forty

Re: do poczytania - 31/01/2009 15:04

Cristiano Ronaldo, czyli narcyz i skandalista
Cristiano Ronaldo od kilku tygodni zbiera kolejne nagrody. Na początku grudnia dostał Złotą Piłkę dla najlepszego piłkarza od prestiżowego magazynu "France Football", a także Złotego Buta dla najlepszego strzelca Europy. Potem został uznany za najlepszego gracza 2008 roku wg FIFA


O ostatnim "wyróżnieniu" nie było aż tak głośno. Okazało się, że Ronaldo jest najbardziej znienawidzonym piłkarzem w Premier League. Większość kibiców przyznaje, że podziwia go za piłkarski kunszt. Denerwuje ich jednak jego arogancja, przerośnięte ego i przesadna dbałość o wygląd.

- Tak, jestem trochę próżny, przyznaję. Skłamałbym, gdybym powiedział, że jestem brzydki. Czuję się dobrze, patrząc w lustro. Od czasu do czasu chodzę do kosmetyczki, lubię często zmieniać fryzurę - mówi bez zażenowania 23-letni skrzydłowy Manchesteru United. Ostatnio wyraz zniesmaczenia zachowaniem Ronaldo wyraził jeden z najlepszych szkoleniowców świata Guus Hiddink.

- Cristiano Ronaldo jest bardzo przystojnym piłkarzem, dobrze zbudowanym, a jego włosy zawsze są odpowiednio ułożone - stwierdził z przekąsem selekcjoner reprezentacji Rosji.

- O wiele lepszym piłkarzem jest Steven Gerrard. Wspaniała technika, zmysł taktyczny, a przy tym serce, które wkłada w grę, i poświęcenie znacznie bardziej przemawiają do mnie. Nie ma drugiego takiego piłkarza, który łączy w sobie te cechy. Owszem, Cristiano bawi tłumy trikami, ale za dużo w tym popisu. Gerrard, Xavi czy Lionel Messi z Barcelony nie skupiają się wyłącznie na sobie. Oni grają dla zespołu - wyjaśnił Hiddink.

Holender nie wspomniał, że oni rzadziej goszczą na łamach brukowców. W przypadku Ronaldo wszystkie kosmetyczne zabiegi, o których sam wspomina, są robione z myślą o tym, żeby ładnie wyglądać na zdjęciach w kolorowych pisemkach. Są też wynikiem dziecięcych kompleksów. - W szkole byłem mały, chudy i miałem krzywe zęby - przyznał kiedyś.

Ale nie za sam wygląd Portugalczyk jest celem paparazzich. Co kilka miesięcy rewelacje na jego temat sprzedają jego byłe kochanki albo prostytutki. - Jego dom jest pełen luster i Cristiano bez przerwy w nie zerka.

Często poprawia włosy, nieraz używał nawet mojej prostownicy, a także kremu depilującego. Co najmniej dwa razy dziennie smaruje się cały kremem nawilżającym - opowiadała angielskim brukowcom sekrety Portugalczyka Nereida Gallardo, jego była dziewczyna. Ronaldo rozstał się z nią po tym, jak okazało się, że modelka wcześniej sypiała z piłkarzami Realu Madryt, m.in. Sergio Ramosem

O ostatnim "wyróżnieniu" nie było aż tak głośno. Okazało się, że Ronaldo jest najbardziej znienawidzonym piłkarzem w Premier League. Większość kibiców przyznaje, że podziwia go za piłkarski kunszt. Denerwuje ich jednak jego arogancja, przerośnięte ego i przesadna dbałość o wygląd.

- Tak, jestem trochę próżny, przyznaję. Skłamałbym, gdybym powiedział, że jestem brzydki. Czuję się dobrze, patrząc w lustro. Od czasu do czasu chodzę do kosmetyczki, lubię często zmieniać fryzurę - mówi bez zażenowania 23-letni skrzydłowy Manchesteru United. Ostatnio wyraz zniesmaczenia zachowaniem Ronaldo wyraził jeden z najlepszych szkoleniowców świata Guus Hiddink.

- Cristiano Ronaldo jest bardzo przystojnym piłkarzem, dobrze zbudowanym, a jego włosy zawsze są odpowiednio ułożone - stwierdził z przekąsem selekcjoner reprezentacji Rosji.

- O wiele lepszym piłkarzem jest Steven Gerrard. Wspaniała technika, zmysł taktyczny, a przy tym serce, które wkłada w grę, i poświęcenie znacznie bardziej przemawiają do mnie. Nie ma drugiego takiego piłkarza, który łączy w sobie te cechy. Owszem, Cristiano bawi tłumy trikami, ale za dużo w tym popisu. Gerrard, Xavi czy Lionel Messi z Barcelony nie skupiają się wyłącznie na sobie. Oni grają dla zespołu - wyjaśnił Hiddink.

Holender nie wspomniał, że oni rzadziej goszczą na łamach brukowców. W przypadku Ronaldo wszystkie kosmetyczne zabiegi, o których sam wspomina, są robione z myślą o tym, żeby ładnie wyglądać na zdjęciach w kolorowych pisemkach. Są też wynikiem dziecięcych kompleksów. - W szkole byłem mały, chudy i miałem krzywe zęby - przyznał kiedyś.

Ale nie za sam wygląd Portugalczyk jest celem paparazzich. Co kilka miesięcy rewelacje na jego temat sprzedają jego byłe kochanki albo prostytutki. - Jego dom jest pełen luster i Cristiano bez przerwy w nie zerka.

Często poprawia włosy, nieraz używał nawet mojej prostownicy, a także kremu depilującego. Co najmniej dwa razy dziennie smaruje się cały kremem nawilżającym - opowiadała angielskim brukowcom sekrety Portugalczyka Nereida Gallardo, jego była dziewczyna. Ronaldo rozstał się z nią po tym, jak okazało się, że modelka wcześniej sypiała z piłkarzami Realu Madryt, m.in. Sergio Ramosem.

Znacznie pikantniejsze są wyznania prostytutek, które po jednym z meczów Ronaldo wraz ze swoimi kolegami z zespołu - Nanim i Andersonem - zamówił do swojego domu.

- Gdy weszłyśmy, cała trójka siedziała na skórzanej sofie. Na stoliku stała butelka Jacka Danielsa. Poczęstowali nas whisky, ale sami pili tylko Red Bulla. Potem wylądowałyśmy na olbrzymiej sofie - opowiadała jedna z pięciu pań z ekskluzywnej agencji towarzyskiej. - Oni prawie się do nas nie odzywali, tylko przekręcali nas do różnych pozycji. Spałam z ponad 200 klientami, ale żaden z nich nie wykazał takiego braku szacunku - skarżyła się prostytutka.

Skandal, który wybuchł w mediach, niczego nie nauczył Portugalczyka. Cztery miesiące później kolejne dwie panie pochwaliły się, że spędziły upojną nocą z zawodnikiem Manchesteru. Było to w czasie, gdy Ronaldo spotykał się z portugalską prezenterką telewizyjną Caroliną Patrocinio.

Jeszcze wcześniej Cristiano był podejrzany o gwałt, ale dochodzenie wykazało, że nie było ze strony piłkarza żadnego aktu przemocy, a kobieta, z którą Portugalczyk się przespał, chciała zarobić na nim pieniądze. Ostatnio głośno było o wypadku samochodowym, w którym Ronaldo rozbił jeden ze swoich samochodów. Było to ferrari, które nadawało się na złom.

O dziwo wybryki Portugalczyka nadzwyczaj spokojnie znosi Alex Ferguson, menedżer Czerwonych Diabłów. Szkot publicznie stara się nie mówić nic złego o swym piłkarzu, którego w 2003 r. ściągnął ze Sportingu Lizbona za ponad 12 mln funtów.

Być może dlatego że to głównie jemu zawdzięcza kolejny triumf w Lidze Mistrzów oraz kolejny mistrzowski tytuł. We wszystkich rozgrywkach Ronaldo strzelił w ubiegłym sezonie 42 gole.

Być może też Szkotowi zajrzał strach w oczy, gdy podchody pod piłkarza zaczął czynić Real Madryt. Na razie Ronaldo deklaruje, że nie zamierza nigdzie się ruszać, ale najprawdopodobniej do transferu dojdzie latem.

Wtedy można się spodziewać, że Ferguson zacznie mówić nieco więcej o ciemnych stronach Portugalczyka, tak jak to było, gdy z klubem żegnali się poprzedni jego ulubieńcy, jak Roy Keane, Ruud van Nistelrooy czy David Beckham.
P.Wierzbicki
Posted by: forty

Re: do poczytania - 01/02/2009 17:45

Wojtek Kowalczyk o transferach Legii




W Warszawie znowu wielki sukces &#8211; niestety, nie na Łazienkowskiej, tylko na Wiertniczej, w siedzibie ITI. Udało się zarobić poważne pieniądze na piłkarzu, który rozegrał w polskiej lidze z 50 spotkań, z tego z pięć dobrych (plus może jedno dobre w reprezentacji). To nie złośliwość, to fakty. Co się wydarzy teraz?

- Mirek Trzeciak poinformuje, że świetnym piłkarzem jest Komorowski z Polonii Bytom i w zasadzie, to i tak Legia miała go kupić, a sprzedaż Wawrzyniaka to element długofalowego planu budowy zespołu.

- Jakub Wawrzyniak stwierdzi, że kocha Legię, żeby sobie nie zamykać drzwi. Przecież za chwilę będzie wracał, bo to nie jest piłkarz na międzynarodowy futbol. Oczywiście cała jego miłość do Legii będzie wielką bujdą, bo o jakimkolwiek uczuciu do klubu może mówić ktoś, kto rozegrał w nim minimum sto meczów, a nie ktoś, kto przyszedł z Widzewa półtora roku temu.

- Jan Urban powie, że na zgrupowaniu w Hiszpanii i tak Tomek Kiełbowicz prezentował się lepiej od Wawrzyniaka, więc to dla niego było przewidziane miejsce w składzie. Oczywiście to nieprawda, bo Kiełbowicz &#8211; co już kiedyś pisałem &#8211; aktualnie najbardziej pasuje do sanatorium.

Dziwię się tym kibicom, którzy ekscytują się sumą za Wawrzyniaka, analizują &#8211; było warto, czy nie? A co to za różnica, za ile go sprzedano, skoro jak uczy historia te pieniądze i tak nie pójdą na transfery, tylko do kieszeni właścicieli? Co to za różnica, czy majątek Waltera szacuje się na 500 milionów euro, czy na 501 milionów? Nie ma to nic wspólnego z Legią i jej perspektywami.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 02/02/2009 14:46

Wenta

Mamy 15 sekund, oni zdejmą bramkarza, wprowadzą siódmego gracza! Trzeba przerwać im i będzie pusta brama! Trzeba przerwać im i będzie pusta brama! Tylko spokojnie, mamy dużo czasu!
Te cztery zdania trenera polskiej reprezentacji w piłce ręcznej uczyniły go sławnym. Każdy mógł się przekonać, że Bogdan Wenta ma dar jasnowidzenia. Być może również i szczęście, ale szczęście to przecież nic innego jak trafna prognoza...


Bo we wspomnianym meczu z Norwegią rywale zdjęli bramkarza, brama stała pusta, odzyskaliśmy piłkę i wystarczyło tylko trafić. Był to gol na miarę medalu mistrzostw świata!
Wenta urodził się w Szpęgawsku na Kociewiu, w powiecie stargardzkim. Tym samym, skąd wywodzi się wielu wybitnych polskich sportowców. Choćby nieżyjący już piłkarz Kazimierz Deyna czy tenisista stołowy Andrzej Grubba.

Młodego, sprawnego chłopaka wypatrzył trener Leon Wallerand i namówił na bieganie za piłką ręczną. Dalsza droga była już całkiem naturalna. Jako nastolatek przeniósł się do gdańskiego Wybrzeża. Rodzice początkowo nie zgadzali się, przekonało ich dopiero załatwienie synowi prestiżowej szkoły średniej Conradinum, w której skończył kierunek budowy okrętów. Ale z pływaniem i konstruowaniem statków nie miał nigdy nic wspólnego. Jako 17-latek zadebiutował w lidze. Tak zaczęła się wspaniała kariera jednego z najwybitniejszych szczypiornistów w dziejach polskiej piłki ręcznej.

"Wentyl" grał w Wybrzeżu 11 lat, pięciokrotnie zdobywał mistrzostwo. Byłoby tych tytułów więcej, ale porywczego zawodnika zdyskwalifikowano w 1989 roku, gdy oblał sędziego wodą mineralną. Bez swego asa GKS przegrał...Za 90 tysięcy dolarów przeszedł do ligi hiszpańskiej - najpierw Pampeluna, potem FC Barcelona! W klubowym muzeum wisi jego zdjęcie. Potem przeniósł się do Niemiec, gdzie reprezentował kluby z Lubeki i Flensburga. Ustanowił niebywały rekord: aż siedmiokrotnie występował w finałach europejskich pucharów, a w czterech zwyciężyl
Rozdział niemiecki jest w jego biografii trudny. Zmiana dokumentów. - Pochodzę z Pomorza, a tam chyba każdy ma jakieś związki z Niemcami. Oczywiście, że miałem rozterki. Tym bardziej że ja nie przyjąłem podwójnego obywatelstwa, tylko zmieniłem polskie na niemieckie. Tak mi to wytłumaczono w ambasadzie. Teraz nie mam polskiego paszportu. To była trudna decyzja, ale musiałem ją podjąć. Urodziło mi się dziecko, chciałem pozostać w Niemczech - tłumaczy. Było, minęło. Syn Tomek ma 12 lat, a Bogdan... wrócił do ojczyzny.

W reprezentacji Polski rozegrał blisko 200 spotkań, ale miał pecha i nie pojechał na igrzyska: Władze zbojkotowały imprezę w Los Angeles. Więc kiedy dostał ofertę od Niemców, bez wahania pojechał z nimi do Sydney. Zagrał 44 razy, zdobył medal mistrzostw Europy. Ale największe sukcesy miała dać mu jednak Polska, i to już w nowej roli - trenera. Wicemistrzostwo świata w 2007 roku, aczkolwiek niezwykle cenne, mogło być jednak uznawane za szczęśliwy przypadek. Jednak brąz w roku 2009 z drużyną teoretycznie słabszą to potwierdzenie jego klasy szkoleniowej. Niewielu polskich selekcjonerów potrafiło powtarzać sukcesy: Górski, Stamm...

Co jest siłą tego człowieka? Ogromne doświadczenie, odporność psychiczna, umiejętność gonienia zawodników do ciężkiej pracy. Na parkiecie jest impulsywny: w 135 meczach w roli trenera biało-czerwonych obejrzał 35 żółtych kartek - to też rekord. Jego żona, pani Iwona (była mistrzyni Polski w gimnastyce sportowej, a obecnie instruktorka fitnessu), twierdzi, że małżonek tylko w pracy jest tak gwałtowny w reakcjach. W domu to niespotykanie spokojny człowiek. Tyle że rzadko w nim bywa. Obecnie, poza pracą z reprezentacją, prowadzi też czołowy klub Vive Kielce.
W czasie mistrzostw w Chorwacji zasłynął wieloma stwierdzeniami. O Chorwatach, że przyznali sobie złoto przed turniejem, a zestaw Polska - Dania w meczu o brąz widział w oficjalnym komunikacie, zanim zagraliśmy o finał. O fachowcach od piłki ręcznej w Polsce, że się nie znają, skoro po dwóch nieudanych meczach (z Macedonią i Niemcami) zmieszali ich z błotem (a użył też słowa "gówno", potrafi zresztą soczyście przeklinać). Tak jak Górski powtarzał, że dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe - sprawdziło się. Ciekawe, czy sprawdzi się jego kolejne proroctwo. Mianowicie: zapytany, czy wygramy kiedyś mistrzostwa świata, odpowiedział, że tak. Ale pod jednym warunkiem. Jak zorganizujemy te mistrzostwa u siebie.
Hm, niezły pomysł...

Bogdan Wenta nie popada w samouwielbienie. Miał i medal mistrzostw świata, miał medal od prezydenta Lecha Kaczyńskiego, nie grozi mu zawrót głowy od sukcesów (choć pojawiło się już w internecie zgrabne hasło: "Wenta na prezydenta!"). Ponieważ szczypiorniści mają mundial co dwa lata, można się pokusić o trzeci medal do kolekcji, już złoty.- Często złościłem się na chłopaków. Zwłaszcza jak rywale odskakiwali na kilka bramek, a oni nie podejmowali walki, każdy rzucał dla siebie. A naszą siłą musi być zespół I jest. A kiedy jeszcze zrobimy postępy, kto wie... W sporcie nic nie jest niemożliwe!

"Bogdan to człowiek z sercem, który dąży do zwycięstwa, ale nie po trupach" - powiedziała jednej z gazet żona Wenty. Faktycznie. Kiedy przebrzmi już ostatni gwizdek, kiedy gasną światła, trener przeistacza się w zwykłego zrelaksowanego mężczyznę i razem z zawodnikami śpiewa piosenki, wygłupia się. Jest przez nich podziwiany i lubiany. Naprawdę trudno sobie wyobrazić, że byliby gotowi wykonywać tak katorżniczą pracę dla kogokolwiek innego. I że przy kimkolwiek innym uwierzyliby w sens tej pracy. No i przede wszystkim w to, że 15 sekund to bardzo dużo czasu.
P.Zarzeczny
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 03/02/2009 01:01

Żywa legenda Raula Gonzaleza
Dariusz Wołowski
2009-02-01, ostatnia aktualizacja 2009-02-01 19:17




Liga hiszpańska. 21. kolejka. Real wygrał szósty kolejny ligowy mecz, ale dokonania drużyny znalazły się w cieniu tego, co zrobił jej kapitan. Raul Gonzalez zdobył gola numer 307, wyrównując rekord największej legendy klubu - Alfredo Di Stefano.

"Wygraliśmy z Barceloną, dlaczego nie mielibyśmy pokonać Realu" - powtarzali do soboty piłkarze Numancii. Gole Raula w 48. min i Robbena osiem minut później wybiły im to z głowy. Raul dobił piłkę do bramki po uderzeniu Higuaina. Ten banalny strzał sprawił, że dorównał największemu z największych.

83-letni Di Stefano, dziś honorowy prezes Realu, powiedział, że Raul może wyśrubować rekordowe osiągnięcie do 400 lub nawet 450 bramek zdobytych w białej koszulce. Koszulce, którą 17 lat temu założył przecież przez przypadek.

Raul Gonzalez Blanco urodził się 27 czerwca 1977 roku w San Cristobal de Los Angeles na przedmieściach Madrytu. Zaczynał grę w lokalnej drużynie, ale gdy miał 13 lat, ojciec zapisał go do szkółki piłkarskiej Atletico Madryt. Jego starszy brat był fanatycznym kibicem tego klubu. Wchodzący w świat piłki Raul zdobył nawet dla Atletico mistrzostwo Hiszpanii do lat 15.

W 1992 roku prezes Atletico Jesus Gil, szukając oszczędności, zlikwidował sekcje młodzieżowe. A przecież opłaciłoby się je prowadzić dla samego Raula, bo kilka lat temu Roman Abramowicz z Chelsea był gotów zapłacić za niego 100 mln euro.

Wszystko zaczęło się bardzo wcześnie. Sezon 1994-95 Raul rozpoczął jako zawodnik Realu Madryt C. W siedmiu meczach trzeciej drużyny strzelił aż 13 bramek i mistrz świata z Meksyku Jorge Valdano włączył nastolatka do składu pierwszego zespołu. A potem postawił do gry obok Emilia Butragueno - największego piłkarskiego wzoru. Butragueno zostawił Raulowi koszulkę z numerem 7.

Miał 17 lat i 4 dni, gdy stał się najmłodszym debiutantem w historii klubu. 5 listopada 1994 roku Real grał derby z Atletico. W 36. min Michael Laudrup zbliżał się do pola karnego, kiedy na wolne pole wybiegł mu Ivan Zamorano. To stworzyło lukę w środku i tam słynny Duńczyk posłał piłkę, a 17-latek uderzył bez namysłu, pokonując José Molinę. Tak padła pierwsza bramka Raula dla Realu. Kolejne 306 było kwestią czasu.

Raul jest piłkarzem, z którym utożsamia się odrodzenie królewskiego klubu. Po zdobyciu szóstego Pucharu Europy w 1966 roku Real aż 32 lata czekał na triumf w najbardziej prestiżowych rozgrywkach. Doczekał się za sprawą Raula, który zdobył go z klubem z Madrytu w 1998, 2000 i 2002 roku. W dwóch ostatnich finałach zdobywał bramki, a w całych rozgrywkach nikt nie zdobył więcej bramek niż on (66 goli w 119 spotkaniach).

W swoim pierwszym sezonie w Realu strzelił 9 bramek w 28 meczach, a klub z Madrytu był w Hiszpanii najlepszy. Dziś jest sześciokrotnym mistrzem (1995, 1997, 2001, 2003, 2007, 2008), królem strzelców ligi był w 1998 i 2000 roku. W 1998 i 2002 zdobywał dla Realu Puchar Interkontynentalny. W pierwszym meczu z brazylijskim Vasco da Gama zdobył zwycięską bramkę, kładąc na ziemię dwóch obrońców i nie dając bramkarzowi żadnych szans obrony.

Jego kariera nie jest jednak wyłącznie pasmem sukcesów. Po klęsce koncepcji galaktycznej Raul Gonzalez ogłosił, że jest gotów odejść z klubu, jeśli to mu pomoże. Przetrwał kryzys. Tłumy napastników przewaliły się przez Santiago Bernabeu, ale bramki siódemki wciąż są niezbędne.

Nie znaczy to, że forma Raula jest w rozkwicie. Jest wolniejszy, bardziej przewidywalny. Latem Luis Aragones nie zabrał go na Euro 2008. Raul bardzo chciał jechać. Tym, którzy mówili mu, że i tak usiądzie na ławce, bo kadra ma Villę i Torresa, odpowiadał, że gotów jest podawać im wodę. Aragones rozumiał jednak, że zabieranie go do Szwajcarii i Austrii przedłuży narodową debatę w nieskończoność. I zamiast skupić się na batalii o mistrzostwo Europy cała drużyna będzie wciąż rozpytywana o rolę Raula.

Selekcjoner Hiszpanów postanowił dać szansę 18-letniemu Bojanowi Krkiciowi, który odmówił i wyjaśnił, że jest zmęczony grą dla Barcelony (teraz u Guardioli dużo odpoczywa). Raul, który gra dla Hiszpanii od 1996 roku i pobił w niej rekord strzelecki (44 bramki, 102 mecze), zmęczony nie był. Mimo odmowy Krkica Aragones i tak Raula na mistrzostwach nie chciał.

Przez dekadę od mundialu we Francji siódemka z Madrytu była symbolem reprezentacji Hiszpanii - najlepszym jej piłkarzem, ale też najbardziej oddanym i najwaleczniejszym. Zostanie jednak symbolem pokoleń przegranych. Dla wielu ludzi decyzja Aragonesa o pozostawieniu Raula w domu była fundamentem sukcesu Hiszpanii na Euro 2008.

W królewskim klubie będzie jednak strzelał do 2011 roku. A może do 2012, bo kontrakt mówi, że jeśli w sezonie 2010-2011 rozegra 30 spotkań, umowa zostanie przedłużona o rok. Będzie miał wtedy 35 lat, ale Di Stefano twierdzi, że będzie strzelał do 38.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 03/02/2009 14:39

Zamknąć pół Polski

Zatrzymanie Piotra R. jest przykrością wyrządzoną futbolowi, zwłaszcza poznańskiemu. Ale nie przesądzając o winie piłkarza, można się tylko dziwić (jak w przypadku trenera Janusza W.), że prokuratura dotarła do niego tak późno.

Każdy junior wie, że jeśli ktoś chce kupić lub sprzedać mecz, to nie kontaktuje się z rezerwowymi, tylko tymi, którzy są najważniejsi w swoich drużynach. A R. kimś takim był i jeśli są podejrzenia, że Lech grał nieuczciwie, trzeba rozmawiać właśnie z nim.

Prokuratura zatrzymywała do tej pory na ogół płotki, których inicjały były trudne do rozszyfrowania. Kurierów, a nie bossów. Owszem &#8220;Fryzjer&#8221; pociągał za sznurki, współpracował z działaczami, trenerami i sędziami, ale i tak wszystko zależało od piłkarzy. Ostatecznie to oni mogli strzelić bramkę, powstrzymać się od tego, wbić sobie gola samobójczego, bo i to się zdarzało.

Nawet najbardziej doświadczony sędzia miał ograniczony wpływ na wynik, a jeśli już podjął bulwersującą decyzję, mógł to być numer na raz.

Opowiadał mi bardzo znany piłkarz, jak musiał w meczu ligowym pilnować nie przeciwników, tylko jeszcze bardziej znanego partnera z drużyny, który w pojedynkę sprzedał mecz, a koledzy zorientowali się szybciej niż prokuratura.

Prezes PZPN Grzegorz Lato podkreśla, że w życiu nie grał w sprzedanym meczu, bo od Stali Mielec w jego czasach nie opłacało się kupować, ponieważ chętny musiałby zapłacić Lacie, Kasperczakowi Kukli, Szarmachowi i paru innym. To się nikomu nie opłacało, tym bardziej że Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego płaciła oficjalnie i dużo lepiej. Być może w Lechu wystarczyło porozmawiać z R.

Odnoszę wrażenie, że po trzech latach śledztwa prokuratura ma już tyle wiedzy, że mogłaby zamknąć pół piłkarskiej Polski. Nie robi tego dlatego, że niektórzy podejrzani o znanych nazwiskach zdecydowali się mówić, inni są świadkami koronnymi, a jeszcze inni współpracują na różne sposoby. Tylko ci, którzy tego nie robią, jak zapewne Piotr R., żyją w strachu.

Kibice i dziennikarze mają inny problem: jak odróżnić gole R. zdobyte uczciwie od tych nieuczciwych. A strzelił ich w polskiej lidze 108.
S.Szczepłek
Posted by: forty

Re: do poczytania - 04/02/2009 04:55

głos ma Wojciech Kowalczyk

No to masz babo placek! Na pytanie jak piłkarze ręczni będą świętowali sukces, Sławomir Szmal odpowiedział: - Ja będę pił alkohol... W studio TVP lekka konsternacja. Siedzą stare trutnie i jeden z nich mówi lekko zaskoczony: - To chyba lampkę szampana?

Tak, k.urwa szampana. Bezalkoholowego. Piccolo. Jedną lampkę. A w zasadzie łyk. A potem szybko masaż, sen, dzień później rano lekki trening, potem sauna. I napoje energetyczne. I znowu masaże. A na koniec analiza wideo meczu o trzecie miejsce pod hasłem "co można było zrobić lepiej".

Patrzę na tych trutni i się zastanawiam: - Co to za problem przyznać, że gościu będzie świętował jak 99 procent Polaków? To jakiś wstyd, hańba? Trzeba z siebie durnia robić? Potem patrzę, a na lotnisku Szmal z powodu tej "lampki szampana" ma problemy z zachowaniem równowagi. Piłką w łeb dostał czy jednak sobie dziabnął?

W tym samym czasie Łukasz Kadziewicz opowiada, że napiszę książkę, która przebije moją. Trzymam za słowo, chętnie przeczytam. Nasz siatkarz sugeruje, że balangi piłkarzy to nic w porównaniu z balangami siatkarzy. Ciekawe, że nikt o tym nie mówi. Jak ja powiedziałem, że wszyscy piłkarze piją alkohol, to się ludzie z "GW" rzucili na mnie z furią. A jak mówi to Kadziewicz, to można temat przemilczeć. Jak mówi Szmal - to jest to fajne, ale też lepiej to schować, nie komentować, nie dotykać. Bo przecież on tylko żartował, na pewno nie mówił poważnie.

Piszę o tym ponownie, żeby pokazać, jak to w sporcie jest. Czy się wygrywa, czy nie. I czy się to komuś podoba, czy nie. Oczywiście, możemy udawać, że jest inaczej. Udawanie niektórym dobrze wychodzi.

PS. Oglądaliście rozdanie Telekamer? Najlepszym komentatorem sportowym został... Maciej Kurzajewski. Szybki konkurs - ktoś wie, co ten Kurzajewski w ogóle komentował, poza tym, że jeździł po lodzie w pobliżu Joli Rutowicz?

PS 2. Aha, i drugi szybki konkurs - ktoś wie, czy Mirek Trzeciak już wylądował w Niemczech? Jak tam pogoda? Wszystko zabrał czy trzeba mu coś dosłać na czas negocjacji z Magathem?
Posted by: forty

Re: do poczytania - 04/02/2009 14:39

Originally Posted By: forty
głos ma Wojciech Kowalczyk

No to masz babo placek! Na pytanie jak piłkarze ręczni będą świętowali sukces, Sławomir Szmal odpowiedział: - Ja będę pił alkohol... W studio TVP lekka konsternacja. Siedzą stare trutnie i jeden z nich mówi lekko zaskoczony: - To chyba lampkę szampana?

Tak, k.urwa szampana. Bezalkoholowego. Piccolo. Jedną lampkę. A w zasadzie łyk. A potem szybko masaż, sen, dzień później rano lekki trening, potem sauna. I napoje energetyczne. I znowu masaże. A na koniec analiza wideo meczu o trzecie miejsce pod hasłem "co można było zrobić lepiej".

Patrzę na tych trutni i się zastanawiam: - Co to za problem przyznać, że gościu będzie świętował jak 99 procent Polaków? To jakiś wstyd, hańba? Trzeba z siebie durnia robić? Potem patrzę, a na lotnisku Szmal z powodu tej "lampki szampana" ma problemy z zachowaniem równowagi. Piłką w łeb dostał czy jednak sobie dziabnął?

W tym samym czasie Łukasz Kadziewicz opowiada, że napiszę książkę, która przebije moją. Trzymam za słowo, chętnie przeczytam. Nasz siatkarz sugeruje, że balangi piłkarzy to nic w porównaniu z balangami siatkarzy. Ciekawe, że nikt o tym nie mówi. Jak ja powiedziałem, że wszyscy piłkarze piją alkohol, to się ludzie z "GW" rzucili na mnie z furią. A jak mówi to Kadziewicz, to można temat przemilczeć. Jak mówi Szmal - to jest to fajne, ale też lepiej to schować, nie komentować, nie dotykać. Bo przecież on tylko żartował, na pewno nie mówił poważnie.

Piszę o tym ponownie, żeby pokazać, jak to w sporcie jest. Czy się wygrywa, czy nie. I czy się to komuś podoba, czy nie. Oczywiście, możemy udawać, że jest inaczej. Udawanie niektórym dobrze wychodzi.

PS. Oglądaliście rozdanie Telekamer? Najlepszym komentatorem sportowym został... Maciej Kurzajewski. Szybki konkurs - ktoś wie, co ten Kurzajewski w ogóle komentował, poza tym, że jeździł po lodzie w pobliżu Joli Rutowicz?

PS 2. Aha, i drugi szybki konkurs - ktoś wie, czy Mirek Trzeciak już wylądował w Niemczech? Jak tam pogoda? Wszystko zabrał czy trzeba mu coś dosłać na czas negocjacji z Magathem?


Posted by: forty

Re: do poczytania - 05/02/2009 00:23

Czesław Michniewicz wyjaśnia

Jak już wiecie, dziś zgłosiłem się w charakterze świadka do wrocławskiej prokuratury. Skoro zatrzymano piłkarzy i działacza ówczesnego Lecha, oczywiste było, że trener to naturalny świadek, osoba, która z bliska obserwowała tamte wydarzenia, choć zarazem stała trochę z boku.

Jutro wylatuję z Arką na zgrupowanie do Turcji, dlatego umówiłem się z osobami prowadzącymi śledztwo na dziś. Przyjechałem, odpowiedziałem na wszystkie pytania, podzieliłem się swoimi spostrzeżeniami i tyle.

To nie jest żadna sensacja - prędzej czy później musiałem złożyć wyjaśnienia. Żałuję, że nie mogę za wiele napisać, ale to prokuratura prowadzi śledztwo i dyskrecja jest konieczna. A o jaki mecz chodzi, jaki był wynik - i tak wszyscy doskonale wiedzą.

Cała ta sprawa nie jest dla nikogo miła. Żałuję, że kibice Lecha muszą codziennie czytać różne przykre informacje, a sezon 2003/04 - dla mnie pierwszy w roli trenera i z tego względu niezapomniany, zakończony wspaniałą fetą z okazji zdobycia Pucharu Polski - powoli zamienia się w koszmar. Mam tylko nadzieję, że sprawa dość szybko się wyjaśni i poznamy całą prawdę.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 05/02/2009 15:20

Dlaczego będę się cieszył, jeśli zatrzymają kogoś z Legii(znalezione na blogu mojalegia)


Od trzech dni jeździmy wszyscy po Lechu, jakby po latach nadeszło zadośćuczynienie za wszystkie historyczne konflikty, których mieliśmy z nimi tysiące.

Ich idol zamienił się w Piotra R., ich drugi idol też stracił nazwisko. Ich były trener z własnej woli złozył zeznania jako świadek. Przykre czasy nadeszły dla kibiców Kolejorza, śmiejemy się z nich, ale nie wyobrażamy sobie przecież nawet, jakie to może być uczucie.

Ktoś z Poznania napisał w komentarzach do mojego wpisu na blogu: czy jeśli zatrzymają piłkarza Legii, to też uznasz, że Twój klub jest skorumpowany? Nie wiem, jakiej odpowiedzi się spodziewał, ale napisałem: Tak, dokładnie tak uznam. I będę się jeszcze cieszył.

W ciągu ostatnich kilku dni miałem z wieloma przyjaciółmi i kibicami tyle dyskusji, że aż zdziwiło mnie to, w jak dużym stopniu zgadzamy się ze sobą na temat potencjalnej korupcji w Legii oraz tego, co stanie się, gdy nasi byli i obecni reprezentanci Polski, trenerzy, skauci, dyrektorzy sportowi, czy kierownicy, odjadą w kajdankach do Wrocławia, a media zrobią z nich tatar.

Przygotujmy się na to mentalnie, bo prędzej czy później tak się właśnie stanie. To ta afera to cyklon, który krąży i wciąga kolejnych ludzi z kolejnych klubów. Kiedy wciągnie jednego, za nim idzie kolejny. W polskiej lidze nie ma niewinnych, są tylko jeszcze nie oskarżeni.

Dlaczego więc musimy się na to przygotować i dlaczego nie będę lamentował, jeśli zatrzymają kogoś z Legii?

Na pierwszy mecz w życiu poszedłem, kiedy Legia Pawła Janasa wygrywała z Widzewem, zdobywając tytuł Mistrza Polski. Na drugi: kiedy Legia Pawła Janasa przegrywała na Łazienkowskiej z tym samym Widzewem, a to on zdobył u nas tytuł. Już następnego dnia usłyszałem plotki, że kiedy Tomasz Wieszczycki strzelił gola, piłkarze uspokajali go, żeby się zbytnio nie cieszył, bo Widzew i tak wygra, a w szatni w przerwie wybuchła jakaś awantura na tle finansowym: ktoś nie wiedział, że wynik jest znany jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, a kiedy się dowiedział, zażądał swojej doli.

Przez kolejne lata poznałem na temat tego meczu tyle teorii, że przyćmiły go jedynie opowieści znajomego dziennikarza sportowego wspominającego 1986 rok i sprzedany mecz Górnikiem w Zabrzu w jednej z ostatnich kolejek. Swoją drogą, grał w nim chyba Jan Urban, a kiedy Jerzy Engel wracał po latach do Legii, w kilku wywiadach mowił, że nigdy nie wybaczy swoim ówczesnym zawodnikom tego, co mu zrobili.

Ciężko jednak młodemu i naiwnemu kibicowi wierzyć w takie rzeczy: gdy ma się 12-13 lat, piłkarze są idolami i dozgonnie kochają kluby, w których występują, a korupcja występuje tylko na włoskiej wyspie Sycylia.

W ciągu kilku następnych lat, kiedy Romanowskiego zastąpiło Daewoo, byłem już święcie przekonany, że korupcja zżera polską piłkę, ale zawsze wydawało mi się, że Dariusz Czykier, Ryszard Staniek, Jacek Zieliński, czy Piotr Mosór naprawdę mają problemy z mobilizacją na mecze ze słabeuszami. Albo ich brak zaangażowania to efekt zmęczenia treningami, bo przecież na papierze są najlepsi.

W 1998 roku, gdy po wyjątkowo podejrzanym meczu nasi dostali w Poznaniu 3:0, dziwiłem się i byłem zszokowany, że kilkudziesięciu kibiców wtargnęło na trening i rozdało moim idolom klapsy. (swoją drogą, po latach usłyszałem od uczestnika tamtych wydarzeń, że Mosór w przypływie adrenaliny krzyczał: &#8220;A jak Legia kupowała w &#8216;93 mecz od Wisły, to wszystko było OK?!&#8221;).

To samo działo się przez kilka kolejnych lat, chyba do sezonu 2000/2001, kiedy trenerem Śląska Wrocław został Janusz Wójcik, a przez meczem we Wrocławiu w gazetach puszczał oko do kibiców, żeby się nie gniewali, ale wszystko już jest załatwione. I faktycznie, Legia zremisowała 1:1 (Giuliano chyba nie znał realiów), a mniej więcej od tamtego czasu już nigdy nie spojrzałem na piłkę tak samo.

Zresztą, byłem wtedy dziennikarzem starej Naszej Legii, więc spędzałem na Łazienkowskiej na tyle dużo czasu, żeby słyszeć więcej plotek, niż w redakcji Pudelka. Poza tym, kontrast pomiędzy tym, co potrafił - dla przykładu - zrobić na treningu Marcin Mięciel, a czego nie potrafił w meczach, był już tak duży, że ostatecznie przestałem szanować piłkarzy.

Przypominam sobie też dyskusję z kierownikiem Zawadzkim po jednym z odpuszczonych kompletnie meczów. Stoimy w 5 osób, dyskutujemy, a on: &#8220;Panowie, ale niby kto w tej drużynie miałby sprzedawać mecze? Muraś? Magic&#8220;? Cóż&#8230; Nieprzypadkowo wybrał te nazwiska, bo oni - prawdopodobnie - nie. Ale kiedy Legia, z Łukaszem Surmą w składzie, trochę później, ratowała na Łazienkowskiej Ruch Chorzów przed spadkiem, już nawet nie było mi głupio.

Albo kiedy Marek Jóźwiak, nasze dzisiejsze oko na świat talentów, wrócił z Francji i, jak mówiło wielu, niesportowo podchodził do co drugiego meczu. Pamiętacie te przypadkowo tracone przez niego piłki?

Z przyjaciółmi zamieniliśmy wtedy oglądanie piłki nożnej na oglądanie nowej dyscypliny: mecz był już wtedy dla nas połączeniem spotkania towarzyskiego z lożą szyderców.

(To wtedy, zresztą, w tym post-Daewoo-owskim etapie, powstało hasło Legia To My. I było odpowiedzią na żenującą postawę zawodników w tamtej erze, miało jednocześnie manifestować to, jak kibice mają głęboko w dupie sprzedawczyków i primadonny).

Nigdy nie zapomnę też dowcipu swojego kolegi, który na pytanie, jakie oprawy będzą robili Cyberfani wiosną na Żylecie, odpowiedział: &#8220;Przez pierwsze siedem kolejek kartony i race, ostatnie dziesięć już tylko Piłkarzyki-pajacyki, Legia to My! i Manuela za Mięciela&#8221;.

I właśnie za to - za odebranie piłkarzom statusu idoli oraz za sprowadzenie oglądania meczu do statusu zgadywanki kto-kogo, nienawidzę tych, którzy przez lata zrobili z Legii sklepik z punktami.

***, które traktowały ten klub jak prywatną działalność gospodarczą. Kilku, kilkunastu ludzi. W drużynach zawsze pociągają za sznurki najstarsi, najbardziej doświadczeni. Większość wie o wszystkim, ale nie chce się wyłamywać: kiedy się ma 20 lat i 30 rozegranych w lidze meczów, raczej nie protestuje się, gdy kapitan robi zrzutkę na sędziego.

Zadałem w tytule pytanie: dlaczego będę się cieszył, jeśli prokuratura we Wrocławiu zatrzyma któregoś z byłych lub obecnych piłkarzy Legii i postawi mu zarzuty korupcyjne? Właśnie dlatego: że jako aktywny kibic przez okres swojej największej aktywności w klubie i na trybunach miałem permanentnie poczucie, że ktoś mnie oszukuje. Wcześniej nigdy nikt nie złapał nikogo za rękę. Teraz, przynajmniej, jest szansa na jakieś zadośćuczynienie. Dla nas.
Mojalegia Wiktor
Posted by: forty

Re: do poczytania - 06/02/2009 06:11

Nowa HiszpaniaK.Stopa

Przez lata mieli opinię kortowych nudziarzy i cierpiętników. Zwykle grali długo, ale w mediach zamiast zachwytów pojawiały się określenia &#8222;tenis jak guma do żucia&#8221; albo &#8222;wymiany monotonne niczym pustynne piaski&#8221;. Dyrektorzy turniejów truchleli, kiedy w decydującej fazie musieli wpisać do programu wewnętrzne hiszpańskie pojedynki.

Najgorsze były potem pretensje stacji telewizyjnych zainteresowanych relacją z konkretnego meczu i o konkretnej godzinie.

Przypadkowo byłem raz świadkiem takiej rozmowy na dywaniku. Czerwony jak burak szef tenisowej imprezy z rozbrajającą szczerością tłumaczył ludziom telewizji, że &#8222;to wszystko przez tych Hiszpanów&#8221;.

Na Półwyspie Iberyjskim stworzono jeden z bardziej wymagających systemów selekcji do tenisowego wyczynu. Hiszpanie organizują co roku setki małych zawodowych turniejów, często z wielostopniowymi eliminacjami, przez które przebija się i po 128 graczy. Młodzi, ambitni chłopcy, na ogół z niezbyt zamożnych rodzin, wychodzą na kort przekonani, że aby zwyciężyć, muszą najpierw wylać kilka wiader potu. Prawie wszyscy fantastycznie biegają, są cierpliwi i gotowi przebijać w każdej akcji po kilkanaście piłek. Ponieważ zostali podobnie wyszkoleni, by wygrać i awansować, muszą wykazać się czymś więcej niż techniczny błysk. Te gęste sita najpierw w turniejach typu futures, potem w challengerach, na końcu ewentualnie w ATP pozwalają bezbłędnie wyłapywać ludzi z charakterem. Jeśli kolejny Lopez czy Sanchez otrzymuje potem tzw. dziką kartę do imprezy głównej, to wiadomo, że nie jest to krewny prezesa albo syn bogatego tatusia.

W ostatnich sezonach Hiszpanie unowocześnili warsztat swoich trenerów szkolenia początkowego. Położyli większy nacisk na atak, przesunęli akcenty w nauce gry przy siatce. W kalendarzu mają więcej małych turniejów na kortach twardych i przybywa im graczy, którzy akurat na takim podłożu stawiają pierwsze kroki z rakietą. Kosmiczne wyczyny w Melbourne: nieprawdopodobny półfinał Rafaela Nadala z Fernando Verdasco, a potem historyczny pierwszy australijski tytuł w Wielkim Szlemie tenisisty z Majorki, nie zdarzyły się przypadkiem. Po kilku korektach ten sam system wypuszcza dziś w świat już nie bezbarwnych przebijaczy, ale agresywnych defensorów, gotowych pokonać absolutnie każdego.

Bywalec paryskich kortów Rolanda Garrosa, gdzie Hiszpanie zawsze mieli sporo do powiedzenia, opowiadał mi przed laty o swoim patencie na końcową fazę turnieju. Kiedy w programie czwartej rundy czy ćwierćfinału pojawiały się hiszpańskie nazwiska, on się na korty nie spieszył. Przychodził godzinę po rozpoczęciu albo i później, wiedząc, że na główne danie zdąży. Czas jakiś temu była to w Paryżu, i nie tylko, praktyka nagminna. Pustki plus ziewanie na trybunach, np. na pierwszym półfinale Roland Garros 1998, gdy grali Carlos Moya z Feliksem Mantillą, a potem szaleństwo, gdy na kort wyszli Francuz Cedric Pioline i Hiszpan Alex Corretja.

Dziś przy hiszpańskich akcentach obowiązkowo trzeba być czujnym, bo można przegapić to, co w imprezie wielkoszlemowej najważniejsze.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 06/02/2009 06:26

Jeszcze wielu powinno się bać S.Szczepłek


Zatrzymanie gwiazdy Lecha Poznań Piotra R. było możliwe dlatego, że z prokuraturą zaczął współpracować trener Janusz W. Nikt nie wie o ligowej korupcji więcej niż on.


Janusz W. może być największą nadzieją prokuratury, która wprawdzie epatuje liczbą zatrzymanych, podkreśla, że zeznania są &#8222;porażające&#8221;, sprawa jest rozwojowa, ale niewiele z tego wynika. W., a wraz z nim skruszony działacz K. D. to powinny być dla prokuratury takie zdobycze, jak księgowy Ala Capone dla Elliota Nessa.

Obłuda Lecha

Można tylko ubolewać, że wszelkie działania korupcyjne w sporcie do lipca roku 2003 (wtedy w kodeksie karnym pojawił się paragraf, stanowiący podstawę do ścigania) nie podlegają karze. Działalność W. w różnych polskich klubach jest tak bogata, że żal pozostawiać jego i współpracujące z nim osoby w poczuciu bezkarności. Ta uwaga dotyczy zresztą nie tylko W.

Amica Wronki, która w praktyce połączyła się z Lechem, powstała niemal z inspiracji Ryszarda F., zwanego &#8222;Fryzjerem&#8221;. Poważni choć naiwni biznesmeni z fabryki kuchenek zobaczyli w strzygącym ich fryzjerze właściwą osobę do poprowadzenia klubu, który w ciągu kilku lat błyskawicznie stał się jednym z najpotężniejszych w Polsce. I dopiero Paweł Janas i Stefan Majewski doprowadzili do wyrzucenia &#8222;Fryzjera&#8221; z Amiki.

Zrobili to trenerzy, a nie działacze. W Lechu nadal pracują osoby związane z dawną Amiką (od właścicieli począwszy), więc jeśli przy okazji zatrzymania Piotra R. klub wydaje oświadczenie, że nie ponosi odpowiedzialności za to, co działo się kilka lat wcześniej, to być może prawnie jest w porządku, ale te argumenty są niewiarygodnie i mało poważne.

Strażacy i cudotwórcy

Na pytanie, kto będzie kolejnym zatrzymanym, nikt nie zna odpowiedzi, ale przestraszeni zaczynają zgłaszać się sami. Od kiedy pamiętam, a pamięć ta sięga lat sześćdziesiątych, zawsze byli piłkarze, trenerzy, sędziowie i działacze, mający opinię osób mało uczciwych. Dziennikarze o tym wiedzieli, ale pisać nie mogli z dwóch powodów : cenzury i odpowiedzialności.

Dziś zostało tylko to drugie. Nic nie poradzę na to, że taką opinię w ostatnich sezonach miała większość sędziów (z paroma jeszcze nie zatrzymanymi włącznie). Zaufaniem nie mogli się cieszyć trenerzy
cudotwórcy oraz trenerzy strażacy. Tacy, których w sytuacji zagrożenia spadkiem kluby zatrudniały na kilka meczów przed zakończeniem sezonu.

Trenerzy ci uruchamiali wówczas swoje znajomości
i czasami udawało im się utrzymać drużynę w lidze. Nie mogli tego robić bez pomocy kolegów po fachu i sędziów. A w ostateczności i piłkarze musieli wiedzieć, czy grają dzisiaj naprawdę, czy na niby. Gdyby prokuratura poprosiła doświadczonych trenerów, na pewno wiele by się dowiedziała. Od (alfabetycznie) Bogusława B., Janusza B., Mieczysława B., Bogusława K., Dariusza K., Mariusza K., Albina M., Adama N., Andrzeja P., Jana Ż. i pewnie kilku innych.

Podaję pierwsze litery ich nazwisk nie dlatego, że uważam ich za podejrzanych, ale że długo pracują w lidze i nie mogli nie słyszeć o korupcji.

Rozmowa z kierownikiem

Wszelka działalność korupcyjna polega na sieci powiązań.
Dam sobie rękę odciąć, że asystent trenera wie na ogół tyle samo, co jego szef. Czasami asystent bywa łącznikiem w przekazywaniu informacji lub pieniędzy. Asystent to jest często były piłkarz, dobrze zorientowany w układach środowiskowych, więc gwarantujący dyskrecję i ciągłość działania.

To samo można powiedzieć o kierownikach drużyn. Ich brak na liście zatrzymanych wydaje się istotnym niedopatrzeniem prokuratury. Pozycja kierownika jest jeszcze stabilniejsza niż asystenta. Asystent często przychodzi i odchodzi wraz z trenerem. Kierownik drużyny bywa człowiekiem prezesa lub właściciela, kontaktuje się z sędziami, ma swobodę poruszania się wokół szatni i boiska, co przy konieczności szybkiego podejmowania decyzji w sprawie wyniku ma znaczenie.

To kierownicy, trzymający się nieraz swoich stołków od kilkunastu lat, pracujący z kolejnymi generacjami piłkarzy i trenerów są najlepszym źródłem informacji.

Baronowie boisk

Byłbym zaskoczony, gdyby w wątku Lecha grono osób, którymi interesuje się prokuratura ograniczyło się do już zatrzymanych. W tamtych, korupcyjnych czasach, w Lechu było jeszcze kilku innych zawodników, mających wiele do powiedzenia w szatni i na boisku - Maciej Scherfchen (trener Czesław Michniewicz właśnie sprowadził go do Arki), Piotr Świerczewski, Bartosz Bosacki, Paweł Kaczorowski.

Może oni też, jak ich trener z sezonu 2003/04 uznają, że ich wiedza może przydać się prokuraturze w oczyszczeniu atmosfery. Takich ważnych dla ligi piłkarzy jest jeszcze w Polsce kilkudziesięciu. Typowanie z kim zechce spotkać się prokurator nie ma sensu. Ale gdyby pójść tropem klubów, w których pracował trener Janusz W., zrobienie listy podejrzanych byłoby znacznie łatwiejsze.

I mogłoby się okazać, że na podstawie zeznań prokuratura przewróci kolejność w tabelach ligowych z ostatnich lat. Tym bardziej, że W. nie działał w próżni.

Miejsce za kasę

To wszystko działo się w czasach, w których już zaczęto półgębkiem mówić o tym, że aby dostać się do drużyny pierwszoligowej trzeba &#8222;odpalić trenerowi dolę&#8221;. Podobno dotyczyło to także niektórych trenerów reprezentacji.

Piłkarze w klubach płacili trenerom a ci czasami menedżerom, którzy załatwiali im pracę. W zamian menedżerowie domagali się wstawiania do drużyny wskazanych przez siebie zawodników (głównie zaciągi z Afryki i Bałkanów), bo chcieli ich dobrze sprzedać. Od piłkarzy brali kasę trenerzy i koło się zamykało. Futbol, który w pokomunistycznej Polsce miał być wreszcie czysty i uczciwy, stał się polem działalności biznesmenów w białych skarpetkach. Szybko i zgrabnie zajęli oni w klubach miejsca partyjnych kacyków.

Niektórzy dobrodzieje okazali się pospolitymi oszustami, a czasami także członkami grup przestępczych. Sytuacja piłkarzy, trenerów, sędziów i działaczy zmieniła się tylko o tyle, że wreszcie zaczęli zarabiać na przekrętach prawdziwe pieniądze. Nie wszystkim wiedzie się dobrze, ale pod każdym stadionem ekstraklasy stoją znakomite samochody piłkarzy, czasami strajkujących przeciw złym, ich zdaniem, warunkom pracy. Warto też przyjrzeć się na jakim poziomie żyją sędziowie, którym też ciągle mało.

Zmowa milczenia była korzystna dla wszystkich. W tym środowisku nikt nikogo nie skarżył do sądu, bo podczas rozprawy mogłoby się okazać, że myśliwy staje się zwierzyną. Obowiązuje też relatywizm, będący czymś w rodzaju &#8222;moralności Kalego&#8221; przykrość wyrządzona komuś jest cnotą, a wyrządzona nam
oszustwem. To dlatego Janusz W. ze swoim mocno podejrzanym tytułem mistrza Polski dla Legii w roku 1993, pozostaje wciąż bohaterem w świadomości sporej grupy stołecznych kibiców.

Żeby tylko kibiców. A czym były starania niedawnych władz Legii o przywrócenie klubowi tego tytułu, jeśli nie poparciem dla korupcji? Fakt, że nie udowodnionej, ale wysoce prawdopodobnej.

Rządzi strach

To nie &#8222;leśne dziadki&#8221; z PZPN zrobiły korupcję, tylko generacja młodych trenerów i zawodników wchodzących w dorosłe życie już po upadku PRL. PZPN jedynie na to zezwalał, bo często działali w nim ludzie, pilnujący interesów klubów, okręgów, a przy okazji robiący swoje.

Taka była struktura i nic się pod tym względem nie zmieniło. Wystarczy spojrzeć kogo reprezentują obecni członkowie zarządu PZPN. Fakt, że uczestnicy życia piłkarskiego o słabszych nerwach sami zaczynają zgłaszać się do prokuratury daje nadzieję na coś w rodzaju samooczyszczenia. Pokuta jednak nie wystarczy, tym bardziej, że do takich decyzji skłania zazwyczaj strach, a nie wyrzuty sumienia i spóźnione poczucie winy.

Prokuratura będzie więc miała jeszcze dużo pracy, a niektóre jej decyzje mogą zburzyć naszą wiarę w dawnych idoli. Tylko Poznań ma to już za sobą.
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 07/02/2009 02:31

Holandia zazdrości nam Musztardy
Marcin Kącki
2009-02-03, ostatnia aktualizacja 2009-02-02 17:20




Jak wygląda umowa chuliganów z Lechem Poznań? - To tajemnica handlowa, bo sponsorzy sobie tego nie życzą - odpowiada wiceprezes klubu
Lech Poznań do chuliganów wyciąga rękę i stadion na meczach faluje. A burdy? Nie było od lat. Szef kibiców Lecha: - Bo mamy ludzi z autorytetem. Trzymają trybuny za mordę.

Kto trzyma? "Musztarda", "Świstak", "Żaba", "Duży Liter", "Ryba"... A skąd autorytet? Pobili już z pół tysiąca innych kiboli, to raz z liścia wystarczy i na stadionie jest spokój.

Jadę z kibicami Lecha na mecz z Feyenoordem do Rotterdamu.

Należą do FC Września - nieformalnego klubu sympatyków Lecha. Są przekonani, że jestem zwykłym kibicem, więc przez całą drogę są wylewni.

O biletach. Lech dostał od Feyenoordu prawie 3 tysiące biletów. 155 zł za sztukę. I po tej samej cenie przekazał je do sprzedaży oficjalnemu stowarzyszeniu kibiców Wiara Lecha. A Wiara sprzedała je swoim kibicom za 180 zł.

- Wiara dorzuciła przymusową składkę na oprawy meczowe i kary finansowe za odpalenie rac na poprzednich meczach - żali się Maciej, na co dzień pracownik banku.

Tomasz - też pracownik banku - wylicza, że choć do stowarzyszenia nie należy, to w ubiegłym roku zapłacił ponad 300 zł przymusowych składek.

Jak to możliwe? - pytam. Możliwe. Kibice Lecha jeździli specjalnymi pociągami i autokarami na mecze wyjazdowe. Na trasie zawsze ktoś chodzi z torbą i robi zrzutę.

A można nie dać? - Jak chodzą ci od ustawek, to każą pożyczać, ale wrzucać trzeba. Taki "Duży Liter", bokser, to ma prawie dwa metry. A weź się poskarż komuś, jak za nim lezie i kasę liczy "Mały Litar", co pracuje i w klubie, i w stowarzyszeniu.

A najbardziej wkurza Tomasza, że jedną zrzutę robili na ugoszczenie zaprzyjaźnionych z Lechem kiboli Spartaka Moskwa: - Dlaczego mamy płacić za imprezy karków?

Ich narzekania przerywają telefony, w każdym dzwonek to przyśpiewka Lecha. A na ścianach niemieckich i holenderskich stacji benzynowych zostawiają vlepki. Tam napakowany kibic Lecha leje pałą po głowie małego pieska - maskotkę Legii.

Polacy śpiewają, Holendrzy się leją

Rotterdam jest podzielony rzeką na pół. Część północna - handlowa, bogatsza i południowa - robotnicza. Tam nie ma się co zapuszczać. Tam mieszkają fanatycy Feyenoordu.

Pod stadionem, w knajpie DHZ - wygląda jak stołówka rodem z PRL-u - dyskusja z pobudzonym marihuaną Richardem. Narzeka, że kiedyś było 3 tysiące chuliganów, a teraz pięć razy mniej. Chuligaństwo osłabło po kilku trupach na ulicach, gdy przyjeżdżał znienawidzony Ajax Amsterdam.

Wieczorem mecz. Przedzieram się do holenderskiego sektora i co chwila słyszę: Fuck you Poland! A po stracie bramki wściekłość jeszcze narasta. Holendrzy tłuką dwóch kibiców Lecha, którzy nieopatrznie weszli na ich trybuny. Dostaje się nawet ochronie.

Na drugą połowę przechodzę do sektora prasowego. Dziennikarze holenderscy wpatrzeni w falujących i śpiewających kibiców z Poznania, których ledwo 3 tysiące, ale zagłuszają 10 tysięcy Holendrów. Polacy w barwach Lecha z obowiązkowymi biało-niebieskimi szalikami. Jeden z kibiców niczym wodzirej nadaje przyśpiewki i rytm. I leci "Lech dumą Polski", "Kolejorz [potoczne określenie Lecha] mistrzem jest".

Żadnych wulgaryzmów, bijatyk, agresywnych zachowań. Rytm wybijają rękami na bandach i pleksiglasowych barierach.

Obok mnie holenderscy dziennikarze znudzeni meczem zapatrzeni w trybuny z Polakami: - Oni są fantastyczni! I tak na każdym meczu? - pyta mnie jeden z niedowierzaniem.

Gdy Lech wygrywa 1:0 i zapewnia sobie awans do kolejnej rundy pucharu UEFA, polscy kibice niesieni okrzykami radości wychodzą ze stadionu i od razu odjeżdżają autokarami.

A Rotterdam wrze. Fani Feyenoordu otaczają siedzibę klubu, przebijają opony w polskich samochodach i niszczą policyjny radiowóz. Domagają się ustąpienia zarządu klubu, bo Feye-noord przegrał kilka meczów z rzędu, ale zarząd ucieka opancerzonymi radiowozami.

Pytam o zamieszki Henka van der Velde, rzecznika policji w Rotterdamie. A ten rozluźniony: - Bo i tak było spokojnie!

I zaraz dodaje: - A kibiców to możemy wam pozazdrościć.

Jak policja nęka "Żabę"

Po powrocie szukam "Dużego Litera", który miał ściągać z kibiców przymusowe składki. Pytam wśród kibiców i na forum. Bez skutku. Odpowiedź taka sama: nie znam, nie wiem, przez internet nie gadam.

Ale poznańska policja zatrzymuje w tym czasie 14 kiboli Lecha za demolkę autokaru kiboli Gorzowa na autostradzie pod Koninem. Wśród nich jest "Duży Liter".

Zatrzymani to członkowie fanatycznej grupy Young Freaks [z ang. Młode Świry], kiboli, którzy wygrali wszystkie ustawki z sympatykami innych drużyn w Polsce. Na czele Young Freaks stoi właśnie "Duży Liter". To Mirosław K., które całe życie związał z Lechem Poznaniem. 26 lat, były bokser, członek stowarzyszenia kibiców Wiara Lecha i pracownik sklepu z gadżetami klubu.

Ale najważniejsze - "Duży Liter" odpowiada w stowarzyszeniu za bezpieczeństwo podczas meczów. Pomagają mu w tym kumple zatrzymani wraz z nim przez policję.

Kim są? Prawie wszyscy byli już notowani za udziały w bójkach i nielegalnych zbiegowiskach - to "Lola", "Żaba", "Świstak", a jeszcze za pobicie policjantów, jak Maciej D., u którego w mieszkaniu znaleziono nielegalną broń. Z narkotyków wcześniej znano Piotra W., a także "Musztardę" i "Rybę", który na koncie ma też kradzieże, włamania, oszustwa. A Marcin K., bramkarz w poznańskim lokalu, cztery lata temu z dilerami narkotykowymi napadł na przemytników papierosów.

Young Freaks uprawiają czynnie MMA, czyli mieszaninę różnych stylów walk, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone. Żaden podczas przesłuchania nie puścił pary na temat kolegów. Po postawieniu zarzutu "stworzenia niebezpieczeństwa w ruchu lądowym" na autostradzie pod Koninem wszyscy zostali wypuszczeni. Dostali tylko zakaz opuszczania kraju. Nie byli szczęśliwi, bo piłkarze Lecha mieli w tym czasie wyjazdowy mecz do CSKA Moskwa.

Prokurator wysłał faksem do straży granicznej prewencyjny komunikat: zatrzymać na polskich lotniskach lub wschodniej granicy. I podał dane ludzi z Young Freaks. Po co tyle zachodu? Bo prokurator miał sygnał, że chcą robić ustawkę z Rosjanami. Ale fanatycy Lecha znaleźli sposób: polecieli do Moskwy z lotniska w Berlinie. Tam polska straż graniczna nie sięga.

I choć do ustawki w Moskwie nie doszło, to policja przyznaje, że nie o to tu idzie. Jeden z poznańskich policjantów: - A niech się leją. Jak ich trafimy na ustawce, to możemy im najwyżej zrobić "udział w bójce" lub "nielegalne zbiorowisko". Nam chodzi o poważniejsze przestępstwa: kradzieże, wymuszenia i narkotyki.

I to z tego powodu rok temu komenda główna powołała grupy policyjne pod pseudonimem "Kibic". Są w każdym dużym mieście z drużyną piłkarską. Ich cel: rozpoznać i nękać, by utrudnić jednoczenie się w grupy.

Raz z liścia i spokój jest

"Dużego Litera" znalazłem w poznańskim klubie sportowym Bokser. W jego ringu walczył przed kilkoma laty. Klub należy do Zdzisława Nowaka, przy okazji właściciela firmy ochroniarskiej pod tą samą nazwą, która ochrania mecze Lecha Poznań.

Nowak wyznaje mi, że jego agencja ma układ z "Dużym Literem": - Oni nie robią burd i mają swój rewir, czyli tzw. kocioł. To ta część trybun, gdzie najgłośniej dopingują. Układ jest taki, że sami pilnują tam porządku. No i to się sprawdza.

"Duży Liter" ma prawie dwa metry wzrostu, ponad sto kilo wagi, nos złamany w ringu, ale sympatyczną twarz. Siedzimy w restauracji. Pytam o Lecha, a ten od razu podnosi bluzę. A tam tatuaż na wysokości serca: "KKS Lech" i "Nikt nas nie lubi".

I opowiada o "miłości", którą poznał, gdy miał 11 lat. Wchodził na mecze na tzw. synalka - brał za rękę jakiegoś starszego kibica. Stał na trybunach, ale meczów nie pamięta, bo zafascynował go kocioł falujących ultrasów i szalikowców. By wejść do bojówek, czekał kilka lat. Musiał zaliczyć wyjazdowe mecze i mieć rozpoznawalną w środowisku twarz. Bo obcych się nie dopuszcza.

Pytam o wydarzenia z autostrady pod Koninem. Przyznaje, że to było przegięcie, ale zapewnia, że zdarzyło się ostatni raz. A składki na kibiców z Rosji? Taka tradycja, że kibice w przyjaźni opłacają koszty pobytu przyjezdnym. A tu składki poszły na zwiedzanie... Biskupina.

A ustawki? A, to co innego: - Tu nikt nikogo nie napada, nie zmusza, nikomu nie dzieje się krzywda. A psiarnia jest pojebana, bo jak ustawki rozbija, to się potem wiara wyżywa na trybunach. A co komu do tego, że się grupa ludzi spotka na łące i po ryjach sobie da?

"Duży Liter" o kolegach mówić nie będzie. - A co kogo obchodzi ich prywatne życie? - odpowiada. - Psiarnia nas gnębi za to, co robimy poza stadionem, bo na stadionie nie ma się do czego przyczepić.

I potwierdza, że Wiara Lecha, klub piłkarski i agencja ochrony mają układ: on i jego koledzy pilnują porządku w tzw. kotle. To część trybun dla szalikowców.

- I robimy to lepiej niż policja i ochrona.

A jak? - pytam. - Kto nie słucha, to raz z liścia i spokój jest. Za bardzo kochamy ten klub, żeby niszczyć jego majątek, zadymy robić.

Przymusowe zrzuty to problem?

Szef stowarzyszenia Wiara Lecha Jarosław Kiliński tak tłumaczy układ z "Dużym Literem": - Myśli pan, że nad kilkoma tysiącami rozemocjonowanych kibiców może zapanować zwykła ochrona? Tylko ludzie z autorytetem. I dzięki temu na stadionie jest spokój. A jeśli zdobyli autorytet ustawkami? Co za problem?

- To nie przeszkadza stowarzyszeniu?

Kiliński: - Legenda niepokonanej bojówki Lecha tylko nam pomaga. Gwarantuje bezpieczeństwo kibicom podczas wyjazdów, bo nikt normalny nie będzie ich prowokował. Jest respekt.

- Czy zarząd klubu Lecha o tym wie?

- Mamy umowę z klubem, że jako stowarzyszenie zapewniamy na stadionie spokój. Od dziesięciu lat nie było na Lechu burdy.

- A przymusowe składki ściągane w pociągach i autobusach?

- Ja nic o tym nie wiem. Jeśli ktoś z Wiary organizuje składki, to idą na oprawy meczowe: flagi, bannery, stroje. To dzięki nim kibice Lecha są najlepsi w kraju.

- A przymusowe składki wliczane w bilet na mecz z Feyenoordem?

- To było ostatni raz. Zgadzam się, że nie powinniśmy nikogo zmuszać do płacenia za oprawy.

Innego zdania jest powiernik "Dużego Litera", czyli "Mały Litar". To ksywa Krzysztofa Markowicza, pracownika działu marketingu KKS Lech i członka zarządu Wiary Lecha. Jego zdaniem skoro wszystkim oprawy meczowe się podobają, to wszyscy powinni za nie płacić. Choćby w cenie biletu. Ale nawet na samym forum Wiary Lecha jest o to spór. Jeden z internautów nazwał to wprost: haraczem.

Jednak przymusowe zrzuty idą nie tylko na zorganizowanie widowisk meczowych. Stowarzyszenie opłaca z nich kary finansowe za odpalanie rac świetlnych na stadionie. Wiara Lecha pali race z pełną premedytacją, choć przepisy tego zabraniają. Za taki pokaz w krajowej lidze kara idzie w kilka tysięcy złotych. Ale już w europejskich nawet 10 tys. euro.

O paleniu rac decyduje kierownictwo Wiary Lecha, a płacą wszyscy. - Ale każdy na widok pokazu z racami wpada w zachwyt - oburza się Markowicz. I dodaje: - To drogo kosztuje, a stowarzyszenie jest raczej biedne.

Jednak Wiara Lecha co roku otrzymuje od klubu dotacje na oprawy. Klub odstąpił też kibicom parking przy stadionie, z którego wpływy zasilają konto stowarzyszenia. Do tego dochodzi zawyżanie cen biletów i przymusowe zrzuty wśród kibiców.

Ile się tego uzbiera? I tu jest problem. Bo ani Lech, ani Wiara Lecha nie chcą tego ujawnić.

Arkadiusz Kasprzak, wiceprezes Lecha, ma o tym inne zdanie: - Dane finansowe dotyczące współpracy z kibicami to tajemnica handlowa, bo sponsorzy sobie tego nie życzą.

KKS Lech uważa się za nowoczesny, zarządzany na miarę klubów zachodnich. Jednak Joop Verschuren, rzecznik fanklubu Feyenoordu, pytany przeze mnie o finanse, mówi tak: - Raporty finansowe publikujemy w internecie. Wszystko musi być przejrzyste.

Jednak w ubiegłym tygodniu Lech pozbył się Wiary Lecha z pośrednictwa przy sprzedaży biletów. Dlaczego? Kasprzak przyznał, że klub chce mieć większą kontrolę nad ich sprzedażą i w przyszłości uniknąć podejrzeń, że "ze sprzedażą jest coś nie tak".

Szef Stowarzyszenia Wiara Lecha Jarosław Kiliński skomentował to krótko: - No i dobrze, przynajmniej "Wyborcza" się od nas teraz odczepi.

Dotychczas Wiara Lecha sprzedawała bilety w sklepie z gadżetami Tifo, w centrum Poznania. Gdzie teraz kibic ma kupić bilety? W sklepie... Tifo. Sklep prowadzi Artur Sęp, członek Wiary Lecha, a kierownikiem jest w nim "Duży Liter". To co się zmieni? Władze Lecha przekonują, że nie będzie już przymusowych zrzut w cenie biletu. A Tifo jest dobre jako punkt skupu, bo to centrum miasta, a kibice przywykli. A co wiceprezes Kasprzak powie o ochronie, którą zapewniają "Duży Liter" z kolegami? - Dla mnie liczy się, że stadion jest pełny. A skoro jest na nim spokój, to znaczy, że kibice są w porządku. Proste? Proste.

Kto płaci haracz? Ale to nie jest proste dla Legii Warszawa, która od dwóch lat toczy batalię ze swoimi kibolami.

Jarosław Ostrowski, wiceprezes Legii, nie chce takiego układu jak ma Lech: - Za cenę spokoju mielibyśmy płacić kibicom haracz? Wykluczone. Uważamy, że kibic jest od wspierania drużyny i klubu.

Na to wiceszef Lecha się oburza: - Kto płaci haracz? Że niby my? Nie czuję się ani trochę zastraszony przez naszych kibiców.

Wojciechowi Wiśniewskiemu (rocznik 69), członkowi Stowarzyszenia Kibiców Legii, marzy się taki układ jak w Poznaniu.: - Co złego w tym, żebyśmy wzięli odpowiedzialność za mecz? Ale z ITI będzie ciężko, bo oni chcą kibica, który nie ma kontaktu emocjonalnego z klubem, a tylko przyjdzie na mecz zjeść parówkę albo popcorn. Jak w jakimś Multikinie.

Ale Ostrowski zaprzecza: - Fanatycy, ultrasi mają swoje miejsce w klubie, bo robią świetne widowisko. Na nowym stadionie będzie nawet dla nich specjalna trybuna z miejscami stojącymi. Ale nie mogą decydować o porządku w klubie. Bo to się źle kończy.

I Ostrowski daje przykład: dwa lata temu kibice Legii mieli wytypować tzw. stewardów, czyli ochronę na mecz wyjazdowy. Stewardzi mieli czuwać nad porządkiem: - Ale jak doszło do zamieszania, to stewardzi pierwsi się rzucili do bójki.

Drugi przykład: wyjazd do Wiednia, no i znowu jadą stewardzi. Specjalnym autokarem. Ostrowski: - Po ich powrocie dostaliśmy raport od przewoźnika. Stewardzi kazali się obwozić po stacjach benzynowych, gdzie robili sobie tzw. promocje, czyli kradzieże towaru. Pili w aucie, bili się. Pokazaliśmy im ten raport. Mieli ubaw.

I Ostrowski narzeka, że Legia w swojej wojnie jest osamotniona. A co na to pozostałe kluby ekstraklasy? Ireneusz Trąbiński, menedżer i szef Jagiellonii Białystok: - Nie można wymienić kibiców na grzecznych chłopców. Trzeba współpracować.

A jak jest w Jagiellonii? Trąbiński szuka złotego środka: - Bo Lech przesadza, dając kibicom zbyt duże przywileje.

Drogą Lecha chciało iść GKS Katowice. Tam też kibice mogli pohandlować biletami, byli wciągani w sprawy klubu. I był spokój. Do jesieni. Kibole zrobili burdę na własnym stadionie i przerwali mecz. Kara? Cztery mecze bez publiczności i 50 tys. zł. Szef klubu Jan Furtok z żalem: - Nie wiem, cholera, co się dzieje. Było spokojnie, a oni nam na własnym stadionie taki numer...
Posted by: s_LP

Re: do poczytania - 07/02/2009 04:26

Kibice faluja, Wyborcza fałszuje

W Polsce znać musisz prawdę tę smutną,
Jak łeb wystawisz, to ci go utną.

Odnieść sukces w naszym kraju jest czymś w rodzaju survivalu dla największych twardzieli. Ledwie bowiem zaczniesz wyrastać ponad przeciętność, stajesz się obiektem zainteresowania wszelkiej maści "życzliwych". Każdy z nich, życząc ci wszystkiego najlepszego, zrobi wiele by cię zniszczyć. Prześwietli twoje życie dowolnie interpretując wydarzenia i wyciągając własne, zwykle mało przychylne, wnioski. Możesz się bronić, zaprzeczać i tłumaczyć, ale z góry stoisz na straconej pozycji. Podejrzliwość to choroba dość powszechna i często ten, komu postawi się zarzut, od razu staje się winnym. Oczywiście istnieje domniemanie niewinności, ale w większości wypadków stanowi ono drugoplanową dekorację dla świętego oburzenia i potępienia. Domniemamy niewinność wówczas, gdy sprawa dotyczy nas samych, lub jest nam bliska. Innych najchętniej walimy obuchem między oczy. Gdyby oskarżeni w Polsce poddawani byli takiej karze, jaką zasądzi opinia publiczna, pełno mielibyśmy ludzi z odciętymi członkami. Pełno mielibyśmy niewinnych osadzonych, a nawet straconych. I czasem wystarczy do tego plotka, kłamstwo, sugestia.

Symbolem sukcesu w polskiej piłce klubowej stał się w ostatnim czasie Lech Poznań. Klub znakomicie zarządzany, osiągający dobre wyniki i będący ikoną całego wielkiego regionu Polski. Klub, który w najbliższych latach miał szansę na długo oczekiwane wypłynięcie na szersze, europejskie wody. Jak zwykle w takich przypadkach trafił najpierw pod lupę. Mało istotne są w tej chwili motywacje osób dzierżących lupę może są zgryźliwi z natury, może szukają szansy na zaistnienie, działają na zamówienie, albo mają poczucie misji lub woleliby by okręt flagowy nosił inną banderę. To nie ma znaczenia. Ważniejsze, że prowadzi się bezprzykładną kampanię przeciw dobremu wizerunkowi Lecha, na pierwszy ogień biorąc jego kibiców.

Gazeta Wyborcza ma stygmatę opiniotwórczej i bezkompromisowej w promowaniu własnej wizji świata. Trudno musi się pracować w takich warunkach dziennikarzowi sportowemu, do którego należy jedynie relacjonowanie wydarzeń sportowych, podczas gdy redakcyjni koledzy od polityki kształtują opinię społeczną. Ambitni fachowcy od sportu w Gazecie Wyborczej nie akceptują takiego stanu rzeczy i widzą dla siebie rolę sumienia sportowej Polski. Strofują działaczy, korygują błędy trenerów, pouczają jak postępować z kibicami, zatrudniają, zwalniają i oceniają. A przy tym śledzą i wykrywają nieprawidłowości. Chwała im za to. Pod warunkiem, że piszą prawdę i nie uprawiają propagandy rodem z dużo mniej ambitnych tabloidów.

Całą serię artykułów poświęcono ostatnio kibicom Lecha. Tym samym, których wielokrotnie chwalono za znakomity doping, świetną atmosferę i oprawy meczów. Nie urzekły one jednak dziennikarzy Gazety. Z ironią pisano o zawodach w rozkładaniu flagi, a z oburzeniem o nakazie śpiewania w sektorze przeznaczonym dla śpiewających. Składkę na oprawy meczowe potraktowano jak haracz, a z samych kibiców należących do Stowarzyszenia Wiara Lecha zrobiono kiboli przemycających narkotyki i handlujących lewymi biletami. Zarzucono, że w Poznaniu na stadionie rządzi mafia. I tym samym zamknięto usta ewentualnym obrońcom kibiców Lecha. Kto będzie chciał stawać po stronie bandziorów i narażać własną reputację? Kto chciałby dowiedzieć się, że sam jest bandziorem? Takich ludzi jest niewielu i dlatego zapewne łatwo przychodzi redaktorom działu sportowego Gazety Wyborczej rzucanie najgorszych nawet podejrzeń i oskarżeń. Nie jest istotne, że nie mają one pokrycia w rzeczywistości. Ważne, że służą rzekomo wyższemu celowi, jakim jest dobro polskiej piłki nożnej. W imię tego można swobodnie naginać fakty, przeinaczać wydarzenia, manipulować wypowiedziami, posługiwać się pomówieniami, insynuacjami i oszczerstwami. Niemoralne? A kto by się przejmował moralnością, gdy prowadzi się walkę z kibolami.

Wiadomo nie od dziś, że kibic piłkarski to samo zło. W Polsce mamy, co prawda, kategorię wspaniałych polskich kibiców, ale występują oni niemal wyłącznie w odniesieniu do meczów reprezentacji Polski, a szczególnie w innych niż piłka nożna dyscyplinach. (Abstrahuję tu od faktu, że mój znajomy dostał raz w życiu w twarz i było to na wspaniałopublicznościowej imprezie z udziałem Adama Małysza.) Zakłada się, że istnieje jakże pożądana grupa kibiców-inteligentów, którzy chętniej chodziliby na mecze, gdyby nie bandziory zasiadające obecnie na stadionie. Eliminując tę zbieraninę, otwieramy bramy dla kibica klasy średniej, który tylko czeka aż uporządkujemy dla niego trybuny. Jest w tym myśleniu tyleż naiwności marzyciela, co krótkowzrocznej głupoty. Przecież 20 tysięcy bandziorów zasiadających obecnie na stadionie Lecha pozbawionych szansy pójścia na mecz, będzie musiało sobie znaleźć inną rozrywkę.

Redaktorzy Gazety Wyborczej nie zastanawiają się, co się dzieje z kibicem wychodzącym ze stadionu. Wydaje im się, że popada w stan międzymeczowej hibernacji. Znika. Kończy się wraz z końcem meczu. Nie stanowi części społeczeństwa, nie dokłada się do bogactwa kraju, regionu czy miasta. Nie płaci podatków, nie pracuje, nie uczy się, nie dba o rodzinę czy otoczenie. Nie jest lekarzem, urzędnikiem, studentem, robotnikiem czy kasjerem. Kibol to odrębna kategoria wynaturzonych ludzi gorszych, niepełnoprawnych obywateli. Takich, o których można powiedzieć wszystko i których przez sam fakt uczestnictwa w kolorowym zgromadzeniu uważa się za podejrzanych. Z kibolami nie można rozmawiać czy współpracować. Należy okazać im brak szacunku i tępić. Zanim założą szal i przekroczą bramę stadionu mogą być kim chcą. Potem są już nikim. Tak oto traktujemy się wzajemnie. Ale jeśli kibolstwo objawia się w momencie wejścia na trybuny, jaką mamy pewność, że zapędzając na stadion widza klasy średniej nie tworzymy sobie nowej kategorii chuligana klasy średniej. Wystarczy zainteresować się nieco psychologią by nabrać wątpliwości.

Nie do nas należy wyręczanie władzy sądowniczej w orzekaniu na podstawie własnego urojenia kto jest bandytą, a kto nie. Możemy wyrażać się z pogardą o kibolach, ale świadczy to przede wszystkim o naszej własnej niedojrzałości i braku wyrozumiałości. Kibic, kibol, czy szalikowiec to przede wszystkim człowiek. W cywilizowanym społeczeństwie powinniśmy rozumieć, że każdy cel można osiągnąć współpracując z drugim człowiekiem, okazując mu szacunek i zrozumienie. Ostracyzm i alienacja są ostatecznością i nie dają najlepszego świadectwa naszym zdolnościom negocjacyjnym. Tam, gdzie dochodzi do wykluczenia mamy do czynienia ze słabością społeczeństwa, które zamiast rozwiązać problem wolało zamieść go pod dywan. Taka właśnie słabość i niechęć do dialogu leży u podstaw konfliktu między kibicami Legii i jej Zarządem. Kult pracy organicznej przyświeca zaś Zarządowi Lecha i jego kibicom. Pisze się więc o dwóch modelach radzenia sobie z tzw. &#8222;problemem kibiców&#8221;. Jednym ma być polityka nakazywania i karania. Drugim polityka zaangażowania i współpracy. Rozumiem, że można się opowiadać za pierwszym z tych modeli. Ale to jeszcze nie znaczy, że należy zwalczać ten drugi, który chwilowo okazuje się lepszy i skuteczniejszy. Chyba, że wbrew deklaracjom wcale nie ma się na sercu dobra polskiej piłki.

Lech Poznań wyrósł ponad przeciętną. Piłkarze odnoszą sukcesy, kibice walą na stadion drzwiami i oknami, a specjaliści od marketingu i zarządzania nie mogą się nachwalić pracy Zarządu klubu. Wystarczył tydzień, by ten wizerunek został zachwiany. Pojawiły się zarzuty korupcyjne, które mam nadzieję zostaną jak najszybciej rozstrzygnięte w imię czystości i uczciwości. Rozstrzygnięte przez sąd, a nie przez media, które jak nieraz widzieliśmy chętnie mnożą zarzuty. Jednocześnie powiedziano wiele złego o samym klubie i oddanych mu ludziach. To ważny test. Stanąć w obronie Lecha to obowiązek każdego kibica. Stanąć w obronie kibiców Lecha to obowiązek każdego Wielkopolanina. Bo my wiemy, czym jest dla nas Kolejorz i wiemy, kim są jego kibice. To nie żadni bandyci. To jedni z nas. To my.

Przedruk w imieniu autora.
Autor: Artur Habant.
Posted by: s_LP

Re: do poczytania - 07/02/2009 20:43

"Interesów z R. nie robiłem

Ryszard Forbrich mówi, że Lech ze Świtem grał fair, a sprawa R. może być zemstą

Polska Maciej Lehmann

2009-02-07 09:17:48, aktualizacja: 2009-02-07 09:21:20

Rozmowa z Ryszardem Forbrichem, domniemanym szefem mafii piłkarskiej

Ile meczów sprzedał Pan i kupił dla Lecha z Piotrem R.?
- Nie przejmuję się tym, co piszą gazety. Gdy jakiś tekst ma się lepiej sprzedać, to natychmiast pojawia się w nim mój inicjał. Tyle że ja nie muszę i nie chcę kryć się za inicjałem. Proszę napisać, że zdaniem Ryszarda Forbricha zarzuty prokuratury wobec R. są widocznie tak słabe, że trzeba ludzi straszyć "Fryzjerem". Zrobiono z jego zatrzymania medialny show i wszyscy go już skazali. Tyle że między postawieniem komuś zarzutów a udowodnieniem winy jest bardzo długa droga.
Prokuratura też twierdziła, podchwycili to natychmiast wrocławscy dziennikarze, że ma porażające dowody mojej winy. Tymczasem podczas procesu to się nie potwierdza. W sprawie Lecha prokuratorzy też mówią o handlowaniu. Tylko ja w tych zarzutach jakoś nie mogę dopatrzyć się procederu kupowania meczu przez R. Myślę, że uda mu się dowieść, że nie sprzedał nic w Nowym Dworze.

Świadkowie twierdzą, że wręczali mu pieniądze.
- Nie mam takiej wiedzy. Ale to, że pan Janusz W. mówi, że przekazał komuś pieniądze, wcale nie znaczy, że tak rzeczywiście zrobił. "Kasa, misiu, kasa" - słyszał pan pewnie to określenie. Wielu ludzi rozpowiadało, że komuś coś wręczyli, ale okazywało się, że było to zwykłe pomówienie. Jestem w takiej samej sytuacji jak Piotr R. Skazano mnie jeszcze przed procesem.

Załóżmy, że pieniądze pojawiły się w szatni Lecha.
- Proszę dokładnie przestudiować artykuł 296 b KK. O przestępstwie korupcyjnym w sporcie można mówić, jeśli prokuratura udowodni, że przed meczem zawodnik czy sędzia wziął pieniądze i obiecał, że w nieuczciwy sposób pomoże wygrać mecz temu, kto je zapłacił. Jeśli ktoś przekaże pieniądze po meczu, to nie ma sprawy. Piłkarze mogli to potraktować jako "podpórkę" przed pojedynkiem z Górnikiem Polkowice. To jest moralnie dwuznaczne, lecz nie jest przestępstwem.
Arka Gdynia chciała, by sąd włączył do materiałów dowodowych taśmy z ich meczami. Chodziło o to, by niezależni biegli na podstawie zapisu wideo precyzyjnie określili, w których momentach doszło do przestępstwa w postaci świadomego sprzyjania ich drużynie. Wniosek został jednak odrzucony. Podejrzewam, że gdyby eksperci dokładnie przeanalizowali mecz Świtu z Lechem, nie dopatrzyliby się ani jednej sytuacji, po której można by powiedzieć, że Piotr R. i jego koledzy świadomie pomogli wygrać gospodarzom. Słyszałem, że w samej końcówce tego meczu jeden z piłkarzy Lecha trafił w słupek. To też może świadczyć o tym, że grano fair.

Zarejestrowanych jest podobno kilkadziesiąt połączeń między Panem, Januszem W. i Piotrem R.
- Tego nie wiem. Z tymi połączeniami to też jest wielkie oszustwo. Jeśli pan do mnie zadzwoni, a ja nie odbiorę, to też uznawane jest jako połączenie. Ale o niczym to jeszcze nie świadczy. Zależałoby mi, by prokuratura raczej odtworzyła i upubliczniła treść tych rozmów, a nie liczbę połączeń.

- Znał Pan Janusza W?
A kto go nie znał? Jak ktoś mnie pytał grzecznościowo o telefon, to mu go dawałem. Tak robiłem, robię i będę robił. "Narodowy" przyjeżdżał do Poznania, chciał tu zostać koordynatorem, obiecał, że załatwi sponsorów.

- Przypomina Pan sobie, by pytał o telefon do R.
Nic takiego nie miało miejsca.

- Miał Pan jakieś interesy z kapitanem Lecha?
Znałem go, bo przecież sprowadziłem go do Amiki. Był jednym z najlepiej zarabiających piłkarzy, więc nie sądzę, by bawił się w sprzedawanie meczów i rozmieniał na drobne. Żadnych interesów z Piotrem nie prowadziłem.

- Czy wie Pan o układzie między Lechem a Polkowicami? Górnik miał oddać mecz Pucharu Polski w zamian za punkty w lidze. Tak zeznał polkowicki działacz Mariusz J.
J. wielokrotnie chwalił się, że dawał różnym ludziom pieniądze.

- Czy te zeznania mogą być zemstą za to, że Lech nie odpuścił wtedy Polkowicom?
Oczywiście. Podejrzani wielokrotnie wycofują się w czasie procesu z zeznań składanych po zatrzymaniu. Nikt nie chciał siedzieć 22 miesięcy w areszcie tak jak ja. Przyznawali się i ich wypuszczano po 22 godzinach. Gdy pojawia się ślad poznańskiego klubu, cały czas powraca temat tych 5 tys. zł, które miałem rzekomo dać obserwatorowi po słynnym meczu Lecha z Pogonią przerwanym w związku ze śmiercią papieża. Tymczasem w czasie procesu zostało to już wyjaśnione. Obserwator nie potwierdził, że dostał ode mnie jakieś pieniądze. Nikt, podkreślam nikt, ze 120 przesłuchanych świadków nie zeznał, że dostał ode mnie pieniądze.

- Ile ma Pan zarzutów?
33. Dotyczą one głównie składania obietnic korzyści osobistych w postaci zawyżonej oceny obserwatora. Za to siedzi się prawie dwa lata?

- Co powinien, Pana zdaniem, zrobić teraz Piotr R.?
Jak najszybciej zwołać konferencję prasową i wyjaśnić swoją sytuację, podobnie jak postąpił sędzia Grzegorz Gilewski, którego też próbowano wrobić w korupcję. Myślę, że powinien mu pomóc klub. Jeszcze dobrze nie wyszedł ze sali przesłuchań, a już go zawieszono."
Posted by: forty

Re: do poczytania - 09/02/2009 05:45



Po klubowych mistrzostwach świata - moim zdaniem turnieju kuriozalnym, do natychmiastowej poprawki przypominałem, jak dotkliwe konsekwencje ponieśli ich europejscy triumfatorzy w minionych sezonach. Eskapada na Daleki Wschód wybijała ich z uderzenia, zaczynali częściej przegrywać, przy pierwszej okazji (czyli w 1/8 finału) wypadali z Ligi Mistrzów. Cytowany przeze mnie wówczas trener ostatnich zwycięzców - Manchesteru United też się martwił, zwłaszcza że liga angielska nie wyhamowuje nawet w czasie świąteczno-noworocznym.

Piłkarze Aleksa Fergusona przetrwali. Ba, czasownik &#8222;przetrwać&#8221; nie docenia ich osiągów, bo zjadają rywala za rywalem, nie przejmując się ani kontuzjami, ani w nieskończoność utrzymującym się niemal co mecz remisem 0:0. A kiedy wykańczają desperacko broniącego się przeciwnika w samej końcówce, tylko ignoranci bagatelizują ów wyczyn w tyradach o sprzyjającym im szczęściu, które pewnego dnia niechybnie Manchester opuści. Przyjrzyjcie się lidze angielskiej i sprawdźcie, jak rzadko jej potęgi wygrywają okazalej niż minimalnie. Na Wyspach za każde zwycięstwo trzeba ostatnio zapłacić ostatnim tchnieniem.

Piłkarze MU wydają ostatnie tchnienie częściej niż inni. Rozegrali jak dotąd najwięcej (już 41!) meczów pośród wszystkich drużyn europejskich i jako jedyni wciąż zachowali na pięć najcenniejszych trofeów. Klubowe MŚ już zdobyli, prowadzą w Premier League, awansowali do finału Pucharu Ligi Angielskiej, biją się o Puchar Anglii, dwumeczem z Interem Mediolan wznowią niebawem rywalizację w Lidze Mistrzów.

Ich moc oddają 1212 kolejne minuty (to przeszło jedna trzecia sezonu!) bez puszczonego gola przez Edwina van der Sara. Rekord tyleż indywidualny świadczący o fenomenalnej klasie bramkarza co zespołowy, oddający odporność MU na popełnianie banalnych błędów. Nikt już nie wysuwa zarzutu sprzed kilkunastu miesięcy, jakoby mistrzowie Anglii zawdzięczali regularne wygrywanie głównie niesamowitym kopnięciom Cristiano Ronaldo. W tym sezonie Portugalczyk uciułał niczego sobie dorobek strzelecki, ale samotnie o wynikach już nie przesądza gdyby wyjąć rzut karny sprzed tygodnia, ostatniego meczu rozstrzygniętego przezeń niemal w pojedynkę musielibyśmy szukać w październiku.
Najpoważniejszych konkurentów w Lidze Mistrzów napędzają osobowości, bez których trudno sobie wyobrazić ich drużyny. Barcelonę inspiruje Leo Messi, madrycki Real Arjen Robben, Liverpool kontuzjowany Steven Gerrard, mediolański Inter Zlatan Ibrahimovic. Wszyscy oni i nie tylko oni odbierają ochotę do przesadnie śmiałego typowania, jak skończy się sezon. Futbol na samym szczycie jest okrutny, faworytom grozi rozczarowaniem właśnie po ostatnie tchnienie. Wyobraźcie sobie, że Manchester jeszcze długo utrzymuje oszałamiające tempo, by ostatecznie w lidze angielskiej ustąpić Liverpoolowi gorszym stosunkiem bramek, a finały Ligi Mistrzów, Pucharu Anglii i Pucharu Ligi Angielskiej przegrać w rzutach karnych. Ilu piłkarzy, trenerów i kibiców z Old Trafford oblałoby sezon za udany?

R.Stec
Posted by: forty

Re: do poczytania - 10/02/2009 00:39


Skupiam się tylko na piłce rozmowa z Michałem Janotą, piłkarzem Feyenoordu Rotterdam






Latem Dzanota wszędzie było pełno. 18 latek w czasie okresu przygotowawczego przebojem wdarł się do zespołu seniorów rotterdamskiego Feyenoordu, jesienią zadebiutował w Eredivisie. Teraz szum medialny opadł, a młody zawodnik wreszcie ma trochę spokoju. Wrócił do zespołu rezerw i zamierza zdobyć z nim tytuł mistrzowski.
Kamil Kołsut: Jesienią stosunkowo często pojawiałeś się na boiskach Eredivisie, choć występy te nie były przesadnie długie. Teraz jednak zaczyna cię brakować nawet na ławce rezerwowych rotterdamskiego zespołu ze zdrowiem aby wszystko w porządku?


Michał Janota: Co chwila dopadają mnie drobne urazy i ostatnio często choruję. Do składu nie łapię się już jednak głównie dlatego, że do gry wracają podstawowi zawodnicy, którzy jesienią mieli problemy zdrowotne. Tymczasowo wróciłem więc do rezerw, ale na mnie przyjdzie jeszcze czas!

Jak wyglądają twoje kontakty z Leo Vlemmingsem, który kilka tygodni temu zastąpił na trenerskim stołku Gertjana Verbeeka?

Uważam, że jest to bardzo dobry szkoleniowiec i po objęciu nowej posady stara się dawać z siebie wszystko. Treningi są ciekawe, a piłkarze bardzo zadowoleni.

Czyli za Verbeekiem nie tęsknicie?


Zajęcia u Gertjana były niesamowicie ciężkie, dużą wagę przywiązywał do przygotowania siłowego i nie wszystkim piłkarzom się to podobało. Chcieli więcej wolnego (śmiech). Ja nie chcę się na ten temat wypowiadać, bo jestem zadowolony ze współpracy z oboma szkoleniowcami.


Jaka więc atmosfera panuje w zespole? Piłkarze są zadowoleni z nowych metod treningowych, ale zmiana szkoleniowca jak na razie nie wpłynęła znacząco na jakość gry. Feyenoord dalej spisuje się fatalnie.

Atmosfera jest pozytywna. Wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, że świetnych wyników nie będzie od razu i na to potrzeba czasu. Czołówkę dogonić będzie ciężko, ale zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby tego dokonać.

Ale przyznaj szczerze, jako zawodnik pierwszej drużyny. Cały czas mierzycie stratę do miejsca dającego szansę gry w europejskich pucharach, czy też coraz częściej zaczynacie spoglądać w dół, z niepokojem obserwując, jak maleje wasza przewaga nad strefą spadkową?

Plan jest taki, że chcemy dostać się do strefy gwarantującej walkę o udział w europejskich pucharach, nie ma innej możliwości.

Przez rozpoczęciem sezonu mówiłeś, że Feyenoord ma świetny skład i stać was na walkę o mistrzostwo Holandii. Jak z perspektywy czasu oceniasz tamte deklaracje?

Nie odwołuję. Gdyby wszyscy zawodnicy byli zdrowi, a nasz zespół nie przypominał szpitala, to bez wątpienia walczylibyśmy o tytuł!

Feyenoord to w ogóle ciekawy przypadek. Czołowy holenderski klub ze wspaniałą historią, rzeszą wiernych fanów i niezłym potencjałem piłkarskim od kilku lat spisuje się w Eredivisie bardzo przeciętnie. Miejsce siódme, szóste, teraz jedenaste.

Życie... Nie można wszystkiego wygrywać, zdarzają się czasy lepsze i gorsze. Teraz nadeszły lata chude i mam nadzieję, że los wkrótce się odmieni. Eredivisie jest ligą wyrównaną, co mi się bardzo podoba, i tutaj każdy może wygrać z każdym. Kiepsko spisujemy się już trzeci rok z rzędu, miejmy więc nadzieję, że nie będzie tak w czwartym.


Zwłaszcza, że Feyenoord poprowadzi wówczas Mario Been. W NEC pokazuje, że lubi stawiać na młodych.

Zobaczymy, jak to będzie i na kogo postawi. Może i ja doczekam się swojej szansy, a jeśli nie, to pójdę na wypożyczenie. Mogłem to zrobić już zimą, ale nasze rezerwy mają spore szanse na mistrzostwo i chce pomóc chłopakom w zdobyciu tego trofeum.

Właśnie, a propos zdobywania tytułów. Kto twoim zdaniem wygra Eredivisie? AZ wydaje się być poza zasięgiem...

Zespół z Alkmaar gra świetną piłkę, ale do końca zostało jeszcze 13 kolejek i nie można niczego rozstrzygać. Moim zdaniem w walce powinno liczyć się jeszcze FC Twente. A Ajax? Nie, żebym nie wierzył w Marco van Bastena, też mają szanse. Ale najpierw muszą odzyskać dawną formę.

Wracając jeszcze do twojej osoby. Nie masz wrażenia, że medialny szum, jaki wytworzył się jesienią wokół Michała Janoty, wreszcie opadł? Na początku sezonu, po znakomitym okresie przygotowawczym, w mediach było cię pełno. Teraz wygląda to już nieco inaczej.

Fakt. Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy. Po pewnym czasie to wszystko stało bardzo denerwujące tyle osób pisało i dzwoniło, pytało o to samo, a potem pisało o tym samym. Bez sensu. Dziennikarze potrafią niszczyć młodych sportowców, więc postanowiłem znacznie ograniczyć udzielanie wywiadów. Potrzebuję trochę oddechu i zamierzam zająć się wyłącznie piłką!

Jesienią niektórzy dziennikarze popadli w taki hurraoptymizm, że nawet wciskali cię do kadry Leo Beenhakkera...

Ja na nie zamierzam i nigdy nie zamierzałem gdziekolwiek wciskać się na siłę. Gram tak jak gram, robię to co kocham i nie pozwolę, żeby dziennikarze, wywiady i różne niemądre plotki popsuły to, do czego powoli dochodzę ciężką pracą.

Oglądałeś mecz Polska - Litwa? Kiedy widzisz, że w kadrze występują tacy gracze jak Trałka, Komorowski, czy Polczak nie żal ci, że sam nie dostałeś od selekcjonera szansy?

Meczu nie widziałem, nie mam niestety dostępu do polskich programów, ale słyszałem, że było nieciekawie. Co do zawodników powołanych przez Beenhakkera - jeśli tam są, to muszą coś sobą prezentować. Teraz szansę dostali oni, kiedyś może dostanę ja. Tyle w tym temacie.
Kamil Kołsut
Posted by: forty

Re: do poczytania - 10/02/2009 15:00

Wiara w cud
Kolejny raz dane nam było przeżyć niewiarygodny, jeśli idzie o poziom i dramaturgię, finał turnieju wielkoszlemowego

Po Wimbledonie 2008 pojawiły się opinie, że pięciosetówka Rafaela Nadala z Rogerem Federerem to był pojedynek stulecia. Ich ostatnia, znów bardzo długa, batalia podczas Australian Open skłania ku głębszej refleksji. Jak się okazuje, wciąż niewiele wiemy o możliwościach człowieka stającego przed najwyższym sportowym wyzwaniem.

Szwajcar na starcie miał więcej atutów, ale to właśnie jemu gra rozsypała się w piątym secie niczym przysłowiowy domek z kart. Upadek był spektakularny, a potem mieliśmy jeszcze łzy w trakcie końcowej ceremonii.

Znany dziennikarz specjalizujący się w opisywaniu tenisa wyłożył w blogu swoje nowe credo: &#8222;Wimbledon wysłał pierwszy sygnał ostrzegawczy, a dziś definitywnie przestałem wierzyć, że Roger jeszcze zrobi postępy. Niektórzy powiedzą, że późno, ale wreszcie zrozumiałem, że nie ma na to szans. Jeśli bowiem ktoś się tu czegoś uczy i doskonali swój tenis, to Rafael Nadal. Hiszpan już dawno nie jest osiłkiem czy tępym rzemieślnikiem, który zabiega i zamęczy każdą ofiarę. Udowodnił dziś ostatecznie, że jest najlepszym tenisistą świata&#8221;. Pogląd niby prosty i jasny, pewnie zrodził się już jakiś czas temu w kilku eksperckich głowach, ale dotychczas nie słyszeliśmy tego zbyt często.

W klubie, w którym się wychowywałem, dwóch chłopaków wyrastało ponad otoczenie. Obaj byli długi czas moimi idolami, bo grali w tenisa pięknie technicznie i zawsze tak, jak sobie tego życzyli trenerzy. Obaj dostawali zawsze najnowszy sprzęt i efektowne stroje. Zazdrościłem im bardzo, kiedy wysłano ich na juniorski turniej na Węgry. Prosto z samolotu trafili potem na korty Legii przy Myśliwieckiej, na znaną imprezę warszawskiej popołudniówki.

No i tam przeżyłem szok. Obaj moi klubowi koledzy zostali szybko sprowadzeni na ziemię przez przeciwników ze Śląska. Na tle tych mistrzów elegancji ich rywale wyglądali niczym dzieci ubogich krewnych, grali starymi rakietami, a o sposobie odbijania piłki lepiej nie wspominać. Zapamiętałem opiekuna młodych Ślązaków. Stał obok kortu, miał zacięty wyraz twarzy i po każdej przegranej piłce syczał w kierunku podopiecznych: &#8222;Grej pieronie abo zaro jadymy do domu&#8221;. Wtedy po raz pierwszy przestałem wierzyć, że dobra technika wystarczy do zwycięstwa.

Federer rekord wielkoszlemowych zwycięstw Pete&#8217;a Samprasa (14) wciąż ma w zasięgu ręki, ale po finale w Melbourne nawet Sampras do niedawna zachwycający się przede wszystkim grą Szwajcara zaczął cieplej mówić o możliwościach Nadala.

Dwa dni po finale w jednym z portali ukazał się tekst pt. &#8222;Jak Roger może pokonać Rafę&#8221;. Autor, Franklin L. Johnson, nowojorski dziennikarz z 40 letnim tenisowym doświadczeniem, przypomniał wszystkie techniczne atuty Federera i w dziesięciu punktach wyliczył, co i jak należy w grze Szwajcara poprawić, by mógł on sięgnąć po zwycięstwo. &#8222;Na koniec muszę jednak zaznaczyć napisał że Rafę trzeba pokonać nogami, a nie rakietą. Siła woli na korcie jest ważniejsza niż siła fizyczna. Rafa ma większy głód sukcesu od Rogera, a gra teraz w tenisa tak dobrze, że Federerowi potrzebny będzie w następnym spotkaniu punkt 11. wiara w cud&#8221;.
K.Stopa
Posted by: forty

Re: do poczytania - 11/02/2009 15:01

Krzynówek na mękach

Mam w swoim domowym archiwum teczkę z napisem "Męczeństwo piłkarzy polskich", a w niej liczne wycinki wywiadów z naszymi graczami występującymi w ligach zagranicznych.

Łączy te rozmowy wielkie cierpienie, jakie towarzyszy pobytowi polskich futbolistów na obczyźnie. Jeśli ktoś przypuszcza, że siedzą oni sobie w krajach Zachodu jak u Pana Boga za piecem, to się grubo myli. Oni tam przeżywają gehennę.

Weźmy Jacka Krzynówka, który kilka dni temu podzielił się swoim bólem z czytelnikami "Przeglądu Sportowego". Ten zasłużony reprezentant Polski (88 występów) gra już w Niemczech od lat, więc prześladowców miał wielu, ale ostatnio był torturowany przez niejakiego Feliksa Magatha, z zawodu trenera. "Krzynówek odsłania szokujące kulisy swojej sytuacji w Wolfsburgu" pisze w nadtytule "Przegląd". Już pierwsze pytanie bulwersuje i wzrusza: "Opuścił pan więzienie Wolfsburg i co dalej?". "Czuję się jak człowiek, który wychodzi na wolność i cieszy się życiem" odpowiada pan Jacek.

Felix Magath, jak wynika z wywiadu, od początku nie lubił Krzynówka. Kazał mu siedzieć na ławce rezerwowych, a jak już pozwalał wyjść na boisko, to tylko złośliwie czekał, aż Polak nie strzeli gola. No i prześladowany pan Jacek nie strzelał. A wszystko brało się z tego, że: "Magath miał koncepcję, aby na lewej stronie wystawiać graczy prawonożnych". Czy to przypadkiem nie wymaga interwencji Europejskiej Komisji Praw Człowieka w Strasburgu? Oczywiście wymaga. "W Wolfsburgu wszyscy są zastraszeni, zestresowani. Każdy, dopóki jest w tym zespole, boi się powiedzieć cokolwiek przeciw Magathowi" &#8211; powiada wypuszczony na wolność polski piłkarz. Felix Magath, oprócz tego, że jest sadystą, jest też znanym w piłkarskim środowisku idiotą, który ewidentnie działa na szkodę swoich pracodawców. Idiotami też są właściciele klubów, którzy płacą Magathowi wielkie pieniądze za to, by nie odnosił sukcesów i obniżał miejsce w tabeli zajmowane przez prowadzoną przez siebie drużynę.

Przypadek Magatha nie jest odosobniony. Identyczną skłonność do sadyzmu i autodestrukcji ma szkoleniowiec francuskiego zespołu AJ Auxerre, który od pewnego czasu gnębi innego naszego gracza, też reprezentanta kraju, Dariusza Dudkę. Wynika to z wywiadu, którego piłkarz udzielił jakiś czas temu Gazecie Wyborczej . Lektura wycinków, które zgromadziłem w swojej teczce, świadczy niezbicie o tym, że zjawisko się rozszerza. Mam udokumentowane przypadki dziwnego zachowania trenerów dotyczące także Europy Wschodniej, a ściśle mówiąc Rosji. Co ciekawe, wszyscy oni pracują akurat tam, gdzie grają polscy futboliści

Posted by: kamasutra

Re: do poczytania - 12/02/2009 08:53

HA...HA....Dobre...placzusiow wsrod naszych orlow jak widac nie brakuje..
Posted by: forty

Re: do poczytania - 12/02/2009 15:59

Karol Bielecki: W Polsce piłka ręczna nie jest doceniana tak jak w Niemczech



Karol Bielecki po powrocie do Niemiec udzielił wywiadu, w którym odniósł się do występu biało czerwonych na tegorocznym mundialu. Wspomniał także o celach sportowych związanych z Rhein Neckar Löwen.



Chorwacja była bardzo mocna, grając przed własną publicznością. Natomiast Francja jest obecnie po prostu najlepszą drużyną na świecie. Obronę Trójkolorowych, a ponadto ich bramkarza Thierry egp Omeyera trudno pokonać. Z tego powodu jesteśmy zadowoleni, że zajęliśmy 3. miejsce na mundialu stwierdził Bielecki, który uważa, iż w polskiej drużynie narodowej drzemie jeszcze większy potencjał. Może się on przyczynić do popularyzacji szczypiorniaka nad Wisłą.

W 2007 roku zdobyliśmy wicemistrzostwo świata. W Pekinie na Igrzyskach Olimpijskich wywalczyliśmy 5. pozycję, a w Chorwacji cieszyliśmy się z brązowego medalu. Udowodniliśmy, iż należymy do światowej czołówki. Marzę o zdobyciu mistrzostwa świata. Jak patrzę na skład reprezentacji i naszą średnią wieku, wierzę, iż możemy zrealizować ten cel. Piłka ręczna nie jest doceniana w Polsce, tak jak w Niemczech, ale my to zmieniamy powiedział rozgrywający, który wierzy, że powoli wraca do dobrej dyspozycji.

Czuję się teraz o wiele lepiej niż było to np. w lecie w Pekinie. Dzieje się tak m.in. z takiego powodu, że w Chorwacji nie grałem tak wiele. Na swojej pozycji miałem bowiem zmiennika Michała Jureckiego, więc występy na MŚ nie kosztowały mnie dużo sił. Mogę wiele popracować nad wytrzymałością, biegać. Jestem gotowy na podjęcie wyzwań stwierdził Bielecki.

Z Rhein Neckar Löwen jestem związany kontraktem jeszcze dwa i pół roku i nieustannie powtarzam, że chciałbym zdobyć z klubem tyle tytułów, ile to tylko możliwe. Pragnę zdobyć mistrzostwo Niemiec oraz triumfować w Lidze Mistrzów dodał Polak.

Wojciech Święch, źródło: handball welt.de
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 13/02/2009 04:00

Nowy Superbasket - numer 3

http://www.gazup.com/Jb7Wj-superbasket_nr_3.pdf-download-mirrors

http://wyslijto.pl/files/pre_download/089spsxuk9
Posted by: forty

Re: do poczytania - 13/02/2009 04:00

Nie chcę się pchać do Legii rozmowa z Marcinem Mięcielem, napastnikiem VfL Bochum




Wydawało się, że po znakomitym sezonie w barwach greckiego PAOK Saloniki Marcin Mięciel wreszcie zaistnieje w swojej ulubionej Bundeslidze. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Dziś Mięciel nie ma większych szans na grę w Bochum i latem niemal na pewno opuści klub. Gdzie odejdzie? Piłkarz chciałby znowu zagrać w Legii, ale nic na siłę. Latem będę jednak do wzięcia za darmo zaznacza jednak 33 latek.


Od kilku spotkań nie łapiesz się nawet w kadrze Bochum na mecze ligowe. Kolejny Polak, który po Tomaszu Zdebelu, wypadł z łask trenera VfL?

Nie, nic z tych rzeczy. Mam złośliwą kontuzję. Na treningu obiłem sobie piętę i pod kością zrobił mi się krwiak. Problem jest taki, że za bardzo nie można mi pomóc. Można oczywiście robić rehabilitację, ale i tak trzeba czekać aż to zejdzie. Sam doktor nie wie kiedy wrócę. Może za tydzień, może za trzy.

Nie zmienia to faktu, że twoje drugie podejście do Bundesligi ponownie okazało się nieudane. W Bochum jesteś tylko rezerwowym, a trener Marcel Koller dał ci zielone światło do opuszczenia klubu.

No tak, ale mam pecha. Podczas przygotowań strzeliłem dwie bramki w sparingu z jakimś chińskim zespołem grającym w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. W pozostałych sparingach sprawowałem się dobrze i nagle ta kontuzja. Ale i tak moje dni w Bochum są policzone.

Koller wyjaśniał ci, dlaczego nie chce stawiać na ciebie w meczach ligowych?

Nie przypominam sobie. Było tak, że mój menadżer rozmawiał z nim latem, bo już pół roku temu chciałem odejść do Legii. Wtedy się nie zgodzili. Minęło pół roku i przyszło te okienko. Zarząd wreszcie się zgodził i czekaliśmy na oferty. Arminia Bielefeld dawała pieniądze, których oczekiwał mój klub i wydawało się, że transfer dojdzie do skutku. Okazało się jednak, że zaprezentowałem się dobrze na zimowym obozie i trener na mnie liczy. Strasznie to pokręcone.

Ile potencjalny kupiec musi za ciebie zapłacić?

W lato tematu odejścia nie było, a teraz Bochum chciało 250 tys. euro. Czyli niewygórowana kwota.

Pewne jest, że latem opuścisz Niemcy?

Myślę, że pewne. Tak uzgodniliśmy z menadżerem klubu. Mam co prawda jeszcze roczny kontrakt, ale jesteśmy po słowie i latem będę do wzięcia za darmo. Ze względu na moją rodzinę skłaniam się ku trzem kierunkom. Chciałbym zagrać albo w Grecji, albo na Cyprze, albo wrócić do Polski.

Nie żałujesz odejścia z PAOK Saloniki? W Grecji byłeś gwiazdą, strzelałeś bramki i mogłeś walczyć o europejskie puchary. W Niemczech twój zespół broni się przed spadkiem, a ty przesiadujesz na ławce rezerwowych.

Tak, ale ja na to patrzę inaczej. Wolę grać w Bochum w Bundeslidze niż w europejskich pucharach w jakimś zespole z Cypru, Austrii czy Grecji. Tam na wysokim poziomie zagram w sezonie 4 spotkania w pucharach i 2 w lidze. W Niemczech co mecz walczymy z jakąś utytułowaną drużyną. Bayern, Bayer, Werder, Borussia, Schalke itd. Gdybym był młodszy na pewno zostałbym w Bochum. Do Bundesligi dostać się niełatwo, więc chciałbym powalczyć. No, ale mam swoje lata. Nie ma co próbować na siłę.


Temat powrotu do warszawskiej Legii jest wciąż aktualny?


Z tego co wiem przed miesiącem było zapytanie Legii do mojego menadżera, ale na transfer nie zgodził się mój klub. A jak będzie zobaczmy. Sam się nie wproszę do klubu, bo to głupio by wyglądało. Ale jeżeli dyrektor Trzeciak przedstawi dobra ofertę myślę, że ją zaakceptuje. Ale klub musi się zachować w takich negocjacjach poważnie.

Co masz na myśli?

W Polsce musimy zmienić mentalność. Kluby do zawodników, którzy wracają z zagranicy podchodzą jakby z łaską. Bawią się w jakieś gierki. Przetrzymują ich przez jakiś czas, zmieniają kwoty netto na brutto, próbują zyskać choćby pięć euro. Tak jak z Krzynówkiem postępowała ostatnio Legia. Trzeba zdać sobie sprawę, że jak się przeciąga taki transfer to przychodzi klub zagraniczny i bierze zawodnika dając mu dużo lepszy kontrakt. Jest to taki brak szacunku. Tak odczuwają to zawodnicy.

Boisz się, że tak może być w twoim przypadki?

Nie, nie chce tu nic ugrać dla siebie. Ja oferty latem będę mieć na pewno. Chodzi o inną rzecz. Wiadomo, że piłkarz za granicą zarabia dużo. Ale jeżeli goście pokroju Krzynówka czy Bąka chcą wracać do kraju to nie powinno się czekać tylko dać im dobre warunki i cieszyć się, że tacy piłkarze chcą grać w naszej, nienajlepszej jeszcze lidze.


Myślisz, że Legia byłaby w stanie spełnić twoje wymagania finansowe?

Bez przesady, nie jestem żadną gwiazdą z wielkimi oczekiwaniami. Chciałbym godnie zarabiać, ale gdybym szczerze porozmawiał z dyrektorem Trzeciakiem pewnie do consensusu byśmy doszli.

Chciałbyś zakończyć karierę w Polsce. Nie warto więc, zamiast tułać się po Europie, wrócić latem i być jeszcze znaczącą postacią naszej ligi.

Myślę, że pogram jeszcze ze trzy cztery lata. Jeżeli zdrowie dopomoże wierze, że jest to możliwe. A czy będę tu gwiazdą czy nie. To nie jest aż tak ważne.

Zobaczymy więc jeszcze słynne przewrotki "Miętowego" w ekstraklasie?

Na pewno. Nie ma innej opcji. Karierę muszę skończyć w kraju. A w jakim zespole? Ciężko powiedzieć.


Tak, ciągle rozmawiamy. Często dzwonimy do siebie. Tomek był kapitanem, był w Bochum bardzo długo. Sytuacja jaka była w klubie nie wszystkim się podobała a on, jako przedstawiciel drużyny mówił więcej niż inni. No i powiedział o jedno zdanie za dużo. Stało się tak, a nie inaczej, ale dla Tomka to żadna tragedia. Mając 35 lat poszedł do klubu walczącego o mistrzostwo Niemiec i europejskie puchary. A nie każdy ma taką możliwość.
Kilka dni temu Bochum w bardzo niemiłej atmosferze opuścił Tomasz Zdebel. Rozmawiałeś z Tomkiem przed jego transferem do Bayeru
Leverkusen?


Drużyna nie próbowała się wstawić za nim u trenera czy w zarządzie klubu?

Najpierw z trenerem rozmawiała Rada Drużyny, później cała drużyna, ale nic to nie dało. Okazało się, że to nie samowolna decyzja trenera, ale całego zarządu. Ludzie z władz klubu powiedzieli, że to ich decyzja i nie zmienią jej. Tomek nie pasował im po prostu do koncepcji.


Wspaniale zachowali się kibice, którzy zamanifestowali poparcie dla Zdebela. Pewnie każdy piłkarz Bochum i nie tylko chciałby być tak poważany przez swoich fanów

Oczywiście. Tomek ma tu wielkie poważanie. Nie tylko w Bochum, ale w całych Niemczech. Grał w klubie długo i co najważniejsze, grał dobrze. Harował dla drużyny. Ale trzeba się z tego cieszyć, że Polak w Niemczech darzony jest takim szacunkiem. To wielka sprawa.
Rozm.S.Staszewski
Posted by: blackjack

Re: do poczytania - 14/02/2009 23:40

Na Wyspach o Borucu: BRAŁ KOKAINĘ, USTAWIAŁ MECZE.



JUTRO MOŻE ZAKOŃCZYĆ SIĘ KARIERA ARTURA BORUCA. Wszyscy czekają na nowe wydanie "News of the World", czyli niedzielnego wydania "The Sun". Jeśli ukaże się to, co podobno ma się okazać, to reprezentant Polski w dość haniebny sposób przejdzie do historii. Wedle BARDZO wielu pogłosek, tabloid opublikuje zdjęcia Boruca zażywającego kokainę. Wiele osób twierdzi, że Celtic już przeprowadził testy na zawartość narkotyków u polskiego bramkarza i wypadły one pozytywnie (czyli bardzo negatywnie). Ale to nie koniec - podobno pojawi się też insynuacja, że Boruc wraz z "polską mafią" ustawiał mecze.

Jezu, natłok oskarżeń taki, że aż trudno to wszystko ogarnąć. Chcielibyśmy wierzyć, że to wszystko jakaś jedna, wielka, bezsensowna plotka, mająca wyprowadzić z równowagi Boruca przed meczem z Rangersami. Bo przecież narkotyki oznaczają bezwzględną dyskwalifikację. Pamiętacie Marka Bosnicha? Był bardzo cenionym golkiperem na Wyspach, a po wykryciu u niego narkotyków został wyrzucony z Chelsea oraz zdyskwalifikowany na 9 miesięcy. W praktyce skończyła się jego kariera. Z kolei Adrian Mutu musiał pauzować 7 miesięcy.

Z kolei powtarza - jeszcze bardziej szokująca plotka - o ustawianiu meczów dotyczy dwóch spotkań, które rzekomo miałyby zostać "skręcone" przez Boruca w porozumieniu z polską mafią. W to nie uwierzymy, dopóki ktoś nam nie pokaże naprawdę wiarygodnych dowodów. Boruc zarabia przecież gigantyczne pieniądze. I coś nam się zdaje, że ktoś w głupi sposób próbuje uzasadnić jego boiskowe (fakt, że czasem kompromitujące) wpadki.

Z niecierpliwością czekamy, aż ukarze się "News of the World". Bardzo chcielibyśmy zobaczyć tam artykuł w stylu "Rooney do Ronadlo: to ja jestem lepszy", a nie "Boruc ćpał i ustawiał mecze". Z tym, że należy pamiętać, że angielska prasa w tropieniu kokainistów ma doświadczenie - wystarczy przypomnieć chociażby modelkę Kate Moss.

[color:#FF6666][/color][/b][b]
Posted by: Szewa

Re: do poczytania - 15/02/2009 00:26

"News of the World" - i wszystko jasne laugh

Przecież ta gazeta swoim pozimem sięga niżej niż SE i Fakt razem wzięte laugh

Swoją drogą, skąd ten artykuł ? Bo coś mi się wydaje, że z jednej z powyższych gazet, albo z jakiegoś serwisu sensacyjno - plotkarskiego laugh
Posted by: kamasutra

Re: do poczytania - 15/02/2009 01:13

Dokladnie.....We wczorajszym wydaniu The Sun na pierwszej stronie ,a w srodku na dwoch stronach jakis gowniarz o wygladzie przedszkolaka (doslownie),obok podobno pietnastolatka co moze i jest prawda bo w stosunku do niego wygladala b.powaznie z niemowlakiem na rekach.A pod spodem dumny cytat o najmlodszym tatusku na wyspach- cale 13 lat.Oczywiscie by bylo jeszcze ciekawiej to nie omieszkali wspomniec o tym ze jak chlopaczyna ciupciala to miala 12 lat....Ot caly The Sun......
Posted by: forty

Re: do poczytania - 16/02/2009 06:03

Quo vadis, Drogba?


Podczas letniego okienka transferowego ogólnoświatowe media spekulowały na temat tego, dokąd odejdzie Didier Drogba?
Zainteresowanie graczem wykazywały takie piłkarskie potęgi, jak chociażby Real Madryt czy Inter Mediolan.
Jednak rosły Iworyjczyk pozostał w klubie. Minęło zimowe okienko transferowe,
kolejne spekulacje prasowe, jednak Drogba wciąż pozostaje wierny "The Blues".
Co dalej z tym piłkarzem? - jego wierność barwom nie przekłada się przecież na jego grę.


Cytat:


"The Tank" przybył do londyńskiej Chelsea w sezonie 2004/2005. Był jednym z głównych celów transferowych nowego trenera "The Blues", Jose Mourinho. Świetne warunki fizyczne, dobra technika, świetna gra "tyłem do bramki" takiego napastnika potrzebował Portugalczyk. W swoim pierwszym zespole "Didi" zdobył 16 bramek, w kolejnym uzyskał 18 trafień. Jego forma wciąż rosła a swój szczyt osiągnął w sezonie 2006/2007, zdobywając łącznie 33 bramki i inkasując tytuł najlepszego strzelca Premiership. Mimo że Chelsea nie zdobyła tytułu Mistrza Anglii, dzięki jego bramce w doliczonym czasie gry mogła cieszyć się ze zdobycia Pucharu Anglii.
Przyszedł październik 2007 roku, z klubu został zwolniony Jose Mourinho, jeden z największym fanów talentu Drogby. Zawodnik nie ukrywał swojego żalu, angielskie media podawały, że właśnie on najbardziej płakał po The Special One. Nie mogąc znieść rozgoryczenia z powodu zwolnienia Portugalczyka, Iworyjczyk otwarcie mówił: "Chcę odejść". Wkrótce pojawia się zainteresowanie ze strony włodarzy Realu Madryt. Przychodzi zimowe okienko transferowe, media spekulują, dokąd odejdzie rosły napastnik, jednak on, mimo wcześniejszych deklaracji, pozostaje w klubie, natomiast Chelsea pozyskuje Nicolasa Anelkę.

Samopoczucie Drogby przełożyło się na jego grę. Z ambitnego piłkarza walczącego o piłkę stał się mało zaangażowanym w grę, często chodzącym bez celu po boisku, zawodnikiem. Jego twarda gra ciałem przemieniła się w wymuszanie fauli częstym symulowaniem urazów. Mimo okazywanego na boisku buntu i niezadowolenia, następca Mourinho Avram Grant stawiał na "Didiego". Skuteczność Iworyjczyka drastycznie spadła, jednak potrafił zdobywać bramki w kluczowych momentach dla drużyny. Zdobył dwie bramki w wygranym 2:1 meczu ligowym z Arsenalem, również dwie bramki dołożył w drugim półfinałowym meczu Ligi Mistrzów z Liverpoolem, przyczyniając się do porażki The Reds.
Jednak w jednym z najważniejszych meczy dla Chelsea w zeszłym roku, w finale Ligi Mistrzów w Moskwie, temperament Drogby okazał się ważniejszy niż dobro zespołu. Po słabej i niewidocznej grze, w dogrywce, za głupie zachowanie został wyrzucony z boiska. Po tym wydarzeniu, mając w pamięci formę Iworyjczyka, angielskie media jasno stwierdziły, że Drogba powinien zostać sprzedany.

Ponownie po otwarciu okienka transferowego swoje zainteresowanie "Didim" wyraził Real Madryt, jednak do wyścigu włączył się również Inter Mediolan. Stery w mediolańskim klubie przejął Jose Mourinho, i odżyły dawne sympatie między trenerem a zawodnikiem. Transfer do Interu wydawał się przesądzony, mówiło się o 30 milionach euro plus prezentującym podobne warunki fizyczne Adriano. Jednak podobnie jak w poprzednich okienkach transferowych Drogba pozostał w "The Blues".
czątek obecnego sezonu nie był zbyt dobry dla "Czołga". Z powodu kontuzji jego miejsce zajął Nicolas Anelka, który po niezbyt udanym początku przygody z "The Blues" teraz odzyskał formę, stając się nawet liderem klasyfikacji strzelców. Po wyzdrowieniu Drogba trafił na ławkę rezerwowych, sądząc, że wkrótce wystąpi w duecie z Anelką. Jednak Luiz Felipe Scolari był zwolennikiem ustawienia 4 3 3 i faworyzował będącego w dobrej dyspozycji Anelkę. Iworyjczyk trapiony przez kontuzje wystąpił od pierwszej minuty tylko w ośmiu spotkaniach, zdobywając zaledwie 3 bramki.W zakończonym zimowym okienku transferowym Drogba nie wzbudzał już takiego zainteresowania jak kiedyś. W mediach pojawiła się informacja, że znajduje się natomiast na liście zainteresowań Jose Mourinho.

Wraz z angielskim mediami zadaję więc pytanie: co dalej z Didierem Drogbą? Jego cena wraz z grą coraz bardziej spada. Czy zmieni coś postawa nowego szkoleniowca wobec tego zawodnika, czy latem odejdzie on z zespołu? Jeśli transfer dojdzie do skutku, do którego klubu trafi? Osobiście sądzę, że Drogba może opuścić "The Blues", jednak wszystko zależy od postawy nowego szkoleniowca. Jeśli zmotywuje piłkarza, przywróci wiarę w siebie i zagwarantuje odpowiedni trening, Drogba pozostanie; jeśli nie, wybierze zapewne Inter Mediolan.
Artur Kocurek
Posted by: forty

Re: do poczytania - 17/02/2009 04:26

Dno sięgnęło dna



Cytat:


W dniu 12 lutego 2009 r. Wydział Dyscypliny PZPN ukarał klub Jagiellonia Białystok SSA z siedzibą w Białymstoku karą zasadniczą przeniesienia do niższej klasy rozgrywkowej (degradacja o jedną klasę) od następnego sezonu po uprawomocnieniu się orzeczenia za udowodnienie pięciu czynów przestępstwa sportowego w latach 2004 2005.


Ukaranemu klubowi przysługuje prawo odwołania się od orzeczenia WD PZPN do Związkowego Trybunału Piłkarskiego
taką informację 12 lutego mogliśmy przeczytać na oficjalnej stronie PZPNu. Walka z korupcją? Wolne żarty...

Liga to nie problem, tylko problem to PZPN, to Ekstraklasa i problem to wyłapanie i zminimalizowanie, bo na całym świecie są tych "parszywych owiec", które dopuszczają się korupcji mówił mi w zeszłym roku Jan Tomaszewski. Nie zawsze zgadzam się ze słowami, które wypowiada "Pierwszy krytyk PZPN u" , ale w tym wypadku popieram go w 100%. Trzeba ukarać w szczególnym stopniu te "parszywe owce", które dopuszczają się korupcji! Co w takim razie budzi największe kontrowersje ? Jagiellonii postawiono siedem zarzutów dotyczących korupcji. Wszystkie spotkania dotyczą sezonu 2003/2004, a także 2004/2005, czyli okresu kiedy klub z Białegostoku występował w ówczesnej II lidze. Z komunikatu wydanego przez klub Jagiellonię Białystok jasno wynika "Działania korupcyjne były podejmowane wyłącznie przez jedną osobę w tajemnicy przed pozostałymi pracownikami i organami Klubu. Nie uwzględniono też, że Klub nie był w żadnym stopniu beneficjentem procederu korupcyjnego, ani nie uzyskał żadnych korzyści w postaci awansu czy uchronienia się przed spadkiem". Dla przykładu Podbeskidzie Bielsko-Biała, drużynie której udowodniono działania korupcyjne w 6 spotkaniach, nałożono karę finansową w wysokości 50 tys. złotych i 6 punktów ujemnych. Gdzie tu szukać logiki?

Na sobotni poranek przygotowałem dla Państwa cytat z wczorajszego wydania "Przeglądu Sportowego". Cytat, który według mnie powinien przejść do historii polskiego futbolu, bo wydaje się tak absurdalny, że nie można go logicznie wytłumaczyć.
Dziennikarz "Przeglądu Sportowego" Marek Ignasiewicz, rozmawiał z Arturem Jędrychem Szefem WD PZPN. Ignasiewicz zadał Panu Jędrychowi pytanie "Dlaczego, oprócz degradacji, nie zastosowaliście kar dodatkowych w postaci ujemnych punktów i grzywny finansowej ?" Na co Szef WD PZPN odpowiedział "Ponieważ wzięliśmy pod uwagę okoliczności łagodzące tak jak to, że w klubie od dłuższego czasu nie ma już ludzi, którzy byli odpowiedzialni za korupcję w tym zespole". Ludzi nie ma? To co? Będziemy karać klub! Okoliczności łagodzące? Zamiast kary finansowej i ujemnych punktów, karą powinna być degradacja! Śmiać się, czy płakać? Chyba jedno i drugie...

Na zakończenie mam dla Pastwa jeszcze jedną ciekawą informację. Jeżeli wyrok w sprawie Jagiellonii Białystok stanie się prawomocny, to w tym sezonie nie będziemy świadkami baraży o Ekstraklasę. Dwie ostatnie drużyny spadną bezpośrednio i do nich dołączy klub z Białegostoku. Z I ligi awans zapewnią sobie trzy pierwsze zespoły. Dlaczego o tym wspominam? Obecnie na miejscu, które daje awans do Ekstraklasy znajduje się... Widzew Łódź, którego wina w aferze korupcyjnej jest większa niż Jagiellonii. Widzew kupił więcej spotkań niż Jaga a mimo to karnej degradacji udało mu się uniknąć... Logika ?
S.Czaplinski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 18/02/2009 15:29

Grunt to rodzinka

Krakowskie siostry uruchomiły lawinę. Najpierw było duże zainteresowanie relacją z ich pojedynku w pierwszej rundzie w Dubaju, potem najczęściej jednak spore zaskoczenie wynikiem, a na końcu istna rzeka komentarzy, zwłaszcza w cyberprzestrzeni, ale także w stacjach radiowych i telewizyjnych.




Szczególnie uaktywnili się przy tej okazji liczni u nas wyznawcy spiskowej teorii dziejów. No bo oni naturalnie już wcześniej i z dobrych źródeł wiedzieli, że faworytka przegra&#8230;

Mecze tenisowych sióstr mają długą historię i charakteryzują się od zawsze zastanawiającą prawidłowością. Taką mianowicie, że najczęściej wygrywają akurat nie te, które wygrać w opinii powszechnej powinny. Jeśli ktoś sobie zada trud i pochyli nad stosunkowo nie tak odległymi wynikami z przełomu lat 80. i 90., gdy grały ze sobą trzy bułgarskie siostry: Katerina Malejewa, Manuela Malejewa-Fragniere oraz najbardziej znana Magdalena Malejewa, to dostrzeże bez trudu tę regułę. Nie inaczej pisana jest też historia już prawie 20 gier pomiędzy amerykańskimi siostrami Venus i Sereną Williams. W odróżnieniu od Bułgarek one spotykały się na korcie niemal wyłącznie przy wielkich, często finałowych okazjach. Co wynik, to niespodzianka, a przy okazji kolejna porcja zarzutów o ustawianie rywalizacji przez ojca.

W ostatnich latach zaczęły się ze sobą spotykać dwie Ukrainki, Kateryna i Aliona Bondarenko, a od wczoraj otwarty jest polski rozdział tej rodzinnej, tenisowej sagi. I wciąż te młodsze albo te z niższym rankingiem wygrywają częściej.
Sytuację tłumaczyła kiedyś na użytek mediów Venus Williams. Spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, znamy się tak dobrze, że w zasadzie wiemy o sobie wszystko. To się potem przenosi na kort. Ja tam niemal słyszę, o czym ona myśli i co planuje. W tej sytuacji zaciskam zęby i staram się skupiać tylko na swojej grze. Z nikim nie gra mi się tak ciężko jak z Sereną.
Tak naprawdę to powinniśmy z dobrodziejstwem inwentarza przyjąć cały ten szum wokół meczu sióstr Radwańskich w Dubaju. Szkoda, że przegrała rozstawiona Agnieszka, fantastycznie, że sukces odniosła przebijającą się z eliminacji i naprawdę dobrze dysponowana Ula, która wejdzie teraz do pierwszej setki rankingu. Walczyły ze sobą dwie Polki, stacja Eurosport pokazała ten pojedynek w bezpośrednim przekazie. Wielu lat było trzeba, byśmy w końcu doczekali takiego wydarzenia.
K.Stopa





Posted by: djviejo

Re: do poczytania - 18/02/2009 17:21

obiektywnie trzeba dodać że isia wcale się do meczu nie przyłożyła

poziom był kiepski
Posted by: leonidas4444

Re: do poczytania - 18/02/2009 20:36

Za Legialive.pl
CYTAT

"Derby: Legioniści nie wykupią biletów gospodarzy
Woytek i Bodziach

Polonia Warszawa nie będzie prowadziła otwartej sprzedaży biletów na spotkanie z Legią. To jednak żadna nowość, ponieważ klub z Konwiktorskiej podobnie postąpił już przy okazji meczu derbowego w kwietniu 2006 roku, kiedy to wielokrotnie wstrzymywano sprzedaż bez podawania przyczyny, a w ostatnich dniach sprzedaży przeniesiono ją nawet do budynku klubowego, w którym sprawdzano... znajomość przyśpiewek o Polonii. Na przyszłotygodniowe derby kibice "Czarnych Koszul" będą mogli wejść na podstawie karnetów, a na Trybunę Kamienną sprzedaż będzie prowadzona w zorganizowanej formie. W dniu meczu kasy biletowe będą nieczynne.

"Warunkiem tejże sprzedaży, będzie pozytywna identyfikacja kibica dokonywana przez Klub. Rezerwacje będzie można składać do zorganizowanych Klubów Kibica Polonii. Zapisy na zakup biletów będą prowadzone do dnia 25 lutego 2009 r., a od dnia 26 lutego br. nastąpi wydawanie biletów w Klubie przy ul. Konwiktorskiej 6, które to będzie można odbierać tylko i wyłącznie osobiście" - czytamy w komunikacie KSP Polonia.

Legia wysłała już do klubu zza miedzy wniosek o bilety dla fanów, jednak na razie nie otrzymała odpowiedzi.

"Cały czas czekamy na odpowiedź PZPN odnośnie przyjmowania na naszym stadionie kibiców drużyn przyjezdnych w rundzie wiosennej" - powiedziała LegiaLive! dyrektor administracyjny klubu z Konwiktorskiej, Beata Malinowska. "Dopiero, gdy uzyskamy odpowiedź z PZPN, odpowiemy na pismo Legii" - powiedziała Malinowska.

Próbowaliśmy dowiedzieć się, jakiej liczby biletów mogą spodziewać się legioniści, w przypadku pozytywnego zaopiniowania sektora gości przy Konwiktorskiej. "Niestety w tej chwili nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Rozważamy różne możliwości. Więcej powinniśmy wiedzieć dzisiaj około godziny 16" - dodała Beata Malinowska."

Że też takie coś ma miejsce w podobno "zawodowej" lidze, żenada i wstyd dla Polonii.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 20/02/2009 02:57



Gra kompleksów


O pobycie Leo Beenhakkera w Polsce można by napisać książkę, tylko kto ją zechce przeczytać, kiedy Holendra już u nas nie będzie?


Wydaje się bowiem, że to, co teraz obserwujemy w relacjach szkoleniowca z pracodawcą, czyli z PZPN, to raczej gra końcowa. Takiego obrotu sprawy należało się zresztą spodziewać już kilka miesięcy temu, gdy Michał Listkiewicz oddawał władzę. Zderzenie kompleksów Grzegorza Laty i Antoniego Piechniczka z kompleksami Beenhakkera musiało prędzej czy później zakończyć się jakąś katastrofą.

O Listkiewiczu wiele dałoby się powiedzieć, ale na pewno nie to, że ma kompleksy. Jako prezes PZPN był pragmatyczny aż do bólu. Nie brał do siebie rozmaitych wypowiedzi czy zachowań Beenhakkera. W przeciwieństwie do Laty i Piechniczka, którzy czuli się przez Don Leo lekceważeni, obrażani, wyśmiewani. Oni, bohaterowie polskiej piłki, tak bardzo zasłużeni i utytułowani. Kiedy rządził Listkiewicz, musieli Holendra tolerować, teraz już tak bardzo nie muszą.

Natomiast Beenhakker swoje kompleksy do tej pory skrzętnie ukrywał, ale w sytuacji konfliktowej już nie jest w stanie się maskować. Szydło wyszło z worka w trakcie wywiadu udzielonego przez Holendra w minioną niedzielę Jackowi Kurowskiemu z TVP Sport. Okazało się, że szkoleniowiec źle toleruje trudne pytania i jest przewrażliwiony na własnym punkcie. Widać, że pozbawiony oparcia Listkiewicza coraz gorzej znosi pobyt w Polsce. Czuje się osaczony i niezrozumiany. Nic zatem dziwnego, że tak bardzo go ciągnie do rodzinnego Rotterdamu.

Co do Rotterdamu i pracy społecznej, którą Holender chce podjąć w klubie Feyenoord, to oczywiste jest, że każdy ma prawo robić w czasie wolnym, co mu się podoba. Ale tak samo oczywiste jest to, że pewnych rzeczy selekcjonerowi reprezentacji Polski robić po prostu nie wypada. Doradztwo w wielkim klubie to nie są medytacje o poranku na środku jeziora, co Beenhakker tak bardzo lubi robić na urlopie. Wszystkie firmy na świecie dlatego płacą wybranym ludziom ogromne pieniądze, bo na określonym polu chcą ich mieć tylko dla siebie.

Nie zmienia to jednak faktu, że Grzegorz Lato, nawet mając rację, jest w piekielnie trudnej sytuacji. Jak zwolni Beenhakkera, to będzie musiał zapłacić za zerwanie kontraktu. A jak w dodatku piłkarze przerżną eliminacje, to również będzie wina prezesa i PZPN. No, a jak nie zwolni i piłkarze tak czy inaczej przerżną, to też wszyscy będą mu mieli za złe, że nie podjął w odpowiednim momencie męskiej decyzji. I tak źle, i tak niedobrze. Grecka tragedia w polskich dekoracjach z Holendrem w roli głównej.
A.Fąfara
Posted by: forty

Re: do poczytania - 20/02/2009 16:21

Z dużej chmury..mały deszcz ?

Od tygodni spekulowano na temat przejścia Stoudemirea do innej, potencjalnej drużyny. Sporo ostatnio mówiło się o zmianie barw klubowych przez Chrisa Bosha. Większość z nas ogarnęło mocne zdziwienie, kiedy potencjalny faworyt na Zachodzie, Szerszenie oddały Tysona Chandlera do beniaminka z Oklahomy. Wszystko jednak się odwróciło, a zawodnik wraca do Nowego Orleanu, ponieważ jego niedawno kontuzjowane kolano przeszkodziło w przejściu testów medycznych. Bomb, której mało kto się spodziewał miała być wymiana Shaqa na BigBena..skończyło się na wielkiej plotce!

Jakie transfery nam zakończyły nam okienko transferowe?

1. Hitem można nazwać wymianę pomiędzy Miami a Toronto i przeprowadzkę J.O. do Heat, a Matrixa do Raptors.

2. Aktywni pozostali też Lakers, którzy po oddaniu Vlado Radmanovića za Adama Morrisona do Charlotte, wysłali innego wysokiego gracza Chrisa Mihma do Memphis. Mitch Kupchak za drugi ruch, zyskał wybór w drugiej rundzie draftu.


3. W końcu swój skład przemeblowały chicagowskie Byki. John Paxson oddał do Sacramento kończący się kontrakt Drew Goodena i ciagle wysoką umowę Andresa Nocioniego. Ponadto rezerwowych Cedrica Simmonsa z Michaelem Ruffinem . W zamian pozyskał, dobrze znanego w Chicago (grał już tam jeden rok) Brada Millera oraz będącego w świetnej formie w tym sezonie Johna Salmonsa. Do Knicks oddał niechcianego w rotacji Larry'ego Hughesa , a w zamian otrzymał również znanego w Chicago - Tima Thomasa (powinien dać Bykom większą siłę w ataku). Rotację Bulls uzupełnią Jerome James i Anthony Robertson.

4. Ike Diogu (numer 9.draftu z 2005) z Portland powędrował do Sacramento w zamian za ..Michaela Ruffina. Królowie obok Diogu (czwarty już klub w lidze!), Goodena i Nocioniego jeszcze bardziej podkreślili swoją aktywność na rynku. Pozyskali oni też nowego obrońcę - Rashada McCantsa (nr.14 z 2005 roku) z Minnesoty i rezerwowego centra Calvina Bootha. Na koniec dnia Sacramento dostało Williego Solomona z Toronto (Patrick OBryant poszedł z Bostonu do Toronto, a aktualni mistrzowie dostali wybór w drugiej rundzie draftu). Podsumowując Królewska Rewolucja!

5. Timberwolves z kolei chcą zalepić lukę po kontuzji Ala Jeffersona i dobrali ciągle niespełnionego Sheldena Williamsa z Kings. Obok piątego numeru draftu 2006 roku, Wilki dostali wsparcie obwodu w osobie Bobbyego Browna.

6. Co się odwlecze to nie uciecze! Tak można nazwać drugie podejście do wymiany Chrisa Wilcoxa. Dotychczasowy podkoszowy Thunder, po nieudanej przeprowadzce do Hornets, zasili szeregi NY Knicks. Wraz z Larrym Hughesem ma on być wzmocnieniem obrony Nowojorczyków. Jednak Wilcox nie jest typem wysokiego gracza, którego preferuje coach DAntoni. Z reguły w swoich szeregach, miał on graczy dynamicznych i potrafiących celnie rzucić z obwodu (przykłady to Amare, Thomas czy ostatnio Harrington). Knicks ciągle obniżają swój pułap płac.

7. Po oddaniu Jamesa do Chicago, NY wydali Oklahomie weterana Malika Rosea (Rose i Wilcox mają kończące się po sezonie kontrakty). Dodatkowo pozyskali Thabo Sefaloshę z Chicago za wybór w pierwszej rundzie draftu (Thunder mieli ich aż 5!).

8. Ostatnia wymiana tego sezonu to przejście Rafera Alstona do Orlando. Po wczesniejszym dokoptowaniu Tyronea Lue, Magic ciągle szukali zastepcy dla kontuzjowanego Jameera Nelsona. Padło na Alstona, który jest graczem wszechstronnym i na pewno będzie solidnym zastępcą Nelsona. Tym samym Magic wrócili do gry o wyższą stawkę, gdyż para Johnson Lue to było zdecydowanie zbyt mało na walkę z Cavs czy Celtics. Na mocy tej wymiany Rockets otrzymali Kylea Lowry'ego z Memphis i Briana Cooka z Magic. Niedźwiadki Grizzly dostali pierwszorundowy wybór w nastepnym drafcie od Magic!



Czy te wymiany jakoś wpłyną na biorące w nich udział drużyny?

Na pewno zyskali Heat (wypełnili lukę pod koszem i dostali gracza podobnego do Mariona Samario Moona) , a Raptors oczyścili atmosferę w szatni.Byki mają ciągłą nadzieję na play off, a Brad Miller (świetnie współpracuje z obwodowymi i potrafi skutecznie podać) ma poprawić jakość Byków w strefie podkoszowej, na pewno zagrożenie z obwodu wniesie Tim Thomas. Salmons ma z kolei zająć miejsce w rotacji niechcianego Larryego Hughesa. Jednak przy nazwiskach Rosea , Hinricha i Gordona może być mu ciężko z ilością minut. Zastanawiam się co z nowych graczy wykrzesa Mike DAntoni? Na pewno przyda mu się Hughes, a gracz polubi grę w ataku nowego trenera. W końcu Wilcox może odciążyć Davida Lee, a nawet grać w parze z tym graczem, kiedy Knicks spotkają sie z Cavs bądź Celtics (ciągle nadzieja na play off!). Zaskoczyło też Orlando i ściągnięcie Alstona to niejako zmniejszenie bólu głowy Stana Van Gundy'ego.

Na pewno te wymiany nie spełniły naszych oczekiwań i po raz kolejny nie doczekaliśmy się mega transferu np. Cartera, Cambyego czy Artesta.
woitekski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 23/02/2009 16:25

Jagiellonia jest dziś transparentna do bólu, coraz lepiej zorganizowana. Jest ważną wizytówką miasta i regionu mówi prezes Jagiellonii Białystok Ireneusz Trąbiński.




Kurier Poranny: Kiedy zetknął się Pan z problemem afery korupcyjnej w Jagiellonii?

Ireneusz Trąbiński: Pracę w Jadze rozpocząłem 15 maja 2008, a już w czerwcu zetknąłem się z wydziałem dyscypliny. Najpierw wezwano na przesłuchania kilku piłkarzy. Potem otrzymaliśmy pismo o postawieniu siedmiu zarzutów.

Czy klub już wtedy dysponował wiedzą na temat tych zarzutów?

Konkretną jeszcze nie. Po otrzymaniu pisma umożliwiono nam zapoznanie się z materiałami będącymi w posiadaniu WD, które otrzymano z wrocławskiej prokuratury. Mogliśmy je tylko przeczytać na miejscu, zrobić notatki, ale bez możliwości kopiowania akt. Dokumenty przeczytały trzy osoby: wiceprezes Artur Kapelko oraz dwaj nasi prawnicy, którzy sprawą zajmowali się od początku. Z taką wiedzą pojechaliśmy na wezwanie wydziału, którego przewodniczącym był wówczas Adam Gilarski.
Umożliwiono nam prezentację naszych argumentów i wezwano do złożenia ich na piśmie. Przygotowaliśmy obszerny dokument, w którym odnieśliśmy się do zarzutów. Zaprezentowaliśmy też wszystkie działania klubu, bieżące i te z przeszłości.

Jakie to były działania?

Prawie dwa lata wcześniej, na długo przed postawieniem nam jakichkolwiek zarzutów, Jagiellonia sama zgłosiła się do białostockiej prokuratury, informując o podejrzeniu działań korupcyjnych przy okazji meczów z naszym udziałem. O ile mi wiadomo, jest to jedyny taki przypadek w historii afery korupcyjnej. Po roku śledztwa umorzono sprawę.

Po pewnym czasie materiały te zostały przekazane do Wrocławia. W efekcie prokuratura wrocławska przyznała nam status pokrzywdzonego. To także jedyne takie zdarzenie w naszym futbolu.

Warto też zaznaczyć, że władze klubu same zgłosiły się rok temu do wydziału dyscypliny, informując o naszych podejrzeniach, z prośbą o ich sprawdzenie. Tego także nie uczynił na takim etapie postępowań żaden klub.

A co się działo w samej Jagiellonii?

Z chwilą, kiedy ja podjąłem temat korupcji, natychmiast zmieniłem treść kontraktów z piłkarzami, wprowadzając stosowne klauzule i zabezpieczenia antykorupcyjne; sam rozmawiałem z wieloma pracownikami, uzyskując od nich stosowne oświadczenia na temat ich wiedzy dotyczącej tamtego niechlubnego okresu. Co więcej, uznając część zarzutów za bezsporne, zaproponowałem, by złożyć wniosek o samo ukaranie, co zostało zaakceptowane przez zarząd i akcjonariuszy.

Wobec tego wszystkiego ze zdziwieniem przyjąłem fragment wywiadu przewodniczącego wydziału Artura Jędrycha, w którym powiedział, że nie zastosowano wobec nas kar dodatkowych w postaci ujemnych punktów i grzywny finansowej, ponieważ wzięto pod uwagę okoliczności łagodzące, jak na przykład to, że w klubie od dłuższego czasu nie ma już ludzi, którzy byli odpowiedzialni za korupcję.

Proszę porównać okoliczności łagodzące, o których mówił pan przewodniczący, i te, które podałem. I jeszcze jedno. O jakich ludziach mówi przewodniczący, gdy z akt wynika niezbicie, że w klubie w korupcję zamieszany był tylko jeden człowiek?

Co się działo potem?

Wydział zapoznał się z naszymi argumentami i wezwał nas na kolejne spotkanie. Było to chyba na początku lipca. Po kolejnym wysłuchaniu naszych argumentów i odpowiedzi na kilka pytań przewodniczący WD stwierdził, że w świetle posiadanych materiałów oraz tego, czego dowiedział się od nas, odracza wydanie ostatecznej decyzji, gdyż zamierza poprosić prokuraturę we Wrocławiu o kolejne dokumenty dotyczące naszego klubu.

To chyba Was ucieszyło?

Oczywiście. W ten sposób WD pośrednio przyznał, że istniejące materiały są niewystarczające do ukarania Jagiellonii. A ponieważ prokuratura poinformowała wydział, że nie ma żadnych innych materiałów, procedowanie w naszej sprawie zostało jak mogę się domyślać zamrożone, ponieważ do końca 2008 roku nie została podjęta w naszej sprawie żadna decyzja. Co tylko potwierdzało moje domysły.

Aż tu nagle taki zwrot akcji
.

Właśnie. I przyznam, to mnie dziwi. Nowy przewodniczący wydziału, Artur Jędrych, zwrócił się w grudniu do Wrocławia o materiały dotyczące Jagiellonii. W styczniu ponownie otrzymał informację, że więcej dokumentów nie będzie. Oznacza to, że wydział podjął decyzję na podstawie dokumentacji z połowy ubiegłego roku.

To które mecze i jak zostały kupione?

Po wydaniu orzeczenia przewodniczący WD udzielił kilku wywiadów. W jednym z nich powiedział, że na razie nie może ujawnić, o jakie mecze z udziałem Jagiellonii chodziło. Więc ja też dostosuję się do tej sugestii. Ujawnię te informacje, jak tylko uzyskam zgodę WD. Mogę powiedzieć, co naszym zdaniem, wynika z dokumentów, które są w posiadaniu wydziału. W Jagiellonii nie istniała z całą pewnością żadna struktura korupcyjna. Działania były podejmowane wyłącznie przez jedną osobę, niestety, wysokiego rangą pracownika klubu. Osoba ta już dawno u nas nie pracuje. Nikt inny w Jadze nie wiedział o jej działaniach ani nie był w to zaangażowany. Mam tu także na myśli piłkarzy i sztab szkoleniowy.

Poza tym klub nie był w żadnym stopniu beneficjentem procederu korupcyjnego. Nie uzyskał żadnych korzyści, ani w postaci awansu, ani w postaci uchronienia się przed spadkiem. W innym wywiadzie przewodniczący Artur Jędrych powiedział, że Zagłębie Lubin za cztery udowodnione mecze zostało zdegradowane i otrzymało jeszcze karę dodatkową. To prawda, tylko że te cztery mecze dały mu awans. Cztery, pięć meczów, prawie to samo. Prawie robi jednak różnicę.

I jeszcze jeden bardzo ciekawy wątek, który chyba nie był w ogóle wzięty przez WD pod uwagę. W kilku opisywanych w dokumentach zdarzeniach korupcyjnych chodziło niekoniecznie o wygraną Jagi, ale o określony wynik w takim meczu. Nawet żargon użyty w niektórych zeznaniach sugeruje, że mogło chodzić o ustawianie wyników meczów, co może wiązać się raczej z zakładami bukmacherskimi i stamtąd czerpanymi korzyściami majątkowymi.

Podkreślam, że są to wyłącznie nasze obserwacje, wynikające z analizy akt. Zupełnie jak w tej anegdotce: może ty ukradłeś, a może ty byłeś okradziony; nieważne, tak czy siak, byłeś zamieszany.

Czy idąc na feralne posiedzenie WD, spodziewał się Pan, że Jagiellonia zostanie zdegradowana z ekstraklasy?

Zupełnie nie. Spodziewałem się kary, bo kilka faktów było bezspornych i odpowiedzialność nie mogła nas minąć. Byłem na to przygotowany. Tak to też potraktowaliśmy już w lipcu ubiegłego roku, kiedy sami złożyliśmy propozycję kary. W obu tegorocznych posiedzeniach z naszym udziałem byłem obecny ja i dwaj ci sami prawnicy. Po raz pierwszy zostaliśmy wezwani na 4 lutego, na godzinę 16. Panowie z WD byli bardzo zajęci, ponieważ przed ich oblicze zostaliśmy poproszeni w okolicach godziny 18. Kilka postawionych nam pytań jednoznacznie sugerowało podejście wydziału. Formalnie odrzucono nasz lipcowy wniosek o samoukaranie i oświadczono, że w następny czwartek zostanie podjęte ostateczne orzeczenie.
Wracaliśmy do Białegostoku w podłych nastrojach, ale nie oczekiwaliśmy najgorszego. Widząc negatywne podejście WD do naszej sprawy, po analizie i konsultacjach złożyliśmy nowy dokument. Były w nim zawarte wszystkie nasze argumenty oraz nowy wniosek o wyższą karę dla klubu.

Jak się okazało, nie na wiele to się zdało.

To było 11 lutego. Czekaliśmy już krócej, weszliśmy tylko godzinę po ustalonej porze. Komunikat był krótki i jednoznaczny. Za pięć udowodnionych, zdaniem WD, zarzutów jesteśmy ukarani karą degradacji. Długo nie mogliśmy dojść do siebie. Pozwolę sobie na osobistą dygresję. Nie jestem długoletnim działaczem sportowym. 20 lat spędziłem w biznesie, od 12 lat kieruję firmami. Uznaję zasadę, że umów trzeba dotrzymywać. Co oznacza, że pięć lat temu była to Jagiellonia i dziś też jest to Jagiellonia. Brzydkie działania tamtego okresu w jakiś sposób obciążają nas i dziś, jeśli teraz zostały ujawnione. I musimy się z tym zmierzyć, bez względu na to, jak to dla nas jest przykre. Ale także wierzę w sprawiedliwość. I jej triadę. Jeżeli jest prokurator, to musi być też obrońca. A obiektywny sędzia wydaje werdykt.
Oceniam sytuację (ja, ale też akcjonariusze, zarząd, prawnicy) sprzed pięciu lat wyłącznie na podstawie dokumentów i faktów w nich zawartych. To, co jest złe i udowodnione, zasługuje na karę. Tam natomiast, gdzie pojawiają się poszlaki i hipotezy, ale brak niezbitych dowodów, w prawie polskim nie wystarcza do wymierzenia kary. Wątpliwości muszą być oceniane na korzyść podejrzanego. I dlatego składaliśmy takie, a nie inne wnioski o karę. Dlatego jestem do dziś poruszony werdyktem. I wierzę w sensowność naszego odwołania.
Gdyby w naszym klubie istniała struktura korupcyjna, gdyby skala działań była duża, gdybyśmy odnieśli wymierne korzyści, a klub w obliczu zarzutów szedł w zaparte, byłbym pierwszy, który zgodziłby się z orzeczoną karą. Ale przecież w świetle faktów i informacji zawartych w dostępnych dokumentach było zupełnie inaczej.

Czy nie boi się Pan, że organ odwoławczy podzieli racje wydziału dyscypliny, a nie Jagiellonii? Nikomu jeszcze nie udało się przekonać do swoich racji Związkowego Trybunału Piłkarskiego.

Tak, boję się. Wszystko jest możliwe. Ale z drugiej strony, wierzę, że nasze argumenty zostaną wzięte pod uwagę przez organ odwoławczy i że decyzja zostanie zmieniona.

Kibice deklarują, że będą z klubem. Ale czy degradacja nie zniechęci reklamodawców, sponsorów? Jakie straty może ponieść Jagiellonia?

No cóż, wiele może się zdarzyć. Ale właśnie teraz okaże się, kto wierzy w czystość i sprawność działania nowych właścicieli i nowego zarządu. A kto, pod pretekstem oskarżeń o czyny sprzed pięciu lat, będzie chciał się wycofać. Zwłaszcza w Białymstoku i na Podlasiu będzie to widoczne, kto wierzy w Jagę, a komu jej los jest obojętny.

Sam jestem menedżerem i biznesmenem. Wiem, jakie są relacje biznesu i sportu. Jak na wizerunek firmy wpływają nieczyste operacje czy niejasne kontakty firm i ich partnerów. I jak to może wpływać na ich wizerunek oraz, co najważniejsze, na wartość rynkową. Ale zadaję pytanie: czy mówimy o skorumpowanym działaczu i sytuacji z poprzedniej epoki, czy mówimy o stabilnym, budującym sprawną organizację, wiarygodność biznesową i ciekawe perspektywy klubie? Jagiellonia jest dziś transparentna do bólu, coraz lepiej zorganizowana oraz jest ważną wizytówką miasta i regionu.

Czy rozmawialiście z Canal +? Podobno stacja nie będzie chciała transmitować spotkań Jagi?

Nic na ten temat nie wiem. Już w drugiej kolejce rundy wiosennej Canal + zapowiedział transmisję z meczu Lech Poznań Jagiellonia. Ponieważ decyzja WD jeszcze nie jest prawomocnym wyrokiem, mam nadzieję, że transmisje telewizyjne będą przeprowadzane. Jest to ważne dla klubu nie tylko ze społecznego czy prestiżowego powodu, ale także z przyczyn finansowych i marketingowych.

Czy skontaktowaliście się z prezesem PZPN Grzegorzem Lato, który zapowiadał, że za korupcję nie będą karane kluby, tylko ludzie?

Wydział dyscypliny, co do zasady, jest jednostką autonomiczną w strukturach PZPN i według mnie nie jest wskazane, by podlegał czyimkolwiek naciskom, nawet prezesa związku. Nie będę więc kontaktował się z Grzegorzem Lato, bo uważam, że nie tędy droga. Szef związku ma na głowie wiele ważnych i bardzo ważnych spraw. Wierzę natomiast w postępowanie odwoławcze.

Czy przygotowujecie strategię działania na wypadek, gdyby jednak degradacja stała się faktem?

Jak każdy dobry szef firmy, staram się mieć alternatywne plany (in plus, ale i na wypadek nieszczęścia) w stosunku do aktualnie realizowanych. Ale trzymam mocno kciuki, by te gorsze nie musiały być wprowadzane w życie.

Czy z całej tej historii można wysnuć jakiekolwiek wnioski?

Posłużyłbym się pewną alegorią. Obok Jagiellonii najbardziej rozpoznawalną marką naszego regionu są żubry. Mimo że są całkowicie chronione, czasem trzeba dokonać selektywnego odstrzału. Ja odnoszę wrażenie, że w tym przypadku nie strzelano do zwierzęcia chorego, które może zarazić inne, czy też do jednostki agresywnej, mogącej nieść znaczne szkody. Strzelono do żubra, który stał najbliżej.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 25/02/2009 00:34




Mecz Interu Mediolan i Manchesterem United słusznie wzbudza największe emocje pierwszego wieczoru Ligi Mistrzów, nawet u kibiców innych drużyn. Na San Siro dojdzie nie tylko do pojedynku mistrza Włoch z mistrzem Anglii, którzy i w tym sezonie z dużą przewagą prowadzą w swoich ligach. Ale przede wszystkim będzie to starcie największych piłkarskich osobowości świata: Jose Mourinho z sir Aleksem Fergusonem, i ich padawanów Zlatana Ibrahimovica z Cristiano Ronaldo.

Ten pierwszy pojedynek spycha w cień ten drugi (i będzie spychał przynajmniej do pierwszego gwizdka), za sprawą gierek psychologicznych Mourinho. Special One pytany o plan, odpowiada, że całe jego zadanie to przekazać drużynie swój entuzjazm i radość. Reszta to taktyka, czyli żaden problem. Wyeliminowanie MU nie oznacza dla mnie niczego szczególnego. Liczy się tylko awans do następnej rundy. Rywale nie tworzą lepszej drużyny od nas, dlatego nie obawiamy się ich. Wierzę, że za kilka miesięcy zagramy w finale stwierdził. I znów usłyszeliśmy starego, dobrego Jose, który za czasów prowadzenia Chelsea prowokował w ten sposób rywali, doprowadzając do gniewu, a jednocześnie tchną pewność siebie w swoich zawodników?
erguson niczym prezes PiS ostatnio (nie sądziłem, że użyję kiedykolwiek takie porównania, to tylko ten jeden raz) na zaczepki i prowokacje odpowiedział "polityka miłości" : Mój stary przyjaciel... Już go widzę, jak mówi na konferencji prasowej, że ma dobrą statystykę w rywalizacji z Manchesterem (bo ma z 12 konfrontacji z MU jego dryżyny, Porto i Chelsea wygrały sześć, przegrywając tylko jeden raz red.). Niektórzy go nie lubią, bo jest impertynencki, zbyt pewny siebie. Co do mnie, ja go uwielbiam. Jest dobry w tym, co robi stwierdził sir Alex.

Jeszcze bardziej ekscytujący będzie pojedynek jednych z najlepszych piłkarzy naszych czasów Ibrahimovica i CR7. Piszę o nich jako o uczniach swoich trenerów, choć to Ferguson miał więcej czasu i okazji do uformowania z Ronaldo zawodnika jakim jest on dzisiaj. Miał na niego wpływ przez cały okres gdy Cristiano przeistaczał się z chłopca w mężczyznę i z szybkiego grajka w wielkiego piłkarza. Nie bez powodu już trzy lata temu Ruud van Nistelrooy odsyłając Portugalczyka na skargę do trenera MU, mówił "idź do tatusia"...
Ale Zlatan właśnie stwierdził w jednym z wywiadów na temat Mourinho, że "od niego nauczyłem się więcej niż przez ostatnie pięć lat Ajaksie, Juventusie i Interze od Ronalda Koemana, Fabio Capello i Roberto Manciniego razem wziętych. To najbardziej kompetentny trener z jakim miałem do czynienia w karierze. Wie wszystko, na każdy temat, nauczył mnie nawet rozmawiac z mediami&#8230;" (cytat za &#8222;Guardianem).

Mourinho, który wie wszystko, twierdzi, że Ibrahimović to najlepszy piłkarz świata. Ferguson nie musi nic mówić na wsparcie CR7. Za Ronaldo przemawiają wszystkie trofea, jakie zdobył za ubiegły sezon, od &#8222;Złotej Piłki&#8221; po Najlepszego Piłkarza Roku FIFA. Jak dotąd do jedynej bezpośredniej konfrontacji między nimi doszło w październikowym meczu eliminacji MŚ 2010 Szwecja Portugalia w Sztokholmie. Obaj przeraźliwie zawiedli. Zamiast joga bonito widzowie obejrzeli jedną! groźną akcję Ibrahimovica i kilka aktorskich prób wymuszania wolnego przez Ronaldo, marnych zresztą. Schodzących do szatni pożegnały gwizdy. O wiele lepiej wypadli wspólnie w słynnej reklamówce Nikea, w której Cristiano czarował dryblingiem, a Ibra strzałem z powietrza z kilkunastu metrów strącał pachołek z głowy kolegi."Który lepszy? Ja tego nie wiem" stwierdzał na koniec reklamówki Eric Cantona. My będziemy odrobinę mądrzejsi już dziś, późnym wieczorem...
M.POL
Posted by: zalayeta

Re: do poczytania - 25/02/2009 02:22

Forty taka moja prośba nie obraź się jesli juz cos wklejasz to popraw błedy a tak poza tym to te twoje nabijanie postów przez takie sztuczne pisanie do forum nic nie wnosi.Otwórz sobie pp ( nie wiem czy masz czy nie)i tam zamieszczaj swoje newsy bo powoliu ograniesz całe forum stekiem głupich tematow.
Pozdr
Posted by: TampaBay

Re: do poczytania - 25/02/2009 02:42

lepsze to niz nabijanie postow na Qc
Posted by: Maldini$$

Re: do poczytania - 25/02/2009 02:56

Ja jak mam czas to sobie czytam. Temat może być.
Posted by: xqwzts

Re: do poczytania - 25/02/2009 03:57

co ty chcesz od niego... Wiele swietnych artykulow wstawia, nie wszystkie mi akurat odpowiadaja, ale te ktore mnie zainteresuja to czytam.
Wiec forty, rob dalej to co robisz wink
Posted by: rafal08

Re: do poczytania - 25/02/2009 04:02

Tez jestem za piwo ,szkoda mi czasu na przegladnie jakichs stron zalozmy z ciekawostkami a on wybiera to co jest ciekawe(moim zdaniem) i lubie sobie to poczytac jak mam chwile.

A krzaczki robia sie nawet przy - albo " wiec to nie jego wina smile
Posted by: forty

Re: do poczytania - 25/02/2009 14:41

[ ]Nie leć, Adam, nie leć!

Kwestia, czy Adam Małysz, nasze wielkie sportowe dobro narodowe, powinien nadal skakać i niszczyć legendę, na którą pracował przez wiele lat, trochę przypomina pytanie dotyczące Leo Beenhakkera, czy selekcjonerowi wolno robić po godzinach pracy to, co mu się podoba.

Najprostsza odpowiedź w obu przypadkach powinna być taka sama: to prywatna sprawa sportowca i trenera.

A zatem: róbta, co chceta? Niezupełnie. Pisałem tydzień temu, że Beenhakkerowi nie wypada podejmować zobowiązań dotyczących piłki nożnej, nawet bezinteresownych, dopóki jest trenerem naszej reprezentacji. No, a co z Małyszem? Może skakać do czterdziestki i zajmować coraz bardziej odległe miejsca? Prawdę powiedziawszy, nikt mu nie jest w stanie tego zabronić, ale nie sądzę, by była to satysfakcjonująca odpowiedź dla wszystkich wielbicieli skoczka z Wisły. Ci ludzie jeździli za nim po całym świecie, siadali milionami przed telewizorami i na pewno mieli swój udział w stworzeniu jego legendy. Twierdzą nie bez racji, że skoro dawno temu, mając zaledwie 20 lat, był bliski zakończenia kariery z powodu braku sukcesów, to dlaczego teraz, kiedy jest już mężczyzną po trzydziestce, trochę się w życiu naskakał i niemało na tym skakaniu zarobił, nie może podjąć męskiej decyzji?

Wtedy jednak na pewno dużo łatwiej było Małyszowi rzucić skakanie i zająć się dekarstwem. Dziś zapewne obowiązują go rozmaite umowy obligujące do kontynuowania kariery. Poza tym chyba wciąż ma szczerą nadzieję, że coś się w tym jego skakaniu odmieni na lepsze. A przynajmniej miał tę nadzieję do niedawna, gdy jechał po radę do Hannu Lepistoe. Doświadczony fiński trener, zamiast powiedzieć naszemu mistrzowi prawdę, że wiek robi swoje i że rzadko się do tej pory zdarzało, by skoczek po trzydziestce sięgał po wielkie sukcesy, bezpodstawnie podtrzymał Polaka na duchu. Udzielił jakichś fachowych wskazówek, które oczywiście pomogły jak umarłemu kadzidło. Dowodem 22 miejsce w konkursie na mniejszej skoczni, na której Małysz miał rzekomo pokazać wszystkim Schlierenzauerom i Morgensternom, gdzie raki zimują.

Co będzie dalej, nie mam zielonego pojęcia. Igrzyska olimpijskie w Vancouver, od których dzieli nas niespełna rok, to mocna pokusa dla polskiego skoczka, by podjąć jeszcze jedną próbę. Dziś trzeba by chyba odwrócić słynne zawołanie telewizyjnego sprawozdawcy Krzysztofa Miklasa i krzyknąć: "Nie leć, Adam, nie leć!" Tylko czy posłucha?
A.Fąfara
Posted by: morski_ptak

Re: do poczytania - 26/02/2009 04:36

forty glupi tekst, gdyby tak mysleli wszyscy ze jak nie idzie - konczyc kariere to nie byloby wspanialych come backow po obnizce formy. Spojrz na Martina albo Noriakiego laugh laugh laugh Z niego to niezly juz cpun musi byc skoro tyle razu wącha ten snieg podczas skoku a jeszcze ma mało. Dla mnie takie odejscie po jednej porazce jest zenujacą i nie cenie juz owej postaci - ala Tygrys Michalczewski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 26/02/2009 16:13

Kalifornia, ojczyzna nowoczesnego dopingu

Firma Amgen, która sponsoruje wyścig Dookoła Kalifornii jest producentem substancji, która doprowadziła do wielkiego skandalu dopingowego. W amerykańskim koncernie zdają sobie jednak z tego sprawę.

Erytropoetyna, w skrócie Epo, to wytwarzany przez nerki hormon, który stymuluje produkcję czerwonych krwinek. W 1989 roku badania nad nią doprowadziły do wprowadzenia przez koncern biotechnologiczny Amgen na rynek Epogenu, syntetycznej wersji Epo. Wszystko w celu leczenia chorych na anemię i nowotwory.


Wyroby Amgen zachwala sam Lance Armstrong. Oni żyją z produkcji leków, które ratują ludzkie istnienia. Sam jako chory na raka byłem konsumentem ich produktów i mogę wam powiedzieć, że one działają.

Oczywiście, że brzmi to ironicznie mówi Victor Conte, szef laboratorium BALCO, które doprowadziło do wielkiej afery dopingowej wśród amerykańskich lekkoatletów, w tym dyskwalifikacji Marion Jones. Amgen produkuje coś, co służy do dopingu krwi i co prawie zniszczyło profesjonalne kolarstwo.

Wiedzieliśmy w co wchodzimy, nie mieliśmy klapek na oczach tłumaczy Mary Klem, dyrektor Amgen do kontaktów z mediami. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że w związku z naszym sponsoringiem zmierzymy się z krytyką jako, że nasze medykamenty są stosowane w celu niedozwolonego wspomagania organizmu.

Postanowiliśmy uderzyć wysoko i użyć naszego sponsoringu jako platformy do przekazania czegoś dalej. Wielu ludzi uważa to za platformę niekonwencjonalną, ale dla nas ona działa mówi Klem.

Amgen głośno promuje walkę z rakiem. Dlatego tak mocno, jako tytularny sponsor Tour of California, związał marketing podczas tego wyścigu z Armstrongiem, człowiekiem, który powrócił do sportu, by mówić o problemie nowotworu. Firma jako taka działa prawidłowo. Ze swoją siedzibą w Thousand Oaks, stan Kalifornia, ma niedaleko do BALCO.

Koszulka najaktywniejszego zawodnika poszczególnych etapów nazywała się w tym roku Breakaway from Cancer (Ucieczka przed rakiem), co było wspólną inicjatywą właśnie z Liverstrong, fundacją Armstronga.

Gdy do życia w 2006 roku powołana została nowa formuła wyścigu wszystko zakrawało na pełen profesjonalizm. Organizator dumnie wypiął pierś ogłaszając, że żaden zawodnik nie miał pozytywnej kontroli antydopingowej. Haczyk tkwił w tym, że Epo nie było wtedy na liście zakazanych substancji.


Epogen odmienia organizm sportowca. Wzmagając produkcję czerwonych krwinek, które dostarczają tlen do wszystkich komórek ciała pozwalają człowiekowi na rzeczy niewyobrażalne w normalnych warunkach.

Aleksandr Winokurow
, potłuczony, poobijany, poobdzierany kraksą w pierwszym tygodniu Tour de France w 2007 roku wygrał potem dwa etapy najtrudniejszego wyścigu świata. Haczyk: podwójna ilość erytrocytów (czerwonych krwinek) spowodowana transfuzją homologiczną (krew innego człowieka). Tak działa doping krwi, plaga kolarstwa ostatnich lat.

Amgen po zupełnie luźnym podejściu do sprawy w pierwszej edycji swojego tytularnego wyścigu został dokumentnie ostrzeżony a na organizatorze wręcz wymuszono poważne kontrole. Obrazu niepokoju w związku z edycją 2006 dopełnia fakt zwycięstwa wtedy Floyda Landisa, człowieka, który nigdy nie przyznał się do zażywania testosteronu podczas Tour de France kiedy odebrano mu tam wygraną w tym samym roku.

Na szczęście Amgen szybko potwierdził, że chce być częścią nie tylko problemu, ale i lekarstwa na nie. Koncern zaczął współpracować z laboratoriami antydopingowymi na całym świecie. Udało się wyprodukować test na obecność Aranesp, Epogenu drugiej generacji, na zażywaniu którego jako pierwszych przyłapano trzech biegaczy narciarskich podczas igrzysk olimpijskich w Salt Lake City w 2002 roku.

Bo Epo ewoluowało. Takiego dopingowego skarbu świat dawno nie widział. W 2006 roku wybuchła Operacion Puerto, największa afera z dopingiem krwi i w ogóle jeden z największych skandali dopingowych w historii. Zamieszanych w nią było 50 zawodników, ale już w tym miesiącu na światło dzienne wyszło prawdopodobne zaangażowanie w skandal z doktorem Eufamiano Fuentesem i jego walizką próbek krwi, kolejnego znakomitego kolarza, Alejandro Valverde.
Rok 2008 to kolejny kamień milowy w dziejach niedozwolonego wspomagania. Podobno to z Chin sprowadzono substancję o nazwie Cera, Epogen trzeciej generacji. Niepoddający się ordynaryjnym testom, stuprocentowo skuteczny i bezpieczny. Zawodników, również tych z najwyższej półki, którzy skusili się na nowy suplement diety nie brakowało. Dziś odbywają dyskwalifikację. A czwarta edycja wyścigu Dookoła Kalifornii zakończyła się bez pozytywnych kontroli antydopingowych.
Krzysztof Straszak, źródło: / The San Diego Union-Tribune
Posted by: forty

Re: do poczytania - 01/03/2009 03:23

Wszystko sztuczne
Polonia grała słabo, a Legia jeszcze gorzej.



Nie wyszedłem pierwszy, jak Antoni Słonimski z teatru, bo w meczu ,, w przeciwieństwie do kiepskiej sztuki, może się coś wydarzyć nawet w ostatniej chwili. Tym razem mieliśmy pecha i końcowy gwizdek sędziego stadion przyjął z ulgą.

Stadion? Co to za stadion, na którym siedzą kibice tylko jednej drużyny. Miały być wielkie derby stolicy, a wyszła powiatowa kopanina. Nie wnikam, dlaczego nie zobaczyliśmy kibiców Legii. Ktoś w PZPN wymyślił, że stanowiliby zagrożenie dla bezpieczeństwa i chyba przesadził.

Jeśli kibice Polonii weszli na trybunę kamienną za darmo, a ci z Legii mieli płacić po 100 złotych, to też nie jest w porządku.

Na stojącym za bramką ekranie z elektronicznym zegarem wybuchały przed meczem płomienie. Taki sztuczny znicz. Wciąż wszystko jest sztuczne. Te kalekie trybuny, zawodnicy przewracający się na piłce, akcje kończące się na trzecim podaniu.

Prawdziwe były tylko setki wściekłych ludzi przed dwiema wąskimi furtkami, przez które wchodzi się na główną trybunę. Kibice Polonii wywiesili transparenty przeciw właścicielom Legii, policji, miastu, które przeznaczyło więcej pieniędzy na stadion przy Łazienkowskiej niż przy Konwiktorskiej. Zachowywali się poprawnie, ale musieli wylać swoje żale. Może dlatego, że kibic Polonii czarny szalik zakłada dopiero przed stadionem, bo np. na Ursynowie grozi to wizytą u dentysty.

W mieście, w którym grają dwie drużyny z tradycjami, mecze między nimi są zwykle świętem dla piłkarzy i kibiców. Celtic może się nie lubić z Rangersami, Inter z Milanem, Flamengo z Fluminense, ale kiedy stają naprzeciw siebie, to kibice prześcigają się w pomysłach na doping, a piłkarze na boisku wypruwają żyły. A potem czasami razem piją piwo. Kiedy Legia grała wczoraj z Polonią, poziom widowiska był żenujący, choć jedna z tych drużyn może zostać mistrzem Polski.

Derby Warszawy to nie było święto futbolu, to nie było święto stolicy, to był smutny wieczór.
S.Szczepłek
Posted by: forty

Re: do poczytania - 02/03/2009 16:14

Powracający z zagranicy

Tomasz Frankowski w pięć minut stał się bohaterem Białegostoku, do którego wrócił po 17 latach. Kamil Grosicki toczy w Jagiellonii walkę nie tylko z przeciwnikami, ale i słabościami charakteru. Obydwaj zagrali z Arką bardzo dobrze.

Sbastian Mila
znalazł wreszcie w Śląsku swoje miejsce. Podania i strzały wyróżniają go zdecydowanie spośród innych pomocników, więc może kiedyś i Leo Beenhakker zwróci na to uwagę. Jarosław Fojut strzelił bramkę dla Śląska a Bartosz Ślusarski dla Cracovii. Jest jeszcze Łukasz Surma w barwach Lechii.

Frankowski opuszczał Polskę przed trzema laty, z nadziejami na sukcesy sportowe i finansowe nie mniejsze, niż w Wiśle Kraków. Ale nie powiodło mu się w Hiszpanii, Anglii, ani nawet w USA. Grosicki nie nagrał się za dużo w Sionie. Sebastian Mila nie zrobił kariery ani w Austrii, ani w Norwegii. Ślusarski nie wypromował się w West Bromwich Albion, Blackpool i Sheffield Wednesday, Fojut przez pięć lat terminował w klubach angielskich. Surma pograł sezon w Izraelu, ale w Austrii mu się nie powiodło.

Wszyscy wrócili do Polski z konieczności, bo dla każdego wymagania stawiane za granicą okazały się zbyt duże w stosunku do umiejętności. Może w przypadku niektórych jest też coś takiego jak "syndrom Kiełbasy", Grzegorza Piechny, który najlepiej czuł się w pobliżu domu, a po wyjeździe z Kielc, wśród obcych, stracił umiejętność zdobywania bramek.

Jakby nie było, wszyscy wymienieni zawodnicy wyróżnili się w pierwszej kolejce i jeśli będą tak grać w następnych, gazety napiszą że Frankowski potwierdza klasę, a za granicą się na nim nie poznano. Choć to tylko pół prawdy, kibice chętnie w nią uwierzą.
S Szczepłek
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 03/03/2009 01:09

Wenta: Nie jestem jak Beenhakker czy Lozano

http://www.sport.pl/reczna/1,64983,6333463,Bogdan_Wenta__Nie_jestem_fajnym_ojcem.html



Przemysław Iwańczyk: Żona mówi, że nie umie pan przegrywać, choćby w scrabble.

Bogdan Wenta: Nie umiem przegrywać, bo taki mam charakter. Charakter sportowca. Dla mnie porażką jest nie tylko przegrany mecz. Kiedy przygotowuję zespół, a on nie gra tak, jak bym chciał, też mam poczucie porażki. Szukam przyczyn, ale zawsze zaczynam od siebie, a później rozbieram wszystko na czynniki pierwsze. Gryzę się wtedy w język, żeby nie powiedzieć czegoś, czego żałowałbym za dziesięć minut.

Miałem z chłopakami wiele trudnych rozmów. Mógłbym być czasem na nich bardzo wściekły, ale rano trzeba wstać i znów pracować. Nie ma ludzi doskonałych, a ja trzymam się swojej filozofii, że jeśli chcesz pracować z ludźmi, zwłaszcza w grach zespołowych, nie możesz ich ciągnąć czy pchać. Oni mają za tobą podążać.

Niech pan powie szczerze - lubicie się?

- Jestem z nich dumny, bez nich nie byłoby mnie. To oni są bohaterami, wychodząc na boisko. Stosuję wobec nich różne metody - cukru, bicza, pałki bejsbolowej. Jeden wymaga twardego słowa do mobilizacji, inny zamknie się i odbierze to jako krytykę.

***, chuj - ktoś nie będzie wiedział, o co chodzi, i zinterpretuje to po swojemu. Jako konflikt, kryzys w drużynie.

Trzyma pan ich ostro w ryzach?

- Nie, bo przeczyłoby to mojej filozofii. Jesteśmy po imieniu, choć niektórym jeszcze trudno tak się do mnie zwracać. Ta zasada wcale nie pokazuje, że jestem słaby. Jest odwrotnie. Umiemy się pokłócić. Lecą bluzgi. Ale zaraz umiemy normalnie ze sobą żyć. Młodzi, którzy wchodzą do kadry, dopiero się tego uczą.

Zamykam zespół, to jest nasza największa siła. Robimy wspólnie różne rzeczy i nie chcę, by wszyscy o tym wiedzieli. W Polsce niestety wszystko zależy od interpretacji. Interpretacji butelki wina na naszym stole przy posiłku, papierosa w ustach zawodnika czy wyjścia na miasto. Wie pan, jak było ostatnio? Chłopaki dostali wolne, kilku pojechało do domu, reszta została, więc powiedziałem, żeby poszli się gdzieś zabawić. O drugiej w nocy dzwoni masażysta i mówi dziwnym głosem: "Chodź, zobacz, co się stało". Przez głowę zaczęły przebiegać mi różne myśli, przypadki Majdana i Świerczewskiego w Mielnie i tym podobne.

Wchodzę na piętro, a oni siedzą na korytarzu, włączyli muzykę, zapalili świeczki, na stole dwie, trzy butelki piwa. Nudno im było w mieście i wrócili, żeby pobyć razem.

Ta moja droga nie jest więc chyba taka zła. Zresztą u mnie zasady są proste. W zespole mam chłopaków, którzy mają kontrolować się wzajemnie. Jeśli ktoś łamie reguły, reagujemy wszyscy. Jeśli nie pomaga, takich ludzi trzeba usunąć.

Wzajemny szacunek jest podstawą. Na igrzyskach po meczu z Brazylią, w którym nam wybitnie nie szło, któryś z chłopaków napisał na tablicy w szatni wielkimi literami "SZACUNEK". To jest moje motto, takim jestem człowiekiem.

Dlaczego Grzegorz Tkaczyk, największa gwiazda poprzednich mistrzostw świata, zrezygnował z gry w kadrze? Pokłóciliście się?

- Przed rezygnacją Grzesiek rozmawiał ze mną i z całym zespołem, bo takie są u nas zwyczaje. Podał argumenty i nawet jeśli się z nimi nie zgadzam, nie mogę go zmuszać. Szczegółów nie zdradzę, bo to nasza tajemnica i nie chcę, by cokolwiek wychodziło poza grupę. Próbowano nam wcisnąć wszystko - to, że się pokłóciliśmy, też. Ale to nie tak, zresztą jak mógłbym się dąsać na zawodnika, którego sam zaproponowałem na kapitana reprezentacji. Jak mógłbym zrezygnować z tak klasowego gracza. Szukanie dziury w całym. Wie pan teraz, dlaczego nie chcę nikogo dopuścić do naszej grupy. Wokół Karola Bieleckiego też było wiele szumu, próbowano wykreować konflikt między nami. Dlatego powtórzę: nigdy nie pozwolę, by ktoś kręcił się obok nas zbyt blisko.

Kilka dni temu rozmawiałem z Grześkiem, zadeklarował powrót.

Jak narodził się trener dwukrotnych medalistów mistrzostw świata - trener, który nie umie przegrywać?

- Kiedy po wielu latach gry zorganizowano mi w końcu pożegnalne spotkanie, w oku zakręciła się łezka, a w głowie pojawiło pytanie: co dalej? Niebezzasadne, bo najpierw skończyłem technikum budowy okrętów, a później studiowałem na gdańskiej AWF. I to właśnie moja żona, która mówi, że nie umiem przegrywać, podrzuciła pomysł, bym został trenerem. Już wcześniej bawiłem się w szkolenie dzieci, swoje dorzucili też reprezentanci Polski, którzy pytali, czy bym ich nie poprowadził.

Kolejną osobą, która miała wpływ na moją decyzję, był Daniel Waszkiewicz, drugi trener reprezentacji. To ja go namawiałem, by przejął kadrę, a nie on mnie. Spotykaliśmy się po sezonie, czy to u mnie w domu, czy u niego, i ciągle o tym gadaliśmy.

Jak ten niespotykanie spokojny Waszkiewicz z panem wytrzymuje?

- Rozumieliśmy się i rozumiemy doskonale, bo jesteśmy zupełnymi przeciwieństwami. Jako zawodnicy, trenerzy i ludzie. Nie widzimy się codziennie na kawie, ale umiemy ze sobą dobrze żyć. Między nami tworzy się fantastyczna chemia, ale gdy gramy przeciwko sobie - bo on prowadzi AZS AWF Gdańsk - niczego sobie nie podarujemy.

Mówią o nim, że jest flegmatykiem, ale nikt nie wie, co kryje się w jego wnętrzu. Różnimy się i docieramy do drużyny w inny sposób. Ja gadam jak nakręcony, gdy on się odezwie, zapada wielka cisza. Jesteśmy partnerami i tylko tak wygląda, że ja to numer jeden. Wokół mnie jest dużo szumu, ale to dzięki zawodnikom, przypadkom losowym, sytuacjom niemożliwym, które zakończyły się korzystnie dla nas.

Czyli przechodzimy do mistrzostw świata, decydującego o awansie do półfinału meczu z Norwegią i pana sławetnych słów, że 14 sekund to dużo czasu.

- Jeszcze nie. Teraz chcę powiedzieć o tym, że wszyscy widzą tylko dwa nasze medale na mistrzostwach świata, a my od czterech lat robimy systematycznie kroki do przodu. Bo dla kibiców i dziennikarzy liczą się miejsca: jeden, dwa, trzy. A i to trzecie nie wszystkich zadowala. Justyna Kowalczyk biegnie po brąz, a niektórzy kręcą na to nosem. Bo za nisko była.

Możemy już o tych 14 sekundach? Kto opracował taktykę, jak odebrać piłkę i rzucić zwycięskiego gola?

- Wróćmy do tego, co było wcześniej. Przegrywaliśmy dwiema bramkami i po dwóch błędach norweskiego środkowego wyrównaliśmy. A i to nie był kluczowy moment meczu, tylko 57. minuta. Dwa gole straty, wychodzimy z kontrą, sędziowie przerywają akcję. Patrzę na ławkę, Tomek Tłuczyński ma łzy w oczach i przykrywając głowę ręcznikiem, zaczyna rozpaczać, że mecz nie wyszedł. Nie wytrzymałem, rzuciłem mu parę naprawdę brutalnych słów.

To oglądał pan mecz czy patrzył na ławkę?

- Mecz, ale jak zobaczyłem, że nakłada ten ręcznik, to nie wytrzymałem. Przecież jego rezygnacja mogła udzielić się chłopakom.

To wydarzenie, moja reprymenda była początkiem ciągu pewnej historii. Jak w układance. Później były słowa Daniela Waszkiewicza do drużyny, słowa naszego bramkarza Sławka Szmala. Kibic tego nie zauważy, ale kiedy Mariusz Jurasik, a później Rafał Gliński rzucał wyrównującą bramkę, rozmawialiśmy ze Sławkiem, że jak będzie końcówka, to odpuszczamy prawe skrzydło, a on go broni. To był splot niesamowitych wydarzeń. Układaliśmy scenariusz, nie wiedząc, co będzie za chwilę.

Proszę zwrócić uwagę, że my już nie mieliśmy czasu, to trener Norwegów wziął go po wyrównującym golu. Gdyby zrobił to wcześniej, pewnie wybiłby nas z rytmu i nie dalibyśmy rady.

No i te 14 sekund. Od wielu lat współpracuję z pewnym człowiekiem z zagranicy, który uczy mnie okazywać spokój nawet w tak kryzysowych momentach. To niebywale trudne. Czasem nie muszą to być słowa, wystarczy gest.

Wie pan, o czym wtedy myślałem? Że nawet jeśli Norwegowie rzucą nam bramkę, to i tak będziemy mieć szansę na remis, mimo że zostanie mniej niż 10 sekund. Bo remis, choć nie dawał nam awansu do strefy medalowej, umożliwiał zajęcie wyższego miejsca na mistrzostwach. W cyrku zwanym piłką ręczną trzeba walczyć zawsze i wszędzie. System eliminacji do imprez mistrzowskich jest tak trudny do przejścia, że liczy się każdy gol. Brąz na mistrzostwach świata daje nam jedynie słabszych rywali w kolejnych eliminacjach, ale poza tym startujemy od zera, bo tylko mistrz dostaje fory.

Gdyby Artur Siódmiak w ostatnich sekundach nie trafił do pustej bramki Norwegów z własnej połowy boiska, pan urwałby mu jaja. Tak pan powiedział.

- No, chyba rzeczywiście urwalibyśmy mu jaja, bo przed norweską bramką miał i Mariusza Jurasika, i Damiana Wleklaka, a jednak zdecydował się na rzut. Cieszę się, że na niego trafiło, że on był w blasku fleszy, bo to chyba najczęściej opierdzielany przeze mnie zawodnik.

Nazajutrz na treningu, kiedy emocje już opadły, zainscenizowaliśmy tę sytuację. Za pierwszym razem nie trafił, rzucił jakiegoś farfocla. Dopiero za drugim mu się udało.

Wie pan, jak ważna jest koncentracja i to, żeby się nie poddawać? Kiedy rzuciliśmy zwycięskiego gola, wcale nie myślałem, żeby się cieszyć. Tylko krzyczałem chłopakom, by cofnęli się do obrony. Bo przecież Norweg w stroju bramkarza mógł rozpocząć grę i mieli szansę nas jeszcze pokarać. Ale on upadł na podłogę i rozpaczał, mimo że miał do końca meczu siedem sekund. Siedem sekund! Ile to czasu!

Trafiliśmy z gówna do raju, choć to Norwegia była lepsza, kontrolowała grę niemal przez cały mecz. Nam się tylko udało, pomógł nam przeciwnik i los. Tak nie będzie zawsze, naprawdę noszę w sobie wiele pokory. Dostałem wiele razy po dupie, więc siedząc na konferencji po meczu, nie cieszyłem się, tylko wczuwałem się w rolę trenera Norwegów. Wiedziałem, co on czuje. To tyle tej historii.

To był najważniejszy moment w trenerskiej karierze?

- Zaraz po tym meczu tak, ale kilka dni temu moje Vive grało mecz z Wisłą Płock i mimo że mecz nam się nie układał, jakoś z tego wyszliśmy - i to był najważniejszy moment w mojej karierze. Na igrzyskach w Pekinie wydawało mi się, że przegrane spotkanie z Islandią było tą chwilą.

Inaczej. Interesuję się postacią Pete'a Samprasa. W tenisie wygrał niemal wszystko. Jego też pytali o najważniejsze momenty w karierze. Odpowiadał, że nie gra o zwycięstwa w turnieju, meczu, secie, czy nawet gemie. Że gra o każdą następną piłkę, która jest dla niego najważniejsza.

Najbardziej budują mnie porażki. Pozwalają mnie i chłopakom coś w sobie odkryć. Siadamy na korytarzu, słuchamy muzyki, ktoś zapali papierosa, gadamy o wszystkim, o dupach - za przeproszeniem - też. Ale gdzieś w głowie na pierwszym miejscu jest kolejny mecz, w którym trzeba poprawić to, co zawaliliśmy.

Jestem trenerem nie tylko w trakcie meczu, nie tylko na treningach. Najwięcej czasu poświęcam na pracę przed zajęciami, a jeszcze więcej po nich, kiedy zastanawiam się, co zrobiłem źle, dlaczego nie wyszło. Na takich imprezach jak mistrzostwa świata nie śpię do piątej, szóstej nad ranem.

Kibice stawiają pana w jednym szeregu z Leo Beenhakkerem i Raulem Lozano. Tak jak o nich mówią o panu "trener z innego świata".

- Wie pan, co mnie od nich różni? Gdziekolwiek byłem, uczyłem się języka, który obowiązywał w kraju. Nie krytykuję ich, to mój punkt widzenia. Jak przekażę drużynie informację w kluczowym momencie meczu, jeśli nie będę znał ich języka? Jak przekażę im swoje emocje i motywację?

Jakie to ujmujące, kiedy obcy trener mówi w naszym języku. Łamie, kaleczy, ale chociaż się stara. Poza tym ja zawsze chciałem wiedzieć, co o mnie mówią i piszą.

Ogląda pan ligę angielską? Tam wszyscy mówią po angielsku, obojętnie skąd przyjadą. Powtarzam swoim chłopakom: jedziesz na Zachód, wykorzystaj tę szansę. Naucz się języka, kiedyś ci się przyda.

Piłka ręczna przypomina mi świat rugby. Bez wielkich pieniędzy, gwiazdorstwa, ale z zasadami.

- Trafił pan w sedno. Jednym z moich najlepszych przyjaciół jest rugbista Marek Płonka, były reprezentant Polski, obecnie trener Lechii Gdańsk. Kiedy grałem w Wybrzeżu, wybrałem się na mecz rugby. Lało jak z cebra, pod parasolem stał Daniel Waszkiewicz. Pytam go: co tu robisz? A on - że od dawna chodzi na rugby. Tak się zaczęło. My chodziliśmy na mecze rugbistów, oni na piłkę ręczną.

Rugby to - jak w piłce ręcznej - serce zostawione na boisku. Chłopaki dorabiają, stojąc po nocach na bramkach w lokalach, ale rano wychodzą na mecz.

Rugby to filozofia. Leją się po pyskach, ale sędzia gwiżdże koniec, przegrani robią szpaler i gratulują rywalom. A później siadają razem przy piwie i grillu. Na początku zdębiałem. Mówię do Marka: popieprzyło cię, oni sprali ci mordę, a ty z nimi rozmawiasz i pijesz piwo? A on odpowiada: "Do następnego meczu, to, co było na boisku, to już historia".

W pracy często odwołuję się do rugby. My też dajemy z siebie wszystko, to tak samo kontaktowy sport.

Ale w pana domu nie obowiązują chyba zasady z piłki ręcznej?

- Tak jak w sporcie świętością dla mnie jest szatnia, tak poza pracą tą świętością jest rodzina. W obu przypadkach zdecydowanie wyznaczam granicę, której nikomu nie pozwolę przekroczyć. Nie jestem paranoikiem, ale chronię żonę, syna, bo oni nie mają łatwego życia. Kiedy w Niemczech zdobywałem mistrzostwo, było cacy. Później klub popadł w tarapaty finansowe, działo się coraz gorzej, a moje dziecko musiało w szkole prać się po mordach, bo zaczęli wyzywać go od Polaczków.

Kilka dni temu zabrałem syna na narty. Nawet na stoku nie mieliśmy dla siebie czasu, bo wiele osób miało do mnie mnóstwo pytań. To oczywiście jest bardzo miłe, ale w takich chwilach chciałbym być normalnym facetem, normalnym ojcem. "Fajnego masz tatę" - mówili mu ludzie. Nie chciałem odpowiadać za niego, ale co w tym fajnego? Inny ojciec ma czas pogadać, pograć z synem w karty, iść na spacer. A ja nie wiem nawet, czy dostał piątkę w szkole, czy opierdzieliła go pani od polskiego. Nie miałem dla niego czasu, nawet kiedy przyjechał do mnie z żoną na mistrzostwa świata, chcąc mi zrobić niespodziankę. Oni coś do mnie mówią, a ja myślami jestem gdzie indziej. Odpowiadam im jak maszyna, a w głowie mam Bieleckiego i jego bolące kolano, naciągniętą łydkę Żółtaka i kogo zgłoszą Duńczycy w meczu o medal.

Polska to kraj dziwnych ludzi. Prywatnie muszę uważać na każdym kroku. Siądziemy przy stole, wypijemy lampkę wina - powiedzą, że alkoholik. Byłem na Zachodzie, trochę widziałem, więc zawsze staram się wspomagać swoim doświadczeniem innych. Znajomy jechał grać do klubu, który dobrze znam. Mówię mu: nie bierz tego mieszkania, weź inne, wybierz ten samochód służbowy, a nie inny. Pij tę wodę, bo jest lepsza. On pyta: "Po co ty to wszystko robisz?". Odpowiedziałem, że nie chcę, by popełniał błędy, które ja popełniłem. On na to: "Myślałem, że chcesz mnie wykorzystać".

To wszystko jednak i tak wychodzi na plus. Stoję w słońcu, rzadko w cieniu. Kiedyś to się skończy. Może stanę na przystanku, czekając na autobus, nikt mnie nie rozpozna, a ja będę się zastanawiał, czy mam gdzie iść do pracy, czy nie. Już to przeżyłem, kiedy dwa razy w karierze zrywałem ścięgno Achillesa. Skończyli się przyjaciele, nikt nie dzwonił.

Po co pan przyszedł na polski ugór?

- Barcelona, Niemcy, gdzie pracowałem, nadały mi znak zawodowca. Strasznie mnie to wzięło. Podczas turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich stanąłem jednak przed wielkim dylematem. W hotelu czekał na mnie kontrakt z klubu z Pampeluny. Wystarczyło podpisać. Ale myślę sobie: minęło 20 lat, syn dorasta, mówi po polsku, ale tylko w domu, bo nigdy nie uczył się w polskiej szkole. On w ogóle nie zna Polski, bo co innego przyjechać do babci czy cioci na wakacje, a co innego tu mieszkać. Ze mną to samo. Czy dalej opierdzielać Niemców po niemiecku, a oni i tak będą cię mieli za obcego?

Zrobiliśmy z żoną rachunek - za i przeciw. Mogłem iść na łatwiznę i wyjechać do Pampeluny. Ale mówię: nie. Czemu mam dołączyć do tych, którzy hołdują wszystkiemu, co nie nasze.

Wybrałem Vive Kielce. Reprezentacja jest najważniejsza, ale za nią stoją kluby. Jeśli chcemy mieć dobrą kadrę, trzeba dbać o ciasto, jakim jest 12 zespołów w ekstraklasie. Proszę mi wierzyć, nie jesteśmy w tyle za Zachodem. Mistrz Niemiec gra w gorszej hali niż Vive.

Ale Niemcy żyją piłką ręczną na co dzień. Polacy - raz na dwa lata, kiedy gracie w mistrzostwach świata. Daję głowę, że za dwa miesiące o pana drużynie znów będzie cicho.

- Zgadzam się, już ten szum cichnie. Dlatego nie chcę być maskotką, nie chcę, byśmy byli jak ciuch - dziś modny, jutro nie.

Czasem mówią, że mi odgrzało, że stałem się ważny, że odrzucam zaproszenia. A ja nie pojadę np. do Nowego Sącza na jakieś spotkanie, bo mam swoje obowiązki. Mamy dwa medale mistrzostw świata, ale rano trzeba wstać i myśleć, co dalej z naszą dyscypliną.

Nie żałuję, że wróciłem. Po jednym z ostatnich meczów w Płocku podchodzi do mnie kobieta z mężem i opowiada, że nasze mecze na mistrzostwach świata dodały jej sił w walce z nowotworem. Zdębiałem. Mówię do niej: tymi słowami mi pani pomaga. Zrozumiałem sens tego, co robię już tyle lat. Natychmiast zapomniałem o przegranym meczu w Płocku, interesowała mnie walka z nowotworem tej kobiety. To są mecze życia...

Wyimki

Najbardziej budują mnie porażki. Pozwalają mi i chłopakom coś w sobie odkryć. Siadamy na korytarzu, słuchamy muzyki, ktoś zapali papierosa, gadamy o wszystkim, o dupach - za przeproszeniem - też. Ale gdzieś w głowie na pierwszym miejscu jest kolejny mecz

Inny ojciec ma czas pogadać, pograć z synem w karty, iść na spacer. Ja nie wiem, czy opierdzieliła go pani od polskiego, nie miałem nawet czasu, gdy zrobili mi z żoną niespodziankę i przyjechali na mistrzostwa. Coś do mnie mówią, odpowiadam im jak maszyna, a w głowie mam bolące kolano Bieleckiego i naciągniętą łydkę Żółtaka.
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 04/03/2009 06:11

Czarny dzień sportu

To był najgroźniejszy atak terrorystyczny na sportowców od 1972 r., gdy uzbrojeni Palestyńczycy wdarli się do wioski olimpijskiej w Monachium i zabili jedenastu izraelskich sportowców - tak agencja AP pisze o ataku terrorystów na konwój pod ochroną którego podróżowała krykietowa reprezentacja Sri Lanki. 100 metrów od stadionu, na którym Lankijczycy mieli grać z Pakistanem, napastnicy otworzyli ogień z pistoletów maszynowych, granatników i wyrzutni rakietowych. Terroryści byli świetnie przygotowani i wyszkoleni. Wymiana ognia trwała 15 minut. Zginęło sześciu policjantów, ochraniających zespół Sri Lanki i dwóch cywilów. Sześciu zawodników, trener i sędzia zostali ranni. Tylko dwóm trzeba było udzielić pomocy w szpitalu, ale na szczęście nie były to rany zagrażające życiu. Napastnicy wycofali się bez strat - żaden z nich nie został ani zabity, ani schwytany.
W Polsce krykiet jest kompletnie nie znany i uchodzi za sport elitarny. Tymczasem to fałszywy obraz. Na świecie krykietem pasjonują setki milionów kibiców niezależnie od swojego statusu społecznego. W Azji Południowej to sport nr 1. Dla Pakistanu, Indii, Sri Lanki to jedyny sport, w którym ich drużyny należą do światowej czołówki (jest jeszcze co prawda hokej na trawie, ale Indie i Pakistan już dawno nie zdobywają tutaj olimpijskich medali). Puchar Świata w krykiecie to po piłkarskich mistrzostwach świata i Europy, igrzyskach olimpijskich i Pucharze Świata w rugby, piąta najbardziej oglądana międzynarodowa impreza sportowa świata. Finały 2007 przyciągnęły dwa miliardy telewidzów. Największe gwiazdy krykieta w Indiach zarabiają po kilka milionów dolarów rocznie. Przychody indyjskiej federacji krykieta (Board of Control for Cricket in India) wynoszą ponad 200 milionów dolarów rocznie. Sri Lanka sprzedaje prawa do transmisji telewizyjnych meczów reprezentacji krykieta kilka razy drożej niż PZPN prawa do kadry Leo Beenhakkera.
Atak w Lahore to cios w ten dynamicznie rozwijający się sport. Tym boleśniejszy, że nie pierwszy. Z powodu niepokojów w Pakistanie z tournee po tym kraju zrezygnowała w ubiegłym roku m.in Australia, odwołano też turniej Champions Trophy, który miał się odbyć tutaj na początku tego roku. Wcześniej po ataku terrorystycznym w Mumbai, gdzie zginęło 165 osób, swoje tournee po Indiach przerwała reprezentacja Anglii. Anglicy wrócili na subkontynent po kilkunastu dniach, ale odwołany został klubowy turniej Champions League (pula nagród wynosiła 5 milionów dolarów).
Nie ma wątpliwości, że napastnicy we wtorek chcieli zadać cios właśnie krykietowi. Dlaczego? Tego nie wiadomo. Może, by pokazać, że nikt nie jest bezpieczny, nawet sportowcy, na których dotąd terroryści nie ?polowali?. Może dlatego, żeby atak na zawodników krykieta odbił się szerokim echem w całym świecie. Może dlatego, żeby pogłębić międzynarodową izolację Pakistanu.
Cały świat krykieta jest zaszokowany. Za dwa lata Indie (10 miast), Pakistan (6 miast) i Sri Lanka (2 miasta) mają gościć Puchar Świata. Międzynarodowa Rada Krykieta (ICC) zapowiada, że w przyszłym miesiącu rozważy, czy mecze będą mogły odbywać się w Pakistanie. Wciąż nie bardzo wiadomo, gdzie odbędzie się zaległy turniej Champions Trophy. Wiadomo natomiast, że do Pakistanu nie przyjedzie w ciągu najbliższych kilku lat żadna inna reprezentacja. Najbliższe mecze w roli gospodarza Pakistańczycy rozegrają w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.

kiedrosport
Posted by: Linc

Re: do poczytania - 05/03/2009 08:08

Zdaniem włoskie prasy to pomyłki sędziowskie spowodowały, że liderem Serie A jest Inter Mediolan, a nie AC Milan.
Wirtualna tabela: Milan liderem


Gdyby nie błędy sędziów, to liderem Serie A nie byłaby drużyna Interu Mediolan, ani też drugiego w tabeli Juventusu Turyn. Jak donosi "Tuttosport", wówczas pierwszy byłby AC Milan, który powinien mieć o pięć oczek więcej, niż dotychczas udało mu się zgromadzić.

Co ciekawe, wiceliderem ligi byłaby ACF Fiorentina, a dopiero na kolejnych miejscach uplasowaliby się Bianconeri oraz Nerazzurri. Podopieczni Jose Mourinho mieliby aż o jedenaście oczek mniej, niż zgromadzili.

Póki co ligową stawkę zamyka Reggina Calcio, ale gdyby nie arbitrzy, to ostatnią pozycję okupowałoby Chievo.

Wirtualna tabela:

Milan 53 (+5)
Fiorentina 51 (+5)
Juventus 50 (-3)
Inter 49 (-11)
Genoa 46 (+1)
Roma 45 (+1)
Cagliari 40 (+2)
Udinese 40 (+6)
Palermo 39 (+3)
Napoli 39 (+4)
Lazio 39 (+1)
Sampdoria 36 (+4)
Atalanta 35 (-1)
Catania 33 (=)
Siena 31 (+3)
Torino 24 (=)
Bologna 23 (=)
Reggina 23 (+5)
Lecce 18 (-4)
Chievo 17 (-6)
Posted by: bartoss99

Re: do poczytania - 06/03/2009 17:39

Originally Posted By: Linc
Zdaniem włoskie prasy to pomyłki sędziowskie spowodowały, że liderem Serie A jest Inter Mediolan, a nie AC Milan.
Wirtualna tabela: Milan liderem


Gdyby nie błędy sędziów, to liderem Serie A nie byłaby drużyna Interu Mediolan, ani też drugiego w tabeli Juventusu Turyn. Jak donosi "Tuttosport", wówczas pierwszy byłby AC Milan, który powinien mieć o pięć oczek więcej, niż dotychczas udało mu się zgromadzić.

Co ciekawe, wiceliderem ligi byłaby ACF Fiorentina, a dopiero na kolejnych miejscach uplasowaliby się Bianconeri oraz Nerazzurri. Podopieczni Jose Mourinho mieliby aż o jedenaście oczek mniej, niż zgromadzili.

Póki co ligową stawkę zamyka Reggina Calcio, ale gdyby nie arbitrzy, to ostatnią pozycję okupowałoby Chievo.

Wirtualna tabela:

Milan 53 (+5)
Fiorentina 51 (+5)
Juventus 50 (-3)
Inter 49 (-11)
Genoa 46 (+1)
Roma 45 (+1)
Cagliari 40 (+2)
Udinese 40 (+6)
Palermo 39 (+3)
Napoli 39 (+4)
Lazio 39 (+1)
Sampdoria 36 (+4)
Atalanta 35 (-1)
Catania 33 (=)
Siena 31 (+3)
Torino 24 (=)
Bologna 23 (=)
Reggina 23 (+5)
Lecce 18 (-4)
Chievo 17 (-6)


Ciekawe jak wyglądałaby tabela naszej Extraklasy?
Posted by: di.canio

Re: do poczytania - 06/03/2009 19:09

Takie tabelki o kant dupy mozna rozbic nie mówiac o tym że do niczego one nie prowadzą. No chyba że ktoś chce sugerowac że jak kiedyś sędziowie gwizdali pod Milan i Juve tak teraz pod Inter i Chievo. Zresztą autorami owej subiektywnej wyliczanki nie są dziennikarze całej włoskiej prasy lecz turyńskiego dziennika Tuttosport. Skądinąd siedzącym bliżej klimatów włoskich nie od dziś znany jest fakt, że dziennikarze tej gazety nie przepadają za Interem, kogo zaś darzą sympatią można się domyślic.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 12/03/2009 20:06

Zamiast laurki
Kilka dni temu nasza najlepsza tenisistka przyjmowała życzenia z okazji szczególnych urodzin. 6 marca Agnieszka Radwańska przestała być nastolatką. Oznacza to dla niej wchodzenie w dorosłość teraz już we wszystkich sprawach życiowych, a na korcie kończy taryfę ulgową, jaką zwykliśmy stosować wobec najmłodszych i najzdolniejszych.


Urodziny Isi ; a właściwie to odtąd już chyba panny Agnieszki poprzedziły wydarzenia mało sympatyczne w sensie sportowym. Starsza z sióstr zaczęła sezon wyjątkowo niefortunnie, a obok chorób i drobnych kontuzji, albo też w ich konsekwencji, doszło do serii szybkich, bolesnych porażek. W kraju te przegrane uruchomiły w mediach oraz w internecie lawinę komentarzy. Emocje są złym doradcą przy próbie poszukiwania rozwiązań, nie ulega jednak wątpliwości, że problem jest.

Tenis to gra skrajności ; niby maraton, ale ze wstawkami sprinterskimi i jeszcze wzbogacony o ćwiczenia gimnastyczne. Zanim sędzia wypowie sakramentalne: "gem, set, mecz" w wielu pojedynkach następują dramatyczne zwroty akcji. Ani kilka efektownie wygranych piłek, ani seria pod rząd straconych punktów o niczym jeszcze nie przesądzają.
Wniosek jest prosty: wydarzenia na korcie mają swój rytm i szukając środków zaradczych trzeba się do tego tempa dostosować. Pośpiech i radykalne rozwiązania to pomysły najmniej sensowne. Agnieszka Radwańska uzyskała w ostatnich dwóch sezonach kilka rezultatów sensacyjnych, a jej awans w rankingu jest wyczynem historycznym dla polskiego tenisa. Ale na tym poziomie widać też coraz wyraźniej kilka niedostatków w jej grze. Kłopoty z odpowiednią siłą serwisu, problemy z wytrzymywaniem obciążeń w trzecim, albo czwartym z kolei meczu turniejowym, niedostateczna liczba uderzeń kończących, zwłaszcza z rywalkami o wysokim rankingu to są braki widoczne gołym okiem. Czy jednak zmiana układu rodzinno trenerskiego, albo zagonienie tenisistki do ćwiczeń ze sztangą stanowić mogą lek na całe zło? Osobiście, śmiem wątpić.

Nastoletniej Isi spełniły się na korcie najpiękniejsze marzenia. Dorosła panna Agnieszka, by awansować jeszcze wyżej, wygrywać i zarabiać więcej musi zacząć bardziej samodzielnie stanowić o swojej tenisowej przyszłości. Dotychczasowe metody mogą już nie gwarantować sukcesów. Ale pewność w tej sprawie musi mieć najpierw sama tenisistka. I to do niej należy decyzja w tej sprawie.
K.Stopa
Posted by: forty

Re: do poczytania - 14/03/2009 15:26

Perez w Realu. Idealny prezes w czasach zagłady

Ostatnie lata nie były dla Realu Madryt łatwe. Ale depresja, jaka zapanowała po klęsce na Anfield jest, mimo wszystko, szczególna. Co jest w klubie z miasta Beatlesów, czego Real mieć by nie mógł? Anglicy do biedaków nie należą, ale pobili bogatszych od siebie. Madryt to dla wielkiej drużyny idealne miejsce ; udowodniono to już przynajmniej kilka razy.

Jeśli spojrzeć na skład to Cannavaro, Pepe, Ramos, Robben, Higuain, Raul, a przede wszystkim Casillas nie muszą mieć kompleksów wobec graczy Liverpoolu. Każdy z osobna, bo w drużynie ; wszyscy widzieli. Na Anfield grała drużyna przeciw zbieraninie, jedni razem, drudzy w kupie.

Sytuacja w Realu po skandalu i dymisji prezesa Calderona nie jest dobra, ale z nim drużyna nie grała lepiej. Nie ma co tworzyć mitów: prezes swoją rolę kończy w okresie transferowym, w lidze, pucharze i Champions League trener i drużyna mają sobie radzić bez niego. Zwłaszcza na boisku.

Tu już nie chodzi o to, że po raz piąty z kolei Realu nie ma w ćwiercfinale LM, bo nawet w najlepszych czasach z tak grającym Liverpoolem mógł przegrać. Styl tej porażki udowodnił, że bez planu ani rusz. Różnica między zespołem budowanym z myślą, a grupą piłkarzy uzbieraną za 300 mln euro okazała się przepaścią. Calderon wydał na transfery fortunę, a przecież Raula, Casillasa, Sergio Ramosa, czy Robinho już w klubie zastał.

Pieniędzy w Madrycie nie zabrakło. "Mamy ich cały worek" chwalił się Bernd Schuster, gdy Calderon stawiał go na czele drużyny. Okazuje się, że nie wiedział jak je wydać ; to ponoć częsta przypadłość ludzi uważających się za bogatych. Real zapłacił niedawno 25 mln euro za Huntelaara, Liverpool ma Torresa za 5 mln więcej. To tylko przykład pierwszy z brzegu, oczywiście w niechęć gracza Atletico do "królewskiego" klubu wchodził nie będę.
Nowe wybory prezesa Realu będą w maju lub czerwcu, zszokowana tym co się stało stolica Hiszpanii wypatruje wracającego na białym koniu Florentino Pereza. Na początku wieku stworzył drużynę przewyższającą inne umiejętnościami i sławą. Real zdobył wtedy siedem trofeów, przestał wygrywać, gdy o składzie odważył się decydować sam prezes. Perez przekonał się boleśnie, czym różni się branża budowlana od futbolowej.

Ale to skuteczny biznesmen, jeden z najbogatszych ludzi w Hiszpanii. Zna już biznes piłkarski, zakosztował w nim zwycięstwa i klęski. Wydaje się, że będzie umiał zrobić użytek z potencjału klubu. Jeśli to, co stało się kilka lat temu nauczyło go pokory, pomysłów mu nie zabraknie.

Perez ma szacunek i poparcie kibiców Realu. Przy transferach nigdy ich nie oszukał, gracze, których obiecywał, zakładali białą koszulkę. Druga część sagi, która niebawem się zacznie, ma więc sporo przesłanek happy endu.
D.Wołowski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 15/03/2009 15:44

Przyszłość Pacers pod znakiem zapytania?




Herb Simon, współwłaściciel Pacers mówi, że nie wyobraża sobie Indianapolis bez Pacers. Takiego samego zdania są tysiące kibiców, którzy sumiennie chodzą na mecze drużyny, która okupuje ostatnie miejsca na wschodzie. Może się jednak okazać, że zarówno fani, jak i właściciele Pacers mogą niedługo otrzymać bardzo gorzką pigułkę do przełknięcia. Wszystko przez to, że słabo grający klub zakończy ten sezon z aż 30 milionową stratą, przez co nie stać ich aby opłacić halę Conseco Fieldhouse na przyszły rok. Koszt wynajmu wynosi bowiem aż 15 milionów dolarów.

"Może się okazać, że drużyna zostanie przeniesiona do innego miasta." ; mówi Pat Early, vice prezes zarządu Pacers. "Możliwe też jest to, że drużyna zostanie sprzedana, albo cała sekcja będzie po prostu zamknięta. Niemożliwe jest to, aby koszykówka w Indianapolis istniała przy obecnym stanie finansowym i stratach, jakie w tym roku przyniósł klub."

Herb Simon dodaje, że zrobi wszystko aby nie doszło do przenosin klubu, ale wszystko może się zdarzyć przez to, że sytuacja finansowa Indiany pogarsza się systematycznie od trzech lat. Co jak co, ale w słowa Simona można wierzyć, ponieważ jest właścicielem klubu od 1983 roku."Nie potrzebujemy żadnej pomocy finansowej. To nie jest apel o wsparcie. Potrzebujemy jednak osiągnięcia porozumienia w sprawie hali." - dodaje.

Pacers oraz zarządzający halą Capital Improvement Board zawarli obecną umowę 10 lat temu, obecnie rozpoczęły się renegocjacje warunków, które mogą doprowadzić do załagodzenia sytuacji. Zarząd klubu, jako swojego głównego argumentu używa faktu, że bilans klubu wynosi obecnie 43 miliony dolarów.

Nie wiadomo, czy porozumienie zostanie osiągnięte. 74 letni Simon liczy na to, że uda mu się jeszcze kiedyś przekazać klub któremuś ze swoich potomków. "Wszystko polega na tym, aby zarządzam klubem w sposób, który zapewni mu spokojną przyszłość. Ja nie będę właścicielem klubu wiecznie, dlatego muszę zadbać o to, żeby oddać go w czyjeś ręce w dobrym stanie." mówi Herb.

Conseco Fieldhouse nie jest wynajmowane tylko graczom Pacers, ale urządzane są tutaj liczne koncerty, spotkania, imprezy okolicznościowe itd. Miasto może stracić bardzo dużo pieniędzy, jeśli nie zgodzą się na warunki obniżenia kosztów wynajmu. "Wszystko co się dzieje teraz w hali Conseco było budowane przez 40 lat. Jak wyjmie się jeden klocek, nigdy nie wiadomo, kiedy cała budowla zacznie się walić." obrazowo przedstawia sytuację Early.

Przykra wiadomość na koniec jest taka, że Pacers byli na minusie 9 razy w ciągu ostatnich 10 lat. Rok temu na ich mecze przychodziło najmniej ludzi w całej lidze, a w tym roku jest niewiele lepiej. A to właśnie fani będą mieli najwięcej do powiedzenia w kwestii ratowania klubu. "Może się nawet okazać, że utrzymanie klubu w tym mieście będzie wymagało od nas więcej wysiłku, niż oczekują tego nasi kibice." kończy Early.
davekn
Posted by: forty

Re: do poczytania - 16/03/2009 23:50

W miniony weekend wystartowała szósta najsilniejsza liga w klasyfikacji UEFA, rosyjska Premier Liga. Do rywalizacji przystąpiło 16 drużyn, z których jedna w listopadzie będzie się cieszyła z tytułu mistrzowskiego. O faworytach, gwiazdach i prawdopodobnych rozstrzygnięciach w ramach cyklu publicystycznego "Na trybunie" dyskutowali Tomasz Bejnarowicz, Artiom Dudarev, Łukasz Koszewski i Mateusz Łukaszyk.


T.B.: Poprzedni sezon w Rosji obfitował w niespodzianki. Przez nikogo niedoceniane Amkar Perm i Rubin Kazań zajęły odpowiednio czwarte i pierwsze miejsce. Czego możemy spodziewać się po obecnych rozgrywkach? Czy będzie to ponownie sezon niespodzianek?
A.D.: Ten sezon odbędzie pod znakiem powrotu do czołówki Spartaka, Lokomotiwu i Zenitu, czyli klubów z tak zwanej wielkiej czwórki, do której również należy CSKA. Są to drużyny najbogatsze, które nie szczędzą środków na zawodników i pensje dla nich. Rubin i Amkar nie powtórzą sukcesu sprzed roku. Chociażby dlatego, że dla reszty stawki mecze z mistrzem i czwarta drużyną ubiegłego sezonu będą wyjątkowe.

Ł.K.: Zgodzę się z tym, że to może być sezon powrotu do czołówek. Spartak i Zenit są niezwykle zdeterminowane do tego, żeby ponownie zdobyć tytuł, choć rywalizacja z CSKA będzie dla nich niezwykle ciężka. Przedwcześnie nie skreślałbym Rubinu. Natomiast Amkar znowu stanie się ligowym średniakiem. Po odejściu twórcy sukcesu tego zespołu, Miodraga Bożovicia wątpię, żeby znowu prezentowali tak świetną formę.

M.Ł.: Podzielam zdanie poprzedników i także twierdzę, że ten sezon upłynie pod znakiem drużyn, które powracać będą do czołówki. Za głównego faworyta uważam CSKA, choć nie wiadomo czy ewentualne odejścia nie osłabią drużyny. Dużą niewiadomą będzie gra Rubinu, który w ubiegłym sezonie sprawił dużą niespodziankę zdobywając mistrzostwo. Teraz ekipę Kurbana Bierdyjewa czeka ciężki sezon, bowiem każdy będzie specjalnie motywował się na grę z mistrzem.

Ł.K.: Jeżeli ktoś ma sprawić niespodziankę, to tylko FK Moskwa. Co prawda, "Obywatele" bardziej się rozbroili, niż wzmocnili, ale mają tajną broń, która może im przynieść sukces. Tą bronią jest wyżej wspomniany Miodrag Bożović. Co prawda, jego debiut w roli szkoleniowca FK nie wypadł okazale, ale skoro potrafił zbudować świetny zespół z przeciętnych graczy, to w Moskwie może dokonać jeszcze więcej.


W przyszłym sezonie w Lidze Mistrzów Rosję reprezentować będą CSKA Moskwa i Rubin Kazań. W eliminacjach do tego turnieju zagra Dynamo, a w nowo utworzonej Lidze Europejskiej udział wezmą Amkar Perm i Zenit Sankt Petersburg. Kto ma największe szanse na mistrzostwo i awans do europejskich pucharów w tym sezonie?

M.Ł.: Tak jak w poprzednim pytaniu stawiam tutaj na ekipy wracające na szczyt. Jeśli chodzi o grę w Lidze Mistrzów, to myślę, że tutaj walka rozstrzygnie się pomiędzy trójką CSKA, Zenit i Spartak. Szczególnie Ci ostatni będą walczyć o powrót na sam szczyt rosyjskiej piłki. Jeśli miałbym wskazać zespół, który może sporo namieszać w walce o europejskie puchary, to zdecydowanie wskazuję na Lokomotiw Moskwa. Ta ekipa w nadchodzącym sezonie nie zagra w europejskich pucharach, a co za tym idzie będzie mogła w 100% skupić się na lidze. Może to być bardzo ważne w kontekście walki o końcowy sukces w rozgrywkach.

A.D.: Zdecydowanymi faworytami są CSKA i Zenit, które w swoim składzie mają kilku znakomitych piłkarzy. Za drużynami Zico i Dicka Advocaata jest spora grupa z klubów, które mają wielkie ambicje przebić się do czołówki. Najbardziej liczę tu na Spartaka, sądząc po sparingach i dzisiejszym meczu z Zenitem, Michael Laudrup stworzył bojowy kolektyw. Lokomotiw nie włączy się do walki o tytuł. Osobiście nie wierzę w umiejętności trenerskie Rahimowa, ale "Loko" powalczy o miejsce w pucharach. Celowo nie wspomniałem o aktualnym mistrzu. Rubin przegra w rywalizacji z potentatami, widzieliśmy to już w Superpucharze Rosji.

Ł.K.: Mimo wszystko ja jednak nie zgodzę się ze skreśleniem Rubinu. Ta drużyna ma w sobie spory potencjał, co udowodniła chociażby przed rokiem. Kurban Bierdyjew ma pod swoimi skrzydłami naprawdę niezłą ekipę. Może nie obronią mistrzostwa, bo to jest raczej zarezerwowane dla CSKA. ale trzeba będzie się z kazańczykami liczyć. Wydaje mi się, że są w stanie rywalizować ze Spartakiem o miejsce w eliminacjach Ligi Mistrzów, bo awans bezpośredni wywalczą Zenit i CSKA. Ponadto w Lidze Europejskiej widzę Krylja lub FK. Lokomotiw w obecnym kształcie stać co najwyżej na walkę o piąte miejsce.

Liga rosyjska w ostatnich latach kreuje coraz więcej piłkarzy światowego formatu, jak Aleksandr Kierżakow, Andriej Arszawin czy Roman Pawliuczenko. Kto może zostać największą gwiazdą sezonu 2009?

Ł.K.: To może być sezon Ałana Dzagojewa. W zeszłym roku przebojem wdarł się do pierwszej jedenastki CSKA. Walery Gazzajew mu zaufał, a ten odpłacił mu się z nawiązką i z miejsca stał się jej liderem. Jeżeli ten piłkarz pozostanie pod opieką Zico, może okazać się lepszy od takich gwiazd rosyjskiej piłki jak Jegor Titow, Dmitrij Łoskow, Aleksandr Mostowoj czy Walery Karpin.

M.Ł.: Ja stawiam na Jurija Żyrkowa, który miał okazję pokaząć się polskim kibicom w meczu Lecha z CSKA. Jeśli dalej będzie prezentował taką formę jak dotychczas to latem może zamienić Rosję na Anglię lub Hiszpanię, gdzie może przywdziewać barwy m.in. Chelsea czy Barcelony. Chciałbym także wspomnieć o Pavle Pogriebniaku, który po odejściu Arszawina będzie stanowić o sile ofensywnej Zenitu. W jego przypadku zainteresowanie wykazywał Bayern Monachium. Czy przeniesie się tam wraz z Anatolijem Tymoszczukiem?

A.D.: W rywalizacji o tytuł najbardziej wartościowego piłkarza Rosji stawiam na kolegę wspomnianego już Jurija Żyrkowa, Igora Akinfiejewa. Bramkarz i wieloletni kapitan "Wojskowych" to główny filar drużyny Zico, a przecież Akinfiejew ma dopiero 23 lata. Moim zdaniem, w perspektywie to najlepszy bramkarz świata, przy całym moim szacunku do Boruca. Mam nadzieję, że w tym roku w Rosji zabłyśnie kolejna młoda gwiazda. Może to będzie Jewgienij Makiejew, który dzisiaj zadebiutował w barwach Spartaka. Trzeba dodać, ze Michael Laudrup bardzo sobie ceni tego młodego obrońcę.


Ł.K.: Ja jeszcze liczę na napastników Rubinu: Romana Adamowa i Aleksandra Bucharowa. Obaj już pokazali, na co ich stać. Adamow w barwach FK Moskwa został królem strzelców Premier Ligi, a Bucharow, grając głównie w drugiej części sezonu zdobył 6 ważnych goli, w tym dwa, które pogrążyły Zenit. W tych rozgrywkach już ma dwa trafienia na koncie. Adamow i Bucharow mogą stworzyć naprawdę ciekawy duet napastników i udanie konkurować z Vagnerem Love w CSKA czy Pogriebniakiem w Zenicie.

Tomasz Bejnarowicz
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 17/03/2009 00:28

Luc Alphand: Biznes zabija, ale nie mnie

Rozmawiał Radosław Leniarski



Czy ostatni Dakar był ciężki? Był straszny - mówi "Gazecie" i Sport.pl francuski mistrz nart i rajdów samochodowych.

Radosław Leniarski: Powiedział pan kiedyś, że celem startu w rajdzie Dakar jest dla pana zwycięstwo. Wygrał pan w 2006 roku. Po co więc startować znowu i znowu?

Luc Alphand: Jeśli rajd nie poszedł najlepiej, a tak właśnie było rok temu, to ma się ochotę od razu zacząć następny. Nic na to poradzę.

Jeśli afrykański Dakar miał poziom trudności 10, to południowoamerykański...

- Jest również bardzo trudny.

Więc jaki poziom?

- Całkiem inny. Co mam porównać? Koło do zieleni? Duch przygody wciąż jest ten sam.

No dobrze - ostatni Dakar był straszny. Choć wiedzieliśmy, że będzie ciężko, wpadliśmy w to gówno. Naprawdę. W Argentynie było lato, miejscami strasznie gorąco, dobrze ponad 30 st. C na zewnątrz samochodu, wewnątrz ponad 50 st. C, mnóstwo kurzu. W takich warunkach trzeba jechać kilkaset kilometrów. Było więcej kilometrów ścigania się, więcej prowadzenia typu rajdowego, więcej uślizgów, więcej hamowania niż w Afryce.

Dla nas, profesjonalistów, było bardzo trudno. Ale rajd to też amatorzy, entuzjaści, którzy oszczędzają nawet kilka lat, aby wystartować. Oni stanowią większość załóg. Dla nich to było piekło.

Nawet nasz rajdowiec Krzysztof Hołowczyc, którego pan musi znać, powiedział, że ten rajd był najtrudniejszym wyzwaniem jego życia.

- I miał cholerną rację.

W przyszłym roku powinien być równie trudny?

- Nie. Powinien być łatwiejszy. To trzeba zmienić. Taki jak teraz byłby nie do wytrzymania. Organizatorzy twierdzili, że ten, kto ukończy rajd, jest gościem. Ale było tak ciężko, że ludzi zaczęli narzekać. A to nie są narzekacze. Jadą najtwardsi z najtwardszych.

W Val d'Isere, gdzie komentował pan dla francuskiej telewizji alpejskie mistrzostwa świata, Anja Paerson też narzekała na trudność trasy. Zaczęła się moda na narzekanie czy rzeczywiście w pogoni za widowiskowością organizatorzy zapominają o bezpieczeństwie? Lub robią to z premedytacją...

- Trzeba umieć rozróżnić dwie sprawy. Na przykład ja wolałbym, aby w rajdzie było jak najwięcej piasku, bo czuję się na nim najlepiej. Ale Anja Paerson narzekała, bo nie czuła się pewnie, bo nie miała formy. W Dakarze wśród profesjonalistów nikt nie narzekał, choć różnice w czołówce wynosiły po kilka godzin, a to coś znaczy.

Z wyjątkiem kamazów i rosyjskich kierowców.

- Z wyjątkiem kamazów [przyjechali na metę jeden za drugim, różnica wyniosła pół minuty].

Czy stojąc na szczycie, w bramkach przed zjazdem miał pan kiedykolwiek wątpliwości, czy wystartować?

- Oczywiście. Wiele razy. To kwesta poziomu wiary we własne umiejętności. Jak byłem w formie, byłem bogiem. Po kontuzji albo po imprezie - no, to się nie zdarzało (śmiech) - gdy czułem, że jestem bez formy, zmęczony, to wiedziałem na starcie, że jestem w głębokim gównie. Zamykałem oczy i mówiłem sobie: jak zjadę cały, to znaczy, że jestem gość. Tak było w Kitz czy Bormio, albo w Whistler Mountain, gdzie wszystko mogło się zdarzyć po drodze.

Był pan w Val d'Isere, więc i pan jest pewnie zakochany po uszy w Lindsey Vonn...

- Dobra dziewczynka. Umie jeździć szybko. Tylko nie umie się obchodzić z szampanem. Niedoświadczona. Ale to akurat urocze [Amerykanka przecięła sobie dłoń szyjką od butelki].

Jeśli chodzi o jazdę, w naturalny sposób wybiera najlepszy tor jazdy.

Wśród mężczyzn nie ma gwiazdy jej formatu. Brak Hermanna Maiera, Bode Miller jest zjeżdżającym dziwakiem. Austriacy stanowią jednorodną, nierozpoznawalną szarą maść...

- Bode miał potencjał na gwiazdę największego formatu. Ale co z tego, skoro nikt nie wiedział, co się z nim stanie za minutę, co powie, co zrobi lub co wypije. Jego sposób myślenia jest z innej planety. A nawet jego styl jazdy na nartach. Nigdy tego nie zrozumiemy. Wielokrotnie z nim o tym rozmawiałem. Facet nie idzie na kompromisy, ma być tak, jak sobie wyobraża. Na nartach wygląda to tak: Bode wyobraża sobie, jak pojedzie na stoku, a jeśli stok nie wygląda tak, jak on sobie to wyobraził, tym gorzej dla stoku. Tak się nie da. Trzeba wziąć pod uwagę możliwości krawędzi. Są pewne ograniczenia.

Osobowości nie ma. Benjamin Raich jest najlepszym narciarzem świata. Ale co można więcej o nim powiedzieć w telewizji?

Mieliśmy w Polsce w tym roku imprezę nazywaną Zjazd na Krechę. Po prostu w dół na złamanie karku. Im szybciej, tym lepiej. Spróbowałby pan czegoś takiego?

- Jeździłem tak dwa lata temu w Var. Jadąc pierwszy raz w życiu na krechę, osiągnąłem 228,8 km/godz.

Może tym pytaniem freudyzuję za bardzo, ale co pana pcha do tej szybkości? Czy to jakiś rodzaj ucieczki?

- Ha, wszyscy tak myślą. Już nigdy nie stanę na starcie zjazdu w Kitz i nie pojadę 150 km/godz. w dół. Po zakończeniu kariery uświadomiłem sobie, że kocham szybkość, że ona sprawia mi przyjemność i że muszę znaleźć sobie inne sposoby zaspokojenia, skoro mam już ponad 40 lat i nie jestem w stanie zjeżdżać tak szybko. Rajdy były naturalnym przedłużeniem kariery narciarza - zawsze kochałem samochody, mechanikę, adrenalinę związaną ze startem. Kiedy testowałem w Les Castellet chevroleta corvettę, czułem, że po prostu kocham ten hałas, odgłos pracy tłoków w cylindrach. Czuję się wtedy szczęśliwy.

Wygrał pan alpejski Puchar Świata, najtrudniejsze zawody w zjeździe, wygrał pan Rajd Dakar i startuje w Le Mans. Co dalej?

- Dopóki mam fizyczne możliwości rywalizacji, będę to robił, ale trzeba być na tyle inteligentnym, aby powiedzieć stop, zanim cię zabije to, co chcesz zrobić. Ale jeśli już cokolwiek ma się zdarzyć ze mną niedobrego, chciałbym w tym momencie robić to, co lubię.

Czytałem w wywiadach z panem, że podobno nie miał pan długo prawa jazdy.

- Teraz mam, ale gdy miałem 16 lat, w rodzinnym mieście policja złapała mnie, gdy prowadziłem samochód. Miałem układ z rodzicami, że przymykają oko na moją jazdę. Dla mnie jazda to była wolność.

Nie mogę nie zapytać człowieka wyścigowego o Roberta Kubicę.

- On mi imponuje. Nie ma chyba w ogóle nerwów. Jako Francuz trzymam kciuki za Sebastiena Bourdouisa. Ale moimi ulubionymi kierowcami są Räikkönen i Massa.

F1 to ta sama adrenalina co w rajdach i te same zwariowane emocje. Ale zanurzona jest w biznesie po uszy. Biznes zabije wszystko, co spotka, i zabija też Formułę 1. Ludzie zaczęli się ścigać dla samej przyjemności ścigania się, a teraz jest to wyścig o kasę. W Formule 1 przede wszystkim. Spójrz - siedzisz sobie ze mną, zwycięzcą rajdu, zwycięzcą narciarskim. Leżę sobie jak na kozetce u psychoanalityka, mówisz, że freudyzujesz. Możesz zadać mi najgłupsze pytania, choć liczę na twoja inteligencję. Ale wyobrażasz sobie coś takiego z kierowcą Formuły 1? Nie. Bo biznes zabija sport.

Wyobraża sobie pan siebie w samochodzie Formuły 1? No, bo pytając pana o następną próbę, właściwie miałem na myśli właśnie to...

- Jeździłem ferrari w zeszłym roku. Dwukrotnie - pod Mediolanem i na Nürburgring. Siódmy bieg na łuku! Wiesz, co to siódmy bieg? [Luc patrzy bezradnie na gałkę do zmiany biegów w naszym volkswagenie transporterze]. Wziuuuut. [Nie da się opisać, jak Alphand przez dwie minuty imituje bolid F1]. Przeciążenie było tak duże, że miałem wrażenie, że moja głowa jedzie oddzielnie. Miałem czasy około trzech sekund za najlepszymi na jednym okrążeniu. Nie było łatwo - każdy ruch wzbudza natychmiastową reakcję. Co ja mówię, natychmiastową?! Jak wciskasz pedał gazu, samochód przyspiesza, zanim zdążysz sobie uświadomić, że wcisnąłeś. Dość dziwaczne uczucie. No, szaleństwo.

Rajdy i F1 nie są całkiem różne. Przecież Sebastien Loeb testował renault i robił czasy mniej więcej te same co Kubica...

Loeb w starym samochodzie - na 2008 rok, Kubica w nowym. To olbrzymia różnica..

- Dawał sobie radę. Był w środku stawki. Dla niego to nie był pierwszy raz, bo dość często testował bolidy F1, choć w mniej opisywanych okolicznościach.

Pana narciarskim trenerem był Polak?

- W Isoli co roku jest memoriał Ryszarda Ćwikły. Zawsze w nim startuję. Rysiek wyemigrował z Polski ze starym Bachledą. Nie znał ni w ząb francuskiego. Był w kadrze Francji w grupie techników. Ja też jako młody zawodnik zaczynałem od ścisłej współpracy z technikami. Rysiek ciężko pracował i cicho. Był super. Pił wódkę, normalnie, jak Polak. My też pijemy, więc to nie jest złośliwe stwierdzenie. Palił non stop. Paczkę, dwie dziennie. To go wykończyło.

A młodego Bachledę pan kojarzy?

- Znam jego muzykę. Genialna, trochę francuska w brzmieniu, widać, że chłopak się urodził we Francji.

Wydał właśnie drugą płytę...

- Naprawdę? No, to poproszę.

Luc Alphand

44 lata, jeden z najlepszych alpejczyków, specjalista od zjazdu, wielokrotny zwycięzca najtrudniejszych - w Kitzbühel i Bormio, zdobywca Pucharu Świata w 1997. Kierowca rajdowy - wygrał Rajd Dakar w 2006

Źródło: Gazeta Wyborcza
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 17/03/2009 07:19

Kryzys w Ameryce, czyli bogaci nie liczą się z kasą.

Posted by: forty

Re: do poczytania - 18/03/2009 16:34

Nie ma innej drogi niż angielska

Kilka dni temu dziennikarze telewizji RAI wypytali Fabio Capello o przyczyny klęski włoskich drużyn w Lidze Mistrzów. Trener reprezentacji Anglii mówił o sile, o włoskich sędziach, ale wspomniał też o problemach ze stadionami, bezpieczeństwem i...racami.


"They (Italian football authorities) said there would be no more banners and flares in stadiums and yet (they havent banned them)."

Wiceprezes Milanu Adriano Galliani mówi, że włoski futbol potrzebuje nowych obiektów i zmiany kultury stadionowej.

The English teams, thanks most of all to their stadiums, have higher gate receipts than us. England and Spain bring in more money and that's a serious problem.

Firma Deloitte, która co roku robi zestawienia najbogatszych piłkarskich klubów Europy, dzieli ich wpływy na komercyjne, telewizyjne i z dnia meczowego. Uszeregowałem pierwszą dwudziestkę Deloitte Football Money League według tych ostatnich. W pierwszym nawiasie miejsce w ogólnym zestawieniu, w drugim procent wpływów klubu, jaki stanowią wpływy z dnia meczowego.

1. Manchester Utd (2) 128,2 (39 proc.)

2. Arsenal (6) 119,5 (45 proc.)

3. Real Madryt (1) 101 (28 proc.)

4. Chelsea (5) 94,1 (35 proc.)

5. Barcelona (3) 91,5 (29 proc.)

6. Bayern (4) 69,4 (23 proc.)

7. Tottenham (14) 51,0 (35 proc.)

8. Liverpool (7) 49,5 (23 proc.)

9. Hamburg (15) 45,5 (36 proc.)

10. Newcastle (17) 41,0 (33 proc.)

11. Schalke (13) 32,3 (22 proc.)

12. Inter (10) 28,4 (17 proc.)

13. Fenerbahce (19) 27,9 (25 proc.)

14. AC Milan (8) 26,7 (13 proc.)

15. Olympique Marsylia (16) 23,5 (18 proc.)

16. Roma (9) 23,4 (13 proc.)

17. Manchester City (20) 23,4 (22 proc.)

18. Lyon (12) 21,8 (14 proc.)

19. Stuttgart (18) 18,7 (17 proc.)

20. Juventus (11) 12,5 (7 proc.)

Z pierwszy sześciu klubów tylko Realu zabraknie w ćwierćfinałach LM. Najlepszy pod tym względem wśród klubów włoskich, czyli Inter zarabia w dniu meczowym mniej niż dołujące w Premier League Newcastle i Tottenham. Z klubów angielskiej wielkiej czwórki najmniej zarabia Liverpool, marzący o nowym stadionie Stanley Park.

Właśnie dzięki tym wpływom Anglicy dominują w LM. To oni na początku lat 90. odkryli, że przekazanie piłki rodzinom i klasie średniej bardzo się opłaca i wygonili ze stadionów chuliganów i race.

Ich pomysł w miarę możliwości kopiują Hiszpanie, którzy choć nie mają stadionów nowych bez przerwy modernizują stare. Najnowsza przebudowa Camp Nou będzie kosztowała 250 mln euro. Darek Wołowski, który wielokrotnie był na obu stadionach hiszpańskich gigantów mówił mi, że ani razu nie widział na nich rac.

A Włosi moment rewolucji przespali. Na razie płacą klęską w Lidze Mistrzów, za chwilę mogą zapłacić odejściem największych (ostatnich?) gwiazd. Mówi Galliani

I remember in 1990 when Barcelona asked about (Marco) van Basten, Milan earned more money than the Spanish but now thats no longer possible and if the same thing happened again, we would lose the Dutchman.

Nie mogą nawet liczyć na pomoc dobrych wujków z Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Gdy rok temu na sprzedaż były Roma i Manchester City pogardzili ćwierćfinalistą LM na rzecz średniaka Premier League.
m.szadkowski
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 19/03/2009 06:45

Fortuny na układach nie będzie?



Ziemowit Osięciny kontra Grom Osie, LTP Lubanie przeciwko Pogoni Mogilno - jest pierwszy bukmacher, który wystawił w ofercie mecze piłkarskiej IV ligi. - Oj, będą zaskakujące wyniki - mówi piłkarz jednego z klubów z kujawsko-pomorskiego.

Mecze na regionalnych boiskach uznawane są w środowisku za wyjątkowo nieprzewidywalne - wcale nie ze względu na wyrównany poziom. Jarosław Gryckiewicz, toruński arbiter sędziuje w niższych ligach. Przyznaje: - Są sugestie, pokusy. 100, 200 czy nawet 500 zł. Na "korzystne" sędziowanie.

Sam nigdy nie przyjął oferty. Piłkarz jednego z klubów w kujawsko-pomorskim - grał już w kilku zespołach z regionu - ironicznie się śmieje na pytanie, czy mecze w niższych klasach są czyste. - Nie są. Skąd się wzięli wszyscy ci sędziowie, albo zawodnicy już ukarani? Z kosmosu? Choć teraz się to zmienia, ludzie się boją.

Jak wygląda korupcja w regionalnym futbolu? Piłkarz: - O niej się nie mówi. Powiedzmy, że nie ma tu - jak się żartuje - kur albo kaczek za ustawiony remis. Ale gdzieś krążą mniejsze, większe kwoty.

Jakie? - pytam. Piłkarz: - Za 500 zł można dogadać się np. z najlepszym strzelcem rywali. I będzie miał gorszy dzień.

Czy mecze w niższych klasach będą teraz pełne niespodzianek? Zakłady na mecze IV ligi przyjmuje od tego tygodnia bukmacher Tobet.com. Zrobił to jako jedyny w Polsce - dotychczas nikt nie chciał ryzykować z takimi rozgrywkami. Już pojedynku II ligi w środowisku bukmacherów uważane są za mecze podwyższonego ryzyka - m.in. dlatego ci, którzy stawiają na nie pieniądze mają zwykle ograniczenia: inwestowana kwota nie może przekroczyć określanej w wewnętrznych ustaleniach granicy. Bukmacher: - Staramy się mieć wszystko pod kontrolą. System od razu informuje, jeśli na jakiś mecz stawiane są wyższe kwoty niż zwykle. Zawsze jest ktoś na dyżurze - decyduje, czy odmówić zakładu, czy przyjąć. No, ale to II liga piłkarska. IV to już przekroczenie granicy, przecież nikt rozsądny nie jest w stanie nawet analizować tego, co się dzieje w tych drużynach. Skąd wiedzieć, kto jest kontuzjowany, kto ma jakie możliwości? Loteria.

W IV lidze gra 315 zespołów. Są podzielone na regiony. Tobet wystawił wszystkie: od IV ligi zachodniopomorskiej przez świętokrzyską, śląską, podlaską, lubelską, czy małopolską. Na najbliższą kolejkę w grupie kujawsko-pomorskiej najwięcej można zarobić stawiając na zwycięstwo LTP Lubanie nad Notecianką Pakość (9 za 1 zł). Oprócz tej drugiej, faworytami są jeszcze Wda Świecie w spotkaniu ze Spartą Janowiec Wielkopolski (1,22) oraz Dąb Barcin - gra z Kujawiakiem Kowal (1,3).

Wśród dziesiątek anonimowych dla większości kibiców drużyn, są wyjątki - Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, Radomiak Radom, Górnik Wałbrzych, Stal Sanok, która pokonała dwa lata temu Legię Warszawa w Pucharze Polski.

Jarosław Andruszkiewicz, menedżer Tobet.com: - Po prostu dostrzegliśmy urok rozgrywek lokalnych, w których występują koledzy ze szkoły, sąsiedzi, czy znajomi każdego z nas.

Nie obawia się pan dziwnych wyników? - pytam. - Ależ skąd! Będą takie zabezpieczenia, że fortuny na układach zbić się nie da. Nie ryzykowalibyśmy, gdyby wszystkiego nie przeanalizowano. My uważamy, że IV liga jest nawet bardziej czysta niż inne. Tam przecież nie wchodzi w grę wielki kapitał.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 20/03/2009 15:53







"Mam chłopaka, który ma dwie lewe nogi" - śpiewa swój wielki przebój Alesha Dixon. Ale nie chodzi jej ani o Kuszczaka, ani o Boruca... Tej pannie chodzi tylko o to, że chłopcy generalnie są do bani.


Nie potrafią ani zmywać, ani sprzątać, ani zamiatać... No, ale jest przecież ratunek dla leworęcznych leni. Tym ratunkiem może być zawód trenera.

Czytam sobie oto blog Czesława Michniewicza z Arki. Nie bez powodu uchodzi on za humorystę, bo rozwala mnie już jego pierwsze zdanie: "Bardzo rozczarował mnie Inter". Czesławowi chodzi dokładnie o ten sam Inter, który prowadzi w Serie A, ma 7 punktów przewagi nad Juve, 12 nad Milanem, 20 nad Romą i aż 30 nad Udine - tym, co skasowało Lecha.

Dalszy ciąg trenerskiego bełkotu? Nasz Czesław ubolewa, że Inter nie posiada liderów... Śmiała teza, jak na zespół Ibrahimovicia, a do tego twierdzi tak trener, który za gwiazdę uważa Ulanowskiego. Jakieś jaja!

To jednak ledwie wstęp, bo "polski Mourinho" odkrywa tajniki prawdziwego Mourinho. Boże dopomóż! To już wywody na poziomie podstawówki, a zarazem dowód, że trenerka to bujda na resorach!

Oto jak Czesław rozpracowuje Chelsea: w 5 meczach nie strzelili gola, a w 25 nie stracili. Strzelili 60 procent swych goli w początkowych 30 minutach. W meczu uderzali 7 razy na bramkę, a gol padał średnio na 4,3 strzału... I za coś takiego płaci się w Polsce 45 tysięcy zł miesięcznie plus premie!

Gdy faktycznie należałoby jednemu mądrali z drugim dać ścierę, dać szczotę i nauczyć przynajmniej sprzątać! Choćby po naszych czołowych trenerach, którzy -jak mawiał ich nestor Leszek Jezierski "Napoleonem" słusznie zwany: kupę już zrobili i jeszcze mają kupę do zrobienia.
Zarzeczny
Posted by: Linc

Re: do poczytania - 21/03/2009 04:23

klik
Posted by: forty

Re: do poczytania - 22/03/2009 15:29

Niebezpieczne związki
Tenisiści zakładający rodziny zwykle zaczynają przegrywać


W odstępie kilku godzin powędrowały w świat dwie ważne informacje związane z Rogerem Federerem. Pierwsza mówiła, że Szwajcar nie dogadał się z coachem Darrenem Cahillem.

Przymiarki do tej współpracy trwały bardzo długo i wyglądało nawet, że powstanie tandem wszech czasów. Z jednej strony pomnikowa postać tenisa, z drugiej niezły gracz, potem fantastyczny trener Lleytona Hewitta, a pod koniec kariery Andre Agassiego. Nawet ćwiczyli wspólnie przez kilka tygodni, nic jednak z tego nie wynikło. Jako oficjalny powód podano niechęć Australijczyka do opuszczania na dłużej żony i dzieci.

Druga ważna depesza -jak na ironię -miała również odniesienia familijne. Po trwającym prawie dziewięć lat związku ze Słowaczką z pochodzenia Mirką Vavrinec latem Roger zostanie ojcem. "Jesteśmy szczęśliwi z powodu założenia rodziny. Oboje kochamy dzieci i w końcu nasze marzenia się spełniły"- napisał tenisista na swojej oficjalnej stronie internetowej.

Wyczynowy sport, w szczególności taki jak tenis, gdzie przez cały rok podróżuje się po świecie, zdecydowanie nie sprzyja małżeństwu, dzieciom czy rodzinie. Naturalnie istnieją chlubne wyjątki, ale historia uczy, że wchodzący w trwałe związki uczuciowe z reguły przestają wygrywać. Wspomniany już Agassi chyba jako ostatni potrafił zagrać wielkoszlemowy finał na oczach żony, syna i córeczki. Czech Jirzi Novak, kiedy został ojcem bliźniąt, żartował, że musi częściej wygrywać, bo wydatki wzrosły, ale właśnie wtedy zaczął seryjnie brać baty.

Bohaterowie kortów przeważnie są indywidualistami, najczęściej z mocno egoistycznym podejściem do życia. Zawód, jaki sobie wybrali, zapewnia im pieniądze oraz sławę, ale nie daje szans na poświęcanie czasu innym. Tenisiści przypominają marynarzy chlubiących się w każdym porcie inną znajomością albo zasypywane zewsząd erotycznymi propozycjami gwiazdy show-biznesu. Na tym tle takie pary jak Andre i Steffi czy teraz Roger i Mirka jawią się, nie przymierzając, niczym odkrycia archeologów.

Oczywiście należy pamiętać i o drugiej stronie rodzinnego medalu. Wszak połowice, trwale zapisane w biografiach graczy, wprowadzają zwykle własne porządki. Dziwnym trafem do rozstań zawodników z wieloletnimi nieraz opiekunami najczęściej dochodzi, gdy tylko obok kortu zaczyna zasiadać małżonka albo narzeczona. Panie z reguły proponują własny, często inny od partnera, sposób kalkulowania, a w domowym budżecie najłatwiej skreślić pozycję, jaką stanowi trenerska pensja. Kłopoty z zaangażowaniem następnego szkoleniowca też zwykle się intensyfikują, bo taka sprawa musi zostać uzgodniona z kapłanką domowego ogniska.

Wśród kibiców Federera bez euforii odebrano wieści o fiasku negocjacji z Cahillem oraz o ojcostwie. Pojawiły się opinie, że może to oznaczać początek końca wielkiego mistrza. Mam nadzieję, że Szwajcar raz jeszcze nas zaskoczy i jako ojciec rodziny błyśnie właśnie teraz dobrym przykładem.
K.Stopa
Posted by: forty

Re: do poczytania - 26/03/2009 14:44

Jak Maradona obraził Riquelme



Futbolem argentyńskim wstrząsnął właśnie konflikt dziesiątek. Selekcjoner Diego Armando Maradona i jego dotychczasowy gwiazdor Juan Roman Roquelme uznali, że w tym barszczu, jakim jest kadra Argentyny, jeden grzybek zupełnie wystarczy. Nie wszyscy fani zrozumieli nawet, o co im poszło. Ja też długo nie mogłem zrozumieć.

Kilka tygodni temu w jednym z programów w telewizji, Maradona powiedział, iż chciałby przesunąć Riquelme do przodu. Że nie potrzebuje, by kręcił się przed stoperami, ale dawał więcej asyst Messiemu i Aguero. Później Maradona telefonował do piłkarza wielokrotnie, ale Riquelme nie odbierał telefonu. W końcu ogłosił, że z Maradoną mu już nie po drodze i choć serce będzie mu krwawić, obejrzy afrykański mundial w argentyńskiej telewizji.

Dziennikarze natychmiast pobiegli z tym do selekcjonera. Ten przytomnie odpowiedział, że do trenera właśnie należy wybieranie piłkarzowi pozycji i zadań na boisku. Innym powodem do "obrażenia" Riquelme mogło być zdanie Maradony "kadra Argentyny to Mascherano i dziesięciu innych'. Juana Romana to uraziło? "To dlaczego nie obraził się Messi?" -odpowiedział uzasadnionym pytaniem Maradona.

Przez lata to właśnie Diego był w futbolu argentyńskim naczelnym skandalistą. Nonsensami, które wygadywał można było wytapetować wszystkie stadiony w Buenos Aires. Kibice bardzo bali się, że kiedy stanie na czele narodowej drużyny, natychmiast skłóci wszystkich ze wszystkimi.

I jak widać Maradona konfliktów nie uniknął, ale ten pierwszy nie obciąża go w wielkim stopniu. Riquelme ma tak samo rozbudowane ego, choć nie wiadomo, na jakiej podstawie tak samo urosło. Można nie przepadać za Maradoną, ale jako piłkarz poprowadził Argentynę do dwóch finałów mistrzostw świata (1986 i 90 z czego wygrany ten pierwszy). A co zrobił Riquelme? Wywalczył złoty medal igrzysk w Pekinie, gdzie w każdej drużynie mogło grać tylko trzech seniorów.

Trzeba mieć trochę nosa zanim człowiek wybierze sobie piłkarskiego idola. Ja chyba nosa nie mam, skoro parę lat temu postawiłem na Juana Romana Riquelme. Pamiętam swoje oburzenie przed mundialem w 2002, gdy Marcelo Bielsa nie zabrał go do Korei i Japonii, bo uznał, że jest postacią zbyt dominującą, a on nie chce, by w drużynie wszystko kręciło się wokół jednego człowieka. Wszystko kręciło się wokól Riquelme na mundialu w Niemczech, ale Argentyńczycy zakończyli start w ćwierćfinale. Wtedy obrażony na krytyków zrezygnował z kadry pierwszy raz. Maradona dawał mu szansę rewanżu...

Nie inaczej było w klubach. Albo trener układał wszystko wokół Riquelme (a tak było w Boca i do czasu w Villarrealu), albo nie dało się z nim pracować (w Barcelonie i końcówce w Villarreal). Władzą na boisku nie umiał się dzielić. Jest nawet coś pociągającego w postawie tak bezkompromisowej. Pod warunkiem, że nie dotyczy to sportów zespołowych.
D.W.(Docent)
Posted by: Kura

Re: do poczytania - 26/03/2009 21:52

Frankowski udowadnia, że nie jest Judaszem. Kuriozum.
26 marca 2009 - 00:32

Nienawiść dużej części kibiców Wisły do Tomasza Frankowskiego ("Judasz", "Zdrajca") to dla nas absolutne kuriozum. Piłkarz, który powinien mieć dożywotnio zarezerwowane, obite skórą i podgrzewane krzesełko na stadionie w Krakowie (i umyślnego odpowiedzialnego za donoszenie drinków na czas), nagle stał się wrogiem. Tylko dlatego, że odszedł do zagranicznego klubu, niby w trudnym momencie - tak, strasznie trudnym, Wisła była na pierwszym miejscu. A że odpadła z walki o Ligę Mistrzów? Odpadła jak zawsze. W każdym razie Frankowski podpadł, bo w wieku 31 lat wyjechał za granicę. Niesamowite.

Wcześniej strzelił dla Wisły 115 ligowych bramek i trzy razy został królem strzelców? Pięć razy poprowadził zespół po mistrzostwo Polski? Dwa razy po puchar? Nic to. Odszedł, więc uciekł jak szczur z tonącego okrętu. Wielkie NIE dla tego piłkarza. Wymazać go z kronik, odebrać medale, a najlepiej jeszcze wymierzyć klapsa albo dwa. Ach to, białostocki cwaniaczek - myśmy go legendą robili, a on chciał tylko pieniądze zarabiać! Spotkasz go na ulicy - lepiej spluń, jeśli jesteś wiślakiem. Dlatego wywieszamy transparent: "MOGŁEŚ BYĆ ŻYWĄ LEGENDĄ. JESTEŚ ZWYKŁYM JUDASZEM" (tak, taki transparent naprawdę wisiał).

Serio - nigdy tego nie pojmiemy. Ludzie, którzy na meczach zachwycali się jakimś pieprzniętym, chorym psychicznie Nikolą Mijajloviciem jednocześnie mieli coś do Frankowskiego. OK, nie wszyscy go nienawidzili, niektórzy po prostu przestali lubić, a inni mieli żal. Żadna z tych postaw nie jest dla nas wytłumaczalna. Jesteśmy w stanie pojąć, że Maciej Szczęsny zbierał joby na Legii za przejście do Widzewa, albo że Figo po transferze do Realu musiał wykreślić Barcelonę z listy najlepszych wakacyjnych lokalizacji.

Ale Frankowski? Po transferze do Elche?! W wieku 31 lat?! To kiedy miał wyjechać z naszej zapyziałej ligi? Po czterdziestce? Żurawski - super, Maciuś, graj w Celtiku, trzymamy kciuki. Kosowski - brawo, Kamil, idź i podbij Bundesligę. Szymkowiak - niech ci się w Turcji Mireczku wiedzie. Frankowski - ty psie podły i zdrajco, jak mogłeś odejść?

Dlaczego o tym piszemy? Bo właśnie doszło do niecodziennego wydarzenia. Na forum strony www.wislakrakow.com rozgorzała dyskusja pomiędzy Tomaszem Frankowskim i kibicami Wisły. "Franek" (zapewne z powodu zbliżającego się meczu Jagiellonii z Wisłą, choć on sam twierdzi, że zbieżność dat to akurat przypadek) postanowił wyjaśnić swoje racje. To dziwne, że się musi tłumaczyć, zamiast wysłuchiwać prośby o autograf. To wręcz upokarzające. Ale widocznie taka polska specyfika...

Kilka cytatów z Frankowskiego (pisownia oryginalna):


- zdobylem z Wisla 5 tytulow,zdobylem wszystko w polsce co moglem i ten awans mial byc ukoronowaniem mojej przygody z Wisla,a przegralismy okrutnie.wtedy cos peklo i postanowilem dac szanse innym choc nie wiedzialem ze moze byc jakas oferta!.w szatni po meczu z pao nie bylo zadnej bojki!!!!!!dostalem lokciem od obroncy w pierwszej polowie,odtworz to sobie jesli masz mecz na dvd a do transferu nic nie doplacalem,to kolejna bzdura ktora wam opowiem pozniej.......wroce do was za 2 godz bo musze potrenowac(jestem na zgrupowaniu w centralnej polsce i mam zaraz intensywny trening)sorry i do potem.wroce na pewno

- zaczne od poczatku-do meczu rewanzowego z grekami nic mnie nie interesowalo,zadne oferty,zadne kluby...zawsze staralem dawac sie wam jak najwiecej satysfakcji i byc uczciwym,zawodnikiem i przede wszystkim czlowiekiem.przez okres 7 lat pobytu w klubie nigdy nie zauwazylem Waszej niecheci w stosunku do mojej osoby a wrecz przeciwnie-w trudnych momentach a bylo takich kilka wspieraliscie mnie za co bylem wam naprawde wdzieczny.przez okres 7 lat gry w Wisle odeszlo z zespolu wielu wysmienitych pilkarzy.jedni odchodzili bo klub nie przedluzal z nimi umowy(kulawik,czerwiec),inni zostali zmuszeni do odejscia(moskalewicz,sarnat,szymkowiak) inni z kolei zostali sprzedani(zurawski,kosowski,uche).nikt nigdy nie zarzucil zadnemu z nich ze odchodzac opuscili tonacy statek.wbrew przeciwnie,niekiedy druzyna zaczynala grac jeszcze lepiej.dlatego ja decydujac sie na taki krok nigdy ale to nigdy nie przypuszczalem ze druzyna moze zaczac grac slabiej gdyz futbol to gra zespolowa a ja bylem jedynie tym ostatnim ogniwem ktory jak niektorzy kibice mieli mi czasem za zle ani nie biegal,ani nie walczyl,jedynie dostawial stope pod bramka.

- powstaly plotki iz doplacilem aby odejsc z Wisly....bedac juz na zgrupowaniu reprezentacji w niemczech dzialacze klubu chcieli przyjac oferte levante choc wciaz byla to oferta "na gebe".zadano mi pytanie czy jesli wole odejsc do elche a nie do levante to moge odpuscic na rzecz wisly kwote 50 tys euro(elche zamiast mi zaplacila ja Wisle) na co przystalem bo wydawalo mi sie ze w elche bede mial lepsza druzyne.nie jest wiec prawda iz aby odejsc z wisly zaplacilem druzynie z krakowa te pieniadze.tak jak prawda nie jest ze wlasciciel klubu placil mi dodatkowe pieniadze nie ujete w kontrakcie.podpisujac kontrakt z klubem w 1998 roku byl on tak bezprawnie skonstuowany ze bez klopotu moglbym go zerwac gdybym byl"judaszem".zawdzieczalem jednak temu klubowi ze dal mi szanse gry w polsce i mimo naciskow pewnych menagerow ktorzy proponowali kluby na zachodzie nigdy nie posunalem sie do tego kroku.wlasciciel klubu zaproponaowal mi po raz pierwszy renegocjacje umowy rok pozniej podczas sparingu w grecji z olimpiakosem 0-3.czekalem cierpliwie i wiecie kiedy ja dostalem?w 2004...ale nie to jest istotne.nie prawda jest ze o mojej wyplacie decydowal lepszy kurs waluty.w latach 1998-2004 mialem kontrakt w dolarach a w 2004 zmienilismy go na euro.za zgoda klubu.prawda jest ze mialem dodatkowa premie za strzelone bramki ale jak dobrze pamietam(w miedzyczasie podpisalem umowy z elche,wolverhampton,tenerife i chicago fire i jagiellonia wiec wszystkiego nie pamietam dokladnie) aby je otrzymac musialem w sezonie strzelic 20 goli.co przyznacie nie jest prosta sprawa.

- czy zaluje?powiem tak-jako pilkarz nic nie zyskalem poza tym iz zobaczylem i przekonalem sie na wlasnej skorze jak wyglada liga hiszpanska,doping w anglii czy treningi w ameryce.pod wzgledem turystycznym tez moglbym to wszystko zwiedzic jako turysta po karierze a tak zwiedzilem wczesniej.poznalem ciekawych ludzi wiec na pewno te yjazdy mnie wzbogacily jako czlowieka ale jako pilkarza-niestety nie....tak,ze sportowego punktu widzenia przyznaje powinienem zostac i grac tyle w krakowie az by mi podziekowano.powiem wiecej,gdybym wiedzial iz taka bedzie reakcja kibicow nigdy bym nie poprosil wlasciciela o transfer!!!!

- oferte z Wisly?nie nie sadze zeby to bylo komukolwiek potrzebne.jak dobrze pamietacie bylo cos na rzeczy poltora roku temu.ja jedynie chcialem potrenowac po operacjach by przekonac sie czy jestem jeszcze zdolny do gry na wysokim poziomie.wowczas zaprosil mnie p.Skorza i zaczal namawiac na podpisanie kontraktu bo poszukiwal napastnika.mimo iz nie bylem przekonany co do slusznosci tego kroku(niechec czesci kibicow) to po 10 prosbie aby choc porozmawiac z p.bednarzem poszedlem do niego.dwa razy "pocalowalem klamke" bo byl nieobecny .nastepnie otrzymalem informacje ze otrzymam jakas propozycje.powiem tak,podpisalbym go niezaleznie od zaproponowanej kwoty jesli bym tylko dostal zgode kibicow.jednak na telefon od p.bednarza sie nie doczekalem.wydaje mi sie ze mial inne plany(sciagnal matusiaka) niz trener .

- palikot-sorry stary ale nigdy nikomu autografu nie odmowilem a czasem mozna chyba byc bez humoru i mozna odpowiedziec "tak" lub" nie".widac trafiles na jeden z niewielu takich momentow w moim zyciu .a na mecz wisly to juz przyjsc nie moge?jak bylem na d to powiedzieliscie ze nie chca mnie na lozy dzialacze,jak siadlem na lozy to ze kibice sa anty.byloby ci milo jakby o tobie tysiac razy pisano nieprawde?kazdy jest czlowiekiem,nikt ci nie kaze wchodzic na ten post jesli ci przeszkadza.wszedlem tu raz na iles tam lat,zaraz wyjde- daj spokoj i sie nie stresuj.nie zamierzam nikogo przekonywac tylko cos wyjasnic i tyle.

Całość znajdziecie na forum Wisły. Dla Frankowskiego mamy dobrą informację - historia oceni go sprawiedliwie. Oszołomstwo przeminie.


PS. Stowarzyszenie kibiców Wisły zwołało spotkanie w sprawie "Franka". Napisano: "Spotkanie organizowane jest w celu wyjaśnienia wszelkich spraw związanych z w/w osobą. Zostaną tam przekazane wszystkim przybyłym wszelkie znane nam FAKTY dotyczące tematu Frankowskiego". Hmm, znany fakty? Możemy trochę pomóc. Oto one...

1998/99, 29 meczów, 21 goli, mistrzostwo, król strzelców
1999/00, 26 meczów, 17 goli
2000/01, 28 meczów, 18 goli, mistrzostwo, Puchar Ligi, król strzelców
2001/02, 26 meczów, 9 goli, Puchar Polski
2002/03, 12 meczów, 6 goli, mistrzostwo, Puchar Polski
2003/04, 22 mecze, 15 goli, mistrzostwo
2004/05, 26 meczów, 25 goli, mistrzostwo, król strzelców
2005/06, 4 mecze, 4 gole

W kwestii faktów to by było na tyle.
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 26/03/2009 23:57

raczej w celach informacyjnych:

W opublikowanym w czwartek oficjalnym oświadczeniu, Europejska Unia Piłkarska (UEFA) stwierdza, że podejrzewa macedoński klub FK Pobeda o ustawienie meczu Ligi Mistrzów z armeńskim zespołem FC Pjunik Erewan, który został rozegrany 13 lipca 2004 roku

W opinii UEFA prezydent klubu i jeden z zawodników są podejrzani o manipulowanie wynikiem meczu w celu uzyskania korzyści majątkowych. Prowadzone przez UEFA śledztwo wykazało, że obaj podejrzani mieli kontakty z firmami bukmacherskimi przyjmującymi zakłady piłkarskie.

Pierwszy mecz został rozegrany w Macedonii i zakończył się niespodziewanym zwycięstwem 3:1 zespołu z Armenii. W rewanżu zanotowano remis 1:1 i do dalszych gier awansował Pjunik.

- Nielegalne zakłady bukmacherskie mogą zabić nasz sport - grzmiał z mównicy. - Jeśli wynik jest ustalony od początku, to futbol nie ma prawa bytu.

UEFA zatrudniła kolejnych dwóch inspektorów do swojego wydziału śledczego. W sprawy zaangażowała także Interpol.

W 2007 r. UEFA sporządziła raport, w którym opisano szczegóły 15 spotkań, które podejrzewa się o bycie ustawionymi. Są wśród nich eliminacyjne mecze Euro 2008, Ligi Mistrzów i Pucharu UEFA.
Posted by: roman_expert

Re: do poczytania - 27/03/2009 00:41

Te cytaty z Franka to chyba lipa jakaś

Po pierwsze facet nie ma 18 lat po drugie jest zbyt inteligenty by bawić sie w jakieś śmieszne spory na forum
Posted by: forty

Re: do poczytania - 27/03/2009 01:02

Originally Posted By: roman_expert
Te cytaty z Franka to chyba lipa jakaś

Po pierwsze facet nie ma 18 lat po drugie jest zbyt inteligenty by bawić sie w jakieś śmieszne spory na forum


http://www.wislakrakow.com/forum/showthread.php?t=5563
Posted by: forty

Re: do poczytania - 27/03/2009 04:20

Cytat:
Originally Posted By: forty
Originally Posted By: roman_expert
Te cytaty z Franka to chyba lipa jakaś

Po pierwsze facet nie ma 18 lat po drugie jest zbyt inteligenty by bawić sie w jakieś śmieszne spory na forum


http://www.wislakrakow.com/forum/showthread.php?t=5563


z wiślackiego forum--

--Ja ze swojej strony powiem tylko tyle że odkąd na płocie pojawił sie napis porównujący Franka do Judasza to zaprzestałem wrzucać do puszki, w której zbierają na oprawy meczowe. Wiem że tak samo postąpiło wiele innych osób jak choćby mój ojciec.

--Panie Frankowski, dla mnie zawsze pozostanie Pan symbolem Wisły!
dziękuję Panu za wszystko, co Pan zrobił dla naszego klubu


--Bardzo fajna inicjatywa ze strony Franka. Inteligentni ludzie powinni zrozumieć, dlaczego zdecydował się na taką formę wyjaśnienia całego zamieszania wokół jego osoby. Ja osobiście mam większy szacunek do Franka, aniżeli do Żurawskiego, z którego zawsze była kupa cwaniaka i sposób odejścia z klubu nijak się ma do postrzegania danego zawodnika.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 29/03/2009 13:27

Taka brzydka katastrofa

Byłoby dużym uproszczeniem obarczaniem winą za porażkę tylko Artura Boruca lub Michała Żewłakowa, który niefortunnie podawał mu piłkę. Cała reprezentacja zagrała wyjątkowo słabo.

Ale jeśli chwali się Leo Beenhakkera i tę drużynę za piękną grę i wspaniałe zwycięstwa nad Portugalią lub Czechami, to mecz z Irlandią Płn. trzeba będzie postawić na drugim końcu skali.

Dlatego nie piszę, że Polacy nie potrafią grać w piłkę, chociaż takie słowa cisną się na usta i pewnie wszyscy kibice ich używają. Potrafią, dość średnio, więc czasami udaje im się coś wbrew logice, a czasami jest tak, jak w Belfaście. Ilością popełnianych błędów można by obdzielić całe eliminacje - to słowa Michała Żewłakowa i trudno się z nimi nie zgodzić. Przegrywaliśmy nie raz w takim stosunku, ale rzadko wynikowi towarzyszyła taka złość, jak teraz. Złość i żal byłyby mniejsze, gdyby pokonała nas dobra drużyna, po jeszcze lepszej grze. Niestety, Irlandia wygrała zasłużenie, ale przy naszej wydatnej pomocy. Nie tyle gospodarze zwyciężyli, co my przegraliśmy, chociaż brzmi to nielogicznie.

Trudno się było dopatrzyć jakiejś myśli w naszych akcjach. Od początku oddaliśmy pole przeciwnikowi, który robił na nim co chciał, nie napotykając na większe trudności. Indywidualne błędy wszystkich czterech obrońców i bramkarza miały największy wpływ na porażkę, ale koledzy defensorów nie zrobili nic, żeby odrobić straty. Nie mieliśmy na boisku nikogo, kto byłby w stanie pokierować zespołem. Wszyscy poruszali się, jakby wcześniej ze sobą nie grali. Akcje rwały się po dwóch - trzech podaniach, następne było już niecelne. Był to efekt zarówno twardej gry Irlandczyków (a jaka miała być?), jak i kiepskiemu poziomowi techniki Polaków. Nie wyobrażam sobie Marcina Wasilewskiego, podbijającego piłkę więcej niż dziesięć razy.

Czy Leo Beenhakker tego wszystkiego nie dostrzegał? Musiał widzieć, ale też trudno mu zarzucić, że pomija w swoich wyborach jednych zawodników, a faworyzuje innych. Grali prawie wszyscy najlepsi lub w najlepszej formie (pamiętam o Pawle Brożku, Łukaszu Gargule, Rafale Murawskim, Jakubie Błaszczykowskim, ale to niewiele zmienia). Nie znam trenera, który podejmowałby decyzje przeciw sobie. Jest więc druga ewentualność -Beenhakker w swoich wyborach może się po ludzku mylić. I robi to coraz częściej.

Można się było spodziewać, że Artur Boruc, znajdujący się w trudnym okresie swojego życia, zostanie poddany dodatkowej presji. Jego błędy, mające wpływ na wyniki reprezentacji stają się niemal regułą. Po Bratysławie - Belfast. Może trener, wystawiając go, chciał mu pomóc, ale chyba go psychicznie wykończył.

Nie od dziś wiadomo, że Dariusz Dudka powinien grać jak najdalej od swojej bramki, żeby partner miał czas na naprawę jego błędów. Że Jakub Wawrzyniak jeszcze nie jest pewnym lewym obrońcą, i że kiedy oni wszyscy popełniają błędy, to i Michał Żewłakow ich nie uniknie.

Nie wiem po co wyszedł na boisko Tomasz Bandrowski, a jeśli trener miał jakieś wątpliwości z nim związane, to powinien się ich pozbyć już po kwadransie. Wiadomo, że Roger jest w słabej formie, Mariusz Lewandowski rzadko gra w klubie a Jacek Krzynówek potrzebuje czasu na powrót do formy, której już nie pamiętamy.

Ale jeśli jest taka sytuacja, a każdy trener ma kłopoty podobnego rodzaju, to właśnie na nim spoczywa odpowiedzialność odpowiedniego doboru drużyny i opracowania planu gry.

Oczywiście nie posądzam Beenhakkera, że takiego planu nie wymyślił. Ale wobec tego nie zorientował się, że powołał nieodpowiednich piłkarzy do jego realizacji i nie uświadomił im przed wyjściem z szatni, że jeśli umiejętności brakuje, to trzeba nadrobić braki ambicją. Irlandczycy tak właśnie się zachowywali.

Wariant z Robertem Lewandowskim na prawej pomocy i Ireneuszem Jeleniem w ataku był teoretycznie słuszny. Ale kiedy trener widział jak przebiega gra, powinien wystawić drugiego napastnika. Jeleń miał jedno dobre podanie i je wykorzystał. Jeśli już R. Lewandowski biegał po prawym skrzydle, to przy stanie 1:3 trener powinien wzmocnić siłę ataku i dodać Jeleniowi do pomocy Marka Saganowskiego, a nie zastępować jednego drugim. Jeleń miałby prawo zachować się przy zmianie jak kiedyś Euzebiusz Smolarek wobec Beenhakkera.

Smutne to wszystko, bo Leo Beenhakker tak ładnie mówi, wie wszystko lepiej, poucza nas a jednocześnie traci w oczach Polaków mnóstwo sympatii i życzliwości, jakie mu towarzyszyły, kiedy zaczynał u nas pracę.
S>Szczepłek
Posted by: michau13

Re: do poczytania - 30/03/2009 17:54

ciekawe czy ktos przed meczem kwestionowal sklad wystawiony przez leo na czele z borucem. wszyscy teraz beda wieszac psy na trenerze, ale jaki trener moze cokolwiek zdzialac przy takich bledach swoich pilkarzy. Boruc zawalil reprezentacji przynajmniej 4 jak nie 6 punktow. Gdyby nie jego wpadki wygralibysmy ze slowacja i przynajmniej mielibysmy remis z irlandia. To minimum 4 punkty, ktore dalyby nam 1 miejsce w grupie i wielki komfort zwlaszcza po sobotnim remisie czekow ze slowenia.

A teraz wszyscy pisza o zwolnieniu trenera i jeszcze na domiar zlego typuja Majewskiego na jego nastepce - tragedia
Posted by: xqwzts

Re: do poczytania - 30/03/2009 19:40

a nie uwazasz ze jak juz nie mamy pomocnikow, a mamy kilku dobrych bramkostrzelnych napastnikow to powinnismy grac bardziej ofensywnie a nie 1 napastnikiem? Tym bardziej z Irlandia, ktora nie jest jakas pilkarska potega...
Nikt nie wiedzial jak grac. no moze Mariusz Lewandowski robil to co zawsze w kadrze, a reszta? Jelen czekal na podania ktorych nie dostawal, skrzydlowi biegli do przodu i robili to co Jelen, Roger biegal na srodku boiska probujac znalez sobie miejsce wsrod 3 przeciwnikow obok az w koncu zaczal grac tylko na wlasnej polowie a Bandrowski w ogole nawet nie mogl sobie znalezc miejsca.
NIC sie nie trzymalo kupy w tym meczu. Wygladalo to tak jakby ktos bez doswiadczenia powolal zawodnikow, ustawil ich na pozycjach i kazdemu powiedzial z osobna co ma robic. Mozna nawet powiedziec ze gralismy w 10, albo w 9. Bo Krzynowek czy Bandrowski nie na chwile obecna do kadry nie nadaja i bylo to wyraznie widac.
I nie zganiajmy calej winy na boruca. Bo to tez troche szukanie kozla ofiarnego. a to slonce i nieporozumienie, a to pilka podskoczyla na pol metra i w nia nie trafil. Zdarza sie tez najlepszym, ale psow sie na nich nie wiesza tak jak w Polsce.
Nie macie wrazenia ze w ogole atmosfera w kadrze jest do dupy...? Nie uwazacie ze juz czas cos z tym zrobic? Sporo osob tak broni Leo bo gdyby nie on to bysmy nie byli na Euro, a teraz to nie jego wina ze tak gramy... smirk
To czemu nie wziac Piechniczka - tez stary i siwy a z nasza reprezentacja osiagnal duzo wiecej niz Leo. Mniej arogancki, mniej by kasy zarabial, a w najgorszym wypadku wyniki bylyby takie same laugh papa
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 30/03/2009 21:54

Rafał Rostkowski: Skorumpowani wciąż zatruwają polską piłkę



- Odrzucanie przez niektórych sędziów łapówkarskich ofert powodowało zemstę ludzi z korupcyjnego układu. Niestety, jeszcze nie wszyscy z nich zostali wyłapani. Ostatnio nawet się bardzo uaktywnili - mówi powiedział Rafał Rostkowski, zawodowy sędzia asystent, który miał pojechał w 2010 na mundial do RPA

Rostkowski to zawodowy sędzia asystent. Miał jechać z Grzegorzem Gilewskim na mundial, ale tamten, najlepszy polski arbiter ma korupcyjne zarzuty i zakaz sędziowania na polskich boiskach.

W grudniowym wywiadzie dla "Gazety" Rostkowski mówił tak: "Lojalnie uprzedziłem prezesa, że jeśli PZPN nie sprawi, że nieuczciwi i niewiarygodni sędziowie sami zrezygnują, to polska piłka straci uczciwych arbitrów, którzy mają dość piłki ubrudzonej śmierdzącym błotem. Ja mam już absolutnie dosyć. Mam dość tej podłej atmosfery, parszywej korupcji ( ) Kocham ten sport, ale jeśli w polskiej piłce nie ma miejsca dla uczciwych sędziów, a jest miejsce dla bandytów, oszustów i naciągaczy, to ja się wypisuję".

Artur Brzozowski: Prezes PZPN nie wykurzył przez zimę z hukiem nieuczciwych arbitrów, a pan wiosną wciąż sędziuje...

Rafał Rostkowski: Nie huk jest najważniejszy, lecz skuteczność. Dwa razy spotkałem się z prezesem Lato i odniosłem wrażenie, że jest przejęty sytuacją w środowisku sędziowskim i zaczyna działać. Rozmawiałem też z kilkoma innymi ważnymi osobami, nie tylko z PZPN. Usłyszałem bardzo przekonujące argumenty, że warto jeszcze trochę wytrzymać w takiej atmosferze, jaka jest, bo prawdopodobnie "najgorsze wkrótce będzie za nami" i powinno być lepiej. Jestem optymistą.

Co takiego PZPN zrobił, że zaraził pana optymizmem?

- O pewnych rzeczach lepiej jeszcze nie mówić, żeby nic nie zepsuć. Wiem jednak, że kilka ważnych osób zrozumiało, że dopóki lojalność wśród sędziów nadal będzie rozumiana tak opacznie jak dotychczas, dopóki sami nie wprowadzimy odpowiednich standardów antykorupcyjnych, dopóty kolejne grupy kabaretowe będą robić skecze o sędziach piłkarskich.

Bardzo pan tajemniczy. Może dyskretne rozmowy odbywał pan we wrocławskiej prokuraturze?

- Ostatni raz we Wrocławiu byłem miesiąc temu, gdy sędziowałem mecz Śląska z Polonią Bytom, a wcześniej w sierpniu na meczu Śląsk - Odra, ale prokuratorów nie spotkałem. Nie trzeba jednak z nimi rozmawiać, by wiedzieć, że zanim będzie lepiej, czeka nas kolejna fala zatrzymań. Prokuratura kilku osobom postawiła ostatnio blisko 200 zarzutów, jeden trener dostał ich ponad 100. Wstydliwych zatrzymań mogą chyba uniknąć tylko ci z poczuciem winy, którzy zdecydują się w porę wycofać z piłki i sami zgłoszą się do Wrocławia.

PZPN nie ma prawa śledzić i zakładać podsłuchów. Ważne jednak, żeby nie czekał tylko na wyniki pracy organów ścigania. Związek ma projekt rozwiązań profilaktycznych, które skutecznie zniechęcą do sędziowania zarówno zamieszanych w korupcję, jak i tych, którym sędziowanie na poziomie profesjonalnym z różnych powodów nie odpowiada.

Część sędziów na samą wieść o tym zaczęła się zastanawiać nad przyszłością. Jedni przypomnieli sobie może jakieś zdarzenia z przeszłości, inni wolą skupić się na pracy zawodowej w innej branży, zadbać o zdrowie albo spędzać weekendy z rodziną. Nie oskarżajmy o korupcję każdego, kto rezygnuje, bo niektórych skrzywdzimy, a innych niejako zmusimy do trwania w sędziowaniu, bo rezygnacja będzie przyznaniem się do winy.

Marcin Wróbel i Marek Mikołajewski mają zarzuty, nie przyznają się do winy, ale związek nie pozwala im sędziować. Seryjny laureat sędziowskich Oscarów Jacek Granat tłumaczy koniec z futbolem kontuzją, a Zdzisław Bakaluk wycofał się po cichu.

- Nie znamy szczegółów tych spraw, ale każda z nich jest inna. Nie wrzucajmy wszystkich do jednego worka, bo w ten sposób nigdy nie zrobimy porządku.

Dla pana to dobrze, że niektórzy sędziowie rezygnują, bo wówczas będzie mniejsza konkurencja?

- Proszę mnie nie rozśmieszać. Przecież jeśli Grzegorz Gilewski nie wróci wkrótce do sędziowania, to razem z Maciej Wierzbowskim nie będziemy mieli z kim pojechać na mistrzostwa świata w 2010, bo inni polscy sędziowie mają niestety zbyt niskie kwalifikacje. Mało tego, już teraz wiadomo, że teoretyczne szanse na Euro 2012 czy mundial w 2014 mają tylko Gilewski i Marcin Borski, ale ten drugi ma mało czasu, by spełnić warunki. Paweł Gil czy Hubert Siejewicz mogą marzyć o mundialu dopiero w 2018 roku. Tak więc słaba konkurencja nam szkodzi, a nie pomaga.

W grudniowym wywiadzie nie zostawił pan na skorumpowanych sędziach suchej nitki. Co na to pana środowisko?

- Nikt nie wezwał mnie przed kolegium sędziów ani do wydziału dyscypliny. Ale przecież nie powiedziałem w wywiadzie nic złego. Apelowałem jedynie o jak najszybsze uzdrowienie naszego środowiska. Dostałem wiele pozytywnych sygnałów od sędziów czy nawet etatowych pracowników PZPN: "Wywiad prawdziwy aż do bólu", "Wreszcie ktoś to powiedział głośno, wielki dzięki" czy "Rafał, podziwiam cię za odwagę". Ale jeden ostrzegał: "Uważaj, teraz skoczą ci do gardła". Pewien obserwator powiedział mi na ucho, że będą chcieli za wszelką cenę wykluczyć mnie z grona sędziów zawodowych. Słyszałem też, że pewien wpływowy w naszej piłce osobnik stwierdził, że "takich jak ja nie powinno się wyznaczać na mecze międzynarodowe". Co ciekawe, od dłuższego czasu sam jest oskarżany o korupcję i w ogóle tego nie wyjaśnia Być może dużo wie o pewnych sprawach czy osobach i może dlatego czuje się nieusuwalny. Na wszelki wypadek stara się pacyfikować wszelkie akcje antykorupcyjne.

Tylko tyle za obrzucenie błotem własnego podwórka?

- Podwórko jest zabłocone od dawna przez skorumpowanych, a nie przeze mnie. Z kilku źródeł wiem, że z inicjatywy paru arbitrów ekstraklasy zaproponowano kolegium sędziów, aby mnie oficjalnie potępić za wywiad w "Gazecie". Szef sędziów Kazimierz Stępień powiedział im, że jeśli mają coś do mnie, niech mi to przekażą osobiście. Mijają trzy miesiące, ale nadal nie powiedzieli mi nic krytycznego. Mam nadzieję, że niezadowolenie tych sędziów wynikało z niezrozumienia tekstu.

A jeśli zrozumieli?

- Wtedy ciężko ich zachowanie skomentować, bo co tu komentować. Dziwne tylko, że czekali aż miesiąc, żeby porozmawiać o tym akurat wtedy, kiedy FIFA zaprosiła mnie do Las Palmas na kurs dla czołowych europejskich sędziów asystentów. Jedno jest chyba pewne: żaden skorumpowany sędzia nie poprosi mnie o współpracę.

Kilka dni temu zatrzymano kolejnych sędziów Ekstraklasy: Mariusza Ż. I Piotra P., a już zapowiadane są następne zatrzymania.

- Miejmy nadzieję, że to tylko przyspieszy wprowadzenie rozwiązań zabezpieczających PZPN i ekstraklasę przed kolejnymi przykrymi niespodziankami. Powinno na tym zależeć wszystkim, którzy nie mają czegoś na sumieniu. Sędziom też.

Czy Mariusz Ż. i Piotr P. byli wśród tych, którzy chcieli pana potępiać?

- Słyszałem, że byli. Znam jeszcze inne nazwiska, ale wiem, że część z nich tylko przytakiwała swoim sędziom głównym, inni przyłączyli się, bo czuli presję, zadziałał instynkt stadny. Kilku przyznało potem, że nawet nie czytali tego wywiadu.

Prokuratorzy postawili zarzuty korupcyjne kilku ludziom, którzy należeli do najważniejszych w środowisku sędziowskim: Witowi Ż, Krzysztofowi P. czy Wiesławowi K. Zatrzymanie ich zrobiło wrażenie wśród arbitrów?

- Oczywiście, choć zatrzymanie Wiesława K. raczej dla nikogo nie było zaskoczeniem. W 2005 roku, jeszcze przed wybuchem afery korupcyjnej, opisałem - nie ja jedyny zresztą - zachowanie tego pana przed meczami i poprosiłem PZPN, aby nie wyznaczał mnie na spotkania, w których K. będzie obserwatorem. Moje uzasadnienie brzmiało: "Kiedy spotykam pana K. przed meczem w szatni, odczuwam brak komfortu psychicznego potrzebnego do prowadzenia meczu odpowiednio dobrze i obiektywnie". Nie mogłem napisać więcej, bo nie miałem dowodów. Miałem nadzieję, że to wystarczy, ale prezesowi Michałowi Listkiewiczowi powiedziałem, że jeśli będzie trzeba, złożę obszerne wyjaśnienia wydziałowi dyscypliny.

I co się stało?

- Pojawiły się kolejne skargi na K. i Listkiewicz usunął go z listy obserwatorów. Ale wcześniej dwie osoby starały się mnie uciszyć, obie teraz pokątnie atakują mnie za wywiad...

Tylko nieliczni z arbitrów, którzy prowadzili mecze kilka lat temu, uniknęli kontaktów z prokuraturą, a tych, co sędziują, do dziś można policzyć na palcach. Co zrobić z sędziami, którzy mają korupcyjne zarzuty, ale twierdzą, że zostali pomówieni i są niewinni?

- Każdy przypadek jest inny, więc trudno znaleźć uniwersalne rozwiązanie. Bez znajomości dowodów trudno kogoś osądzać. Ale jeśli nawet okaże się, że z 250-300 zatrzymanych sąd uniewinni kilku czy kilkunastu, to nie zmieni faktu, iż skala korupcji w Polsce była ogromna i tylko żmudna praca policji i prokuratury pozwoliła odkryć i zwalczać tę patologię.

Z drugiej strony wszyscy w środowisku piłkarskim wiedzą, jak wyglądał mechanizm korupcyjny. Działacz klubu czy kierownik drużyny zbierał pieniądze wśród piłkarzy, brał je od sponsora, prezesa lub z lewej kasy z biletów z zadaniem załatwienia meczu z sędzią. Czasem dochodziło do korupcji, a czasem nie, bo działacz zatrzymywał pieniądze dla siebie. Teraz taki oszust woli obciążać sędziego, bo gdyby się przyznał, że pieniądze zostawił sobie, naraziłby się na zarzut oszustwa, wyłudzenia i korupcji. No i nie mógłby spojrzeć w oczy dawnym kolegom z klubu, których oszukiwał.

Kiedyś w II lidze piłkarze gospodarzy dwa razy przewracali się w polu karnym, a ja nie dyktowałem karnego. Wtedy jeden podbiegł do mnie i mówi: "No co jest, przecież zrzucaliśmy się na pana?". Zaskoczony zażartowałem: "To idźcie z reklamacją do tego, któremu daliście pieniądze".

Adwokaci oskarżonych o korupcję działaczy Arki Gdynia twierdzą, że ich klienci są ofiarą systemu, który sędziowie i obserwatorzy stworzyli za aprobatą władz PZPN. Kto nie dawał łapówki, odpadał z gry. Co pan na to?

Nie chcę być stroną w tej sprawie. Nie słyszałem, żeby sędziowie dawali ogłoszenia o treści "mecz sprzedam, kupię". Korupcyjna inicjatywa prawie zawsze wychodziła ze strony działaczy klubowych, czasem oferty łapówek docierały do sędziów bezpośrednio od nich, czasem przez pośredników, czasem nie docierały. Pytanie, czy korumpowano sędziów, bo inaczej wygrać się nie dało, pozostaje otwarte. Środowisko sędziowskie ponosi winę szczególną, bo ulegało korupcji zamiast z nią walczyć. Ale nie wszyscy ulegli. Na szczęście są tacy, chociaż przez lata było im bardzo ciężko, bo odrzucanie ofert łapówkarskich często powodowało zemstę ludzi z korupcyjnego układu. Dlatego wielu dobrym i uczciwym sędziom nigdy nie udało się awansować do ekstraklasy. Niestety, jeszcze nie wszyscy z tego korupcyjnego układu zostali wyłapani i wciąż zatruwają polską piłkę.

Rozmawiał Artur Brzozowski
2009-03-30, ostatnia aktualizacja 2009-03-30 07:57
Posted by: pescar

Re: do poczytania - 31/03/2009 23:32

WYWIAD Z TOMKIEM SMOKOWSKIM
Od kilku dni nasi forumowicze coraz natarczywiej domagali się publikacji wywiadu z Tomkiem Smokowskim. I mieli do tego pełne prawo, bo ich cierpliwość została wystawiona na prawdziwą próbę. &#8222;Smok&#8221; wyczerpująco odpowiedział na wszystkie pytania i mamy nadzieję, że po przeczytaniu całej rozmowy dojdziecie do wniosku, że warto było poczekać. Jeden z najbardziej cenionych komentatorów CANAL+ specjalnie dla Was opowiedział, jakie to uczucie zostać zdradzonym przez Chrisa Waddle&#8217;a, czego zazdrości Oprze Winfrey i jak gra się w tenisa z Andrzejem Twarowskim. Nie zabrakło także paru poważnych tematów...

Kto był Pana sportowym idolem oraz życiowym autorytetem w latach młodzieńczych?

Podziwiałem Chrisa Waddle&#8217;a. To był nietuzinkowy piłkarz, pozornie ociężały i niechlujny (zawsze wypuszczona koszulka i nisko spuszczone getry), a przy tym zabawny (jak na Anglika przystało) facet. Tak się składa, że najlepsze lata Waddle&#8217;a w Marsylii przypadły na czas, kiedy ja mieszkałem we Francji, więc z rozdziawioną buzią zbierałem wszystkie wycinki prasowe i nagrywałem wszystkie zagrania Waddle&#8217;a. Dobrze, że w swoim zapatrzeniu w Anglika nie poszedłem za daleko, bo nosił w pewnym momencie wyjątkowo odpustową fryzurę - z przodu krótko, z tyłu &#8222;dywan&#8221; wink - ale do dziś w szafie leżą gdzieś kasety video ze zwodami Waddle&#8217;a, a na półce płyta CD z piosenką, jaką zaśpiewał w parze z Basilem Bolim (uwierzcie, Sinatra to z niego nie był!).

Czar prysł, kiedy w połowie lat 90-ych pojechaliśmy z Andrzejem Twarowskim do Londynu na cykl reportaży przed meczem eliminacyjnym Anglia &#8211; Polska i pan Waddle, umówiony z nami na wywiad, nie tylko na rozmowę się nie stawił, ale też chwilę po odebraniu komórki bez słowa się rozłączył i na dobre wyłączył telefon&#8230; Czułem się jak zdradzona kochanka wink

Co do autorytetów pozapiłkarskich &#8211; bardzo szanuję poglądy pana Kazimierza Kutza. Imponuję mi swoją bezkompromisowością, trafną puentą i własnym zdaniem, niekoniecznie zgodnym z obowiązującym nurtem. &#8222;Kupuję&#8221; w całej rozciągłości jego postać.

Na jakie przedmioty w szkole chodził Pan z ochotą, a przed którymi obgryzał paznokcie ze strachu?

Byłem uczniem zdolnym, acz leniwym i - do czasu &#8211; nawet piątkowym. Schody się zaczęły w liceum (bo tam już nie można było jechać na opinii). O mały figiel nie zdałbym z pierwszej do drugiej klasy z fizyki i (to wstyd) z historii. Na studiach byłem już mocno zaangażowany w pracę w CANAL+, więc przyznaję, że z nauką do egzaminów nie było mi po drodze. Ale magistrem jestem, z oceną 4 na świadectwie.

Kiedy i od czego zaczął Pan karierę dziennikarską?

Tak na dobrą sprawę to od rodzącego się CANAL+, gdzie trafiłem na przełomie 1994 i 1995 roku. Wcześniej pokręciłem się trochę po redakcji sportowej radiowej Jedynki i dwa razy &#8222;odbiłem&#8221; od drzwi powstającego też wtedy Polsatu. Chyba nawet nie przyjęli mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Specjalnie się nie dziwię &#8211; miałem 18 lat i byłem zupełnie zielony.

Dlaczego wybrał Pan do komentowania niezbyt popularną w Polsce Ligue 1?

Pewnie dlatego, że we Francji spędziłem kilka lat swojego życia i sportowej telewizji uczyłem się oglądając tamtejszy C+.

Który z francuskich klubów Pana zdaniem może mieć w najbliższych latach szanse na sukces w Lidze Mistrzów? Dlaczego? Czy kibicuje Pan zespołom z Ligue 1 w Champions League?

Szczerze? Chyba niestety żaden. Skoro w ostatnich kilku sezonach nie udało się Lyonowi (ech, ten przegrany kilka lat temu dwumecz z PSV Eindhoven &#8211; wtedy rzeczywiście byli mocni), to z roku na rok będzie trudniej. O skali problemu niech świadczy ostatni dwumecz Lyon - Barcelona. Przez 30 minut pierwszego meczu Olympique nie był gorszy, potem po Francuzach przejechał się walec. Oglądałem rewanż w Barcelonie. Lyon w pierwszej połowie może z trzy razy sensownie przeszedł przez połowę boiska, a generalnie jego piłkarze byli zmuszeni do wybijania piłki na oślep spod własnego pola karnego. Przykro patrzeć&#8230; Wyglądało to trochę tak jakby Barca grała z mistrzem Azerbejdżanu, a nie z drużyną, która na swoim podwórku ma po 60-70% posiadania piłki i robi to z gracją i na luzie&#8230;

Jakie jest Pana hobby oprócz piłki nożnej?

Poza sportem &#8211; o czym niżej &#8211; jestem gorliwym zbieraczem płyt CD i fanem muzyki w ogóle. Do tego stopnia, że udało mi się &#8222;wkręcić&#8221; na prowadzącego OFF Festiwal półtora roku temu, w Mysłowicach, u mojego serdecznego fumfla Artura Rojka. Nie powiem &#8211; stres przed wyjściem na scenę był duży. Byłem zwarty i gotowy na okrzyki spod sceny: &#8222;Eeee Smokowski. Wypad do tej swojej piłki!&#8221;, ale w sumie było miło. Generalnie jednak nie zazdroszczę dziennikarzom muzycznym. Bo jak tu sensownie mówić o czymś, co smakuje się innymi zmysłami? Jak ktoś kiedyś powiedział: &#8222;mówić o muzyce, to jak tańczyć o architekturze&#8221; (Frank Zappa &#8211; przyp.red.).

W jednym z wywiadów czytałem, że Pana ulubiony sport to tenis. Czy to prawda? Jak zachęciłby pan do uprawiania tej dyscypliny sportowej?

Ja mam kilka ulubionych sportów. Od kilku lat wypruwam sobie żyły u trenera Krzysztofa Kosedowskiego na boksie (pozdrowienia z tego miejsca dla naszej pani Basi od make-upu &#8211; kilka razy tuszowała przed programami moje podbite oczy!). Bawię się też w Forresta Gumpa i biegam nałogowo maratony. No i tenis&#8230; Generalnie &#8211; męczę się, jak siedzę. Szkoda tylko, że coraz częściej treningi kończę z większymi, lub mniejszymi &#8222;agrafkami&#8221;. Organizmu nie oszukasz. To co prawda i tak nic w porównaniu z kontuzjami &#8222;Szymka&#8221;, ale i tak śmiejemy się, że do pełni obrazu brakuje nam dwóm już tylko legitymacji ZBOWiD.

Co Pana fascynuje w tenisie, a co pociąga w piłce nożnej?

Tenis to sport fascynujący. Nie opuszczam w telewizji nawet pół godzinki z czterech turniejów Wielkiego Szlema, nawet US Open i Australian Open. Po dwóch tygodniach nocnego oglądania muszę się z powrotem aklimatyzować na polski czas. wink W tenisie podoba mi się fakt że &#8211; w przeciwieństwie do piłki - wszystko zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Na korcie tak samo ważna jest technika poruszania się , uderzeń jak i &#8211; w największym stopniu &#8211; psychika. Jak &#8222;ustawisz&#8221; sobie i &#8222;skonsumujesz&#8221; przeciwnika z drugiej strony siatki, jak szybko wyrzucisz z głowy poprzednie nieudane zagranie. Ja głowy najmocniejszej na korcie niestety nie mam, za to w domu kilkanaście połamanych rakiet&#8230; O takich zawodnikach jak ja mówi się: &#8222;treningowi&#8221; wink

Dlaczego magazyn "Sportowe Forum" zniknął z anteny CANAL+?

Długo dyskutowaliśmy o sensowności jego dalszego funkcjonowania. Po kilku rozmowach uznaliśmy, że i tak dużo na naszej antenie jest &#8222;gadających głów&#8221; i postanowiliśmy zmodyfikować ramówkę programu.

Jak przygotowuje się Pan do Ligi +Extra, a jak do komentowania meczów? Czy może podchodzi Pan do tego spontanicznie?

&#8222;Pełen spontan&#8221; jest w porządku, ale tylko jeśli stoi za tym solidne przygotowanie do &#8222;zawodów&#8221;. Jak się przygotowuję? To proste. Piłka żyję siedem dni w tygodniu, więc czytając gazety, Internet, rozmawiając przez telefon już poniekąd &#8222;przerzucam tonę węgla&#8221;. Na koniec tygodnia jeszcze tylko drobna kompilacja najważniejszych faktów do specjalnego zeszytu i można ruszać&#8230;

Co Pan sądzie o aferze korupcyjnej w polskiej lidze? Czy nie zniechęca ona Pana do naszego krajowego futbolu? Czy nigdy nie podejrzewał Pan niektórych komentowanych spotkań, że są nieczyste?

Skłamałbym mówiąc, że zatrzymania idące w setki osób nie powodują odruchu niechęci. Kilka osób bawiło się z nami bardzo brzydko w ostatnich kilkudziesięciu latach. Pamiętajcie, że ten proceder kwitł w najlepsze nawet w latach największej prosperity naszego futbolu&#8230; To przykre, ale kiedyś mecze oddawało się barterowo (&#8222;wy wygracie w tej rundzie, a my wam się zrewanżujemy w następnej&#8230;&#8221;), opowiadał o tym choćby śp. Leszek Jezierski &#8211; nie widząc w tym niczego nagannego. W czasach nam współczesnych weszły do piłki &#8222;brudne pieniądze&#8221;. Za pieniądze, czy nie za pieniądze &#8211; na końcu oszukani i tak byliśmy my, kibice, oglądający wyreżyserowane jak wrestling mecze. Pewnie jak wy wszyscy &#8211; kocham piłkę i chciałbym wierzyć w jej czystość. Może i straciłbym rękę, ale póki co dałbym ją sobie uciąć za to, że teraz liga jest uczciwa. Raz, że kilku kłamczuszków wpadło już na swym procederze. Dwa, że kilku innych jeszcze nie odkrytych &#8222;zeszło do podziemia&#8221; i po prostu i zwyczajnie się boi&#8230; Co mnie natomiast mierzi? Że wiele osób, które jak mogę się domyślać, rąk czystych wcale nie mają, po pójściu na współpracę z prokuraturą wrocławską dalej spokojnie funkcjonuje w naszej piłce i ma się dobrze. Uważam, że takie osoby powinny uniknąć odpowiedzialności karnej &#8211; w końcu same z takich, czy innych pobudek zgłosiły się do Wrocławia, nie ma natomiast powodu, by uniknęły kary środowiskowej &#8211; odsunięcia od pracy w sporcie. Mierzi mnie też fanfaronada niektórych działaczy, byłych trenerów, piłkarzy, sędziów, którzy dziś &#8211; pamiętacie choćby przemówienia podczas ostatniego zjazdu PZPN? &#8211; słowem (mniej czynem) walczą z korupcją, sami nie poczuwając się do odpowiedzialności. W końcu Ustawa o korupcji w sporcie weszła w życie w 2003 roku i wstecz nie działa, więc i oni mają &#8222;ciepłe kapcie&#8221;.

Ustawiony mecz? Gdy oglądałem &#8222;legendarny&#8221; finał Pucharu Polski Aluminium &#8211; Amica, oczy robiły mi się okrągłe jak spodki. Do dziś sędzia tego spotkania pracuje w PZPN &#8211; jest powszechnie lubiany i szanowany&#8230; Dowodów nie było &#8211; to i sprawy nie ma.

Ktoś na tym forum pytał mnie o Wita Żelazkę i jego zatrzymanie To była dla nas wszystkich w redakcji sportowej CANAL+ bardzo przykra informacja. Z panem Witkiem zżyliśmy się i lubiliśmy. Przyznaję, że po zatrzymaniu czułem się tak jakby mi ktoś dał w twarz. Chodziło w końcu o kogoś z kim pracowaliśmy od wielu lat, komu ufaliśmy, członka zespołu. Na początku naszej współpracy odbyliśmy żołnierską rozmowę o &#8222;tych&#8221; sprawach &#8211; pan Witek utrzymywał, że jest czysty. Dziś raz na jakiś czas zadzwonię do niego spytać jak zdrowie. Pan Witek zarzeka się, że został wmanipulowany i udowodni w sądzie swą niewinność.

Co pan sądzi o klubach z małych miast grających w Ekstraklasie? Czy może jest Pan orędownikiem zasady &#8222;wielki futbol w wielkich miastach&#8221;?

Dla każdego znajdzie się miejsce. Pewnie, że &#8222;lokomotywami&#8221; każdej ligi winny być kluby z wielkich metropolii, kluby z wieloletnimi tradycjami, gdzie kibice &#8222;oddychają&#8221; piłką od oseska i nie muszą się jej uczyć od początku. Gdzie łatwiej skusić do współpracy duży biznes. Ale spójrzcie na Hoffenheim, Auxerre, czy inne wielkie kluby z małych miasteczek. Ciężko w ich przypadku mówić o mistrzowskich aspiracjach (choć Auxerre w połowie lat 90-ych się wyłamało), ale ich koegzystencja w najwyższych ligach z wielkimi tego świata wcale nie jest przypadkowa i niezauważana.

Czy pamiętna sprawa Boguskiego spowodowana była tylko sympatią do Legii czy tak samo postąpiłby Pan, gdyby chodziło o gracza warszawskiej drużyny?

A jak Pan sądzi?

Kilka razy już opowiadaliśmy o całej tej historii, ale pokrótce postaram się opowiedzieć jeszcze raz. Po pierwsze &#8211; Rafał kopnął swojego przeciwnika bez piłki i zasłużył na kartkę czerwoną. Po sprawie zadzwoniłem do niego i pytałem co mu do głowy strzeliło. Odpowiedział: &#8222;A, bo on mnie trzymał&#8221;. Na moje pytanie: &#8222;Rafał, ale w każdym meczu, przy rzutach rożnych ktoś cię trzyma, to teraz będziesz rozdzielać kopniaki, by się uwolnić?&#8221; po chwili zastanowienia przyznał mi rację i sam uznał, że się zagalopował mówiąc do gazet, że to zawieszenie to: &#8222;wiadomo - Warszawki wina&#8221; i że akurat CANAL+ wcale na myśli nie miał.

Druga para kaloszy natomiast, to tryb w jakim &#8222;sprawa Boguskiego&#8221; została rozpatrzona przez Komisję Ligi przy Ekstraklasie S.A.. Nie dość, że w trybie ekspresowym &#8211; jeszcze przed meczem Legia &#8211; Wisła, nie dość, że nie poinformowano Wisły, że ten przypadek będzie w ogóle procedowany (trener Skorża, jak pamiętacie, przez pół tygodnia szykował zawodnika do gry), to jeszcze nie wezwano zawodnika przed ogłoszeniem wyroku, by miał możliwość przedstawienia swoich racji.

Innymi słowy poczuliśmy się z Andrzejem trochę tak, jakby panowie z Komisji Ligi &#8222;zamordowali&#8221; R.B. w białych rękawiczkach naszymi rękami&#8230;

Tym niemniej nadal uważam, że Rafał zachował się nieodpowiedzialnie i na karę zasłużył. Gdybyśmy nakryli na podobnym brzydkim faulu Iwańskiego, Lewandowskiego, Piprztyckiego, czy Iksińskiego również pokazalibyśmy go na antenie.

A tak poza wszystkim jestem przekonany, że całe to zamieszanie wyjdzie tylko Rafałowi na dobre. Idę o duży zakład, że już nigdy nie pozwoli sobie na podobny wyskok zwłaszcza, że mądry z niego chłopak i tylko chwilowo diabeł w niego wstąpił.

Jakie najbardziej emocjonujące widowisko piłkarskie widział Pan na żywo ze stadionu? Którego meczu nie zapomni Pan do końca życia?

Pierwszy mecz, który przychodzi mi do głowy to Liverpool &#8211; Milan, od 0-3, do 3-3 &#8211; oglądany, niestety, tylko w telewizji. Przyznaję, że mecz oglądałem do stanu 0-3, czyli do przerwy, a potem wyłączyłem telewizor. Do &#8222;życia&#8221; przywrócił mnie SMS od znajomego: &#8222;Włączaj TV. Już jest 2-3!&#8221;. Takie scenariusze, jakie napisało życie w Stambule, nie przeszłyby nawet przez Hollywood &#8211; uznano by je jako za bardzo wydumane, nawet do cukierkowatego kina familijnego spod znaku Disney&#8217;a wink

Jakie jest Pana największe komentatorskie marzenie?

Czy ja wiem? Oswoiłem się z myślą, że CANAL+ nie pokaże nigdy MŚ, czy ME, a że chwilowo nigdzie się nie wybieram, tak więc i marzeń z tymi imprezami nie mam. Chodzi mi po głowie &#8222;powtórka z rozrywki&#8221; z filmem jaki zrobiłem na MŚ w Korei. To była niewątpliwie dziennikarska przygoda mojego życia.

Proszę podać jakieś śmieszne zdarzenia czy anegdoty, jakie zdarzyły się Panu podczas transmisji.

Ojej. Zawsze mam kłopot z tym pytaniem. Primo &#8211; nie mam za bardzo pamięci do takich historyjek, secundo &#8211; nawet najlepiej opowiedziane nie oddają nawet w 20% swej istoty z danej chwili&#8230;

Co sadzi Pan o komentatorach konkurencyjnych stacji: Dariuszu Szpakowskim i Mateuszu Borku?

Z panem Darkiem nie znamy się dobrze. Dłużej przez te wszystkie lata rozmawialiśmy bodaj tylko raz &#8211; zresztą w ciekawym miejscu, bo &#8222;na salonach&#8221;, na stadionie Wisły u pana Cupiała &#8211; i teraz sobie przypominam, że nawet przeszliśmy na &#8222;ty&#8221; w trakcie tego spotkania, więc nie &#8222;z panem Darkiem&#8221;, a &#8222;z Darkiem&#8221;.;)

Z Mateuszem znamy się za to jak łyse konie. Choć nie mogę powiedzieć, byśmy się przyjaźnili, bo każdy z nas preferuje troszeczkę inny styl bycia i życia. Obrazowo mówiąc, ja jestem taki spokojny SUV przy sportowym Lamborghinim &#8211; Matim, jeśli wiecie co chce powiedzieć. Nie ma jednak tygodnia byśmy nie wymienili &#8222;kontrolnych telefonów&#8221;, które zawsze, zgodnie z tradycją rozpoczynamy słowami &#8222;A więc polska piłka jest chora. Co zrobić, by było lepiej&#8230;&#8221;:) Tylko pamiętajcie, że nie zaczyna się zdania od &#8222;a więc&#8221;! Od czasu do czasu zdarzy nam się jeszcze pokomentować coś razem na antenie zaprzyjaźnionego Eurosportu i mamy wtedy z tego dużą zabawę.

Dlaczego nie gra Pan w Reprezentacji Dziennikarzy?

Bo grzałbym ławę wink Trener Wojciech Jagoda kilkakrotnie próbował mnie skaperować do swojego dream teamu, ale raz, że w natłoku codziennych zdarzeń i treningów nie miałbym już czasu na &#8222;reprę&#8221;, a dwa, że za swoje jedyne atuty uważam kondycję konia i serducho do walki &#8211; na grę u boku wirtuoza &#8222;Twarożka&#8221; mogłoby nie wystarczyć. wink

Dlaczego wg Pana komentatorzy CANAL+ są dyskryminowani przy nominacjach do Telekamer?

Pisaliśmy w tej sprawie do wszystkich świętych: od premiera po Radio Maryja. Czekamy na odpowiedzi!

Czy nie żałuje Pan, że nie pracuje w TVP? Miałby Pan szerszą publiczność, możliwość komentowania Mistrzostw Europy, Świata oraz europejskich pucharów.

Żałować to ja mogę, że nie pracuję w USA i nie jestem męskim odpowiednikiem Opry Winfrey. Wtedy miałbym tysiąc pięćset bimbalionów na koncie i dom jak halę na Bemowie, a nie żył ciągle pod kreską wink

Liczy Pan, że stacja CANAL+ wykupi prawa do Ligi Mistrzów? Co Pan o tym sądzi?

Myślę, że mamy taki zespół ludzi w C+, że z marszu moglibyśmy zagrać w Lidze Mistrzów nie przynosząc wstydu i nie odpadając na starcie w fazie grupowej:) Nie wiem jak się skończy przetarg na kolejne sezony LM, ale wiem na pewno, że z takiej &#8222;zabawki&#8221; cieszylibyśmy się jak dzieci i nie zepsulibyśmy jej w trzy minuty&#8230;

Co sprawia Panu największą satysfakcję?

Największą satysfakcję sprawia mi podziw i miłość do mnie, jakie od czasu do czasu (przyznaję, że trochę za rzadko) uda mi się zauważyć w oczach moich dwóch synów i żony. Nie ma nic bardziej satysfakcjonującego dla ojca i męża. Reszta to kosmiczny pył&#8230;

Co poleciłby Pan do zobaczenia we Francji oprócz zabytków Paryża i katedr?

Bretanię! W miasteczku Concarneau spędziłem jedne z fajniejszych wakacji swojego życia. Piękne widoki, uroczy i przyjaźnie nastawieni (w przeciwieństwie do paryżan) ludzie. Do Bretanii pojechaliśmy z kumplem w czasach liceum pod namiot, z kilkoma frankami w kieszeni. Po kilku dniach naszego wegetowania, w miasteczku pojawiła się znienacka polska kapela folklorystyczna ze Śląska, w sile kilkudziesięciu osób. Załapaliśmy się do ich autokaru jako tłumacze i objechaliśmy cały półwysep. Każdy dzień kończył się entuzjastycznie przyjmowanym przez miejscowych występem artystycznym w miejscowych remizach, a po &#8222;tańcach-łamańcach&#8221; przychodził czas na wieczorne zacieśnianie przyjaźni polsko-francuskiej. Oj, wcześnie nie kładliśmy się spać&#8230;

Jakiej muzyki Pan słucha?

Przede wszystkim słucham non stop. Nawet zasypiam ze słuchawkami na uszach. wink Słucham szeroko rozumianego alternatywnego rocka. W 2008 roku na kolana rzuciły mnie płyty amerykańskiej grupy Bon Iver i nasze Pustki. Koniecznie sprawdźcie ich strony na &#8222;myspace&#8221;. A żeby było bardziej francusko, to dorzucę jeszcze z ubiegłego roku M83. To taka uwspółcześniona i fantastycznie melodyjna wersja dawnego New Romantic z lat 80-ych. Jak dla mnie &#8211; bomba.

Jakie kino Pan preferuje: rozrywkowe czy artystyczne?

Takie, po którym nie mam moralnego kaca związanego z poczuciem bezpowrotnie straconego czasu już po zakończeniu seansu. Nie uważam, by rozrywkowe (jak się domyślam z kontekstu pytania &#8211; w rozumieniu gorsze) kino nie mogło dać satysfakcji, podobnie jak zdarzyło mi się trafić na ewidentne pseudoartystyczne gnioty. Gdybym miał na szybko wskazać ostatni film, który dał mi do myślenia, to &#8222;Wątpliwość&#8221; z Seymourem Hoffmanem, najbardziej niedocenianym, a wybitnym aktorem swojego pokolenia.

Czy od zawsze chciał Pan zostać komentatorem?

Od zawsze. Wprawiałem się na podwórku komentując kolegom na żywo Wyścigi Pokoju w kapsle.

Czy przegląda Pan forum CANAL+?

Owszem. Raz na kilka dni zaglądam, by dowiedzieć się co gryzie, co boli, a co się podoba naszym abonentom.

Czy gra (grał) Pan w Football Managera?

Swego czasu nawet sporo, ale od kilku lat brakuje mi na to czasu, a może po prostu za szybko się grą nudzę. Zdziadziałem, czy co?

Czy zgodziłby się Pan z moją opinią, że między Panem a Andrzejem Twarowskim istnieje pewnego rodzaju zdrowa rywalizacja dotycząca np. zabawnych ripost, dzięki której obaj Panowie korzystają i każdy z Panów rozwinął się bardziej jako prowadzący dzięki istnieniu takiego duetu?

W błyskotliwych ripostach nie mam z Andrzejem szans. To mistrz słownej szermierki. Jeśli ktoś z nas się przy kimś podciągnął, to ja przy nim:) Znamy się lata całe i żaden z nas z tym drugim się nie ściga.

Rywalizujemy ze sobą tylko na korcie tenisowym, gdzie ten techniczny słabiak terroryzuje mnie psychicznie, nie przestając gadać po drugiej stronie siatki i &#8211; przyznaję to z dużym bólem i wstydem zarazem &#8211; mam z nim ujemny bilans spotkań. Udało mi się nawet przegrać z nim mecz w którym prowadziłem 6-1, 5-1&#8230; Ech&#8230; Przedwojenny oficer wiedziałby co zrobić w takim momencie poniżenia.

Adminie, czy to Pan Smokowski kazał kasować niektóre posty z pytaniami?

To ja za Admina odpowiem &#8211; nie, nie kazałem. Ale jak mniemam pytania, które nie znalazły się na liście, która trafiła do mnie, to &#8222;pytania-elaboraty&#8221; pana Obcego 47, 52, czy 747. Nie pamiętam już, czego one wszystkie dotyczyły, bo zanim pan doszedł do znaku zapytania to trochę sobie folgował (nawiasem mówiąc szczerze zazdroszczę panu Obcemu mnóstwa wolnego czasu, którym dysponuje, by pisać sążniste opowiadania na forum!), więc odpowiem zbiorczo: Szanowny Panie. Zapewne w życiu codziennym uważa się Pan za przyzwoitego człowieka i domaga się szacunku ze strony innych. Tu, na forum, anonimowo, w niemal każdym swoim wpisie obraża Pan moich kolegów Nie inaczej było z pytaniami do mnie. Niby do mnie, bo chodziło o to, by dokopać jednemu czy drugiemu redaktorowi CANAL+. Poddaję się wobec takiej retoryki, zresztą i tak napisał Pan, że guzik moje odpowiedzi Go obchodzą. Jeśli natomiast chce pan porozmawiać pod nazwiskiem, rzeczowo i bez obelg, to zapraszam na maila sport@cplus.com.pl. Zdrowia życzę!

Czy lubi pan Dodę?

Tylko, gdy obok jest Jola R.

Dlaczego komentuje Pan lige polską, a pan Andrzej Twarowski nie?

Andrzej boi się pań kasjerek na dworcach PKP, więc nie może nabyć biletu. Już piętnaście lat z tym walczy. Podobno już w 2017 mu się uda.

Jakie ma Pan obowiązki w tygodniu - gdy nie ma meczów (nie chodzi mi o prywatne sprawy)?

Bardzo poważne są to obowiązki: dzieci do szkoły zawieźć &#8211; przywieźć. Lekcje odrobić (to na razie druga klasa podstawówki, więc daję radę, ale co będzie jak przyjdzie do różniczek i całek?!). Gazety przeczytać. Trening taki, czy inny zaliczyć. Ważne telefony wykonać. Żonę docenić i obłaskawić. Na pytania z forum odpowiedzieć. I cała masa innych równie ważnych spraw&#8230;

Ulubiony współkomentator?

No to ładnie&#8230; Teraz jak jednego wyróżnię, to inni się obrażą! Przyłożyłem paluchy do angażu prawie wszystkich naszych ekspertów, właśnie z myślą o tym, by dobrze się z nimi kooperowało przy komentowaniu spotkań. Z ręką na sercu mogę więc powiedzieć, że z wszystkimi pracuje mi się dobrze.

Ulubiony klub polski i zagraniczny?

Polskim drużynom nie kibicuję z zasady, chyba, że grają w pucharach. O zagranicznej drużynie już wiecie: to Nantes. Kiedyś to była drużyna! Loko, Ouedec, Pedros, Makelele, N&#8217;Doram, Karembeu&#8230; Francuska Brazylia &#8211; tak ich wtedy nazywali.

Czy chciałby Pan, by od czasu do czasu mecze komentowane były bezpośrednio ze stadionu, a nie ze studia.

Polskie spotkania zawsze komentujemy ze stadionów. Z lig zagranicznych &#8211; istotnie &#8211; ograniczamy się do studia. A odpowiadając na pytanie &#8211; tak. Chciałbym od czasu do czasu &#8222;przepalić organizm&#8221; zmieniając otoczenie i zrobić mecz ligi zagranicznej ze stadionu. To pozwala złapać dobry kontakt z ligą, tamtejszymi dziennikarzami, piłkarzami, spojrzeć na daną ligę z innej perspektywy. Pracujemy nad tym, by od czasu do czasu na stadiony się wybierać.

Czy Jacek Laskowski jest czynnym lekarzem?

Nie, ale trzyma rękę na pulsie. To taki nasz Wujek Dobra Rada w przypadku drobnych urazów i kontuzji. wink

Najlepszy komentator (oprócz pana Twarowskiego)?

Jeśli nie Andrzej to&#8230; Niezmiennie imponuje mi Lech Sidor &#8211; tenisowy komentator Eurosportu. Lechu, były zawodowy tenisista, łączy piękną polszczyznę, odpowiadające mi poczucie humoru i refleks, z wiedzą i praktyką wyniesioną z kortów. Jak to mówi Mirek Szymkowiak: &#8221;szacunek&#8221;.

Dziękuję wszystkim za pytania i przepraszam za zwłokę z odpowiedziami. Pozdrawiam wszystkich bez wyjątku serdecznie.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 02/04/2009 13:06

Junior zamiast Kata?
Cytat:

Tomasz Adamek nie musi się martwić, jeśli nie powiodą się negocjacje z Bernardem Hopkinsem. Do walki z polskim mistrzem świata gotowa jest jeszcze większa gwiazda boksu - Roy Jones Junior.

O Jonesie nie można napisać inaczej niż legenda. 40- letni Amerykanin to były mistrz świata w kategorii średniej, superśredniej, półciężkiej i ciężkiej. Jeśli chodzi o zdobyte tytuły, Hopkins może się z nim równać, jeśli chodzi o widowiskowość - nie ma szans. Junior walczy niezwykle efektownie: między linami wprost tańczy, a przez większość walki w ogóle nie trzyma gardy - lewą rękę ma opuszczoną, a przed ciosami broni się balansem ciała. Obaj panowie zresztą walczyli ze sobą. W 1994 r. na początku kariery górą był RJJ.

Później o sile jego ciosu przekonali się m.in. John Ruiz, Felix Trinidad, James Toney czy Virgill Hill. Ideał? A skąd -jego własną bronią w zeszłym roku znisczył go szybki jak światło Joe Calzaghe.

Jonesa zna wielu polskich kibiców. Przed laty dużo mówiło się o jego walce z Dariuszem Michalczewskim. Michalczewski nie chciał lecieć do USA, Junior do Niemiec i do ich pojedynku nigdy nie doszło.

Teraz Amerykanin zamarzył sobie walkę z innym Polakiem. Chcę walczyć o tytuł Adamka w kategorii juniorciężkiej, a nie o jakieś wymyślone trofea - powiedział w rozmowie z polonijnym dziennikarzem Przemysławem Gancarczykiem. Jestem pewien, że dla stacji telewizyjnych, jak HBO czy Showtime, walka Adamek - Roy Jones Jr byłaby bardziej atrakcyjna niż walka Hopkins -Adamek, ponieważ ja mam znacznie więcej fanów niż Bernard -dodał Amerykanin. I ciężko odmówić mu racji. O swoją sławę pięściarz dbał nie tylko na ringu. Kilka lat temu nagrał hiphopową płytę, wystąpił też w kilku filmach. Legendarny raper Nas w jednym ze swoich utworów nazwał go "nowym Mike em Tysonem".

Pytanie, czy takiej walki chciałby Adamek, jest zbędne. To wymarzony rywal naszego czempiona federacji IBF, jeszcze z czasów gdy walczył w kategorii półciężkiej. Ziggi Rozalski, promotor Polaka, przyznał, że pierwsze kroki, by do tej walki doszło, już zostały podjęte. Tylko spokojnie, na razie wiemy tylko, że Jones chce tej walki, no a my oczywiście też- tłumaczy Rozalski.

Firma Main Events, która wraz z Rozalskim dba o interesy Adamka, wciąż nie skończyła jednak negocjacji z Bernardem Hopkinsem. Ludzie "B-Hopa" dwukrotnie podbili ofertę dla Polaka i teraz dają mu milion dolarów. W rezerwie są jeszcze były mistrz wagi ciężkiej Chirs Byrd oraz Glen Johnson, były czempion kategorii półciężkiej. Co ciekawe - obaj są chętni do walki w Polsce.
Cytat:

baraneiro
Posted by: forty

Re: do poczytania - 05/04/2009 04:32

Jest tylko jeden Ronaldo?


Trwa wojna Ronaldo z Cristiano Ronaldo i wydaje się, że obaj bohaterowie (a raczej stojący za nimi sztaby sponsorów) niczym w filmie "Nieśmiertelny" uważają, że there could be only one... Na szczęście nikomu nie przychodzi do głowy latanie po parkingach z mieczem samurajskim i ścinanie rywalowi głowy, ale też szkoda, że nie walczą na boisku tylko w sklepach. Nie mam więc zamiaru rozstrzygać kto jest szlachetnym szkockim Highlanderem, a kto barbarzyńcą ze Wschodu, bo też walka odbywa się na gruncie koszulkowym...

Zaczęli marketingowcy Manchesteru United, którzy pod wpływem deszczu nagród dla Portugalczyka za ubiegły sezon - Złota Piłka "France Football", FIFA World Player of The Year i Złoty But dla najlepszego strzelca w Europie oraz deszczu trofeów - mistrzostwo Anglii i triumf w Lidze Mistrzów i Klubowych Mistrzostwach Świata wypuścili koszulkę z napisem: " There's only one Ronaldo ".

Nie dziwota, że Brazylijczyka Ronaldo taki slogan rozsierdził niczym Lecha Wałęsę biografia mgr Zyzaka, bo mistrz świata z 2002 wciąż jeszcze gra, a jego wielkie sukcesy nie zestarzały się aż tak bardzo (to nie Pele, którego nikt z nas nie widział na żywo). Toteż sztab marketingowców Corinthians szybko wypuścił kontr_koszulkę z napisem "Jest tylko jeden Ronaldo...", z wyjaśnieniem z tyłu, który strzelił trzy gole Manchesterowi United na Old Trafford, trzy razy był wybierany na najlepszego piłkarza świata FIFA, dwukrotnie zdobył mistrzostwo świata i wciąż jest najskuteczniejszym snajperem w historii mundialu. No, na miejscu CR7 zrobiłoby mi się głupio, bo on póki co, owszem, rządzi, ale w futbolu klubowym, natomiast reprezentacja Portugalii nie miała z niego nawet w 1/10 takiego pożytku jak &#8222;Canarinhos&#8221; ze swego Ronaldo.

Ponoć obie zwaśnione strony zamierza wkrótce pogodzić... Ronaldinho, który planuje wypuścić T-shirt przypominający jego -całkiem niemałe sukcesy. Przypomina mi to dowcip z brodą jak to Romario kłócił się z Rivaldo o to kto jest "wysłannikiem Boga futbolu", na co głos zabrał Diego Maradona: "ależ panowie, ja nigdzie nikogo nie wysyłałem..."
Stec
Posted by: forty

Re: do poczytania - 07/04/2009 00:14

Zemsta na rakiecie

Nowa, dobrej marki, lśniąca kolorowym lakierem i w fabrycznym pokrowcu kosztuje 500 - 600 złotych. Modele profesjonalne są droższe, trzeba się liczyć z wydatkiem większym nawet o 50 procent. Zawodowcy mają podpisane kontrakty na sprzęt i rakiet raczej dla siebie nie kupują.


To, co trafia w ich ręce w ramach umowy, wielokrotnie przekracza potrzeby wynikające ze standardowego użytkowania, bo ultranowoczesne materiały już dawno uczyniły ze współczesnej rakiety tenisowej produkt niebywale trwały. Ramy drewniane, spotykane na kortach 40 lat temu i wcześniej, pękały w sposób naturalny po kilkuset tysiącach odbić. Metal, potem kompozycje z tworzyw sztucznych, w końcu znany producentom rakiet kosmicznych twaron, grafit czy kewlar dają lekkość i zarazem odporność na odkształcenia.

Bywalcy kortów wiedzą jednak, że nadal nie ma rakiety, której zdenerwowany gracz nie połamałby na kawałki. Z sędziowskich protokołów wynika, że jest to po wulgarnym słownictwie drugie najczęściej karane przewinienie. Znane firmy w umowach podpisywanych z tenisistami, szczególnie tymi bardzo młodymi, umieszczały kiedyś specjalne klauzule. Wynikało z nich, że nie życzą sobie złego traktowania publicznie ich sprzętu, a w szczególnych przypadkach będą wyciągać wobec winnych konsekwencje. Ostatnio coś się chyba w tej materii zmieniło. Można odnieść wrażenie, że spektakularna zemsta na rakiecie to spektakl wręcz oczekiwany przez widzów, a popisy w wykonaniu takich arcymistrzów gatunku jak Rosjanin Marat Safin albo Chilijczyk Fernando Gonzalez są jak dobrze zaplanowana bójka na lodzie w lidze NHL.

Podczas półfinału turnieju w Miami komentatorzy wstrzymali oddech, a tenisowa publiczność przeżyła szok
. Zbaraniał nawet irlandzki arbiter Fergus Murphy, bo z wrażenia zapomniał o swoich obowiązkach i nie ukarał grzesznika. A przecież powinien to zrobić zaraz po tym, jak swoją rakietę roztrzaskał na kawałki Roger Federer. Kilka dni wcześniej Szwajcar po raz piąty w karierze odebrał na Florydzie Nagrodę im. Stefana Edberga za sportową postawę na korcie. Trofeum przyznano chyba głównie za dawne zasługi. W przegranym meczu z Serbem Novakiem Djokoviciem znów oglądaliśmy Rogera, który nie radzi sobie ze stresem. Szwajcar zdecydowanie przestał być dawnym miłym chłopcem, potrafiącym pięknie wygrywać bez kropli potu na czole.

Federer jako junior nie należał do graczy przesadnie zdyscyplinowanych, a podczas treningów, jak to kiedyś sam powiedział, "rakiety fruwały w powietrzu niczym helikoptery". Jako wybitny zawodnik też nie był święty. Niektórzy pamiętają, jak przed czterema laty w finale w Key Biscane z Rafaelem Nadalem połamał w złości rakietę. Mecz tenisowy - o czym często zapominamy zapatrzeni w bajeczne zagrania -jest przede wszystkim egzaminem dla psychiki gracza.

W tym kontekście przypadek Federera niestety martwi. Podczas konferencji prasowej, po spotkaniu z Djokoviciem, sfrustrowany Roger warknął wściekle: "Dzięki Bogu, sezon na kortach twardych nareszcie zamknięty". Zabrzmiało to tak, jakby słaby pływak cieszył się, że opuszcza płytki basen i wychodzi na pełne morze.
K.Stopa

Posted by: forty

Re: do poczytania - 08/04/2009 13:25

Podobno nasi politycy marnie nas reprezentują poza granicami. Nie wiem, nie bywam, ale radzę nie oczekiwać poprawy.

Piszę to wprost wstrząśnięty informacją, że kandydatem do europarlamentu został Włodzimierz Smolarek. Mniejsza o partię, bo każda miała już na sumieniu kogoś ze świata sportu. Ale że nasze sprawy europejskie ma wziąć w swoje spracowane ręce - bo w młodości był cukiernikiem - akurat Włodek?

Ten nazywany przez kumpli z kadry Walendziakiem? Przypomnę tylko młodszym ludziom, że Walendziak to cieć z filmowego "Czterdziestolatka", wyglądający i zachowujący się jak przysłowiowe trzynaste dziecko stróża. I elegancki też jak cieć. W Boże Ciało...

No, ale pal sześć żarty ze "Smolara' i tej twarzy rzeźbionej wiatrem. Jego obecni promotorzy podkreślają, że jest on nowoczesny, światowy i zna aż trzy języki obce. Być może to nawet prawda, ale co z językiem ojczystym? To już jego znajomość jest w Brukseli zbędna? I wykształcenie? Czy nasza europejska pozycja, chwilowo wątła, ma szansę wzmocnić się przez delegowanie do Brukseli trenera piłki nożnej dzieci?

Do tego akurat z Feyenoordu, który ogłosił właśnie, że jego cały sławny system szkolenia okazał się... "totalnym pieprzonym poziomem dna"(słownictwo tamtejszego dyr. sportowego imć Leo). I że nie ma tam ani dobrych wychowanków, ani pieniędzy, są za to kilkudziesięciomilionowe długi. Sorry Włodek, ale Parlament Europejski to nie jest jakiś kolejny plac zabaw! Więc daj sobie spokój, a nam nie psuj ani polityki, ani wspomnień.

Inaczej z żalem będę musiał napisać, jaka jest różnica pomiędzy dwoma kandydatami do Brukseli Kononowiczem i Tobą. Zatem jaka?

Coraz mniejsza.

Zarzeczny P
Posted by: forty

Re: do poczytania - 11/04/2009 14:42

Piłka nożna dla kibiców



Zwycięstwa Legii w Gdyni i Polonii w Warszawie przy remisie Lecha z Wisłą oznaczają, że mistrz Polski może być znany nawet dopiero w ostatniej kolejce.

Z czterech drużyn walczących o tytuł najlepsze wrażenie robią Lech i Wisła. Druga połowa ich poznańskiego meczu stała na bardzo dobrym poziomie. Ale rozpędzony do niedawna Lech w trzech ostatnich kolejkach nie odniósł zwycięstwa.

W Gliwicach święto
. Piast pierwszy raz w ekstraklasie zagrał na swoim boisku (do tej pory korzystał ze stadionu w Wodzisławiu) i zwyciężył Górnika Zabrze. Dla Piasta to nie tylko historyczna satysfakcja. Trzy zdobyte punkty zwiększają jego szanse na pozostanie w lidze. Bardzo cenię poprzedniego trenera Piasta Marka Wleciałowskiego, ale postępy, jakie zrobili gliwiczanie, od kiedy prowadzi ich Dariusz Fornalak, są widoczne gołym okiem. W tym sezonie drużyna poniosła tylko jedną porażkę. Fornalak wcześniej dobrze sobie radził w Polonii Bytom i Lubinie (mimo że z obydwu klubów został zwolniony).

Radość Piasta oznacza smutek w Górniku. Henryk Kasperczak bał się meczu w Gliwicach i nie była to z jego strony asekuracja. Po zimowych zmianach w kadrze Górnik grał lepiej niż jesienią, zremisował z Lechem i Legią, wydawało się więc, że jest na dobrej drodze do odrobienia strat. Porażka w Gliwicach sprawiła, że znowu pojawiły się przeszkody.

Kibice Górnika mogli "obejrzeć" mecz w Gliwicach zza płotu. Mimo że stadion przygotowano na mecze ekstraklasy, goście na razie nie będą tam wpuszczani
.

Taka sytuacja stała się już niemal powszechna w całej Polsce
. Dziewięć klubów na 16 w ekstraklasie nie wpuszcza kibiców gości. Kluby nie chcą mieć kłopotów z przyjezdnymi, tłumaczą się więc remontami, których nie widać, lub przebudową swoich stadionów. Oszczędzają dzięki temu na ochronie i policji, a w dodatku pozbawiają gości dopingu. Doszło nawet do tego, że w następnej kolejce kibice Polonii Warszawa nie zostaną wpuszczeni na Stadion Śląski (mecz z Ruchem), na którym, o ile mi wiadomo, miejsc jest pod dostatkiem. Ludzie mają rację, skandując na trybunach hasło "Piłka nożna dla kibiców". Może Wydział Bezpieczeństwa PZPN i Ekstraklasa SA zajęłyby się tą sprawą, zamiast wydawać zakazy dla kibiców także tam, gdzie nie mają one sensu.

Szczepłek
Posted by: forty

Re: do poczytania - 16/04/2009 01:02

Radiowo-telewizyjna nagonka na Poznań trwa w najlepsze. Dziś od rana w ogólnopolskich serwisach informacyjnych usłyszeć można, że miasto nie ma praktycznie szans na organizację EURO 2012. A to stadion kiepski, a to infrastruktura nie ta... Bzdura goni bzdurę i bzdurą pogania. Znów daje o sobie znać słynna Warszawka.
Odbiorą nam czy nie odbiorą - gorączka związana z przygotowaniami do Euro 2012 Polski i Ukrainy wraca zawsze wtedy, gdy z roboczymi wizytami, aby na własne oczy zobaczyć postępy w pracach, przybywają przedstawiciele UEFA.

Dzisiaj szef UEFA Michel Platini wizytę w Polsce zacznie od obejrzenia Stadionu Narodowego w Warszawie, później spotka się z polskimi władzami i przedstawicielami PZPN na uroczystej kolacji.

W futbolowej centrali od kilku miesięcy wszyscy się cieszą, że największym pomocnikiem Polski i Ukrainy w pracach nad Euro jest... kryzys gospodarczy. - UEFA zdaje sobie z tego sprawę i nie będzie tak rygorystyczna, jeśli chodzi o infrastrukturę - mówi wiceprezes PZPN Adam Olkowicz.

Jednak coraz częściej pojawiają się informacje, że właśnie ze względu na problemy z modernizacją stadionu przy Bułgarskiej notowania Poznania w batalii o organizacje Euro 2012 spadają. Działaczom UEFA miały nie przypaść do gustu m.in. kąt nachylenia trybun, trasy dojazdowe oraz przeciekający dach.

Szefowie UEFA skłaniają się, by mistrzostwa zorganizować w pięciu polskich i trzech ukraińskich miastach. Wtedy Poznań znalazłby się w tym gronie. Jednak gdyby podział obowiązywał "pół na pół", wtedy stolica Wielkopolski zostałaby z niczym.

Decyzja Komitetu Wykonawczego UEFA ma zapaść 12 maja.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 16/04/2009 13:11

Dyskretny plan na podebranie Euro Ukrainie

Rząd dyskretnie przygotowuje wariant, w którym drużyny piłkarskie w czasie Euro 2012 gościłoby aż sześć polskich miast i tylko dwa ukraińskie. "Apetyty mamy duże, ale będzie ciężko" -mówi jeden z szefów spółki PL 2012 odpowiedzialnej za przygotowania do mistrzostw.

Gra toczy się w białych rękawiczkach - bo polskie władze oficjalnie nie mogą przyznać, że zabiegają o przejęcie ukraińskiej części turnieju. "To przecież oni wyrwali te mistrzostwa, więc odebranie im nawet jednego meczu przyjęte będzie jako wielka zniewaga. Dlatego wszelkie decyzje musi podjąć suwerennie UEFA" - mówi nam jeden z wysokich urzędników z Ministerstwa Sportu.

Oficjalnie minister sportu Mirosław Drzewiecki zgłasza tylko gotowość Polski do przejęcia odpowiedzialności
. "W grze jest sześć polskich miast" -przekonywał wczoraj, na kilka godzin przed przylotem do Polski Michela Platiniego, szefa UEFA. Od razu zastrzegł, że po partnersku traktujemy Ukraińców i najlepiej byłoby, gdyby turniej zgodnie z planem podzielono po połowie.

Nieoczekiwanym sojusznikiem naszych władz może być kryzys, którego skutki coraz boleśniej odczuwa nasz wschodni sąsiad. "Dlatego w 2012 będzie gotowe wszystkie 6 miast bez względu na to, co i kiedy ogłosi UEFA. By uniknąć sytuacji, że teraz UEFA wybierze po czterech gospodarzy w Polsce i na Ukrainie i nagle w 2010 czy 2011 okaże się, że na Ukrainie przez kryzys jest obsuwa" - mówi DZIENNIKOWI jeden ze współpracowników Drzewieckiego.

Dlatego polskim władzom zależy, by wybór miast gospodarzy jak najbardziej odwlec, najlepiej do września. Ukraińcy przeciwnie, chcą decyzji już w maju, póki kryzys na dobre się nie rozszalał.

Tyle że problemy gospodarcze na Ukrainie widzą też działacze UEFA. Jak się dowiedzieliśmy, kilka miesięcy temu sondowali polską stronę, czy Warszawa oprócz meczu otwarcia zorganizowałaby też finał imprezy. "Odpowiedzieliśmy, że będziemy gotowi, ale nie wiemy, na ile poważna to propozycja" - mówi nam członek kierownictwa resortu sportu.

Oficjalnie jednak z Michelem Platinim, który wczoraj po południu przyleciał bezpośrednio z Kijowa na inspekcję do Warszawy, nikt o tym nie będzie rozmawiał. Platini zwiedził budowę warszawskiego Stadionu Narodowego, a dziś obejrzy prezentację wszystkich sześciu miast.

Szef UEFA Michel Platini ma dziś uzyskać dokładną informację o stanie zaawansowania przygotowań szóstki kandydatów do organizacji turnieju Euro 2012. Oprócz Warszawy, która jest pewniakiem, o trzy pozostałe miejsca walczą Poznań, Wrocław, Gdańsk, Kraków i Chorzów. Wszędzie przygotowania są zgodne z harmonogramem - zapewniają organizatorzy.

Dlatego ani przedstawiciele rządu, ani spółki PL 2012, która koordynuje przygotowania, ani nawet działacze PZPN nie obawiali się inspekcji Platiniego?
"Nie boimy się tej wizyty" - zapewniał Mirosław Drzewiecki kilka minut przed pojawieniem się Platiniego na placu budowy stadionu narodowego. Wcześniej w studiu TVN 24 szef resortu sportu przekonywał: "Powinniśmy się zmieścić w czasie. Wszystko jest realizowane w stu procentach w terminie. Budujemy trzy kompletnie nowe stadiony, a trzy są przebudowywane" - wyliczał minister sportu. "Okres planistyczny mamy szczęśliwie skończony. Teraz wreszcie budujemy" - cieszył się minister Drzewiecki.

Dlaczego Polsce tak bardzo zależy na wybudowaniu aż sześciu stadionów
, skoro oficjalne ustalenia mówią o podziale turnieju po połowie: cztery stadiony u nas i cztery na Ukrainie? "To prosta strategia" - mówi nam osoba z władz PZPN - nawet jak ostatecznie wybrane byłyby tylko cztery, to prace na dwóch pozostałych będą tak zaawansowane, że obiekty i tak powstaną dla dobra wszystkich kibiców.

Czy Platiniemu podobało się to, co zobaczył wczoraj w Warszawie? Podobno tak. Szef UEFA wyraźnie nie miał jednak ochoty na rozmowy z dziennikarzami. Zresztą nie tylko w Polsce. "Na temat stanu przygotowań nie usłyszycie ode mnie ani słowa" -mówił dziennikarzom kończąc ukraińską część swojej inspekcji.

W Polsce kluczowe spotkanie rozpoczyna się dziś rano
. Michel Platini zapozna się ze szczegółowym raportem dotyczącym stanu przygotowań Polski: o stanie budowy stadionów, lotnisk i hoteli. Gdańsk będzie mógł się pochwalić, że pierwszy rząd trybun będzie oddalony od linii autowych od 6 do 10 metrów, deszczówka na stadionie spłynie do toalet, a parkingi mieszczące 1800 aut okoli żywopłot o długość 1,6 kilometra. Z kolei Wrocław pochwali się dyskoteką i kasynem w budynku stadionu, a Poznań opinią wydaną przez głównego inspektora pracy, który wizytując w środę budowę wielkopolskiej areny, stwierdził, że przestrzegane są tam zasady BHP.

Te wszystkie informacje nie znajdą się pewnie w oficjalniej prezentacji. "Nie chcemy, aby pojawił się jakikolwiek zarzut, że którekolwiek z miast jest faworyzowane, więc powstał wspólny raport" - mówi nam jeden z autorów prezentacji.

Ale nie należy się spodziewać, że już jutro, lub tuż po powrocie do szwajcarskiego Nyonu (siedziby UEFA) Platini wybierze miasta na Euro. Choć decyzja powinna zapaść już 13 maja na posiedzeniu komitetu wykonawczego piłkarskiej federacji, to najprawdopodobniej będzie ona przeniesiona na wrzesień. A wtedy może się jednak okazać, że żadne spośród polskich kandydatów nie wypadnie z organizacji mistrzostw, bo zarówno działacze UEFA, jak i polski rząd traktują dodatkowe stadiony w Polsce jako polisę ubezpieczeniową na wypadek kłopotów z organizacją mistrzostw na Ukrainie zmagającej się z kryzysem.

Tomasz Butkiewicz, Marcin Graczyk(dziennik)
Posted by: forty

Re: do poczytania - 18/04/2009 22:43

Dawno temu w Cardiff

Dokładnie przed dwoma laty UEFA przyznała nam prawo organizacji Euro 2012. Widok Michela Platiniego wyjmującego z koperty dużą kartkę papieru z napisem Poland/Ukraine jest dziś bliski każdemu Polakowi.

I dla nikogo nie ma znaczenia, że Platini wcale nie popierał tej kandydatury. Sprzyjał Włochom, a ogłosił decyzję UEFA jako jej przegłosowany prezydent. I nie stroi fochów, nie gada po gazetach, że gdyby turniej odbywał się w Rzymie i Mediolanie, a nie w Warszawie i Kijowie, to problemów byłoby mniej. Bo tego akurat nie wiadomo.Pamiętam wieczorne spotkanie w restauracji w Cardiff delegacji Polski i Ukrainy, jeszcze przed ogłoszeniem decyzji UEFA. Zaproszono kilku dziennikarzy, ale niewielu z nas tam pojechało, bo i wiara była nieduża. Po całym dniu prezentacji - których my, reporterzy, nie widzieliśmy - i rozważań o szansach piliśmy guinnessa. Byli tam też poseł Samoobrony Janusz Wójcik i minister sportu Tomasz Lipiec. Wójcik sprawiał wrażenie człowieka, który nie bardzo wie, gdzie się znajduje i w jakim celu. Lipiec dobrze wiedział, bo od rana przypominał mu o tym prezydent ukraińskiego związku piłkarskiego Hryhoryj Surkis.

Krótko mówiąc, Surkis jeszcze w samolocie powiedział, że nie zamierza grać w jednej drużynie z kimś, kto wbija nóż w plecy. Chodziło mu o zawieszenie władz PZPN, co w konsekwencji mogło osłabić polskie i ukraińskie szanse. Sytuację załagodził ówczesny prezes PZPN Michał Listkiewicz, który już po ogłoszeniu decyzji doprowadził do pojednania przed kamerami. Kiedy następnego dnia pod ratuszem, gdzie obradowali mędrcy z UEFA, zobaczyliśmy pięć czerwonych ferrari ustawionych tam przez Włochów, uznaliśmy, że to przygotowania do triumfalnego dęcia w trąby. Ale Surkis powiedział, że te samochody przyjechały o kilka miesięcy za późno.

Trener Janusz Wójcik już nie jest posłem, czasem bywa Januszem W. Tomasz Lipiec też źle skończył. Michał Listkiewicz przestał pełnić funkcję prezesa i chociaż Euro zawdzięczamy w dużym stopniu jemu, parę osób w PZPN woli o tym nie pamiętać. Bohaterem pozostał Adam Olkowicz - od kilku lat członek zarządu PZPN, który niczym się nie wyróżniał. Listkiewicz uczynił go odpowiedzialnym za Euro 2012, bo o przyznaniu nam turnieju nikt wtedy nie śnił. Dziś Olkowicz jest ważny, a Listkiewicz dyskretnie obnosi swój żal. Samo życie.

S.Szczepłek
Posted by: forty

Re: do poczytania - 20/04/2009 12:54

"Kawiarnia Czarna Koszula zaprasza we wtorek na spotkanie z trenerem Bogusławem Kaczmarkiem. Wstęp wolny".

Ogłoszenie tej treści rzuciło mi się w oczy w piątek, a w sobotę było już nieaktualne.

Hm, znaczy się wywalono Bobo. Ciekawe za co? Kibice żartowali, że zawsze umykał z ławki kilka minut przed końcem, żeby podać Józefowi W. kawę.

Teraz dopowiadają: bo kawa była za zimna. Albo za gorzka. No nic. Józef zmienia kelnerów często, jego prawo, podobnie jak do bycia zdenerwowanym. Czy wiecie, że w grudniu ten największy w kraju deweloper sprzedał ledwie tuzin mieszkań? Z Polonii dociera zresztą więcej niedobrych wiadomości, a dawni działacze, poprzednicy Józefa, zaskakująco zapadają się pod ziemię... Wiąże się to zapewne z aferą korupcyjną.

Właśnie prokuratura analizuje mecz Świtu wygrany z Polonią w roku 2004 2:0. Nie wiedzieć czemu obwinia się o matactwa "byłych piłkarzy Wisły", skoro Grzegorz K. grał już w Nowym Dworze, a Artur S. w Czarnych Koszulach. A z nim tacy sławni starzy poloniści jak Igor G., Dariusz Dź. (piszę Dź., bo Dariusz D. kojarzyłby się raczej z Dziekanowskim), a i późniejsza nadzieja Antek Ł. Wyobraźcie sobie, że graliście całą karierę uczciwie, ale... dawni kumple sypią (bo przecież ktoś zadenuncjował Sergiusza W.).

Czulibyście się dzisiaj komfortowo? Zwłaszcza że był to dziwny okres Polonii, gdy ratowały ją przed spadkiem przedziwne mecze i gole, a kibice rzucali na boisko banknotami. Hm, straszna sprawa. Więc cały ten Józef i wymiana kelnerów to przy tamtych historiach naprawdę mały pikuś.

PS Ale Bobo będzie nam brakowało. Bo nikt tak stylowo jak on nie potrafił założyć garnituru do trampków...

zarzeczny
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 23/04/2009 00:03

Bukmacher stracił na meczu Liverpool - Arsenal ponad 500 tys. funtów

Remis 4:4 w meczu Liverpool - Arsenal warty był u irlandzkiego bukmachera Paddy Powera 500 funtów za jednego postawionego. Aż 537 osób postawiło na taki wynik i wygrało 514 tys. funtów.
Stawka Paddy Powera był najwyższa w Anglii. Pozostali bukmacherzy za wynik 4:4 dawali tylko 100 funtów za jednego postawionego.

Na wynik 4:4 537 osób postawiło 1027 funtów. Większość stawiała 3 funty i wygrała 1,5 tys. Największy ryzykant postawił 44 funty i wygrał 22 tys.

W poprzednim tygodniu Paddy Power stracił na remisie Liverpoolu z Chelsea w Lidze Mistrzów 225 tys. funtów. Wtedy również padł wynik 4:4. - To jakaś epidemia. Na wynik 4:4 przed meczem z Arsenalem postawiło dwa razy więcej ludzi niż wcześniej - mówi rzecznik Paddy Powera.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 24/04/2009 02:09

F1 zwalnia, ale bolidy przyspieszają

Już ponad pół tysiąca ludzi konstruujących i obsługujących bolidy Formuły 1 straciło pracę. A to dopiero początek. W ciągu dwóch lat zagrożone jest kolejne tysiąc osób.

Na razie masowych redukcji ustrzegli się dotychczasowi potentaci. Efekt? Wszyscy na torze gonią w piętkę, triumfy święcą zespoły z teoretycznie niepozornymi budżetami, które nie zatrudniają armii inżynierów, jak McLaren, Ferrari czy BMW Sauber.

Rewelacja tego sezonu, czyli zespół Brawn GP, rozstał się aż z 270 pracownikami fabryki w Brackley. Zwolnienia to nie jest kolejny sposób na przyspieszenie i tak rewelacyjnego bolidu. Team zmienił właściciela. Bogatą Hondę zastąpił genialny inżynier Ross Brawn i niemniej utalentowany menedżer Nick Fry.

Obaj są majętni, ale nie należą do krezusów. Poszukiwania nowych sponsorów idą ospale, choć udało im się sięgnąć do kieszeni miliardera Richarda Bransona, właściciela firmy Virgin.


Drugie miejsce w klasyfikacji konstruktorów zajmuje zespół Red Bull Racing
. On także zmniejszył zatrudnienie w swojej fabryce. Nieznacznie, bo w teamie, który podczas GP Chin zajął miejsca 1-2 (Sebastian Vettel i Mark Webber), redukcja dotknęła zimą 20 osób. Zespół zrobił to nie przez recesję, lecz dzięki programowi oszczędnościowemu w całej F1. Mniej testów to dla RBR mniejszy personel w tunelach aerodynamicznych i przy komputerach.


Trzecim teamem tego sezonu jest Toyota, która także przeszła kurację odchudzającą
. Wymówienia wręczane są już od zeszłego sezonu, ale w tym roku pracę stracić ma 150 osób na skutek recesji i zmian w przepisach.


Za podium są McLaren, BMW, a na przedostanim miejscu Ferrari
. Ta trójka gigantów redukuje koszty funkcjonowania, ale na razie nie afiszuje się z grupowymi redukcjami. Jedynym z wielkich, który to zrobił, jest Renault zmniejszające zatrudnienie o 100 osób. Potentaci jednak się z tym liczą.

Norbert Haug kontrolujący wszystkie działania Mercedes-Benz w sportach motorowych przypomina, że w ciągu dwóch lat budżety teamów zmniejszą się o połowę, a to pociągnie za sobą redukcję zatrudnienia. BMW Sauber zmniejsza koszty funkcjonowania zespołu od dawna. Najwyższy budżet team miał... w 2005 r. Teraz zespół ma 40 proc. pieniędzy mniej (czyli ok. 210 mln) euro.

Co ciekawe, nie wszyscy zwalniają. Toro Rosso zamierza zwiększyć zatrudnienie. Przepisy nakładające na zespoły obowiązek redukcji kosztów sprzyjają właśnie maluchom, które nie muszą już szukać środków na drogie badania i oszczędzają na testach. Ekipa filialna Red Bulla spodziewa się aż 25 proc. zwiększenia ekipy technicznej.

Redukcja kosztów, odchudzanie silników i "strzyżenie" karoserii z aerodynamicznych udoskonaleń nie odbija się na szybkości bolidów. W piątek w Bahrajnie znów jednak to małe zespoły, jak Brawn czy Red Bull, będą nadawały ton wyścigom. Bardzo nie podoba się to szefowi Renault Flavio Briatore. Nie zgadza się z tym jednak pryncypał Roberta Kubicy Mario Theissen.

To tylko ożywia wyścigi. Mamy nowych graczy i nową energię - uspokaja szef BMW. Ekipa nie zamierza jednak oddawać pola młodym wilkom na torze Sakhir. -Testowaliśmy tam bolid w lutym i mam pozytywne doświadczenia- zapowiada polski kierowca.
O.Berezowski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 25/04/2009 22:00

Pyry w stolicy

W niedzielę Legia gra z Lechem, być może o mistrzostwo Polski. Lech był zawsze dla Legii przeciwnikiem "na miarę". To klub z dużego miasta, z ładną historią i bogatym właścicielem, jakim przez lata była kolej.

Drogi dobrych piłkarzy Lecha czasami krzyżowały się z ulicą Łazienkowską
. Mirosława Okońskiego kochał Poznań i Warszawa. Jarosława Araszkiewicza też. Byli jeszcze grający w obydwu klubach Piotr Mowlik, Henryk Miłoszewicz i pewnie paru innych, których nie pamiętam. Do tej listy dochodzą trenerzy Jerzy Kopa i Franciszek Smuda. Lech miał też chrapkę na Kazimierza Deynę, licząc na to, że skoro zakochał się w dziewczynie z Poznania (zostanie jego żoną) i lata do niej samolotem między treningami, to może zechce się do niej przenieść na stałe. Ale Deyna był już wtedy wielki, a Lech jeszcze nie i taki transfer nie wchodził w grę.


Jednak niezwykłe emocje, jakie towarzyszą meczom Lecha z Legią, wywoływane są głównie przez kibiców.
Nie wiem, jakie są korzenie tych specyficznych relacji. Może początkiem stał się mecz w Warszawie wiosną 1973 roku, podczas którego lechita Jan Domino zdruzgotał kolano ulubieńcowi Warszawy Władysławowi Stachurskiemu, kończąc w ten brutalny sposób jego karierę. Poznań był od tej pory traktowany jak wróg. Siedem lat później, kiedy obydwie drużyny spotkały się w Częstochowie w finale Pucharu Polski, na stadionie i w mieście doszło do bójek kibiców na skalę wcześniej i później niespotykaną. Krew się lała, mówiono o ofiarach śmiertelnych, ale dokumenty IPN tego nie potwierdzają. Na boisku Legia wygrała 5:0.

Od tej pory można już mówić o stanie wojny, którą podsycił PZPN, odbierając w roku 1993 tytuł mistrza Legii (zdaniem kibiców niesłusznie) i przyznał go Lechowi (jeszcze bardziej niesłusznie), nazywanemu w związku z tym pogardliwie "mistrzem przy stole"
.

Dzień dzisiejszy to ocieplające na krótko stosunki zaproszenie kibiców Legii przez zwolenników Lecha na mecz do Poznania, gdy policja nie wydała zgody na przyjazd warszawiaków. To także niebywały atak warszawskich bandziorów na piłkarzy Lecha, odbierających na stadionie Wojska Polskiego Puchar Polski. To wreszcie zdrowa rywalizacja zorganizowanych grup kibiców (słynna poznańska Wiara Lecha) na Bułgarskiej i na Łazienkowskiej, stwarzających atmosferę, jakiej inne stadiony mogły pozazdrościć. To są pod każdym względem godni siebie rywale, a nie wrogowie.
szczepłek
Posted by: forty

Re: do poczytania - 28/04/2009 00:47

Klasa i mocne nerwy
tenis tenis tenis

Znad polskiego morza powiało wielkim tenisowym światem. Nasza kobieca reprezentacja, klasyfikowana jeszcze trzy miesiące temu pod koniec czwartej dziesiątki, wkroczyła na salony.

Dramatyczny baraż z Japonkami otworzył Polkom drzwi do elity. Pierwsza szesnastka Pucharu Federacji swoje mecze rozgrywa w atmosferze zbliżonej do tej, którą znamy z Pucharu Davisa - następuje tu ścisłe połączenie wątku sportowego z patriotycznym i finansowym. Piękny, ale kameralny obiekt Arki okazał się stanowczo za mały, organizatorom serce się pewnie ściskało na widok tłumów, które zostały za bramą, bo zabrakło miejsc.

Oceniając sam mecz, trzeba podkreślić jedno: odporność na stres naszej najlepszej dziś tenisistki Agnieszki Radwańskiej. Polska rakieta nr 1 zagrała dwa trudne pojedynki jak profesjonalistka najwyższej klasy. Nie widzieć i nie słyszeć, co się dzieje dookoła, skupić na tym, co najważniejsze, to potrafią tylko najlepsi. Nieżyjący już długoletni kapitan naszej daviscupowej reprezentacji pan Zbigniew Bełdowski opowiadał mi kiedyś o swoich przejściach z wyznaczonymi do gry w zespole narodowym. Dla niektórych już samo wyjście na kort centralny Legii przy Myśliwieckiej było zadaniem ponad siły. Usłyszałem o tym, jak bohaterów gier treningowych wyciągano na siłę z toalety.

Albo jak szukano drugiego singlisty na słynny pojedynek ze Szwedami, bo poza Wojciechem Fibakiem nie było chętnego, by zmierzyć się z Björnem Borgiem. Dwa nieudane występy Urszuli Radwańskiej to efekt jej słabszej dyspozycji, ale także sygnał, że młodsza siostra pod względem odporności psychicznej ustępuje starszej bardzo wyraźnie. Mecz rozstrzygnęła deblowa para Klaudia Jans - Alicja Rosolska. Obie pokazały klasę i duże opanowanie. A przecież jeszcze niedawno związkowi szkoleniowcy modlili się, by to przypadkiem nie ta dwójka musiała decydować o jakimkolwiek wyniku. W biurku trzymam list otwarty podpisany przez zacne medialne grono domagające się, by m.in. ta właśnie para przestała korzystać z funduszy PZT Prokom Team.

Argumentowano wtedy, że przecież są od tych dziewczyn młodsi, bardziej utalentowani i zasługujący na podróżowanie z rakietą po świecie. W minioną niedzielę raz jeszcze się okazało, że to jednak ludzie odpowiedzialni za wyjątkowy w naszym sporcie program mieli rację. Cała ekipa, od zawodniczek do młodego trenera, rozpoczęła swoją przygodę z wielkim tenisem dzięki programowi PZT Prokom Team. Dziś, kiedy sen o potędze zaczyna się nam materializować, program zawieszono, a nowego sponsora na razie brak.
K.Stopa
Posted by: forty

Re: do poczytania - 28/04/2009 12:59

Rozmowa ze Zbigniewem Bonkiem

Cytat:


W Polsce coraz głośniej mówi się, że możemy przejąć część organizacji Euro 2012 kosztem Ukrainy. Nawet prezydent UEFA Michel Platini stwierdza ostatnio coraz bardziej stanowczo, że podział miast organizatorów nie musi być symetryczny. Pana zdaniem możliwy jest model: 6 stadionów w Polsce, 2 na Ukrainie?

Nie traktowałbym tych spekulacji poważnie. Proszę zwrócić uwagę, że mówią o tym ludzie, którzy z organizacją Euro 2012 mają niewiele wspólnego. Nie przypominam sobie tego typu oficjalnych wypowiedzi ze strony Michała Listkiewicza czy Adama Olkowicza.

Ale ze strony prezesa PZPN Grzegorza Laty już tak. To jemu wymknęło się zdanie, że moglibyśmy zorganizować mistrzostwa nie z Ukraińcami, ale z Niemcami.
Pamiętam tę wypowiedź, bo byłem wtedy w "Kropce nad i" u Moniki Olejnik. Grzegorz powiedział te słowa w wyniku euforii. Wiadomo, to był dzień, w którym wygrał wybory na szefa PZPN. I trochę wziął to na ciepło. Pofetowali sobie chłopaki i tak mu wyszło. Teraz bardziej się pilnuje.

Prezydent Ukraińskiego Związku Piłki Nożnej coraz częściej mówi, że Polacy są niewdzięcznikami. W końcu to on załatwił nam Euro 2012, a teraz robimy wszystko, aby Ukraińców zmarginalizować.
To jest biznes. Słowo "solidarność" jest raczej zarezerwowane dla innych przypadków. Trochę jednak z Surkisem się trzeba zgodzić. Tyle że nic z tych spekulacji nie wynika. Jestem pewien, że 13 maja Komitet Wykonawczy UEFA postanowi o podziale 4+4.


Ma Pan jakieś przecieki?
Nos mi podpowiada, że podział będzie równy. Ale to nie musi być decyzja ostateczna. Zmiany mogą być dokonywane nawet rok przed rozpoczęciem mistrzostw, jeśli w którymś z miast będą opóźnienia.

Michał Listkiewicz mówił ostatnio, że po Michelu Platinim widać, kiedy jest zadowolony, a kiedy rozczarowany. Podobno po wizycie w Polsce uśmiechał się od ucha do ucha. Faktycznie mina prezydenta UEFA zdradza wszystko?
Trzy lata grałem z nim w jednej drużynie, a od 20 lat utrzymujemy relacje towarzyskie, wręcz rodzinne. I nie mam takiej pewności jak Michał. Po każdym człowieku można coś rozpoznać, gdy się popatrzy na jego twarz, emocje i reakcje. Ale w Michelu jest dużo kurtuazji, prawie zawsze jest uśmiechnięty. Zresztą funkcja, którą pełni, tego wymaga. Dobry dyplomata powinien wiedzieć, co to kurtuazja.

Które polskie miasta są najbliżej organizacji Euro? Czy to prawda, że z walki odpadł już Chorzów?
Nie mam aż tak szczegółowej wiedzy, ale wydaje mi się, że w Polsce już ustalono kolejność. Ona jest znana: Warszawa, Gdańsk, Wrocław, Poznań, a w rezerwie Kraków i Chorzów. UEFA tej hierarchii oczywiście nie musi przyjąć, ale na pewno weźmie pod uwagę.

Niedawno dokonano zmian w Komitecie Wykonawczym UEFA. Wpływy stracili ludzie Surkisa.
Myślę, że to nie będzie miało większego znaczenia. Co ciekawe, zawsze, gdy coś nam grozi, mówi się, że Surkis pomoże. Ciągle na niego liczymy. Poprzedni Komitet Wykonawczy był raczej postjohansonnowski, wierny byłemu prezesowi UEFA. A ten, który wybrano teraz, jest pro-Platini. Dla nas to ani lepiej, ani gorzej.

W Italii mówi się coś na temat przejęcia Euro 2012? Włosi do dziś nie mogą się pogodzić, że przegrali rywalizację z Polakami i Ukraińcami?
Nie, cisza. Włosi pogodzili się, że Euro 2012 odbędzie się w Polsce i na Ukrainie. Są teraz skoncentrowani na projekcie Euro 2016 razem z Francuzami. Te dwa kraje będą faworytami, by zorganizować kolejne mistrzostwa.

Podoba się Panu nowa umowa PZPN ze Sportfive? Prezes Grzegorz Lato mówi o wielkim sukcesie, bo związek zarobi 100 mln euro. Jednak niektórzy działacze mówią o wielkim szwindlu
Co tu komentować. Nie chcę być dyżurnym krytykiem. Na pewno to świetna umowa. Ale świetna dla Sportfive. PZPN zachował się po amatorsku. Mogę wymienić 10 czy 15 punktów, w których zadziałał źle. Pozostańmy jednak przy dyplomatycznym zdaniu, że zachował się po amatorsku.


Skąd ta dyplomacja? Ostatnio niechętnie udziela Pan wywiadów.
To dlatego że Bońka chce się we wszystko wmieszać. A ja chcę być poza tym wszystkim. Gdy powraca sprawa Widzewa Andrzeja Grajewskiego, mówi się, że to Boniek. Jak Euro 2012, to znowu Boniek. Nie zamierzam wchodzić w sprawy, które mnie nie dotyczą. Dlatego usuwam się w cień i prowadzę spokojne życie. Mam co robić.

To dlatego odmówił Pan startu do europarlamentu z list Platformy Obywatelskiej?
Mimo że propozycję dostałem od poważnych ludzi z rządu, uznałem, że to nie ma sensu. Po co mi to? Żeby ludzie mówili, że Boniek biegnie do polityki, by robić pieniądze? Żeby posadkę ciepłą złapać? Mnie to nie jest potrzebne. Nie chcę być też kojarzony z żadną partią, choć poglądy mam liberalne

Wracając do umowy ze Sportfive: Pan jako prezes jak by się zachował?
Przede wszystkim prezesem nie zostałem. Ale jeżeli PZPN chciał zrobić wszystko elegancko, to powinien zaprosić kilka firm do przetargu, wyznaczyć cenę, dajmy na to 100 mln euro, i poczekać, kto się zgłosi. Jeśli propozycja byłaby za wysoka, wtedy można by obniżyć cenę. I negocjować. A tu odbyły się jakieś prywatne negocjacje. Tak się dziś nie działa. Grzesiek Lato po prostu nie zna się na prawach telewizyjnych. Tak jak Boniek nie zna się na zarządzaniu bankiem. I dlatego się nie rwę, by bankiem zarządzać. Proste.

Leo Beenhakker znów zagrał na nosie działaczom PZPN. Nie stawił się na posiedzeniu zarządu. Wykpił się spotkaniem z Arsenem Wengerem.
A mnie to w ogóle nie podnieca. Nie po raz pierwszy media ekscytują się, że oto Leo ma spotkać się z zarządem i będzie wielka wojna. Trzy dni robi się atmosferę, a potem wszyscy podają sobie ręce i kończy się na uśmiechach. Ja się zastanawiam, po co Leo ma się z zarządem spotykać. To bez sensu. Można Beenhakkerowi wiele zarzucić, ale akurat w tym przypadku tłumaczenie się działaczom uważam za bezcelowe. Wyobraża pan sobie, żeby Fabio Capello jeździł i zdawał jakieś raporty? Przecież to absurd i czarna magia. Problem jest inny: Leo poświęca ostatnio za wiele uwagi na inne sprawy niż reprezentacja.

Pana przekonało zwycięstwo nad San Marino? Mówi się, że gdyby nie rekordowa wygrana, Leo straciłby pracę.
Co z tego, czy wygra się 1:0, czy 10:0. Zwłaszcza że te bramki nie będą się liczyć w końcowym rozrachunku. Tak na marginesie, z San Marino to nawet ja wygrałem. Uważam, że tak naprawdę nikt nigdy poważnie nie myślał, jak zwolnić Leo. Do tego trzeba mieć trochę wątroby, wiedzieć, jak to zrobić, a nie tylko krzyczeć: Leo do Holandii. Mecz z San Marino jest bez znaczenia, gdzie indziej zgubiliśmy punkty. Mimo to wciąż jest szansa na awans. I niech Leo dokończy to, co zaczął.

Nie sądzi Pan, że jego ostatnie decyzje i wypowiedzi są niespójne? Z jednej strony broni Artura Boruca, z drugiej - po fatalnym meczu z Irlandią Północną odsyła go do domu.
Zawsze słyszałem, że Leo jak nikt inny umie dotrzeć do piłkarzy. Ale w przypadku Boruca to się nie sprawdza. Trzy razy miał z nim problemy: we Lwowie, w Bratysławie i teraz, w Belfaście. Tłumaczenie, że gdyby Łukasz Fabiański był zdrowy, to on by zagrał, uważam tylko za asekurację. Odesłanie Boruca było nieszczęśliwą decyzją. Ale to nie największy problem. Niestety, Leo myśli dziś o swojej przyszłości gdzie indziej. Wiadomo, że jego koniec w Polsce nastąpi w październiku.


Ciekawa zrobiła nam się końcówka ligi.
Lech robi wszystko, by nie zdobyć tytułu. Z kolei ciągle słyszę, że Legia jest słaba, że Legia to, Legia tamto. W kółko narzeka się na zespół Urbana. Do tytułu nikomu się nie spieszy. Jak Lech się rozpędził i mógł uciec pozostałym zespołom, to nagle zwolnił. A Legia utyka, utyka, ale robi swoje.


Co Pan sobie myśli, gdy patrzy na to, co dzieje się w Polonii Warszawa?
Że to kabaret. Z drugiej strony właściciel ma prawo robić, co chce. Ale pan Wojciechowski robi to bez stylu. Nie pachnie to profesjonalizmem w żadnym stopniu. Niestety, potwierdza się, że w Polsce każdy na piłce się zna. Mamy 40 mln ekspertów. Może za cztery lata Wojciechowski się czegoś nauczy i zrozumie swoje błędy. Na razie ma się czego uczyć.


Prezes Grzegorz Lato zapowiedział niedawno abolicję dla klubów zamieszanych w aferę korupcyjną. Czyli Pana koncepcja na wierzchu.
Ja zawsze mówiłem, że karząc klub, nie można łamać prawa. A tu tak było, bo zarzuty się przedawniły. Tyle że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Chyba wszyscy przypominają sobie wypowiedzi Grześka przed wyborami. Mówił, że trzeba ciąć do końca, karać do spodu. Mam wyciągnąć wycinki z prasy? W waszej gazecie też to mówił. Ale to dobra metamorfoza. Mówi się, że tylko krowa nie zmienia poglądów. Trzeba karać osoby. Ale to, że skończymy z degradacjami klubów -i słusznie, bo nie można destabilizować ligi - nie kończy tematu. Wciąż nie ma systemu walki z korupcją, który musi być stworzony wraz z prokuraturą. My za to wolimy proste hasła.
roz.R.Romaniuk
Posted by: forty

Re: do poczytania - 30/04/2009 20:32

Polacy w wielkim futbolu. W środę

Nie mam zamiaru zbytnio cofać się w czasie. To było zaledwie wczoraj. Manuel Almunia odpowiedział nam na pytanie czy to już czas, by Łukasz Fabiański zajął jego miejsce w bramce Arsenalu. Niestety, to jeszcze nie jest ten czas. Cała prasa europejska pisze o rękach Hiszpana, który obronił zespół przed wyższą porażką na Old Trafford i gdyby nie on, sprawa awansu Manchesteru do finału LM byłaby może rozstrzygnięta. Drugi z polskich bramkarzy Tomasz Kuszczak z Manchesteru nie siedział nawet na ławce, tam znalazł się Ben Foster, co dowodzi, że ostatni rok był dla Kuszczaka krokiem wstecz. Gdy 12 miesięcy temu cieszył się z kolegami z MU z triumfu w finale w Moskwie miał prawo wierzyć, że w kolejnym w bramce stanie własnie on. Dziś Manchester prze do Rzymu bez Polaka.

Kilka godzin przed meczem na Old Trafford inny polski bramkarz w wielkim klubie - Jerzy Dudek zderzył się z Gutim na treningu Realu Madryt. Guti o kulach opuścił klinikę i na pewno nie zagra w sobotnim hicie z Barceloną. Przykro mi to pisać, ale do tego sprowadzi się chyba cały udział Polaka w gran derbi. Kiedy Juande Ramos przychodził do Realu postawił Dudka w bramce na mecz z Zenitem w Champions League. To było w połowie grudnia, tuż przed gran derbi na Camp Nou. Polak zagrał wtedy u Ramosa pierwszy i ostatni raz. Dziś wiadomo, że odchodzi z klubu.

Ktoś zauważy, że nie powinienem czepiać się naszych bramkarzy, skoro na nich kończy się polski udział w wielkim światowym piłkarskim tygodniu (półfinały LM, gran derbi na Santiago Bernabeu). No to już się nie czepiam. Przypominam tylko, że innym bohaterem na Old Trafford był strzelec gola John O 'Shea. Ani Włoch, ani Hiszpan, ani Francuz, tylko normalny Irlandczyk, czyli facet z kraju w piłce drugiligowego. Czy my nie zasługujemy, by mieć kogoś takiego? Jednego na 40 mln ludzi.
Docent
Posted by: forty

Re: do poczytania - 01/05/2009 17:02

W środę Trybunał Piłkarski zdecydował się uchylić decyzję w sprawie Jagiellonii Białystok, która została ukarana karą degradacji. - Dla mnie nie stanowi to żadnego zaskoczenia - mówi Jan Tomaszewski. W zamian Jaga zagra w przyszłym sezonie z dziesięcioma ujemnymi punktami.
6 października poprzedniego roku, jak minister Drzewiecki w tchórzliwy sposób wycofał kuratora z Polskiego Związku Piłki Nożnej, to dał przyzwolenie na wszystko. A jak w tej chwili minister Drzewiecki gra w jednej drużynie z PZPN, to mamy to, co mamy. Są kluby równe i równiejsze. Jedne są karane degradacjami, a drugie inaczej. Dla mnie po prostu wraca stałe. Ale cóż, możemy podziękować panu Drzewieckiemu - mówi rozgoryczony Tomaszewski.

W kolejce po wyroki czekają inne kluby. Jednak wszystko na to wygląda, że PZPN nie zamierza już karać degradacjami kolejne zespoły, a jedynie może je czekać kara w postaci punktów ujemnych.

Naturalnie, że to koniec z degradacjami. W tej chwili można spodziewać się takiego samego wyroku w sprawie Widzewa Łódź i będziemy mieli pozamiatane wszystko. Sąd Najwyższy musi stać na straży prawa i musi ten hańbiący wyrok Trybunału Arbitrażowego anulować - kończy Tomaszewski.
B.zimkowski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 03/05/2009 14:25

Symfonia radości FC Barcelona
Cytat:

Czy to było najlepsze Gran Derbi w całej historii meczów Realu z Barceloną? Poezja skreślona piórem geniusza. Olśniewająca cały sezon FC Barcelona wspięła się na swój najwyższy poziom w najbardziej prestiżowym i najważniejszym meczu. Z rywalem, który w poprzednich 18 spotkaniach stracił zaledwie dwa punkty.

Sześć goli, każdy jak marzenie sprawiły, że w tym sezonie drużyna Guardioli dobiła już do setki
i prawdopodobnie poprawi rekord Realu, który 19 lat temu z Johnem Toshackiem na ławce zdobył 107 bramek. Do końca zostały cztery mecze, ale majac siedem punktów przewagi Barca jest już właściwie mistrzem Hiszpanii. Dzięki geniuszowi Xaviego i Iniesty, dzięki fenomenowi Messiego, dzięki bramkom Eto'o i odrodzeniu Henrye'go. A może przede wszystkim dzięki fenomenalnej grze bloku defensywnego.

Gran Derbi to była najlepsza wizytówka o jakiej zdystansowana przez Premier League liga hiszpańska mogła marzyć. Real rzucił na szalę ambicję i charakter - pierwszy zdobył gola, ale wobec rywala z Katalonii wszystkie ziemskie siły były na nic. Królewscy mają piłkarzy bardzo dobrych, w Barcy grają jednak wirtuozi stąd wzięła się różnica czterech bramek.

Stadion Santiago Bernabeu to miejsce szczęśliwe dla Henry'ego. Grał na nim cztery razy, zdobywając aż pięć bramek (pierwszą jeszcze dla Arsenalu). Kiedy Francuz przychodził do Barcelony wydawało się, że już definitywnie zgubił dawną klasę - mistrza świata i Europy. Tymczasem dzisiejszym meczem Henry przejdzie do historii katalońskiego klubu - oddał dwa strzały i oba zamienił na gole.
Kilkanaście lat temu znajomi zabrali mnie do restauracji w Barcelonie. Na ścianie wisiał poemat na cześć dream teamu Johana Cruyffa, który w 1992 roku podarowała Katalończykom Puchar Europy. Za cztery dni drużyna Guardioli gra rewanż z Chelsea w półfinale Champions League. Jeśli na Stamford Bridge powtórzy grę z Santiago Bernabeu katalońscy poeci znów będą mieli pełne ręce roboty.
(d,wolowski)
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 03/05/2009 15:51

nie wiedziałem, że wołek już takie idiotyzmy wypisuje...

jakim bramkom E2'o ?! laugh
Posted by: Amkwish

Re: do poczytania - 03/05/2009 16:22

Originally Posted By: Baqu
nie wiedziałem, że wołek już takie idiotyzmy wypisuje...

jakim bramkom E2'o ?! laugh


Może miał na mysli cały sezon smile

Natomiast jest i megabzdura :

A może przede wszystkim dzięki fenomenalnej grze bloku defensywnego.

laugh
Posted by: forty

Re: do poczytania - 03/05/2009 16:38

cd.

Barcelona to w dzisiejszym futbolu unikat. Nie tylko ze względu na niepodrabialny styl gry, ale też na jego wykonawców. Drużyną Pepa Guardioli żądzą wychowankowie tamtejszej szkółki "La Masia&";

Czy to możliwe, by Andres Iniesta był dziś najlepszym piłkarzem na świecie? Tak twierdzi Samuel Eto'o i nie jest w tej kwestii samotny. W Hiszpanii plotkuje się, że gdy potężny przedsiębiorca Florentino Perez wróci na fotel prezesa Realu Madryt, jego głównym celem będzie właśnie niepozorny hiszpański mistrz Europy.

Kilka lat temu Real mógł mieć Iniestę za darmo. Gdy był jeszcze nastolatkiem rodzice zastanawiali się w której szkółce piłkarskiej powinien dorastać. W grę wchodziła barcelońska "La Masia"; i Madryt. Ponieważ jednak internat, gdzie mieszkali juniorzy królewskich sąsiadował z agencją towarzyską, rodzice wybrali dla Andresa Barcelonę.

Xavi, Valdes, Pique, Puyol, Messi, Krkic, Busquets - ich wszystkich łączy internat z oknami zwróconymi na Camp Nou
. Messi przyjechał do Barcelony w wieku 13 lat poszukując ratunku. Wymagał drogiego leczenia, na które w Argentynie jego klubu nie było stać. Mierzył 148 cm, ważąc 39 kg - kuracja hormonem wzrostu, praca na siłowni i specjalna dieta sprawiły, że w trzy lata urósł 16 cm i przytył 23 kg. Przyspieszony rozwój miał skutki uboczne - Messi jest szczególnie podatny na urazy mięśni. Barca przydzieliła mu osobistego fizjoterapeutę - Juanjo Brau towarzyszy mu nawet na mecze kadry Argentyny. I od roku Messi nie miał kontuzji.

Równie niezwykła jest droga do Barcelony Gerarda Pique
, który został oddany Manchesterowi United i odkupiony tego lata stając się fundamentalnym graczem środka obrony w zaledwie kilka miesięcy. Dziś gra w reprezentacji Hiszpanii, jak defensywny pomocnik Sergio Busquets, którego Guardiola zabrał latem z drużyny rezerw. Barca marzy, że kiedyś odzyska też innego absolwenta ";La Masia& "; Cesca Fabregasa z Arsenalu, ale jego za 5 mln euro (tylko kosztował Pique) wykupić się nie da.
12 miesięcy temu Real Madryt zdobywał tytuł mistrza Hiszpanii. Na Santiago Bernabeu gracze pobitej Barcelony ustawili się w szpaler oklaskując królewskich. Potem przegrali z nimi aż 1:4. Drużyna Franka Rijkaarda była w rozsypce, zbliżał się koniec. Po dwóch sezonach porażek prezes Joan Laporta długo myślał kim zastąpić Holendra. Od sukcesu nowego trenera, zależał jego los. Decydujący głos miał legendarny Johann Cruyff namaszczając swojego byłego pupila Pepa Guardiolę - także człowieka, który dorastał w";La Masia&";.

Guardiola zaczął ostro - na pierwszej konferencji prasowej ogłosił, że Eto'o, Ronaldinho i Deco są mu niepotrzebni (w sprawie Kameruńczyka potem zmienił zdanie). Musiał zaimponować pozostałym graczom, w końcu ta trójka najemnych gwiazd była wtedy symbolem warcholstwa i lenistwa. Pep postawił na piedestał wychowanków barcelońskiej szkółki, którzy przeszli tę sama drogę co on. Wcześniej byli wykorzystywani tylko jako uzupełnienie dla gwiazd sprowadzanych za miliony euro. Ale od tego lata już nie armia zaciężna, tylko właśnie ludzie z La Masia wzięli los klubu w swoje ręce.

Oczywiście Barca i tak wydała na transfery 100 mln euro
, sprowadzając za 30 mln prawego obrońcę Sevilli Dani Alvesa, czy o połowę tańszego Aleksandra Hleba z Arsenalu. Ale dziś to obcokrajowcy uzupełniają drużynę wychowanków. Ci najlepiej rozumieją i najmocniej wierzą w niepodrabialny styl gry drużyny, który - bez względu na wyniki - zawsze był jej znakiem firmowym.
Barca jest dziś w światowej piłce fenomenem. Większość klubów -choćby Real, albo Chelsea budują drużyny dzięki importowi gwiazd. Katalończycy zaryzykowali z Guardiolą, a ten z innymi absolwentami La Masia. I dziś po triumfie nad Realem 6:2 mogą powiedzieć sobie: ";warto było&";.

d.wołowski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 04/05/2009 00:00

Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 04/05/2009 23:35

Grande Torino: 60 lat po tragedii

Rafał Stec
2009-05-04, ostatnia aktualizacja 2009-05-03 15:51




Było popołudnie 4 maja 1949 roku, samolot Fiat 212 wracał z Portugalii. Gdy przefrunął nad granicą francusko-włoską, pogoda gwałtownie się pogorszyła. Lunęło, niebo wchłonęły gęste kłęby czarnych chmur, pilot przestał cokolwiek widzieć. Mimo to był spokojny, tuż przed zejściem do lądowania umawiał się na kawę w lotniskowej kawiarni. Zaraz potem prawdopodobnie popełnił błąd w obliczeniach, choć pewności co do przyczyn wypadku nie ma.

W poniedziałek, kilka minut po godz. 17, minie dokładnie 60 lat od chwili, w której samolot uderzył w mur okalający bazylikę na wzgórzu Superga. Nikt nie przeżył. Na pokładzie było 31 osób, wśród nich 18 piłkarzy Torino. Ocalał jedynie Sauro Toma, który na towarzyski mecz z Benficą Lizbona nie poleciał z powodu kontuzji. Sezon ligi włoskiej dobiegał końca, w czterech zamykających go kolejkach klub wystawił drużynę juniorów. Rywale - Genoa, Palermo, Fiorentina i Sampdoria - również. Torino wygrało wszystkie mecze i zdobyło mistrzostwo Włoch. Piąte z rzędu. Do dziś nikt tej serii nie powtórzył.

Włoska federacja przyznała Torino tytuł natychmiast po katastrofie, w imię pamięci ofiar, ale jej gest historycznych tabel nie zaburzył. Uhonorowała drużynę zjawiskową tworzoną przez postaci jeszcze za życia mityczne, których przywódcą był Valentino Mazzola, ojciec Sandro, słynnego napastnika z lat 60. Na swoim, nieistniejącym już stadionie Filadelfia nie przegrali piłkarze Grande Torino nigdy, zwyciężając w miażdżącej większości spośród 93 meczów. Arcydzieło spłodzili w swoim szczytowym sezonie 1947/48, w którym, mknąc po mistrzostwo kraju, ustrzelili 125 goli. Ustanowili kilkadziesiąt do dziś niepobitych rekordów. Mieli opinię ludzi, którzy przegrywają co najwyżej z własnym brakiem motywacji. Legendą obrósł mecz z Romą, który do przerwy przegrywali 0:1 - w szatni padła ponoć ledwie jedna fraza ("dość żartów") i w drugiej połowie rozstrzelali rywalom siedmioma golami.

Lubili grę szybką i urozmaiconą, z iście barcelońską werwą - jak byśmy powiedzieli dzisiaj - tkali ofensywne akcje z niezliczonych podań. O osławionym catenaccio nikt jeszcze wówczas na Półwyspie Apenińskim nie słyszał. Regularnie dostarczali reprezentacji kraju ośmiu-dziewięciu graczy. Rekord padł w meczu z Węgrami - gdyby selekcjoner Vittorio Pozzo nie posadził na ławce rezerwowych bramkarza Valerio Bacigalupy, cała podstawowa jedenastka byłaby tamtego dnia kalką drużyny Grande Torino.

Podturyńską tragedię historycy futbolu odruchowo porównują do lotniczego wypadku spod Monachium z 1958 r., w którym zginęło ośmiu graczy Manchesteru United. Analogia sama się narzuca, choć Włochów dotknęło nieszczęście, jeśli wolno tak rzec, przeżyte głębiej. W pogrzebie uczestniczyło pół miliona ludzi, nie tylko tubylców. Bajeczną ekipę uwielbiał cały kraj - usiłujący uciec od wojennej traumy, klepiący biedę, zawstydzony swoim wsparciem udzielonym Hitlerowi. Włosi znów czuli dumę. Wirtuozi z Turynu pełnili społeczną funkcję terapeutyczną, oddziaływali na rodaków trochę podobnie do reprezentacji NRF Seppa Herbergera, która w 1954 r. w sensacyjnych okolicznościach zdobyła mistrzostwo świata, dzięki czemu Niemcy wreszcie ośmielili się wyjąć flagi narodowe i manifestować patriotyzm.

Nieszczęście manchesterskie znają wszyscy szanujący się kibice w Europie, o Grande Torino poza granicami Włoch słyszało niewielu. Trochę ze względu na siłę rażenia języka angielskiego, trochę dlatego, że Rigamonti, Mazzola czy Gabetto mieli pecha zachwycać, na długo zanim wymyślono europejskie puchary. Nawet jeśli wśród znawców uchodzą za jedną z najlepszych drużyn w dziejach klubowej piłki, to nie mieli okazji udowodnić tego w oficjalnych rozgrywkach. Zewsząd przysyłano im tylko zaproszenia na sparingi. Stąd owa feralna wyprawa do Lizbony. Turyńscy piłkarze rozegrali tam sparing z Benficą, aby uroczyście pożegnać jej kapitana José Ferreirę (na jego prośbę: "Chciałbym choć raz zagrać przeciw nim").

Nade wszystko jednak sława Grande Torino przetrwała w stanie zaledwie szczątkowym ze względu na późniejsze losy klubu. Manchester Utd doczekał się jeszcze niejednego znakomitego zespołu i niejednej megagwiazdy, cudem ocalały z katastrofy trener Matt Busby na zgliszczach postawił drużynę wartą Pucharu Europy (taka fabuła nie potrzebuje nawet sprawnego PR), wreszcie "Czerwone Diabły" stały się marketingowym perpetuum mobile w czasach, w których fani wiedzą o swoich klubach wszystko, nawet jeśli ich ulubieńcy grają na innej półkuli.

Torino pozostało rozpamiętywanie utraconej wielkości. Choć jeszcze przytrafiło mu się zostać mistrzem kraju (w 1976 r.), choć po dziś dzień należy do najbardziej utytułowanych klubów Serie A, to w 1949 r. nastąpił definitywny upadek jego wielkości. Po dziesięciu latach spadło do drugiej ligi. Co gorsza, od tamtej pory kibice musieli znosić rosnące znaczenie lokalnego rywala Juventusu (już sezon po tragedii zdobył scudetto), który stał się najpopularniejszym klubem w Italii, ale najwięcej zwolenników ma poza miastem. Na miejscu króluje Torino.

Kibice "Granaty" do stanu permanentnej depresji przywykli, ostatnio ich drużyna tylko miota się między Serie A i Serie B - w bieżącym sezonie występuje w najwyższej klasie, lecz znów jest, a jakże, poważnie zagrożona degradacją. Uprawia futbol niezbyt zajmujący, nie ma poruszających wyobraźnię gwiazd, rzadziej od niej gole strzela tylko Siena.

W ogóle po przeklętym roku 1949 zaroiło się wokół Torino od incydentów osobliwie ponurych, jak gdyby nieszczęścia postanowiły nie chadzać tam parami, lecz stadami. Kiedy narodził się kolejny wybitny gracz, ponaddźwiękowy prawoskrzydłowy z pociągiem do magicznego dryblowania, to został rozjechany przez dwa (!) samochody, zanim skończył 25 lat. Nazywał się Gigi Meroni, tak samo jak... pilot rozbitego samolotu. Po latach zaczęto porównywać go do George'a Besta - z powodu i stylu gry, i stylu życia. Był bowiem Meroni długowłosym buntownikiem i lubiącym prowokować oryginałem, dziwacznie się ubierał, drażnił katolickie Włochy bujnym życiem erotycznym. Turyńscy fani kochali go na zabój. Kiedy prezes zgodził się sprzedać Meroniego do Juve, wyszli na ulice. A robotnicy z Fiata zagrozili strajkiem - ich pracodawca Gianni Agnelli był jednocześnie prezesem nielubianego klubu.

Ostateczny krach nastąpił w roku 2005. Torino nie zostało dopuszczone do rozgrywek Serie A ze względu na beznadziejną sytuację finansową i upadło (odrodziło się pod inną nazwą). Bankructwo firmował prezes Attilio Romero, w młodości fanatyczny kibic i wielbiciel talentu Meroniego. Nad łóżkiem wieszał plakaty z wizerunkiem prawoskrzydłowego, na głowie nosił identyczną fryzurę.

To on jako 19-latek prowadził fiata 124 coupe, którym przejechał swojego idola.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 06/05/2009 03:17

Spowiedź byłego sędziego ekstraklasy

Jest pierwszy efekt propozycji, którą złożyłem osobom zamieszanym w korupcyjny proceder. To głos, który powinni przeczytać wszyscy. Pomaga zrozumieć choć trochę argumenty tego środowiska. Sędzia prosił o anonimowość i zapewniam mu ją.

"Załuję za grzechy i żal mi, że tak jak wielu innych uległem korupcji, choć nie powinienem, bo przecież byłem sędzią&#8230; Przykro mi i naprawdę się wstydzę, że jestem winny korupcji i jest mi z tym tak źle, że już na zawsze chcę zniknąć z życia publicznego. Wiem, jakie szkody polskiej piłce wyrządziła korupcja i chciałbym je przynajmniej częściowo naprawić, bez proszenia o publiczną rehabilitację. To, co mogę zrobić, to powiedzieć prawdę. Nie mogę i nie chcę dłużej milczeć, kiedy widzę i słyszę, że ludzie, którzy doprowadzili polską piłkę do obecnego stanu, szykują się do podjęcia decyzji, które mogą wyrządzić polskiemu futbolowi kolejne niewyobrażalne szkody.

Sam byłem sędzią przez kilkanaście lat i jak mało kto wiem, jakie były prawdziwe przyczyny korupcji wśród sędziów. Może to nie wszystkie przyczyny, ale z pewnością główne. Wiem, dlaczego ja dałem się skorumpować i wiem dlaczego dało się wielu innych, choć nikogo nie usprawiedliwiam.

Przez lata PZPN nie troszczył się należycie o sędziów, choć to tylko on powinien się zajmować sędziami (teraz już wiemy, jak żałośnie małą część budżetu związek przeznacza na tak kluczową sprawę jak sędziowanie w Polsce&#8230;). PZPN nie zapewniał sędziom odpowiednich warunków pracy, ani godnych warunków socjalno-bytowych. Sędziowie byli ignorowani, traktowano nas jak piąte koło u wozu. Setki razy sam słyszałem jak ludzie z PZPN mówili, że "jeśli jakiemuś sędziemu coś tu nie odpowiada, to niech zrezygnuje, bo nie ma obowiązku bycia sędzią". Słyszeli to również najlepsi polscy arbitrzy, a inni tylko słuchali i bali się wychylić&#8230; Z czasem sędziowie coraz mniej ufali PZPN-owi, coraz mniej od niego oczekiwali, co w końcu doprowadziło do tego, że o sędziów zaczęły się troszczyć kluby&#8230; W uproszczeniu właśnie takie były początki korupcji i na takiej glebie korupcja urosła do monstrualnych rozmiarów. Tego chwasta można było wyrwać dawno temu, kiedy był mały i nieszkodliwy, ale PZPN zawsze wolał "oszczędzać na sędziach". Chora i pozorna oszczędność doprowadziła do zaawansowanej korupcji.

Kiedyś, tak jak wielu innych, marzyłem o tym, żeby zostać sędzią zawodowym. Gdybym miał kilkuletni kontrakt z PZPN na sędziowanie i godną pensję, za którą mógłbym utrzymać rodzinę, nigdy nie skusiłbym się na łapówki, które mi proponowano. Rozmawiałem z wieloma sędziami i wiem, że prawie wszyscy myślą podobnie. PZPN nie dawał nam nic, rzadko bronił nas przed niezasłużoną krytyką, a kiedy naprawdę popełnialiśmy błędy, ale ludzkie i uczciwe, Związek dystansował się od nas&#8230; Wtedy następowało zbliżenie z klubami&#8230; I tak coraz częściej, kolejni, i znowu następni.

Teraz jak słyszę, że ci sami ludzie
, którzy swoją działalnością wyhodowali śmiertelną i zaraźliwą chorobę, jaką jest korupcja, dzisiaj wykazują się skrajną nieodpowiedzialnością i chorobliwym brakiem wyobraźni, próbując zniszczyć jedyną dobrą rzecz w polskim sędziowaniu, czyli zawodowstwo sędziów, to nóż mi się w kieszeni otwiera. Jeśli w polskiej piłce działa jakaś grupa zorganizowanych szkodników, to jest to przede wszystkim właśnie ta grupa, która chce zlikwidować zawodowstwo sędziów.

Gwarantuję - jako wykształcony człowiek i były sędzia Ekstraklasy, bardzo doświadczony przez życie i aferę korupcyjną - że zlikwidowanie zawodowstwa trójek sędziowskich spowoduje, że PZPN nigdy nie uwolni się od korupcji i że jeszcze przez długie lata PZPN będzie atakowany z każdej strony nie tylko za to, że nic nie zrobił, żeby korupcję zwalczać, ale przede wszystkim za to, że zniszczył jedyną rzecz, która była skutecznie wymierzona przeciw korupcji i jedyną, która naprawdę mobilizowała do uczciwego wysiłku zarówno samych sędziów zawodowych, jak i wielu innych młodych i obiecujących sędziów, którzy marzą o tym, żeby zostać kiedyś sędziami zawodowymi.

Jeśli PZPN wycofa się z zawodowstwa sędziów, wszystkich za to odpowiedzialnych od razu będzie można zaprosić na spotkanie we Wrocławiu, ponieważ tak się składa, że kilku przeciwników zawodowstwa sędziów to dobrzy znajomi głównych postaci afery korupcyjnej: Krzysztofa P., Wiesława K. i innych odpowiedzialnych za korupcję w środowisku sędziowskim.

Nie mogę uwierzyć, że nadal w polskiej piłce działają takie osoby, które mają odwagę intrygować za plecami prezesa Grzegorza Lato i knuć wbrew postanowieniom najwyższych władz PZPN, które już zdecydowały o zatrudnieniu sędziowskich trójek zawodowych. Odejście od decyzji o wprowadzeniu zawodowstwa byłoby zielonym światłem dla korupcji i ewidentnym dowodem, że ktoś z jakichś tajemniczych powodów korupcji zwalczać nie chce. Wyraźnym znakiem, że wśród decydentów są ludzie podejrzani.

Mało tego, uważam - a mój pogląd jest powszechny wśród sędziów, którzy chcą sędziować uczciwie i traktować to zajęcie priorytetowo - że wszyscy sędziowie Ekstraklasy główni i asystenci powinni być zawodowcami. Tylko to może sprawić, że wszyscy będą traktować sędziowanie bardzo poważnie pod każdym względem&#8230; Zatrudnianie tylko sędziów głównych mogłoby doprowadzić do sprzedawania meczów przez asystentów, a wypłacanie nawet wysokich honorariów za pojedyncze mecze zamiast stałych comiesięcznych pensji doprowadzi do tego, że mecze staną się tylko dobrze płatną chałturą, a kolejni obsadowcy wyznaczający sędziów na mecze staną się dla nich bogami, których w zamian za mecz warto szczodrze obłaskawić, nawet składając dary czy ofiary.

Panie Prezesie Lato, proszę, niech pan nie pozwoli, żeby polska piłka na stałe wróciła na drogę korupcji, na drogę sędziowskiej tandety i prowizorki, bo będą za to płacić nasze dzieci i ich dzieci również, a pamięć po nas w historii piłki nożnej nie będzie nic warta. Chciałbym, żeby moje dzieci mogły się cieszyć zdrową piłką nożną.

Zgrzeszyłem i wiem, że do sędziowania nie wrócę, ale uważam, że byłem jedną z wielu ofiar systemu, który zmuszał do grzeszenia, a niepokornym utrudniał życie lub wręcz usuwał ich z piłkarskiego życia. Systemu, który na naszych oczach bezczelnie chce się odrodzić, tylko już w innej, udoskonalonej formie, trudniejszej do wykrycia. Nie pozwólmy na to. Waląc prosto z mostu: przeciwnicy zawodowstwa sędziów są przeciwnikami oczyszczenia piłki z korupcji, każdemu z nich prokuratura i policja powinny się starannie przyjrzeć.

Nic więcej poza wyjawieniem prawdy nie mogę już zrobić, żeby zmniejszyć moje wyrzuty sumienia. Nie zasługuję na to, żeby uchodzić za odważnego bohatera. Myślę, że dla dobra nas wszystkich i dla obiektywnego odbioru mojego listu lepiej będzie jeśli pozostanę anonimowy.
spowiedzi wysłuchał D.Panek
Posted by: Piecia

Re: do poczytania - 07/05/2009 06:51

Uciekła przed ojcem. Zły Damir grozi

Była jedną z nadziei tenisa. Jelena Dokić w pewnym momencie kariery była w dziesiątce najlepszych tenisistek globu. Za sprawą ojca - Damira Dokicia, jej życie zamieniło się w piekło. Teraz, po dwuletniej depresji, znowu chce się cieszyć tenisem. A szalony Damir grozi.

Kariera Jeleny zaczęła się w 1991 roku w rodzinnym Osijeku. Osiem lat później, w wieku 16 lat, pokonała niespodziewanie ówczesną gwiazdę kortów, Martinę Hingis. Serbka stopniowo pięła się w górę rankingu WTA, zajmując w sierpniu 2002 roku 4 pozycję światowego rankingu. Później kariera zawodniczki (na początku reprezentowała Australię, w latach 2002-2005 Serbię, a obecnie znowu Australię) się załamała.

W dużej mierze przez ojca, który znęcał się nad zawodniczka fizycznie i psychicznie. Jelena zerwała współpracę z ojcem. Cała rodzina stanęła murem za Damirem. Zawodniczka w pewnym momencie spadła na 650 miejsce w rankingu WTA, wpadła w depresję. Teraz, po dwóch ciężkich latach, jako 26-latka próbuje wrócić do wielkiego tenisa (m.in. bardzo udany występ w tegorocznym Australian Open - przyp. red.), ale rodzinna historia nie daje jej spokoju.

- To była część życia, gdy nic mnie nie uszczęśliwiało - mówi Jelena. - Ludzie w Serbii mają złą opinię o mnie. Myślą, że to ja jestem winna całej sytuacji. Nawet nie zdają sobie sprawy, jak ciężko wytrzymać z taką osobą, jak mój ojciec.

Jelena żali się w australijskiej prasie, co doprowadza do furii ojca tenisistki. Zły na publikacje australijskiej prasy, grozi śmiercią australijskiemu ambasadorowi!

- Owszem, powiedziałem, że odpalę "Żądło" (pocisk z rakietnicy M80 - przyp. red.) w samochód ambasadora jak nie zareaguje - mówi dla serbskiej gazety "Blic" Damir Dokić. - Ambasador jest przedstawicielem państwa i musi zareagować. Podejmę wszystkie kroki, żeby osoba odpowiedzialna za napisanie i publikacje tego tekstu była ukarana. Dość już pomówień na temat mojej rodziny.

- W domu mam arsenał broni. Mam pozwolenie na wszystko. "Żądła" chwilowo nie mam, ale to jest mały problem, bo mogę je mieć w każdej chwili.

To wyznanie nie było najlepszym pomysłem. Jak poinformował w środę wieczorem minister spraw wewnętrznych Ivica Dacic policja aresztowała Damira Dokica i przeszukała jego dom w miejscowości Fruska Gora leżącej na północy kraju.

Damir Dokić był katem dla swojej córki, a także czarną owcą tenisowej rodziny. Wielokroć zdarzało mu się przychodzić na kort pod wpływem alkoholu, często wszczynał awantury. Kiedyś zdemolował stołówkę, skarżąc się na zbyt wysoki rachunek. Teraz straszy ambasadora Australii, że go zabije z ciężkiej artylerii. Sugerował również, że najlepiej byłoby w ogóle posłać na Sydney bombę atomową. Zły Damir straszy bronią coraz większego kalibru.

Niezaleznie od tego, czy Jelena Dokić wróci na szczyt, czy nie dokona tej sztuki, wiemy jedno. O jej ojcu będzie cały czas głośno. A rząd australijski na wszelki wypadek mógłby się zastanowić nad instalacją tarcz antyrakietowych. Bezpieczeństwa nigdy za wiele...

Karol Borawski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 09/05/2009 03:05

Sędziowie? A ja mam żal do FIFA

Coś niesamowitego mają w sobie mecze Barcelona - Chelsea. Pamiętacie starcie z 2005 roku na Camp Nou w którym słynny szwedzki sędzia Anders Frisk wyrzucił z boiska Didiera Drogbę, a Barca wygrała 2:1? Poznałem Friska właśnie w Barcelonie, po meczu wyglądał na człowieka wyczerpanego: fizycznie i psychicznie. Potem grożono mu śmiercią, więc zwyczajnie zakończył karierę.

Ofiara Szweda na nic się jednak zdała, bo w rewanżu Chelsea pokonała Barcelonę 4:2 i też wszyscy atakowali arbitra za czwartego, decydującego gola, którego Terry zdobył po faulu na Valdesie. Minęły cztery lata, Friska już zapomnieliśmy, ale w meczach Barcelona - Chelsea znów mamy to samo.
Najpierw po starciu na Camp Nou były pretensje Guardioli, że Niemiec Stark dopuścił do brutalności, która faworyzowała Chelsea, a po rewanżu na Stamford Guus Hiddink zasugerował spisek sędziowski. Tom Henning Ovrebo nie zobaczył ręki w polu karnym Gerarda Pique i nie dał gospodarzom jedenastki. Nawet fani Barcy przyznają, że rywal został pokrzywdzony przez arbitra.

Żal i frustrację w Chelsea rozumiem doskonale, choć byłaby ona z pewnością mniejsza gdyby w 92. min Andres Iniesta strzelił nad bramką. Ale trafił do siatki, a norweskiemu sędziemu też już grożono już śmiercią.

Jestem ostatnim, który chciałby brać sędziów w obronę. W Polsce wiemy aż za dobrze jak często posądzenia o interesowność i nieuczciwość bywają uzasadnione. To zawód z natury w wielkim stopniu zarażony korupcją i z całą pewnością nie dotyczy to tylko kraju nad Wisłą.



Niedawno my też przeżyliśmy sędziowską traumę z Webbem, który podyktował karnego w 93. min meczu Austria - Polska na Euro 2008. W Warszawie wystawiono potem jego kukłę, by każdy kibic mógł odreagować. A przecież w Anglii, czyli kraju nieźle piłkarsko rozwiniętym Webba uważa się za dobrego arbitra. Nie znaczy to jednak, że błędów nie popełnia.
Trudno pastwić się nad każdym arbitrem. Ja mam raczej żal do FIFA i UEFA, które robią bardzo niewiele, by nieuczciwych arbitrów ścigać, a także pomagać w pracy tym, którzy po prostu popełniają błędy. W każdym przypadku sfrustrowani kibice odbijają się od ściany, bo futbolowe władze nie chcą o tym nawet dyskutować. Sędziom zabrania się komentarzy, zapada wstydliwa cisza, a sfrustrowani fani doszukują się spisku.
Nie rozumiem dlaczego władze piłkarskie tak się bronią przed tym, by zawód arbitra był odrobinę łatwiejszy. Żeby arbiter mógł korzystać z powtórki telewizyjnej, fotokomórki, albo podpowiedzi innego sędziego. Czy nie lepiej na chwilę przerwać mecz niż wydać decyzję błędną? Na boisku wszystko dzieje się zbyt szybko dla jednej pary oczu.



Sędziowie będą się mylić, ale niech kibic ma wrażenie, że działacze władze piłkarskie robią wszystko, by zminimalizować liczbę i skutki tych pomyłek. Tymczasem większość propozycji zreformowania pracy sędziów w FIFA i UEFA traktuje się uśmieszkiem politowania i wzruszeniem ramion.
Franz Beckenbauer powiedział kiedyś, że dla niego błędy arbitrów są czynnikiem z natury podobnym do padającego deszczu lub krzywego boiska. I ten właśnie sposób myślenia FIFA i UEFA chciałyby wtłoczyć do głowy każdego z nas.
Wołowski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 12/05/2009 12:22

Łukasz Kubot-Skazany na atak
Moim zdaniem niebywały wyczyn Łukasza Kubota w Belgradzie w ogóle nie powinien zaskakiwać ludzi z branży. Od przynajmniej dziesięciu lat polski tenisista osiąga rezultaty, które nakazują przyglądać mu się uważniej.


W sezonie 2000 to były dwa ćwierćfinały Wimbledonu juniorów. Rok później w Sopocie finał challengera przegrany minimalnie z Hiszpanem Davidem Ferrerem. Po upływie trzech lat, w tym samym Sopocie, Kubot wyeliminował z turnieju ATP jednego z faworytów, Rosjanina Igora Andrejewa. We włoskim Livorno w meczu Pucharu Davisa zwyciężył rakietę nr 1 gospodarzy Filippo Volandriego. W roku 2005 w Doniecku zdobył pierwszy w karierze tytuł challengerowy. Minął rok i mamy szlagier &#8211; Łukasz przechodzi eliminacje w Nowym Jorku, walczy z Nikołajem Dawydienką o czwartą rundę US Open.

Po dwóch sezonach słabszych Kubot pod okiem czeskich opiekunów trochę poprzestawiał swoje taktyczne schematy i w tym roku znów błysnął. Najpierw w deblu, gdzie w parze z Austriakiem Oliverem Marachem osiągnął półfinał Australian Open, a potem dorzucił zwycięstwa w Casablance i Belgradzie, co dało tej dwójce pozycję piątej pary na świecie. W singlu najpierw w brazylijskim Costa du Sauipe przeszedł eliminacje, potem omal nie ograł następcy Kuertena - Thomaza Belucciego. W stolicy Serbii z kolei nie przeszedł eliminacji, za to jako tzw. szczęśliwy przegrany wszedł do imprezy głównej boczną furtką, ale tam zagrał już fantastycznie i niebiosa się do niego na korcie uśmiechnęły.

Polak jest znakomicie wyszkolonym tenisistą, o świetnych warunkach fizycznych. Z Lubina, gdzie się urodził, przez Wrocław i austriacki Linz trafił w Stanach do akademii słynnego Australijczyka Johna Newcombe'a. Wszędzie starannie kultywowano jego coraz rzadziej dziś spotykany styl gry, oparty na mocnym podaniu i konsekwentnym ataku przy siatce. Problem Kubota i przynajmniej kilkunastu podobnych mu graczy z pierwszych dwóch setek światowego rankingu polega na tym, że tenis bardzo się zmienił. Coraz lepszy sprzęt i znakomite przygotowanie ogólne zawodników spowodowały, że gracze atakujący nie mają na korcie większych szans w starciu z obrońcami.

Jesienią ubiegłego roku halowy turniej ATP w Wiedniu w zachwycającym stylu wygrał Niemiec Philipp Petzschner. Co jakiś czas daje o sobie znać i też zawsze wzbudza entuzjazm Amerykanin Taylor Dent. Takich przykładów można podać więcej. Niestety, wszyscy zawodnicy reprezentujący zbliżoną do Kubota filozofię gry i mający podobną pozycję rankingową na dłuższą metę nie są w stanie regularnie wygrywać. Za czasów Wojciecha Fibaka byliby pewnie wybitnymi postaciami tenisa. Współcześnie, przy nieprawdopodobnej konkurencji i bardzo wysokim poziomie ogólnego wytrenowania, ze swoim atakiem mogą błysnąć tylko od czasu do czasu. Oby jak najczęściej.
K.Stopa
Posted by: forty

Re: do poczytania - 14/05/2009 02:19

To kres Ukrainy. Żal, żal, serce płacze

Cały czas dyskutujemy, dlaczego nie Kraków, no i kto za tym stoi. Tak naprawdę jednak nie to jest ważne, bo miastu temu nie odbierze przecież prestiżu żadna decyzja.
Michel Platini, prezydent UEFA, powiedział wczoraj coś znacznie ważniejszego, co umknęło jednak uwadze. Że Ukraina do organizowania poważnej imprezy się dziś (a zapewne i jutro) absolutnie nie nadaje.

Żal, żal, serce płacze, ale... to prawda.
W Polsce niepopularna, bo my chcielibyśmy widzieć ją jako poważnego sojusznika. W porządku, lecz realia są inne. Ukraina, którą wspieraliśmy w czasie pomarańczowej rewolucji, zaprzepaściła większość swoich szans. Rządy oligarchów, katastrofa gospodarcza, kłótnie polityków, intrygi Rosji, podział kraju na dwie inaczej myślące strefy, a do tego przerażająca bieda - wystarczy minąć granicę, by się o tym przekonać. I do tego brak wiary w jakiekolwiek gwarancje rządowe: przykłady dają choćby kolejne kryzysy gazowe.

W Polsce, z racji sympatii i w imię solidarności, przymykaliśmy na to wszystko oczy. Michel Platini nie przymknął. I żadne ukraińskie miasto nie zorganizuje Euro. Taki jest przekaz na dziś. A wiara, że tamtejsze miasta potrafią cokolwiek zmienić do 30 listopada, czyli w pół roku nadrobić zapaść stuletnią, to już nawet nie naiwność. To głupota.

W przyrodzie jednak, jak wiadomo, nic nie ginie. Jeden zgubi, to inny znajdzie. Nieszczęściem Ukrainy (której z tego powodu faktycznie należy współczuć!) jest przynależność do innej części świata. Jest nim umiejscowienie za żelazną kurtyną. W innej strefie nie tylko walutowej, politycznej, militarnej, ale i w znacznej części: mentalnej. UEFA nie chce być może brać też na siebie obowiązkowego na czas Euro zniesienia wiz dla 40 mln Ukraińców. No bo jak ich po turnieju odesłać z powrotem? Pamiętajmy też, że obecna Europa, do której należymy, to głównie protekcjonizm. Po naszemu: ochrona własnych tyłków. Brzmi to brutalnie, ale polityka jest na ogół właśnie taka. Czas uśmiechów już minął.

Gdy jeden traci, inny korzysta. Na porażce Ukrainy może skorzystać Polska. Organizując turniej, dziś zagrożony przez zapóźnienia sąsiadów, w całości! A więc, i to najzupełniej poważnie, i z Krakowem, i z Chorzowem, a może jeszcze z kimś następnym w kolejce. Z Łodzią? Jestem za! Bo jestem za Polską. I martwią mnie przede wszystkim nasze sprawy. Bo ja, na swoje szczęście, epokę internacjonalizmu już przerabiałem.

Michel Platini przetarł nam oczy. Teraz wystarczy je tylko trochę szerzej otworzyć.

Zarzeczny
Posted by: M!cHaI

Re: do poczytania - 15/05/2009 15:38

Jest zgoda na maszty na stadionie Hutnika


PRZEŁOM W NEGOCJACJACH. Miasto zabiega o to, aby Wisła i Cracovia nie musiały na rok wyprowadzać się z KrakowaMiasto doszło do porozumienia z opactwem Cystersów w Mogile w sprawie przeniesienia na stadion Hutnika masztów oświetleniowych z obiektu Cracovii. Oznacza to, że stadion na Suchych Stawach będzie można przygotować do rozgrywek ekstraklasy i Wisła oraz Cracovia nie będą się musiały wyprowadzać z Krakowa na rok z powodu przebudowy ich obiektów.

- Jest pozwolenia na budowę dotyczące masztów oświetleniowych na stadionie Hutnika. Podpisaliśmy ugodę w tej sprawie z Opactwem Cystersów - oznajmia prezydent Krakowa Jacek Majchrowski, który zawarł wczoraj porozumienie z Piotrem Chojnackim, opatem klasztoru Ojców Cystersów w Mogile.
Prezydent dodał, że miasto będzie chciało przystosować obiekt do ekstraklasy do lipca, aby można było na nim grać od początku nowego sezonu. Oprócz masztów ze stadionu Cracovii przeniesione zostanie zadaszenie, aby nowohucki obiekt spełniał również wymogi dotyczące liczby miejsc pod dachem. - Na stadionie będą mogły grać drużyny Wisły i Cracovii, jeżeli tylko będą chciały. W poniedziałek będziemy rozmawiać w tej sprawie z przedstawicielami obydwu klubów - dodaje prezydent Majchrowski.

- Chcemy, aby miało miejsce wszystko co dotyczy odpowiedniego rozwoju społecznego i sportu w Nowej Hucie. Trzeba było tylko ustalić warunki dobrego sąsiedztwa na tym terenie możliwe dla obydwu stron - mówi opat Piotr Chojnacki.
Ustalono więc, że maszty na stadionie Hutnika będą funkcjonować do końca 2012 r. - Później zostaną obniżone lub zostanie zastosowana inna technologia oświetlenia - informuje Krzysztof Kowal, dyrektor Zarządu Infrastruktury Sportowej. Przeniesienie masztów z obiektu Cracovii na Suche Stawy będzie kosztować około 2 mln zł. Inwestycję sfinansuje miasto.
Z doprowadzeniem do niej miało problem od wielu miesięcy. Sąsiadujące ze stadionem opactwo Cystersów zgłosiło zastrzeżenia co do wysokości masztów. Na zasłonięcie przez nie klasztoru zwracały również uwagę władze konserwatorskie. Negocjacje się przedłużały i nie było konkretów, a Wisła musiała już w tym tygodniu przedstawić stadion do rozgrywek. Klub zgłosił więc obiekt w Sosnowcu. Przełom w negocjacjach przyjęto w Wiśle z zadowoleniem.

- To dobra wiadomość. Jeżeli tylko będzie możliwość grania w Krakowie, to będzie to korzystniejsze rozwiązanie. Na pewno przyjdzie więcej kibiców - mówi Marek Wilczek, prezes Wisły Kraków SA.
Podkreśla, że klub nie mógł dłużej czekać i musiał zgłosić teraz stadion, co do którego ma pewność, że będzie przygotowany pod koniec lipca nie tylko do rozgrywek ligowych, ale również europejskich pucharów. W przypadku międzynarodowych rozgrywek krakowski klub bierze również pod uwagę obiekty w Bełchatowie i Lubinie.

Na stadionie Hutnika na razie nie będzie zamontowana podgrzewana murawa boiska. Oznacza to, że w okresie zimowym Wisła będzie musiała grać w ekstraklasie na stadionie w Sosnowcu. Cracovia w takiej sytuacji rozważa grę na obiektach w Sosnowcu albo Jaworznie. Dla klubu obecnie najważniejsza jest walka o utrzymanie w ekstraklasie. (TYM)
ptymczak@dziennik.krakow.pl
Posted by: Piecia

Re: do poczytania - 16/05/2009 02:13

Rok bez Justine Henin w grze

W rok po zakończeniu kariery przez Belgijkę pierwsze miejsce w rankingu zajmuje Dinara Safina, która wygrała z nią ostatni mecz w trzeciej rundzie niemieckiego turnieju. Rosjanka zajęła fotel liderki, skoro pokonała numer jeden? Jednak nie tak prosto upłynął ostatni rok w świecie kobiecego tenisa, jak mogłoby się wydawać.
Justine Henin w całej swojej karierze w turniejach z cyklu WTA Tour tryumfowała 41 razy. Siedmiokrotnie były to Wielkie Szlemy - odnotowała zwycięstwo w każdym oprócz Wimbledonu. Czterokrotnie tryumfowała w Paryżu w 2003 i w latach 2005-07. W 2006 zaliczyła wszystkie finały wielkoszlemowe. Na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach w 2004 roku zdobyła złoty medal. Dwukrotnie wygrała turniej mistrzyń kończący sezon (2006-07). W sezonie 2005 i 2007 grała w warszawskim J&S Cup i nie przegrała w Polsce żadnego meczu. Na korcie zarobiła niespełna 20 milionów dolarów.

Za tymi oszałamiającymi wynikami stoi wspaniała gra Belgijki. Henin przez całą swoją karierę zachwycała precyzją zagrań, przemyślanymi piłkami, zawsze bardziej sposobem niż siłą uderzeń. Fascynowała jednoręcznym backhandem dopracowanym do perfekcji. Filigranowa zawodniczka była w stanie poradzić sobie z każdą inną tenisistką.

Na początku sezonu 2008 Justine prezentowała umiarkowanie dobrą formę: wygrała dwa turnieje w Sydney i Antwerpii. W Australian Open w ćwierćfinale okazała się od niej lepsza Maria Szarapowa. Sygnałem ostrzegawczym, że coś jest nie tak mógł być mecz w ćwierćfinale w Miami. Belgijka przegrała z Sereną Williams 2:6, 0:6, co zostało odnotowane jako jedna z największych porażek liderki rankingu od 1999 (wtedy jedynkę Martinę Hingis takim wynikiem skompromitowała Jelena Dokic w Wimbledonie). Kontuzja prawego kolana wykluczyła tenisistkę z gry do maja, kiedy to po raz ostatni wystąpiła w turnieju w Berlinie. Potem była już tylko zaskakująca konferencja prasowa, łzy trenera Carlosa Rodrigueza i zawód dla tysięcy fanów na całym świecie...

W stolicy Niemiec mistrzynią została Dinara Safina. W finale po trzysetowym spotkaniu pokonała, także wyżej rozstawioną, swoją rodaczkę Jelenę Dementiewą. Dla Dinary było to pierwsze zwycięstwo w turnieju tej rangi i początek drogi dosłownie na sam szczyt w drugiej połowie roku. Na mączce ważne zwycięstwo w Rzymie odniosła jeszcze Jelena Jankovic.

Przebojem do pierwszej dziesiątki rankingu weszła Agnieszka Radwańska. Polka po wcześniejszym zwycięstwie w Pattaya City, dołożyła wygraną w Istambule i Eastbourne, czyli tytuły zdobyte na trzech różnych nawierzchniach kortów!

W koronnych rozgrywkach Henin, Rolandzie Garrosie, trudno było wytypować faworytkę - od lat była nią Belgijka. Rok wcześniej w finale pokonała Anę Ivanovic i pod jej nieobecność okazało się, że nikt inny nie jest w stanie zatrzymać Serbki. W decydującym meczu Ivanovic pokonała Safinę, dla której był to pierwszy finał Wielkiego Szlema.

Do ostatnich faz turniejów zaczęła przebijać się fala nowych tenisistek. Młode zawodniczki odnotowywały pierwsze tytuły. I tak Katerina Bondarenko wygrała w Birmingham, Alize Cornet w Budapeszcie, a Sara Errani w Palermo. W Stanford zwyciężyła Aleksandra Wozniak - Kanadyjka, która przebiła się z eliminacji. Jak się okazało zawodniczki z czołówki nie stanowią już żadnej przeszkody w zdobywaniu tytułów przez niżej sklasyfikowane zawodniczki. Każda tenisistka była po prostu do ogrania. Przez pierwsze miesiące po rezygnacji Henin z zawodowej gry nieustannie przez światowe korty przewijał się komentarz o kryzysie, braku prawdziwej liderki i widoków na godną następczynię. W pierwszej dziesiątce możliwa była każda roszada - zawodniczki prezentowały tak zmienną formę.

Pośród tego zamieszania nieznanych nazwisk czy nieoczekiwanych sukcesów starszych zawodniczek (32-letnia Tamarine Tanasugarn wygrała w 's-Hertogenbosch i osiągnęła ćwierćfinał Wimbledonu) wyraźnie zaznaczył się ewenement sióstr Williams. Venus i Serena już są historycznymi postaciami dyscypliny, a pokazały, że to wcale jeszcze nie koniec ich oszałamiających karier. Odnotowujące meczowe wpadki w mniejszych turniejach i borykające się z kontuzjami, w najważniejszych turniejach dają z siebie wszystko.

W finale Wimbledonu 2008 Venus pokonała właśnie Serenę, a wspólnie wygrały w Londynie debel. W Nowym Jorku tryumfowała młodsza z sióstr (pokonała Jelenę Jankovic, Serbka była wówczas pierwszą rakietą na świecie), w kolejnej z najważniejszych rozgrywek - turnieju mistrzyń kończącym sezon - najlepsza była starsza. W finale Australian Open znów Serena nie dała żadnych szans, tym razem, Dinarze Safinie i po raz kolejny objęła pierwszą pozycję w rankingu. Wielkie szlemy wydają się być zarezerwowane dla Williams, kiedy w grze nie ma już Henin.

Przed US Open zwyżkę formy zanotowała Safina, wygrywając kolejno w Los Angeles i Toronto. Wtedy też od turnieju w Sztokholmie, WTA Tour zyskało nową gwiazdę - dziewiętnastoletnią Caroline Wozniacki. Dunka polskiego pochodzenia do dzisiaj ma na koncie łącznie cztery tytuły (w 2008 New Haven, Tokio z pulą nagród 175 tysięcy dolarów, w 2009 Ponte Vedra Beach) i stoi obecnie na progu pierwszej dziesiątki. W pierwszej dziesiątce już jest 20-letnia Victoria Azarenka. Bułgarka wygrała w tym sezonie kolejno imprezy w Brisbane, Memphis i w Miami - w ostatniej z nich w finale pokonała Serenę Williams!

W Top Ten stale zajmuje miejsce Jelena Dementiewa, która zdobyła olimpijskie złoto (Safina była finalistką), a na początku 2009 podbiła turnieje w Australii w Auckland i Sydney oraz w Europie w Luxemburgu. W lutym w Paryżu przed własną publicznością tryumfowała Amelie Mauresmo. Francuzka dwukrotnie tryumfowała w Wielkim Szlemie, a jej mecze z Henin były szlagierami. To zwycięstwo dało fanom trochę nadziei, ale wygląda na to, że był to tylko przebłysk najlepszej formy.

Ana Ivanovic, która po Rolandzie Garrosie nie prezentowała już tak wysokiej formy, zdołała do tej pory wygrać jeszcze turniej w Linzu pod koniec sezonu 2008. Jej rodaczka Jelena Jankovic trochę wcześniej wygrała trzy kolejne turnieje (Pekin, Stuttgart, Moskwa) i znowu przypomniała o sobie w nowym hiszpańskim turnieju w Marbelli - Anadalucia Tennis Experience na początku kwietnia.

Dinara w drodze do szczytu listy WTA, który zajmuje od trzech tygodni, oprócz wygranej w Tokio (pula nagród 1 340 tysięcy dolarów) i wspomnianego finału w Melbourne, na potwierdzenie swojej pozycji wygrała zeszłotygodniowy turniej w Rzymie. Pokonała w finale Swietłanę Kuzniecową - nie było to pierwsze spotkanie tych tenisistek w ostatnim czasie, a właściwie rewanż za finał w Stuttgarcie miesiąc wcześniej. Kuzniecowa, która z Justine Henin regularnie spotykała się w finałach turniejów i zwykle pozostawała już tylko finalistką, ciągle nie odnalazła czegoś, co pozwoliłoby jej przegonić kilka z czołowych tenisistek. Swietłana stale utrzymuje wysoki poziom gry i daje lekcje tenisa niżej sklasyfikowanym zawodniczkom, jednak nie jest w stanie grać jeszcze odrobinę lepiej.

Tenisowy sezon zatoczył koło z małą poprawką - w tym roku nie będzie turnieju w Berlinie. Zastępuje go Warsaw Open w polskiej stolicy rozpoczynający się w poniedziałek, 18. maja. Wystąpi w nim Maria Szarapowa, która większość ostatniego roku kreczowała z powodu kontuzji ramienia i szybko utraciła pierwszą pozycję w rankingu, która przypadła jej zaraz po rezygnacji Henin.

Co przez ten rok robiła Justine?

Od zakończenia kariery na stronie internetowej tenisistki regularnie pojawiają się informacje o akcjach, w które się angażuje. Razem ze swoim długoletnim trenerem Carlosem Rodriguezem ostatnio zajmują się przygotowywaniem letnich warsztatów tenisowych dla młodych ludzi - The 6th Sense Academy. Prowadzi swoją założoną w 2003 roku fundację Les Vingt Coeurs de Justine ("vingt coeurs" po francusku brzmi jak "vainqueurs" czyli zwycięzcy). Występuje w telewizji w talk-showach i programach rozrywkowych. Studiuje, w przyszłym roku planuje zdawać egzaminy końcowe.

Za tenisem w tym roku zatęskniła Kim Clijsters i planuje powrót od pokazowego meczu w czasie Wimbledonu. Lindsay Davenport po urodzeniu pierwszego dziecka w 2007 roku też długo nie wytrzymała z dala od kortu. Po kilkuletniej przerwie do gry wróciła Martina Hingis. Powrót Clijsters dopiero będzie nam dane ocenić, Davenport potraktowała grę bardziej jako możliwość zwiedzania świata, a Hingis ostatecznie pożegnała się z rakietą po aferze narkotykowej. Wobec tego może lepiej wcale nie oczekiwać od wielkiej Justine Henin powrotu. Dzięki temu już zawsze będzie Numerem Jeden.

W zeszłym tygodniu swój pierwszy turniej w karierze wygrała Belgijka Yanina Wickmayer. Tryumfowała w portugalskim Estoril. Dwudziestolatka urodzona w Lier ma wysoko postawioną poprzeczkę, jeśli chce być najlepszą tenisistką w historii swojego kraju. Belgowie na pewno mają nadzieję na godną następczynię Justin Henin.

Karolina Krawczyk
Posted by: Voivod

Re: do poczytania - 16/05/2009 18:03

Amerykański tenis w kryzysie
Przed rozpoczynającym się 24 maja wielkoszlemowym French Open warto poświęcić kilka słów Amerykanom i ich problemom nie tylko w Paryżu. Stany Zjednoczone, które miały wielu wybitnych tenisistów, przeżywają jeden z najgorszych okresów w swojej historii.
Agassi jako ostatni

W tym roku minie 10 lat odkąd ostatni Amerykanin sięgnął po tytuł w Paryżu. Był nim Andre Agassi, który w finale w 1999 roku pokonał w niezwykłych okolicznościach Andrieja Miedwiediewa. Amerykanin w tym pamiętnym meczu odrobił stratę dwóch setów i pokonał Ukraińca po blisko 3-godzinnym boju. Agassi wcześniej dwukrotnie dochodził w Paryżu do finału. W 1990 roku przegrał z Ekwadorczykiem Andreasem Gomezem. Rok później stoczył pięciosetową batalię ze swoim rodakiem Jimem Courierem.

Siedem lat później przeszedł do historii amerykańskiego tenisa, choć już w drugiej rundzie opór stawił mu reprezentant gospodarzy Arnaud Clement. Jednak tylko przez cztery sety, bo w piątej partii Amerykanin nie oddał Francuzowi nawet jednego gema. Andre później jeszcze trzy razy dochodził w Paryżu do ćwierćfinału. Po raz ostatni dokonał tego w 2003 roku i od tamtej pory żaden z jego rodaków nie zbliżył się do jego osiągnięcia. Z każdym kolejnym rokiem reprezentanci Stanów Zjednoczonych osiągali coraz gorsze wyniki na ceglanej mączce w Paryżu.

- Naprawdę boję się o amerykański tenis w tej chwili - powiedział były lider światowego rankingu i ośmiokrotny triumfator turniejów wielkoszlemowych Ivan Lendl. - Ta luka, ta próżnia, te oczekiwania na większe sukcesy nie dotyczą tylko Francji.

Obraz nędzy i rozpaczy

Żeby ujrzeć ciemny obraz amerykańskiego tenisa jako całości (nie tylko w odniesieniu do French Open) wystarczy przytoczyć jeden wymowny szczegół. W 2003 roku Andy Roddick wygrał US Open. Na liście triumfatorów 21 kolejnych turniejów wielkoszlemowych nie znalazło się nazwisko ani jednego Amerykanina. Stany Zjednoczone przeżywają najgorszy okres w 41-letniej historii swojego tenisa od czasu wprowadzenia Ery Open. Jedyny dłuższy okres bez wielkoszlemowej zdobyczy Amerykanie przeżywali w latach 1955-1963, gdy 30 kolejnych tytułów zdobyli tenisiści innych narodowości.

- Amerykanie przywykli do posiadania mistrzów - powiedział Jim Courier, zdobywca czterech wielkoszlemowych tytułów w latach 90. - Mieliśmy całkiem wielu zawodników stawiających sobie najwyższe cele i wygrywających Wielkie Szlemy.

No właśnie mieli w przeszłości. Od czasów, gdy na emeryturę odeszli Pete Sampras i Andre Agassi Amerykanie nie doczekali się żadnego wielkiego mistrza. Można dyskutować nad klasą Andy'ego Roddicka, który wprawdzie święcił triumf na kortach Flushing Meadows, ale jego katastrofalna gra w Paryżu jest symbolem klęski amerykańskiego tenisa. Andy w swoim debiucie na kortach Rolanda Garrosa (2001) doszedł do trzeciej rundy. W kolejnych sześciu startach cztery razy odpadał w pierwszej i dwukrotnie w drugiej rundzie! Owszem Pete Sampras również nigdy na kortach Rolanda Garrosa nie wygrał (raz był w półfinale, trzy razy w ćwierćfinale), ale po tym co osiągnął chyba nikt nie ma do niego o to pretensji.

Jedynie dwóch aktywnych amerykańskich tenisistów może się pochwalić występami w wielkoszlemowych półfinałach. Oprócz Roddicka jest nim Robby Ginepri, który grał w półfinale US Open 2005. Jednak w jego przypadku był to jednorazowy wyskok. We French Open Ginepri grał sześć razy i aż pięć razy odpadał w pierwszej rundzie. Tę fatalną serię przerwał w ubiegłym sezonie, gdy doszedł do czwartej rundy. Jest to jego...najlepszy wielkoszlemowy występ od czasu półfinału w Nowym Jorku.

Roddick parę razy pokazał, że drzemią w nim olbrzymie możliwości. Poza triumfem w US Open 2003 (w finale pokonał Hiszpana Juana Carlosa Ferrero) trzy lata później w Nowym Jorku ponownie grał w finale i tym razem musiał uznać wyższość Rogera Federera. Szwajcar pozbawił go również dwukrotnie szans na triumf w Wimbledonie (2004-2005) ogrywając go za każdym razem w finale. W Australian Open Roddick cztery razy dochodził do półfinału, za każdym razem w latach nieparzystych (2003, 2005, 2007, 2009).

Jest źle, ale będzie lepiej?

Jeżeli chodzi o French Open to o ból głowy amerykańskich fanów przyprawia pewna statystyka. Przez trzy kolejne lata trzech amerykańskich tenisistów dochodziło w Paryżu do trzeciej rundy. W 2007 roku Amerykanie nie mieli w tej fazie turnieju ani jednego zawodnika!

- Spośród zawodników reprezentujących obecnie Stany Zjednoczone nie ma takiego, który miałby jakiekolwiek szanse na wygranie French Open. Można to powiedzieć kategorycznie - stwierdził Cliff Drysdale, finalista US Open 1965 i analityk tenisowy ESPN od 30 lat.

Jednym ze znaczących powodów zjeżdżania po równi pochyłej, nie tylko w Paryżu, ale wszędzie, są dwaj giganci współczesnego tenisa, Roger Federer i Rafael Nadal. Szwajcar i Hiszpan podzielili między siebie 18 z 21 wielkoszlemowych tytułów. Ale to było by zbyt proste wyjaśnienie kryzysu amerykańskiego tenisa. Wystarczy spojrzeć na poniedziałkowe notowanie rankingu ATP i co tam widzimy? W czołowej 25 jest zaledwie dwóch Amerykanów: Andy Roddick (nr 6) i James Blake (nr 16). Do tego na 26. pozycji znajduje się Mardy Fish i w pierwszej 60 nie ma więcej reprezentantów Stanów Zjednoczonych! To dramat dla liczącego ponad 300 mln mieszkańców kraju. Taka mała Chorwacja (prawie 4,5 mln ludności) ma w top 60 czterech zawodników. A Francja aż 11, z kolei Hiszpania 8.

A nadziei na lepszą przyszłość na razie nie widać. Spośród amerykańskich tenisistów znajdujących się w pierwszej 100 tylko jeden ma mniej niż 23 lata. I trudno liczyć by nagle ktoś wyskoczył, jak filip z konopi. Jednak to tylko pozory, bo juniorów nie brakuje, tylko mocno zaniedbano szkolenie.

McEnroe lekiem na całe zło?

Honor amerykańskiego tenisa ratują kobiety, a właściwie dwie siostry. Chodzi oczywiście o Serenę i Venus Williams, które zgarnęły w sumie 17 wielkoszlemowych tytułów, w tym trzy w poprzednim sezonie. Ale to tylko zaciemnia obraz amerykańskiego tenisa kobiecego. W poniedziałkowym rankingu w czołówce mamy Serenę (nr 2) i Venus (nr 3), potem długo, długo nic i wreszcie na 44. pozycji plasuje się Bethanie Mattek-Sands, którą trudno nazwać nadzieją amerykańskiego tenisa.

- Jestem zaniepokojony tymi liczbami. Nie mamy zbyt wielu zawodników w czołowej 100 - powiedział Patrick McEnroe, który pełni funkcję kapitana amerykańskiej drużyny daviscupowej. W ubiegłym roku został mianowany przez Amerykańską Federację Tenisową (USTA) do wprowadzania programu rozwoju i podjęcia próby dokonania zmian. - Nie sądzę, że można stworzyć system, który pozwoli wykreować mistrzów. Moim zdaniem mistrzowie się rodzą i oni osiągną dobrą pozycję, a my możemy ich zachęcać i mobilizować. Jeżeli będziemy mogli podnosić poziom wielu juniorów, których przecież mamy, a następnie młodych zawodowych graczy, to jest możliwe, że wyrośnie nam John McEnroe, że pojawi się Pete Sampras lub Andre Agassi.

Sposób wydaje się banalnie prosty. Podobno najprostsze sposoby na dokonanie zmian najtrudniej jest dostrzec. Skoro Amerykanie wzięli się solidnie za odnowę swojego tenisa to oznacza, że w przyszłości znowu będą potęgą w tej dyscyplinie.

Amerykańska Federacja Tenisowa wydaje około 15 milionów dolarów rocznie na szkolenie być może przyszłych gwiazd tenisa i oznacza to wzrost o 50% w porównaniu z tym, ile wydawała przed 2008 rokiem. Można się spodziewać, że w końcu Amerykanie doczekają się prawdziwych mistrzów, ale póki co muszą się uzbroić w cierpliwość.

- To jest ogromny projekt - powiedział McEnroe. - To jest coś, co może przynieść jakieś wyniki w ciągu przyszłego roku, ale realnie patrząc, jest to plan pięcio-, sześcio-, siedmio-, a nawet ośmioletni.

Poświęcenie McEnroe'a może sprawić, że amerykańskie dzieci znowu zaczną się garnąć do tenisa. On może przekonać młodych adeptów tenisa, że również mogą być wielkimi mistrzami, jeśli tylko będą ciężko pracować i mocno w siebie wierzyć. Może im wszczepić mentalność zwycięzców i wtedy cały świat znowu będzie drżał przed amerykańskimi gwiazdami. Czy McEnroe przekona amerykańskich nastolatków, że mogą spełnić swoje marzenia o wielkoszlemowych triumfach?

Koszmar Paryża niebawem się skończy?

Dla Couriera - członka najnowszej generacji amerykańskich znakomitości obejmującej Samprasa i Agassiego - najbardziej obiecującym znakiem przyszłej siły może być po prostu to, że zaczęto się tym interesować i podjęto próbę zmian.

- Ilekroć zaczynamy o tym rozmawiać, to wszystko idzie w dobrym kierunku, to jest najważniejszy czynnik, który sprawia, że wszystko zaczyna się zmieniać - powiedział Courier. - Przypominam sobie, że słyszałem takie rozmowy, gdy nasza grupa się pojawiała.

Póki co szczególnie we French Open Amerykanie ciągle muszą znosić gorycz porażki i pogodzić się z tym, że tegoroczny turniej na kortach Rolanda Garrosa (początek 24 maja) znowu będzie dla nich wielkim upokorzeniem. Ale McEnroe i Courier wierzą, że to się zmieni. A jeżeli oni wierzą, to ta wiara przejdzie na dzieci, młodzież i całe amerykańskie społeczeństwo. Cierpliwość zostanie wynagrodzona? Może to banał, ale coś co się zaniedbało trzeba odbudowywać krok po kroku i Amerykanie doskonale o tym wiedzą.
Ł.Iwanek
Posted by: forty

Re: do poczytania - 17/05/2009 14:36

Mistrzowski zespół Barcelony



Nie liczę na prezenty - mówił Pep Guardiola. Gracze Villarrealu nie posłuchali trenera Barcelony. Pokonali Real Madryt 3:2 i Barca została mistrzem Hiszpanii po raz 19. Dziś szpaler na Majorce

Wyprawa na Majorkę zmienia się w wycieczkę, choć Pep Guardiola powołał na nią wszystkich najlepszych. Barca może tylko śrubować rekordy: największej liczby zdobytych punktów i bramek. To dzień wielkiego triumfu dla trenera debiutanta, który wyrzucił z drużyny Ronaldinho i Deco po to, by z drużyny-rozbitka stworzyć najpiękniej grający zespół w Europie. Guardiola nie ugiął się pod gradem komplementów, który spadł na drużynę już jesienią, wytrwale powtarzał, że przepustką do historii są tytuły, a nie wrażenia artystyczne. Tytuły właśnie przyszły, a jeszcze za dwa tygodnie przed Barcą finał Ligi Mistrzów.

Drużyna Guardioli jest w skali światowej fenomenem, wielki triumf 6:2 nad Realem na Santiago Bernabeu kończyła z ośmioma wychowankami w składzie. Dzieciaki z La Masia okazały się fundamentem mistrzowskiej drużyny. Można się spierać, czy większy udział z zwycięstwach miał Lionel Messi (23 gole, 5 asyst), czy Andres Iniesta (4 gole, 9 asyst), ale mózgiem drużyny jest Xavi Hernandez (6 goli, 16 asyst) i to nie podlega dyskusji. Z 35 meczów ligowych zagrał w 34, w 33 w podstawowym składzie. Xaviego nie dotyczyły rotacje bez względu na rangę spotkania. On dyktował tempo akcji, decydował, czy piłka ma trafić do Messiego, czy Iniesty, a może bezpośrednio do Eto'o. Kameruńczyk zdobył 28 bramek i miał jedną asystę, co jasno wskazuje jaka jest jego rola w drużynie. Drużynie, która w najdoskonalszy sposób opanowała szybką wymianę piłki, ale i bez niej nigdy nie czuła się bezradna. Brak kontaktu z futbolówką trwał zwykle kilka sekund, a stowarzyszenie maluchów (Xavi, Iniesta, Messi, Alves) wsparte przez Toure potrafiło grać presingiem nie przystającym do ich możliwości fizycznych. Atak jest dla nich czymś naturalnym, ale drużynę wyjatkową zrobiła z nich gra defensywna.

Do tego doszło odrodzenie Henry'ego, który poczuł, że choć nigdy nie będzie jak w Arsenalu gwiazdą nr 1, to jednak może być kimś tak samo ważnym jak ci, którzy go otaczają. Gole na Santiago Bernabeu i pasja włożona w ten mecz były ostatecznym dowodem, że mistrz świata i Europy wciąż ma jeszcze marzenia.

Największą gwiazdą obrony został Pique, który osiem miesięcy temu znaczył tyle ile Irlandczyk Evans w Manchesterze United. Odkupiony za 5 mln euro wychowanek La Masia okazał się wojownikiem miary Puyola, dobrym duchem drużyny i solidnie wyszkolonym obrońcą. Po fatalnym sezonie odrodził się Marquez, Alves spłacił 30 mln wydane na niego latem. Prawy obrońca jest duchowym krewnym Xaviego, Messiego i Iniesty - jedyny Brazylijczyk w najpiękniej grającej drużynie świata.
Drużyna ma słabe punkty (Abidal), miała słabe chwile (porażki z Numancią, Espanyolem i Atletico), ale na pewno jej słabością nie był Valdes. Bramkarz Barcelony zawsze miał pod górkę z piłkarskimi cenzorami, ale w tym sezonie udowodnił, że jest swojego miejsca godny.

Barca zdobyła tytuł w 36. kolejce bez wychodzenia na boisko, czyli w stylu, który ma niewiele wspólnego z naturą drużyny Guardioli. Może w spotkaniu z Mallorką mają dla nas jakąś niespodziankę? A może trzymają ją na 27 maja w Rzymie?
Docent
Posted by: forty

Re: do poczytania - 20/05/2009 01:26

Bolt zmierza po nowy rekord świata na 100 m i daje lekcje gwieździe MU


Usain Bolt w kwietniu otarł się o śmierć. Twierdzi, że wypadek samochodowy go odmienił. Dowodem, że mówi prawdę, ma być choćby jego nowy wynik w biegu na 150 m.
Rezultat 14,36 s jest najlepszy w historii. Ale Bolt zmienia się także jako człowiek. Po rekordowym biegu w Manchesterze opowiadał o tym, że zrozumiał, jak ulotne jest życie, dzielił się przemyśleniami na temat tego, co ważne.

To dosyć nietypowe jak na faceta, który przyzwyczaił ludzi, że wszystko w życiu powinno przede wszystkim cieszyć. Gdy w Pekinie bił rekord świata na 100 m (9,69 s) ostatnie metry przetańczył. Recepta na sukces według niego to luz przed zawodami, dieta bogata w pataty i śmieciowe jedzenie. Nie tak dawno ściągnął na siebie gniew konserwatystów, opowiadając, że w młodości palił marihuanę.

Co mówi teraz?
- Gdy ochłonąłem po wypadku, nie myślałem o karierze, ale o tym, co mogło się ze mną stać - opowiadał Jamajczyk.

Jednak jego kariera nabiera znów przyspieszenia. Wynik na 150 m nie zaskoczył najlepszego sprintera świata.- Ja na treningu biegałem 14 i coś. Nie wiem ile, nie pamiętam - tłumaczył Bolt.

"14 i coś" na treningach to dla wielu wynik marzeń. Nieoficjalny rekord świata na 150 m wynosił 14,8 s i należał od 26 lat do Włocha Pietro Mennei. Biomechanicy wyliczyli, że szybciej biegł jeszcze Tyson Gay podczas wyścigu na 200 m w trakcie mistrzostw świata w Osace (14,75), gdy był w szczytowej formie w sezonie. Bolt dopiero go rozpoczyna, a jeszcze trzy tygodnie temu miał ranę na stopie po wypadku.

Bolt, nawet gdy w Pekinie bił rekord świata na 200 m (19,30), nie miał lepszego międzyczasu na 150 m.
To może oznaczać, że Usain Bolt jeszcze w tym roku jest w stanie poprawić swój fantastyczny wynik na setkę. Jeszcze przed wypadkiem zapowiadał, że jest w stanie doprowadzić go do 9,40 s. Zdaniem naukowców, gdyby nie taniec na finiszu, już w Pekinie jego czas powinien wynieść ok. 9,55.

Jednak niesamowite wyczyny Bolta mają także wymiar finansowy. I nie chodzi o gratyfikacje dla zawodnika, ale o to, ile zarabiają na nim reklamodawcy. Bolt jeszcze jako 17-latek podpisał umowę z Pumą. Teraz dostaje od niej 1,5 mln dol. rocznie. Ekonomiści wyliczyli, że był to jeden z najlepszych kontraktów w historii. Dla Pumy oczywiście. Za 1,5 mln firma dostała prawie 340 mln dol. Tyle bowiem wynosi wartość wszystkich ekspozycji logo producenta w mediach.

Bolt śmiało wkrada się także do świata wielkich futbolowych pieniędzy. Podczas pobytu w Manchesterze oglądał mecz MU z Arsenalem (0:0). Doradzał nawet gwieździe Czerwonych Diabłów Christiano Ronaldo, co powinien zrobić, żeby szybciej biegać. Wcześniej nazwał jednak publicznie Christiano "cieniasem".
O.Berezowski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 21/05/2009 03:22

Mateusz Borek krytykuje CBA




Dziennikarz Polsatu Sport jest zbulwersowany zatrzymaniem dwóch piłkarzy (Jacka B. i Tomasza M.) tuż po finale Pucharu Ekstraklasy Odry Wodzisław ze Śląskiem Wrocław. Nic w tym złego gdyby nie to, że krytykuje za tę akcję CBA, która akurat nie miała nic wspólne z zatrzymaniami.

Artykuł "CBA popsuło transmisje finału" ukazał się w Dzienniku. Nazwa CBA pojawia się tam pięć razy. Oto fragmenty:

"Przed wejściem zatrzymało nas jednak trzech smutnych dżentelmenów, twierdząc stanowczo, że nigdzie nie wejdziemy. &#8222;Pan nas źle zrozumiał, my nie jesteśmy ochroniarzami obiektu, reprezentujemy Centralne Biuro Antykorupcyjne i właśnie na terenie stadionu prowadzimy czynności operacyjne" - usłyszeliśmy".

"Proszę mi teraz powiedzieć, jak przekonać jakąś poważną firmę, aby inwestowała u nas w futbol. Będzie wydawać pieniądze, aby reklamować CBA? Nasza telewizja zaangażowała ogromne środki w to sportowe wydarzenie. Było studio, kilka godzin transmisji, eksperci, wozy transmisyjne, technologia HD&#8230; I jaki jest tego finał?"

"Teraz pytam: czy CBA odda mi te obrazki z szatni, które mogliśmy nakręcić? Przecież to się działo tylko w tym jednym momencie, było niepowtarzalne. Nie da się tego zagrać, odtworzyć czy wyprodukować. Tak naprawdę ja jako dziennikarz i my jako stacja straciliśmy coś wartościowego w programie, jakąś część naszego produktu. Nikt nam tego nigdy już nie odda".

"My jako podatnicy zapłaciliśmy za delegację panów z CBA, którzy jechali po Jacka B. z Wrocławia do Wodzisławia, choć on przecież gra w Śląsku i mieszka kilka przecznic od prokuratury".

Mateusz Borek narzeka, że nikt nie rozmawiał o meczu, a o zatrzymaniach. Gdyby więc wsłuchał się w te relacje usłyszałby, że piłkarz zatrzymywali policjanci a nie CBA.

A wracając do samego meritum czyli zatrzymania tuż po meczu. Też mi się wydaje, że było to niecelowe, a wręcz szkodliwe. Zepsuło to radość całej drużynie Śląska, która cieszyła się ze zdobycia Pucharu. Spokojnie można było go zatrzymać w czwartek rano - nie utrudniło by to przesłuchań i konfrontacji. Z drugiej strony rozumiem desperację prokuratorów i policjantów. Jasno dają znać - zgłaszajcie się sami, bo jak my przyjedziemy po was to usłyszy o tym cała Polska. Nie wiem co tam sobie myślą byli piłkarze Górnika Polkowice, ale niech się nie łudzą. Skończy się to jak w Koronie Kielce. Niemal wszyscy usłyszą zarzuty!
D.Panek
Posted by: forty

Re: do poczytania - 22/05/2009 03:29

Jakiś czas temu upomniałem się w tym miejscu o prawa piłkarzy. Działo się to w zimowym oknie transferowym. Piłkarze Krzysztof Ostrowski (Śląsk) i Krzysztof Bąk (Polonia Warszawa), zgodnie z prawem, na pół roku przed wygaśnięciem kontraktów zawarli umowy z nowymi klubami -Legią i Lechią.
Zawiedzeni trenerzy Ryszard Tarasiewicz i Jacek Zieliński ogłosili wówczas, że piłkarze za karę nigdy już nie kopną piłki w ich zespołach. I nie kopnęli
!

Miło zauważyć, że sprawą zajął się rzecznik praw obywatelskich
, który - za namową "Polski" - skłonił do działania również PZPN. I oto czytam w oficjalnym piśmie, że wypowiedzi wymienionych trenerów były naganne, a związek kieruje tę sprawę do Komisji Etyki i Fair Play.
Artykuł 1 Powszechnej deklaracji praw człowieka zaczyna się tak: "Wszyscy ludzie rodzą się wolni".

Hm, wszyscy poza ludźmi piłki, którzy traktowani są jak niewolnicy. Jutro tysiące fanów Arsenalu ma demonstrować przeciwko sygnalizowanemu odejściu Arsene'a Wengera do Realu. W Wolfsburgu nie spodobała się deklaracja Feliksa Magatha o przejściu od nowego sezonu do Schalke. Dlaczego? Czy oni nie są wolni? A Cristiano Ronaldo? Czy tylko hydraulicy mają mieć prawo zmieniania pracy, kiedy tylko wyrażą na to chęć?

Rzecznik praw obywatelskich przypomniał, że piłkarze też są ludźmi. Dziękuję.
zarzeczny
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 22/05/2009 04:57

Makarczyk ujawnił maila od Radwańskiego. "Dla nas masz tylko dobre słowo"
"Nic dla nas nie masz tylko grę na nucie patriotycznej i górnolotne ideału" - tak pisał do dyrektora tenisowego Warsaw Open Stefana Makarczyka Robert Radwański - trener i ojciec najlepszych polskich tenisistek. Obóz Radwańskich krytykuje organizację turnieju. Za to, że nie zapłacono za udział Agnieszce i Urszuli?
Treść maila Radwańskiego do Makarczyka ujawniono w czwartek na specjalnej konferencji prasowej. Oto cała treść (pisownia w oryginale):

"Witam

Jak mam rozumieć nic dla nas nie masz tylko grę na nucie patriotycznej i górnolotne ideału. Wybacz inne czasy i poza tym rozmawiałem z Olkiem Hoffmanem (prawa ręka Solorza) i wiem że dostałeś pieniądze jeżeli jedziesz do Hiszpanii na łowy zawodniczek to przecież nie z pustą sakwą. Ale dla nas masz tylko dobre słowo ale dla innych masz na zachętę. Pamiętaj że w każdej chwili możemy zgłosić medical. Obyś nie przeliczył się z kalkulacjami jak niejaki Fiałkowski i spółka. W tej chwili mogę ci zagwarantować grę tylko Uli

pozdrawiam Piotrek"

[Robert Radwański często posługuje się swoim drugim imieniem, Piotr - przyp. red.]

Spór między obozem Radwańskich, a organizatorami został opisany w mediach tuż przed rozpoczęciem Warsaw Open. Obie siostry były awizowane do turnieju, ale Agnieszka wycofała się w ostatniej chwili - oficjalnie z powodu z kontuzji pleców. Nieoficjalnie: z powodu braku startowego - Radwański żądał ponoć 50 tys. dolarów. Ojciec tenisistek twierdzi, że inne zawodniczki, np. Rosjanka Maria Szarapowa, grają w Warszawie za startowe.

Makarczyk w czwartek po raz kolejny zapewnił, że wszystkie tenisistki grają w Warsaw Open za darmo. I skrytykował obóz Radwańskich: - Moje słowa nie są w żadnym wypadku skierowane do Agnieszki, która jest świetną zawodniczką, ale nazwijmy to jej otoczenia. Bardzo żałuję, że u nas nie zagrała, jednak wywiady ukazujące się ostatnio w mediach są sterowane przez jej otoczenie - powiedział Makarczyk.

Po wycofaniu się Agnieszki Radwańscy wielokrotnie krytykowali organizatorów za złe przygotowanie imprezy: skarżyli się, że ich samochodu nie wpuszczono na parking (Makarczyk tłumaczył, że mają umowę z Suzuki, a Radwańscy jeżdżą mercedesem), a Ula nie mogła trenować na korcie centralnym. Ich uwag, co do organizacji turnieju, nie podzieliła żadna inna tenisistka.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 23/05/2009 04:02

Messi, czy Ronaldo? Kto lepszy?



Finał Champions League w Rzymie to niepowtarzalna okazja, by rozstrzygnąć, kto jest najlepszym piłkarzem na świecie: Cristino Ronaldo, czy Lionel Messi?

Obaj wciąż podkreślają, że to Barca walczy z Manchesterem, a nie oni między sobą. Messi mówi, że w pojedynku w Rzymie nie widzi nic osobistego, poza tym, że to dla niego najważniejszy mecz w życiu. Wyznaje, że odważy się podejść do karnego, gdyby było trzeba, ale nie ma dla niego znaczenia, kto będzie w środę strzelał gole. Byle był to ktoś z Barcelony. Ronaldo uważa, że obie ekipy mają równe szanse, ale też stara się odegnać presję od siebie. Nic z tego. Miliony fanów na świecie i tak widzą ten finał jako pojedynek 21-letniego Argentyńczyka z 24-letnim Portugalczykiem. Właściwie spór trwa już prawie dwa lata, od chwili, gdy z piłkarskiego tronu umknął Ronaldinho.
Kto jest lepszy? Na razie w rankingach wyżej stoją notowania Ronaldo - to Cristino wygrał plebiscyt France Football i FIFA wyprzedzając Messiego. Nic dziwnego, bo to jego Manchester jest najlepszym klubem świata. Barca może w środę sięgnąć po jego koronę, a wtedy Messi niemal automatycznie sięgnąłby po koronę Ronaldo.
Jest w obu drużynach wielu wybitnych graczy i patrzenie na ten wymarzony finał przez pryzmat dwóch gołowąsów jest może niesprawiedliwe, ale nikt z nas nie ucieknie przed porównaniami.
Cristino, czy Leo? Jest w tym pytaniu coś symbolicznego.
Gdyby mierzyć sympatię fanów, z pewnością przewagę miałby Argentyńczyk. Bezczelnością, symulowaniem fauli i różnymi szczeniackimi wybrykami Ronaldo zyskał wielu przeciwników. Ale nawet oni nie kwestionują jego piłkarskiego geniuszu. Gola umie zdobyć z 35 m, taki właśnie strzał w Porto dał Manchesterowi półfinał i został bramką roku na Wyspach. Ronaldo to świetny drybler, choć o mało eleganckich ruchach, czym odróżnia się od swojego idola Luisa Figo. Jest jednak silniejszy i szybszy, co przy jego technice i polocie czyni z niego gracza niepowtarzalnego.
Nie wiem czy w całej historii piłki portugalskiej był ktoś, kto mógłby mu dorównać w grze głową. Wyskok ma atomowy. I choć jest w jego grze i postawie na boisku trochę cyrku, zazwyczaj służy on Manchesterowi.
Ronaldo bez skrępowania mówi, że zasługuje na nr 1 na świecie
. Można go tylko nie lubić, ale wobec skali talentu każdy jest bezsilny. Zazwyczaj przeciwnicy Manchesteru. Co wymyśli na środę Guardiola przeciw niemu?
Trener Barcy wolałby pewnie, żeby przy piłce częściej był w tę piłkarską noc Leo Messi. Argentyńczyk jest kochany powszechnie, choć nie jest graczem bez skazy (gol ręką w meczu z Espanyolem dwa lata temu). Przypomina jednak dzieciaka z podwórka wyniesionego jakimś cudem natury na futbolowe wyżyny. Lewonożny chłopczyk grę w piłkę zaczynał na prawym skrzydle, żeby siedząca tam mama, dona Celia miała go na oku. Kobieta uważała, by starsi chłopcy nie zrobili krzywdy 5-letniemu synkowi. I tak już zostało. W wieku 13-lat Messi zapadł na ciężką chorobę i dopiero kuracja hormonem wzrostu uratowała go dla futbolu.
Do dziś skromny gracz z Argentyny budzi wiele czułości niemal we wszystkich - poza rywalami z boiska, których przyprawia raczej o zawroty głowy. Jest najdoskonalszym wcieleniem małego wielkiego piłkarza, choć w Barcy można tak nazwać również Iniestę i Xaviego. Gole, asysty, rajdy, strzały - Leo też ma wszystko, by być gwiazdą pierwszego formatu. Ostatnio nawet zdrowie. Przeszło rok nie był kontuzjowany.
Na boisku różni ich bardzo wiele - Leo szuka gry kombinacyjnej, Ronaldo najprostszej drogi do bramki - są jakby kwintesencją stylu hiszpańskiego i angielskiego, rzecz jasna w jego idealnym wydaniu.
No, więc który? Futbolem rządzą sympatie i emocje, ale przede wszystkim wyniki i tytuły. Musimy więc poczekać do środy. A potem pewnie spierać będziemy się nadal.
wolowski
Posted by: Bullet

Re: do poczytania - 24/05/2009 03:38

Forty albo ktoś inny czy nie macie przypadkiem zeskanowanego fantastycznego artykułu z wczorajszego PS, a konkretnie z dodatku Magazyn Sportowy "Piłkarska Ruletka"? Świetnie opisuje on hazard wśród naszych kopaczy. Proszę wrzucic tu jak ktoś ma smile
Posted by: ݀$

Re: do poczytania - 24/05/2009 05:09

Originally Posted By: Bullet
Forty albo ktoś inny czy nie macie przypadkiem zeskanowanego fantastycznego artykułu z wczorajszego PS, a konkretnie z dodatku Magazyn Sportowy "Piłkarska Ruletka"? Świetnie opisuje on hazard wśród naszych kopaczy. Proszę wrzucic tu jak ktoś ma smile

Hazard-największa plaga...

Dziennik.pl

Jeden z byłych reprezentantów przegrał w kasynie dwa miliony złotych. Znany ligowiec przed wierzycielami uciekł za granicę. Piłkarze-hazardziści, to największy problem polskiej piłki, o którym głośno się nie mówi - czytamy w "Magazynie Sportowym" dodatku do "Przeglądu Sportowego".


- Gra 80 procent zawodników z polskiej ligi. Połowa chodzi jeszcze do kasyn, reszta siedzi w domu i gra w internecie - mówi Tomasz Hajto. - To największa plaga dzisiejszej piłki. Już się nie pije tak jak kiedyś. Alkohol został zastąpiony przez ruletkę, kieliszek przez kulkę - mówi Marek Koźmiński.

Kasyna tylko czekają na piłkarzy - to ich najlepsi klienci. Żyją z takich jak oni. W jednym z kasyn piłkarze Wisły Kraków mają salkę vipowską, gdzie nie wejdzie nikt z ulicy. To tam świętowali jedno z mistrzostw polski.

Piłkarze chodzą nie tylko do kasyn, ale też zakładają się. O wszystko. Na treningach - kto pierwszy trafi piłką w poprzeczkę czy słupek. Obstawiali czas przyjazdu autokaru, zakładano się o to, kto ureguluje rachunek w restauracji. Obstawiali także mecze u bukmacherów, choć kontrakty im tego wyraźnie zabraniały. - Uzależniony potrzebuje dodatkowych źródeł adrenaliny. Zapewnia ją sport, ale także kasyno. Taki piłkarz w wolnym czasie szuka czegoś, co go nakręci - hazardu, alkoholu, narkotyków, ryzykownych sportów. Chce żeby coś się działo - mówi Jacek Sędkiewicz, psycholog, terapeuta uzależnień.

Na plagę hazardu nie wiele mogą poradzić prezesi i właściciele klubów. Najskuteczniejszą metodą jest tzw. zakaz. Kasyno wprowadza wtedy grającego na jego własną prośbę na listę osób, które nie mają wstępu do lokalu. Działacze Amiki Wronki wymogli taki zakaz na pojawiających się regularnie w kasynach Tomasza Dawidowskiego, Dariusza Jackiewicz i Grzegorza Króla. Piłkarz nie mieli wstępu do kasy w Poznaniu, Wrocławiu i Szczecinie, ale gry nie zaprzestali. Zaczęli odwiedzać kasyna w Berlinie, który od Wronek dzieli niespełna 200 km.

Piłkarze wygrywali ogromne sumy, przegrywali jeszcze większe. Wahan Geworgian potrafił w jedną noc przegrać 130 tys. złotych. Często zdarza się, że zaciągają pożyczki u tzw. ludzi z miasta. Jeden z ligowców zapożyczył się u nich na 100 tys. złotych, musiał oddać 115 tys. - W przypadku jeśli zawodnik nie ma odpowiedniej sumy, dostaje pierwsze i zarazem ostatnie ostrzeżenie. Potem ma już założoną lokatę. Odnawialną i niespłacalną - mówi jeden z byłych piłkarzy.

Mariusz Nosal, były piłkarz m.in. Odry Wodzisław, przegrał wszystkie swoje pieniądze, zapożyczył się na ogromne sumy, które również przegrał, a potem ukrywał się przed wierzycielami , którzy mu grozili. Pozrywał wszystkie kontakty z rodziną i przyjaciółmi, rozwiódł się z żoną i uciekł za granicę. Hazard był też jedną z przyczyn samobójstwa Sławomira Rutki, byłego piłkarza Korony.

Niewielu piłkarzy jest w stanie wyjść z nałogu, wrócić do normalnego życia. Kilku stanie na nogi, reszta pogrąży się na dobre.
Posted by: Bullet

Re: do poczytania - 24/05/2009 05:32

Dzięki, ale to tylko namiastka artykułu, który ma 4 strony i jest baaardzo ciekawy. Jutro skocze na dworzec i zakupie tam ten PS smile
Posted by: forty

Re: do poczytania - 24/05/2009 16:11

Tenis z komórką w ręku

Jak zarabiać na tenisie, nie odbijając piłki? Siedząc na korcie i robiąc zakłady

Jeżdżą po całym świecie, siedzą na kortach od rana do wieczoru. Latają samolotami, mieszkają w dobrych hotelach. Zawsze są na miejscu, bo muszą wiedzieć, co się dzieje. To daje im przewagę nad osobami śledzącymi to samo spotkanie przed komputerem lub telewizorem. Korzystają z błędów stron internetowych podających na żywo wyniki i z opóźnień telewizyjnych - tak działają ludzie obstawiający na żywo mecze tenisowe i zarabiający na tym spore pieniądze.
Skuteczny, bo szybszy
Betfair to coraz bardziej popularny bukmacher internetowy na świecie. Różni się od innych tym, że ludzie zakładają się między sobą i w większości przypadków obstawiają tylko jeden mecz. Od każdego zakładu grający muszą zapłacić niewielką prowizję firmie. Jeśli w betfair sporo ludzi będzie obstawiało jeden mecz, jest pewność, że do wygrania są duże pieniądze, po kilka, kilkanaście tysięcy euro. Inni bukmacherzy internetowi, widząc, że ktoś chce zagrać wybrany mecz za sporą sumę, nie przyjmują zakładu. Od razu wycofują go z oferty, bo istnieje ryzyko, że mecz jest ustawiony. Poza tym na każdą ligę bądź spotkanie tenisowe są określone kwoty, których nie można przekraczać.
- Jestem najlepszym graczem betfair we Włoszech. Zawsze gram tylko jeden mecz, nie boję się i inwestuję duże pieniądze. To są moje trzy podstawowe zasady, których się trzymam -chwalił się już kilka lat temu Massimo, który należy do grupy "tenisowych biznesmenów".
- Trzeba być bardzo uważnym i dobrze znać matematykę. Przewidywać, jak może zmienić się kurs za kilka sekund. Jeśli zawodniczka ma na przykład piłkę na przełamanie serwisu, to kurs na nią za chwilę się zmieni. Natychmiast to wykorzystuję i w ciągu kilku sekund zarabiam sporą sumkę. Właśnie dzięki temu, że śledzę mecz na żywo. Inaczej nie byłoby to możliwe &#8211; kontynuuje.
Jak rozpoznać takich ludzi? Kilka lat temu było to prostsze zadanie. Teraz już nie.
Rok 2005 Sopot. Na trybunach kortu centralnego siedzi opalony mężczyzna. Na kolanach laptop, na nosie okulary. To Massimo. Nie kryje się z tym, w jakim celu przyjechał do naszego kraju.
- Od dawna jeżdżę po świecie. Nie zawsze wyniki spotkań ukazują się w czasie rzeczywistym. Szczególnie podczas mniejszych turniejów zdarzają się opóźnienia w relacjach. Poza tym telewizja satelitarna także przekazuje ludziom relację kilka sekund po czasie. Oni się tym sugerują. Dostają obraz z lekkim poślizgiem. Ja tylko na tym korzystam. Dzięki temu, że siedzę na korcie, jestem kilka sekund do przodu i wygrywam spore kwoty. To nie jest zabronione- chwalił się Włoch.
- Dziś zgarnąłem kilka tysięcy euro. Wystarczyło parę kliknięć myszką. Cały dzień z laptopem na kolanach to bardzo wyczerpująca praca &#8211; dodał z uśmiechem po chwili.
Wskazał także na drugą trybunę. &#8211; Widzicie tych czterech z laptopami? Konkurencja nie śpi. Czasem, gdy Włoch grał o sporą stawkę, nie potrafił powstrzymać napięcia.
- Show me the money! &#8211; krzyczał z trybun do zawodników, nie zważając na zdumione spojrzenia kibiców. Zdarza mu się też przez pierwszą część meczu głośno dopingować jednego zawodnika, a nagle zmienić &#8222;sympatię&#8221; i oklaskiwać drugiego. Robi tak dlatego, bo gdy obstawia na żywo, kursy co chwilę się zmieniają. Przy wyrównanym meczu, raz jeden, a innym razem drugi tenisista jest faworytem. To tylko woda na młyn dla Włocha, który potrafi być już na początku trzeciego seta sporo wygrany. Kilka razy krzyczał nawet po meczu w stronę kortu: -Easy money!
Massimo pojawia się w Polsce przy okazji każdego turnieju. Jeździ tak po całym świecie.

Przepisy da się obejść

Takich ludzi dostrzegły także władze światowego tenisa. Wprowadzono więc zakaz wnoszenia laptopów na trybuny. - My także będziemy tego przestrzegać. Mamy wystarczająco dużo ochroniarzy, którzy będą obserwować ludzi. Nie chcemy, aby w stolicy obstawiano mecze na żywo- zapewniał dyrektor kobiecego turnieju Warsaw Open Stefan Makarczyk.
Ta walka jest jednak nie do wygrania. Teraz Massimo, zamiast laptopa, trzyma w kieszeni włączony telefon, a w uchu słuchawkę. Na bieżąco przekazuje wydarzenia z kortu swoim wspólnikom siedzącym przed komputerem. W plecaku obok w pogotowiu cały czas ma jednak laptopa. Stara sobie wybierać takie miejsce, aby nie było go widać. Wysoko na trybunie lub za reklamą, która będzie go zasłaniać. Nie jest już tak hałaśliwy, jak jeszcze jakiś czas temu.
Kiedyś Włoch pracował przez kilka miesięcy w roku w swoim kraju, ale płacili mało, a jego kusiły duże pieniądze. Teraz prawie nie bywa w domu.
Najbardziej lubi mniejsze turnieje. Takie jak organizowane kiedyś w Sopocie czy teraz w chorwackim Umag. - Nie ukrywajmy, że sporo tenisistów przyjeżdża do tych kurortów na wakacje, chce się po prostu zabawić. Często widzę ich w nocy na imprezie pijących piwo i palących papierosy, a dzień później muszą grać mecz. Nic dziwnego, że nie mają siły, a dzięki temu ja wiem, na kogo postawić. Sami ułatwiają mi pracę. Wystarczy tylko pójść wieczorem do odpowiedniego klubu - zdradza Włoch. I zarabia coraz więcej.
P.Kaszubski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 24/05/2009 20:38

Originally Posted By: AGASSI
Makarczyk ujawnił maila od Radwańskiego. "Dla nas masz tylko dobre słowo"
"Nic dla nas nie masz tylko grę na nucie patriotycznej i górnolotne ideału" - tak pisał do dyrektora tenisowego Warsaw Open Stefana Makarczyka Robert Radwański - trener i ojciec najlepszych polskich tenisistek. Obóz Radwańskich krytykuje organizację turnieju. Za to, że nie zapłacono za udział Agnieszce i Urszuli?
Treść maila Radwańskiego do Makarczyka ujawniono w czwartek na specjalnej konferencji prasowej. Oto cała treść (pisownia w oryginale):

"Witam

Jak mam rozumieć nic dla nas nie masz tylko grę na nucie patriotycznej i górnolotne ideału. Wybacz inne czasy i poza tym rozmawiałem z Olkiem Hoffmanem (prawa ręka Solorza) i wiem że dostałeś pieniądze jeżeli jedziesz do Hiszpanii na łowy zawodniczek to przecież nie z pustą sakwą. Ale dla nas masz tylko dobre słowo ale dla innych masz na zachętę. Pamiętaj że w każdej chwili możemy zgłosić medical. Obyś nie przeliczył się z kalkulacjami jak niejaki Fiałkowski i spółka. W tej chwili mogę ci zagwarantować grę tylko Uli

pozdrawiam Piotrek"

[Robert Radwański często posługuje się swoim drugim imieniem, Piotr - przyp. red.]

Spór między obozem Radwańskich, a organizatorami został opisany w mediach tuż przed rozpoczęciem Warsaw Open. Obie siostry były awizowane do turnieju, ale Agnieszka wycofała się w ostatniej chwili - oficjalnie z powodu z kontuzji pleców. Nieoficjalnie: z powodu braku startowego - Radwański żądał ponoć 50 tys. dolarów. Ojciec tenisistek twierdzi, że inne zawodniczki, np. Rosjanka Maria Szarapowa, grają w Warszawie za startowe.

Makarczyk w czwartek po raz kolejny zapewnił, że wszystkie tenisistki grają w Warsaw Open za darmo. I skrytykował obóz Radwańskich: - Moje słowa nie są w żadnym wypadku skierowane do Agnieszki, która jest świetną zawodniczką, ale nazwijmy to jej otoczenia. Bardzo żałuję, że u nas nie zagrała, jednak wywiady ukazujące się ostatnio w mediach są sterowane przez jej otoczenie - powiedział Makarczyk.

Po wycofaniu się Agnieszki Radwańscy wielokrotnie krytykowali organizatorów za złe przygotowanie imprezy: skarżyli się, że ich samochodu nie wpuszczono na parking (Makarczyk tłumaczył, że mają umowę z Suzuki, a Radwańscy jeżdżą mercedesem), a Ula nie mogła trenować na korcie centralnym. Ich uwag, co do organizacji turnieju, nie podzieliła żadna inna tenisistka.


Radwański odpowiada na zarzuty Makarczyka

Po tym, co się stało, pan Makarczyk może organizować turnieje, ale piłki kajakowej. W kontekście tenisa proszę już nie łączyć naszego nazwiska z tym człowiekiem. Na razie nie jestem w stanie szerzej ustosunkować się do całego zamieszania, ale ja też mam kilka interesujących maili od pana Makarczyka-powiedział Radwański. O umowie z Suzuki dodał, że była źle skonstruowana, i że była to "kolejna próba załatwianie prywatnych spraw z Radwańską na sztandarze".

Radwański jeszcze ostrzej wypowiada się w "|Super Expressie". - Nie zamierzam brać udziału w tej dyskusji i obrzucaniu g...! Pan Makarczyk ostro nas atakuje, bo z turnieju odpadła mu Szarapowa, co go bardzo zabolało. Teraz musi się na kimś wyżyć, więc znów pluje na nas - mówi Radwański i zapowiada, że poda Makarczyka do sądu.

- Nie chcę mieć z nim do czynienia. Przykro mi z powodu polskich kibiców, ale dopóki ten pan będzie kierował jakimkolwiek turniejem, nas w nim nie będzie - mówi Radwański.
Posted by: TomaszGollob

Re: do poczytania - 25/05/2009 23:21

Radwańscy vs. Makarczyk ciąg dalszy...

Dyrektor turnieju rangi WTA Tour - Warsaw Open Stefan Makarczyk przesłał do PAP korespondencję mailową pomiędzy nim, a agencją menedżerską IMG, dotyczącą warunków przyjazdu do Warszawy i występu na kortach Legii Rosjanki Marii Szarapowej, byłej liderki rankingu tenisistek.
Autorem maila przesłanego do biura Warsaw Open jest Max Eisenbud wiceprezes IMG Tennis, a przedmiotem korespondencji ustalenie szczegółów dotyczących przyjazdu i pobytu Szarapowej, która w Warszawie wystartowała po blisko dziesięciomiesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją i operacją prawego barku.

Strony uzgodniły, że organizatorzy turnieju pokryją przelot Rosjanki, jej trenera Michaela Joyce'a oraz trenera od przygotowania fizycznego Roberto Garcii pierwszą klasą z Tampy na Florydzie do Newark liniami Continental Airlines w dniu 13 maja, a także na linii Newark - Warszawa, gdzie przewoźnikiem były Polskie Linie Lotnicze LOT.

Cena jednego biletu to 2 358 dolarów, a zgodnie z umową zawartą z agencją IMG wszystkie opłacili organizatorzy imprezy. Do tego jeszcze należy doliczyć koszty trzech biletów z Warszawy do Paryża, przy czym te ostatnie zostały wykupione już po porażce Rosjanki w ćwierćfinale warszawskiego turnieju.

Reasumując: płacicie za przeloty Marii i jej dwóch trenerów na trasie Tampa-Warszawa-Paryż. Opłacacie hotel dla Marii i dwa pokoje dla jej trenerów. Zapłacicie za ochronę dla Marii i samochód z kierowcą na czas pobytu w Warszawie. Proszę, żeby ochroniarz towarzyszył jej cały czas, szczególnie kiedy będzie na korcie treningowym, to bardzo ważne. Chcę mieć pewność, że jakiś szalony fan nie podejdzie do niej. Możesz mi to obiecać? - napisał Eisenbud w mailu do Makarczyka.

Proszę potwierdź mi, że Maria i jej team nie będą płacić za pokoje. Oczywiście będą sami płacić za jedzenie i inne rzeczy. Wspaniale byłoby, gdyby ktoś z organizatorów mógł przywitać Marię, gdy opuści samolot. Stefanie, to jest pierwszy turniej Marii od dziewięciu miesięcy, jak możesz sobie wyobrazić jest trochę zdenerwowana, więc najlepiej, żeby na lotnisku nie było przedstawicieli mediów, dlatego proszę zachowaj termin jej przylotu w sekrecie. Możesz powiedzieć mediom, że przybędzie w piątek albo coś innego - dodał Eisenbud.

Ujawnienie przez Makarczyka, za zgodą IMG, treści tej korespondencji jest kolejnym następstwem zamieszania i fali publikacji prasowych, jakie pojawiły się po wycofaniu się z Warsaw Open Agnieszki Radwańskiej. Powodem absencji tenisistki z Krakowa była kontuzja pleców, potwierdzona przez lekarza z ramienia WTA Tour.

Jednak w niedzielę po południu jej ojciec i trener Robert Radwański poskarżył się kilku dziennikarzom zaproszonym na korty Warszawianki, że organizatorzy nie wywiązali się z wcześniejszych obietnic. Chodziło o wypłatę "startowego" (czyli gratyfikacji za sam przyjazd i start w imprezie), a jednocześnie stosownymi premiami pozyskał największe gwiazdy turnieju: Szarapową i Słowaczkę Danielę Hantuchovą.

W czwartek nastąpiła kolejna odsłona sporu, bowiem Makarczyk na konferencji prasowej udostępnił dziennikarzom treść maila od Radwańskiego, w którym ten napisał m.in.: Jeżeli jedziesz do Hiszpanii na łowy zawodniczek, to przecież nie z pustą sakwą. Ale dla nas masz tylko dobre słowo, ale dla innych masz na zachętę. Pamiętaj możemy w każdej chwili zgłosić medikal. Obyś się nie przeliczył z kalkulacjami (...) w tej chwili mogę ci zagwarantować grę tylko Uli.

Jednocześnie dyrektor imprezy zapewnił, że ze względu na kłopoty z zapięciem budżetu, żadnej z uczestniczek nie oferował wypłaty za sam przyjazd. W tym samym czasie rodzina Radwańskich lądowała w Paryżu, gdzie od niedzieli rozgrywany jest wielkoszlemowy turniej Roland Garros.
Posted by: wHiTe_StAr

Re: do poczytania - 26/05/2009 07:06

Originally Posted By: Bullet
Dzięki, ale to tylko namiastka artykułu, który ma 4 strony i jest baaardzo ciekawy. Jutro skocze na dworzec i zakupie tam ten PS smile


i jak,udało ci się nabyć? dałbyś rade zeskanować?
Posted by: pcZKS

Re: do poczytania - 26/05/2009 14:04

Na forum Wisły Płock było wklejone...
osobiście cieszę sie bardzo, że Wana udało się wywalić do Jagiellonii, dzięki temu uratowany został dla polskiej piłki ostatni klasowy gracz który jeszcze niedawno grał w Wiśle - Sławek Peszko. A i Geworian miał i ma szansę się odbudować...
Ale jako ciekawostkę podam, że ostatnio był widziany w płockim pseudokasynie... ponoć 'rekreacyjnie' coś tam postawił.

url=http://img43.imageshack.us/img43/6791/dsc03553.jpg][/url]
Posted by: pcZKS

Re: do poczytania - 26/05/2009 14:08

Jeszcze pierwsza strona (bo się źle wkleiło):
Posted by: forty

Re: do poczytania - 27/05/2009 21:48

Radwańscy vs. Makarczyk ciąg dalszy..

Ma rację Wojciech Fibak, który komentując spór między rodziną Radwańskich a dyrektorem turnieju Warsaw Cup Stefanem Makarczykiem stwierdził, że zwyczaje ze świata polityki trafiły do świata sportu.

Nie chodzi o to, że ktoś się z kimś spiera
. W końcu nie wszyscy muszą jeść sobie z dzióbków. Rzecz w tym, że interlokutorzy nawet nie próbują rozwiązać problemu, nie potrafią wyjść sobie naprzeciw. Krzyczą, fukają, rzucają oskarżenia. To im wychodzi dużo lepiej niż merytoryczna rozmowa.

Takie sytuacje w świecie polityki zdarzają się niemal codziennie. Teraz mamy podobną w tenisie, który zwany jest białym sportem albo grą dżentelmenów. Przypomnę: istota sporu dotyczy pieniędzy, które organizatorzy zawodowych turniejów wypłacają gwiazdom, by je zachęcić do startu. Dyrektor Makarczyk złożył Radwańskim konkretną obietnicę (chodziło bodajże o 50 tysięcy dolarów), z której wycofał się, gdy turniej zbiedniał.

W tym momencie sprawa nadawała się jeszcze do negocjacji
. Rozdrażnienie Radwańskich jest zrozumiałe, bo nikt nie lubi, gdy nie dostaje tego, co mu obiecali. Zmianę decyzji Makarczyka też da się wytłumaczyć. Miał mniej pieniędzy, niż wcześniej zakładał, więc musiał drastycznie ciąć koszty. Negocjacji jednak nie było. Rozpoczęła się wojna za pośrednictwem mediów: tu wywiad z Makarczykiem, tam rozmowa z Radwańskim, tu ujawnienie treści prywatnej korespondencji, tam złośliwe uwagi Agnieszki.

Walka trwa zresztą nadal
, choć od zakończenia imprezy na Legii minęło już kilka dni. Radwańscy ostrzeliwują Makarczyka z Paryża, gdzie trwa turniej wielkoszlemowy, a Makarczyk odpala w ich stronę rakiety z Warszawy. Ostatni nalot w wykonaniu dyrektora miał udowodnić, że nawet wielka gwiazda kobiecego tenisa Maria Szarapowa nie dostała gratyfikacji za start w Warszawie. Tu mam do pana Stefana proste pytanie. Czy przekazanej dwa dni temu mediom pańskiej korespondencji z agentem Rosjanki nie należało wcześniej pokazać Radwańskim?

Odpowiedź nie ma już większego znaczenia, bo sprawy zaszły za daleko . Obie strony okopały się na swoich pozycjach i można przypuszczać, że ostrzał będzie trwał do czasu, aż mediom znudzi się tenisowa wojna. No i do momentu wyczerpania zawartości skrzynki poczty elektronicznej pana Makarczyka.
A.Fąfara
Posted by: forty

Re: do poczytania - 29/05/2009 14:32

Mierzę w Masters Cup wywiad z Ł.Kubotem(Radwańscy vs. Makarczyk w tle)


Mimo porażki z Victorem Troickim w I rundzie French Open może być Pan chyba zadowolony? Na korcie nie było widać, że dzieli Was 110 miejsc w rankingu ATP
Co z tego, skoro przegrałem. Po takich meczach zawsze zostaje niedosyt. Faktycznie, ze swojej gry mogę być zadowolony. No może poza jednym elementem - serwisem.

Jak to jest z Pana singlową karierą? Jeszcze niedawno deklarował Pan, że skupi się na deblu, a tu finał w Belgradzie, a teraz debiut w turnieju głównym w Paryżu.
To dzięki deblowi. Razem z Austriakiem Oliverem Marachem tworzymy od jakiegoś czasu całkiem niezłą parę. Gramy w dużych turniejach. Rywalizujemy z najlepszymi i co najważniejsze odnosimy sukcesy . To dodało mi dużo pewności siebie. Poza tym bardzo poprawiłem technikę. Moja gra nie opiera się już wyłącznie na serwisie.

Czy po wspomnianych sukcesach będzie Pan więcej grał w singlu?

Będę grał, gdy tylko nadarzy się okazja. Na pewno zgłoszę się do eliminacji Wielkich Szlemów w Londynie i w Nowym Jorku. Nie da się ukryć, że debel jest dla mnie ważniejszy. Przynajmniej w tym sezonie. Nie chcę zapeszyć, ale mamy z Oliverem szansę, by zagrać w kończącym sezon turnieju Masters Cup w Londynie . Musimy ją wykorzystać.

Czy jest szansa, że zobaczymy Pana w Polsce? W tym roku nie odbędzie się w Warszawie turniej ATP.
Na pewno zagram we wrześniu, w szczecińskim challengerze Pekao Open. Rok temu dotarłem tam do półfinału, więc mam po co wracać. Jestem już zresztą po słowie z organizatorami.

Nie boi się Pan, że opublikują jakiegoś mejla?
Ha, wiem do czego pan pije. Nie, akurat do tych ludzi mam pełne zaufanie. Widać również, że robią to wszystko nie tylko dla pieniędzy.

Co Pan sądzi o konflikcie rodziny Radwańskich z organizatorami Warsaw Open?
Dla mnie to trochę niepoważne. Jeżeli ktoś coś obiecuje, to powinien dotrzymać słowa. Myślę, że nie byłoby całego zamieszania, gdyby nie okazało się w ostatniej chwili, że przyjadą Maria Szarapowa i Daniela Hantuchova. Nie wiem, czy dostały jakieś pieniądze, ale Radwańscy mieli prawo poczuć się urażeni, bo to przecież Agnieszka ściąga w Polsce ludzi na trybuny. Dla mnie publikacja prywatnej korespondencji jest niedopuszczalna. To brak profesjonalizmu dyrektora turnieju. Zastanawia mnie, dlaczego wszyscy czepiają się Radwańskiej, a nikt nie pyta, czemu wycofała się Caroline Wozniacki.

Bo jej rodzice nie robili afery, a poza tym to jednak Dunka. Część kibiców jest zdania, że dla polskich tenisistów uczestnictwo w turnieju rozgrywanym w naszym kraju to patriotyczny obowiązek.
Tak mówią ludzie, którzy nie znają się na tenisie. O ile wiem, to Radwańscy nie uchylają się od reprezentowania Polski. Agnieszka i Ula grały przecież niedawno w Pucharze Federacji z Japonią. Nie można tego porównywać z udziałem w turnieju organizowanym przez prywatną firmę. Nie uczcie Radwańskich patriotyzmu. Pamiętajcie również, że Agnieszka jest 12. tenisistką świata, nie setną, i ma prawo mieć wymagania.

Ale Pan nie chce grać dla Polski w Pucharze Davis
a.
Nigdy nie mówiłem, że nie chcę. Z przyjemnością zagram, gdy zmienią się władze w Polskim Związku Tenisa. Rok temu bardzo nieładnie mnie potraktowali, odmawiając w ostatniej chwili dzikiej karty do turnieju w Warszawie. Wiem, że to była ich decyzja, wbrew temu, co twierdzą. To kolejny dowód, że w Polsce ludzie są nielojalni. Tu wszystko trzeba mieć na papierze

H.Zdankiewicz
Posted by: Boomber

Re: do poczytania - 30/05/2009 03:49

http://gazetapraca.pl/gazetapraca/1,90439,6627832,Jak_grac__zeby_zarobic.html
Posted by: forty

Re: do poczytania - 30/05/2009 20:21

Justine nie tęskni za tenisem


Justine Henin wróciła do Paryża. Tylko na chwilę, by wziąć udział w uroczystości otwarcia na kortach Rolanda Garrosa alei swojego imienia. Takie wyróżnienie spotyka tylko najlepszych.

Właśnie takich jak Belgijka: siedmiokrotna zwyciężczyni turniejów Wielkiego Szlema. Aż cztery z tych tytułów wywalczyła właśnie w stolicy Francji.

Tym większe było zaskoczenie, gdy rok temu, tuż przed Roland Garros, zdecydowała się nagle zakończyć karierę. Jeszcze nigdy w historii tenisa na taki krok nie zdecydował się aktualny numer jeden na świecie.

- Wbrew pozorom to była przemyślana decyzja
. Poświęciłam tenisowi 20 lat mojego życia i doszłam do wniosku, że chcę zacząć robić co innego. To dojrzewało w mojej głowie od pewnego czasu - mówi rok po tym wydarzeniu.- Przez ostatnie 12 miesięcy ani przez chwilę nie żałowałam, że już nie gram. Moje życie jest dziś bardzo ciekawe. Chwilami mam wrażenie, jakbym narodziła się na nowo. Zawodowy tenisista funkcjonuje w kokonie, chroniony przed niemal wszystkim, co spotyka zwyczajnych ludzi - dodała Henin.

Na spotkaniu z dziennikarzami sprawiała wrażenie szczęśliwej i wyluzowanej. Z uśmiechem, rzadko goszczącym na jej ustach, gdy jeszcze grała, odpowiadała na kolejne pytania.
O dzieciach: Od dawna o nich marzę, ale to jeszcze nie czas. Mam 27 lat. Nie gram w tenisa dopiero od roku.

O powrocie na korty swojej rodaczki i rywalki Kim Clijsters: Z całym szacunkiem dla Kim, ale nie myślałam o tym zbyt wiele. To jej decyzja. Skoro uznała, że brak jej tenisa, to życzę jej powodzenia. Wbrew temu, co się o nas mówiło i pisało, zawsze miałam dla niej wiele sympatii.

O Roland Garros: Mam wyłącznie dobre wspomnienia. Nie tylko dlatego, że wygrywałam go tak często. To było dla mnie szczególne miejsce. Uwielbiam Paryż, tutejszych kibiców i korty. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze marzyłam, by wygrać właśnie tu [obiecała to kiedyś swojej zmarłej na raka matce -red.].

O bezkrólewiu w kobiecym tenisie: Myślę, że potrzebna jest prawdziwa liderka (odkąd zakończyła karierę nr 1 WTA było aż sześć zawodniczek). W tej chwili faktycznie trudno ją znaleźć, choć jest wiele dobrych tenisistek, młodych i zdolnych, próbujących dostać się na szczyt. Takich jak np. Polka Agnieszka Radwańska. Wydaje się, że najmocniejsza z tego grona jest Serena Williams, ale zbyt wiele spraw odciąga ją od tenisa. Bardzo mocna jest Dinara Safina i być może jej uda się odskoczyć od konkurentek.
O Marii Szarapowej: Nie wymieniłam jej, bo dopiero wraca na korty po kontuzji. Wszystko zależy od nastawienia Marii. Z własnych doświadczeń wiem, że powroty po tak długiej przerwie są trudne. Potencjalnie nic nie stoi na przeszkodzie, by znów została nr 1 i wygrywała Wielkiego Szlema. Będę trzymać za nią kciuki - podkreślała Justine Heni

H.Zdankiewicz
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 31/05/2009 02:26

"Jak Wisła Śląsk przekręciła"

To był mecz, który przeszedł do historii. Było w nim wszystko, co najciekawsze w futbolu - nieprzewidywalność, niebywałe emocje i dramatyczny finał. Ale walczono również poza boiskiem - tam rywalizacja była jeszcze ciekawsza.

Była niedziela 9 maja 1982 roku. W Polsce uroczyście obchodzono Dzień Zwycięstwa, jednak we Wrocławiu najważniejszym wydarzeniem miał być pojedynek piłkarski Śląska z Wisłą Kraków. Tego dnia wrocławianie mieli wywalczyć tytuł mistrza Polski. W stadion przy ulicy Oporowskiej wpatrzone były oczy tysięcy miejscowych kibiców, którzy bezgranicznie wierzyli w zwycięstwo swojej drużyny. Wrocławski zespół od mistrzostwa dzielił dosłownie krok. Wygrana Śląska w stu procentach zapewniała mu triumf w rozgrywkach, a przy dobrym układzie innych meczów nawet remis dawał upragniony tytuł.

Mecz miał się rozpocząć o piątej po południu, ale już dwie godziny wcześniej stadion wypełnił się po brzegi. Tłum kibiców był ogromny. Na ławkach trybun wszyscy siedzieli ściśnięci do granic możliwości. Wielu widzów stało na koronie stadionu, a część siedziała na schodkach pomiędzy sektorami lub na ziemi, tuż przy płocie oddzielającym trybuny od boiska. Niektórzy, nie mogąc znaleźć miejsca na stadionie, wspięli się na drzewa rosnące za odkrytą trybuną i z tego miejsca obserwowali pojedynek. Według oficjalnych danych z początku lat osiemdziesiątych stadion Śląska mógł pomieścić około 15 tysięcy widzów, ale w relacjach prasowych z tamtego spotkania dziennikarze informowali, że mecz oglądało ponad 20 tysięcy osób. A jedna z gazet podała, że było ich aż 25 tysięcy!

Na trybunach wyczuwało się ogromne napięcie, wyczekiwanie, ale przede wszystkim panował nastrój wiary i radości. Wiele osób przyszło na stadion z kwiatami i transparentami. Jeden z nich dumnie i pewnie głosił "Witamy mistrza Polski na 1982 rok". Działacze już wcześniej zaplanowali, że po meczu rozpocznie się uroczysty bankiet. A w lodówkach mroziły się szampany. Praktycznie cały Wrocław był pewny, że pokonanie Wisły to formalność. Przecież w tamtym sezonie na własnym boisku Śląsk zremisował tylko jeden mecz, a ostatni raz na Oporowskiej przegrał w sierpniu 1980 roku, czyli prawie dwa lata wcześniej! A Wisła zajmowała bezpieczne miejsce w środku tabeli i dla niej ten pojedynek nie miał żadnego znaczenia.

Kilka minut przed dziewiętnastą było już po wszystkim. Po nadziei, radości i szczęściu. Stadion zamarł w rozpaczy i szoku. Mistrzostwa nie było.

Tylko Śląsk i Widzew

Śląsk był rewelacją tamtego sezonu. Zespół prowadził młody, 33-letni szkoleniowiec Jan Caliński. Wrocławianie mieli bardzo ciekawy, mocny zespół. Pierwszoplanowymi graczami byli doświadczeni: Pawłowski, Sybis, Wójcicki, Kostrzewa, Faber czy Kopycki, wspomagani przez utalentowaną młodzież: Tarasiewicza, Prusika, Króla, Pękalę i Jareckiego.

Śląsk równo i dobrze grał przez cały sezon, ale wprost rewelacyjnie spisywał się w rundzie wiosennej. W tabeli wrocławianom kroku dotrzymywały tylko trzy zespoły - Widzew, Legia i Stal Mielec. Jednak w decydującej fazie rozgrywek wiadomo było, że walka o tytuł mistrza rozstrzygnie się już tylko między dwoma klubami - Śląskiem i Widzewem.

Po 28. rundzie spotkań - a więc na dwie kolejki przed końcem rozgrywek - wydawało się, że jest po wszystkim. Śląsk wygrał na własnym stadionie 2:0 z Górnikiem Zabrze, a Widzew przegrał w Warszawie z Gwardią 0:1. W tym momencie do końca sezonu pozostawały dwie rundy spotkań, a zespół trenera Calińskiego miał 39 punktów i wyprzedzał Widzew trzema punktami. W czasach gdy za zwycięstwo przyznawano dwa punkty, taka przewaga wydawała się nie do odrobienia.

Śląsk miał jeszcze do rozegrania mecze ze Stalą Mielec na wyjeździe i Wisłą u siebie. Widzew w przedostatniej kolejce podejmował Arkę Gdynia, a w ostatniej wyjeżdżał do Ruchu Chorzów. Wrocławianom zdobycie dwóch punktów w dwóch ostatnich meczach w stu procentach zapewniało mistrzostwo Polski.

I wtedy zaczęły dziać się cuda, rzeczy, które w środowisku piłkarskim owiane są legendą. Historie przypominające te, jakie kilka lat później w filmie "Piłkarski poker" pokazał reżyser Janusz Zaorski.

- Przecież to normalne. W takiej sytuacji mistrzostwa Polski nie zdobywa się tylko i wyłącznie grą na boisku. Nie mniej ważna jest organizacja pewnych spraw pozaboiskowych. Wiadomo, że jeśli walczy się o taką stawkę, to każdy stara się sobie pomóc i jakoś podeprzeć. I tak wtedy było - mówi jeden z ówczesnych piłkarzy Śląska, zastrzegający sobie anonimowość.

Widzew wcale nie zamierzał odpuszczać walki o mistrzostwo i wszelkimi sposobami starał się zmniejszyć straty do Śląska. W 29. kolejce łodzianie łatwo wygrali u siebie 2:0 z broniącą się przed spadkiem Arką, a Śląsk niespodziewanie przegrał na wyjeździe ze Stalą Mielec 1:3. W tym pojedynku rzutu karnego dla naszego zespołu nie wykorzystał Tadeusz Pawłowski.

Trener Śląska Jan Caliński dobrze pamięta ten pojedynek. - Nigdy nie lubiłem doszukiwać się jakichś podtekstów w przegranych czy wygranych meczach - wspomina Caliński. - Nie próbowałem też doszukiwać się winy w złym sędziowaniu czy jakichś innych problemach. Przegraliśmy w Mielcu i tyle. Ale 18 lat po tamtym meczu jeden z zawodników, który grał wówczas w Stali, przyznał mi się, że Widzew ufundował im specjalną, dodatkową premię za pokonanie Śląska - dodaje Caliński.

Śląsk jednak stosował podobne praktyki. - Jak Widzew grał z Gwardią, to oczywiście "podpieraliśmy" warszawski zespół. Gwardia wygrała 1:0, a my oddaliśmy im swoje premie - zapewnia jeden z piłkarzy Śląska, który również prosi o zachowanie anonimowości.

Ale wszystko miało wyjaśnić się 9 maja, w ostatniej kolejce spotkań. Losy mistrzowskiego tytułu teoretycznie powinny rozstrzygnąć się we Wrocławiu, jednak ogromne znaczenie dla końcowego układu tabeli miały dwa inne pojedynki: Ruch Chorzów - Widzew i Arka Gdynia - Górnik Zabrze. Dlaczego aż trzy mecze? Bo wszystkie wyniki tych pojedynków były powiązane i miały wpływ na to, co działo się na każdym boisku.

Śląsk miał punkt przewagi nad Widzewem i lepszą różnicę bramek, ale remis z Wisłą mógł wrocławianom nie wystarczyć do zdobycia tytułu. W przypadku wygranej Widzewa w Chorzowie - przy równej liczbie punktów ze Śląskiem - mistrzami zostawali łodzianie, którzy mieli lepszy bilans bezpośrednich pojedynków z wrocławskim klubem.

Jednak sprawa była bardziej skomplikowana, gdyż Ruchowi groził spadek z ekstraklasy i w przypadku porażki z Widzewem mógł pierwszy raz w swej historii zostać zdegradowany do II ligi. Kosztem Ruchu przed spadkiem uratować się mogła Arka, która na swoim boisku podejmowała Górnika Zabrze. Gdyby Arka pokonała Górnika, a Ruch przegrał u siebie z Widzewem, wówczas do II ligi spadał Ruch. Tak więc teoretycznie chorzowianie z Widzewem mieli grać na poważnie, a to zdecydowanie miało ułatwić zadanie Śląskowi.

Większość dziennikarzy już przed ostatnią kolejką spotkań była przekonana, że losy mistrzostwa są rozstrzygnięte. 7 maja na pierwszej stronie katowickiego "Sportu" w nadtytule tekstu "Czy tylko formalność?" napisano: "Pewność we Wrocławiu, nadzieja w Łodzi...". A tekst rozpoczynał się od słów: "Właściwie wszystko jest niesłychanie proste. Śląsk wygrywa we Wrocławiu z krakowską Wisłą i sprawa mistrza Polski jest rozstrzygnięta. Zdaje się, że większość sympatyków piłki nożnej w kraju i 99 procent kibiców Śląska jest święcie przekonanych, że tak się stanie, i prawdopodobnie mają rację. Zresztą ostatnimi czasy rzadko coś się zmieniało na szczycie ligowej tabeli w ostatniej serii gier, więc nie ma powodu, by sądzić, że teraz stanie się inaczej".

Podchody pod Wisłę

Na kilka dni przed ostatnim meczem sezonu we Wrocławiu rozpoczęła się "Operacja Wisła". Zespół miał wyjechać na zgrupowanie do pobliskiego Sycowa, ale ostatecznie nie pojechał w komplecie. Kto nie pojechał? Co do tego są dziś pewne wątpliwości i rozbieżności.

Trener Jan Caliński tak wspomina tamte wydarzenia: - Przed meczem przyszła do mnie grupa osób związanych z klubem i poinformowała, że mecz z Wisłą jest zbyt ważnym pojedynkiem, aby rozgrywać go tylko na boisku. Oni mieli wszystko wziąć w swoje ręce. Nie pytałem ich konkretnie, co będą robić, nie patrzyłem na ręce. Postanowiłem tylko, że nie pojadę z zespołem na zgrupowanie do Sycowa. Jeśli ktoś uważał, że jest inna możliwość rozegrania tego meczu, to proszę bardzo. Z drużyną pojechał mój asystent Paweł Śpiewok, a ja zostałem we Wrocławiu i wszystkiemu przyglądałem się z boku - opowiada trener Caliński.

- Jak działacze zareagowali na ten mój gest? Nie odebrali tego nadzwyczajnie. Nie przejęli się tym, że nie pojechałem. Widocznie byli całkowicie przekonani co do słuszności swoich działań - przypomina sobie tamte zdarzenie trener Caliński.

Jednak jeden z piłkarzy Śląska twierdzi, że Caliński był z nimi na zgrupowaniu w Sycowie. - Nie wiem, dlaczego trener tak powiedział. Do Sycowa nie pojechali natomiast czterej zawodnicy: Tadek Pawłowski, Rysiek Sobiesiak, Janusz Sybis i Mietek Kopycki albo Heniek Kowalczyk - mówi gracz Śląska.

Janusz Sybis, zapytany, dlaczego nie pojechał na to zgrupowanie, ma problemy z konkretną odpowiedzią. - No, tak było, ale sam nie wiem, dlaczego my nie pojechaliśmy na to zgrupowanie - zastanawia się Sybis.

Wątpliwości w tej kwestii rozwiewa Tadeusz Pawłowski: - We Wrocławiu zostało czterech najbardziej doświadczonych zawodników zespołu i mieliśmy przypilnować, aby Wisła nie zrobiła nam krzywdy w tym ostatnim meczu - śmieje się "Paweł", ówczesna wielka gwiazda Śląska.

O tym, co działo się później, nikt nie chce mówić oficjalnie. Każdy z zainteresowanych odsyła do innego rozmówcy, tłumacząc, że "on na pewno wie lepiej, jak było naprawdę". Z opowieści kilku osób wiedzących wszystko o kulisach pojedynku Śląsk - Wisła wyłania się niesamowita, wprost sensacyjna historia. Osoby te nie zgadzają się jednak, aby w kontekście tych wydarzeń podawać ich nazwisko.


Jak więc było naprawdę? Zarówno przedstawiciele Śląska, jak i Widzewa rozpoczęli podejścia pod piłkarzy Wisły Kraków. Oczywiście przedstawiciele Śląska chcieli, aby Wisła przegrała ten mecz i pomogła im w zdobyciu mistrzostwa, a wysłannicy Widzewa mieli odmienne życzenie. Negocjowali z krakowskimi zawodnikami, aby ci zagrali we Wrocławiu na poważnie i za wszelką cenę urwali punkty Śląskowi. Przy takim scenariuszu mistrzem Polski mógł zostać Widzew.

W grę wchodziły wielkie jak na tamte czasy pieniądze. Niespodziewanie we Wrocławiu były z tym problemy.

- Rozmawialiśmy z klubowymi działaczami, ale oni od razu powiedzieli nam, że żadnych pieniędzy nie mają - tłumaczy mi jedna z osób bezpośrednio odpowiedzialnych za rozpracowanie tego pojedynku. - Nie mieliśmy innego wyjścia i musieliśmy szukać kasy na własną rękę. Sytuację uratował pewien prywaciarz z Dzierżoniowa, który w tamtym okresie miał nieźle prosperujący zakład hydrauliczny. Ów biznesmen był kumplem stopera Śląska Pawła Króla i zgodził się pożyczyć 400 tysięcy złotych. To były wówczas wielkie pieniądze - podkreśla mój informator.

Według moich rozmówców suma ta została przekazana w jednym z wrocławskich mieszkań na pl. Grunwaldzkim piłkarzowi Wisły Zdzisławowi Kapce. Ale krakowscy zawodnicy podwyższyli stawkę i w ostatnich godzinach przed meczem trwała zbiórka dodatkowych pieniędzy. Nie było już możliwości, aby tę dodatkową kwotę przekazać w ustronnym miejscu, i do transakcji doszło w ubikacji na stadionie Śląska. Tuż przed rozpoczęciem spotkania jedna z żon wrocławskich piłkarzy dała pieniądze dziewczynie pewnego gracza Wisły. W tym momencie cała ustalona wcześniej suma została przekazana i teraz można już było wychodzić na boisko, aby wygrać mecz i przypieczętować mistrzostwo. Jednak w tym wszystkim ekipa Śląska nie pomyślała o jednym - że Widzew też chce zostać mistrzem i też miał swój plan...


Mecz we Wrocławiu prowadził najsławniejszy wówczas polski arbiter Alojzy Jarguz. O piątej po południu wszystko się zaczęło. W pierwszej połowie Śląsk miał optyczną przewagę, jednak niewiele z niej wynikało. Wrocławianie grali nerwowo i sprawiali wrażenie lekko zagubionych. A Wisła ambitnie, mądrze się broniła i groźnie kontratakowała.

Trener Śląska Jan Caliński tak opowiada o tym meczu: - W pierwszej połowie moi zawodnicy grali słabo, licząc chyba tylko na to, że Wisła ułatwi nam zwycięstwo. A Wisła grała życiowy mecz, no ale nie na tyle, żebyśmy jej nie ograli. Bo wtedy naprawdę mieliśmy bardzo dobry zespół - podkreśla.

We Wrocławiu na Oporowskiej pojedynek już trwał, a na Cichej w Chorzowie piłkarze Ruchu i Widzewa dopiero wychodzili na boisko. Tam spotkanie rozpoczęło się osiem minut później niż we Wrocławiu. To był jeden z elementów planu Widzewa, który bezwzględnie został wykorzystany. To celowe opóźnienie rozpoczęcia meczu miało ogromne znaczenie dla kontrolowania sytuacji i wyniku na boisku. W 16. min pojedynku w Chorzowie doszło do małej niespodzianki - po strzale napastnika Ruchu Romana Grzybowskiego piłka odbiła się od poprzeczki i linii bramkowej, ale sędzia Wiesław Bartosik zdecydował się uznać bramkę! Ruch wygrywał z Widzewem 1:0 i Śląsk był coraz bliżej upragnionego mistrzostwa, mimo że nadal remisował z Wisłą 0:0. Jednak w Chorzowie wszystko szybko wróciło do normy. Kwadrans później napastnik łodzian Marek Filipczak doprowadził do remisu i gra znów stała się senna. W Chorzowie wszyscy nasłuchiwali już tylko wieści z Wrocławia.

A tam do przerwy było 0:0. Piłkarze Śląska byli trochę tą sytuacją zdezorientowani. Jeden z naszych rozmówców twierdzi, że w czasie meczu wrocławscy piłkarze dobiegali do niektórych graczy Wisły i pytali: "Co się dzieje, co wy robicie?". "Nie martwcie się, wszystko będzie dobrze" - miał odpowiedzieć jeden z zorientowanych w sprawie zawodników rywala.

Jednak w przerwie meczu w szatni wrocławskiego zespołu zrobiło się nerwowo.

- Widziałem, że część moich zawodników nadal była pewna, że Wisła ułatwi nam zwycięstwo i zdobycie mistrzostwa - kontynuuje swoją opowieść trener Caliński. - Ta ich wiara była irracjonalna. W przerwie ja i kilku innych piłkarzy zasialiśmy niepewność w ich głowach, że tak nie będzie, że Wisła wcale nie chce przegrać tego pojedynku. Ale nie dali się przekonać. Druga połowa pokazała, jaka była prawda - dorzuca.

- Kiedy dostrzegł pan, że Wisła gra z wami na poważnie i nie zamierza odpuścić tego pojedynku? - pytam Calińskiego. - Wie pan, pewne rzeczy się wie i widzi. Przy kilku akcjach zobaczyłem, jak Iwan składa się do strzału. On do przerwy oddał dwa bardzo groźne uderzenia na naszą bramkę. Widziałem, jak to zrobił, i już wówczas byłem przekonany, że Iwan koniecznie chce zdobyć gola, a Wisła walczy z ogromną determinacją o jak najlepszy wynik - odpowiada z przekonaniem.


Dramat Śląska rozpoczął się sześć minut po przerwie. Po dośrodkowaniu Iwana w polu karnym Śląska doszło do zamieszania, najszybciej do piłki podbiegł jasnowłosy obrońca Wisły Piotr Skrobowski i mocnym uderzeniem z bliska nie dał żadnych szans obrony Jareckiemu. Śląsk przegrywał 0:1 i w tym momencie mistrzem Polski był Widzew.

Chwilę później na środku boiska doszło do niebywałej sytuacji. Jeden z zawodników Śląska twierdzi, że reprezentacyjny napastnik Wisły Andrzej Iwan podbiegł do Tadeusza Pawłowskiego i miał do niego krzyknąć: "Dawaj milion, jeśli chcecie ten mecz wygrać". W odpowiedzi usłyszał, że może dostać tylko złotą obrączkę.

Śląsk rzucił się do rozpaczliwego ataku i stwarzał sobie sytuacje bramkowe. Strzelali: Pękala, Socha, Pawłowski, ale fantastycznie interweniował bramkarz Wisły Adamczyk. - Mieliśmy dużo okazji, ale tego dnia fart nie był po naszej stronie. A czas nieubłaganie uciekał - dodaje Caliński.

W tym czasie na innych stadionach wszystko było już praktycznie jasne. Ruch z Widzewem grał tak, aby nie zrobić sobie krzywdy. Już wówczas było wiadomo, że chorzowianie z ligi nie spadną, gdyż Arka przegrywała na swoim stadionie z Górnikiem Zabrze 0:1. W takim wypadku chorzowianie mogli sobie pozwolić nawet na porażkę z Widzewem, ale na razie taki wynik nie był potrzebny.


Tymczasem na Oporowskiej emocje sięgały zenitu. W 83. min na stadionie we Wrocławiu zapanowała euforia. Za popchnięcie w polu karnym obrońcy Śląska Romana Wójcickiego sędzia Jarguz podyktował rzut karny dla wrocławian.

- Karny był naciągany, ale sędzia musiał coś zrobić - twierdzi jeden z moich informatorów. - Dzień przed meczem w hotelu Wrocław jeden z wiceprezesów Śląska spotkał się na kolacji z sędzią Jarguzem. Obydwaj znali się od dawna i byli przyjaciółmi. Wiem, iż podczas tego spotkania ustalono, że gdyby na boisku Śląsk miał jakieś problemy, to arbiter miał zareagować - zapewnia. No i zareagował.

Według jednego z naszych rozmówców już przed meczem ustalono, w jaki sposób zawodnik Śląska będzie wykonywał karnego, jeśli jedenastka zostanie podyktowana. Bramkarz Wisły wiedział, w który róg nie może się rzucić, gdyż właśnie tam poleci piłka. Piłkę wziął w ręce kapitan Śląska Pawłowski i ustawił ją na "wapnie". Tuż przed wykonaniem karnego Pawłowski spojrzał prosto w oczy idącemu obok Kapce i obydwaj skinęli głowami. To był znak, że wszystko dzieje się zgodnie z planem. Pawłowski podbiegł i prawą nogą lekko kopnął piłkę w lewy róg bramkarza, ale Adamczyk już tam był i bez problemów sparował piłkę.

- Chciałem tylko trafić w bramkę, to było dla mnie najważniejsze. No, ale bramkarz okazał się lepszy. To był koszmar - wspomina nieszczęsny egzekutor karnego Tadeusz Pawłowski.

- Sprawa była prosta, Pawłowski został oszukany przez Kapkę. Pewne rzeczy były przed meczem ustalone i uzgodnione, a na boisku okazało się, że jest inaczej - tłumaczy inny piłkarz Śląska.

- Ten karny pokazał, jak Tadek Pawłowski bezgranicznie, do końca ufał w ten układ - komentuje trener Caliński. - Szkoda, gdybyśmy wówczas doprowadzili do remisu, to wierzę, że byliśmy w stanie strzelić jeszcze zwycięską bramkę. Czasu nie było wiele, ale naprawdę wszystko mogło się wtedy zdarzyć. Równocześnie jestem święcie przekonany, że gdyby nasz mecz zakończył się remisem, to Widzew strzeliłby w Chorzowie jeszcze jedną bramkę i wygrał mecz. Przecież oni swój pojedynek celowo rozpoczęli kilka minut później niż my, gdyż chcieli kontrolować sytuację, i przy takim rozwoju wypadków tam padłby taki wynik, który dawał Widzewowi mistrzostwo - z przekonaniem mówi Caliński.

Oczywiście zawodnicy Wisły twierdzą zupełnie co innego. Dziś Zdzisław Kapka nadal działa w futbolu i pracuje w Wiśle, gdzie pełni funkcję wiceprezesa. Zgadza się na krótką rozmowę, jednak pytany o tamte wydarzenia wszystkiemu zaprzecza: - Coś się chłopakom z Wrocławia pomieszało - mruczy pod nosem Kapka. - Myśmy nie bawili się w takie rzeczy, jak sprzedawanie meczów. Sport polega na tym, aby skutecznie przeszkadzać przeciwnikowi, a nie pomóc mu w odniesieniu zwycięstwa - zapewnia. - Śląsk sam sobie jest winien. Przecież miał karnego, którego z tego, co pamiętam, nie strzelił Tadek Pawłowski. Niech oni mają pretensje do siebie, a niech nie wymyślają jakichś mitycznych historii - złości się Kapka.


Gdy na Oporowskiej sędzia Jarguz podyktował rzut karny dla Śląska, niesłychanie nerwowo zrobiło się na stadionie w Chorzowie, gdzie Ruch remisował z Widzewem 1:1. Tam na boisku dosłownie nic się nie działo, a wszyscy wsłuchani byli tylko w radiową relację z Wrocławia. Atmosferę końcówki tego pojedynku świetnie oddał Paweł Smaczny w swojej relacji w "Piłce Nożnej".

"Pozornie - po wyrównaniu Widzewa ze strzału Filipczaka - nic na boisku się nie działo, ale jak słyszeli - dzięki radiowym transmisjom - kibice na trybunach, Arka pogrążyła swe szanse w Gdyni w meczu z Górnikiem. Lecz do końca spotkań w całym kraju pozostawał jeszcze kwadrans. Pozornie spokojna "ławka" Widzewa zaczęła żyć. Pierwszy zerwał się drugi trener Tadeusz Gapiński. Podbiegł do linii, coś przekazywał Rozborskiemu. Ten szybko powtórzył to kolegom. Kibice nie byli zorientowani, co się dzieje. Spiker bowiem milczał, ale na trybunach pracowały radioodbiorniki. Nagle okazało się - co dramatycznym głosem donosił z Wrocławia Stanisław Puzyna - iż Śląsk strzela karnego. Adamczyk obronił... i Widzew spokojnie odegrał 1:1, które dawało Ruchowi pozostanie w lidze, a łodzianom mistrzostwo Polski" - pisał Smaczny.


Gdy sędzia Jarguz zakończył mecz we Wrocławiu, na stadionie zapanowała przeraźliwa cisza. Praktycznie nikt nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Szok i rozczarowanie wrocławskich kibiców były porażające.

Przeraźliwa cisza panowała również w szatni Śląska. - Nikt się do nikogo nie odzywał. Było jak na stypie, tylko rozpacz i przygnębienie - przypomina sobie jeden z wrocławskich zawodników. - To niesamowite, co się wydarzyło. Cały sezon graliśmy normalnie i "podparliśmy" tylko jeden, ten ostatni mecz. I właśnie ten przegraliśmy.

Feralny egzekutor karnego Tadeusz Pawłowski tak wspomina tamte chwile: - Byłem zrozpaczony. Nie wiedziałem, co mam robić. Siedziałem w szatni i płakałem. Czułem się oszukany.

- Po spotkaniu długo siedzieliśmy w szatni - przypomina sobie trener Caliński. - Wszyscy strasznie to przeżywaliśmy, bo bardzo chcieliśmy zdobyć to mistrzostwo. Pamiętam smutek moich chłopaków, pamiętam, jak bardzo załamany był Romek Wójcicki. Nie miałem i do dziś nie mam pretensji do swoich piłkarzy o ten mecz. Od początku ten pojedynek został źle rozegrany strategicznie. Uwierzyliśmy, że wszystko możemy załatwić, a okazaliśmy się za słabi. Każdy z nas musiał się puknąć w pierś i wziąć cząstkę winy na siebie - podsumowuje Caliński.

W budynku klubowym Śląska oczywiście zrezygnowano z bankietu. A jedzenie, wódka i szampany od dawna były przygotowane. Część piłkarzy Śląska pojechała później do Novotelu, gdzie przebywała jeszcze ekipa Wisły.

- Cieszyli się i bawili, jak na weselu - ironicznie opowiada piłkarz Śląska. - Dopiero po meczu przekonaliśmy się, że Wisła była na tyle cwana, że równocześnie dogadywała się z dwoma klubami, z nami i z Widzewem. Pieniądze dostali z obydwu stron i bez względu na wynik jedną pulę i tak mieli zapewnioną. Cwaniaki - kończy gracz Śląska.

Według dobrze zorientowanych w Wiśle o takim układzie wiedziało pięciu zawodników. Kapka negocjował ze Śląskiem, a Iwan z Widzewem. Dlaczego Iwan? - To był świetny kumpel piłkarzy Widzewa Bońka i Młynarczyka, z którymi znał się z reprezentacji Polski. Zresztą po sezonie Iwan miał przejść do Widzewa, ale uniemożliwiła mu to poważna kontuzja, której miesiąc później doznał na mistrzostwach świata w Hiszpanii - ujawnia mój informator.

Wszyscy nasi rozmówcy zgodni są co do jednego - Widzew dał więcej pieniędzy. Śląsk uzbierał około połowy miliona złotych, a łodzianie około dwudziestu procent więcej. I na dodatek płacić mieli w dolarach, co wówczas miało duże znaczenie.

- Nie widzę w tym nic złego, aby ktoś dopingował nas do zwycięstwa, ale nie pamiętam, aby Widzew cokolwiek wówczas nam oferował - z przekonaniem twierdzi dziś Zdzisław Kapka.

Przedstawiciele Widzewa Łódź też zaprzeczają, że w jakikolwiek sposób wpłynęli na wyniki ostatniej kolejki spotkań.

Ówczesny drugi trener łódzkiego zespołu Tadeusz Gapiński śmieje się, kiedy pytam go o tamte dwa mecze: - Proszę pana, Śląsk sam sobie jest winien. Mógł wygrać z Wisłą i zostawał mistrzem. My naprawdę byliśmy zaskoczeni takim obrotem sprawy i tym, że ostatecznie tytuł przypadł nam. Pamiętam, że wracaliśmy do Łodzi i w autokarze słuchaliśmy radia. Jeden z dziennikarzy przeprowadzał rozmowę ze Zbyszkiem Bońkiem, który tego dnia nie mógł grać. Zbyszek pogratulował nam mistrzostwa i przez radio zaprosił całą ekipę do swojego mieszkania na fetowanie sukcesu. No i pojechaliśmy do niego i bawiliśmy się do rana - znów śmieje się Gapiński.

Gdy pytam Gapińskiego, dlaczego ich mecz w Chorzowie zaczął się z kilkuminutowym opóźnieniem, jest zaskoczony. - Myślałem, że było odwrotnie, że to Śląsk zaczął grać później niż my. Ale tak dokładnie już nie pamiętam - zastanawia się.

Gapiński nie pamięta też dobrze sytuacji opisanej w "Piłce Nożnej", gdy Śląsk strzelał karnego, a on w tym samym czasie podbiegł do linii bocznej boiska i mówił coś Rozborskiemu. - Na pewno nie mówiłem mu o karnym, raczej udzielałem mu jakichś wskazówek taktycznych - zapewnia. O pieniądzach oferowanych Wiśle za urwanie punktów Śląskowi też nie słyszał. - Nic na ten temat powiedzieć nie mogę, to chyba kibice przy kielichu opowiadają sobie takie historie, aby ubarwić naszą ligową piłkę - kończy.


Największym przegranym tego pojedynku był Tadeusz Pawłowski - jeden z najlepszych graczy Śląska w jego historii. To na nim skupiła się złość wielu miejscowych kibiców.

- To wszystko było straszne - wspomina Pawłowski, który od wielu lat na stałe mieszka w Austrii. - Ktoś chciał spalić mi samochód, grożono pobiciem moich dzieci. A mnie tak bardzo zależało na mistrzostwie, gotowy byłem zrobić prawie wszystko, aby Śląsk wygrał ten mecz. Feralny pojedynek z Wisłą pamiętam do dziś. Gdy czasami jestem we Wrocławiu i rozmawiam z różnymi osobami, to wiele z nich pyta mnie: - Pawłowski? To pan nie strzelił kiedyś karnego Wiśle? Wtedy odpowiadam: - Ma pan dobrą pamięć, ale szkoda, że nie pamięta pan, iż to ja strzeliłem dla Śląska najwięcej bramek w meczach pierwszoligowych i europejskich pucharach w całej historii tego klubu.

Wkrótce okazało się, że nie tylko część miejscowych kibiców głównym winowajcą porażki uczyniła Pawłowskiego.

- Miałem już gotowy kontrakt i miałem przejść do francuskiego Lens, ale nagle zaczęły się problemy z moim paszportem - mówi Pawłowski. - Nie chciano mi go wydać i nie mogłem wyjechać z Polski. Dziś wiem, że niektórzy działacze Śląska mścili się na mnie. W następnym sezonie graliśmy w europejskich pucharach z CSKA Moskwa. Byłem w świetnej formie, ale siedziałem wtedy na ławce rezerwowych. Jednak trener kazał mi się rozgrzewać. Wtedy z trybuny honorowej zszedł jeden z wojskowych działaczy klubu i zabronił naszemu trenerowi wpuścić mnie na boisko. W kolejnej rundzie w pojedynkach przeciwko Servette Genewa też nie mogłem grać. Trener powiedział mi wprost: - Wiesz, są naciski z góry i ty grać nie możesz. Na szczęście pod koniec roku dzięki znajomym udało mi się wreszcie dostać paszport i praktycznie natychmiast wyjechałem grać do Wiednia - tłumaczy Pawłowski.

Gdy na koniec naszej rozmowy pytam Pawłowskiego o Kapkę, ten z przekonaniem wyjaśnia: - Z "Kapą" znaliśmy się bardzo dobrze, chyba od 17. roku życia, gdy razem graliśmy w młodzieżówce. Byliśmy przyjaciółmi. Ale od tamtego meczu z Wisłą nie rozmawiałem z nim ani razu. I już nigdy nie porozmawiam.


autor: Artur Brzozowski
zrodlo: gazeta.pl
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 31/05/2009 05:51

E-hazard
2009-05-29
Eurosport e-bukmacherem
Stacja telewizyjna Eurosport rusza niedługo z zakładami sportowymi online. Usługa ma być dostępna w wielu krajach naszego kontynentu. Telewizyjny nadawca chce w przyszłości oferować e-zakłady również w Polsce. Licencję na prowadzenie tej działalności uzyskał od Komisji Konroli Hazardu Alderney.



Przy uruchomieniu strony internetowej Eurosportbet.co.uk. Eurosport będzie współpracował z firmą Serendipity Investment pod szyldem Societe des Paris Sportifs (SPS).

Strona z zakładami sportowymi ma zostać uruchomiona 1 czerwca. Będzie prowadzona z brytyjskiej wyspy Alderney. Początkowa oferta bukmacherska Eurosport obejmować będzie dziewięć sportów. Zakłady będzie można wnosić przed wydarzeniami sportowymi. W następnym etapie udostępniona będzie możliwość typowania na żywo. Będzie też poker online.

Rzecznik Eurosport stwierdził, że planowane jest rozszerzenie działalności e-bukmacherskiej na "wszystkie europejskie kraje, w których regulacje na to pozwalają".

W październiku Eurosport planuje uruchomienie EurosportBET we Włoszech, a w styczniu 2010 r. - jeśli będą na to już pozwalały regulacje krajowe - nowa usługa wejdzie na rynek francuski. Następnie e-zakłady zaoferowane będą w Hiszpanii, Danii, Szwecji, Belgii i...Polsce.

Eurosport chce uruchamiać kolejne wersje językowe swojej strony internetowej w tempie dwie na rok przez pięć lat. Celem jest uzyskanie liczby e-graczy na poziomie 530 tys. i obrotu w wysokości 200 mln euro przed 2014 r.

Caroline de Fontenay, dyrektor marketingu w SPS Betting, spółce joint venture zawiązanej między Eurosportem a Serendipity, która będzie kierować e-zakładami stwierdziła, że "kilka krajów europejskich zniosło już monopol w sektorze zakładów sportowych. Jest więc dobry czas, żeby Eurosport wszedł na rynek. Zakłady sportowe nie są już postrzegane negatywnie, oferują wiele radości ze sportu".

Eurosport świętuje w tym roku dwudziestą rocznicę powstania. W związku z tym stacja planuje też uruchomić swoją stronę internetową w wersji arabskiej.

- Telewizja pozostaje najlepszym sposobem na oglądanie sportu. Jeśli porównać dzisiejszą telewizję z tą sprzed dwudziestu lat jakość obrazu i dźwięku jest fantastyczna. Telewizja pozostaje naszą główną działalnością, a naszym celem jest zaproponować widzom coś, co będzie interesujące w każdym momencie - powiedział prezes Eurosport, Laurent-Eric Le Lay.

Podkreślił też, że jego stacja telewizyjna dociera obecnie do 116 mln domów w 59 krajach w Europie. Oferuje też usługę HD, z której korzysta 2,4 mln gospodarstw domowych w 29 krajach. Laurent-Eric Le Lay podkreślił też coraz większą wagę obecności Eurosportu w Internecie i ogłosił uruchomienie strony w wersji arabskiej, która ma być pierwszą próbą wejścia na ryki Bliskiego Wschodu. Nadawca współpracuje przy tym przedsięwzięciu z firmą telekomunikacyjną Du z Dubaju. / NB

reviewed-casinos.com
czyżby coś wiedzieli grin
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 31/05/2009 16:12

Grisham, banany i sądy w Ameryce
Marcin Bosacki, Waszyngton


"Apelacja", przedostatnia książka Johna Grishama, amerykańskiego mistrza kryminałów prawniczych, opowiada o małym, biednym miasteczku w Missisipi podtruwanym latami przez wielki koncern chemiczny. Miejscowy sąd przyznaje wielomilionowe odszkodowania rodzinom zmarłych na raka. Ale koncern walczy. Kupuje, dosłownie, miejsce w Sądzie Najwyższym Missisipi dla konserwatywnego prawnika. Ten, choć ma wątpliwości (jego syn zostaje okaleczony z winy innej wielkiej firmy - producenta sprzętu sportowego), w końcu łamie się. W tytułowej apelacji gigant chemiczny uzyskuje odwrócenie wyroku.

Sąd w Los Angeles rozpatrywał właśnie sprawę jak z powieści Grishama. Największy na świecie producent owoców i warzyw Dole Food kontra biedacy z Nikaragui. Dochodzą swych praw, bo byli podtruwani nawozami na uprawach bananów należących do Dole'a. Za sprawą nawozów koncernu tysiące biednych robotników dotknęła bezpłodność, a sądy w Nikaragui i kilku innych krajach Ameryki Środkowej zasądziły od giganta odszkodowania w wysokości 2 mld dol. Sprawa trafiła jednak do Los Angeles i... tak, tak, sędzia Victoria Chaney anuluje wszystkie odszkodowania.

Na tym jednak analogie z Grishamem się kończą. Nikt sędzi Chaney nie postawił nawet oskarżenia o korupcję. Odwrotnie - to ona zarzuciła korupcję i "perwersyjny spisek" rolnikom z Nikaragui, ich prawnikom i tamtejszym sędziom.

U Grishama niestety od czasu, gdy trzaska jedną powieść na pół roku, wszystko jest proste jak konstrukcja cepa - krwiożercze wielkie koncerny i biedni ludzie bronieni przez zawsze szlachetnych małomiasteczkowych prawników. Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana.

Biednych ludzi w Nikaragui reprezentowały wielkie amerykańskie koncerny... prawnicze. Równie krwiożercze i nastawione na zysk co te chemiczne lub spożywcze. Zarabiały już w USA miliardy na podawaniu do sądu firm tytoniowych czy producentów złych zabawek (ofiary, które wygrywają w sądach zawsze się z nimi szczodrze dzielą). Teraz koncerny prawnicze po prostu szukają po (zmyślonych) trupach zysków na nowych rynkach...

A biedni ludzie z Nikaragui też nie są święci. Wielu z tych, co skarżyli Dole'a, nigdy dla koncernu nie pracowało, nigdy nie zrywało zarobkowo bananów i nigdy nie miało żadnych problemów z bezpłodnością. Przed sądem w Los Angeles pojawiali się mężczyźni wyrzekający się własnych dzieci, by udowadniać, że są bezpłodni. Biedni ludzie z ochotą, bo a nuż uda się na miliard czy dwa oskubać giganta, pomagali koncernom prawniczym fałszować badania lekarskie i korumpować sędziów w swym kraju. Jeden z prawników rzekomych ofiar ma mieć w USA sprawę karną. Ukrywa się w Nikaragui.

O całej sprawie z zachwytem napisał "The Wall Street Journal", dziennik bliski prawicy, zwłaszcza tej wielkokapitalistycznej. Chwali sędzię Chaney za "akt higieny prawnej" i ma nadzieję, że będzie ona "przykładem dla innych sędziów".

Znów rzeczywistość jest ciut bardziej skomplikowana. Choć oddalony właśnie w Los Angeles pozew był hucpą, Dole nie jest w całej sprawie czysty. Jak pisze niezależna dziennikarka śledcza Katherine Glover, Dole w 1977 r. zmuszony został przez władze USA do zaprzestania stosowania podejrzanego nawozu. Ale choć wiedział o jego szkodliwości, w Ameryce Środkowej stosował go jeszcze przez lata. Zdaniem dziennikarki pierwsze pozwy w latach 90. kierowane były przeciw koncernowi przez rzeczywiście okaleczonych robotników. Ale potem poszli masowo w ich ślady naciągacze.

Nie wiem, czy tak dokładnie było. Ale w sprawie Dole kontra biedacy z Nikaragui po raz kolejny widać, że rzeczywistość, nie tylko amerykańska, nigdy nie jest prosta jak konstrukcja cepa.
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 02/06/2009 06:14









Posted by: forty

Re: do poczytania - 05/06/2009 01:53

Czy Barca straci Samuela Eto'o?




Barcelona chce dać podwyżkę Messiemu, Inieście i Toure, za to Eto'o zaproponuje dłuższy o dwa lata kontrakt z tą samą pensją. Kameruńczyk się na to nie zgodzi i&#8230;

Eto'o to jeden z największych piłkarskich wulkanów, nigdy nie wiadomo jednak czy erupcja nastąpi na boisku, czy poza nim. Choć Barcelona to klub, który uratował go dla wielkiej piłki (Real wypożyczył go na Majorkę, bo nie miał wtedy jeszcze wielkiego nazwiska) zawsze sprawiał w Katalonii wiele problemów. Nieokiełznany, łamiący reguły, mówiący rzeczy, których nikt inny nie odważyłby się powiedzieć. Latem obiecał Guardioli, że będzie przemawiał wyłącznie na boisku, ale kiedy zdobył odpowiednią liczbę goli wypalił w połowie sezonu, że jest w Katalonii tylko najemnikiem, a jego serce pozostało na Majorce. Zakpił przy tym z Leo Messiego mówiąc, że niektórzy gracze namiętnie całują godło klubu na koszulce, a porzuciliby go dla innego, gdyby zaproponował im milion więcej.

Oburzenie w Katalonii było uzasadnione, ale Eto'o przeprosił fanów golami. Jak zwykle. Jak zwykle też wybiera sobie cel godny siebie, dwa lata temu zaatakował Ronaldinho za to, że się leni, myśli wyłącznie o sobie, a nie o drużynie. Brazylijczyk był wtedy w Katalonii bogiem większym niż Messi.

Ale do rzeczy: klub to nie jest szkółka niedzielna. Eto'o pokazał w tym sezonie, że warto się z nim użerać. Zdobył 30 goli w lidze, plus na deser tego najważniejszego, który odmienił losy finału Ligi Mistrzów z Manchesterem. Bez Kameruńczyka potrójnej korony by nie było.

Eto'o to napastnik wielki, kiedyś wydawało mi się, że marnuje za dużo stuprocentowych okazji, tymczasem przeanalizowałem statystyki i okazało się, że do zdobycia bramki potrzebuje znacznie mniej szans niż Messi i Henry. Był jednym z najbardziej efektywnych piłkarzy minionego sezonu w Primera DIvision. Poza tym skoro już uznajemy, że w Lidze Mistrzów miarodajne są mecze z Anglikami- Eto'o strzelał bramki i Manchesterowi, i Arsenalowi (w finale w Paryżu) i Chelsea. Takiego napastnika Barca nie powinna tracić. Diego Forlan zagwarantuje 30 goli w lidze, ale wątpię, by był to piłkarz zdolny zmieniać losy finałów Champions League. A przecież o to chodzi w klubie z Katalonii.

Eto'o zarabia w Barcelonie bardzo dobrze
(7,5 mln euro za sezon). Poza Messim, który ma wyższą pensję (8,4 mln), tylko Henry dorównuje Kameruńczykowi. Jeśli są jednak w klubie pieniądze na podwyżkę dla Argentyńczyka, może powinny się znaleźć i dla Eto'o. Prasa hiszpańska donosi, że Kameruńczyk nie zaakceptuje przedłużenia kontraktu na starych warunkach.

Chce poczekać do końca przyszłego sezonu i odejść za darmo, a w nowym klubie będzie miał kontrakt królewski. Na to z kolei nie będzie chciała zgodzić się Barcelona, oddać gracza wartego ze 40 mln euro za darmo? Do konfliktu tylko krok.

W "El Mundo Deportivo" już ukazała się ankieta, kto powinien zastąpić Kameruńczyka. Fani Barcy chcą Davida Villę, ale nie wiadomo, czy Barca jest w stanie wygrać o niego wojnę z Realem. Villa to napastnik miary Eto'o, ale kandydatem nr 2 jest Forlan. Katalońscy fani nie przepadają za to ani za Benzemą, ani Ibrahimovicem. I chyba mają rację, szczególnie w drugim przypadku, bo jeśli Eto'o ma muchy w nosie, to Szwed ma w nosie szerszenie. Zarabia w Interze 9 mln euro za sezon, na mniej w Barcelonie się nie zgodzi, a poza tym w fazie pucharowej Ligi Mistrzów nie zdobył jeszcze gola. Dla Barcy Champions League zaczyna się dopiero na tym poziomie.
Wygląda na to, że można mieć najlepszy sezon w historii, wygrać potrójną koronę, by i tak mieć kłopoty.
Docent
Posted by: forty

Re: do poczytania - 07/06/2009 01:39




W czasie sobotniego meczu z RPA, ciekawsze od gry biało-czerwonych było to że jeden z piłkarzy na boisku był niemiłosiernie "wybuczany" przez kibiców, ktorzy w liczbie 8 tys. stawili się na stadionie Orlando Pirates. I co najciekawsze nie był to żaden z naszych, ale Matthew Booth - obrońca RPA.

Jak się buczy na piłkarza, to albo jest to ten z przeciwnej drużyny (ale RPA grało w RPA), albo, jesli jest nasz to gra w klubie absolutnie wrogim temu na stadionie którego rozgrywany jest mecz. Nie wiem czy Orlando Pirates mają kosę z Mamelodi Sundowns. Być może, bo ten pierwszy klub jest z Johannesburga a drugi z Pretorii, ale na innego piłkarza z Mamelodi - Siboniso Gaxę - nie gwizdano.

Booth wyróżniał się tylko jednym, był jedynym białym na boisku (oczywiście poza Polakami). A to źle wróży przyszłorocznemu Mundialowi, bo znaczy, że w RPA niespecjalnie uporano się z przeszłością. Dla FIFA walka z rasizmem jest jednym z głównych zadań organizacji. Mudial w RPA może być wyzwaniem też pod tym względem.
dybalski k.
Posted by: !zari

Re: do poczytania - 07/06/2009 02:14

Nie wiem czy mnie pamiec nie myli, ale chyba Szymon Ziołkowski kiedys wspominal, ze w RPA jest wielkie uprzedzenie do białych. Mysle,ze za rok na mundialu bedzie duzo 'pracy' z rasizmem.
Posted by: Stoin

Re: do poczytania - 07/06/2009 02:34

Może skandowali Jego nazwisko ... Booooooooooooooooooooooooooooooth

wink
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 07/06/2009 03:42

Wrocław zasługuje na porządny klub piłkarski

Połowa 2009 roku staje się cezurą kończącą ważny etap w historii wrocławskiego klubu. Właśnie teraz władzę w Śląsku od miasta będą przejmować ludzie najbogatszego Polaka Zygmunta Solorza. To dobry czas na ocenę i analizę bezprecedensowego przedsięwzięcia w polskim profesjonalnym futbolu.

Od momentu upadku PRL Wrocławiem rządzili zwolennicy liberalnego podejścia do gospodarki, a także sportu. Przedstawiciele miejscowych władz przez lata konsekwentnie podkreślali, że nigdy nie będą z publicznych pieniędzy finansować prywatnych klubów sportowych. Żadnych. Co prawda przekazywano pewne środki - choćby koszykarskiemu Śląskowi - w zamian za reklamę miasta na arenach europejskich, ale nie były to duże pieniądze. Stanowiły niewielką część klubowego budżetu.

Paradoksem jest fakt, że na pomysł promocji miasta poprzez zbudowanie silnego piłkarskiego Śląska wpadł ktoś, kto prywatnie nie interesuje się futbolem - prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz. Co było impulsem, iskrą, która zapaliła Dutkiewicza do piłkarskiego przedsięwzięcia? Gdy przed kilkoma laty Wrocław starał się o organizację Expo, w mieście gościła delegacja z Turcji. Prezydent zabiegał o ich przychylność i głosy podczas specjalnego wieczornego spotkania. Początkowo atmosfera była dość sztywna, drętwa. Rozmawiano na różne tematy, ale bez większych emocji. W pewnym momencie dyskusja zeszła na tematy piłkarskie. Na szczęście w kolacji uczestniczył też Rafał Guzowski, wielki fan futbolu, który znał w oryginale jeden z okrzyków kibiców tureckiego Fenerbahce Stambuł. Gdy zaczął skandować, Turcy, fani Fenerbahce, dosłownie oszaleli z radości. W sekundę przełamane zostały lody, od tej chwili Wrocław mógł być pewien poparcia Turków, którzy we Wrocławiu spotkali sympatyków ich ukochanej drużyny.

Prezydent Dutkiewicz przyglądał się całej sytuacji z nieukrywanym zaskoczeniem. Może rzeczywiście wówczas zrozumiał i docenił, jak we współczesnym świecie istotny jest sport, a przede wszystkim piłka nożna - najważniejsza i najpopularniejsza dyscyplina globu. Dziś nie ma już znaczenia, czy Turcy rzeczywiście poparli nasze starania o Expo, czy tylko blefowali. Najważniejsze, że owo zdarzenie w nieoceniony sposób przysłużyło się piłkarskiemu Śląskowi.

W której lidze gracie?

Oczywiście zdarzenie podczas kolacji z turecką delegacją można traktować anegdotycznie, ale miało wpływ na zmianę stosunku wrocławskiego magistratu do piłkarskiego Śląska. Należy też przypomnieć, że wielu przedstawicieli zagranicznych firm namawianych do inwestowania we Wrocławiu pytało: jaki w waszym mieście jest klub piłkarski i w której lidze gra? A w pewnym okresie naprawdę nie było czym się chwalić.

Władze miasta powoli dochodziły do wniosku, że prężne, nastawione na sukces europejskie miasto powinno mieć przyzwoity klub piłkarski. Takie też były sugestie osób z otoczenia prezydenta Dutkiewicza namawiających go do promowania miasta właśnie przez piłkę nożną. Największą pracę wykonał Rafał Jurkowlaniec, dziś wojewoda dolnośląski, wówczas pracownik urzędu miejskiego, a także Michał Janicki, dziś pełnomocnik miasta ds. organizacji Euro 2012.

Kolejnym kluczowym momentem było podjęcie w 2005 roku decyzji o budowie nowego stadionu piłkarskiego oraz zgłoszenie kandydatury Wrocławia do organizacji Euro 2012. Wtedy idea przeprowadzenia piłkarskich mistrzostw Europy w Polsce był tak abstrakcyjna, że tylko garstka niepoprawnych optymistów traktowała ją poważnie. Czas pokazał wagę dalekosiężnego myślenia, którego zabrakło na przykład w Krakowie. Tam wyśmiewano pomysł Euro 2012, we Wrocławiu dostrzeżono szansę nie tylko sportowego, ale przede wszystkim infrastrukturalnego skoku cywilizacyjnego.

Śląsk na nowym torze

Pomysł z nowym stadionem okazał się zbawieniem dla Śląska Wrocław. Bo wtedy prezydent zrozumiał, że w przyszłości na tym stadionie musi grać dobra, a nawet bardzo dobra drużyna, bo tylko klasowa ekipa przyciągnie na stadion tysiące kibiców. A Śląsk takim klubem nie był. Nie zapominajmy, że wiosną 2005 roku wrocławska drużyna grała jeszcze w III lidze, po której tułała się przez dwa lata, mając za rywali takich przeciwników, jak Motobi Kąty Wrocławskie, Swornica Czarnowąsy czy TOR Dobrzeń Wielki. Zresztą z tym ostatnim zespołem Śląsk na Oporowskiej przegrał. Mecze z takimi rywalami nie interesowały wrocławskiej publiczności. Dodatkowo kilkumilionowe zadłużenie odstraszało ewentualnych inwestorów, którzy mogliby wprowadzić zespół do ekstraklasy.

Pomysł przejęcia i zainwestowania miejskich pieniędzy w Śląsk był naprawdę ostatnią szansą dla wrocławskiej piłki na wyrwanie się z marazmu i zorganizowanie profesjonalnego klubu, który będzie się liczył w Polsce. W 2006 roku tak komentowaliśmy te plany: "Przede wszystkim Śląsk stanie się spółką wiarygodną dla poważnych kontrahentów. Bo gwarantem tej wiarygodności są władze Wrocławia, miasta przeżywającego inwestycyjną hossę. Jeśli Wrocław potrafił stworzyć warunki inwestycyjne dla poważnych przedsięwzięć gospodarczych i finansowych, jeśli może sponsorować duże imprezy kulturalne, to również skuteczny powinien okazać się w poszukiwaniu strategicznego inwestora sportowego".

Przez socjalizm do Drzymały

Plan był prosty. Po pierwsze, miasto wspólnie z biznesmenem Andrzejem Mazurem wykupiło większość akcji w SSA Śląsk od innych akcjonariuszy. Kolejnym krokiem miała być restrukturyzacja spółki, spłacenie starych długów i oczywiście poszukiwanie sponsorów, a przede wszystkim solidnego inwestora, który w przyszłości miał odkupić od miasta klub.

- Na awans do I ligi i zbudowanie dobrego zespołu dajemy sobie trzy lata - mówił jesienią 2006 roku Rafał Jurkowlaniec, wtedy kandydat na nowego prezesa Śląska.

Ówczesna I liga dziś nazywa się ekstraklasą, ale Śląsk awansował do niej o rok wcześniej, niż zakładano. Co równie ważne, a może jeszcze istotniejsze, udało się zrealizować plan sprowadzenia poważnego inwestora, którym został najbogatszy Polak - Zygmunt Solorz.

Ale początki poszukiwań sponsorów nie były takie proste, a przekazywanie Śląska z publicznych w prywatne ręce nie takie łatwe. Nie dość, że klub utrzymywano z publicznych pieniędzy, to pierwszymi sponsorami, których ratusz przyprowadził do Śląska, okazały się dwie miejskie spółki - MPWiK i MPK. Napisaliśmy wtedy, że liberalny prezydent miasta prowadzi Śląsk w kierunku socjalizmu, a obrażony i zły Rafał Dutkiewicz długo nam to wypominał.

Z czasem było już znacznie lepiej. Dutkiewicz podjął rozmowy z biznesmenem Zbigniewem Drzymałą, który w niewielkim Grodzisku zbudował silny klub - Groclin. Drzymała zrozumiał, że naprawdę wielki - jak na polskie możliwości - futbol można tworzyć w dużych miastach, dlatego chciał przenieść swój zespół do Wrocławia. Negocjacje były już praktycznie sfinalizowane, gdy kilkanaście godzin przed definitywnym podpisaniem transakcji prezydent Wrocławia wycofał się z przedsięwzięcia. Krytykowaliśmy wówczas tę decyzję, wychodząc z założenia, że Śląsk tylko czasowo miał być klubem miejskim, utrzymywanym z publicznych pieniędzy. Zerwanie umowy z Drzymałą wydłużało okres transformacji, przekształcania klubu w prywatną spółkę.

Czas pokazał, że Dutkiewicz, ale i przeciwni wtedy tej transakcji politycy PO - mieli rację. Po kilku miesiącach negocjacji znaleziono potężniejszego inwestora, choć jestem przekonany, że w momencie zrywania rozmów z Drzymałą nikt nie był pewny, jak dalej potoczą się losy Śląska.

Wzorzec dla innych

Wrocławski pomysł na zbudowanie silnego klubu piłkarskiego za pomocą miejskich pieniędzy stał się krajowym wzorcem. Podobny wariant chcą zastosować u siebie władze Gdyni, Bydgoszczy, także Szczecina. Dlatego przedstawiciele tych miast przyjeżdżają do Wrocławia, dopytując się o szczegóły transakcji.

Sukces wspólnego przedsięwzięcia miasta i piłkarskiego Śląska rozbudził nadzieje w innych wrocławskich klubach sportowych. Ekipa Wrocławskiego Towarzystwa Żużlowego miała nadzieję, że miasto zainwestuje też w żużel i wykupi przynajmniej pięć procent akcji w ich spółce. Tak się nie stało. Prezydent Dutkiewicz konsekwentnie podkreślał, że miasto nie jest zainteresowane właścicielskim wejściem w żaden inny klub poza piłkarskim Śląskiem.

Promocyjna strategia miasta od początku była prosta i jednoznaczna - promujemy się przez futbol i na to mamy pieniądze. Śląsk ma być czołowym polskim klubem, który niedługo zagra na nowoczesnym stadionie budowanym na Euro 2012. Marketingowo przekaz jest konsekwentny i sensowny: żadna dyscyplina promocyjnie nie dorówna futbolowi, więc stawiamy na piłkarski Śląsk.

Poza tym wreszcie w Polsce powoli zbliżamy się do rynkowych, europejskich zasad obowiązujących w profesjonalnym sporcie. W dużych miastach dominuje futbol, w mniejszych ośrodkach pozostałe dyscypliny drużynowe. Ostatni sezon ligowy dobitnie udowodnił, że najsilniejsze polskie kluby wywodzą się z Krakowa, Warszawy, Poznania i Wrocławia, a między nimi znalazł się tylko GKS Bełchatów. Ta tendencja będzie tylko się utrwalać, bo kluby z Wodzisławia, Bytomia czy Gdyni raczej nie będą w stanie zbudować takich budżetów jak Wisła, Legia czy choćby Widzew Łódź.

Ludzie Solorza wkraczają na boisko

W połowie 2009 roku władza w Śląsku przechodzi w ręce Zygmunta Solorza i jego ludzi. Miasto nadal pozostanie współwłaścicielem klubu, ale Solorz ma stopniowo wykupywać jego udziały. Bo od początku zakładano, że inwestycja miasta będzie tylko czasowa, a za dwa, trzy lata publiczne pieniądze przestaną być inwestowane w prywatny klub.

Wkrótce rozpocznie się też realizacja kolejnego elementu planu - budowa wielkiej galerii handlowej, z której zyski mają trafiać do kasy Śląska. Solorz pomysł ten określił mianem "finansowego wehikułu", który na lata zapewni finansową stabilizację piłkarskiemu klubowi.

Teraz wrocławscy kibice będą czekać na sukcesy, do których Śląsk powinni doprowadzić ludzie Zygmunta Solorza. Piłka nożna jest wymierną dziedziną sportu, a wyniki meczów zweryfikują skuteczność działań nowej ekipy.

Źródło: Gazeta Wyborcza Wrocław
Posted by: forty

Re: do poczytania - 09/06/2009 04:46

Nowym właścicielem londyńskiego klubu piłkarskiej Premier League West Ham United FC został skarb państwa Islandii. Dzisiaj przejął aktywa islandzkich właścicieli klubu.

Właścicielem klubu był do poniedziałku CB Holding. jego większościowy pakiet akcji posiada islandzki bank Straumur Burdaras Investment Bank, który z kolei zbankrutował i został przejęty przez państwo. Islandia jest od dzisiaj prawowitym właścicielem West Ham.

Poprzedni właściciel klubu, którego akcje wchodziły w skład CB Holding i jednocześnie jego prezes Islandczyk Bjolgorfur Gudmundsson ustąpił dzisiaj ze stanowiska. Tymczasowym prezesem klubu został Andrew Bernhardt jeden z dyrektorów nowo upaństwowionego banku.

- Będziemy inwestować w nowych piłkarzy, w miarę zdrowego i finansowego rozsądku - powiedział Bernhardt.
Posted by: bartoss99

Re: do poczytania - 11/06/2009 03:02

Piotr Kalisz, Foea

Gdyby na Ziemi wylądował statek kosmiczny, a nie mający zielonego pojęcia o naszej planecie zielony ludzik zapytałby, co to jest piłka nożna, należałoby go wysłać do Bośni i Hercegowiny, na międzynarodowy festiwal piłki ulicznej. Tam znalazłby odpowiedź, której wielu z nas już nie pamięta.

- Piłka nożna to coś więcej, niż okrągły przedmiot, poruszany przez ludzi na placu, na którym stoją dwie bramki. Piłka to przyjaźń, emocje, współpraca i porozumienie. Zjednoczenie we wspólnym celu i symbol integracji - mówił na oficjalnym otwarciu drugiego międzynarodowego festiwalu piłki ulicznej jego gospodarz - burmistrz malowniczego bośniackiego miasteczka Foea, Zdravko Krsmanovie. To tu, przez dwa dni - 23 i 24 maja - na dwóch małych boiskach, uczniowie z piętnastu krajów Europy dawali wszystkim mądrą lekcję futbolu.

Składna akcja

Uczestniczące w festiwalu drużyny zostały wystawione przez organizacje pozarządowe. Każda była symbolem integracji. Niemiecki zespół składał się z rodowitych Niemców i tureckich imigrantów, irlandzki - zarówno z katolików, jak i protestantów. Gospodarze, choć szkoły w Bośni są jednolite narodowościowo - serbskie albo bośniackie - wystawili drużyny złożone z uczniów obu nacji. We wszystkich zespołach znalazły się osoby obu płci i z różnych środowisk społecznych, w tym "dzieci ulicy". Skąd to parcie na różnorodność?

- To może procentować zaangażowaniem w tego typu akcje wielu środowisk społecznych. Gdy ci młodzi ludzie wrócą do Polski i opowiedzą znajomym co robili, niektórym zaświeci się lampka nad głową. Ich wąski świat się rozszerzy i zobaczą, że daje im on więcej możliwości, niż się spodziewali - tłumaczy opiekun polskiej grupy z organizacji Forum Kultur z Poznania, Arkadiusz Mierkowski. Dagmara, Paula, Natalia, Karolina, Mariusz, Rafał, Sebastian i Hubert, ubrani w stroje reprezentacji Polski, zobaczyli ten szeroki świat na własne oczy.

Pocałuj się w... policzek

- Najfajniejsze było to, że porozumiewaliśmy się, choćby w najprostszy sposób, z ludźmi z innych narodowości, o innej kulturze, mówiącymi innymi językami - opowiada Mariusz, który uczestniczył w poprzedzających turniej warsztatach. - W ramach zajęć młodzież poznawała zasadę fair play. Np. po nieczystym zagraniu, zawodnicy mieli do siebie podejść i pocałować się - opowiada Weronika Duda, która podczas turnieju obserwowała mecze i pełniła rolę mediatora, gdy dochodziło do spornych sytuacji. Ponieważ nie było sędziów, zawodnicy przeciwnych drużyn sami ustalali szczegółowe zasady, które obowiązywały w konkretnym spotkaniu. Miały one w symboliczny sposób pokazać, jak ludzie powinni rozwiązywać konflikty.

- Jeśli jednej z drużyn brakuje zawodniczki, to skład można skompletować zawodniczką z drużyny przeciwnej. Jeśli ktoś nie ma jednego buta, to można się umówić, że wszyscy zawodnicy grają cały mecz w niekompletnym obuwiu, itd. - wyjaśnia Weronika. Gdy dochodziło do spornych sytuacji, sygnalizowano przerwę, podczas której zawodnicy mieli dojść do porozumienia. Takie rozmowy odbywały się również po meczu - oceniano, które zachowania nie były w porządku, a które zasługiwały na pochwałę. Do bramkowego wyniku dodawane były punkty za gesty fair play.

Turniej, w którym gole były najmniej ważne, wygrała miejscowa drużyna Doboj. Zwycięzcami byli jednak wszyscy uczestnicy. W miasteczku, w którym podczas wojen bałkańskich dochodziło do krwawych rzezi na miejscowej ludności, zamiast strzałów, padały gole. "Chodząca" od nogi do nogi piłka była zaś łącznikiem, komunikatorem oraz symbolem wymiany pozytywnych myśli. I to, zielony ludziku, było w tym wszystkim najważniejsze.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 12/06/2009 15:23

Tarasiewicz będzie następcą Beenhakkera?

Działacze PZPN już ustalili, kto zostanie następcą Leo Beenhakkera. Jak dowiedziała się "Polska" od jednej z najważniejszych osób w związku, nowym selekcjonerem piłkarskiej reprezentacji będzie Ryszard Tarasiewicz, obecny trener Śląska Wrocław. Decyzja ma ogromne znaczenie, bo nowy szkoleniowiec poprowadzi kadrę w Euro 2012 i będzie jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w Polsce. Jeśli nawet Beenhakkerowi uda się awansować do mistrzostw świata w 2010 r. w RPA, choć po ostatnich wpadkach szanse mamy nikłe, uratuje posadę tylko na pół roku. Pojedzie z kadrą na mundial, ale po jego zakończeniu straci pracę.


W PZPN od dawna mają dość Holendra
. Wypominają mu nie tylko to, że poza prowadzeniem naszej reprezentacji podjął współpracę z Feyenoordem Rotterdam. Leo bardziej naraził się tym, że niejednokrotnie krytykował w mediach PZPN. Ponadto pouczał, że Polacy powinni wyjść z drewnianych chatek i przestać pić wódkę o ósmej rano. Choć później przepraszał za te słowa, pozostały one w pamięci działaczy.

Prezes PZPN Grzegorz Lato dawno wyrzuciłby Holendra (zapowiadał to w kampanii wyborczej), ale chroni go wysokie odszkodowanie.

- Gdybyśmy go zwolnili dziś, musielibyśmy mu płacić pensję do końca obowiązującego do grudnia kontraktu - mówi "Polsce" jeden z czołowych działaczy PZPN. - Mało tego, jeśli wyrzucimy Leo teraz, a kolejny trener jakimś cudem awansuje do mistrzostw świata, to premię dostałby... Beenhakker. Tak stanowi jego kontrakt. W przypadku awansu Holender otrzyma 800 tys. euro premii, czyli łącznie z podstawową pensją 1,2 mln! - dodaje nasz rozmówca.

47-letni Ryszard Tarasiewicz to dla PZPN idealny kandydat na następcę Leo. Po pierwsze, to Polak, a jak zarzekali się przedstawiciele zarządu, obcokrajowiec nie poprowadzi kadry przez najbliższe 30 lat. Poza tym działacze chcą, by selekcjonerem został młody, ale charyzmatyczny trener. Tarasiewicz spełnia te wymogi.

Wcześniej spekulowano, że największe szanse na schedę po Leo mają: Franciszek Smuda, Maciej Skorża, Henryk Kasperczak i Jan Urban. W przeciwieństwie do Tarasiewicza wszyscy odnosili sukcesy jako trenerzy. Szkoleniowiec Śląska wie, że nominacja będzie na wyrost i działacze liczą po cichu, że dzięki temu wspólpraca z nim będzie łatwiejsza. Nie bez znaczenia jest też fakt, że Tarasiewicz podobnie jak wicepremier Grzegorz Schetyna pochodzi z Wrocławia. PZPN jak nigdy zależy na dobrych stosunkach z rządem
Skorża nie, bo zachował się nieelegancko, gdy był asystentem Pawła Janasa (Jak? Nie wiadomo. To ściśle strzeżona tajemnica PZPN). Urban niech jeszcze w ekstraklasie popracuje. Kasperczak nie dał rady utrzymać Górnika Zabrze. Najlepsze lata ma już za sobą. A Smuda? Jest 151. na liście - uzasadnia działacz związku.
R.Romaniuk
Posted by: bartoss99

Re: do poczytania - 13/06/2009 15:40

Dariusz Czykier: Nie jestem pijakiem

To nie zarząd mnie zwolnił, ale Michał Probierz. Nie pasowałem mu. Nie lubił tego, że jestem zawsze uśmiechnięty - mówi drugi trener Jagiellonii Dariusz Czykier.


Kurier Poranny: Dziś chcesz rozmawiać. Ale kiedy pod koniec kwietnia zostałeś zwolniony, nie odbierałeś telefonów.

Dariusz Czykier: Może to i lepiej, bo pewnie powiedziałbym wiele rzeczy, które wywołałyby burzę i byłoby z tego jeszcze więcej konsekwencji. Miałem półtora miesiąca, żeby wszystko przemyśleć, i nadszedł czas, by wyjaśnić, dlaczego do tego wszystkiego doszło.

Wiadomo, że zostałeś zwolniony z powodu niesportowego trybu życia, w szczególności nadużywania alkoholu. Masz z tym problem?

- Nie jestem pijakiem i nie ma mowy o uzależnieniu od alkoholu. Ale piłka nożna to nie tylko trening i mecz. To też rodzina, miłość, seks, alkohol, hazard i wiele innych rzeczy. Sportowcy są też ludźmi. Czasami nie wszystko idzie tak, jak sobie planujemy, i są kłopoty. Sytuacja, w której się znalazłem, była dla mnie wielkim dyskomfortem, ale zapewniam, radzę sobie z tym wszystkim. Popełniłem błędy, nie ukrywam tego, ale nie były one tak rażące, by zdyskredytować mnie w oczach całej Polski.

Podobno decyzja nie zapadła od razu. Problemy zaczęły się już na zimowym zgrupowaniu w Turcji.

-Czytałem o tym w prasie i byłem zdziwiony. Prawda jest taka, że pozwoliłem sobie na trochę więcej tylko raz, kiedy spotkałem "księcia Paryża". Na drugi dzień spóźniłem się na zajęcia, ale zostały one przeniesione z godzin popołudniowych na poranne bez powiadomienia mnie.

Czy poza tym incydentem nigdy nie miałeś problemów w pracy z powodu alkoholu?

- Nigdy. Nie zdarzyło się, bym przyszedł na trening pod wpływem alkoholu. Prawda jest taka, że zwolniono mnie, bo chciał tego Michał Probierz. Nie pasowałem mu, nie lubił tego, że jestem uśmiechnięty, że mam dobry kontakt z piłkarzami. Robił z siebie ich przyjaciela, ale wcale tak nie było. Zawodnicy woleli przychodzić do mnie. To go bolało. Ma jakieś kompleksy, a struga się na macho. Wcale jednak taki nie jest.

Oficjalnie jednak zostałeś zwolniony przez zarząd, a trener wstrzymał się od komentarzy. Może pretensje powinieneś mieć do sterników klubu?

-Postawmy sprawę jasno: nie zostałem zwolniony przez zarząd, tylko przez Michała Probierza. I jeszcze raz powtórzę, że nie chodziło o rzekome nadużywanie alkoholu. Nie chcę oceniać, jakim trenerem jest Probierz, ale jakim jest człowiekiem. Wiele osób ostrzegało mnie przed nim, a ja nie wierzyłem i mam teraz za swoje. Wyglądał mi na człowieka z zasadami, a pokazał, że nie ma żadnych zasad. Jest pierwszą osobą, której nie podałem i nie podam ręki.

Tylko do trenera masz pretensje?

- Uważam, że inaczej powinien się zachować Cezary Kulesza. Graliśmy razem w piłkę, znamy się wiele lat. Nie wiem, czy chciał rozgłaszać to w ten sposób, czy ktoś mu kazał. Niech sam rozstrzygnie to w swoim sumieniu, bo ja go rozgrzeszać nie będę. Ma takich, a nie innych doradców, jakiś Mucha, Grucha, Dąbek, Ząbek, którzy chcą się wkupić w jego łaski i czasami za dużo mówią, widzą, dzwonią i opowiadają.

Powodem zwolnienia było też podobno "rozprowadzanie" zawodników.

-Jak już mówiłem, piłka nożna to nie tylko mecze i treningi. Zawodnicy przychodzili do mnie, by im pomóc. A że miałem lepszy kontakt z nimi niż pierwszy trener, robiłem to.

Jak wyglądało zwolnienie?

- Dowiedziałem się, że Probierz jeździ po białostockich lokalach i szuka mnie. Odezwał się pewnie któryś z Rąbków czy Ząbków, że rozprowadzam jednego z piłkarzy. Mniejsza o nazwisko, nie chcę, by miał kłopoty. Fakt, że byliśmy tam, gdzie nie powinniśmy być ani razem, ani osobno. No i pan P. dopadł mnie około północy w jednym z lokali. Byłem sam, wcale nie pod wpływem alkoholu, a na dodatek następnego dnia mieliśmy wolne. Probierz wparował jak burza i krzyknął: Jesteś zwolniony! Po czym wybiegł. I tyle. Nie ja pierwszy zostałem tak potraktowany. Wystarczy wspomnieć Jacka Markiewicza czy Janusza Jedynaka. Ale co tam piłkarze. On nawet prezydenta miasta nie wpuścił do szatni po meczu z Legią, kiedy ten chciał pogratulować zwycięstwa.

Czyli zwolnienie było przygotowane wcześniej i chodziło o pretekst?

- Pewnie. Przecież tej samej nocy był mój następca. Nie chcę tu płakać i wylewać żalów, ale Probierz robi bardzo złą atmosferę w Jagiellonii. I taka jest prawda, a nie to, że Czykier jest pijakiem.

Co dalej?

-Na razie prowadzę drużynę amatorów Podlasia. A potem chcę skończyć w Warszawie szkołę i mieć licencję UEFA PRO A. Zamierzam pracować w jakimś klubie z niższej ligi, ale z aspiracjami. Nie czuję się skończonym czy wypalonym facetem, jakby tego niektórzy chcieli. I dlatego był ten wywiad.
W.Kononczuk
Posted by: forty

Re: do poczytania - 14/06/2009 14:58

Cytat:
Tarasiewicz będzie następcą Beenhakkera?

Działacze PZPN już ustalili, kto zostanie następcą Leo Beenhakkera. Jak dowiedziała się "Polska" od jednej z najważniejszych osób w związku, nowym selekcjonerem piłkarskiej reprezentacji będzie Ryszard Tarasiewicz, obecny trener Śląska Wrocław. Decyzja ma ogromne znaczenie, bo nowy szkoleniowiec poprowadzi kadrę w Euro 2012 i będzie jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w Polsce. Jeśli nawet Beenhakkerowi uda się awansować do mistrzostw świata w 2010 r. w RPA, choć po ostatnich wpadkach szanse mamy nikłe, uratuje posadę tylko na pół roku. Pojedzie z kadrą na mundial, ale po jego zakończeniu straci pracę.




C.D

Ujawniając wczoraj decyzję działaczy PZPN i podając nazwisko następcy Leo Beenhakkera, czyli Ryszarda Tarasiewicza, wywołaliśmy burzę. Wiele osób, nawet wydział szkolenia związku, ma wątpliwości, czy to właśnie obecny trener Śląska Wrocław powinien być nowym selekcjonerem.

Tarasiewicz był wspaniałym piłkarzem, ale szkoleniowcem jak na razie jest żadnym. Nie ma sukcesów. W zawodzie pracuje krótko, nie ma doświadczenia - wylicza minusy Tarasiewicza Jan Tomaszewski, legendarny bramkarz reprezentacji Polski.

- Niech mi nikt głupot nie opowiada, że trzeba najpierw pracować we wszystkich klubach przez sto lat, żeby zostać selekcjonerem. Ja chcę nim być teraz! To, co mam wiedzieć, to już wiem, i chcę to przekazać jak najszybciej. Jeżeli będę selekcjonerem, reprezentacja będzie dobrze grała - zapewnia Tarasiewicz.

Pewni tego nie są zaś w wydziale szkolenia. - Nie wiem, czy to dobry pomysł. I tyle. Więcej nie powiem, bo czuję się zniesmaczony tym, że jeśli już naprawdę zdecydowano o następcy Beenhakkera, nie porozmawiano o tym z nami. To nie fair - mówi były selekcjoner Wojciech Łazarek.
- Wcale nie dziwi mnie oburzenie wydziału szkolenia. Ale myślę, że tu nie było kiedy i co omawiać, bo ta decyzja powstała zapewne pod wpływem "rozluźnionej" atmosfery naszych działaczy w RPA. Tylko zastanawia mnie, kto ją podjął, bo przecież na zgrupowaniu nikogo od spraw szkolenia nie było. Bo nie żartujmy - Grzesiu Lato to się na pewno na tym nie zna - dodaje Tomaszewski.

Drugiego dna w całym tym zamieszaniu doszukuje się Stefan Białas, były trener m.in. francuskiego Paris S.C., Legii Warszawa i Cracovii. - Wszyscy podają, że Rysiek zastąpi Leo po eliminacjach do mundialu lub, gdybyśmy się na te mistrzostwa zakwalifikowali, po turnieju. Toć to jeszcze kupa czasu! Zbyt szybko podano wiadomość o nominacji Tarasiewicza. Być może któryś z działaczy specjalnie puścił farbę, aby kandydaturę Ryśka spalić! Zrobił mu niedźwiedzią przysługę. Często jest tak, że trenerem zostaje ten, o którym się najmniej mówi. Myślę, że nie skreślono jeszcze Frania Smudy ani Heńka Kasperczaka.

Entuzjaści Tarasiewicza przeżywają teraz chwilę radości i głoszą, że reprezentacja lepiej trafić nie mogła. A jaki właściwie jest Tarasiewicz? Jako piłkarza przedstawiać go nikomu szerzej nie trzeba. Legenda Śląska Wrocław, lider reprezentacji, jego znakiem firmowym były doskonale wykonywane rzuty wolne.

Jako trener nie ma się za bardzo czym pochwalić. Na obczyźnie prowadził klub amatorski, a także dokonywał selekcji młodych zawodników dla związku klubowego w Lotaryngii. Jego pierwszą poważną pracą zawodową było objęcie Śląska w 2004 roku. Wywalczył z wrocławskim zespołem awans z III do II ligi [dwukrotnie awansował też później do ekstraklasy: także ze Śląskiem i z Jagiellonią - red.]. Po sezonie wdał się jednak w konflikt z ówczesnym właścicielem klubu Edwardem Ptakiem.

Tarasiewicz ma wielki temperament. Mimo że przed każdym meczem całuje krzyżyk i obrazki z wizerunkami Matki Boskiej i Jana Pawła II, w trakcie spotkania wpada w szalony trans: tańczy przy linii, żywiołowo komentuje każde zagranie, krzyczy na piłkarzy, sędziów, a nawet trenerów innych drużyn.

Na konferencji po meczu z Lechem nawrzucał Franciszkowi Smudzie: - Jak mnie ktoś nie atakuje, to nie kąsam. Ale jeśli ktoś ma inny punkt widzenia ode mnie, a ja bym nie powiedział o tym głośno, to później męczyłyby mnie wyrzuty sumienia. Nie poniżam, nie robię nikomu krzywdy, bo to nie leży w mojej naturze, ale bardzo mnie denerwuje, kiedy inni to robią. Trener Smuda robił dramat, że wypadł mu jeden zawodnik z 22-osobowej pełnowartościowej kadry. Pokazał brak szacunku dla przeciwnika i reszty zawodników - gorączkował się Tarasiewicz, jeden z najinteligentniejszych trenerów w Polsce. Jego specjalnością jest zwłaszcza gra w szachy. Także te piłkarskie
P.Drażba
Posted by: Szewa

Re: do poczytania - 15/06/2009 22:10

Florentino Perez przystąpił do kierowania Realem Madryt z rozmachem, który nawet jak na niego musi robić wrażenie. Kaka już przyszedł, Cristiano Ronaldo ma przyjść do końca czerwca, a David Villa podobno jest już o krok. Czy to oznacza, że znów zobaczymy Real godzien tej nazwy? Pewnie tak, istnieje jednak kilka potencjalnie niebezpiecznych scenariuszy.

1. Kaka się obraża

Ciekawe, jak Kaka zareagował na transfer Criatiano Ronaldo. Przez dwa dni był najgorętszym ziemniakiem okna transferowego, rekordzistą wszech czasów, fundamentem i największą gwiazdą Nowego Wspaniałego Realu. Dziś jest Tym Kolesiem, Który Przyszedł Chwilę Przed Ronaldo. Wiecie, przed najgorętszym ziemniakiem tego okna transferowego, rekordzistą wszech czasów, fundamentem i największą gwiazdą Nowego Wspaniałego Realu. Można się wkurzyć, nie sądzicie? Na pierwszy mecz sezonu Kaka wychodzi w koszulce z napisem ''należę do rozczarowanych (i Jezusa) i chcę wrócić do Milanu''.

2. Cristiano Ronaldo się obraża

W zasadzie nie powinniśmy pytać ''czy?'', tylko ''kiedy?''. On już tak ma. Może spodenki okażą się nie dość obcisłe. Albo madryckie nocne kluby nie dość fajne. Albo sędzia powie mu, że nie można grać w piłkę z kwiatkiem wpiętym we włosy. Albo nocne modlitwy Kaki podczas zgrupowań okażą się za głośne i będą dekoncentrowały, hm, kuzynki Ronaldo sprowadzone do hotelu, żeby im pokazać, hm, czym kuzyn się zajmuje podczas zgrupowań. Że z Leeds? No co? Cristiano Ronaldo też może mieć kuzynki z Leeds.

3. Zinedine Zidane się obraża...


...po tym jak Cristiano Ronaldo głośno mówi, że siostra Zidane'a jest ładna. Zidane wali Ronaldo z byka w klatę i ogłasza, że kończy karierę działacza.

4. Cristiano Ronaldo się obraża...

...za to, że Zidane uderzył go z byka w klatę.

5. Sergio Ramos się obraża

Ramos od dawna domaga się od klubu podwyżki. Oczywiście jej nie dostaje, bo w słowniku Florentino Pereza definicja obrońcy brzmi tak: ''bezimienny koleś wyciągnięty z rezerw, któremu płaci się czapkę śliwek i niech się cieszy, że w ogóle się zgadzamy, żeby czasem pojawił się na jednym zdjęciu z prawdziwymi piłkarzami. Sprzedać natychmiast, kiedy tylko pojawi się kupiec, żeby mieć więcej pieniędzy na zakup i pensję dla kolejnego napastnika''. Sfrustrowany Ramos w pierwszych czterech kolejkach sezonu łapie cztery czerwone kartki i zostaje zdyskwalifikowany do końca życia. W jego miejsce Manuel Pellegrini Florentino Perez wystawia Raula.

6. Manuel Pellegrini się obawia


''Będziesz trenować, mówili. Będziesz mógł wybrać skład, mówili. Tak, tak, to ty będziesz tu bossem, mówili. Co robię za paprotką? Chowam się przed prezesem, który zapowiedział, że mnie zwolni jeśli jeszcze kiedykolwiek zmienię jakiegoś piłkarza w trakcie meczu. Mówiłem mu, że nie da się grać z otwartym złamaniem z przemieszczeniami, ale odpowiedział, że nie po to wydał 500 mln euro, żeby jego piłkarze teraz nie grali''.

7. Florentino Perez się nudzi

Skończył się czerwiec, Perez kupił już Kakę, Cristiano Ronaldo, Davida Villę, Francka Ribery'ego i, ''jak się synu nazywasz? Ezeqkto? Ja cię kupiłem? A, nie kupiłem cię. A nie słyszałeś nic o tym, żeby ktoś chciał cię kupić? Nie, ktoś inny, nie my. O, to świetnie, przyślij pocztówkę''. Nadchodzi lipiec i Perez czuje się jakiś taki nieswój. Codziennie wydzwania do Jorge Valdano z pytaniem kogo jeszcze można by kupić. W gazecie czyta o tym, że Barcelona chciałaby Zlatana Ibrahimovicia, a że jest w swawolnym nastroju, dzwoni do Mediolanu. Tam klubowy portier chichocząc cytuje mu opinię agenta Ibrahimovicia, który stwierdził, że Zlatan wart jest tyle, co Kaka i Cristiano Ronaldo razem wzięci. Perez z poważną miną bierze kalkulator i wklepuje ''68.000.000 + 94.000.000''. Po naciśnięciu ''='' widzi kwotę 162.000.000. Składa propozycję. Inter przyjmuje.

8. 4 miliony bezrobotnych Hiszpanów się obrażają...

...słysząc ile Real wydał na jednego piłkarza. Perez obiecuje, że wszystkich ich zatrudni w Realu. Wycofuje się, kiedy się dowiaduje, że są wśród nich kibice Barcelony.

9. Cristiano Ronaldo się obraża


Miał być najgorętszym ziemniakiem okna transferowego, rekordzistą wszech czasów, fundamentem i największą gwiazdą Nowego Wspaniałego Realu. Dziś jest Tym Kolesiem, Który Przyszedł Chwilę Przed Zlatanem. Wiecie, przed najgorętszym ziemniakiem tego okna transferowego, rekordzistą wszech czasów, fundamentem i największą gwiazdą Nowego Wspaniałego Realu. Można się wkurzyć, nie sądzicie? Na pierwszy mecz sezonu Cristiano Ronaldo wychodzi w koszulce z napisem ''Alex Ferguson jest moim ojcem (a te dziewczyny naprawdę były moimi kuzynkami, tak, Paris Hilton również)''.

10. Zlatan się obraża...

...słysząc, że Cristiano Ronaldo się obraził.

11. Guti się obraża

''Jak mogli mnie sprzedać do Legii? Co to w ogóle jest ta Legia? Kim jest ten facet, z którym właśnie jadę samochodem? Co to w ogóle za nazwisko - Trzeciak? Jak to się czyta? Dobrze, że chociaż mówi po hiszpańsku, więc będzie wiedział co chcę mu powiedzieć, kiedy mówię ''cabron''. Ciekawe, czy w tej Legii wystawią mnie chociaż raz w pierwszym składzie? Ciekawe, czy zaproszą mnie do ''Europa da się lubić'' i pozwolą przejechać motocyklem jakiegoś widza''?

12. Franck Ribery się frustruje...

...po tym, jak słyszy, że owszem, ma grać na środku obrony, ale jednocześnie nie wolno mu wracać na własną połowę. Zastanawia się, jak w ogóle trafił do Realu. Przypomina sobie, że Florentino Perez zabrał go na kolację, podczas której pili takie dziwnie smakujące wino, a kiedy się obudził, stał na środku Santiago Bernabeu, a Alfredo di Stefano wręczał mu koszulkę.

13. Pepe się obraża...

...kiedy słyszy, że nie ma dla niego miejsca w składzie, a Pellegrini dodaje, że ma zakaz dokonywania jakichkolwiek zmian. Podczas treningu Pepe przewraca Cristiano Ronaldo na ziemię, po czym dwukrotnie go kopie w plecy uszkadzając mu trzy kręgi.

14. Cristiano Ronaldo się obraża...

...kiedy dowiaduje się, że, owszem, ma grać i niech nie zgrywa hrabiny.

15. Cristiano Ronaldo się obraża

Jego zdaniem wózek inwalidzki, którym ma wyjeżdżać na boisko nie jest wystarczająco obcisły. I nie dość różowy.

16. Iker Casillas się nie obraża

Stwierdza natomiast na konferencji prasowej po czwartym meczu sezonu, że przy kilku z 33 straconych jak do tej pory bramek obrona mogła się zachować lepiej. Sugeruje, że obrońcy mogliby czasami wrócić choćby pod linię środkową, a Raul powinien poprawić grę głową, jeśli nadal ma pełnić obowiązki stopera.

17. Florentino Perez się wścieka...

...kiedy wchodzi na wikipedię i zauważa, że w drużynie nadal ma Mahamadou Diarrę. Valdano tłumaczy mu, że to przeoczenie, że przez pomyłkę sprzedał Lassanę. Perez chwali sprzedaż Lassany, po czym ordynuje natychmiastową sprzedaż Mahamadou. Zgłasza się Chelsea, ale nie zgadza się zapłacić wpisanej do kontraktu Malijczyka sumy odstępnego - 1 funta i 25 pensów. Ostatecznie kluby dogadują sie na 75 pensów za Diarrę, Saviolę i Miguela Torresa. W przypływie radości Perez dorzuca za darmo ratanowy komplet wypoczynkowy składający się z sofy, dwóch foteli, stolika do kawy oraz taboretu. Chelsea natychmiast sprzedaje dwóch ostatnich do Manchesteru City za 40 mln funtów. Peter Kenyon dzwoni do Madrytu z pytaniem, czy Perez nie ma jeszcze na zbyciu jakiegoś ładnego szezlonga.

18. Ruud van Nistelrooy się ujawnia

Dwa dni po zakończeniu okienka transferowego Ruud van Nistelrooy wychodzi z klubowej toalety, w której zamknął się, kiedy tylko Florentino Perez został prezesem. Manuel Pellegrini się cieszy - chce wykorzystać jego warunki fizyczne wystawiając go na środku obrony i przesunąć Raula na lewą obronę. Florentino Perez ponownie grozi mu zwolnieniem, więc Pellegrini wraca za paprotkę. Kryzys zażegnuje Jorge Valdano wykorzystując przedłużone okienko transferowe w Norwegii i sprzedając van Nistelrooya do Sandefjord Fotball za dwa kilogramy wędzonego łososia.

19. Cristiano Ronaldo się obraża...

...kiedy dowiaduje się, że przez blisko dwa miesiące jego kolegą z drużyny był van Nistelrooy, z którym ma na pieńku jeszcze od czasów wspólnej gry w Man Utd. W ramach protestu Ronaldo odmawia jedzenia wędzonego łososia podanego na pożegnalnym przyjęciu van Nistelrooya.

20. West Ham się obraża

Kiedy drużyna wraca z przedsezonowego tournee po wszystkich krajach świata pod drzwiami budynku klubowego znajduje zaadresowaną do Londynu paczkę ze stemplem ''adresat nieznany''. Jak się okazuje w środku siedzi Julien Faubert, którego West Ham nie zgodził się odebrać na poczcie. Wściekły Florentino Perez pyta głośno co to jest i wzywa Jorge Valdano, żeby zrobić mu karczemną awanturę. Korzystając z zamieszania Faubert się wymyka, idzie na ławkę rezerwowych Realu i kładzie się spać.

Piotr Mikołajczyk

laugh laugh laugh
Posted by: forty

Re: do poczytania - 19/06/2009 12:28

Real Madryt cd.

Stwierdzenie, że Ronaldo kosztował Real prawie sto milionów jest prawdziwe, ale nieprecyzyjne. On będzie kosztował 200 mln

Z wydatków, jakie trzeba ponieść, by pobić transferowy rekord świata najbardziej poruszyła mnie nie sama kwota transferowa
. Można się było spodziewać, że jeśli w ubiegłym roku MU nie oddał gracza za 80 mln, jego żądania mogą sięgnąć 94. Zdziwiony byłem raczej, gdy usłyszałem, że 10 mln euro dostanie za transakcję agent piłkarza. No, ale gdzie grube drwa rąbią, tam wióry lecą większe. Wiadomo, że gaża dla agenta to procent od wysokości transferu, nie sądziłem jednak, że sięga już 10.
Dodajmy do tego 78 mln euro, które Real wyda przez sześć lat kontraktu, podczas których płacił będzie 13 mln euro rocznej pensji. O ile dobrze zrozumiałem, to kwota netto, a gdyby tak było, trzeba dodać do niej 25 proc (mało? Przepisy podatkowe w Hiszpanii są dla zagranicznych graczy rajem).

Nie jesteśmy w stanie przewidzieć jak wysokie premie otrzyma Portugalczyk, to będzie zależało od tytułów, które wywalczy z Realem. Do tego dojdzie sporo kosztów typu: zagospodarowanie (gdzieś nasz bohater mieszkać musi). Słyszałem też, że Real podwoi ochronę w klubie, by nowe gwiazdy czuły się bezpieczne. Nie wiadomo tylko na razie, kto będzie strzegł Portugalczyka po godzinach pracy &#8211; na przykład w nocnym klubie. Prywatnej ochrony piłkarz zatrudnić nie może. Pojawią się też większe koszty ochrony w hotelach, na zgrupowaniach, a także choćby opieki medycznej. Każda kontuzja gracza za sto milionów, będzie droższa niż piłkarza za 20 mln.
Przed Florentino Perezem stoi więc wielkie zadanie. Trzeba zarobić na kimś, kto wysokie koszty generował będzie przez lata. To jak z luksusowym autem. Jest drogie, gdy stoi w salonie, ale staje się dwa razy droższe w eksploatacji. "Eksploatacja" Ronaldo to, lekko licząc, kolejne sto milionów

Docent
Posted by: forty

Re: do poczytania - 21/06/2009 15:39

Kołtoń: Kadra Niemiec? Świata!

W Szwecji trwają finały młodzieżowych mistrzostw Europy. W 23-osobowej kadrze Niemiec jest aż 11 zawodników, którzy mają korzenie w innych krajach! Europa zmienia się na naszych oczach- także nasz najbliższy sąsiad z Zachodu.

Przeanalizujmy pokrótce pochodzenie piłkarzy powołanych przez Horsta Hrubescha:

Andreas Beck - urodził się w Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich, w miejscowości Kemerowo (Zachodnia Syberia - dziś Rosja). W 1987 roku już w najlepsze trwała "pierestrojka", a wkrótce ZSRR rozpadł się na kilkanaście państw, a rodzina Becków - mająca niemieckie korzenie - przeniosła się do Republiki Federalnej Niemiec;

Darko Marin - urodził się w Jugosławii, tuż przed rozpadem tego kraju w miejscowości Bosanska Gradiska (obecnie Bośnia), wychowywał się we Frankfurcie nad Menem;

Sebastian Boenisch - przyszedł na świat w Gliwicach na Górnym Śląsku; wychowywał się w Westfalii;

Jerome Boateng - matka Niemka, ojciec z Ghany, urodzony w Berlinie, ciekawostką jest fakt, że jego dziadek ze strony matki był kuzynem Helmuta Rahna, legendy niemieckiej piłki z lat pięćdziesiątych, autora zwycięskiej bramki w finale MŚ 1954 z Węgrami;

Dennis Aogo - matka Niemka, ojciec Nigeryjczyk, urodzony w Karlsruhe;

Sami Khedira - matka Niemka, ojciec Tunezyjczyk, urodzony w Stuttgarcie;

Mesut Oezil - przyszedł na świat w Gelsenkirchen w rodzinie tureckich emigrantów;

Aenis Ben-Hatira - przyszedł na świat w Berlinie, ale pochodzi z Tunezji;

Gonzalo Castro -urodził się w Wuppertalu, ale w rodzinie hiszpańskich emigrantów;

Ashkan Dejagh - urodził się w Teheranie, ale wychowywał się w irańskiej rodzinie osiadłej w Berlinie;

Chinedu Ede - przyszedł na świat w stolicy Niemiec, ale pochodzi z Nigerii.

To prawdziwa mieszanka, przypominająca Francję z 1998 roku, która sięgnęła po mistrzostwo świata. Proszę mi wierzyć, że kilku reprezentantów niemieckiej młodzieżówki na finały ME w Szwecji to wielkie talenty. Część z tych zawodników grała już w pierwszej reprezentacji Niemiec. Najwięcej spotkań rozegrał Marin z Moenchengladbach - 6, Castro z Leverkusen wystąpił w 5 meczach, a Beck z Hoffenheim w 3. W lutym w kadrze zadebiutował Oezil - w towarzyskim spotkaniu z Norwegią.

Co ciekawe, Niemcy pilnie zwracają uwagę na to, czy dany zawodnik jest "spalony" dla innego kraju, czy nie
. Niedawno magazyn "Kicker" napisał: "Beck, Marin i Castro swoimi występami w pierwszej reprezentacji w meczach o punkty eliminacji mistrzostw Europy lub świata, na zawsze przesądzili swój reprezentacyjny los". Inna sprawa jest z Boenischem, a także Oezilem i Khedirą. Jeszcze niedawno obowiązywał przepis, że zmiana reprezentacji może nastąpić tylko do 21. urodzin. Boenisch świętował je 1 lutego 2008 roku. Jednak w czerwcu 2009 na kongresie FIFA w Nassau - na wniosek federacji algierskiej - zniesiono to ograniczenie. Tak więc Boenisch nadal może się zdecydować na Polskę. Oezil też nie jest "spalony", ponieważ zagrał w meczu towarzyskim, a nie o punkty.

Nową regulację FIFA spokojnie przyjął dyrektor sportowy DFB (niemieckiej federacji piłkarskiej), Matthias Sammer. Najlepszy piłkarz Europy w 1996 roku mówi: "Jesteśmy gotowi korzystać tylko z zawodników, którzy w stu procentach są przekonani do gry w reprezentacji Niemiec -takich, którzy w pełni utożsamiają się z naszą ojczyzną".

W tym tygodniu w "Kickerze" ukazała się informacja, że selekcjoner Polski Leo Beenhakker chce powołać Boenisch
a na towarzyskie spotkanie z Grecją - 12 sierpnia w Bydgoszczy. Sebastian jednak dystansuje się od tej propozycji. Obrońca Werderu Brema mówi: "Uczestniczę w turnieju o mistrzostwo Europy i tylko na tym się koncentruję".

Z szansy zmiany reprezentacji skorzystał właśnie pomocnik FC Schalke 04 Gelsenkirchen, Jermaine Jones
, który ma na koncie 3 występy w pierwszej reprezentacji Niemiec. 27-letni piłkarz jest chyba pierwszym - obok Ludovica Obraniaka (24-letni pomocnik Lille grał w młodzieżówce Francji, w pierwszej reprezentacji Polski ma zadebiutować w sierpniu) - beneficjentem decyzji kongresu FIFA. Jones jest synem Niemki i amerykańskiego żołnierza, stacjonującego w latach osiemdziesiątych w Niemczech. Ostatnio był chwalony za grę w Bundeslidze, ale Loew konsekwentnie go pomijał. Po raz ostatni obaj panowie rozmawiali w lutym, kiedy to szkoleniowiec kadry przekazał mu informację o braku powołania na mecz z Norwegią.

Jones w wywiadzie dla "Sport-Bildu" jest stanowczy: "Loew przekazał mi wówczas kilka uwag, które pilnie starałem się realizować w mojej grze. Jednak selekcjoner nie zwracał uwagi na moją dyspozycję, co jest nie fair". Jones dodał: "W niemieckiej kadrze jest tylko dwóch piłkarzy z charakterem - Ballack i Frings, a reszta jest spokojna i podatna na wpływy".

Jones miałby wielką trudność z przebiciem się do składu Niemiec. Boenisch też nie ma łatwej drogi, ale jest wszechstronny i dużo młodszy. 22-letni zawodnik może grać i na prawej i na lewej stronie defensywy, mając ogromny ciąg na bramkę rywali. Na lewej stronie Niemiec jest Philipp Lahm z Bayernu Monachium i Marcell Jansen z HSV, a także Marcel Schaefer z Wolfsburga. Jednak na prawej stronie Loew nie ma faworyta, stąd nominacje dla Andreasa Becka, czy powrót do kadry po długiej przerwie Andreasa Hinkela, grającego ostatnio w Celtiku Glasgow.
R Kołton
Posted by: forty

Re: do poczytania - 23/06/2009 03:29

Piłkarska Liga Europejska. Dziś wystartowała, w postaci losowania par pierwszej i drugiej rundy eliminacji - mecze zaczną się 2 lipca. Tak musiało być. To tzw. "niewidzialna ręka rynku". Wiecie, jak powstał współczesny futbol?

Niejaki James Watt wynalazł w XIX wieku maszynę parową
. Dzięki niej ruszyły nie tylko lokomotywy, ale też znacznie skrócony został tydzień pracy. Robotników zastąpiły bowiem maszyny, a ci - zgodnie z "Ustawą Fabryczną" - dostali wolny czas w soboty.

Żeby nie próżnować, kopali piłkę
. Kapitaliści (dziś rzeklibyśmy - biznesmeni)-zauważyli, że ogląda te prymitywne rozrywki spora grupa ludzi. Więc... zaczęli sprzedawać na nie bilety. A potem budować stadiony. I kupować zawodników, itd., itd.

A ponieważ chodziło im o to, żeby meczów było jak najwięcej - nie jak w Pucharze Anglii, gdzie przegrywający odpada i może jechać na urlop, razem z kibicami - wymyślili właśnie ligę. Ligę, która gra na okrągło. A co za tym idzie, daje zarobek na okrągło!

Startująca Liga Europejska jest kontynuacją tych pomysłów
. Dobre zespoły muszą grać na okrągło, by zapełnić stadiony, bo pieniądz musi być w ruchu, a przedstawienie musi trwać. Ta nowa liga połączy się wkrótce z Ligą Mistrzów, za chwilę będzie nazywała się Liga Światowa, a Nowy Jork powalczy z Londynem i Madrytem o prymat.

A gdzie my? Kiedyś w socjologii modny stał się stał się termin globalnej wioski. Otóż dzięki piłce nożnej można być globalnym. Albo pozostać wioską.

Zarzeczny
Posted by: forty

Re: do poczytania - 24/06/2009 03:47

Tragedia piłkarza, 15 lat później


To był jeden z najczarniejszych dni w historii piłki nożnej. 15 lat temu, podczas mundialu w USA Kolumbijczyk Andres Escobar strzelił samobója, który kosztował go życie

Amerykański mundial był dla mnie kuriozum od samego początku
. Kiedy wylądowałem w Los Angeles, na oczach całej Ameryki (transmisja na żywo w kilku największych stacjach telewizyjnych) policja aresztowała byłego futbolistę O.J. Simpsona oskarżonego o morderstwo swojej żony. Gra o mistrzostwo świata w piłce nożnej - sporcie dla Amerykanów obcym i niezrozumiałym toczyła się w cieniu zatrzymania, poszlak, analiz krwi i włosów - czyli szczegółów zbrodni, z których nie tylko ja nie mogłem zrozumieć zupełnie nic.

Kolumbijczycy przybyli do Ameryki z nadziejami na wielki triumf. W pomocy Valderrama i Rincón, w ataku Asprilla i Valencia. Tak genialnego pokolenia nie mieli nigdy, wystarczy przypomnieć wynik z eliminacji - 5:0 z Argentyną w Buenos Aires!!!
Pamiętam emigrantów z Kolumbii, którzy zjechali na Rose Bowl w Pasadenie, gdy drużyna Francisco Maturany rozpoczynała drogę na szczyt. Kolorowy, roztańczony tłum rozstawił grille od samego rana, dźwięki ich bębnów mam w uszach do dziś. Ci ludzie nie widzieli się po 20 lat, a wystąp drużyny z rodzinnego kraju był impulsem, by znów się spotkać.

Niestety piłkarze z Kolumbii i ich fani nie zdawali sobie sprawy, jaką siłą dysponuje skromna Rumunia z Gheorghe Hagim. Porażka 1:3 była dla nich wielkim wstrząsem. Tak jak we wrzawie przyszli, tak odeszli w żałobie. Najgorsze było jednak wciąż przed nimi.

22 czerwca 1994 roku na Rose Bowl przybyło 93 tys ludz
i, by śledzić mecz ostatniej szansy z gospodarzami. W 13. minucie gry obrońca Andres Escobar przeciął centrę do Johna Harkesa pakując piłkę do swojej bramki. Wydaje mi się, że pamiętam tę akcję klatka po klatce, choć nie mogę już sobie uprzytomnić, czy to było złe przeczucie, czy tylko sugestia wywoływana tym, co się stało później. Kolumbia przegrała 1:2, a zwycięstwo nad Szwajcarami uratować jej już nie było w stanie.

Escobar wrócił do domu, a my szybko o nim zapomnieliśmy
. Afera z dyskwalifikacją za doping Diego Maradony przyćmiła na chwilę nawet proces Simpsona. Andres był w dyskotece w Medellin, gdy niejaki Humberto Mu&#241;oz Castro oddał do niego 12 strzałów z pistoletu. Kiedy karetka dojeżdżała do szpitala, piłkarz już nie żył. Padły podejrzenia, że to zemsta mafii kontrolującej zakłady piłkarskie, dowodów na to jednak, nie znaleziono nigdy. Freddy Rincon wykrztusił z siebie tylko tyle, że śmierć Andresa była w Kolumbii znakiem czasów&#8230;Na pogrzeb przybyło 100 tys wstrząśniętych ludzi.

Zabójcę skazano na 43 lata więzienia, potem karę zmniejszono do 23, od 2005 roku jest na wolności, wypuszczony warunkowo za dobre sprawowanie. Tragedia jego ofiary pozostała na zawsze symbolem obłędu, o który ociera się futbol i świat.\

docent
Posted by: forty

Re: do poczytania - 26/06/2009 01:23

"Poldi" nie pije, a nasi?


Łukasz Podolski -który zaszczycił pożegnalny mecz Tomasza Kłosa - pojawił się na bankiecie w hotelu Andel's w Łodzi, ale nie wypił nawet grama alkoholu. Tymczasem nasi czołowi piłkarze nie wylewają za kołnierz i często ich kariera grzęźnie w oparach alkoholu...

Podolski, gwiazda światowego formatu, zachowywał się zresztą niezwykle sympatycznie. Dla każdego miał chwilę czasu, aby porozmawiać, rozdał mnóstwo autografów, pozował do wspólnych zdjęć. O piciu trunków z procentami powiedział: "Nie lubię - nie smakuje mi alkohol".

Gdy jako nastolatek wchodził do drużyny 1. FC Koeln
, to wprowadzał go właśnie Tomasz Kłos. Łukasz wspomina: "Spędzaliśmy razem wiele czasu na zgrupowaniach. Tomek sięgał w hotelowym pokoju do lodówki po puszkę piwa, a ja prosiłem o coca-colę".

Puszka piwa, czy lampka wina nie jest problemem
. Gorzej jeśli piłkarz nie potrafi przystopować. Jeśli wypija kilkanaście piw albo kilka butelek wina albo sięga po whisky lub wódkę.

Wojciech Kowalczyk nie boi się mówić prawdy i często powtarza, że pije się wszędzie - także na Zachodzie.

Wydaje mi się jednak, że piłkarze w Hiszpanii, Anglii, czy w Niemczech piją zdecydowanie mniej. "Kowal" w swojej autobiografii opisał, jak kadrowicze do wiaderka zlewali zawartość barków w hotelowych pokojach i tym się raczyli. Trudno sobie wyobrazić takie sceny na zgrupowaniach kadry Niemiec. Opinię publiczną u naszych zachodnich sąsiadów bulwersował Mario Basler, palący papierosa i wypijający kufelek piwa...

Wojtek ma prawo do swojego poglądu
. Faktem jest, że w reprezentacji zagrał 39 meczów, strzelając 13 bramek. Tymczasem Podolski, świętujący niedawno 24. urodziny, zaliczył już 64 spotkania reprezentacji, w których wbił 33 bramki! Łukasz ma szansę pobić oba rekordy Niemiec - i ten w liczbie strzelonych bramek (należący do Gerda Muellera - 68) i ten w liczbie występów (Lothar Matthaeus-150).

Podobnie jak Podolski prowadzi się Miroslav Klose (31. lat - 88 meczów w kadrze, 44 bramki). Kłos, który zna się doskonale także z drugim asem reprezentacji Niemiec ze wspólnej gry w 1. FC Kaiserslautern, przyznaje: "Miro wypija co najwyżej pół piwa, dosłownie moczy usta i tyle". Nic dziwnego, że Klose był jednym z najlepszych piłkarzy dwóch ostatnich piłkarskich Mundiali - w 2002 roku (5 bramek, drugi snajper turnieju po Ronaldo) i w 2006 (5 bramek, król strzelców).

A u nas? Hulaj dusza, piekła nie ma... Nie ma? Piłkarskim piekłem dla biało-czerwonych były ostatnio dwa niezwykle istotne mecze eliminacji mistrzostw świata - ze Słowacją w Bratysławie (1:2) i z Irlandią Północną w Belfeście (2:3).

Przed tym cyklem eliminacji Leo Beenhakker starał się wstrząsnąć kadrowiczami - przykładem sprawa ze Lwowa, kiedy to wyrzucił z drużyny trzech zawodników. Holender podkreślał na konferencji prasowej: "Dla mnie to żadna zabawa, jak ktoś leży na podłodze i nie potrafi powiedzieć, jak się nazywa". Jednak Beenhakker szybko odpuścił banitom, przyznając że lepszych od nich nie ma...

Do drużyny narodowej wkracza młode pokolenie
. Najwyższy czas zerwać z modą na picie, z tymi "powitaniami", czy "pożegnaniami", które zaczęły się już za czasów Andrzeja Strejlaua, a swoje apogeum miały u Henryka Apostela.

Katastrofalna była kadencja Janusza Wójcika...
Nikt mi nie powie, na czele ze szczerym do bólu "Kowalem", że historia naszej reprezentacji ostatnich kilkunastu lat nie potoczyłaby się trochę inaczej, gdyby nie alkohol...

A może przesadzam?
Garrincha, George Best, czy Paul Gascoigne chlali i grali? Z drugiej strony później szybko im przyszło grać o życie...

R.Kołton
Posted by: forty

Re: do poczytania - 28/06/2009 19:47

Dlaczego Ameryka nie kocha Kliczków?



Kiedy Angelo Dundee, trener Muhammada Alego, mówił kilkanaście lat temu, że królami wagi ciężkiej początku XXI wieku będą bracia Witalij i Władymir Kliczkowie, Ameryka żyła jeszcze walkami Mike'a Tysona z Evanderem Holyfieldem.

Warto więc przypomnieć słowa sędziwego Angelo, wyjątkowo trafnie przewidział przyszłość Ukraińców. - Mają wszystko, by rządzić. Po dwa metry wzrostu, siłę i nokautujący cios. Mają też charyzmę, której brakuje innym - przekonywał w 1998 roku Dundee.

Dziś Kliczkowie mają nie tylko doktoraty obronione na ukraińskich uczelniach, piękne domy w różnych częściach świata, wielkie polityczne ambicje (Witalij), ale też pełnię władzy w najcięższej kategorii. Do młodszego Władymira należą mistrzowskie pasy IBF, WBO, a do starszego Witalija - WBC. A gdyby jeszcze zawodowym boksem rządziły jasne reguły, to Władymir powinien mieć też tytuł WBA, gdyż pokonał przecież w minioną sobotę mistrza tej organizacji Rusłana Czagajewa. Ale to tylko kwestia czasu. Pas ten zapewne jeszcze w tym roku wpadnie w ręce Witalija, gdy zmierzy się z Rosjaninem Nikołajem Wałujewem, którego WBA uważa za swojego czempiona.
Dziwią więc opinie, że Kliczkowie nie zasługują na miano mistrzów. Być może nie walczą efektownie, ale skuteczności trudno im odmówić, większość walk przecież rozstrzygają przed czasem. Mimo to nie podobają się Ameryce, bo ta, zapatrzona w siebie, wciąż pamięta Jacka Dempseya, Joe Louisa, Rocky&#8217;ego Marciano i Muhammada Alego. Lennox Lewis też długo musiał tam walczyć o uznanie. Zdobył je, dopiero gdy pokonał Holyfielda i znokautował Tysona.

Kliczowie są w gorszej sytuacji, bo nie mają godnych siebie i sławnych rywali. A tylko wielkie wojny między równymi sobie pięściarzami rodzą mistrzów, których wielbią miliony. Ali miał to szczęście, walcząc z Sonny Listonem, Joe Frazierem, Kenem Nortonem i George'em Foremanem.

Gdyby starszy Kliczko trzy razy bił się z Lewisem i każda z tych walk była tak dramatyczna jak pierwsza i jedyna, którą, prowadząc u wszystkich sędziów, przegrał z powodu kontuzji, prawdopodobnie postrzegano by go teraz inaczej. Władymira również. To nie jego wina, że Chris Byrd i Lamon Brewster w rewanżowych pojedynkach czy Sułtan Ibragimow i ostatnio Rusłan Czagajew nie podjęli z nim walki. A przecież każdy z nich miał wcześniej wielkie sukcesy. Dlaczego?
Odpowiedź jest prosta: szybko zrozumieli, że nie mają szans.
Jedynym godnym rywalem Władymira byłby dziś tylko jego starszy brat, ale taka walka nie wchodzi w rachubę.

Lista tych, którzy mają cień szansy w takiej konfrontacji, niestety jest krótka. Są na niej tylko Rosjanie, Nikołaj Wałujew i Aleksander Powietkin, Ukrainiec Władymir Dimitrenko, Anglik Davide Haye i Amerykanin Chris Arreola. Ten zestaw nie wróży zamachu stanu, ale daje pewność milionowych honorariów. Pełny stadion w Gelsenkirchen podczas walki Władymira Kliczki z Czagajewem to potwierdza. Widać w Europie mają inny gust.
J. Pindera
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 29/06/2009 16:36

Na hazard wydajemy więcej niż na wódkę

Polacy stają się hazardzistami. W ubiegłym roku zostawiliśmy 17 miliardów złotych w automatach do gier, kasynach, u bukmacherów i punktach lotto. Jest to więcej niż wydaliśmy na leki i alkohole wysokoprocentowe.

Do danych ministerstwa finansów dotarł "Puls Biznesu". Jak zauważa gazeta rynek urósł o ponad 40 procent. Najbardziej polskich hazardzistów przyciągnęli jednoręcy bandyci. W 2008 roku do automatów gracze wrzucili ponad 8 i pół miliarda złotych. Jest to o ponad 70 procent więcej niż rok wcześniej.

Tego rodzaju automatów jest coraz więcej. "Na koniec ubiegłego roku stały już w prawie 23 tysiącach pubów, barów czy stacji benzynowych, a ich liczba przekroczyła 46 tysięcy" - pisze "Puls Biznesu". Na tym nie koniec kolejnych 30 tysięcy jest w trakcie uruchamiania.

Na drodze rozwoju tego rynku może stanąć prokuratura, która na wiosne doprowadziła do zarekwirowania przez CBŚ kilkuset maszyn. Jak tłumaczą śledczy wiele maszyn nie spełnia podstawowego wymogu, czyli możliwości jedynie niskiej wygranej. "Zgodnie z ustawą hazardową stawka gry może wynieść do 0,07 euro, a wygrana do 15 euro". Jednak, jak podaje "Puls Biznesu", wielu właścicieli maszyn nie trzyma się tych reguł. "Można jednak grać za wielokrotnie wyższe stawki i wygrać wielokrotnie więcej" - czytamy w gazecie.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 30/06/2009 01:26

Originally Posted By: Baqu
Na hazard wydajemy więcej niż na wódkę

Polacy stają się hazardzistami. W ubiegłym roku zostawiliśmy 17 miliardów złotych w automatach do gier, kasynach, u bukmacherów i punktach lotto. Jest to więcej niż wydaliśmy na leki i alkohole wysokoprocentowe.

Do danych ministerstwa finansów dotarł "Puls Biznesu". Jak zauważa gazeta rynek urósł o ponad 40 procent. Najbardziej polskich hazardzistów przyciągnęli jednoręcy bandyci. W 2008 roku do automatów gracze wrzucili ponad 8 i pół miliarda złotych. Jest to o ponad 70 procent więcej niż rok wcześniej.

Tego rodzaju automatów jest coraz więcej. "Na koniec ubiegłego roku stały już w prawie 23 tysiącach pubów, barów czy stacji benzynowych, a ich liczba przekroczyła 46 tysięcy" - pisze "Puls Biznesu". Na tym nie koniec kolejnych 30 tysięcy jest w trakcie uruchamiania.

Na drodze rozwoju tego rynku może stanąć prokuratura, która na wiosne doprowadziła do zarekwirowania przez CBŚ kilkuset maszyn. Jak tłumaczą śledczy wiele maszyn nie spełnia podstawowego wymogu, czyli możliwości jedynie niskiej wygranej. "Zgodnie z ustawą hazardową stawka gry może wynieść do 0,07 euro, a wygrana do 15 euro". Jednak, jak podaje "Puls Biznesu", wielu właścicieli maszyn nie trzyma się tych reguł. "Można jednak grać za wielokrotnie wyższe stawki i wygrać wielokrotnie więcej" - czytamy w gazecie.


cały artykuł( piwo Baqu)



Dotarliśmy do nieopublikowanych danych resortu finansów o rynku gier i zakładów w 2008 r. Polacy na hazard wydali aż 17,1 mld zł, czyli więcej niż na alkohole wysokoprocentowe i leki! W automatach, kasynach, u bukmacherów i w kolekturach Totalizatora Sportowego (TS) zostawiliśmy prawie tyle, ile w kieszeniach restauratorów lub firm tytoniowych. Pokonanie bariery 17 mld zł oznacza, że rynek hazardu w 2008 r. był aż o ponad 42 proc. większy niż rok wcześniej (12 mld zł). Zdecydowanym liderem wzrostów jest sektor automatów o niskich wygranych (AoNW), czyli tzw. jednorękich bandytów. Na koniec ubiegłego roku stały już w prawie 23 tys. pubów, barów czy stacji benzynowych, a ich liczba przekroczyła 46 tys. W 2008 r. do maszyn gracze wrzucili ponad 8,5 mld zł, aż o 73,2 proc. więcej niż rok wcześniej. Nieźle, uwzględniając, że dopiero pięć lat temu parlament uchwalił ustawę umożliwiającą legalne funkcjonowanie AoNW.
Opanowanie połowy rynku hazardu nie zadowala automaciarzy. W kolejce na uruchomienie czeka kolejne ponad 30 tys. maszyn, już zarejestrowanych przez resort finansów. Na drodze ambitnych planów operatorów AoNW stoją jednak prokuratorzy z wydziału do spraw przestępczości zorganizowanej białostockiej prokuratury. To na ich zlecenie w kwietniu 2009 r. CBŚ zarekwirowało ponad 200 automatów, po kilka od każdej z kilkudziesięciu działających na tym rynku firm. Powód? Podejrzenie, że zajęte maszyny "nie są automatami do gier o niskich wygranych" (firmy bronią się, że wszystkie maszyny są przebadane przez jednostki wyznaczone przez resort finansów i zarejestrowane). Akcja prokuratury ma związek z naginaniem prawa, jakie ujawniliśmy w "PB" w styczniu 2009 r. Zgodnie z ustawą hazardową stawka gry na AoNW może wynieść do 0,07 EUR, a wygrana do 15 EUR. Na prawie wszystkich AoNW można jednak grać za wielokrotnie wyższe stawki i wygrać wielokrotnie więcej (nawet kilkanaście tysięcy złotych). Mimo to miesięczny podatek od maszyny wciąż wynosi tylko 180 EUR, czyli co najmniej trzy razy mniej niż płacony od automatów tzw. wysokohazardowych (w ich wypadku wygrana nie jest ograniczona do 15 EUR), ustawianych w specjalnych salonach i kasynach.
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 02/07/2009 01:09

Piłka nożna najlepszym sposobem na pranie pieniędzy

Piłka nożna to najlepszy sposób na pranie pieniędzy, uchylanie się od podatków i prowadzenie podejrzanych interesów. Może też przyciągać handlarzy żywym towarem - tak wynika z opublikowanego w środę raportu antykorupcyjnego Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD)

Przestępcy coraz częściej wykorzystują piłkę nożną jako pralnię pieniędzy i metodę uchylania się od podatków. Pomaga im w tym globalny wymiar tej dyscypliny i wzrastające potrzeby finansowe klubów - Najpopularniejszy sport świata przyciąga przestępców olbrzymimi transferami i często niejasną księgowością - uważa specjalna jednostka OECD.

- Kluby piłkarskie są postrzegane przez przestępców jako najlepszy środek do prania pieniędzy - czytamy w raporcie jednostki finansowej organizacji.

Takie sporty jak krykiet, rugby, wyścigi konne czy samochodowe również są zagrożone, ale futbol to "oczywisty kandydat", bo globalną popularnością przewyższa wszystkie inne.

Raport wspomina o przypadku, w którym próbowano kupić słynnego włoskiego piłkarza za pieniądze organizacji przestępczej, prowadzącej działalność w środkowych Włoszech.

- Pranie pieniędzy, transakcje wewnątrz jednej struktury, wymuszenia, nieuczciwa konkurencja i inne przestępstwa są tam na porządku dziennym - mówi raport o klubie zamieszanym w ten transfer, nie podając jego nazwy.

Na podstawie 20 przypadków prania pieniędzy w piłce nożnej wysnuwa się wnioski końcowe, że struktura, finansowanie i kultura tego sportu sprzyjają przestępstwom finansowym.

Podaje się też sytuację, w której dwóch piłkarzy ligi angielskiej uchylało się od płacenia podatków - w jednym przypadku chodziło o ukrywanie dochodów z praw do wizerunku, w drugim o kwotę, jaką piłkarz otrzymał za podpisanie kontraktu, jednak nie została ona w nim zawarta, aby ukryć ją przed służbami podatkowymi.

Ogromne zastrzyki finansowe z rajów podatkowych, olbrzymie, irracjonalne kwoty transferowe i sieci bukmacherskie też mogą pomóc przestępcom w ich próbach wyprania pieniędzy.

W walce z tym zjawiskiem istotny jest też wizerunek dyscypliny. Kluby boją się zgłaszania takich przypadków, bo nie chcą stracić wiarygodności i sponsorów. Może się też zdarzyć, że właścicielem klubu jest przestępca, a futbol jest jedynie przykrywką dla jego interesów - wtedy nikt nawet nie pomyśli o zgłaszaniu nieprawidłowości.

Raport wspomina też o kilku klubach, które w kłopotach finansowych wspierane były przez podejrzanych biznesmenów.

Inwestorzy otrzymują "wyprane" pieniądze z powrotem poprzez sprzedać klubowego wyposażenia czy usług za zwiększone kwoty lub przez sprzedać praw telewizyjnych, biletów, graczy i gadżetów.

Międzynarodowe transfery młodych piłkarzy mogą też przyciągać handlarzy żywym towarem, czytamy w raporcie.

Jako sposób na poprawę sytuacji, poleca się zbudowanie większej świadomości i ulepszenia nadzoru nad klubami, które powinny też być przejrzyste finansowo.

W czerwcu pobity nowy finansowy rekord - Real Madryt kupił z Manchesteru United Cristiano Ronaldo za 93 mln euro.

Na świecie jest 38 milionów zarejestrowanych piłkarzy oraz 5 mln sędziów i działaczy.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 05/07/2009 01:55

Nazwiska

Napiszę o czymś, co niby jest oczywiste, ale warto wyjaśnić. O imionach, nazwiskach i przydomkach piłkarzy brazylijskich.

Pełne nazwisko Brazylijczyka (czy Brazylijki) składa się
standardowo z imienia, drugiego imienia, nazwiska matki oraz nazwiska ojca. W takiej właśnie kolejności. Musi zawierać conajmniej jedno imię i conajmniej jedno nazwisko, a maksymalnie można posiadać dwa imiona i cztery nazwiska (rodziców oraz dziadków). Prawo nie determinuje kolejności nazwisk, ale tradycyjnie nazwiskiem ostatnim jest nazwisko ojca. Przepisy pozwalają także na dodanie ksywki, pod którą osoba jest powszechnie znana (np. prezydent Brazylii Lula), do oficjalnego pełnego nazwiska.

Z powodu długości nazwiska brazylijscy piłkarze (inni sportowcy także) występują na boisku pod jego skróconą formą bądź używając pseudonimu. Najczęściej znani są pod pierwszym imieniem (np. Ronaldo), ale równie często spotyka się ksywki z dzieciństwa (Pele, Kaka, Deco, Vampeta, Biro Biro, Dunga, Dida) lub kombinację obu (Serginho Chulapa, Claudio Cacapa, Alexandre Pato), imię i ostatnie nazwisko (Julio Baptista), drugie imię (Hernanes, Miranda) czy oba imiona (Julio Cesar). Dodaje się także do imienia, nazwiska lub ksywki przymiotnik (może występować też sam) wskazujący na miejsce pochodzenia piłkarza (Wellington Paulista, Juninho Pernambucano, Alex Mineiro, Junior Baiano, Tcheco). Nierzadko używa się także samego nazwiska (Souza, Gomes, Falcao). Kapitan mistrzów świata z 1970 Carlos Alberto Torres znany jest w Brazylii pod pełnym nazwiskiem. Forma imienia może też zależeć od wieku piłkarza (młody Ronaldinho, starszy Ronaldo, weteran Ronald&#227;o).

W Europie kibice czy dziennikarze często nie znają tych zasad i tworzą jakieś dziwne zbitki typu "Ricardo Kaka" (widziałem taką!). Kaka w Brazylii to Kaka i nic więcej. Poza tym słowo "Kaka" ma być zdrobnieniem od imienia Ricardo, więc "Ryszard Rysio" brzmi nieco głupio. W ogóle zmienianie przez europejczyków nazwisk pod jakimi Brazylijczycy występują na murawie jest nieporozumieniem. Czasami koniecznie chcą wstawiać imię i nazwisko (pewnie do jakichś komputerowych rubryk), co daje absurdalne efekty.

Warto jeszcze dodać, że w kulturze brazylijskiej prawie w ogóle nie używa się nazwisk w sytuacjach nieformalnych
. Ludzie zwracają się do siebie niemal zawsze po imieniu lub pseudonimie (często nawet znając osobę dłużej nie znamy jej nazwiska, ba, z powodu pseudonimu możemy nie znać i imienia). Wyjątek stanowi tylko duża różnica wieku, albo szczególna grzeczność. Wtedy używa się zwrotów "Pan/Pani", ale i tak mówi się: "Seu Joao!" (Panie Janku!) lub "Dona Teresa!" (Pani Tereso!) - nigdy "Panie Scolari!". A kiedy jest się obcokrajowcem, mówienie na "ty" przychodzi znacznie łatwiej i problem znika niemal zupełnie.
SPaulo
Posted by: forty

Re: do poczytania - 07/07/2009 01:44

Można stawiać pomnik

Cytat:



Po ostatniej piłce wimbledońskiego finału pomyślałem sobie o przeznaczeniu, które musi wpływać na nasze życie.

Rok temu Roger Federer, lider męskiego tenisa, przegrał na londyńskim trawniku mecz stulecia z Rafaelem Nadalem i w konsekwencji zaraz potem stracił pozycję nr 1.
Reputację uratował na krótko, w Nowym Jorku. Cztery miesiące później w Melbourne płakał na korcie jak bóbr po kolejnej bolesnej porażce z chłopakiem z Majorki i cokół pod pomnik najlepszego tenisisty wszech czasów wciąż stał pusty.
Ale wiosną tego roku wszystko się odwróciło.
Na pewno znaczenie miały kontuzje rywali albo ich słabsza forma, ale tak naprawdę Federerowi pomógł przede wszystkim własny geniusz. W Paryżu odwrócił losy trzech przegranych już właściwie pojedynków: z Jose Acasuso, Tommym Haasem i Juanem Martinem Del Potro. W Londynie przez cały turniej szedł jak burza, ale w finale poczuł presję i zagrał mniej agresywnie. Mimo to wyszedł w tie-breaku drugiego seta z opresji, z której na dobrą sprawę nie ma wyjścia, a w piątej partii, dłuższej od kobiecego finału, przypominał szachowego arcymistrza zręcznie omijającego wszystkie pułapki.

Federer definitywnie przeskoczył wszystkich sławnych kolegów zgromadzonych w niedzielę w loży królewskiej
, a ponieważ zapowiedział, że nie odkłada rakiety, to w przyszłości będzie się mierzył już tylko z własnymi rekordami. Znany z sentymentalnych reakcji Szwajcar przyjął wszelkie hołdy bez emocji. Za to- o paradoksie -łez nie potrafił powstrzymać pokonany Andy Roddick. Chłopak z Teksasu zagrał w Londynie turniej życia. Nie dość, że popsuł Brytyjczykom święto z Andym Murrayem w roli głównej, to jeszcze prawie skradł finałowy spektakl samemu Federerowi i omal go nie pokonał.

Na londyńskiej trawie atak przy siatce niestety wyszedł z mody
, ale wciąż górą są tam przede wszystkim ludzie doświadczeni. Na końcu rywalizacji w singlu oraz w deblu zostali w stawce dwaj żonaci dżentelmeni z rakietą, ojcowie albo ludzie właśnie oczekujący potomków, no i dwie panie zbliżające się do końca swoich karier.

Jeśli idzie o polskie akcenty, to ćwierćfinał Agnieszki Radwańskiej raz jeszcze określił jej miejsce w szyku. Szlagierem był ogromnie krytyczny wobec córki wywiad taty potwierdzający wszystko, o czym od dawna szepcze się w środowisku tenisowym. Rzadko się zdarza, by trener samemu sobie wystawił tak krytyczną cenzurkę.
K.Stopa
Posted by: forty

Re: do poczytania - 07/07/2009 13:02

Marzyłem, by być kimś takim jak Boris Becker, wywiad z Królem Rogerem

Jak niedzielny mecz z Amerykaninem Andym Roddickiem wypada w Pana ocenie, na tle poprzednich Pańskich finałów Wimbledonu?
Był ogromnie ciężki, bo Andy grał wspaniale. Ja miałem przewagę doświadczenia. Wiedziałem, jak się rozgrywa piąty set w finale Wimbledonu . On nie, bo nigdy wcześniej nie miał takiej okazji. Tym razem było inaczej niż z Rafą Nadalem rok temu, gdy rozegraliśmy mecz oceniany jako klasyk. Tenis Nadala opiera się na grze z linii końcowej, podczas gdy Roddick atakuje serwisem i świetnie zagrywa returny. Gra w sposób bardziej klasyczny na trawie. Przez większość meczu nie mogłem sobie poradzić z tym jego serwisem. Tym większa jest moja satysfakcja, że w końcu udało mi się przełamać jego podanie.

Co poza serwisem w grze Andy'ego Roddicka zagroziło Panu najbardziej?
Jego odważne rozgrywanie punktów, wiara i ogromna wola walki. To jeden z najrówniej grających zawodników ostatnich lat. Odkąd pamiętam, jest w czołowej dziesiątce rankingu. Miło, że znów doszedł tu do finału, bo lubię z nim grać. To nasz trzeci mecz o tytuł w Wimbledonie . Tyle razy graliśmy też przeciw sobie w różnych turniejach. Jesteśmy niemal w tym samym wieku.


Porażka była dla Amerykanina bardzo bolesna.
Taki jest niestety ten sport. W tenisie może być tylko jeden zwycięzca. Sam wiem, jak boli taka porażka. Rok temu sam czułem się podobnie po przegranej z Nadalem. Ale z drugiej strony Andy może być z siebie dumny, bo rozegrał wspaniałe spotkanie. Na pewno się nie podda. Przed nami sezon na amerykańskich twardych kortach, jestem pewien, że Andy wróci na nie silniejszy niż kiedykolwiek.

Był Pan szczególnie zdenerwowany, stając przed szansą pobicia rekordu Pete'a Samprasa w liczbie wygranych turniejów wielkoszlemowych?

Presja pojawia się przy każdym takim finale. Koncentrujesz wszystkie siły na tym właśnie meczu, bo wiesz, że później nie ma już następnego. Wiedziałem, że w finale muszę dać z siebie wszystko. Teraz robię sobie wolne na parę tygodni. Szansa pobicia rekordu była częścią wielkiego meczu, jaki rozegraliśmy z Andym. Dawała mi dodatkową motywację w ważnych momentach spotkania.

O takich chwilach marzył Pan pewnie jako chłopiec?

Od zawsze chciałem być tenisistą albo piłkarzem. Pamiętam, jak siedziałem w pokoju dziennym i oglądałem któryś z finałów Beckera z Edbergiem. Chciałem być jak oni. Ważne, żeby mieć takiego idola. To pcha cię do przodu. Wygrywasz mecz z jakimś kumplem i udajesz, że właśnie zdobyłeś tytuł na Wimbledonie. Wtedy to wydawało się takie surrealistyczne. To niesamowite, że udało mi się wspiąć aż tak wysoko.

Sukces wimbledoński znaczy więcej niż każdy inny?

Cieszę się, że pobiłem rekord akurat tu. Ten turniej zawsze był dla mnie szczególny. O tym marzyłem jako junior. Tu 6 lat temu zdobyłem mój pierwszy tytuł wielkoszlemowy. Dziś bijąc rekord 15. zwycięstw w Wielkim Szlemie, zatoczyłem koło. Tu się to zaczęło i tu się dopełniło. Oczywiście jestem daleki od kończenia kariery.

W czasie meczu na trybunach niespodziewanie pojawił się sam Pete Sampras.
Jego obecność w tym finale wiele dla mnie znaczy. Mam wrażenie, jakbym dzielił z nim ten moment. Wciąż ma ode mnie jeden wimbledoński tytuł więcej. On darzy mnie szacunkiem, a ja jego. Gdy zobaczyłem go w loży, nagle poczułem tremę, choć już dawno jej nie miewam. Od wczoraj wiedziałem, że przyjedzie, ale tak naprawdę obiecał mi to już dawno. Miał nadzieję, że będę bił jego rekord na US Open, bo wtedy miałby niedaleko. Najgorsze byłoby oczywiście Australian Open. Londyn wypada w pół drogi, chyba w sam raz.

Co ma pan napisane na koszulce?
Nie widać linii mety. Jestem daleki od finiszu.
roz.A.Depowska
Posted by: forty

Re: do poczytania - 10/07/2009 02:31

Bayern bez charakteru


Przez osiem lat Bayern Monachium nie przebrnął ćwierćfinału Champions League zmieniając się z europejskiej potęgi, w zespół drugiej kategorii. Stracił też opinię drużyny niezłomnej. Czas pomyśleć o powrocie do korzeni

Powaga, praca, dyscyplina - czy to nie paradoks, że naczelne zasady niemieckiej piłki graczom Bayernu będzie wpajał Holender? Louis van Gaal zobligował piłkarzy (włącznie z Riberym) do podpisania kodeksu postępowania. - Współżyć bez jasnych reguł, jest trudno - wyjaśnił.
Kilka dni temu kuszony przez Real Madryt i Zinedine'a Zidane'a francuski skrzydłowy nie przyszedł na trening, co bardzo poruszyło szefów klubu. Bayern może być lepszy, lub gorszy, ale musi mieć zasady. Tak było w czasach, gdy piłkarzami byli jego dzisiejsi prezesi. Może jednak Rummenigge, Beckenbauer, albo Hoeness sami są sobie winni?
Louis van Gaal to nie jest paradoks, raczej znak czasu. Już od dawna Bayern przestał być zespołem o mentalności niemieckiej, co paradoksalnie sukcesów mu jednak nie przyniosło. Ostatni triumf na swoją miarę odniósł w 2001 roku, kiedy na San Siro wygrał po karnych z Valencią finał Champions League. Bohaterami tamtego mało efektownego meczu (gole zdobywano tylko z jedenastu metrów) byli Effenberg i Kahn. Dziś symbolami klubu są obcokrajowcy Ribery i Luca Toni - obaj niepewni, czy w Bayernie chcą w ogóle grać.
Kryzys niemieckiej piłki, o którym zaczęło być głośno po dwóch spektakularnych porażkach kadry w finałach mistrzostw Europy (2000 i 2004) spowodował, że prezesi "FC Hollywood" uznali tamtejszy futbol za niezdolny do wychowania gwiazd godnych jednej z najlepszych drużyn na kontynencie. Bayern stał się otwarty, międzynarodowy, czyli jak wszystkie kluby Europy. Naturalne jest, że zatrudnia graczy z zagranicy, problem zaczyna się w chwili, gdy to oni, a nie ich pracodawca określają charakter klubu i drużyny. Z zespołu walczaków, który nigdy się nie poddaje, Bayern stał się "paczką" himeryczną, bez nadzwyczajnego charakteru. Kolos z Bundesligi zatracił więc swoją największą wartość, a dopuściły do tego rządzące nim niemieckie legendy.
Budowa najpiękniejszego stadionu świata Allianz Arena miała dać Bayernowi nowe możliwości. Na razie jednak "FC Hollywood" ma kłopoty nie tylko w Europie, ale i w Bundeslidze, gdzie powinien być hegemonem. W tym roku tytuł odebrał mu Wolfsburg, przed rokiem klub z Bawarii nie zakwalifikował się nawet do Champions League. Przez osiem ostatnich edycji tych rozgrywek nie przebrnął ćwierćfinału. Dla czterokrotnego triumfatora Pucharu Europy, to nawet nie porażka, ale klęska.
Bayern stał się na kontynencie klubem drugiej kategorii nie dorównując nie tylko zespołom Premier League, Primera Division i Serie A. A przecież przez dekady należał do ścisłej czołówki. Kwietniowa klęska z Barceloną na Camp Nou (0:4) była pierwszą w historii porażką, jaką Bawarczycy ponieśli w oficjalnym spotkaniu z klubem z Katalonii. Dopiero w ćwierćfinale ostatniej edycji Champions League wielka Barca po raz pierwszy poznała jak to jest wyrzucić Bayern z jakichkolwiek rozgrywek!
Oczywiście Budnesliga nie jest miejscem, gdzie gracze zarabiają najwięcej, więc marzeniem Cristiano Ronaldo gra w Bayernie z pewnością nie jest. Trzy lata temu bawarski klub poniósł symboliczną stratę - kapitan reprezentacji Niemiec Michael Ballack, na którym chciał budować swoją przyszłość, czmychnął do Chelsea. Podrażniony porażkami na wszystkich frontach Bayern sprowadził właśnie graczy dobrych, ale nie wybitnych: Olica, Mario Gomeza i Tymoszczuka. To także pokazuje jego miejsce w europejskiej hierarchii, choć zakusom Realu na Ribery&#8217;ego dzielnie się opiera.
Bezwzględnie jednak solidność, kult ciężkiej pracy i niezłomnego charakteru podupadły w klubie w ostatnich latach. Bayernu nie stać na model Realu, czy Chelsea, musi szukać swojej drogi prowadzącej go z powrotem na szczyt. Trzeba znaleźć Kahnów i Effenbergów, czyli po prostu wrócić do korzeni. Pierwszym krokiem ma być kodeks van Gaala.

"Docent"
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 10/07/2009 19:51

2009-07-10
Obalony mit o e-hazardzie
Bezpodstawność jednej z oklepanych tez na temat hazardu online mówiącej o tym, że rozrywka ta służy praniu brudnych pieniędzy, została wykazana w nowej analizie przygotowanej przez firmę MHA Consulting na zlecenie branżowej organizacji Remote Gaming Association.





Główne wnioski przeprowadzonej analizy :

- brak przykładów powiązań między hazardem online a praniem brudnych pieniędzy i finansowaniem terroryzmu wskazuje na to, że ryzyko wystąpienia takiego zjawiska jest niskie

- branża e-hazardowa jest mocno zaangażowana w zapobieganie i wykrywanie prania brudnych pieniędzy i finansowania terroryzmu; operatorzy spełniają wymagania narzucone im przez kraje, w których są zlokalizowani i współpracują z władzami tych krajów

- chociaż nie ma sektora gospodarki, który byłby odporny na zagrożenia kryminalne, nic nie wskazuje na to, że branże e-hazardowa jest szczególnie podatna na zagrożenie prania brudnych pieniędzy i finansowania terroryzmu

- hazard online nie jest szczególnie wygodną formą prania brudnych pieniędzy ponieważ: dane gracza są znane; transakcje finansowe między graczem a operatorem zapisywane są w formie elektronicznej, podobnie jak wszystkie zawierane zakłady

MHA Consulting stwierdziła, że dzięki regulacjom ustawowym oraz wewnętrznym regulacjom firm ryzyko prania brudnych pieniędzy przez hazard online zostało efektywnie zredukowane. Nie ma żadnych przykładów na występowanie tego groźnego zjawiska w krajach, które uregulowały branżę e-hazardową.

Powyższe wnioski poparte zostały analizą systemów koncesjonowania e-operatorów w krajach europejskich. Wykorzystano też międzynarodowe inicjatywy służące wykrywaniu prania brudnych pieniędzy - standardy European Money Laundering Directives oraz Financial Action Task Force (FATF).

MHA zaznaczyła jednak, że branża e-hazardowa powinna zachować czujność w kontekście wspomnianych zagrożeń. Zarekomendowano dalszą współpracę z władzami i wszelkimi instytucjami, które mogą być w tym pomocne.

- W przeszłości połączenie błędnego postrzegania sprawy i dezinformacji prowadziło do dość powszechnego przekonania, że pranie brudnych pieniędzy jest charakterystycznym problemem hazardu internetowego. Jest rzeczą oczywistą, że to nieprawda i mamy nadzieję, że ta analiza przyczyni się do obalenia tego mitu i wprowadzi obiektywizm do dyskusji e-hazardzie. - komentuje sprawę dyrektor RGA, Clive Hawkswood.

- Jednakże jesteśmy wciąż relatywnie młodą branżą z relatywnie nowymi regulacjami w zakresie prania brudnych pieniędzy. Przed nami czekają wyzwania, nie możemy spocząć na laurach i z pewnością powinniśmy zastosować się do rekomendacji zawartych w analizie. Jest to obszar działań w którym musimy pozostać aktywni i kontynuować nasz wysiłek, indywidualnie i zbiorowo, z ustawodawcami, odpowiednimi instytucjami, grupami takimi jak FATF itd. - dopowiada Hawkswood. / NB

reviewed-casinos.com
Posted by: forty

Re: do poczytania - 13/07/2009 03:11

Rekord?

Derbowy (stan Pernambuco) mecz Santa Cruz (Recife) - Central (Caruaru) w CZWARTEJ lidze brazylijskiej oglądało - uwaga! - 45 tys. luda!!!

CZTERDZIEŚCI PIĘĆ TYSIĘCY!!! (Dokładnie: 45 007)

Nie będę mówił, że to rekord Świata, bo nie mam danych ze wszystkich IV lig na świecie, ale spokojnie można to nazwać czymś niezwykłym i wartym odnotowania. Dodam, że IV liga istnieje w Brazylii dopiero od tego roku, a na trzech wyższych poziomach gra łącznie 60 drużyn, a więc podobnie jak w Anglii.

Oczywiście, gdyby to zdarzyło się w Anglii właśnie lub Hiszpanii bądź Francji, każdy dziennik telewizyjny trąbiłby o tym na cztery strony. Ale skoro zdarzyło się to w nieeuropejskiej Brazylii, żaden "fachowy" i "profesjonalny" portal się o tym nie zająknie. Bo niby skąd ma o tym wiedzieć? Założę się, że Lech jest jedną z niewielu osób, która o tym napisała.

Kilka tygodnii temu natrafiłem na informację w jednym z naszyc
h "największych" dzienników, że podczas meczu III ligi niemieckiej (Fortuna Düsseldorf - Werder Brema B) na widowni zasiadło 50 tys. kibiców, bo Fortuna walczyła o awans. Podano, że to rekord (chyba Niemiec) i że poprzedni, należący do tego samego stadionu i drużyny, wynosił 27 375 widzów... Bardzo się tym zachwycano.

Liczba ta nie zrobiłaby zapewne na dziennikarzach zbyt dużego wrażenia, gdyby wiedzieli, że pod koniec 2007 roku na mecze Bahii z Salvadoru, grającej wtedy też w III lidze i też o awans, przychodziło (kilka razy z rzędu!) prawie 60 tys. kibiców, a rekord wyniósł 60 007 (też "007"...). Tego nikt w Europie nie dostrzegł, choć to fenomen na skalę światową. Dostrzegli natomiast inną rzecz: jedna z trybun stadionu Fonte Nova, który przyjął tylu chętnych, zawaliła się (czy raczej zerwała się podłoga w jednym z rzędów) podczas ostatniego meczu - Bahia właśnie uzyskiwała awans - i zginęło 7 osób.

Stadion wbrew pozorom nie był przeludniony (jego pojemność szacowano na ok. 80 tys.), a po prostu stary i nienadający się do użytku. Dziś już chyba jest zburzony, ale pewności nie mam.

Mecz Santa Cruz - Central zakończył się remisem 2-2.

Polones

tu amatorski filmik z tego meczu
Posted by: forty

Re: do poczytania - 15/07/2009 00:06

Silni, zwarci, gotowi

Tym razem wszyscy czołowi zawodnicy potwierdzili, że chcą grać w reprezentacji Polski.

Drużyna może być jeszcze mocniejsza, jeśli prezydent Lech Kaczyński podpisze wniosek o nadanie polskiego obywatelstwa Amerykaninowi Davidowi Loganowi.
Bardzo istotne jest również, że czołowi zawodnicy rozpoczną przygotowania z już podpisanymi kontraktami na przyszły sezon. W takiej sytuacji łatwiej jest skoncentrować się wyłącznie na szykowaniu formy na mistrzostwa.
Najbardziej komfortowo z kadrowiczów może się czuć Marcin Gortat. Jedyny Polak w NBA, po udanych występach w zespole Orlando Magic, stał się w ostatnich dniach jednym z najlepiej zarabiających polskich sportowców. Kontrakt, jaki podpisał z Dallas Mavericks, gwarantuje mu w najbliższych pięciu latach zarobki o łącznej wysokości 33 953 200 dolarów. Drugi z zawodników podkoszowych Maciej Lampe przeniósł się niedawno z Chimki Moskwa do słynnego Maccabi Tel Awiw. Podpisał tam roczny kontrakt z opcją przedłużenia o kolejny sezon.
Kolejny środkowy Szymon Szewczyk (Lokomotiw Rostów) gra właśnie w lidze letniej NBA w Las Vegas. Czwarty z naszych eksportowych koszykarzy Michał Ignerski po trzech latach gry w Cajasol Sewilla, gdzie był kapitanem i najlepiej zarabiającym graczem drużyny, przeniósł się do innego zespołu -hiszpańskiej ACB - Bruesy GBC San Sebastian.
Nie wszyscy kadrowicze już podpisali kontrakty na nowy sezon. Wciąż zastanawia się Łukasz Koszarek, który ma oferty i z kraju, i z zagranicy. Z jego dotychczasowym klubem Anwilem Włocławek związał się natomiast Krzysztof Szubarga, kolega i rywal w reprezentacji na pozycji rozgrywającego.
Paweł Kikowski, zdobywca Pucharu Polski z Kotwicą Kołobrzeg, który w minionym sezonie ligowym wsławił się m.in. tym, że w zwycięskim meczu z Polpharmą Starogard Gdański zdobył dla swojego zespołu 20 punktów z rzędu, był w czerwcu na Florydzie, gdzie trenował pod okiem słynnego rozgrywającego NBA i reprezentacji USA Tima Hardawaya. Teraz, podobnie jak Robert Skibniewski grający dotychczas w czeskim BK Prostejov, jest bliski podpisania kontraktu z wicemistrzem Polski Turowem Zgorzelec, gdzie trenerem ma zostać Andrej Urlep, ostatni szkoleniowiec kadry przed Katzurinem.
Klub ze Zgorzelca prowadzi także rozmowy z kapitanem reprezentacji Adamem Wójcikiem, najbardziej doświadczonym zawodnikiem, legendą polskiej koszykówki.Polska rozpoczyna mistrzostwa Europy meczami we Wrocławiu: z Bułgarią, Litwą i Turcją (7, 8 i 9 września).
M.Ceglinski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 17/07/2009 01:39

[b]Piotr Małachowski jest w tej chwili drugim dyskobolem na świecie. Dalej rzuca tylko Estończyk Gerd Kanter. Taka sama była kolejność na igrzyskach w Pekinie.


We wtorek po konsultacji u dr. Roberta Śmigielskiego jeden z naszych najlepszych lekkoatletów nie jest już taki pewien, czy podczas mistrzostw świata w Berlinie w ogóle wystartuje.


Diagnoza nie była zbyt ciekawa: zwapnienie, naciągnięcie więzadła środkowego palca prawej ręki. Na razie mają mi pomóc środki przeciwbólowe - analizuje zmartwiony mocarz.

Nie tak miał wyglądać ten sezon. Małachowski po zdobyciu srebrnego medalu olimpijskiego przerzucił setki ton żelastwa na treningach w przerwie zimowej. Oczekiwania były duże.

Chcę zbliżyć się do granicy 70 m
- zapowiadał zawodnik WKS Śląsk Wrocław.
Wielki jak niedźwiedź chłop nie rzuca słów na wiatr. Już w maju o 10 cm pobił własny rekord Polski wynikiem 68,75.

Ale w maju zaczął mi dokuczać palec
. Początkowo miałem nadzieję, że jakoś mi przejdzie. W życiu oddałem tysiące rzutów, więc to nie pozostaje bez wpływu na ręce - dodaje Piotr.
Ból jednak nie ustępował. Dyskobol z czasem rzucał coraz mniej na treningach.
Doszło do tego, że teraz w ogóle nie mogę brać do ręki dysku. Rzucam specjalnymi kulami - tłumaczy zawodnik.

Najbliższy start ma zaplanowany na 25 lipca[/b]. W Barcelonie wystartuje po... 2-3 treningach z dyskiem. Nawet do udziału w tych zawodach będzie musiał wziąć środki uśmierzające ból.

Zobaczę, jak daleko rzucę w lipcu i na mistrzostwach Polski
. Jeśli to będą wyniki poniżej 65 m, podejmę decyzję o rezygnacji ze startu w mistrzostwach świata w Berlinie - dodaje Małachowski.
Dla biało-czerwonych byłby to dotkliwy cios. Dyskobol jest jednym z nielicznych kandydatów do medalu. Miejsca w czołówce światowych rankingów zajmują jeszcze: Monika Pyrek w skoku o tyczce i mistrz olimpijski w pchnięciu kulą Tomasz Majewski.

Jestem wkur... wkurzony. Fizycznie czuję się doskonale. Na siłowni czy podczas zajęć ogólnorozwojowych nic mi nie jest. Tylko ten palec... Jedyną rzeczą, której nie mogę robić, to rzucać dyskiem - mówi zawodnik.

Nie poddaje się jednak. Teraz ćwiczy na zgrupowaniu w Spale. Pociesza się, że wychodził już z podobnych opresji. W ubiegłym roku stracił wiosną 3,5 tygodnia treningów z powodu urazu mięśnia piersiowego i barku. Potrzebował miesiąca, po tym następnego, by wrócić do formy. Czasu jest więc niewiele.

Finał dysku w Berlinie odbędzie się 19 sierpnia, to za 34 dni
, a Małachowski cały czas zmaga się z bólem i nie jest w stanie normalnie trenować. Wyniki w zawodach też odbiegają od jego rekordu życiowego. Potwierdza to choćby start w Madrycie tydzień temu. Wówczas uzyskał zaledwie 64,57 m.
Po całej pielgrzymce do lekarzy specjalistów Małachowski zdaje sobie sprawę, że prawdopodobnie będzie potrzebował operacji i nie wystartuje w mistrzostwach. Jego trener Witold Suski stoi po stronie zdrowia zawodnika i uważa, że trzeba wyleczyć palec nawet kosztem przerwy, by móc walczyć przez kolejne lata o najwyższe laury.

Polak nie ma się gdzie spieszyć
. Małachowski to 26-latek. Lider rankingów Kanter ma 30 lat. Przez ostatnią dekadę królował w rzutni Litwin Virgilijus Alekna (37 lat).

O.Berezowski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 21/07/2009 13:17

Czterdzieści lat od wojny futbolowej




"Dzisiaj szósta wieczorem rozpoczęła się wojna Hondurasu z Salwadorem" - pisał z Tegucigalpa do PAP Ryszard Kapuściński 14 lipca 1969 roku, kiedy armie obu krajów przekroczyły granicę. Wojna trwała 100 godzin, kosztowała życie 6 tys ludzi. Pretekstem był mecz piłkarski eliminacji do Mundialu w Meksyku

"Wojna futbolowa" - Kapuściński wymyślił ten termin jakiś czas po jednym z najbardziej absurdalnych konfliktów w dziejach świata. Dwa małe państwa Ameryki Środkowej przez sto godzin dokonywały rzezi ostrzeliwując się i bombardując. Kapuściński był wtedy korespondentem Polskiej Agencji Prasowej w Meksyku, jak pisał w swojej książce, do wyjazdu do stolicy Hondurasu namówił go Luis Suarez, redaktor tygodnika "Siempre". Było to niedługo po porażce drużyny narodowej Hondurasu z Salwadorem w eliminacjach meksykańskich MŚ'70.

Wszystko zaczęło się 8 czerwca, gdy obie jedenastki stanęły naprzeciw siebie pierwszy raz. Tłum mieszkańców Hondurasu nękał całą noc piłkarzy Salwadoru. Nazajutrz, na boisku, ci opierali się ich drużynie do 90. minuty. Wtedy Roberto Cardona zdobył bezcennego gola dla Hondurasu. Fanka drużyny z Salwadoru, 18-letnia Amelia Bolonios, która oglądała mecz w telewizji złapała rewolwer ojca i przestrzeliła sobie serce, bo jak napisał następnego dnia dziennik "El Nacional" "nie mogła znieść, że jej ojczyzna została rzucona na kolana". Podczas pogrzebu za trumną dziewczyny szedł prezydent kraju, a za nim cała przegrana drużyna, która za chwilę, w drugim meczu w San Salwadorze miała wziąć rewanż.

Piłkarzy Hondurasu przywieziono na stadion "Biały kwiat" wozami pancernymi. Tłum rozwścieczonych Salwadorczyków atakował ich od samego przyjazdu. Wiedzieli, że tylko przegrana może uratować im życie. Kapitana Hondurasu wspomina nawet o domowej produkcji bombie, którą rzucono w ich kierunku, a która nie wybuchła. Po meczu zabito dwóch fanów z Hondurasu, innych pobito, spalono im samochody. Wieczorem granica obu krajów została zamknięta. To właśnie ten mecz posłużył, jako bezpośredni pretekst do wojny.

Ale był jeszcze trzeci. 27 czerwca, na Estadio Azteca w mieście Meksyk, czyli obiekcie neutralnym piłkarze Hondurasu i Salwadoru zagrali decydujące starcie. Porządku pilnowało pięć tysięcy uzbrojonych policjantów. Salwador zwyciężył 3:2. Mauricio "el Pipo" Rodríguez, który zdobył decydującego gola, do dziś nie może zaakceptować jego konsekwencji. Tymczasem pułkownik Armando Velazquez ambasador Hondurasu oznajmił swoim piłkarzom, że stosunki z Salwadorem zostały zerwane i, że będzie wojna.

Konflikt zaczął się 14 lipca. Kosztował życie od 3 do 6 tys osób (według różnych źródeł). Mecze drużyn narodowych, były rzecz jasna tylko pretekstem, dziś wspominający je sędziwi piłkarze obu drużyn proszą świat, by o tym pamiętał.
W rzeczywistości główną przyczyną sporu byli salwadorscy chłopi, którzy przez lata osiedlali się na przygranicznych terenach Hondurasu. Honduraski rząd jakiś czas to akceptował, ale w końcu postanowił zmusić ich do opuszczenia kraju, by odzyskać ziemię. Wojskowe władze Salwadoru obawiały się powrotu dużej liczby biedaków. Po meczu w San Salwadorze honduraskie radio zaapelowało do rodaków o wypędzenie Salwadorczyków z honduraskiej ziemi. W Salwadorze doszło do masowych demonstracji przeciwko Hondurasowi. Doprowadziło to do zerwania stosunków między krajami.

Wojna została zakończona 18 lipca po interwencji Organizacji Państw Amerykańskich, jednak napięcie między krajami trwało aż do 1972 roku. 30 października 1980 roku Salwador i Honduras podpisały traktat pokojowy i zagrały ze sobą mecz piłkarski.

Kapuścińskiego poznałem w 1998 roku, przy okazji mundialu we Francji robiłem z nim wywiad o sile oddziaływania i magii futbolu. Przytaczał wiele niezwykłych przykładów z Afryki, Ameryki Łacińskiej, Europy i Azji. Próbował też wyjaśnić, kiedy i gdzie narodziła się w nim futbolowa pasja. Nie znał wszystkich bieżących wyników, a mimo to piłka była jedną z jego miłości. Bywała też kluczem do rozwikłania wielu zagadek świata - z pozoru nie mających z nią nic wspólnego. Z Kapuścińskim był jednak jeden problem: bardziej niż mówić, lubił słuchać.
wolowski
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 21/07/2009 15:51

Barcelona chce mieć kłopoty

Michał Kołodziejczyk 20-07-2009, ostatnia aktualizacja 20-07-2009 03:07

Zlatan Ibrahimović blisko Camp Nou. To ma być odpowiedź na zakupy Realu Madryt. Trener Josep Guardiola dużo ryzykuje



Inter długo odrzucał oferty klubów, które chciały kupić Ibrahimovicia. Real proponował nawet 70 milionów euro, ale w Mediolanie nikt nie chciał słyszeć o odejściu gracza, którego umiejętnościami zachwycali się wszyscy, a najbardziej on sam.

W Interze zarabiał 12 milionów euro rocznie, był najlepiej opłacanym piłkarzem świata, mimo że zwykle zawodził w najważniejszych meczach, a zachowaniem dawał pożywkę tanim gazetom. Budował wizerunek najlepszego piłkarza na świecie, przyznawał, że lepszy od niego był tylko Marco van Basten.

Syn Beenhakkera


Ibrahimović od zawsze sam stawiał się w centrum świata i wymagał specjalnego traktowania. Historia jego kłótni z trenerami i kolegami z drużyny jest prawie tak długa jak historia jego pięknych goli.

Barcelona za Szweda zaproponowała Interowi 40 milionów euro oraz odstąpienie Aleksandra Hleba i Samuela Eto&#8217;o. Trener zespołu z Katalonii Josep Guardiola, który nie radził sobie z trudnym charakterem Eto&#8217;o, nie wiedzieć czemu, liczy na to, że ujarzmi Ibrahimovicia.

Zlatan to Szwed tylko z paszportu. Ojciec Sefik jest Bośniakiem, matka Jurka &#8211; Chorwatką. Wyjechali do Malmö na początku lat 60. Ibrahimović wychowywał się w dzielnicy Rosengard, która od faveli Rio de Janeiro różni się tylko wyższym standardem budynków.

Zlatan grał w lokalnej drużynie o nazwie Balkan, gdzie poza dziećmi uchodźców z ogarniętej wojną Jugosławii występowali synowie uciekinierów z Afryki, głównie z Somalii. Do Malmö FF trafił w wieku 14 lat, a jego kariera nabrała rozpędu, gdy podczas zgrupowania w Hiszpanii dyrektor sportowy Ajaksu Amsterdam Leo Beenhakker poszedł zobaczyć sparing Szwedów z norweskim Moss. Po dziesięciu minutach wiedział, że musi sprowadzić Zlatana do Holandii.

W serwisie YouTube.com można zobaczyć nagranie amatorską kamerą z rozgrzewki piłkarzy przed meczem Szwecja &#8211; Trynidad i Tobago na mundialu w 2006 roku. Ibrahimović, wtedy już gwiazda, przerwał swój pokaz sztuczek i podbiegł do trenera rywali. Wyściskał Beenhakkera, o którym mówi jak o drugim ojcu. Ale ten sporo się nacierpiał, zanim Zlatan potwierdził jego trenerską intuicję.

Musi być najważniejszy

&#8211; Zapłaciliśmy za niego 8 milionów euro, Ajax od dawna nie płacił tak dużo za piłkarzy, a Zlatan nie potrafił się porozumieć z trenerem Co Adrianse, nie strzelał goli. Patrzyli na nas wilkiem, na niego, że zawodzi, na mnie &#8211; bo namówiłem do kiepskiego interesu. Czasami wydawało mi się, że tylko ja go rozumiem. To wspaniały chłopak, wcale nie jest arogancki &#8211; wspomina Beenhakker.

Wszystko się zmieniło, kiedy nowym trenerem został Ronald Koeman, który pogodził się z tym, że krnąbrnemu piłkarzowi trzeba zaufać niezależnie od tego, co pokazuje na treningach.

Ibrahimović nie chciał się uczyć niderlandzkiego, powiedział, że skoro nie chodził do szkoły, kiedy był mały, nie widzi powodu, dlaczego nagle miałoby to się zmienić. Do starych historii &#8211; kiedy w Szwecji, podając się za policjanta, próbował aresztować prostytutkę &#8211; doszły nowe. Nie zgodził się na służbowy samochód, wolał własny, sportowy, który prowadził tak szybko, że policja chciała odebrać mu prawo jazdy. Były też nocne kluby i próba stratowania szwedzkich dziennikarzy, którzy przyjechali zrobić z nim wywiad.

Kiedy Zlatan odchodził wreszcie z Ajaksu do Juventusu Turyn za 17 milionów euro, wielu odetchnęło. Kolega z boiska Rafael van der Vaart powiedział, że nie wytrzymałby z nim ani jednego dnia dłużej. Ostro było także na zgrupowaniach szwedzkiej kadry, Ibrahimović ciągle kłócił się z Fredrikiem Ljungbergiem. Doszło do bójki. Był groźny, bo ma czarny pas taekwondo.

W Juventusie znowu trafił na trenera, który wiedział, że Zlatan da z siebie wszystko tylko wtedy, gdy będzie się czuł najważniejszy. Fabio Capello ryzykował dużo, bo musiał sadzać na ławce rezerwowych Alessandro Del Piero &#8211; ulubieńca kibiców.

W rękach Eto&#8217;o

Ibrahimović poza zwodami (dały mu pseudonim Ibrakadabra) ciemną stronę swojego charakteru pokazał, dyskutując z sędziami i mszcząc się na rywalach, którzy ośmielili się przerwać jego akcję faulami. Opuścił Turyn, gdy klub został zdegradowany za korupcję. Jego menedżer Mino Riola postraszył Juventus sądem i transfer do Interu za 25 milionów euro stał się faktem.

W Mediolanie zdobył kolejne trzy mistrzostwa Włoch, w ostatnim sezonie z 25 golami został królem strzelców, rok wcześniej wybrano go na najlepszego piłkarza Serie A. W Lidze Mistrzów jednak zawodził &#8211; w 16 meczach fazy pucharowej nie zdobył nawet jednej bramki. Oczywiście uznał, że to nie jego wina, ale za słabych partnerów z drużyny. Właśnie dlatego postanowił dołączyć do Barcelony. Menedżer Riola w negocjacjach z Katalończykami powiedział, że Ibrahimović jest lepszy od Kaki, Cristiano Ronaldo i Karima Benzemy razem wziętych, a to sztandarowe transfery Realu Madryt.

Teraz problemem jest tylko Eto&#8217;o, który oczywiście nie chce iść na rękę Guardioli. Od Interu żąda 10 milionów euro za sezon i dodatkowych 25 za odejście z Barcelony, z której tak naprawdę bardzo chciał odejść.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 24/07/2009 03:18

Poznajcie Obraniaka


Leo Beenhakker w towarzyskim meczu z Grecją sprawdzi piłkarza Lille Ludovica Obraniaka. I bardzo słusznie, im więcej w kadrze graczy, którym standardy ligi polskiej są obce, tym lepiej

Ilu mamy w drużynie narodowej piłkarzy, którzy prowadzą grę swoich klubów w silnej lidze? Z Obraniakiem będziemy mieli jednego. Bez obrazy dla Kuby Błaszczykowskiego, ale on choć jest ważną postacią w Dortmundzie, nie kieruje Borussią.
Pomocnik Lille, który w ostatnim sezonie ligowym we Francji zdobył 9 goli, jest specjalistą od stałych fragmentów gry, których Beenhakker także nie ma. Może grać w środku, może na skrzydle, jest uniwersalny, a przy tym piłka nie odbija mu się od kolan. Jest absolwentem szkółki Metz, jak na przykład Robert Pires. Obraniak zagrał jeden mecz w młodzieżowej reprezentacji Francji do lat 21, w lidze francuskiej jest firmą uznaną, i ma 25 lat. Jego dziadek pochodził z Pobiedzisk pod Poznaniem stąd wnuk czuje się związany z Polską. Obywatelstwa, które otrzymał na początku czerwca, nie potrzebował, by swobodnie poruszać się po Europie. Uczy się też ponoć polskiego, w czym wspierał go Marcin Żewłakow.
Zapyta ktoś, dlaczego woli grać dla Polski? On odpowie, że tak zdecydował. Na pewno konkurencja w reprezentacji Francji jest bez porównania większa, grają tam Ribery, Molouda, czy Gourcuff.
Beenhakkerowi Obraniak może dać wiele. Szczególnie przy słabszej formie Krzynówka i Smolarka oraz postawie Rogera, któremu chce się biegać w jednym meczu na siedem. Oczywiście nie chodzi o to, by liczyć na kolejnego zbawcę. Sparing z Grekami to tylko szansa na debiut, on da selekcjonerowi odpowiedź czy powinien nastąpić ciąg dalszy. Do stracenia nie ma jednak absolutnie nic. Czy Obraniak mógłby poważnie wesprzeć kadrę już w walce o mundial w RPA? A dlaczego nie? Nie jest przecież produktem polskiej myśli szkoleniowej, który adaptuje się w nowym miejscu długo i nieudolnie.
Nie możemy mieć chyba złudzeń, że tym lepiej, im więcej w drużynie narodowej graczy, którym standardy polskiej ligi są obce.
docent
Posted by: forty

Re: do poczytania - 26/07/2009 03:01

Polscy pływacy raczej będą statystami na MŚ w Rzymie


Rekordowo liczna -bo 27-osobowa - reprezentacja Polski w pływaniu ruszy w niedzielę do walki podczas mistrzostw świata w Rzymie. Ruszy, ale po co? Raczej po kompromitację

Bronimy dwóch złotych medali z Melbourne
(1500 m Mateusza Sawrymowicza i 800 Przemysława Stańczyka). Żaden z nich nie startuje. Sawrymowicz był chory, a Stańczyk związek ma w nosie, nie włączono go do kadry, bo minimum zrobił po terminie.

Dwa krążki (srebrny i brązowy) zdobyła w Australii Otylia Jędrzejczak, ale tym razem będzie komentowała (dla Eurosportu), a nie pływała. Pozostaje nam cieszyć się, jeśli do finału 200 m delfina zakwalifikuje się były mistrz świata w tej konkurencji Paweł Korzeniowski. No i sztafeta 4 x 100 m st. dow. (już w niedzielę).

To nie znaczy, że o mistrzostwach świata należy zapomnieć. Coraz odważniej poczynają sobie młodzi polscy pływacy i choć są tłem dla wielkich gwiazd, to niebawem będą musieli zastąpić Korzeniowskiego, Jędrzejczak i spółkę.

Jest jeszcze jeden argument przemawiający za tym, że MŚ trzeba śledzić. Ten argument ma 193 cm wzrostu, waży ok. 88 kg, ma stopy wielkie jak yeti, jest chudy, bywa nieodpowiedzialny (popalając choćby marihuanę albo jeżdżąc pod wpływem alkoholu samochodem). W domu trzyma 14 złotych medali olimpijskich, 17 tytułów mistrza świata. 33 razy bił rekordy świata, a w garści trzyma ich osiem. Nazywa się Phelps. Michael Phelps. Niejeden maruda powie: ale w Rzymie popłynie tylko w trzech konkurencjach indywidualnych: 200 m kraulem, 100 i 200 stylem motylkowym. No i w sztafetach.

Wyprawa Phelpsa do Rzymu będzie ciekawa pod wieloma względami
. Michael musi udowodnić, że jest szybki w każdych warunkach. Właśnie zmienia technikę pływania i to może wpłynąć na jego wyniki negatywnie. Na dodatek będzie się ścigał z ludźmi w wodolotach, czyli pływakami, którzy założą kontrowersyjne stroje z poliuretanu, które w wodzie zachowują się trochę jak piłeczka ping-pongowa. On takich nie używa.
Berezowski O.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 30/07/2009 04:12

Śliska droga do kasy

Walka Tomasza Adamka z Andrzejem Gołotą zapewne dojdzie do skutku, bo można na niej zarobić, choć ze sportowego punktu widzenia nie ma sensu. Zygmunt Solorz, szef Polsatu, który ponoć sam wymyślił ten pojedynek, wie jak pomnażać pieniądze.

Gołota to bokser legenda
, niespełnione marzenie rodaków, którzy widzieli w nim już mistrza świata wagi ciężkiej. Jego walki mocno wbijały się w pamięć, ale czas Gołoty już się skończył. Natomiast Adamek, mistrz świata wagi półciężkiej i junior ciężkiej, jest niecierpliwy, chce zarabiać dużo i szybko. Liczył na pojedynek z Bernardem Hopkinsem, wmawiano mu, że jest szansa, by walczył z inną gwiazdą amerykańskiego boksu - Royem Jonesem Juniorem, ale nic z tego nie wyszło.
Gdy kilka miesięcy temu pojawiły się informacje, że jesienią zmierzy się z Gołotą, Adamek stwierdził, że to bzdury. Później nie był już tak kategoryczny. Mówił, że jeśli boss Polsatu dobrze zapłaci, wszystko jest możliwe. Ziggy Rozalski, jego współpromotor, człowiek, który w New Jersey pociąga za wszystkie sznurki związane z życiowymi, nie tylko bokserskimi, wyborami Adamka, początkowo też żartował sobie z tego pomysłu, ale chyba już wtedy wiedział, że to może być dobry interes. &#8211; Nie znam się na boksie, ale pieniądze czuję na odległość, jak pies kiełbasę &#8211; zwykł mawiać Ziggy, który wcześniej związany był z Gołotą, tak jak teraz z Adamkiem.
Droga do kasy może być jednak bardzo śliska dla obu pięściarzy. Adamkowi zwycięstwo w takim pojedynku da niewiele. Gdyby tak jak sześć lat temu Roy Jones Junior rzucił wyzwanie mistrzowi świata wagi ciężkiej i go pokonał, byłby bohaterem. A jeśli przegra? Tytułu nie straci, pieniądze zarobi, ale upadek może być bolesny.
Więcej ryzykuje jednak Gołota. Nie będzie faworytem, choć jest cięższy, wyższy i silniejszy. Szybkość i wiek są atutami Adamka. Gołota sądzi, że wygra łatwo, i to jest jego błąd. Młodszy, lżejszy rywal, którego prywatnie nie lubi, może go upokorzyć.
Gdyby dla obu pieniądze nie były najważniejsze, to zamożny już Gołota odmówiłby takiej konfrontacji i zakończyłby karierę. Adamek zaś przyjąłby propozycję Steve&#8217;a Cunninghama, który ma prawo do rewanżowej walki o tytuł należący do Polaka. Jednak Gołota zmierzy się z Adamkiem, bo liczy się tylko pieniądz. Ale raczej nie 10 października, tylko później.
J.Pindera
Posted by: forty

Re: do poczytania - 01/08/2009 03:22

Kibol - bezkarny wróg publiczny

To co zrobili w Kopenhadze kibole Legii dowodzi ostatecznie, że klub z Warszawy nie toczy walki z grupą fanów niechętnych jego władzom, ale z dobrze zorganizowanymi oddziałami profesjonalnych bandytów. I w pojedynkę tę wojnę przegra.

Walkę władz Legii z kibolstwem popieram w stu procentach. Wiem, jakie ryzyko niosą ze sobą stwierdzenia kategoryczne, ale popieram nawet w 200 procentach, bo i tak przez ostatnie lata zaniedbano w tej kwestii zbyt wiele.
Kiedy jeszcze bywałem przy Łazienkowskiej codziennie, widziałem jak bandyci, którzy w niedzielę demolowali własny stadion, od poniedziałku przesiadywali w klubie bratając się z piłkarzami i szefami klubu. Liderzy kibolstwa panoszyli się po stadionie załatwiając na nim ciemne interesy i interesiki. Taka była i ciągle jest w naszej lidze świecka tradycja, żeby nie czepiać się jednej Legii - w wielu klubach bandy kibolskie miały, lub wciąż mają wiele do powiedzenia.
Bandyckie zwyczaje były w Legii tolerowane latami, a nawet ukrywane przez jej szefów, kibice uciekali, lub byli spychani na margines i niedoczekanie, jeśli trafili kibolom pod rękę.
Nowe władze wiedzą jednak, że futbolowego biznesu na dużą skalę nie robi się z kibolami. Logiczne więc, że ich działania napotkały na tak silny protest kibolstwa. Ono walczy o przetrwanie i zachowanie swojej strefy wpływów.

Dyskusja nad chuligaństwem, rasizmem, antysemityzmem i ksenofobią na stadionach jest w istocie debatą o tym, dla kogo ma być w Polsce piłka nożna. Czy dla bandy chuliganów wyładowujących przy okazji meczu swoje najgorsze instynkty, czy dla normalnych ludzi, którzy chcą się bawić bezpiecznie i na poziomie?
Odpowiedź jest w zasadzie banalna, większość z nas wskaże tę drugą. Kibol to człowiek z marginesu, który niszczy stadiony i odstrasza normalnego widza od wydania pieniędzy na bilety. Nikt przytomny nie chodziłby przecież do teatru, gdyby obok siadali ludzie niebezpieczni. W ten sposób kibolstwo z hasłami pełnymi frazesów o miłości do klubu, w rzeczywistości go niszczy. Bez normalnych biznesowych reguł, piłka może istnieć najwyżej w klasie B.


Dlaczego zwalczanie patologii na stadionach napotyka na tak potężny opór? Zbyt wielu ludzi w Polsce jest po przeciwnej stronie barykady, ale też zbyt wielu po cichu uznaje, iż stadion jest właśnie miejscem dla kibolstwa. Taki polski kompromis z marginesem: jeśli gdzieś musi istnieć, to przecież, nie w kinie, teatrze, albo filharmonii.
Na mecze piłkarskie chodzi hołota - ten stereotyp obowiązywał przez lata i wciąż ostatecznie nie wyszedł z modny. Piłkę uważa się za rozrywkę niskich lotów w związku z tym nie ma się co dziwić, że lubią ją ludzie niskich lotów. A jeśli uwielbiamy ją sami, to raczej przyznajemy, iż to słabość zbłąkanej duszy.

W 1989 roku Polak wziął się za budowę nowego kraju. Skupił się na polityce, biznesie, podróżach po świecie. Sport, a szczególnie piłkę pozostawił w łapkach oszustów, krętaczy i kibolstwa, a ci przeniknęli do sportowego krwiobiegu. Czy to coś dziwnego, że czują się w nim gospodarzami? Kibole przy Łazienkowskiej krzyczą z trybun: "Legia to my, a nie wy" na serio wierząc, że to oni, a nie właściciele klubu są u siebie.
Niedawno nastała w Polsce moda na sport, a z nią powszechne zdziwienie, że tak wielu prezesów klubów ma mentalność kiboli, że działacze PZPN nie reagują na rasizm, albo antysemityzm. Oni zwyczajnie nie nawykli do wysokich standardów. Cieszą się, gdy jadą na mecz, na którym nikt nie zginie. Okrzyk: "j..PZPN" jest na polskich stadionach tak powszechny, tak bezkarny, że aż całkowicie normalny. PZPN toleruje takie okrzyki, dlaczego miałby nie tolerować transparentu, że "Widzew to Żydzi", a "Roger nigdy nie będzie Polakiem"?
Prezes klubu, działacz piłkarski, piłkarz, a nawet wielu kibiców to ludzie obyci i oswojeni z kibolstwem: dla nich ono było, jest, będzie i nie ma o co kopii kruszyć. Sądy i policja skarżą się na prawo i kluby rozkładając ręce. Ile razy widzieliśmy burdy na polskich stadionach, które rejestrowała kamera, a policja ogłaszała, że nikomu nic udowodnić nie było można? Jakby rozbój na ulicy i na stadionie, to nie było takie samo przestępstwo.

Wszyscy mamy na tym polu przynajmniej dwie dekady zaniedbań. Euro 2012 mogłoby być impulsem i w tej dziedzinie. Albo powalczymy o piłkę, albo zostawimy ją na pastwę kibolstwa. To co się stało w Kopenhadze to dowód, że władze Legii nie toczą wojny ze zbuntowaną grupą fanów, którym nie podobają się ich rządy, ale z profesjonalnie przygotowaną do konfrontacji mafią kibolską.
Ta wojna jest bardzo trudna. Nikt nie chce się w niej babrać dopóki nie musi. A UEFA myśli szablonowo: każdy, kto ma flagę Legii jest jej kibicem, dlatego za burdy z Kopenhagi, odpowiadał będzie klub i drużyna Jana Urbana. Bez wsparcia wszystkich: od rządu, sądów i PZPN, Legia tę wojnę z chuligaństwem przegra.

Nadzieją na dłuższą metę są jednak nie tylko kampanie rządowe, policyjne czy PZPN-owskie, ale tłumy normalnych ludzi, które zaczęły jeździć na mecze reprezentacji. Oni (czyli piłkarscy konsumenci wysokiej klasy) najszybciej wymuszą na futbolowych "sprzedawcach"wzrost jakości ich produktu.

Jak poradzimy sobie z problemem chuligaństwa? - To będzie jedno z kryteriów odległości, która dzieli nasz futbol od świata cywilizowanego. Tam kibolstwo, to rzeczywiście tylko margines.
wolowski
Posted by: forty

Re: do poczytania - 01/08/2009 21:57

Spółka Bogusława Cupiała organizowała wycieczki na pucharowe mecze Wisły Kraków dla VIP-ów. Uczestniczyli w nich ważni prokuratorzy i sędziowie.

W latach 2001-2003 grupa wpływowych krakowskich sędziów i prokuratorów uczestniczyła w darmowych wyjazdach organizowanych przez krakowskie biuro podróży Kraktel na pucharowe mecze Wisły Kraków.

Zarówno firma, jak i klub piłkarski należą do Bogusława Cupiała, jednego z najbogatszych Polaków. W tym czasie piłkarze Wisły grali z potentatami europejskiej piłki: FC Barceloną, AC Parmą, Schalke Gelsenkirchen, Lazio Rzym i Realem Madryt. Średni koszt wyjazdu na mecz wynosił około 2 tys. zł od osoby. To cena za luksusowy hotel, przelot i bilet na mecz.
W tej sprawie rzeszowska prokuratura apelacyjna wszczęła śledztwo dotyczące podejrzenia korupcji. Niedawno jednak zostało umorzone. Dlaczego? - Nie wykazaliśmy, że korzyść majątkowa w postaci wyjazdów, została uzyskana przez nich w związku z pełnioną funkcją. Gdy wyjeżdżali na mecze pozostawali w stosunku towarzyskim z członkami zarządu Wisły Kraków lub działali w klubie kibica - tłumaczy "Rz" Rafał Telug z Rzeszowskiej Prokuratury Apelacyjnej. - Część osób przesłuchanych w charakterze świadków przyznało się, że jeździły na mecze nie płacąc za to - dodaje.
Sędziowie i prokuratorzy nie poniosą jednak żadnych konsekwencji służbowych. Powód? - Postępowanie dyscyplinarne można wszcząć trzy lata po czynie. Teraz jest już więc za późno - wyjaśnia Telug.
Kto uczestniczył w darmowych wyjazdach? Spółka Cupiała sponsorowała wyjazd m.in. Janowi Kościszowi, od ponad roku zastępcy szefa Prokuratury Okręgowej w Krakowie (nadzoruje wydział śledczy i przestępczości gospodarczej). W rozmowie z "Rz" Kościsz przyznał, że skorzystał z trzech takich wyjazdów opłaconych przez sponsora.
Zaznacza, że był wtedy szeregowym prokuratorem. Na większość pytań jednak nie odpowiada zasłaniając się dobrem postępowania w prokuraturze w Rzeszowie. - Fakt ten ogranicza zdolność mojej wypowiedzi w tej kwestii. Oficjalnie nie wiem, że śledztwo jest umorzone - stwierdza w rozmowie z "Rz". Czy prokurator powinien wyjeżdżać na imprezy sponsorowane? - pytamy. - Tego też nie skomentuję, bo takie pytanie zadał mi prokurator w Rzeszowie - ucina.
Oprócz Kościsza, ze sponsorowanych wyjazdów korzystał Piotr Niezgoda, od 11 lat prokurator Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, delegowany do Biura Postępowania Przygotowawczego Prokuratury Krajowej. O swych podróżach z &#8222;Rz&#8221; rozmawiać nie chciał.
Spółka Cupiała opłaciła również wyjazdy na mecze Wisły dwóm sędziom Sądu Okręgowego w Krakowie - Andrzejowi Jaworskiemu i Sławomirowi Nodze. Ten ostatni w rozmowie z "Rz" przyznaje, że poleciał na mecz do Rzymu z Lacio, bo jest w klubie kibica Wisły, od pięciu lat w loży honorowej. Zgłosił się sam, został wybrany przez zespół: zarząd Wisły i klub kibica. - Zapłaciłem za wyżywienie i noc w hotelu - zapewnia.

Resztę samolot i bilet na mecz płaciła FIFA, a nie Wisła czy Tele-Fonika, bo "wyjazd był wymianą kibiców". - Gdyby było inaczej nie skorzystałbym z zaproszenia - dodaje sędzia Noga. Podkreśla, że kilka lat temu wyłączył się z orzekania w sprawie piłkarza Wisły. - Bo jestem fanem tego klubu -tłumaczy.
Za wyjazdy na mecze Wisły nie płacił sędzia Sądu Apelacyjnego w Krakowie Adam Liwacz. Nie widzi w tym jednak niczego niestosownego. - Jeździłem, jeżdżę i będę jeździł - zapewnia w rozmowie z "Rz". Jak twierdzi jest byłym zawodnikiem Wisły, a klubowi kibicuje od 1954 r. Liwacz w okresie, którym interesowała się prokuratura, był sędzią Sądu Lustracyjnego. Odrzuca więc sugestie, że "ktoś chciałby coś na tym ugrać". - Pierwszy wyjazd do Barcelony opłaciłem sam, co prawda w biurze podróży należącym do TeleFoniki, ale sam. Zapłaciłem 2200 zł - opowiada. Według niego, drugi wyjazd był za kolegę, który nie mógł jechać, a na trzeci zaprosił go prezes Wisły, którego bardzo dobrze zna. Osoby, które &#8222;Rz&#8221; poprosiła o skomentowanie sprawy, uważają ją za naganną.
- W świetle prawa te osoby prawa nie złamały, jednak co do zasad etyki to uważam, że należy się przyjrzeć granicy między obowiązkami a przywilejami tych osób - mówi Waldemar Żurek, rzecznik krakowskiego sądu i członek stowarzyszenia prokuratorów "Iustitia". I dodaje - Prokurator czy sędzia to też człowiek, który może mieć pasje. Podobnego zdania jest Kazimierz Olejnik, były prokurator krajowy. - To rzecz kontrowersyjna z moralnego punktu widzenia. Sędziowie i prokuratorzy nie powinni uczestniczyć w działaniach, które mogłyby narazić ich na utratę zaufania -podkreśla.
Izabela Kacprzak
Posted by: forty

Re: do poczytania - 02/08/2009 15:49

Mecz Żiliny z Hajdukiem Split zakończył się największymi w historii Słowacji zatrzymaniami. Ponad dwustu Chorwatów przez najbliższe 5 lat ma zakaz wjazdu do Unii Europejskiej - podaje Canadian Press.

Kibice Hajduka przyjechali w liczbie przekraczającej tysiąc na mecz Ligi Europejskiej do Żiliny mimo zakazu uczestnictwa w dwóch wyjazdach swojej drużyny. Udało im się kupić bilety na spotkanie, jednak policjanci odmówili wstępu na stadion. Według relacji policji byli agresywni wobec mieszkańców miasta, dewastowali sklepy, restauracje i wdali się w bijatykę z funkcjonariuszami.

Policja zatrzymała 230 osób
- najwięcej w historii. 219 zatrzymanych otrzymało nakaz opuszczenia kraju wraz z pięcioletnim zakazem wjazdu do Unii Europejskiej. Mecz obstawiało 600 policjantów. Kibice twierdzą, że ich agresywna postawa wpłynęła na eskalację przemocy.

W doniesieniach medialnych pojawiają się duże rozbieżności co do skali zajść. Według serwisu "Croatian Times" ośmiu funkcjonariuszy zostało rannych, ale już agencja Canadian Press mówi o 51 rannych funkcjonariuszach. Liczba rannych kibiców jest podobna w obu relacjach, odpowiednio 15 i 18.

Posted by: forty

Re: do poczytania - 09/08/2009 04:04

My rządzimy światem, a nami kobiety - ten wyświechtany cytat zapewne wzbudziłby jedynie uśmieszek, gdyby... Gdyby nie była to najświętsza prawda!

W tym tygodniu z całego świata sportu parę spraw zrobiło na mnie wrażenie, no i traf chce, że oto w osłupienie wprowadziły mnie damy!

Najpierw Dorota Świeniewicz, moja serdeczna koleżanka, ogłosiła zakończenie kariery. Jako reprezentantka Polski, po wygranym turnieju Grand Prix, z dwoma mistrzostwami Europy, Pucharem Mistrzów i milionem euro na koncie. Boże, każdy by tak chciał! Ale ona zaskoczyła mnie absolutnie.

Mianowicie ogłaszając tę decyzję... popłakała się. Z jakiego powodu? Że ma szczęśliwą rodzinę? Syna (co wśród sportsmenek jest rzadkością). Nie, ona popłakała się, bo jest kobietą! Słaba płeć?

Absolutna nieprawda. Oto dowiaduję się o wyjeździe Natalii Partyki do Chin. To nasza tenisistka stołowa, która pojechała za Wielki Mur wraz z reprezentacją Europy w ping-ponga. Już sama ta chińska nazwa ping-pong wskazuje, że właśnie tam można się czegoś nauczyć.

No i Pani Natalia wybrała się na treningi. I co mówi? Że bardzo się cieszy, że z przedstawicielkami różnych stylów gry może ćwiczyć osiem (!!!) godzin dziennie. Osiem. Boże, gdyby którykolwiek z naszych piłkarzy tak ćwiczył (i jeszcze cieszył się z tego!), to byśmy nie tylko nie przegrywali z Levadią Tallin, ale i z Barceloną. Osiem godzin dziennie trenuje dziewczyna, która coś chce osiągnąć, gdy dla nas, facetów, katorgą jest pięciominutowe zmywanie talerzy!

Wytrzepanie dywanu! Wyrzucenie śmieci! Wszystkim Panom, tak bez okazji, życzę, by kończyli kariery z takimi sukcesami jak Dorota i zachowali jej wrażliwość. Albo by o karierach myśleli z takim entuzjazmem jak Natalia. I dopiero potem - wybrali się na piwo.
Zarzeczny
Posted by: forty

Re: do poczytania - 12/08/2009 03:47

Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 12/08/2009 05:25

forty...trzeźwiejesz czy to jakiś głebszy przekaz ? grin
Posted by: forty

Re: do poczytania - 12/08/2009 13:03

Argentyna ruszy, ale spóźniona


Odarta z wielu czołowych graczy, z ograniczonymi do minimum budżetami klubów, spóźniona, a jednak wyczekiwana... argentyńska Primera Division rusza do akcji. Wprawdzie nie w ten weekend, ale w kolejny, ważne jednak, że Veron, Riquelme, Palermo, Ortega i Gallardo wracają.

21 sierpnia liga wystartuje - tak odczytać trzeba komunikat federacji AFA.

- Z telewizją lub bez - dodaje rzecznik argentyńskiej centrali. Bo kluby wsparte przez prezesa federacji domagają się wiekszych pieniędzy od TyC Sports, który transmituje mistrzostwa Argentyny.Oczywiscie firma medialna na zmianach kontraktu słyszeć nie chce, zatem mamy przepychankę. Nic nowego. W świecie biznesu kolejne starcie dwóch ostro grających gigantów: klubów piłkarskich i telewizji.

Ot, znane nam doskonale problemy, bo przecież podobne mamy w Polsce. Zresztą, gdyby tak ktoś dobrał się do rządzącego od ponad 30 lat argentyńską piłką Julio Grondony to pewnie mielibyśmy w światowej piłce skandal jakiego jeszcze nie było... A właśnie JG to człowiek, który w argentyńskiej piłce od lat rozdaje karty. Podpadasz Grondonie nie ma Cię w reprezentacji, nie zostaniesz selekcjonerem (vide Carlos Bianchi w okresie, gdy był uznawany za jednego z najlepszych trenerów świata, zresztą, zawodnikiem będąc też się juncie wojskowej nie kłaniał i na mundialu w 1978 roku nie zagrał), a i Twojemu klubowi zbyt różowo nie będzie. Ale jak założony przez Julia i jego brata Arsenal Sarandi (dziś jego prezesem jest bratanek Don Julia) obchodził 50-lecie istnienia, to i w Copa Sudamericana wygrać się udało!

To się nazywa mieć szczęście (chody, plecy, zaplecze...właściwe wstawić) w futbolu!

Mamy w Polsce piękne powiedzenie: w mętnej wodzie łatwiej się łowi. W Argentynie wprawdzie tak się nie mówi, ale zamiast ględzenia o rybkach lody kręci się na całego.

Brasileiroblog
Posted by: forty

Re: do poczytania - 17/08/2009 15:40

Nie można sępić na transferach



W tym sezonie, pierwszy raz w historii, przychody angielskiej Premier League przekroczą miliard funtów. Nie ma sensu szukać dziur w całym - ta liga to sukces sportowy i finansowy

Mecz ekstraklasy będzie można zobaczyć w 575 mln telewizorów w 211 krajach. W sumie transmisje trwać będą 90 tysięcy godzin. Kontrakt z BSkyB obowiązuje od 2007 do 2010 r. i wart jest 625 mln funtów. W przygotowaniu jest kontrakt z Abu Dhabi Sports Channel za 194 mln funtów - pokażą mecze w północnej Afryce i na Środkowym Wschodzie Azji. Do tej pory 73 mln funtów przychodziło z Showtime Arabia.

Gdy grają MU lub Liverpool mecze ogląda w całym świecie 600-700 mln ludzi. W Chinach powrócono do transmisji w niekodowanych stacjach - przed odbiornikami ślęczy wtedy nawet 30 mln fanów futbolu. Gdy spotkania z Anglii pokazywała płatna telewizja - chętnych było o wiele mniej. A mniej chętnych na oglądanie to mniej chętnych na kupowanie koszulek oraz innych pamiątek i utrata pieniędzy.

Angielskie kluby zrozumiały dobrze co jest interesem - grać w ekstraklasie, być pokazywanym w tv i występować przed zagraniczną publicznością dla budowania marki klubu. Przed startującym sezonem WSZYSTKIE drużyny wyjeżdżały za granicę na towarzyskie turnieje. Najczęstszy kierunek to Azja i USA - największe rynki zbytu. Chelsea w Stanach zarobiła 2 mln funtów. Kluby muszą szukać pieniędzy poza Anglią - 12 sprzedało więcej sezonowych karnetów, cztery - tyle samo, cztery zaś - mniej. Widać efekty kryzysu gospodarczego na rynku wewnętrznym. Np. w Arsenalu - oferuje się karnety kibicom, którzy byli od lat na liście oczekujących. Nie można zapełnić sporego stadionu bowiem "Kanonierzy" wyprzedają najlepszych graczy, zaufanie kibiców spada.

Na razie jednak fani futbolu kochają tę dyscyplinę w wyspiarskim wydaniu. Wszyscy bez wyjątku podniecają się kwestią mistrzostwa Anglii. MU, Chelsea, Liverpool a może MC? Wyścig zbrojeń potrwa jeszcze w lecie dwa tygodnie, potem w styczniu. Emocje zapewnione, ale nie można sępić na transferach panie Ferguson.
Mrówka K.
Posted by: Piecia

Re: do poczytania - 18/08/2009 02:29

Odkąd Bogusław Cupiał zainwestował w Wisłę Kraków, aż dziewiętnaście razy zmieniano w klubie trenera. Jeden z najbogatszych Polaków przez wiele lat oczekiwał od zatrudnianych szkoleniowców samych zwycięstw, marzył o awansie do Ligi Mistrzów, a gdy coś szło nie tak... Szast-prast - zmiana trenera! Teraz jest inaczej. Zamiast żonglować trenerami w Wiśle zaczęto budować siatkę skautów.

- Kiedy ktoś zwalnia mnie po jednym przegranym meczu, to już nigdy więcej mnie nie zatrudni - powiedział dwa lata temu Wirtualnej Polsce Franciszek Smuda, zapytany czy po fatalnym sezonie Wisły, po którym znalazła się ona na ósmym miejscu w tabeli, zgodziłby się na pracę w Krakowie.

"Franz" do dziś dobrze pamięta, że w sezonie 1999/2000 został zwolniony zaledwie po jednej porażce ligowej, choć wcześniej jego zespół wygrał pięć razy z rzędu i dwa razy zremisował. Smuda zapomniał jednak, że później dał się skusić na kolejny angaż w zespole "Białej Gwiazdy" i... wyleciał po dwóch porażkach. Było w rundzie wiosennej sezonu 2001/02, kiedy Wisła trzy kolejne mecze wygrała, dwa spotkania przegrała i... w Krakowie nastała era Henryka Kasperczaka.

Taki właśnie był Bogusław Cupiał. Potrafił zwolnić trenera po jednym niepowodzeniu lub zaledwie po dwóch porażkach. Kiedy Wisła odpadała z europejskich pucharów zdarzało się, że wraz z trenerami zwalniali byli również prezesi, dyrektorzy i inni działacze.

Któregoś razu Cupiał w rozmowie z piłkarzami powiedział, że oczekuje od nich samych zwycięstw do końca sezonu. Jeden z wiślaków, Kazimierz Węgrzyn, odpowiedział, że przecież nie trzeba wszystkich meczów zwyciężać - nic się nie stanie, jak czasem się zremisuje. Właściciel klubu był wyjątkowo zaskoczony tymi słowami. On chciał wygrywać zawsze.

Z Wisły zwalniani byli też m.in. byli selekcjonerzy Wojciech Łazarek i Jerzy Engel, a na trenerskiej karuzeli kręcili się również Adam Nawałka (który aż trzykrotnie obejmował drużynę), a także zagraniczni szkoleniowcy Werner Liczka, Dan Petrescu i Dragomir Okuka. Do Ligi Mistrzów nie awansował nikt.

Maciej Skorża jest pierwszym trenerem, który za czasów Cupiała trenował zespół przez całe dwa sezony. Teraz prowadzi go już trzeci rok z rzędu. W międzyczasie Wisła wywalczyła dwa mistrzostwa Polski, ale nie wywalczyła nic na arenie międzynarodowej. Najpierw nie awansowała do fazy grupowej Pucharu UEFA, a później... o kompromitacji pucharowej z Levadią Talinn do dziś jest głośno w mediach.

Klęska z Levadią przyszła w momencie najgorszym z możliwych. Droga mistrza Polski do Ligi Mistrzów miała być w tym roku tak łatwa, jak nigdy wcześniej. Tym razem przeszkody nie mogła stanowić Barcelona, Real Madryt, ani żaden klub tego pokroju. Przez kilkanaście lat polskie drużyny odpadały dopiero w ostatniej rundzie eliminacyjnej. Tym razem "Białej Gwieździe" nie było dane zagrać ani w trzeciej, ani w czwartej rundzie. Wisła popłynęła wyjątkowo szybko...

Kibice spodziewali się, że z klubu zostaną wyrzuceni niemalże wszyscy. Media spekulowały, że ze stanowisk polecą trener, asystenci, dyrektorzy i pozostali działacze, a wszyscy piłkarze trafią na listę transferową. Tymczasem Cupiał zaskoczył całą piłkarską Polskę i nie wyrzucił z klubu nikogo. Zamiast przeprowadzać rewolucję przez tydzień analizowano przyczyny kompromitacji.

"Przeprowadzona analiza wykazała też, że dotychczasowy model organizacyjny struktury klubu nie zdał egzaminu" - napisano w oficjalnym komunikacie klubowym. Od tej pory Skorża ma ponosić większą odpowiedzialność za transfery. Powinno mu to pomóc w budowaniu drużyny, jakiej sam oczekuje. Wcześniej transferami zajmował się przede wszystkim dyrektor sportowy, Jacek Bednarz.

Wisła rozpoczęła budowę siatki skautów. Prowadzić całe przedsięwzięcie ma czeski trener, Josef Csaplar, który przebywał na stażach w Milanie, Bayernie Monachium i pracował jako skaut w Evertonie. Za wyszukiwanie talentów odpowiedzialny ma być również Edward Klejndinst, mający za sobą współpracę z trzema selekcjonerami reprezentacji Polski.

W tej chwili najlepszą siecią skautów w Polsce może pochwalić się Lech Poznań. Zbudował ją Andrzej Czyżniewski, który miał udział w tym, że do Poznania ściągnięto m.in. Murawskiego, Bandrowskiego, Djurdjevicia, Rengifo, Peszkę, Lewandowskiego czy Stilicia. Obecnie za wyszukiwanie nowych piłkarzy dla "Kolejorza" odpowiedzialnych jest czterech współpracowników w kraju i kilku za granicą.

W krakowskiej drużynie skończyła się żonglerka trenerami. Czy przyniesie to efekty? Były trener Wisły, Dan Petrescu przyznaje, że są to zmiany na lepsze. Przed trzema laty Rumun został wyrzucony z Krakowa, a chwilę później z małym klubikiem Unirea Urziceni awansował do rumuńskiej pierwszej ligi. Teraz doprowadził do sensacji, wprowadzając ich do fazy grupowej Ligi Mistrzów! - Jeżeli zatrudnia się jakiegoś szkoleniowca, to trzeba dać mu czas. Miałem szczęście, bo większość rumuńskich prezesów działa tak samo, jak ci w Polsce. Trzy przegrane mecze i wyrzucamy trenera. Tak jest najprościej - ocenił Petrescu w rozmowie z "Dziennikiem".

Wygląda na to, że w Wiśle skończyły się czasy, kiedy po jednej porażce trener tracił pracę. Krakowianie poszli w ślady Lecha Poznań i zajęli się pracą u podstaw przy budowie siatki skautingu. Panie Bogusławie Cupiale, trenerze Macieju Skorża - idźcie tą drogą!

Michał Bugno
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 19/08/2009 16:15

Peak oil, czyli kolejny koniec świata



Od czasów raportu Klubu Rzymskiego, a w zasadzie już od Malthusa, popularne są różnorakie prognozy zakładające załamanie się całej cywilizacji ludzkiej, czy to na skutek przyrostu ludności czy też emisji dwutlenku węgla. Wszystkie te prognozy mają jedną wspólną cechę - nie sprawdzają się. Czy jednak teoria peak oil w odróżnieniu od innych przepowiedni ma solidne podstawy naukowe? Świat bez ropy czyli plastik z elektryczności.

Peak oil, czyli inaczej teoria Hubberta, powstała w 1956 roku i zakładała osiągnięcie szczytu wydobycia ropy naftowej (ang. peak oil) w USA do roku 1970, a na całym świecie około roku 2000. O ile przewidywania odnośnie globalnego załamania się wydobycia na przełomie tysiącleci nie sprawdziły się, o tyle w USA rzeczywiście miał miejsce spadek wydobycia zgodnie z przewidywaniami.



Stany Zjednoczone poradziły sobie z problemem zwiększając import surowców energetycznych, co rozwiązało na krótką metę problem zaspokojenia potrzeb energetycznych kraju ale znacznie zmniejszyło bezpieczeństwo i samowystarczalność energetyczną. Jednak skąd importować ropę naftową, gdy peak oil będzie miał miejsce na całym globie?

Ropa naftowa jest surowcem nieodnawialnym i kiedyś musi nastąpić wyczerpanie się jej zasobów. Spodziewany światowy kryzys energetyczny nie ma wynikać jednak z całkowitego wyczerpania się ropy naftowej - co roku odkrywa się duże złoża - lecz z jednoczesnego wyczerpania się taniej ropy i wzrostu zapotrzebowania. Zgodnie z przewidywaniami amerykańskiej EIA, do 2030 roku nastąpi wzrost konsumpcji światowej o ponad 26 milionów baryłek dziennie, co odpowiadałoby dzisiejszej konsumpcji USA połączonych z Kanadą i Meksykiem. Za lwią część wzrostu zapotrzebowania odpowiedzialne będą Chiny i Indie, których potrzeby wzrosły od 1965 roku o odpowiednio 3850% i 900%. W stosunku do roku 1990, świat będzie potrzebował w 2030 roku niemal dwa razy więcej ropy naftowej.



Natomiast odkrywane na świecie wielkie złoża - np. brazylijskie czy kanadyjskie - są zupełnie innej jakości niż złoża arabskie. Ropę naftową trzeba dosłownie wyrywać z wnętrza ziemi lub dna oceanu - uzyskanie ropy z piasków czy łupków bitumicznych wymaga ogromnych ilości energii i nakładów. Na Bliskim Wschodzie wystarczy niemal dosłownie wydrążyć dziurę w ziemi, by czarne złoto zaczęło płynąć. Poza barierami ekonomicznymi - ropa z dna morza może kosztować nawet kilkukrotnie więcej niż ropa wydobywana dziś w Kuwejcie czy Arabii Saudyjskiej - istnieją także liczne bariery polityczne. Mało które państwo posiadające zasoby surowców o kluczowym znaczeniu dopuszcza do nich zagraniczne firmy - znakomitymi przykładami takiej polityki jest Wenezuela czy Rosja.

Realne zagrożenie jakie stanowi peak oil obrazują jednak najlepiej nie teorie naukowe i przewidywania ekspertów z IEA czy EIA, lecz polityka najbardziej zainteresowanych, tj. państw i koncernów naftowych. Amerykańskie Rządowe Biuro Obrachunkowe (GAO) przestrzega w swoim raporcie z 2006 roku skierowanym do Kongresu przed lekceważeniem peak oil i wzywa do skoordynowania wysiłków różnych agencji federalnych oraz wypracowania jednej, wspólnej strategii.



Zgodnie z raportem, największe zagrożenie niesie za sobą peak oil występujący nagle i bez ostrzeżenia, ponieważ "alternatywne źródła energii, w szczególności dla transportu, nie są jeszcze dostępne w odpowiednich ilościach".

Unijna Komisja Handlu Międzynarodowego w opinii załączonej do sprawozdania Komisji Gospodarczej i Monetarnej w sprawie makroekonomicznych skutków wzrostu cen energii z 5 stycznia 2007 roku twierdzi wręcz, że "wyższe ceny energii będą w przyszłości oczywiste, ponieważ świat osiąga szczyt produkcji ropy naftowej (ang. peak oil), po którym dostawy ropy naftowej zaczną się nieuchronnie zmniejszać w perspektywie długookresowej". BP spodziewa się wystąpienia peak oil w latach 2015-2020, natomiast prezes Shell wystosował nawet do pracowników list (22 stycznia 2008 r.) w którym podkreśla, że "niezależnie od obranej przez nas drogi, aktualna sytuacja na świecie ogranicza nasze możliwości. Jesteśmy o krok od znacznego wzrostu zapotrzebowania na energię ze względu na wzrost liczby ludności i rozwój gospodarczy, a Shell ocenia, że po roku 2015 zapasy łatwo dostępnej ropy naftowej i gazu nie będą zaspokajały popytu".

Zagrożenie jakie niesie ze sobą peak oil nie polega jednak wyłącznie na braku energii. W obiegowej opinii ropa naftowa kojarzy się z paliwami - paliwem lotniczym, benzyną, olejem napędowym, olejem opałowym. Brak ropy spowoduje daleko bardziej dotkliwe skutki, niż zamiana stacji benzynowych na ładowanie samochodu z gniazdka elektrycznego. Przede wszystkim, na ropie bazuje ogromna ilość wytwarzanych dziś towarów. Jak podaje Departament Obrony w serii prezentacji "Rozmowy o Energii", z ropy naftowej wytwarza się m.in.: aspirynę, asfalt, kamery, świece, płyty CD, gumę do żucia, komputery, linoleum, taśmę filmową, farby, spadochrony, perfumy, karty kredytowe, słodziki, rozpuszczalniki, telefony, magnetofony, rury wodociągowe, piłki nożne, nawozy, dezodoranty itd. Rzecz jasna, wymienione wyżej towary nie są stworzone w 100% z ropy naftowej - jednak to właśnie ropa naftowa umożliwia ich wytwarzanie na skalę przemysłową.

Zatem problem nie leży w zapotrzebowaniu na energię jako taką (w pewnej mierze dziurę energetyczną mogą pomóc załatać elektrownie atomowe czy, projektowane dopiero, elektrownie termojądrowe): problem tkwi w braku podstawowego surowca gospodarki światowej i podstawowego nośnika energii. Wynosić satelit na orbitę bez paliw wysokiej jakości się nie da, a pasażerskie samoloty elektryczne mają obecnie tyle wspólnego z rzeczywistością co kolonizacja Marsa. Choćby z tych względów peak oil zasługuje na uwagę - każdy surowiec nieodnawialny kiedyś się skończy, i choć można spierać się o horyzont czasowy, zagrożenie jest jak najbardziej realne.

Na szczęście do opinii publicznej zaczyna powoli przenikać świadomość, że przemysłowy świat stworzony w XIX wieku nie jest dany raz na zawsze, a silnik cywilizacji pozbawiony paliwa w końcu się zatrzyma. Dwa tygodnie temu w wywiadzie dla "Independent" dr Faith Birol, jeden z głównych specjalistów IEA, ostrzegał przed mającym nadejść w przeciągu kilku-kilkunastu lat szczytem wydobycia ropy naftowej. Wg prowadzonych przez niego badań, większość największych pól naftowych ma już szczyt wydobycia za sobą, a tempo spadku produkcji wynosi obecnie niemal 7% rocznie. "Nasz ekonomiczny i społeczny system oparty jest na ropie, dlatego zmiana wymagać będzie długiego czasu i nakładów. Im wcześniej zaczniemy uniezależniać się od ropy, tym dla nas lepiej i musimy do tej sprawy podejść bardzo poważnie" - stwierdził dr Birol.

Z kolei kilka dni temu w Wielkiej Brytanii w odpowiedzi na rządowy raport bagatelizujący peak oil, grupa robocza ds. peak oil i bezpieczeństwa energetycznego (ITPOES), powołana w 2007 r. przez prywatne firmy (m.in. Virgin, Scottish and Southern Energy, Solarcentury), stwierdziła na łamach "Financial Times", że peak oil nastąpi szybciej, niż się uważa. W swoim raporcie "The Oil Crunch - Securing the UK's energy future" grupa przewiduje, że efekty peak oil będą odczuwalne przez społeczeństwo brytyjskie w ciągu najbliższych pięciu lat i będą znacznie bardziej dotkliwe niż pozostałe zagrożenia, "preferowane" przez rząd (np. terroryzm).

O ile przewidywania są zgodne z prawdą, społeczeństwa państw rozwiniętych będą mogły w niedalekiej przyszłości przekonać się na własnej skórze o stopniu wpływu ropy naftowej na ich życie. Zgodnie z raportem ITPOES, w 2007 roku obserwowalny był spadek wydobycia ropy naftowej (w stosunku do 1997 r.) w Rosji, USA, Meksyku, Norwegii, Wielkiej Brytanii, Iranie, Wenezueli oraz Indonezji. Wyzwanie stojące przed światem może być porównywalne tylko do przestawienia gospodarki na węgiel kamienny w XIX wieku. Niezależnie od tego, kiedy zaczną wysychać szyby naftowe, należy już teraz poszukiwać nowych źródeł taniej energii.

Horrendalnie drogie i zawodne źródła tzw. czystej energii (m.in. energia wody, słońca, wiatru) są raczej luksusowym kaprysem bogatego Zachodu niż realną alternatywą. Lecz nawet inwestując wielkie sumy w energię atomu, rozbijanego i łączonego, nie unikniemy bolesnych skutków peak oil. Jakkolwiek nie pragnęliby tego rozmaitej maści "zieloni", plastiku i tworzyw sztucznych nie można stworzyć z energii elektrycznej - nawet tej najczystszej.

Posted by: forty

Re: do poczytania - 23/08/2009 14:45

Real ciekawszy niż Barcelona?

Już tylko 6 dni i jedna z największych piłkarskich zagadek wejdzie w fazę rozwiązania. W następną sobotę o 20 na Santiago Bernabeu poznamy nowy Real Madryt

Jeden z kolegów, zapamiętały kibic FC Barcelony wyznał mi niedawno, że tak w głębi duszy to on czeka najbardziej na pierwszy poważny test królewskich. Myślę, że inni fani klubu z Katalonii mu wybaczą, bo to, co się stało w obozie rywala jest ewenementem. Oczywiście fani Barcy będą śledzić mecz ze Sportingiem i postępy Ibrahimovica, ale sposób, w jaki zagra w poniedziałek drużyna z Katalonii jest w zasadzie przewidywalny.

Wszystko, co nieprzewidywalne wydarzy się 48 godzin wcześniej. Sobotni mecz Realu z Deportivo to będzie pierwsza odpowiedź na pytanie o największy futbolowy eksperyment.

Nie chodzi o bulwersującą wszystkich od UEFA po Watykan kwotę 260 mln euro. Problem polega na tym, że jeszcze nikt przed Florentino Perezem nie kupował na taką skalę, nawet on sam. Pierwszy okres galaktyczny, który Real ma za sobą (2000-2006) wyglądał przecież inaczej - Perez sprowadzał każdego lata jedną megagwizdę. Teraz rewolucja jest totalna, w Madrycie znaleźli się dwaj ostatni laureaci Złotej Piłki (Kaka, Ronaldo), padł transferowy rekord świata (96 mln euro), zmieniono wszystkie formacje, a nawet ci, którzy łapali się za głowy zarzucając prezesowi Realu transferowy obłęd, zamilkli przy zakupie Xabiego Alonso.

Dla wielu to wszystko musi się udać. Piłkarze klasy Kaki, Ronaldo, Benzemy, czy Alonso nie będą się nagle przewracać o własne nogi. A gdyby ktokolwiek z nich zawodził, lub został mocniej kopnięty w cenną nogę - Real ma ma wszelki wypadek najdłuższą ławkę świata (nawet dłuższą niż by chciał).
Ciekawe, jaki skład pośle Pellegrini na zespół z La Corunii. W obronie pół biedy, ale jak zmieścić w drugiej linii i ataku Alonso, Lassa, Ronaldo, Robbena, Kakę, Benzemę, Raula, a może jeszcze Higuaina? Jest przecież dla nich tylko sześć miejsc, nie mówiąc o sposobie i stylu, w jakim zagrają.

Finansowo Perez już raz wyszedł na swoje, da pewnie radę z długami sięgającymi pół miliarda. Dla mnie to wszystko co dotyczy nowej galaktycznej drużyny nie jest jednak oczywiste. Gra nie idzie o to, by Real pobił Deportivo, czy nawet kilka rekordów ligowych zwycięstw. Celem sportowym jest finał Ligi Mistrzów na Santiago Bernabeu, a marketingowym stworzenie stylu ocierającego się o poezję. To wszystko będzie tak trudne, jak skompletowanie wielkiej orkiestry z wybitnych solistów. A przecież konkurencja jest bardzo mocna, nie tylko w Champions League, ale i w Primera Division.

W zasadzie zgadzam się z moim kolegą. Pierwsze mecze Realu będą ciekawsze. Ale gdy wszystko wejdzie w fazę rozstrzygnięć, tak samo fascynujące staną się pojedynki Barcelony. Jak Pep Guardiola poradzi sobie po tak niewiarygodnym debiutanckim sezonie, zwłaszcza przy wąskiej kadrze biorącej udział w wyścigu po sześć tytułów? Czy wyjdzie drużynie na dobre zamiana Eto'o na Ibrahimovica za którą młody trener Barcy ręczy głową? Prawda jest jednak taka, że w pełni sił Xavi, Messi, Iniesta, Ibrahimovic i Henry - są w stanie wywindować wymagania tak wysoko, że i Real może być bezradny nawet gdy Pellegrini wykona w Madrycie kawał dobrej roboty.
Fantazjować można do woli, a każdy finał tych fantazji będzie możliwy. Nawet finał Champions League Real - Barcelona na Santiago Bernabeu.

wolowski
Posted by: Baqu

polecam, moim zdaniem bardzo dobry wywiad - 24/08/2009 19:41

Roger Guerreiro: Odchodzę z Polski, ale z Polską w sercu

Rozmawiał Robert Błoński
2009-08-24, ostatnia aktualizacja 2009-08-23 21:34



- Oferty były, i to sporo, ale Legia chciała za mnie dokładnie dwa razy więcej pieniędzy, niż dawały zainteresowane kluby. Kiedyś obiecałem, że jeśli przestanę być szczęśliwy w Legii, powiem to otwarcie. Ten moment nadszedł. Nie jest przyjemnie usłyszeć od prezesa, że jest się niepotrzebnym - mówi Roger Guerriero dla Sport.pl i "Gazety Wyborczej".

Robert Błoński: Po meczu z Grecją udzielił pan krótkiego wywiadu po polsku. Ciężko się było nauczyć naszego języka?

Roger Guerreiro: Wciąż się go uczę, jest trudny i wszystko idzie powoli. Nie mówię płynnie po polsku. Więcej rozumiem, niż potrafię powiedzieć.

W Bydgoszczy śpiewał pan hymn.

- Nie znam słów, zaśpiewałem tylko sam początek. A później tak jak zawsze modliłem się. Robię to przed każdym meczem.

Kiedy w grudniu 2005 roku przyjeżdżał pan do Polski, przez myśl przeszło panu, że tak się to wszystko potoczy?

- Przyjechałem tu robić to, co kocham, czyli grać w piłkę, osiągać sukcesy, dawać radość sobie i kibicom. Nigdy nie przypuszczałem, że zostanę Polakiem. Najpierw była moja dobra gra, potem pomysł Leo Beenhakkera. Nie byłem tym pomysłem ani zszokowany, ani wystraszony. Szybko przystosowałem się do życia w Europie. Nawet śnieg mnie nie zaskoczył, widziałem go wcześniej w Hiszpanii, kiedy grałem w Celcie Vigo. Ucieszyłem się, że mnie doceniono. Bóg, który kieruje moim losem, zdecydował, że będę miał polski paszport.

Teraz nadszedł czas rozstania z Warszawą...

- Zostawię klub, ale nigdy nie zostawię Polski. Dopóki będę miał siły, a trener wyśle powołanie - zawsze się stawię. Będę też wracał tutaj prywatnie, ale tylko latem. Żeby na spacerze patrzeć na piękne polskie kobiety [śmiech]. Ten kraj będzie we mnie już na zawsze. Czuję się jego obywatelem tak bardzo, że nawet prawo jazdy mam tylko polskie. Czuję wdzięczność i czułość do kibiców, którzy krzyczą moje imię na stadionach, którzy proszą o autografy i są serdeczni. To mnie wzrusza, zawsze będę do dyspozycji selekcjonera i będę grał dla Polski.

Zdarza się panu myśleć po polsku?

- W dwóch przypadkach: kiedy gramy mecz i trzeba użyć mocnego słowa. Widać było to w telewizji, kiedy podczas meczu z Grecją zdenerwowany decyzją sędziego przekląłem czystą polszczyzną. Jest nawet filmik w internecie. Drugi przypadek to wtedy, kiedy liczę pieniądze. Liczę po polsku. Cyfry to pierwsze słowa, jakich nauczyłem się po polsku.

Zachował się pan kiedyś bardziej jak Polak niż Brazylijczyk?

- Konkretnej sytuacji sobie nie przypominam. Ale o Polsce nie zapominam nawet na chwilę. Kiedy zimą wyjeżdżam do Brazylii, wszyscy pytają mnie, jak jest w Polsce, więc temat pojawia się na okrągło.

Czy ostatni rok był pana najtrudniejszym? Po świetnym występie na Euro był pan krytykowany za słabą grę.

- Prawda, trudny był ten rok. Wiele się w moim życiu wydarzyło i później odbiło na formie. Bolała mnie opinia, że zagram na Euro, by się wypromować i uciec z Polski. Że reprezentację potraktuję jak odskocznię do lepszej ligi, a potem o niej zapomnę. To nieprawda, mam już 18 występów i cztery gole w kadrze. Uczę się polskiego.

Oczekiwania wobec mnie były ogromne, każdy chciał, żebym już zawsze grał tak jak w Austrii. Zdaję sobie sprawę, że nie pomogłem Legii na tyle, ile mogłem. Jestem krytyczny wobec siebie, ale moja słaba gra nie wynikała z lekceważenia klubu, kolegów czy trenera. Nie ma piłkarza, który przez cztery lata utrzymałby świetną formę. Kryzys dopadł i mnie, ale już minął.

Najbardziej przykry moment?

- Tych, którzy na futbolu się nie znają, nie słucham. Sam najlepiej wiem, co było nie tak. Złych rzeczy staram się nie pamiętać. Byłem w słabszej formie, bo byłem zmęczony fizycznie i psychicznie. Stąd słaba jesień 2008 roku. Najgorsze minęło.

Dlaczego nie odszedł pan z Legii po Euro? Nie było ofert?

- Były, i to sporo. Przyczyna jest jedna: Legia chciała za mnie dokładnie dwa razy więcej pieniędzy, niż zainteresowane kluby oferowały. Kwoty znam, ale nie chcę ich podać.



Teraz pan odejdzie?

- Najpóźniej w grudniu. Mój los jest w rękach Boga. Miałem oferty z Dinama Zagrzeb, Chin i Emiratów Arabskich. Świetne finansowo, ale chcę pójść do dobrej ligi, grać na wyższym poziomie i rozwijać się, by i kadra miała ze mnie więcej pożytku. Zostało kilka dni do końca okienka transferowego, może coś się wydarzy? Sam na nic nie mam wpływu. Ale i ja, i Legia nie czujemy się komfortowo w obecnej sytuacji, więc jeśli pojawiłaby się dobra oferta, skorzystałyby obie strony. Mój agent cały czas odbiera telefony, ale nie wiem, czy choć jeden będzie takim, na który czekamy. Jeśli zostanę, starczy mi cierpliwości na trzy miesiące. Nie zawsze chcieć odejść znaczy móc odejść.

Ekspert Canal+ Grzegorz Mielcarski powiedział tak: "A może problemem Rogera jest to, że żąda niebotycznego kontraktu i dlatego nie może odejść?".

- Gdyby to była prawda, już by mnie w Legii nie było. W Emiratach, skąd miałem ofertę, płacą bajecznie. Nawet propozycja Dinama Zagrzeb była atrakcyjna finansowo. Ale ja chcę iść do mocnej ligi. Pieniądze są ważne, jednak nie one zdecydują, gdzie będę grał.

Po poprzednim sezonie prezes Legii Leszek Miklas powiedział w "Gazecie": "Właściciele zrobili wszystko, żeby zatrzymać Rogera w klubie. Nim zaczął się kryzys, dostał od nas bajeczną ofertę. Zawodnicy wyjeżdżający z Polski do klubów Ligi Mistrzów mogliby tylko pomarzyć o zaproponowanej przez nas kwocie. On oferty nie zaakceptował. Zażądał pieniędzy, jakie płaci się w bardzo dobrych klubach francuskich czy niemieckich". Mówiło się o nawet 480 tys. euro rocznie brutto. Rzeczywiście była taka oferta?

- Było mi przykro, kiedy przeczytałem w tym wywiadzie, że "czas Rogera w Legii już minął". Rozumiem prezesa, ma prawo tak powiedzieć. Słowa zabolały, bo zostały powiedziane pół roku przed końcem umowy.

Nigdy nie rozmawiałem z Legią o kwocie kontraktowej brutto. Wyłącznie netto. Zapewniam, że gdybym otrzymał propozycję, o jakiej pan mówi, czyli około pół miliona euro rocznie brutto, nie zastanawiałbym się ani chwili, tylko podpisał pięcioletni, nawet sześcioletni kontrakt. Oferta, o której mówi pan prezes, nie była bajeczna. Powiedzmy, że dobra jak na polskie warunki. Gdzie indziej płaci się lepiej.

Jeszcze jeden cytat z prezesa: "Po Euro Roger poczuł, że jest stworzony do gry na wyższym poziomie i w lepszym klubie. Odejdzie z Warszawy, bo przestał tu być szczęśliwy". Rzeczywiście gra w piłkę w Legii przestała panu sprawiać radość?

- To nie do końca tak. Kiedy po Euro okazało się, że zostaję przy Łazienkowskiej, poświęciłem drużynie wszystkie siły i energię. Nie zawsze byłem w wysokiej formie, nie zawsze grałem dobrze. Ale wypełniałem swoje obowiązki, nikt nie ma do mnie żadnych zastrzeżeń. Od kierownictwa Legii usłyszałem nawet, że choć jestem Brazylijczykiem, to jednak mentalność mam europejską. Wielu brazylijskich zawodników poszłoby do prezesa i powiedziało, że nie przystosowali się do warunków, że chcą wracać. Ja nigdy się nie zaniedbałem. Gorsze momenty zdarzają się każdemu i za swoje biorę odpowiedzialność.

Kiedyś obiecałem, że jeśli przestanę być szczęśliwy w Legii, powiem to otwarcie. Ten moment nadszedł. Teraz nie jestem szczęśliwy w Legii. Nie jest przyjemnie usłyszeć od przełożonego, że jest się niepotrzebnym. To rozczarowuje i demotywuje. Ja potrzebuję czuć, że ktoś we mnie wierzy i mi ufa. Dlatego jestem nieszczęśliwy i czuję się niekomfortowo. Ale postaram się, by w meczach tego nie było widać. Obojętnie, czy wejdę na minutę, dwie, czy pół godziny - zawsze postaram się pomóc.

Rezerwowym Legii został pan już późną jesienią 2008 r.

- Tak zdecydował trener Urban. W meczu z Zagłębiem Lubin posadził na ławce m.in. mnie i Edsona. Szanuję to, trener ma pełne prawo tak zrobić. Nie byłem wtedy w dobrej formie i to była wytłumaczalna decyzja. Ronaldinho też siedział na ławie.

Jest pan zdziwiony, że nie ma ofert z dobrych klubów? Legia chce za pana tylko 400 tys. euro.

- Jest kryzys, a w grudniu będę wolnym zawodnikiem. Może kluby wolą poczekać i zaoszczędzić nawet te kilkaset tysięcy euro?

Tylko jeden piłkarz odszedł tego lata z polskiej ligi za pieniądze. To Rafał Murawski z Lecha do Rubina Kazań. Nie ma chętnych na pana, na Pawła Brożka...

- Bo polska liga jest niezauważana w Europie. Kluby mało osiągają w pucharach, więc gdzie mają się promować ligowcy? Jedyne miejsce to reprezentacja. Dzięki niej w Europie zobaczono mnie. Poziom ligi nie jest za wysoki, ale będzie lepszy - zbliża się Euro 2012, nakręci się koniunktura, powstają piękne stadiony.

Co musiałoby się wydarzyć, żeby został pan w Legii?

- Nie ma takiej rzeczy. Na pewno odejdę. Nie wiem tylko, czy teraz, czy w grudniu. Już dawno pogodziłem się z tą myślą. Ostatnia rozmowa o kontrakcie z Legią odbyła się w grudniu, od tamtej pory nie wracaliśmy do tematu. Legia też nie wiąże ze mną żadnej przyszłości. Prezes tak mówił. A trener, jeszcze przed sezonem, zapowiedział, że będę rezerwowym. To jasny znak, że mnie tu nie chcą.

W Lidze Europejskiej był pan podstawowym zawodnikiem w obu meczach z Broendby, ale w ekstraklasie zagrał pan łącznie 56 minut w trzech meczach. Zawsze jako rezerwowy. W ubiegłym tygodniu gazety napisały, że za określoną liczbę występów minimum 45 minut ma pan dodatkową premię. To decyduje, że pan nie gra?

- To prawda, mam taki bonus, ale nie mam pojęcia, ilu występów brakuje, by został on wypłacony. Przyczyna tego, że nie gram, nie leży na boisku. Decydują o tym sprawy pozaboiskowe, a rezerwowym jestem nie z powodu słabej formy, jak mawia trener Urban. Uprzedził mnie, że w tej rundzie najwyżej będę wchodził na boisko po przerwie. W sparingach, Lidze Europejskiej czy kadrze grałem od początku, i to dobrze. Ale na ligę jestem za słaby. Powiedzenie "Roger nie gra, bo jest w słabej formie" to wygodna wymówka, ale nieprawdziwa. W zeszłym roku formę miałem gorszą, a grałem dużo więcej.

Co musiałoby się stać, żeby wrócił pan do składu Legii?

- Nie wiem. Na pewno żadnemu z kolegów nie życzę kartek czy - broń Boże - kontuzji. Trenuję, staram się, a o wszystkim decyduje trener. Temu się podporządkowuję. Legia to nie tylko Roger, Iwański czy Urban, ale coś więcej. Przede wszystkim kibice, dla których gramy.

Ma pan o coś żal do Legii?

- O jedną kwestię: że nie potrafi rozstawać się ze swoimi zawodnikami. Że nie szanuje i nie docenia tych, którzy coś dla klubu zrobili. Edson i Vuković odchodzili stąd skłóceni i niezadowoleni. Ja też odejdę zasmucony okolicznościami rozstania. Choć dobrych wspomnień, tak jak moich dobrych meczów dla Legii, było więcej niż tych złych. Mistrzostwo, Puchar, Superpuchar Polski, polskie obywatelstwo, wyjazd na Euro - za to jestem Legii wdzięczny. Dzięki niej zostałem Europejczykiem i trafiłem do reprezentacji Polski.

Czuje się pan jak piąte koło u wozu?

- Nie. Chcę być jak koło zapasowe. Dobrze napompowane, przygotowane, by wejść i pomóc drużynie bezpiecznie dojechać do celu.

Wie pan, że w drugiej kolejce w Gdyni po raz setny wystąpił pan w ligowym meczu Legii?

- Wiem, ale w klubie chyba nie wiedzieli. W Brazylii jest taki zwyczaj, że przy okazji takiego jubileuszu zawodnik gra w koszulce z numerem 100 i potem zachowuje ją na pamiątkę. Bo to coś wyjątkowego. Szkoda, że tak nie jest w Polsce. Mój jubileusz przeszedł bez echa. Ale ważne, że choć ja o nim wiedziałem.

Pogodził się więc pan już z tym, że następny mecz od pierwszej do ostatniej minuty zagra w Warszawie w 2012 roku przy okazji inauguracji mistrzostw Europy? W Legii już raczej nie wystąpi pan przez 90 minut.

- Może i tak być, ale chciałbym zagrać jeszcze w klubie. Marzenie mam inne. Po nocach śni mi się brazylijski mundial w 2014 i gol dla Polski. Do spełnienia tego marzenia będę dążył z całych sił.

Nie gra pan w klubie - traci na tym reprezentacja.

- Leo Beenhakker to inteligentny człowiek, orientuje się, czemu nie gram w Legii. Widział mnie na zgrupowaniu przed meczem z Grecją, widział w meczu i wie, że może na mnie liczyć. To, że nie gram, nie znaczy, że nie mam odpowiedniej formy, by grać. Zrobię wszystko, by moja sytuacja w klubie nie zaszkodziła mojej sytuacji w kadrze, w którą jestem zaangażowany i dla której chcę być bardzo pożyteczny. Chcę pomóc Polsce w awansie na mundial.

Nawet komplet zwycięstw w jesiennych meczach eliminacji MŚ nie gwarantuje wam pierwszego miejsca.

- Sytuacja jest trudna, ale nie beznadziejna. Przed meczem z Grecją sporo rozmawialiśmy w drużynie o tym, co było. Porażki w Bratysławie i Belfaście to koszmar. Więcej takie występy się nie powtórzą. Na boisko będziemy wychodzić maksymalnie skoncentrowani i teraz będzie bardzo ciężko z nami wygrać. Grecy się o tym przekonali pierwsi, następni - we wrześniu, potem w październiku.

Pomagał pan Ludovikowi Obraniakowi? Jest w podobnej sytuacji jak pan ponad rok temu.

- On miał polskich przodków, ja - nie. Moje obywatelstwo to była inicjatywa kilku osób, z Ludo jest inaczej. Ale starałem się go wspierać przed meczem z Grecją. Zamieniliśmy parę słów po angielsku. Najważniejsze, że wszyscy złapaliśmy wspólny język na boisku. Ludovik jest świetnie wyszkolony technicznie, lubię grać z takimi. W Bydgoszczy dał odpowiedź, czy przyda się drużynie.

Czuje się pan pełnoprawnym reprezentantem Polski?

- Wołają na mnie "Parejro" - to od przejęzyczenia pana prezydenta. Koledzy czasem jeszcze żartują i mówią "Roger, nigdy nie będziesz Polakiem", nawiązując do transparentu wywieszonego kiedyś w Białymstoku. Wyciągam wtedy czerwony paszport z orłem i mówię: "Zobacz, teraz jesteś moim bratem!". Atmosfera jest znakomita. Zaakceptowali mnie, rozmawiamy po polsku. I doskonale się rozumiemy.

Posted by: AGASSI

Re: polecam, moim zdaniem bardzo dobry wywiad - 27/08/2009 03:18

Maraton Radwańskiej przed US Open
Agnieszka Radwańska tenis Polska US Open
Jakub Ciastoń
2009-08-25, ostatnia aktualizacja 2009-08-25 22:57
Żadna tenisistka z czołowej dwudziestki rankingu WTA nie gra przed US Open tak intensywnie jak Agnieszka Radwańska - już 13 meczów w pięciu turniejach. Bez odpoczynku

Polka (WTA 12) zagrała kolejno w Stanford, Los Angeles, Cincinnati, Toronto. Teraz jest w New Haven, gdzie dziś w II rundzie zmierzy się z Francuzką Virginie Razzano (WTA 17).

Oprócz Radwańskiej tylko Rosjanka Nadia Pietrowa wystąpiła w pięciu imprezach z rzędu, ale w dwóch ostatnich - Cincinnati i Toronto - odpadała w I rundach. W New Haven startują wyłącznie te tenisistki, które ostatnio grały mało lub odpadły we wczesnych fazach poprzednich imprez - np. wracająca po kontuzji Amelie Mauresmo (2 mecze w pięć tygodni), Swietłana Kuzniecowa (3), Caroline Wozniacki (5), Patty Schnyder (5).

Radwańska na brak ogrania narzekać nie musi. Pięć dni przed US Open (31 sierpnia) ma w nogach już 12 spotkań, dziś z Razzano zaliczy 13. Tydzień temu w Toronto była w ćwierćfinale, wcześniej doszła do tej fazy także w Los Angeles. W Stanford i Cincinnati grała w drugich rundach.

Z pierwszej dwudziestki więcej meczów zagrały wprawdzie Samantha Stosur (14) i Jelena Dementiewa (13), ale zrobiły to tylko w trzech turniejach i w ostatnim tygodniu przed US Open odpoczywają. Włoszka Flavia Pennetta (13) gra w New Haven, ale tylko dlatego, że szybko odpadła z Toronto.

- Decyzja, żeby grać w New Haven, też mnie zaskoczyła. Myślałem, że Agnieszce przydałby się jednak odpoczynek - mówi "Gazecie" Victor Archutowski, menedżer tenisistki. Decyzję o kolejnym starcie Agnieszka podjęła sama po konsultacji z ojcem trenerem Robertem Radwańskim. - Widocznie uznali, że nie czuje się zmęczona. Chce się jeszcze ograć przed US Open, ale zapewne traktuje ten start treningowo - zakończył Archutowski.

Sęk w tym, że już w pierwszym meczu treningowo nie było - Polka spędziła na korcie aż 2 godz. i 4 min! Wojciech Fibak wielokrotnie podkreślał, że dobór przez nią turniejów nie zawsze jest najszczęśliwszy. - Powinna się skupić jedynie na największych imprezach i pamiętać, że Wielki Szlem jest najważniejszy. Musi uważać - mówił Fibak.

Z drugiej strony intensywna gra przed US Open nie zawsze jest niebezpieczna - w zeszłym roku Radwańskiej nie przeszkadzała. Grała dużo przed Rolandem Garrosem i Wimbledonem (miała tylko dwa dni odpoczynku), a potem prezentowała się dobrze - w Paryżu doszła do 1/8 finału, w Londynie do ćwierćfinału.

Bukmacherzy w Radwańską jednak nie wierzą. Na liście faworytek US Open umieszczają ją dopiero na 20. miejscu ze stawką 101 dol. za jednego postawionego, czyli osiem miejsc poniżej jej rozstawienia! Polka od ponad roku nie miała tak niskich notowań. To efekt tego, że od maja nie udało jej się wygrać meczu z żadną tenisistką z dziesiątki.[b][/b]


ciekawe czy klakierzy z quasi dalej będa bronić papcia Radwańskich bo Isie to na pewno wink
Posted by: AGASSI

Re: polecam, moim zdaniem bardzo dobry wywiad - 27/08/2009 03:40

WTA New Haven. Pechowy nadgarstek Radwańskiej
szop, tka
Agnieszka Radwańska skreczowała w pojedynku z Francuzką Virginie Razzano w drugiej rundzie turnieju w New Haven. Polka poddała się przy stanie 6:3, 4:6, choć w perspektywie miała trzeci set.

W ostanich kilku tygodniach Radwańska grała dwa razy więcej meczów od Francuzki, a w pierwszej rundzie spędziła na korcie ponad 2 godziny w spotkaniu z Włoszką Robertą Vinci. Do pojedynku z Razzano podchodziła ze spuchniętą ręką.

Tak jak w pierwszej rundzie Radwańska męczyła się z Vinci, tak w drugiej miała spore problemy z Francuzką Razzano. Przegrała jednak nie z rywalką, tylko z kontuzją.

- Agnieszka ma zapalenie ścięgna w nadgarstku, jest na lekach przeciwzapalnych. Nie dała rady wygrać w dwóch setach, więc postanowiła oddać mecz i nie ryzykować zdrowia przed wielkoszlemowym US Open - tłumaczy Wiktor Archutowski, menedżer zawodniczki.

W pierwszym secie gra Polki nie wyglądała źle. Radwańska nadspodziewanie pewnie serwowała, nie tylko z pierwszego ale i drugiego serwisu (aż 5 z 7 takich akcji zakończyło się sukcesem). Dwukrotnie przełamała serwis Razzano i wygrała pierwszego seta 6:3.

W drugim sytuacja się odwróciła. Lepiej serwowała Francuzka i to ona przejęła inicjatywę na korcie. Przełamała Radwańską, i wygrała 6:4. - Serwis to jej pięta achillesowa. Jest po prostu za słaby. (...) rywalki widzą już, że przy drugim podaniu trzeba zrobić dwa kroki w przód i uderzyć mocno. Punkt jest prawie murowany." - pisał o Radwańskiej dziennikarz Gazety Wyborczej Jakub Ciastoń. &#187; Tak właśnie grała z Polka Razzano w drugim secie. Radwańska z drugiego serwisu zdobyła zaledwie 1 punkt na 11 prób.

jeśli to prawda wyp.ierdolić trenera i mendżera tongue
Posted by: AGASSI

Re: polecam, moim zdaniem bardzo dobry wywiad - 29/08/2009 04:24

2009-08-28
Ustawiany mecz snookera ?
Wielka Brytania: Dwaj szkoccy snookerzyści, Stephen Maguire (numer dwa w rankingu profesjonalnych graczy) oraz Jamie Burnett, zostali wczoraj zatrzymani przez policję i przesłuchani w związku ze sprawą nieuczciwych zakładów na mecz rozegrany w ramach turnieju UK Championship.

Sportowcy zostali zwolnieni bez postawienia im zarzutów. Podejrzany pojedynek między szkockimi zawodnikami odbył się 15 grudnia ubiegłego roku w ramach pierwszej rundy turnieju. Spotkanie, któremu przygląda się teraz World Snooker i brytyjska Komisja ds. Hazardu zakończyło się zwycięstwem Maguire`a 9-3. Przed meczem do World Snooker zgłosili się bukmacherzy zaniepokojeni dużą ilością typów na ten właśnie wynik. Szczególne wątpliwości budzi końcówka pojedynku, kiedy Jamie Burnett mógł bez większych trudności ustalić wynik na 8-4, jednak spudłował. Maguire dobił bilę kończąc spotkanie wynikiem 9-3.

Obydwaj zawodnicy stanowczo zaprzeczają jakiemukolwiek udziałowi w nieuczciwych zakładach i zapewniają o chęci współpracy z władzami w wyjaśnieniu sprawy. - Nie mam nic do powiedzenia poza stwierdzeniem, że nie mógł bym zrobić tego, co mi się zarzuca. Chciałbym, żeby ta sprawa już się skończyła i żebym nie musiał już odpierać zarzutów, tylko mógł skoncentrować się na snookerze - mówił Maguire.

Światowa Federacja Snokera (WPBSA) nie podjęła jeszcze oficjalnych działań w związku z całym tym zamieszaniem czekając na wynik dochodzenia prowadzonego przez policję. - Jesteśmy świadomi tego, że Stephen Maguire i Jamie Burnett zostali zatrzymani przez policję i że obaj zostali następnie zwolnieni bez stawiania im zarzutów. To jest obecnie sprawa policji i czekamy na rozwój wypadków. Dalszych komentarzy w tej kwestii na tym etapie nie będzie - oświadczył rzecznik organizacji. / NB
Posted by: grey

Re: polecam, moim zdaniem bardzo dobry wywiad - 29/08/2009 07:01

nie wiedzialem gdzie to wrzucic, i w koncu doszedlem do wniosku, ze tu bedzie najlepiej;

co prawda z "the sun" tongue ale artykul branzowy o tym jak duzi chlopcy manipuluja rynkiem:

http://www.thesun.co.uk/sol/homepage/spo...tting-scam.html




RAFA BENITEZ and Franck Ribery have been dragged innocently into a betting scam worth hundreds of thousands of pounds.

Neither Benitez nor Ribery had anything whatsoever to do with the bets but their names were all that a sophisticated syndicate needed to pull off the coup.

Last week, the odds on Benitez to become the first Premier League manager to lose his job were unexpectedly slashed from 18-1 to just 6-4 in three hours. One betting firm closed its book on the bet. Ribery, meanwhile, was backed from 66-1 to 3-1 to join Liverpool from Bayern Munich. Again, the majority of the bets were placed in a single day and there was absolutely no substance to the story.

Instead, there is grave concern both 'bets' were manufactured by an organised group, who deliberately placed thousands of pounds on Rafa leaving and Ribery moving in order to force the odds to tumble. Then, with the entire market braced for both events to happen, the syndicate bet even more money on the exact opposite - Rafa to STAY at Liverpool and Ribery to STAY at Bayern!

Analysts are convinced the syndicate bet five times more on Rafa remaining than they originally placed on him going, safe in the knowledge they had made it all up about his departure in the first place. So, for example, if Ł10,000 was staked on Benitez going, they then placed another Ł50,000 that he would not be the first manager sacked. When another boss is eventually fired, the syndicate will collect Ł50,000 at even money from bets made mainly on the betting exchange markets.

I can reveal these two instances of manipulation of a market in the last month have raised alarm bells within the gambling industry.

In the case of Benitez, the flurry of money started in Liverpool but subsequently spread across the north west and London. The initial money is believed to have been staked in a handful of large bets with two firms - placed on the accounts of 'high-roller' clients. And the people at the centre of it are very much aware of how best to whip up a storm. I am told an anonymous tip-off was made to a Mersey-side radio station, claiming Benitez had stormed out of Liverpool's training complex on Tuesday morning. With a game against Stoke at Anfield that night, the manager was not even at Melwood. Yet that fib got the rumour mill in full flow and football websites were soon trumpeting the news of a potential bust-up between club and manager. Betting firms looked at the money being staked and the gathering speed of the story and adjusted the odds. Some even had their PR teams putting out press releases, while others appeared on TV to debate the issue. All of which suggests this is a well-organised, well-funded racket exploiting the expanding interest in gambling.

Sources within the betting industry estimate that between Ł200-Ł300k has been placed.

In the case of the Ribery bet, the total amount that was staked was around Ł12,000. But that was enough to create a market interest, which allowed more than treble that amount to be laid off against him signing for Liverpool. It is believed Ribery was a trial run ahead of the much bigger plan for the Benitez bet.

Unfortunately, the biggest losers in this sting are the ordinary punters placing bets on Rafa to leave, trusting the sudden drop in odds means something is up at Anfield. They have no idea the entire market is being manipulated to present a fake picture. Bookies call it 'the chase', when one big bet on an unexpected outcome rolls into a flurry of smaller ones trying to get on the back of what they think is good information.

All of the major firms and exchanges are aware of the potential for manufactured or manipulated markets and this kind of betting is not illegal. But at a time when Football League players have been banned and fined for match fixing and sports from cricket to tennis are under scrutiny, how can they ignore the problem? This is a serious issue and one the industry needs to act upon.
Posted by: mgr

Re: polecam, moim zdaniem bardzo dobry wywiad - 29/08/2009 16:25

Piękna akcja piwo
Posted by: gnacik

Re: polecam, moim zdaniem bardzo dobry wywiad - 29/08/2009 20:24

...a chciałoby się komuś to na polski przetłumaczyć ? smile
Posted by: forty

Re: polecam, moim zdaniem bardzo dobry wywiad - 03/09/2009 03:04

Brazylia chce golić Argentynę

W takich wypadkach to nie Europa jest centrum futbolowego świata. Za trzy dni w eliminacjach MŚ 2010 Argentyna podejmuje Brazylię

Gillette zorganizowało wielkie golenie. Nad wspólnym zlewem pochyliło się z maszynkami pięciu ludzi z ekipy Brazylii wysyłając w świat przesłanie: "zostawimy Argentyńczyków bez brody i wąsów". "Canarinhos" mogą podejść do meczu z pewnym dystansem, bo na cztery kolejki przed końcem eliminacji są liderami grupy z pięcioma punktami przewagi nad drużyną Diego Maradony i siedmioma nad Ekwadorem, który zajmuje piątą pozycję uprawniającą już tylko do gry w barażach.

Na zwycięstwo skazana jest więc Argentyna. Drużyna Maradony jedzie potem jeszcze do Paragwaju i Urugwaju, a w meczach wyjazdowych wywalczyła dotąd zaledwie 4 pkt na 22 zdobyte. Po klęskach na wysokości (w Boliwii 1:6 i Ekwadorze 0:2) dla selekcjonera Maradony przyszedł czas egzaminu ostatecznego. Jeśli jego drużyna nie da rady Brazylii wymówek tym razem nie będzie.

Diego chce postawić na weteranów. Po 9 latach przerwy wraca 35-letni napastnik Boca Juniors Martin Palermo, który w tym tygodniu był straszony przez grupę fanatycznych kibiców, a potem zdobył gola w meczu z Lanús. Powołanie dostał też starszy od niego o rok Rolando Schiavi, obrońca z Newell's Old Boys, klubu, w którym zaczynał Leo Messi. Gwiazdami mają być jednak szczawie: Leo i rok młodszy od niego "Kun"| Aguero. Zięć selekcjonera uważa, że w eliminacjach nie ma znaczenia styl, w jakim zdobywa się punkty. "Jeśli nie damy rady piękną grą, wyrwiemy im punkty jajami" -mówi w latynoskim stylu, co w wolnym tłumaczeniu na polski znaczy tyle, iż kluczową rolę w tym hitowym meczu mogą odegrać nie tylko umiejętności, ale motywacja i charakter.

Leo Messi pojechał do Argentyny tuż po finale Superpucharu Europy. Pep Guardiola zwolnił go z inauguracji ligi ze Sportingiem, by przed batalią na śmierć i życie nie przeciążać organizmu. Organizm zbuntował się już przed towarzyskim meczem w Moskwie, Messi nie mógł zagrać z Rosją ze względu na uraz mięśni. Wiadomo, że to zmora Argentyńczyka, dlatego na wszystkie mecze kadry towarzyszy mu zatrudniany przez Barcelonę fizykoterapeuta Juanjo Brau. Kiedy Maradona został selekcjonerem Argentyny odwiedził Katalonię, by wspólnie z szefami klubu ustalić strategię ochronną dla bezcennych nóg zawodnika.

Ochrona Messiego na tym się jednak nie kończy. Argentyńska Federacja Piłkarska wynajęła podejrzanego typa, o kryminalnej przeszłości, by zapewnił Messiemu bezpieczeństwo na czas pobytu w ojczyźnie. Nazywa się Ariel Pugliese, pseudonim "Robak", chodzi za Leo krok w krok, co ma spowodować, że piłkarz Barcy będzie przed meczem w Rosario spokojny i wyluzowany. Drużyna narodowa Argentyny nie grała tam od 1995 roku, a więc nastrój mieszkańców miasta ociera się o zbiorową histerię.

Brazylijczycy przyjeżdżają do Rosario w piątek. Spekuluje się, że Carlos Dunga może wystawić na prawą obronę nie Maicona, ale Daniego Alvesa, by stoczył wielki bój z kumplem z Barcelony.

Maradona powołał 29 piłkarzy, bo kilku kluczowych: Diego Milito, Burdisso, Battaglia i Verón narzeka na urazy. Z nich wybierze dziesięciu, by partnerowali Messiemu. Jak dotąd jednak najlepszy piłkarz poprzedniej edycji Champions League nie odgrywa w kadrze roli takiej, jak na Camp Nou. Mecz z Brazylią jest jednak genialną okazją, by to zmienić.

wolowski d
Posted by: forty

Re: polecam, moim zdaniem bardzo dobry wywiad - 04/09/2009 16:30

Częsty gość na tym blogu - polonests - w ostatnich komentarzach poruszył sprawę powrotu Ronaldo do reprezentacji Brazylii.

Nigdzie bowiem selekcjoner Dunga nie dał głosu mówiącego o powrocie do kadry byłego asa Barcelony, Realu Madryt czy Interu Mediolan.W odpowiedzi na jeden z jego komentarzy pisałem aby rewelacje Globo brał z podobnym dystansem co sportowe informacje Super Expresu, Faktu czy Dziennika.
Ba, w świetle ogromnej rywalizacji jaka toczy się o miejsce w pierwszej linii taka niefrosobliwość związana z powołaniem 33-latka z 15-kilogramową nadwagą, z kolanami w niewiadomym stanie... toż to byłby sabotaż reprezentacji!

Skoro nie gra 29-letni Ronaldinho, będący na etacie w Milanie, to już wypalony Ronaldo nie zagra na pewno
. Nie po to przecież Dunga szlifuje z takim mozołem drużynę aby zaprzepaścić ponad 2,5 roku pracy pod presją telewizji i prezydenta CBF.

Presja Globo (brazylijski koncern medialny)

Miałem dziś pouczającą rozmowę z pewnym brazylijskim dziennikarzem, który zwrócił mi uwagę, że Fenomeno udziela wywiadów telewizyjnych tylko Rede Globo! Żaden Band Sports, Record czy Espn albo Fox nie potrafią się przebić. Globo ma monopol, a co więcej, tylko Globo dochodzi do sensacyjnych informacji o liposukcji, kolejnych sex-skandalach, o transwestycie, który rzekomo miał AIDS, o propozycjach Tottenhamu i Blackburn....

Dlaczego? Ano, tajemnicą poliszynela jest, iż największy koncern medialny w Ameryce Południowej maczał palce w podpisaniu kontraktu Ronaldo z Corinthiansem.

Nie darmo brazylijska telewizja tak gęsto transmitowała w 2008 roku mecze z udziałem Timao. Za takie promo trzeba sobie trochę odbić. A co jak co, ale dwukrotny mistrz świata, król strzelców mundialu, trzykrotny zdobywca nagrody dla najlpeszego piłkarza świata w Brazylii jest towarem, który sprzeda się na pewno. Tymbardziej, że w liczącym ponad 30 mln ludzi stanie Sao Paulo to najpopularniejszy z klubów.

Corinthians w europejskich transmisjach telewizyjnych gościł do końca sierpnia trzy razy częściej od najlepszej drużyny w kraju - FC Sao Paulo. Rede Globo ustawia plan meczów, które pooglądamy na Starym Kontynencie...

Od kilku tygodni Ronaldo nie gra...Corinthians spadł z ramówki. Wrócili FC SP i... Flamnego z Adriano;)

Jestem jednak pewnien, że od drugiej połowy września, gdy Gordo wróci do gry, Timao znów będą ogrywani jak przeboje Michaela Jacksona.


A Dunga? Cóż, dopóki Brazylia nie pojedzie na mundial, cały czas będzie pytany o Ronaldo (europejscy dziennikarze pewnie będą dopytywali się o Diego i Grafite, ale przecież ilu europejskich dziennikarzy na codzień ma dostęp do selekcjonera?).

Jeśli wygra mundial to absencje wszystkich "medialnych" gwiazd zostaną mu odpuszczone. Jeśli przegra, to Rede Globo zapewne narobi mi takiego bigosu, że Ricardo Teixeira pogoni go z posady.

W końcu i CBF i Rede Globo rezydują w Rio i ręka w rękę podejmują decyzje.

Nie wierzycie?

Record wygra kontrakt na nadawanie Paulistao w 2010 roku. No to od 2011 zmieniony zostanie kalendarz rozgrywek...

Zaś brazylijscy dziennikarze spekulują, iż rozgrywki stanowe lada chwila w ogóle zostaną wypare przez puchar kraju. Puchar ma telewizja z grupy finansowej Globo....

PS

Acha, w Brazylii, w przeciwieństwie do Polski, rodzime rozgrywki są absolutnie najpopularniejsze. Telewizje transmitują ligę, puchar, mistrzostwa stanowe. Zawodnicy grają na okrągło, a widownia jest naprawdę niezła.

Konkurencją dla rozgrywek brazylijskich są TYLKO największe ligi w Europie. "Od zawsze" najpopularniejsza jest włoska Serie A, o drugie miejsce biją się Primera Division i Premier League. Za nimi próżnia, po czym w Brand Sports popularną pozycją jest Bundesliga. Tam też transmitują portugalską Ligę Sagres, która jednak do hitów nie należy. Jest też Liga Mistrzów i Liga Europejska. Można także pooglądać francuską Ligue 1, ale to już impreza dla naprawdę wytrwałych i zagorzałych maniaków futbolu.

Brazylia to nie Polska. Pucharów krajowych z Europy nie transmitują, bo mają w środku tygodnia sporo meczów w Copa Libertadores i własnych pucharach.

Holandia, Rosja?
To zbyt mało elitarne rozgrywki aby miały szansę powodzenia w rywalizacji z lokalnymi turniejami.

U nas, gdzie lokalna liga prezentuje kiepski poziom, a sportowych telewizji funkcjonuje 8 (a większość ma po 2 kanały), nawet Belgia, Grecja czy Szkocja mogą liczyć na jako-taką oglądalność.

Tylko presja na selekcjonera podobna. Mimo, iż w Polsce nie mamy do wyboru partnera dla Lucio między Juanem, Thiago Silvą, Luisao, Mirandą i Alexem na stoperze oraz Adriano, Ronaldo, Grafite, Brandao i Luisem Fabiano na szpicy...

brasileirao , Brazylia
Posted by: forty

Re: polecam, moim zdaniem bardzo dobry wywiad - 12/09/2009 04:32

Maradonie mówimy: NIE!



Kompromitacją okazały się ostatnie występy reprezentacji Argentyny. Dwukrotni mistrzowie świata po porażce u siebie 1-3 z Brazylią, przegrali również w Asuncion z Paragwajem.

Porażki się zdarzają. Przegrywa nawet Manchester United, Barcelona i Isinbajewa. Ważny jest jednak styl. A w dziewiątym i dziesiątym meczu pod wodzą Maradony, Argentyna gra w sposób okropny, nużący i nijaki.

Jak to możliwe w kraju, którego młodzież wygrała dwa ostatnie mundiale do lat 20, dwa ostatnie turnieje opimpijskie, a klub Estudiantes wygrał Copa Libertadores? Jak to możliwe, że zawodnicy, za którymi zabijają się prezesi największych klubów świata nie są w stanie w meczu o punkty zagrać dobrego spotkania?

Trener też człowiek, mysli się i myli...

Dla mnie odpowiedź jest diametralnie inna niż w przypadku reprezentacji Polski - chodzi o sztab trenerski. O ile naszej kadrze nawet Fabio Capello niewiele pomoże, o tyle argentyńskiej Maradona zaszkodził jak mało kto!

Dalej twierdzę, że facet ma nie po kolei w głowie
i selekcjonerem w ogóle być nie powinien. Cóż, został... więc warto byłoby go... spuścić i zrobić miejsce komuś z pomysłem na zespół. Zaskoczyły Maradonę góry Bolwii i Ekwadoru, zaskoczyła go organizacja gry Brazylii, zaskoczyła go też panika przeciwko Paragwajowi...

Przegrać 1-6 z Boliwią to skandal, polec u siebie 1-3 z Brazylią to powód by albo zeżreć trawę w następnym meczu albo podać się do dymisji. Mardona przegrywa dalej... i dalej mami biednych Argentynczyków, bredząc o powołaniu jeszcze większego kontyngentu z ligi argentyńskiej, jakby problemem jego kadry byli słabi zawodnicy!

Bo brak pomysłu na drużynę razi mnie u El Diez najbardziej. Roszady, roszady, roszady. Najbardziej żalosnym ich przykładem jest ciągłe żonglowanie bramkarzami, oraz powoływanie do kadry zasłużonych weteranów, których Diego zna z boiska. A to Schiavi, a to Palermo, a to Fuertes...

Do wczoraj Maradona trzymał się przepisu na grę w systemie 4-4-2. Ale w Asuncion zagrał jak Guardiola w Barcelonie, czyli 4-3-3.

Sęk w tym, że ustawienie w futbolu to jednak nie to samo co w szachach. Zmiany w pracy na boisku poszczególnych piłkarzy implikują zmiany zachowań u wszystkich innych członków drużyny. A tego w trzy dni zawodników nauczyć się nie da. Pomysł El Diez można więc uznać za kolejny przejaw chaosu i braku zimnej krwi w decydującym dla kadry momencie.

No i sama kadra... naprawdę nie wiem co musi zrobić Lisandro Lopez aby wyjść w pierwszym składzie. Bycie asem w FC Porto i Olympique Lyon widać nie ma wpływu na obsadzenie w drużynie Maradony. Za to Jesus Datolo, chociaż nie wyróżnia się jakoś szczególnie (gra przyzwoicie, ale czy lepiej niż w czasach Boca?) w obydwu meczach grał od pierwszej minuty.

Dobór stoperów o wzroście 178 i 183 cm to kpina na całego. Wiem, że dla mikrusa jakim jest Maradona to chłopy na schwał, ale światowa norma to 190 i więcej centymentrów.

I jeszcze ten Gabriel Heinze, który popełnia mnóstwo indywidualnych błędów, co rusz prosi się kartki, ale z tym swoim siermiężnym wyszkoleniem tachnicznym jakoś bez wyjątku dostaje powołania na wszystkie ważne mecze Argentyny!

No i jeszcze Messi. Od peanów na jego cześć już głowa pęka, a przecież kolejny raz pokazał, że ci, którzy wierzą, iż jeden zawodnik odmienia losy meczu tkwią w błędzie. Dryblingi, dryblingi, dryblingi... A przecież siła tkwi w drużynie!

Grondona też do zmiany

Od kilku lat Argentyna na stanowisko selekcjonera dostaje nie tego człowieka, który najbardziej by pasował, lecz tago, którego trudno sie spodziewać.

Kiedy po mundialu w Azji oczekiwano na dymisję
Bielsy i powołanie Pekermana, Cupera lub Bianchiego... Julio Grondona przedłużył kontrakt z El Loco. Pekerman mu odmówił, na Cupera AFA stać nie było, a Bianchiego prezydent federacji szczerze nie znosi więc wolał zostawić wszystko po staremu niż cokolwiek zmienić.

Za to, kiedy w 2004 roku Bielsa wygrał igrzyska w Pekinie... przejął po nim schedę Pekerman. Po tym duecie wizjonerów, Argentyna postawiła na nudnego, przewidywalnego i od lat nie odnoszącego sukcesów Coco Basile.

Dwa lata zajęło Grondonie i jego świcie dochodzenie do powszechnie znanego wniosku, iż z tym trenerem Argentyna gra najnudniejszy futbol od mundialu w Hiszpanii.

I wtedy Don Julio wyczarował Maradonę. Faceta, któremu jakikolwiek prywatny przedsiebiorca nie powierzyłby prowadzenia budki z burgerami, dostał w swoje ręce drużynę wartą prawdopodobnie najwięcej na świecie!

Nie Sergio Batista, nie Cholo Simeone, nie Russo... ale były narkoman, krętacz i szarlatan, który niczym Jan Tomaszewski zajmował się głównie krytykowaniem i namaszczaniem swoich następców.

Przyznam sie szczerze, miałem nadzieję, że po meczu z Paragwajem DM wyleci z hukiem z posady. Że wreszcie kibice i część działaczy przejrzą na oczy i wywołają ferment, który pociągnie za sobą zmiany.

Ale nie! Grondona spi spokojnie, gra tą kartą do samego końca, aż do zgrania jej na amen. Może to i dobrze, bo jak Argentyna nie pojedzie na mudial to kariera Maradony wreszczie się skończy. A i Grondona pewnie WRESZCIE odejdzie w niełasce.

Tylko, do diabła, co to za mundial bez Argentyny?!

brasileo
Posted by: Stalion

Re: polecam, moim zdaniem bardzo dobry wywiad - 15/09/2009 19:56

Smród wokół złota. Siatkarze nie spotkali się z prezydentem

Nie mogło być normalnie, jak w cywilizowanym świecie - triumf, feta, spotkanie z kibicami, głowami państwa. W Polsce jak zwykle, nawet sportowy sukces jest pretekstem do politycznej hucpy. Takiej, jaką urządzili w poniedziałek... No właśnie - kto? - zastanawia się na blogu Przemysław Iwańczyk z Gazety Wyborczej i Sport.pl. - Mogło być wyjątkowo, wyszło jak zawsze. Wstyd. Lub po prostu wiocha...

Kimkolwiek by prezydent RP nie był, nawet jeśli jest to Lech Kaczyński - skoro wysyła złotej drużynie zaproszenie, a w dodatku chce ją uhonorować medalami, to takie zaproszenie należy przyjąć. Siatkarze, a właściwie ich zwierzchnicy, go nie przyjęli. Piotr Gruszka w "Kropce nad i" u Moniki Olejnik: - Zdecydowali o tym nasi przełożeni, menedżerowie... Paweł Zagumny w programie "Teraz my": - To działacze zawalili, nie my...

Obawiałem się, że prędzej czy później w rolę bohaterów z Izmiru wcielą się nie ci, którzy powinni - a więc działacze i politycy. Bo jak wytłumaczyć, że o odwołaniu wizyty u prezydenta informuje... minister sportu Mirosław Drzewiecki, który wspólnie z premierem gościł siatkarzy na śniadaniu następnego dnia. Jak wytłumaczyć wieczorny, dość dwuznaczny komunikat PAP: "Dwie godziny przed planowanym spotkaniem prezydenta z siatkarzami rzecznik prasowy PZPS Kamil Fedorowicz poinformował PAP, że siatkarze nie będą w stanie w poniedziałek dotrzeć do Pałacu Prezydenckiego"... Jak wytłumaczyć telewizyjne wystąpienie szefa PZPS Mirosława Przedpełskiego, który z rozbrajającą szczerością wypalił: "Byliśmy w takim stanie, brudni, może lepiej inny termin... Straciłem kontrolę nad tym, co się dzieje"...

Radosław Sobiech, socjolog z UW, w TVN 24 ujął to w dyplomatyczne ramy: "Nie wyobrażam sobie, żeby inna grupa zawodowa odmówiła prezydentowi". Będę dosadniejszy - mogło być wyjątkowo, wyszło jak zawsze. Wstyd. Lub - jak to powiedział Tomek Kin z Radia Roxy FM - po prostu wiocha...


http://www.sport.pl

Nic w tej Polsce nie moze byc normalnie...
Posted by: forty

Re: polecam, moim zdaniem bardzo dobry wywiad - 19/09/2009 02:22

Kaka najlepiej zarabiającym piłkarzem z Brazylii. Astronomiczny kontrakt z galaktycznym Realem nikogo nie dziwi, chociaż suma ok. 750 tys. euro za miesiąc roboty robi wrażenie.

Drugi jest Robinho
, któremu Manchester City płaci 637,5 tys. euro miesięcznie. I w tym wypadku pensja godna pozazdroszczenia, chociaż i w przypadku tego gracza można było się spodziewać królewskiej gaży. W końcu MC podkupili go właśnie z królewskiego klubu....

Ciekawie wygląda sytuacja Ronaldinho, który wprawdzie jest w kiepskiej formie, ale rocznie ma dostawać 6,5 mln euro, co czyni go czwartym (za Diego, który ma świeżutki kontrakt z Juventusem) najlepiej opłacanym Brazylijczykiem w rankingu.

Zaskoczyło mnie natomist siódme miejsce Roberto Carlosa
. I to nie dlatego, żebym go nie cenił - przeciwnie, uważam, że to wybitny sportowiec - ale dlatego, że jeszcze dwa-trzy miesiące temu przymierzali się do niego we Fluminense i Palmeirasie. Boże, z czym do ludzi! Facet dostaje 375 tys euro/m-c, 4,5 mln za rok! A w Sao Paulo czy Rio nawet połowy z tego by nie wyciągnął, skoro Adriano z Fredem razem wzięci dostają mniejsze pensje we Fla i Flu.

Szóste miejsce 37-letniego Rivaldo
za to nie dziwi wcale. Łatwo się domyślić, że dla drobnych nie rujnuje swojej piłkarskiej sławy w Uzbekistanie (Felipao prowadząc klub, w którym udziela się były as Barcy dostaje najwyższy trenerski kontrakt na świecie!). 5 mln rocznie za kopanie w tym kraju to wystarczający ekwiwalent za docinki ze strony kolegów piłkarzy. Niech no, który zarobi więcej, skoro taki mądry...

Niestety, w raporcie nie obyło się bez byków. Na szczęście brasileirao czuwa:)

W czołówce brakuje Daniela Alvesa z Barcelony. Jego kontrakt to 5 mln euro za sezon.

Brak też Luisa Fabiano, który podpisał dwa miesiące temu nową umowę z Sewillą. Kontrakt wprawdzie nie został upubliczniony, wiadomo jednak, że klauzula sprzedaży skoczyła do 30 mln euro. A ponieważ jego kolega z ataku Frederic Kanoute po podpisaniu mniej więcej w tym samym czasie nowej umowy z Sewillą zarabia 6 mln rocznie, to śmiem twierdzić, że LF dostaje w Andaluzji niewiele mniej. Przecież jego pierwsza umowa z FC Porto już gwarantowała mu 1,2 mln euro. Od tego czasu jest dalej o: dwa kontrakty, negocjacje z Milanem, Puchar Konfederacji i tytuł wiec-superstrzelca Primera Division.

Na listę Futebol Finance załapać się powinien. A się nie załapł, co również jako przeoczenie im poczytuję.

Wyciąg z działu rachuby podaję w realach:( euro=2.65 reala)

1-) Kaká (Real Madrid) - R$ 1,980 milh&#227;o
2-) Robinho (Manchester City) - R$ 1,681 milh&#227;o
3-) Diego (Juventus) - R$ 1,539 milh&#227;o
4-) Ronaldinho (Milan) - R$ 1,429 milh&#227;o
5-) Deco (Chelsea) - R$ 1,320 milh&#227;o
6-) Rivaldo (Bunyodkor) - R$ 1,098 milh&#227;o
7-) Roberto Carlos (Fenerbahce) - R$ 990 mil
8-) Cris (Lyon) - R$ 924 mil
9-) Dida (Milan) - R$ 871 mil
10-) Doni (Roma) - R$ 871 mil
11-) Ricardo Oliveira (Al Jazeera) - R$ 871 mil
12-) Belletti (Chelsea) - R$ 845 mil
13-) Maicon (Inter de Mil&#227;o) - R$ 792 mil
14-) Lúcio (Inter de Mil&#227;o) - R$ 792 mil
15-) Ronaldo (Corinthians) - R$ 792 mil
16-) Júlio César (Inter de Mil&#227;o) - R$ 768 mil
17-) Alexandre Pato (Milan) - R$ 768 mil
18-) Mancini (Inter de Mil&#227;o) - R$ 768 mil
19-) Amauri (Juventus) - R$ 768 mil
20-) Diego Cavalieri (Liverpool) - R$ 739 mil
21-) Thiago Neves (Al-Hilal) - R$ 702 mil
22-) Thiago Mota (Inter de Mil&#227;o) - R$ 660 mil
23-) Grafite (Wolfsburg) - R$ 660 mil
24-) Elano (Galatasaray) - R$ 660 mil
25-) Maxwell (Barcelona) - R$ 660 mil
Posted by: Baqu

Re: polecam, moim zdaniem bardzo dobry wywiad - 19/09/2009 03:47

Nawet w kręglach ustawiają mecze?!

Wielka afera wybuchła w świcie kręgli. Zawodnicy reprezentacji Nowej Zelandii zostali oskarżeni przez rywali z Kanady i międzynarodową federację o to, że specjalnie przegrali z Tajlandią podczas mistrzostw Azji i Pacyfiku, które odbyły się w sierpniu. Te oskarżenia tak wkurzyły mistrza świata Gary'ego Lawsona, że postanowił on zrezygnować z występów w kadrze. Uczynił to przed kamerami ogólnokrajowej telewizji. Największy żal Lawson ma do swojej rodzimej federacji, która rozpoczęła śledztwo i procedurę dyscyplinarną wobec reprezentantów kraju. - Zostaliśmy uznani za winnych i teraz mamy udowodnić swoją niewinność. Trudno się z tym pogodzić, że publicznie zostaliśmy okryci hańbą - mówił wzburzony 43-letni Lawson.
Według oskarżycieli Nowozelandczycy przegrali, aby mieć łatwiejszego przeciwnika w ćwierćfinale.


Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 21/09/2009 15:30

Przegrał w karty... własną córkę

W indyjskim stanie Bengal Zachodni notoryczny hazardzista przegrał w karty swoją córkę. Dziewczynę odnalazła dopiero po kilkudziesięciu godzinach policja zawiadomiona przez radę wsi, w której doszło do incydentu.

Mężczyzna znany był we wsi z zamiłowania do hazardu. Kiedy podczas nieszczęśliwej dla niego partii kart przegrał wszystkie swoje pieniądze, zaproponował grę, w której stawką była jego córka chodząca do jedenastej klasy. Karty nie sprzyjały hazardziście. Przegrał córkę, którą mimo jej protestów zabrał zwycięzca.

To współczesne zdarzenie przypomina historię opisaną w staroindyjskim eposie Mahabharata Jeden z bohaterów tego eposu król Nala zasiadał do gry w kości ze swymi wrogami. Kiedy przegrał wszystkie pieniądze, pałace i posiadłości, postanowił zagrać o własną żonę. Przegrał ją także, ale zwycięzcy gry wspaniałomyślnie zgodzili się nie zabierać mu małżonki. Skazali go natomiast na wspólne z nią wygnanie.

gazeta.pl
Posted by: Golffour

Re: do poczytania - 22/09/2009 19:01

Cała Bułgaria śmieje się z działaczy Lewskiego Sofia.

Oto przestroga dla innych klubów. Do Lewskiego Sofia zgłosili się członkowie międzynarodowej mafii bukmacherskiej, którzy podszyli się pod działaczy rosyjskiego Rubina Kazań.

Oszuści wyrazili chęć pozyskania do rosyjskiej drużyny czterech czołowych piłkarzy Lewskiego. Bułgar Zhivko Milanov, Brazylijczyk Ze Soares, Macedończyk Darko Tasevski i Marokańczyk Usef Rabeh znaleźli się na liście życzeń potencjalnych kupców.

W bułgarskim klubie potrzebują pieniędzy, więc niemal natychmiast zgodzili się na sfinalizowanie transakcji. Na podstawie (spreparowanej) oferty przesłanej faksem działacze z Sofii zgodzili się, by piłkarze opuścili zespół przed arcyważnym meczem ligowym z lokalnym rywalem - CSKA - i polecieli do Rosji podpisać kontrakty.

Czwórka piłkarzy zorientowała się dopiero w Rosji, iż padła ofiarą podstępu. Nikt bowiem na nich nie czekał, nikt nie oferował kontraktów...

Okazało się, że w jednej z azjatyckich firm bukmacherskich już przed spotkaniem zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Kurs na zwycięstwo CSKA zaczął gwałtownie spadać - z 1,96 do 1,67. Dlaczego? Bo duże sumy pieniędzy zostały postawione właśnie na wygraną CSKA.

Sprawę bada już Interpol, ale głupota działaczy z Sofii zapewne długo będzie przedmiotem żartów i drwin w innych klubach.
Posted by: Golffour

Re: do poczytania - 22/09/2009 19:01

Originally Posted By: Golffour
Cała Bułgaria śmieje się z działaczy Lewskiego Sofia.

Oto przestroga dla innych klubów. Do Lewskiego Sofia zgłosili się członkowie międzynarodowej mafii bukmacherskiej, którzy podszyli się pod działaczy rosyjskiego Rubina Kazań.

Oszuści wyrazili chęć pozyskania do rosyjskiej drużyny czterech czołowych piłkarzy Lewskiego. Bułgar Zhivko Milanov, Brazylijczyk Ze Soares, Macedończyk Darko Tasevski i Marokańczyk Usef Rabeh znaleźli się na liście życzeń potencjalnych kupców.

W bułgarskim klubie potrzebują pieniędzy, więc niemal natychmiast zgodzili się na sfinalizowanie transakcji. Na podstawie (spreparowanej) oferty przesłanej faksem działacze z Sofii zgodzili się, by piłkarze opuścili zespół przed arcyważnym meczem ligowym z lokalnym rywalem - CSKA - i polecieli do Rosji podpisać kontrakty.

Czwórka piłkarzy zorientowała się dopiero w Rosji, iż padła ofiarą podstępu. Nikt bowiem na nich nie czekał, nikt nie oferował kontraktów...

Okazało się, że w jednej z azjatyckich firm bukmacherskich już przed spotkaniem zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Kurs na zwycięstwo CSKA zaczął gwałtownie spadać - z 1,96 do 1,67. Dlaczego? Bo duże sumy pieniędzy zostały postawione właśnie na wygraną CSKA.

Sprawę bada już Interpol, ale głupota działaczy z Sofii zapewne długo będzie przedmiotem żartów i drwin w innych klubach.

sfora.pl
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 23/09/2009 15:58

Ekstraklasa w klinczu z bukmacherami

W pięciu największych firmach bukmacherskich nie można obstawiać wyników meczów, bo ligowa spółka Ekstraklasa SA domaga się za to pieniędzy, których nie mają zamiaru płacić.

Do tego sezonu zasada była prosta - każdy bukmacher (chodzi o firmy "stacjonarne", nie internetowe) płacił Ekstraklasie SA 500 zł rocznie od tzw. punktu (czyli lokalu, w którym przyjmowane są zakłady). Miał za to prawo do używania nazw klubów. Takich punktów jest w Polsce ok. 1,2 tys., ligowa spółka mogła zatem liczyć na stały dochód w wysokości ponad 600 tys. zł (po niespełna 40 tys. zł dla każdego klubu).

- To nieporównanie mniej niż na Zachodzie, dlatego przed sezonem postanowiliśmy podnieść stawki - ujawnia Jacek Masiota, który odpowiada w Ekstraklasie SA za kontakty z bukmacherami. Nieoficjalnie udało się nam dowiedzieć, że podwyżka jest ośmiokrotna, a więc do poziomu 4 tys. zł za punkt, co dawałoby lidze już niemal 5 mln zł rocznie. To nie wszystko, Ekstraklasa zażądała, by firmy bukmacherskie płaciły jej również stały ryczałt. - Tak jest w całej cywilizowanej piłce. To wielkości rzędu kilku procent obrotów - uzasadnia Masiota.

Bukmacherzy się zbuntowali. Odmówili płacenia większych pieniędzy, co oznacza, że nie mogą przyjmować zakładów na mecze polskiej ligi, a oprócz tego stworzyli koalicję i poszukali pomocy prawnej. Znana warszawska kancelaria Stolarek & Grabalski bardzo szybko znalazła w ustawie o sporcie kwalifikowanym kruczek, który może mieć fundamentalne skutki. - Ligowa spółka w kontaktach z bukmacherami samozwańczo określa się mianem "wyłącznego organizatora ligowego współzawodnictwa" - wyjaśnia pełnomocnik bukmacherów Michał Stolarek. - To sprzeczne z prawem, ponieważ w myśl ustawy kimś takim może być wyłącznie związek sportowy. I nie ma tłumaczenia, że PZPN scedował te prawa na Ekstraklasę SA, bo nie wolno mu tego zrobić. Umową nie można cedować uprawnień i funkcji ustawowych, a więc zmieniać zasad określonych aktem prawa bezwzględnie obowiązującego. Równie dobrze moja kancelaria mogłaby wystąpić do ministra finansów, by pozwolił nam egzekwować podatki.

W pierwszej chwili wiadomość, że zarządzanie rozgrywkami (do czego Ekstraklasa SA rzeczywiście ma tytuł prawny) to zupełnie co innego niż ich organizowanie, wzbudziła popłoch w ligowej spółce. Mijała kolejka za kolejką, a działacze wciąż zastanawiali się, jak wybrnąć z pata. Liga nie dostawała pieniędzy za zakłady (bo ich nie było), a prawnicy bukmacherów coraz głośniej mówili o ewentualnym oddaniu sprawy do sądu, co mogłoby przewrócić do góry nogami polski futbol - gdyby np. okazało się, że od czterech lat liga jest nielegalna. - Owszem, rozważamy skierowanie sprawy do sądu - przyznaje Stolarek.

Na razie ostatnią rundę przepychanki wygrała chyba jednak Ekstraklasa. Przede wszystkim udało jej się przekonać jedną z sześciu największych firm bukmacherskich, by wyłamała się z koalicji. - Podpisaliśmy z nią umowę, która nas satysfakcjonuje - opowiada Masiota. Nie chce zdradzić szczegółów, ale nie jest tajemnicą, że chodzi o Totalizator.pl, który - jak się dowiedzieliśmy - sam płaci w tej chwili więcej niż wcześniej wszyscy bukmacherzy razem wzięci. Ba, pierwszy zgodził się na stałą kwotę od obrotu. Ponoć 2-3 proc. rocznie.

Inna firma próbuje ostatnio delikatnie obchodzić brak porozumienia z Ekstraklasą SA i nawet opracowała sposób, jak dokonywać jednak zakładów na polską ligę - przekierowując klientów do internetu (na marginesie - cyberdziałalność bukmacherska jest w ogóle zakazana w Polsce, tyle że... nie ma narzędzi do jej zwalczania). Masiota pozbawia ją jednak złudzeń: - Monitorujemy wszystkie takie próby. Jesteśmy gotowi zgłaszać je do Ministerstwa Finansów jako przypadki łamania ustawy o grach losowych.

Ligowa spółka doszła też do porozumienia z PZPN. Na tajnym spotkaniu w piątek dostała obietnicę, że związek będzie bronił jej praw do zawierania kontraktów z bukmacherami. - My czekamy. I tak dostajemy już z zakładów więcej niż w poprzednich sezonach, a firmy bukmacherskie tracą, pozbawiając swoich klientów możliwości obstawiania wyników naszych meczów - mówią działacze Ekstraklasy SA.

źródło: sport
Posted by: forty

Re: do poczytania - 27/09/2009 13:33


Czym różni się Barca od Realu?


Zlatan Ibrahimovic miał nie grać z Malagą, ale kontuzja Therry'ego Henry sprawiła, że wyszedł na boisko, by natychmiast zdobyć piątą bramkę w piątym kolejnym meczu ligowym.

Gracze Tenerife i Malagi nieźle postraszyli faworytów. Na strachu się jednak skończyło, znów stało się więc to, na co oczekiwano. Real i Barcelona wygrały piaty raz: dla pierwszych kluczem było wejście Kaki, dla drugich Ibrahimovica.

Obaj mieli nie grać, Brazylijczyka na boisko wywołała słaba gra kolegów, Szweda kontuzja Henry'ego. Debiutant Zlatan pobił rekord klubu już w poprzedniej kolejce zdobywając cztery gole w czterech meczach otwierających sezon (to samo zrobił w Realu Ronaldo), teraz Szwed walczy już ze swoimi dokonaniami zapominając o unoszącym się nad nim cieniu Samuela Eto'o.

Ale to jednak Real "oskarża" się o nadmiar prochu. Zdobył 16 goli w pięciu kolejkach, plus pięć w jednym meczu w Champions League, co biorąc pod uwagę stworzone sytuacje, jest skutecznością wręcz niewytłumaczalną. Jeśli chodzi o styl, w nowym produkcie Florentino Pereza nie gra niemal nic, z czego w dość prosty i oczywisty sposób rodzą się zwycięstwa, a kolejni rywale pozostają bez punktów w stanie frustracji i zdumienia.

W Realu ma kto grać pięknie: Ronaldo, Kaka, Benzema, Pepe, albo Xabi, tymczasem wygląda na to, że te wszystkie indywidualności w ogóle nie zaprzątają sobie tym głowy. Tak jakby uznawali, że na tym etapie sezonu, w tak nieistotnych meczach, nie ma najmniejszego sensu się przemęczać.

Sytuacja przypomina trochę tę z połowy ubiegłego sezonu
, gdy drużyna Juande Ramosa biła rekordy zwycięstw oferując futbol nużący nawet swoich wyznawców. I dopiero klęska 2:6 w Grand Derbi sprawiła, że tamten zespół nie został dumą Madrytu. Być może teraz także, dopiero pojedynek z Barceloną będzie okazją dla drużyny Manuela Pellegriniego, by zdobyć przepustkę do wielkości. 29 listopada Chilijczyk może mieć jednak inną drużynę, czas musi pracować na korzyść zrozumienia między Kaką i Ronaldo, za tydzień, jeszcze w obecnej formie, trzeba wygrać w Sewilli. Co nie jest absolutnie oczywiste.

Real i Barcelona wyglądają jakby napiły się eliksiru zwycięstwa, ale wypracowanego według zupełnie innej formuły. Nie stało się to zresztą tego lata, ale wynika z natury i filozofii obu klubów. W skrócie można ująć to tak, że Real potrafi grać źle i wygrywać, w Barcelonie wydaje się to niemożliwe. W pierwszej połowie meczu z Malagą, Barca, która nie sprawiała wrażenia, że bezdyskusyjnie dominuje, była przy piłce 74 proc czasu gry. Piłkarze Guardioli zwyciężają, bo grają dobrze: płynnie, z pomysłem, sercem, wykorzystując błysk swoich geniuszy. A jest ich tam przynajmniej tylu, ilu w Madrycie.

Problem drużyny z Katalonii może jednak polegać na tym, że przez cały sezon w formie być się nie da. Czy zawodnicy Guardioli będą umieli przetrwać: kontuzje, spadki formy, a czasem zwyczajnie pecha, biorąc pod uwagę fakt, że ławkę mają "krótszą"? A może chociaż od czasu do czasu będą potrafili zrobić to co Real - czyli zgarnąć punkty grając przeciętnie lub źle?

Na razie Barcelona bije wszystkich pozostawiając im niezbite dowody, że wygrał lepszy: teoretycznie i praktycznie. Real jest lepszy wyłącznie teoretycznie, co nie przeszkadza mu równie łatwo pozbawiać rywali złudzeń. W pewnym momencie sezonu jedno i drugie będzie musiało się jednak pomieszać. Przyjdą rywale (choćby w Champions League), którzy zobligują Real, by grał lepiej, a Barcę, by była bardziej pragmatyczna. Przekonamy się wtedy ile z "Pięknej" jest w &#8222;Bestii&#8221;, i ile z "Bestii" w "Pięknej"?

wolowski
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 28/09/2009 21:03

Skaut Anderlechtu: W Brazylii łatwo znaleźć nowego Rogera



- Sprowadzenie piłkarza do Anderlechtu trwa od trzech do dwunastu miesięcy i zaczyna się pół roku przed otwarciem okna transferowego - opowiada Paweł Gunia

W 1991 r. 18-letni Gunia wyemigrował z rodzicami do USA. Grał w drużynie Long Island University w Nowym Jorku, od 1999 r. był jej trenerem. Skończył zarządzanie w sporcie. Sześć lat temu przeniósł się do Brazylii i założył firmę menedżerską. Po trzech latach zrezygnował i został skautem Anderlechtu Bruksela.

Michał Szadkowski: Dlaczego nie szuka pan piłkarzy dla polskich klubów?

Paweł Gunia: A zastanawiał się pan, dlaczego w fazie grupowej Ligi Mistrzów gra ponad 90 Brazylijczyków, a w naszej ekstraklasie zaledwie kilku? Polskie kluby nie mają zaufania do tutejszych piłkarzy. Po części to wina Antoniego Ptaka, który wymyślił brazylijską Pogoń Szczecin. Pomysł był świetny, ale zabrakło konsekwencji i cierpliwości. Młode talenty trzeba szkolić i stopniowo wprowadzać do drużyny. Tego nie da się zrobić z dnia na dzień. Zresztą inne polskie kluby nie grzeszą profesjonalizmem przy kupowaniu piłkarzy.

To znaczy?

- Kiedy Wisła interesowała się Marcelo, do Brazylii przyjechał dyrektor sportowy Jacek Bednarz i oglądał go w kilku meczach. Zrobił świetny interes, bo to piłkarz, który miał świetną opinię wśród skautów. Dziś 22-letni obrońca jest wart ok. 3 mln euro. Ale ta sama Wisła zupełnie inaczej przeprowadziła transfer Beto. Każdy skaut w Brazylii powiedziałby panu, że to piłkarz, który w wieku 19 lat grał w reprezentacji juniorów, ale później zatrzymał się w rozwoju. Żeby takie rzeczy wiedzieć, trzeba piłkarza zobaczyć, popytać, spędzić trochę czasu w Brazylii. Wisła załatwiła sprawę na odległość i bardzo się zawiodła. Polskie kluby jak żadne inne specjalizują się za to w testach. Ładują piłkarza do samolotu i po 24 godzinach lotu wysyłają na trening. Często w środku zimy. Bez sensu.

Testy organizują także wielkie kluby

- Ale nie tylko na ich podstawie oceniają piłkarza. Wcześniej długo go obserwują, zaproszenie na testy jest ostatnim z wielu etapów, a nie pierwszym i ostatnim.

Działacz polskiego klubu powie panu, że nie stać go na utrzymywanie skauta w Brazylii.

- Wisłę, Legię i Lecha na pewno stać. O współpracy nie wspominając. Nie chodzi tylko o Brazylię. Świetnych piłkarzy można znaleźć w Wenezueli czy Paragwaju. Choć w polskiej lidze sprawdził się Hernan Rengifo, a dużo pożytku może być z Andersona Cueto, żaden klub, łącznie z Lechem, nie robi nic, by na stałe przeszukiwać tamtejsze rynki.

Ekstraklasę podbili Roger, Cantoro, Rengifo i Marcelo. Ale większość graczy z Ameryki Południowej furory nie zrobiła.

- Polacy korzystają z usług pseudoagentów, którzy w większości nie maja zielonego pojęcia o poziomie ekstraklasy. Im zależy na sprzedaniu piłkarzy, na których mogą zarobić. W nosie mają interes klubu. Skaut jest z klubem związany, więc musi znaleźć gracza o odpowiednich umiejętnościach w niezłej cenie.

W Polsce można usłyszeć, że rynek brazylijski jest tak dobrze spenetrowany, że nie mają czego szukać.

- Bzdura. Pan myśli, że na mecz II ligi brazylijskiej przychodzą skauci całej ligi holenderskiej, angielskiej, hiszpańskiej i siedzą sobie na głowach? Anderlecht jest jedynym klubem z Belgii, który ma tutaj skautów. Na meczach spotykam kolegów pracujących dla Manchesteru United, Arsenalu, Chelsea, Romy, PSV czy Bayernu. Dla Niemców pracują Giovane Elber i Paulo Sergio. Ale oni szukają piłkarzy, którzy od razu wskoczą do pierwszego składu, a za kilka lat będą wśród najlepszych na świecie. To nie z nimi ma ścigać się nasza ekstraklasa. Potencjalnych gwiazd polskiej ligi po brazylijskich boiskach biega sporo, żaden z nich nie ma szans na grę w MU. Przynajmniej od razu

Takich jak Roger?

- Zapewniam, że znalezienie piłkarza takiego formatu nie jest trudne. Ale polskim klubom oprócz kontaktów brakuje też cierpliwości. Poza geniuszami typu Alexandre'a Pato, który zachwycał skautów od 16. roku życia, większość brazylijskich piłkarzy trzeba przystosować do gry w Europie. Rok temu Anderlecht z mojego polecenia kupił Reynaldo i cały sezon w rezerwach uczył go gry. Od tego sezonu jest już w składzie pierwszej drużyny i wchodzi na kilka, kilkanaście minut. Dają mu czas, bo wiedzą, że to piłkarz z wielkimi możliwościami, który za kilka lat może być jednym z najlepszych na świecie. W Polsce żąda się od piłkarza, by tydzień po przyjeździe czarował jak Ronaldinho.

Jak w takim razie piłkarz trafia do Anderlechtu?

- Operacja trwa od trzech do dwunastu miesięcy i zaczyna się pół roku przed otwarciem okna transferowego. Od czterech miesięcy zajmuję się transferami styczniowymi. Chodzę na 40 meczów miesięcznie, tych obejrzanych na DVD i w telewizji nie zliczę. Jeśli piłkarz mi się spodoba, zaczynam działać.

Dzwoni pan do Belgii?

- Zanim to zrobię, oglądam go w 5-6 meczach. Robię wywiad środowiskowy. Muszę wiedzieć, jak piłkarz został wychowany, co mówią o nim koledzy, znajomi i trenerzy. Przede wszystkim jednak poznaje jego rodzinę. Od młodszego brata po babcię.

Dlaczego to takie ważne?

- Dojście do poziomu światowego w 90 procentach zależy od psychiki, a tę kształtuje wychowanie. Niektórzy piłkarze w kilka miesięcy zostają milionerami. Łatwo stracić grunt pod nogami. Proszę popatrzeć na Adriano, który kilka miesięcy temu zrezygnował z wielomilionowego kontraktu z Interem i wrócił do Brazylii. Dopóki żył jego ojciec, jeszcze sobie jakoś radził. Po jego śmierci wszystko się posypało.

Dlatego po śmierci ojca sprowadził do Mediolanu babcię?

- Szukał oparcia, ale prędzej czy później sam musiał się zmierzyć ze wszystkim. I przegrał. Zupełnie inaczej do kariery przygotowano Kakę. U niego fundament wytworzony w domu jest niebywale silny. Miał normalną rodzinę, która za młodu pilnowała, by się nie pogubił. Pewnie pomaga mu też wiara, ale to indywidualna sprawa. Dlatego za kilka lat Kaka będzie wymieniany jako jeden z najlepszych piłkarzy w historii, obok Zidane'a czy Maradony. Adriano nie ma już na to szans.

Czy zdarza się, że piłkarza z wysokimi umiejętnościami dyskwalifikuje wywiad środowiskowy?

- Jeśli widzę, że rodzina skupia się tylko na pieniądzach, a nie interesuje jej jego rozwój, pojawia się problem. Zatrudnienie takiego piłkarza to wielkie ryzyko. Nie da się opisać, pod jaką presją żyją zawodowi gracze. Są śledzeni 24 godziny na dobę, miliony ludzi patrzą na nich i oceniają. Dlatego w Anderlechcie psycholodzy uczą juniorów, jak radzić sobie z zainteresowaniem mediów, presją i uwielbieniem.

Co po wywiadzie środowiskowym?

- Do Brazylii przyjeżdża szef skautów. Zazwyczaj trzy razy do roku, chyba że zdarza się coś specjalnego.

Czyli gdy znajduje pan nowego Pelego...

- Przez trzy lata pracy dla Anderlechtu miałem jeden taki przypadek. Zobaczyłem Mauricio Alvesa i chwyciłem za telefon. Niestety, szybszy od Anderlechtu okazał się Villarreal. Hiszpanie zapłacili za niego 1,2 mln euro. To nowy Cristiano Ronaldo, wkrótce wypłynie.

W normalnych warunkach szef skautów ogląda 2-3 mecze piłkarzy, których polecałem.

Zdarza się, że nie zgadza się z pana wyborem?

- Pewnie. Dwa i pół roku temu polecałem Anderlechtowi Ramiresa. Belgowie stwierdzili, że nic z niego nie będzie. Kilka miesięcy temu Benfica zapłaciła za niego 7,5 mln euro. W czerwcu zdobył z Brazylią Puchar Konfederacji. Jego kolega z kadry Andre Santos dwa lata temu nie miał klubu. Mówiłem: "Bierzcie go w ciemno". Nie chcieli, bo nie mieli go gdzie zobaczyć. Latem Fenerbahce zapłaciło za niego 5 mln euro. Obie wpadki zdarzały się na początku współpracy z Anderlechtem. Dziś ufają mi na tyle, że pewnie następnego Andre Santosa, by wzięli.

Szef skautów akceptuje pana piłkarza. Co dzieje się dalej?

- Do pracy zabiera się dyrektor sportowy i trener, który decyduje, czy piłkarz jest mu potrzebny. Jeśli tak, do Brazylii przyjeżdża prezes i rozmawia o finansach.

A co jeśli do końca okna transferowego zostały trzy dni, a trzech lewych obrońców Anderlechtu leczy ciężkie kontuzje i następcę trzeba znaleźć na gwałt?

- Razem z dwoma współpracownikami odpowiedzialnymi za rynek brazylijski, co miesiąc sporządzamy raporty, w których umieszczamy po trzech graczy na każdej pozycji. Jeśli zdarza się sytuacja, o której pan mówi, Anderlecht ma kilkunastu kandydatów. Przecież oprócz nas takie raporty tworzą skauci z Argentyny, Urugwaju, Kamerunu, Europy Wschodniej, Skandynawii. Mam wyliczać dalej?

Czyli w każdym momencie na każdą pozycję Anderlecht ma 20 kandydatów. Jak często lista się zmienia?

- Co miesiąc. Wystarczy, że piłkarz przestaje się rozwijać, złapie poważną kontuzję lub zostanie sprzedany do Europy i zastępujemy go innym. Listą zarządza szef skautów. Oczywiście oprócz seniorów istnieje też lista juniorów i dzieci.

Co robi Anderlecht, jeśli znajdzie pan dziewięcioletniego geniusza?

- Coraz rzadziej klub decyduje się na przeniesienie rodziny do Brukseli. To stwarza problemy, bo rodzicom trzeba dać pracę, a rodzeństwo posłać do szkoły. Dlatego taki piłkarz zostaje umieszczony w filialnym klubie Anderlechtu w Brazylii. Po trzech miesiącach leci do Europy. Po następnych trzech wraca. I tak aż do skończenia 18 lat. Jeśli nadal w niego wierzą, proponują mu kontrakt.

Jak to się dzieje, że Brazylia co rok eksportuje kilkuset piłkarzy, a źródło nie wysycha?

- To wielki kraj, choć rozwijający się, wciąż bardzo biedny. Dzieciaki nie mają tak łatwego dostępu do internetu i playstation, więc kopią piłkę. Najczęściej kilkuletnią, którą grał starszy brat i zagra młodszy. To nie kwestia świetnej bazy czy trenerów. Gdyby w brazylijskich klubach były takie same warunki jak w Belgii, reprezentacja "Canarinhos" nigdy nie przegrałaby meczu.

Pamięta pan pierwszego piłkarza, który dzięki panu trafił do Europy?

- Dziesięć lat temu, gdy jeszcze nie miałem ze skautingiem nic wspólnego, poleciłem koledze agentowi 18-letniego Luisa Fabiano. Kilka tygodni później Brazylijczyk grał już w Rennes. Nie sprawdził się i wrócił do domu. Dopiero po paru latach okazało się, że miałem rację. Dziś Fabiano gra w Sevilli i pierwszej jedenastce reprezentacji Dungi.

Oprócz piłkarzy do Anderlechtu we współpracy z PZPN szuka pan także piłkarzy z polskimi korzeniami do gry w reprezentacji Polski.

- Na razie obserwuję pomocnika, który znajduje się w szerokiej kadrze U17 Brazylii oraz rodzeństwo - bramkarza i obrońcę z roczników 1991 i 1990. Lista nie jest imponująca, ale szukam dopiero od kilku miesięcy. Jestem przekonany, że coś z tego wyjdzie. Gdyby ktoś wcześniej zapytał, Luis Filipe Kasmirski z Deportivo La Coruna dziś grałby już w reprezentacji Polski.

Źródło: Gazeta Wyborcza
Posted by: Donati

Re: do poczytania - 28/09/2009 21:37

Polscy oriundi, czyli oni mogą pomóc naszej kadrze&#8230; ! cz. I



Oriundo (l.mn. oriundi) &#8211; piłkarz pochodzący z Ameryki Południowej, najczęściej mający włoskie korzenie i po naturalizacji występujący w reprezentacji Italii. (wiki)

Od przeszło 80 lat Włosi wyszukują w Ameryce Południowej piłkarzy o korzeniach sięgających swego kraju, dzięki czemu w historii kadry narodowej Italii możemy spotkać takie nazwiska jak Sivori, Schiaffino czy Altafini. Nie cierpiąc na nadmiar piłkarskich Einsteinów jest to doskonała droga dla polskiej reprezentacji, by w końcu zacząć się liczyć na świecie. W kategorii naszej kadry jednak pojęcie oriundi stosuję do wszystkich zawodników mających polskie korzenie &#8211; nie tylko grających w Ameryce Południowej.

Czas na akcję &#8220;polscy oriundi&#8221; jest znakomity, gdyż precedens został już utworzony w chwili powołania Ludovika Obraniaka. Ile dobrego do gry naszej kadry wniósł ten urodzony we Francji gracz widać było gołym okiem. Awansu co prawda wywalczyć nie pomógł, ale na pewno pokazał futbol, o jakim ciężko marzyć naszym ligowcom czy też rezerwowym z zagranicy. W tymże cyklu zaprezentuję kilku ciekawych graczy, także takich, o których w mediach jest cicho, a którzy mogliby pomóc Polsce sprawić niespodziankę podczas Euro 2012.

Aby jednak mieć odniesienie do tego, kim obecnie dysponujemy, przyjrzyjmy się liście graczy, jacy grali z orzełkiem na piersi w roku 2009 (w nawiasie wiek, klub i występy/bramki w kadrze w roku 2009):

Bramkarze:
Artur Boruc (29, Celtic, 5/0)
Łukasz Fabiański (24, Arsenal, 2/0)
Sebastian Przyrowski (28, Polonia W., 2/0)
Radosław Cierzniak (26, Korona, 1/0)
Łukasz Załuska (27, Celtic, 1/0)

Obrońcy:
Dariusz Dudka (26, Auxerre, 8/0)
Michał Żewłakow (33, Olympiakos, 7/0)
Bartosz Bosacki (34, Lech, 5/0)
Marcin Wasilewski (29, Anderlecht, 4/0)
Marcin Komorowski (25, Legia, 3/0)
Piotr Polczak (23, Cracovia, 2/0)
Jakub Wawrzyniak (26, Legia, 2/0)
Tomasz Jodłowiec (24, Polonia W., 2/0)
Jakub Rzeźniczak (23, Legia, 2/0)
Piotr Celeban (24, Śląsk, 1/0)
Seweryn Gancarczyk (28, Lech, 1/0)
Paweł Golański (27, Steaua, 1/0)

Pomocnicy:
Roger Guerreiro (27, AEK Ateny, 9/2)
Jacek Krzynówek (33, Hannover 96, 8/0)
Mariusz Lewandowski (30, Szachtar, 6/2)
Rafał Murawski (28, Rubin, 5/0)
Jakub Błaszczykowski (24, Borussia Dortmund, 5/0)
Łukasz Trałka (25, Polonia W., 4/0)
Wojciech Łobodziński (27, Wisła, 4/0)
Jakub Wilk (24, Lech, 3/0)
Ludovic Obraniak (25, Lille, 3/2)
Rafał Boguski (25, Wisła, 3/2)
Sławomir Peszko (24, Lech, 2/0)
Tomasz Bandrowski (25, Lech, 2/0)
Łukasz Garguła (28, Wisła, 1/0)
Maciej Małkowski (24, Bełchatów, 1/0)
Antoni Łukasiewicz (26, Śląsk, 1/0)

Napastnicy:
Robert Lewandowski (21, Lech, 8/1)
Euzebiusz Smolarek (28, bez klubu, 5/4)
Marek Saganowski (31, Southampton, 5/2)
Paweł Brożek (26, Wisła, 5/1)
Ireneusz Jeleń (28, Auxerre, 2/2)
Dawid Janczyk (22, Lokeren, 2/0)
Szymon Pawłowski (23, Zagłębie, 1/0)
Tomasz Zahorski (25, Górnik, 1/0)
Łukasz Sosin (32, Anorthosis, 1/0)

Łącznie: 41 graczy

Czterdziestu jeden zawodników wypróbowanych przez Leo Beenhakkera w roku 2009 nie potrafiło wywalczyć awansu do Mistrzostw Świata. Czas to zmienić. Zgodnie z obietnicą, prezentację potencjalnych oriundi zaczynamy od bramkarzy.

Bramkarze

Tu akurat na problemy narzekać nie możemy. Co by nie mówić o Arturze Borucu, to jeden z najlepszych bramkarzy w Europie, a kontuzjowany obecnie Łukasz Fabiański takowym lada moment się stanie. Jednak &#8211; jak wiadomo &#8211; od przybytku głowa nie boli. Zwłaszcza gdy mógłby w naszej bramce stać syn jednego z najlepszych bramkarzy wszech czasów. Nie wszyscy wiedzą, że słynny Peter Bolesław Schmeichel to syn Polaka oraz to, że do ósmego roku życia miał jedynie polskie obywatelstwo. Naturalnym jest więc to, że jego syn &#8211; Kasper Schmeichel &#8211; mógłby ubiegać się o polski paszport. Sytuacja analogiczna do Obraniaka. 22-letni obecnie golkiper zaliczył wszystkie etapy w karierze reprezentacyjnej jeśli chodzi o narodową kadrę Danii, jednak w seniorskiej drużynie jeszcze nie wystąpił. Od kilku lat uważany jest za jednego z najbardziej utalentowanych golkiperów Premiership, a Manchester City &#8211; w którym się młody bramkarz wychowywał &#8211; wypożyczał go co sezon do niższych lig, by nabierał doświadczenia. Z sezonu na sezon były to lepsze drużyny, aż trafił do szkockiego Falkirk, gdzie z miejsca stał się ulubieńcem kibiców. Po powrocie do Manchesteru jednak znów nie przebił się do wyjściowej jedenastki i ruszył na kolejne wypożyczenie. W tym roku pojawiła się jednak oferta wykupu Kaspera z The Citizens. Złożył ją klub Notts County, który ostatnio swe mocarstwowe ambicje podkreślił pozyskując legendarnego obrońcę &#8211; Sola Campbella. Póki co Notts jednak nie gra na miarę swych możliwości i zajmuje miejsce w środku tabeli.

Schmeichel na pewno nie wygryzłby ze składu Boruca i Fabiańskiego, a jego kandydatura może być tylko rozpatrywana w przypadku poważnej klęski żywiołowej. Warto także zaznaczyć, że pewne miejsce w bramce Burton Albion (ten sam poziom ligowy co Notts County) ma 20-letni Polak &#8211; Artur Krysiak, również wysoko oceniany przez miejscowych fachowców&#8230; Ciekawostka: w pojedynku Schmeichel &#8211; Krysiak padł wynik 1:1.

http://www.youtube.com/watch?v=4WstNHzEY9E Kasper Schmeichel

O ile 22-letni Schmeichel to też tak naprawdę melodia przyszłości, to jeszcze większa kariera rysuje się przed 18-letnim Guilherme Schelskim z Internacionalu Porto Alegre. Nazwisko tego brazylijskiego golkipera już zostało dostrzeżone przez portal football-talents.org, zgodnie z nazwą zajmujący się wynajdywaniem młodych talentów.

Konkluzja co do bramkarzy jak widać taka, że Boruca i Fabiańskiego do Euro 2012 raczej nie wyprze żaden z oriundi. Jednak w razie czego &#8211; można mieć wymienioną dwójkę na oku. Co prawda w Brazylii mamy jeszcze Roniego Visnoveskiego i Aleksa Jaroseskiego, ale są to zawodnicy grający w niższych ligach.

Na deser jeszcze jeden z być może naszych goleiros. Oto Ricardo Kaschensky Vilar, obecnie testowany przez Slavię Praga:

http://www.youtube.com/watch?v=-7Z8ws_zcEA



W następnym odcinku serii &#8220;Polscy oriundi&#8221; zaprezentuję kilku obrońców. Tam &#8211; w przeciwieństwie do bramkarzy &#8211; kłopotów bogactwa nie mamy.


Źródło: Underdog Football PL
Posted by: Donati

Re: do poczytania - 28/09/2009 21:38

Polscy oriundi, czyli oni mogą pomóc naszej kadrze&#8230; ! cz. II

Zgodnie z obietnicą, po zaprezentowaniu kilku bramkarzy z polskimi korzeniami, czas przejść do formacji, z którą chyba mamy największy obecnie problem: do obrony. Podstawowi defensorzy obecnej kadry podczas Euro 2012 będą mieli 37 (Bosacki), 36 (Żewłakow), 32 (Wasilewski) i 29 (Dudka) lat. O ile Wasyl oczywiście wyzdrowieje po kontuzji. Jeśli nie, mamy kolejnego zawodnika z klubu weterana &#8211; 31-letniego Gancarczyka. Faktem jest, że akurat wiek obrońcy Lecha, podobnie jak Dudki czy Wasilewskiego nie będzie aż tak zaawansowany jak na obrońcę. Następców Bosackiego i Żewłakowa jednak na polskich boiskach nie widać. Zresztą &#8211; może to i lepiej. Wszak nasi defensorzy na pewno nie należą do europejskiej czołówki.

Kto więc może nam pomóc w ramach akcji &#8220;polscy oriundi&#8221;? Pierwszym kandydatem na pewno jest Anselmo Vendrechovski Junior znany w Brazylii jako Juninho. Jest to czołowy piłkarz legendarnego brazylijskiego klubu Botafogo Rio de Janeiro. W tej drużynie występuje jako stoper, a co więcej &#8211; jest jej kapitanem. Który z naszych zawodników może się poszczycić taką funkcją pełnioną w uznanym zagranicznym klubie? Vendrechovski urodził się w Wenceslau Braz, w stanie Parana &#8211; miejscu, gdzie występuje największe skupisko Polonii. Jako potomek polskich imigrantów mógłby bez problemu starać się o nasz paszport i zatwierdzenie do gry z orzełkiem na piersi. Ten obecnie 27-letni zawodnik nie tylko świetnie broni, ale także jest przydatny w ofensywie, zwłaszcza przy stałych fragmentach gry. Dość dodać, że będąc obrońcą jest obecnie&#8230; drugim najlepszym strzelcem swojego klubu, ustępując jedynie Andre Limie. Żeby nie było tak kolorowo, trzeba oddać fakt, że nasz eksportowy towar w Campeonato Brasileiro to także zawodnik temperamentny, znany z kolekcjonowania żółtych kartoników.

Jak Juninho strzela z dystansu możecie zobaczyć tu (od 1:07):
http://www.youtube.com/watch?v=xDCun5zGnNQ

I jeszcze najpiękniejsza bramka wybrana przez internautów:
http://www.youtube.com/watch?v=VUmtVu-NDaU

O dwóch kolejnych zawodnikach nie ma co się rozpisywać, gdyż czynią to już inne media, a o jednym z nich wspomniał nawet ostatnio sam Stefan Majewski. Mowa o Sebastianie Boenischu, 22-letnim świeżo upieczonym mistrzu Europy w barwach młodzieżowej reprezentacji Niemiec. Ten urodzony w Gliwicach defensor póki co nie zadebiutował w drużynie seniorskiej naszych sąsiadów, więc jest nadal szansa, by grał dla Polski. Jedno, co przemawia na jego nie korzyść to to, że około rok temu odrzucił powołanie do polskiej młodzieżówki &#8211; mówiąc że jeśli Polska go chce to musi od razu dostać angaż do dorosłej kadry. Z jednej strony świadom jest swej wartości (jako podstawowy obrońca Werderu Brema &#8211; na pewno wyższej niż naszych obecnych kadrowiczów), z drugiej jednak takie traktowanie koszulki z orzełkiem może być złą wróżbą i powtórką z Wichniarka jeśli chodzi o stosunek do kadry. Sam trener Majewski jednak wyraził chęć powołania Boenischa, więc wkrótce pewnie przekonamy się, co z tego wyniknie.

A tak rok temu Boenisch wykluczał możliwość występów w polskiej kadrze:
http://www.youtube.com/watch?v=tBxZf_oGLSw

Drugim defensorem, o którym czasem można przeczytać w polskich mediach w kontekście wzmocnienia formacji obronnej reprezentacji Polski jest występujący w Deportivo La Coru&#241;a Filipe Luis Kasmirski. Ten grający na lewej flance zawodnik byłby wręcz idealnym remedium na nasze kłopoty i może w końcu nie musielibyśmy oglądać na tej pozycji Jacka Krzynówka. Problem jest jednak zasadniczy: otóż Kasmirski dostał propozycję gry zarówno w barwach Polski jak i Włoch. Z tym że&#8230; obie odrzucił, tłumacząc w wywiadzie bodajże dla &#8220;Dziennika&#8221;, że czuje się Brazylijczykiem i czeka na powołanie od Dungi. Jest jednak jedno &#8220;ale&#8221; &#8211; otóż na grę dla Polski podobno strasznie namawia go dziadek &#8211; pan Kazimierski &#8211; Polak który wyemigrował do Brazylii. Czy więc miłość do dziadka będzie wystarczającym powodem, dla którego Filipe mógłby wzmocnić naszą kadrę? Zobaczymy.

Jedna z wielu kompilacji Filipe:
http://www.youtube.com/watch?v=vrQvE440RcU

W polskiej prasie pojawiły się też pogłoski o dwóch Francuzach o polskich korzeniach, którzy mieliby podążyć śladem Ludovika Obraniaka: mowa o Laurencie Kościelnym oraz Damienie Perquisie. Defensorzy odpowiednio Lorient i Sochaux wyrażają podobno szczerą chęć występów w naszej kadrze, a Perquis rzekomo nawet swoje dzieci na Polaków chce wychować. Co by nie mówić &#8211; obaj są zawodnikami pierwszego składu czołowej europejskiej ligi jaką jest Ligue 1. Gdy jeszcze rok temu Kościelny występował na jej zapleczu &#8211; w barwach Tours &#8211; piłkarscy eksperci znad Sekwany pukali się w czoło jak taki zawodnik może marnować się w drugiej lidze. Obecnie nie tylko jest czołową postacią Lorient, ale także jednym z architektów doskonałej formy tej drużyny, która jak dotychczas na własnym stadionie nie odniosła porażki. Perquis natomiast ma większe doświadczenie pierwszoligowe, jednak jego notowania na obecną chwilę są ciut niższe niż Kościelnego. Warto też dodać, że &#8211; podobnie jak Vendrechovski &#8211; stoper Sochaux z lubością kolekcjonuje różnokolorowe kartoniki.

A tak Perquis strzela bramki głową po stałych fragmentach gry:
http://www.youtube.com/watch?v=A4v02C98kuE

Formacja defensywna Polski na Euro 2012: Kasmirski &#8211; Kościelny &#8211; Perquis &#8211; Vendrechovski? Czemu nie? Ale to nie koniec. Wśród obrońców naprawdę mamy w czym wybierać. W samej Ameryce Południowej można znaleźć jeszcze co najmniej kilku wartościowych graczy z polskimi korzeniami. Choćby podstawowy obrońca mocnej chilijskiej drużyny Santiago Morning &#8211; Alejandro Matias Kruchowski czy bramkostrzelny stoper boliwijskiego Oriente Petrolero &#8211; Juan Fernando Grabowski. Celowo nie wspominam tu o zawodnikach starszych, jak legenda argentyńskiej ekstraklasy Cristian Grabinski, gdyż po prostu czas, kiedy warto było ich powołać minął. A szkoda.

Co do Grabowskiego, to ktoś pokusił się o zrobienie dwuczęściowej kompilacji jego najlepszych zagrań defensywnych gdy jeszcze grał w Rosario Central (swoją drogą który z naszych obecnych kadrowiczów załapałby się do kadry &#8220;kolejarzy&#8221;? No który?). Pierwsza część poniżej:
http://www.youtube.com/watch?v=peDra449iXE

A druga tu:
http://www.youtube.com/watch?v=WzlIS81OQg4

Aby zakończyć temat południowoamerykański, zajrzyjmy jeszcze do Kolumbii. Tam w klubie który broni obecnie mistrzowskiego tytułu w wieku zaledwie 17 lat debiutował trzy lata temu pewien lewy obrońca &#8211; Jonathan Werpajoski. To nazwisko powinno coś mówić kibicom Polonii Warszawa, gdyż miał on być przez ten klub testowany przed obecnym sezonem. W 2006 roku z młodzieżową reprezentacją Kolumbii Werpajoski zdobył złoty medal na Igrzyskach Środkowoamerykańskich, jednak w seniorskiej kadrze &#8211; podobnie jak Manuel Arboleda &#8211; nie zagrał. Jako że nasza lewa strona obrony praktycznie nie istnieje, a widmo Krzynówka spędza sen z powiek wielu kibiców &#8211; może warto by spróbować 20-letniego defensora mistrza Kolumbii? Tak już naprawdę kończąc południowoamerykańskie propozycje, jest jeszcze obrońca Jagiellonii Białystok Thiago Rangel Cionek &#8211; stoper który bardzo chce grać z orzełkiem na piersi i &#8211; trzeba przyznać &#8211; jeśli będzie czynił nadal takie postępy jak ostatnio, ta perspektywa nie jest mu odległa&#8230;

Propozycją, która może wydawać się nieco egzotyczna, jest kandydatura Daniela Piórkowskiego. Ten 25-letni obrońca rozegrał 6 lat temu dwa spotkania w młodzieżowej reprezentacji Australii, jednak mając polskie korzenie nie stanowi to problemu. Jako gwiazda Melbourne Victory, rok temu miał oferty z klubów holenderskiej Eredivisie i niemieckiej Bundesligi, jednak ostatecznie transfer rozbił się o problemy administracyjne. Mówiąc krótko &#8211; Piórkowski nie dostał wizy. To też może być dla nas karta przetargowa &#8211; polski paszport umożliwiłby mu realizację marzeń o grze w Europie. Zamiast europejskich pucharów więc zdecydował się na przeprowadzkę do Newcastle Jets, które jednak notowało słabe rezultaty i od obecnego sezonu występuje w Gold Coast United. A cóż to za twór spytacie? Macie prawo nie wiedzieć &#8211; to nowy klub &#8211; założony przez Clive&#8217;a Palmera &#8211; najbogatszego człowieka w Queensland. Piórkowski nie był jedyną gwiazdą australijskiej A-League, jaką sprowadził. Bramki Gold Coast broni znany z&#8230; Juventusu Turyn Jess Vanstrattan, a partnerem Daniela w obronie jest były gracz Wisły &#8211; Michael Thwaite. Kapitanem drużyny zaś jest doskonale znany kibicom w Europie gwiazdor PSV Eindhoven Jason Čulina. Z takim składem Gold Coast United obecnie lideruje rozgrywkom A-League i zanosi się na to, iż Daniel Piórkowski zostanie wkrótce mistrzem Australii.

Co do melodii przyszłości wśród obrońców, trzeba przyglądać się niespełna 18-letniemu Timothée Kołodziejczakowi z Lyonu, który już zadebiutował w barwach pierwszej drużyny oraz blisko 21-letniemu Christianowi Dordzie z Borussii Mönchengladbach, który już rok temu rozegrał 7 spotkań w Bundeslidze. Obecnie niestety gra w drużynie rezerw.

Tak więc, jak widać, z obroną problemu mieć nie musimy. Byleby tylko nie trzymać się kurczowo oklepanych nazwisk. Na Euro 2012 naprawdę możemy mieć świetną defensywę: z Kościelnym, Perquisem, Vendrechovskim, Kasmirskim, Piórkowskim, Kołodziejczakiem i innymi zawodnikami, którzy na pewno przewyższają lub przewyższać będą w niedalekiej przyszłości Bosackiego czy Krzynówka.

Źródło: Underdog Football PL
Posted by: Donati

Re: do poczytania - 28/09/2009 21:39

Polscy oriundi, czyli oni mogą pomóc naszej kadrze&#8230; ! cz. III

Wczoraj w programie Cafe Futbol gościł Stefan Majewski, który próbował przekonać wszystkich, że powołanie asów ławek rezerwowych (Dudek), ligowych outsiderów (Polczak) czy testów w różnych klubach (Smolarek) to dobry pomysł, ale że broń Boże nie skreśla wyrzuconych za rzekome pijaństwo (jak spekulują media) Boruca, Żewłakowa, Dudki i Krzynówka. Cóż &#8211; liczyłem szczerze mówiąc że nowy selekcjoner choć słowem wspomni o rozmowie, którą niby miał odbyć, z Sebastianem Boenischem. Przeliczyłem się. O innych oriundi też nie było mowy. Stąd też potrzeba kontynuacji naszego cyklu. Dziś na warsztat idą pomocnicy.

Na pierwszy ogień idzie gracz, o którym nie wiem czy posiada polskie korzenie &#8211; ale on sam twierdzi, że owszem. Patrząc na miejsce urodzenia (Kurytyba) można mu dać kredyt zaufania. Około rok temu pomocnik wówczas Spartaka Moskwa, a obecnie Livorno &#8211; Mozart wyraził chęć gry w reprezentacji Polski. Patrząc na jego charakterystykę, miałby być alternatywą dla Mariusza Lewandowskiego, jednak tu pojawia się jedno &#8220;ale&#8221;: Brazylijczyk ma już 30 lat, więc podczas Euro 2012 miałby ich 33. Jak na defensywnego pomocnika nie jest to wiek emerytalny, ale co najmniej zaawansowany &#8211; owszem. Jedno jednak stanowi ogromną przewagę Mozarta nad innymi polskimi pomocnikami: póki co grywa on regularnie w Serie A, czego nie można powiedzieć o żadnym zawodniku kadry powołanej przez Majewskiego czy wcześniej Beenhakkera.

Tak Mozart strzela z dystansu:
http://www.youtube.com/watch?v=b_KEDau-hXU&feature=player_embedded

O ile polskie korzenie Mozarta póki co pozostają jedynie jego własną deklaracją, to w przypadku drugiego z kandydatów mamy na to dowód &#8211; urodził się w Sosnowcu. Mowa o Eugenie Polanskim, który jako dziecko z rodzicami wyemigrował za zachodnią granicę. Piłkarskie szlify zbierał w Borussii Mönchengladbach, gdzie wkrótce przedarł się do podstawowego składu. Co prawda ostatni sezon spędził w Hiszpanii &#8211; co jak na Niemca jest rzeczą dość dziwną &#8211; ale już w obecnych rozgrywkach ponownie biega po boiskach Bundesligi. Tym razem Polanski przywdziewa trykot Mainz. Jeśli chodzi o pozycję, na jakiej gra ten zawodnik, to &#8211; podobnie jak Mozart &#8211; jest defensywnym pomocnikiem, a więc alternatywą dla Lewandowskiego. Problem zaś z tym zawodnikiem jest zgoła inny. Otóż podobno przed Mistrzostwami Świata w Niemczech selekcjoner Paweł Janas próbował namówić go do gry w polskiej kadrze, ten jednak wybrał grę w niemieckiej młodzieżówce. Do dziś nie wystąpił jednak z czarnym orłem na piersi w kategorii seniorskiej, więc trener Majewski mógłby spróbować zrobić to, co nie udało się Janasowi&#8230; Pytanie tylko: czy chcielibyśmy takiego syna marnotrawnego w naszych barwach?

Kończąc temat defensywnych pomocników z Niemiec &#8211; w naszych barwach nie może zagrać Christoph Dabrowski, który na koncie ma występy w reprezentacji Niemiec &#8220;B&#8221;, co FIFA uznała za wystarczające przeciwwskazanie. Co do 30-letniego Sebastiana Schindzielorza zaś &#8211; zawodnik rezerw Wolfsburga nie byłby raczej wzmocnieniem naszej kadry. Z tego samego powodu też nie ma sensu brać pod uwagę 26-letniego Davida Zajasa z Bochum oraz 24-letniego Adama Bodzka, który regularnie grywa w MSV Duisburg &#8211; ale to przecież zaledwie 2. Bundesliga.

Co do nadziei na przyszłość &#8211; na pewno należy brać pod uwagę jednokrotnego reprezentanta australijskiej młodzieżówki (ma na koncie też jedno powołanie do kadry &#8220;A&#8221;, jednak nie wszedł na boisko) &#8211; Jamesa Wesolowskiego. Zawodnik ten już trzy lata temu, mając 19 lat, wywalczył sobie miejsce w pierwszym składzie występującego w drugiej lidze angielskiej Leicester City. Ostatnio co prawda je stracił z powodu serii bardzo poważnych kontuzji, ale obecnie dzielnie radzi sobie na wypożyczeniach do klubów szkockiej ekstraklasy.

W rezerwach Borussii Dortmund (3. Bundesliga) występuje z kolei regularnie 20-letni Marcus Piossek, gdzie partneruje zaklepanemu już dla Polski Sebastianowi Tyrale. Piossek nie jest zresztą jedynym zawodnikiem o polskich korzeniach w tej drużynie. Mamy tu także 22-letniego Michaela Oscislawskiego oraz 19-letniego Marcela Kandziorę. Zwłaszcza ten drugi robi ostatnio w Dortmundzie furorę &#8211; w pięciu meczach strzelił już dwie bramki.

W Brazylii nie mamy zbyt wielu pomocników o polskich korzeniach, a większość z nich gra w niższych ligach. Nadzieją na przyszłe lata może być Ricardo Dzioba z Figueirense, ale aby jego kandydatura mogła być brana pod uwagę, musi przede wszystkim zacząć grać w pierwszej drużynie. Póki co ten dwudziestolatek grywa jedynie w rezerwach. W Ameryce Północnej zaś mamy całkiem dobrego defensywnego pomocnika &#8211; Jeffa Larentowicza, grającego regularnie w MLS, w barwach New England Revolution. Zasłynął tam przede wszystkim z pewnej bramki, dzięki której zyskał pseudonim &#8220;Rudy Ninja&#8221;. Oto i ona:
http://www.youtube.com/watch?v=vkfaVRcsQXI

Jak można łatwo zauważyć &#8211; ogromna większość tych zawodników to piłkarze defensywni. Rzeczywiście, wśród bardziej kreatywnie nastawionych graczy panuje posucha. Na przykład prawoskrzydłowy Timo Waslikowski, który nieźle rokował na przyszłość, nie zdołał się jednak przebić do składu Freiburga i obecnie gra w piątej lidze.

Największą spośród ofensywnych graczy szansą dla polskiej reprezentacji może być zaś Johnny Szłykowicz &#8211; syn byłego piłkarza Zagłębia Wałbrzych &#8211; Zbigniewa. Szłykowicz urodził się we Francji 29 lat temu, a w ubiegłym roku był podstawowym graczem Neuchâtelu Xamax. Od obecnego sezonu miał bronić barw Lausanne Sports, jednak klub rozwiązał z nim kontrakt i obecnie pozostaje bez klubu. Oczywiście w obecnej sytuacji &#8211; podobnie jak Euzebiusz Smolarek &#8211; nie powinien móc liczyć na powołanie, to jednak zapewne wkrótce trafi do któregoś z francuskich lub szwajcarskich klubów i temat Szłykowicza będzie mógł powrócić. Co do charakterystyki, to jest to lewonożny zawodnik, który może grać jako ofensywny pomocnik, bądź lewoskrzydłowy. Nie jest to na pewno gracz lepszy niż Ludovic Obraniak, jednak w przypadku potrzeby niezłego ofensywnego gracza można by się tym zawodnikiem zainteresować.

Nie możemy zapomnieć też o Żydach, którzy przecież są nieodłącznym elementem historii naszego kraju. Otóż Polskich przodków ma były młodzieżowy reprezentant Izraela &#8211; 19-letni Gil Blumstein. To o tyle ciekawy gracz, że już w wieku 14 lat trenował w hiszpańskim Villarrealu, a następnie w belgijskim KAA Gent. Obecnie jest zawodnikiem Hapoelu Be&#8217;er Szewa, w którym wczorajszym meczem przeciwko Maccabi Petach Tikwa zadebiutował w seniorskiej piłce. To na pewno ciekawy zawodnik, na którego trzeba mieć oko w kontekście Euro 2012.

W drugiej lidze argentyńskiej pewne miejsce w składzie Quilmes ma zaś 22-letni Enzo Kalinski i walczy z tym klubem o awans do elity. Ten zawodnik już rok temu był na celowniku PZPN, o czym informował w wywiadzie dla &#8220;Dziennika&#8221; szef scoutingu Maciej Chorążyk. Miejmy nadzieję, że Enzo nadal jest pod stałą obserwacją. Oby nie podążył drogą innego z naszych oriundi &#8211; Sebastiana Wrobleskiego, który za młodu miał być gwiazdą Estudiantes La Plata, a obecnie tuła się po niższych ligach portugalskich.

Jak widać gołym okiem &#8211; w drugiej linii potencjalnych wzmocnień jest o wiele mniej niż w defensywie. Jeśli już, to moglibyśmy znaleźć alternatywę dla Mariusza Lewandowskiego, na ofensywne pozycje zaś pozostają nam melodie przyszłości. Brak też atrakcyjnych dla naszej kadry skrzydłowych, jednak jeśli w dobrej formie będą Jakub Błaszczykowski oraz zdobyty już przez PZPN dla naszej kadry Ludovic Obraniak &#8211; nie ma powodu do zmartwienia.

Źródło: Underdog Football PL
Posted by: Vami

Re: do poczytania - 28/09/2009 23:17

Miło, że ktoś tu wkleja moje opracowania. Wypadałoby jednak podać pełny link wink

To i więcej dostępne tu: http://underdogfootball.wordpress.com
Posted by: forty

Re: do poczytania - 01/10/2009 04:34

Dariusz Wdowczyk, który został skazany na trzy lata więzienia w zawieszeniu za korupcję, przeprosił w telewizyjnym programie "Tomasz Lis na żywo" swoją rodzinę. To wcześniej tego nie zrobił?

Wdowczyk długo unikał kontaktów z mediami, przebąkiwał tylko, że kiedyś powie coś więcej na temat oskarżeń, które padły pod jego adresem, no i teraz, gdy znalazł się w studiu przed kamerą i mikrofonem, zdobył się zaledwie na przeprosiny najbliższych.
Ktoś powie, że czepiam się faceta, który wiele przeszedł i który już dostał za swoje i w mediach, i w prokuraturze, i na końcu w sądzie. Może rzeczywiście jestem przesadnie krytyczny, ale nie zmienia to faktu, że Wdowczyk występem w programie Tomasza Lisa nie poprawił swoich notowań na mojej liście rankingowej. Nie spodziewałem się oczywiście, że były reprezentant kraju sypnie szczegółami na temat korupcji w polskiej piłce. Liczyłem jednak, że się pokaja i sam sobie wyznaczy pokutę. Tylko w ten sposób człowiek, który się potknął, może próbować wrócić do grona ludzi uczciwych. Występ telewizyjny mógłby być znakomitą ku temu okazją.
Tymczasem pan Dariusz próbował zbagatelizować swoje czyny. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Opowiadał dyrdymały na temat presji wyniku, jaką odczuwał, gdy pracował jako trener w Koronie Kielce. Dodał, że w środowisku piłkarskim nikt się nie spodziewał, iż korupcja zacznie być ścigana z taką determinacją. Innymi słowy, każdy z tych ludzi, którzy przez lata ustawiali mecze, liczył na bezkarność. Z tego, co Wdowczyk mówił w poniedziałek w telewizji, wynika niezbicie, iż dla niego tragedią nie jest to, że popełnił przestępstwo, ale to, że został osądzony i skazany. To nic nowego, tak rozumuje większość ludzi, którzy wchodzą w konflikt z prawem.
Gość programu Tomasza Lisa wyznał, że chciałby kiedyś wrócić do pracy w piłce nożnej. Prędzej czy później tak pewnie się stanie, choć nie brak głosów, by obłożyć Wdowczyka dożywotnim zakazem działania w futbolu. Jestem przeciwny tak drastycznym karom. Każdy ma prawo do odkupienia win, a przecież byłemu trenerowi Korony Kielce trudno się równać ze słynnym reżyserem filmowym ściganym przez amerykańskim wymiar sprawiedliwości od kilkudziesięciu lat. Tylko jak miałoby owo grzechów odkupienie wyglądać w przypadku Dariusza Wdowczyka? Może w ramach pokuty powinien objąć reprezentację Polski po Leo Beenhakkerze?
A Fąfara
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 01/10/2009 17:09

Wpływowi politycy i afera hazardowa

Operacja &#8222;Black Jack&#8221;. CBA sprawdzało, kto lobbował na rzecz firm hazardowych. Śledztwu zaszkodził przeciek
&#8222;Rz&#8221; ujawnia kulisy afery, o której Centralne Biuro Antykorupcyjne poinformowało prezydenta, premiera, władze Sejmu i Senatu. W piśmie do nich ostrzegło, że budżet państwa mógł stracić 469 mln zł na zmianach w tzw. ustawie hazardowej.

Jak ustaliliśmy, w sprawę zamieszani są czołowi politycy PO: szef Klubu PO Zbigniew Chlebowski i minister sportu Mirosław Drzewiecki. Mieli lobbować w interesie firm hazardowych. To nie koniec: CBA zaalarmowało prezydenta o przecieku, który nastąpił po tym, jak Biuro powiadomiło o aferze premiera Donalda Tuska.

Jak CBA trafiło na trop afery? Badając inną sprawę korupcyjną, agenci Biura zorientowali się, że dwaj biznesmeni z Dolnego Śląska: Ryszard Sobiesiak i Jan Kosek próbują załatwić korzystne dla swoich firm zapisy nowelizacji ustawy hazardowej. 23 marca 2009 r. CBA rozpoczęło operację &#8222;Black Jack&#8221;.

Sobiesiakowi i Koskowi założono podsłuchy telefoniczne. Okazało się, że biznesmeni byli w stałym kontakcie z Chlebowskim i Drzewieckim. Odbyli też z nimi kilkanaście spotkań.

Chlebowski kieruje w Sejmie Komisją Finansów Publicznych, do której trafiłaby ustawa hazardowa. A kierowane przez Drzewieckiego Ministerstwo Sportu odpowiada za przygotowania do Euro 2012 &#8211; a na ten cel miały być przeznaczone pieniądze z dodatkowej daniny (zwanej dopłatą) nałożonej na firmy hazardowe. Wpływy do budżetu miały wynieść 469 mln zł.

W podsłuchanych przez CBA rozmowach biznesmeni naciskali na polityków PO, by ci załatwili usunięcie dopłat z projektu ustawy. &#8222;Rz&#8221; ujawnia, co mówili o tym Chlebowski i Drzewiecki. &#8211; Na 90 procent, Rysiu, że załatwimy. Tam walczę, nie jest łatwo &#8211; mówił Chlebowski Sobiesiakowi. &#8211; Biegam z tym sam, blokuję sprawę tych dopłat od roku. To wyłącznie moja zasługa &#8211; zapewniał innym razem.

W maju 2009 r. Drzewiecki napisał do wiceministra finansów odpowiedzialnego za ustawę, że w związku ze zmianą planów inwestycji przed Euro 2012, pieniądze z dopłat nie będą potrzebne. Resort wykreślił więc dopłaty z projektu nowelizacji.

12 sierpnia 2009 r. szef CBA informuje o sprawie premiera Tuska, prosząc o zachowanie &#8222;najwyższej ostrożności przy udostępnianiu załączonych materiałów osobom trzecim&#8221;. Dwa tygodnie później biznesmeni wpadli w panikę. Sobiesiak informuje Koska, że interesuje się nimi CBA. Po tym ich kontakty się urywają. 12 września szef CBA informuje o domniemanym przecieku premiera. 18 września ta wiadomość trafia do Lecha Kaczyńskiego.

Zbigniew Chlebowski mówi &#8222;Rz&#8221;, że zna obu biznesmenów, ale nie lobbował na ich korzyść.


http://www.rp.pl/artykul/2,371208_Wplywowi_politycy_i_afera_hazardowa.html
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 05/10/2009 06:40

Bukmacherzy nie ufają hokeistom



Nikt nikogo za rękę nie złapał, ale hokej i tak jest obecnie na cenzurowanym firm bukmacherskich. - Bieda zawsze jest czynnikiem, który rodzi korupcję - podkreśla Wojciech Sodzawiczny, analityk "Fortuny". Hokejowi działacze sami się zastanawiali, czy nie poprosić bukmacherów, by ci wycofali ich dyscyplinę z oferty!

- Czescy hokeiści, którzy zarabiają na życie w Polsce, często do nas zaglądają. Typują też mecze swoich drużyn. I wiesz, co wtedy robię? Kopiuję ich kupon i puszczam jako swój. Nigdy się nie mylą - opowiadał jednemu z moich znajomych pracownik czeskiego biura bukmacherskiego.

Okazuje się, że polskie firmy bukmacherskie stronią od hokeja. - Jest jedyną ważną grą zespołową, której nie mamy w swojej ofercie - przyznaje Sodzawiczny. - Przed sezonem - zresztą jak przed każdym - zastanawialiśmy się, czy jednak nie wykupić licencji od Polskiego Związku Hokeja na Lodzie. Realia jednak nie zachęcały. Kluby długo nie potrafiły się dogadać ze związkiem w sprawie systemu rozgrywek. Naprzód Janów z powodu kłopotów finansowych w ogóle wycofał się z rywalizacji [potem jednak zgłosił się do ligi]. Gdy w danej dyscyplinie brakuje pieniędzy, to zawsze jest sygnał, że znajdą się nieuczciwi, którzy będą chcieli dorobić na boku - uważa Sodzawiczny.

było wzburzone. Podejrzenia padły na spotkanie Cracovia - Naprzód, wygrane nieoczekiwanie przez zespół z Janowa. - Słyszałem, że zawodnicy obstawili mecz w Austrii czy na Słowacji. Nie wierzę w to. To się po prostu zdarza. Jak Piast Gliwice przegrywa z Koroną Kielce, chociaż wcześniej pewnie prowadził 2:0, to też jest przekręt? Taki jest sport - mówi Adam Bernat, prezes sosnowieckiego Zagłębia. Karol Pawlik, dyrektor tyskiego GKS-u, zdradza jednak, że hokejowi działacze sami się zastanawiał, czy nie poprosić bukmacherów, by ci wycofali hokej z oferty! - Na nasz zespół nigdy nie padł cień podejrzenia, ale nie da się ukryć, że niestabilne finanse sprzyjają takim pokusom - mówi.

- Jeżeli zawodnik może zagrać przeciwko własnej drużynie i dzięki jednemu kuponowi zyskać tyle, ile zarabia w klubie przez miesiąc, to niebezpieczeństwo ustawienia meczu będzie istniało zawsze. Rada jest jedna: silny sponsor, telewizja, mocne kluby, i wtedy hokej wróci do nasze oferty - mówi Sodzawiczny.

Bardziej przychylne hokejowi są firmy bukmacherskie działające w internecie. Spotkania ekstraligi ma w swojej ofercie m.in. bet-at-home.com. - W niemal każdej dyscyplinie mają miejsce sytuacje, które są dalekie od zasad fair play. To jednak raczej margines, który nie ma wpływu na sposób postrzegania dyscypliny. Hokej zajmuje wśród naszych graczy czołowe miejsce. Mamy pewne rozwiązania, które automatycznie wyłapują nieuczciwych graczy. 99,99 proc. naszych klientów to uczciwi ludzie, którzy grają dla przyjemności i emocji - podkreśla pracownik firmy Robert Raszczyk.

Hokejowa afera z obstawianiem wyników meczu wybuchła dotąd tylko raz. W 2003 roku GKS Katowice, który był wtedy wicemistrzem Polski, przegrał sensacyjnie ze słabeuszem z Opola. W Katowicach brakowało wtedy pieniędzy, więc część zawodników miała obstawić wynik przeciwko sobie. Daniel Wolanin, który stał wtedy w bramce GKS-u, opowiedział "Gazecie" o kulisach: "Coś złego zaczęło się dziać w trzeciej tercji, kiedy podjechał do mnie Adrian Labryga i powiedział, że mam puścić dwie bramki. Najpierw pomyślałem, że to żart. Kiedy jednak spojrzałem na jego twarz i usłyszałem, że polecą głowy, a komuś może się coś stać, to już wiedziałem, że to jest poważne. To zabrzmiało jak groźba. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Zjechać z lodu? Podjechać do trenera i o wszystkim mu opowiedzieć? Nie potrafiłem ukryć zdenerwowania. Później podjeżdżali do mnie jeszcze inni zawodnicy. Wśród nich był Marcin Słodczyk, ale byłem tak zdenerwowany, że zupełnie nie pamiętam, co dokładnie wtedy mówił. Wiem tylko, że chodziło o puszczenie bramki". To właśnie wtedy hokej wypadł z oferty większość firm bukmacherskich. Zawodnicy, których nazwiska wiązano wtedy z aferą: Labryga, Słodczyk i Rober Grobarczyk, nigdy nie przyznali się do winy i grają w hokeja do dziś. Wolanin zniknął z polskich lodowisk, ponoć wyjechał za granicę.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 10/10/2009 05:07

Wszystko czego dowiedzieliśmy się dotąd o tzw. aferze hazardowej zdaje się być zawieszone w pewnej empirycznej próżni, nieprzeniknionej dla zwykłego śmiertelnika. Zachowania głównych bohaterów, ich reakcje i intencje będą tylko sensacyjnie brzmiącym wątkiem, jeśli nie spróbujemy dowiedzieć się, jakie jest prawdziwe podłoże tej sprawy, jakiego środowiska dotyczy oraz czyje i jak wielkie interesy są w niej rozgrywane.

Dopiero dotarcie do faktów i ukazanie niektórych aktywnych postaci rynku hazardowego, pozwoli dostrzec czym naprawdę jest ta afera, czyje interesy strzegą jej tajemnic i z kim, w rzeczywistości politycy Platformy utrzymywali serdeczne kontakty.

Warto na początek cofnąć się do roku 2003, gdy Sejm znowelizował obowiązującą od 1992 roku ustawę o grach losowych i zakładach wzajemnych. To wówczas tzw. automaty o niskich wygranych zostały uznane za "urządzenia rozrywkowe". Od tego też czasu, tradycyjny "jednoręki bandyta"; mógł stać jedynie w koncesjonowanym kasynie lub salonie gier, choć samo";urządzenie rozrywkowe&"; można już było postawić w barze, sklepie, na stacji benzynowej ; czyli niemal w każdym miejscu, z wyjątkiem obszaru położonego bliżej niż sto metrów od szkoły lub kościoła. Posłowie uprościli wówczas metodę opodatkowania takich urządzeń. Odtąd, za jedną maszynę operator płacił miesięcznie 180 euro podatku, niezależnie od obrotu, a podatek od jednorękiego bandyty ; w kasynie wynosił 45 procent tego, co w maszynie zostawią gracze. W ustawie z 2003 roku pojawiły się też obwarowania. Właścicielami automatów mogli zostać jedynie koncesjonowani operatorzy (właściciele stacji benzynowych czy punktów gastronomicznych tylko wynajmowali im miejsce). Każde nowe urządzenie musiało przejść kontrolę przeprowadzoną przez specjalistów wyznaczonych przez Ministerstwo Finansów. Ściśle określona została także definicja automatu o niskiej wygranej. Jedna gra/jeden zakład na takim urządzeniu nie może kosztować więcej niż siedem eurocentów a jednorazowa wygrana nie może wynieść więcej niż 15 euro. Nowelizacja z 2003 roku wprowadzała także 10-procentową dopłatę do loterii pieniężnych (wcześniej loterie nie były objęte dopłatami) oraz zwiększała dopłatę do stawki w grach liczbowych z 20 do 25 procent.

Wydawało się, że rynek drobnego hazardu udało się ucywilizować. Automaty działały w większości legalnie, a ich właściciele płacili podatki. Operatorzy automatów ( a jest w całym kraju 35 takich firm) zdobywali prestiżowe nagrody biznesowe, chwalili się działalnością charytatywną, stali się szacownymi biznesmenami. Warto pamiętać, że rynek hazardowy generuje ogromne pieniądze. W całym kraju jest obecnie blisko 45 tysięcy maszyn, do których gracze wrzucili w ubiegłym roku 8,5 miliarda złotych. Wygrane to około 80 % tej kwoty. A to oznacza, że przychody branży wyniosły około 1,6 miliarda złotych. Ubiegłoroczne wpływy z samych podatków od maszyn wyniosły ponad 300 milionów złotych, nie licząc podatku VAT i dochodowego.

Nie przypadkiem więc, jedną z pierwszych inicjatyw rządu Donalda Tuska było rozpoczęcie na początku 2008 roku prac nad nowelizacją ustawy o grach i zakładach wzajemnych
. O ile w wielu innych dziedzinach życia publicznego Platforma nie wykazywała nadmiernej aktywności - o tyle, w tym obszarze prowadzono bardzo intensywne prace. Zapowiadał się zatem nowy podział ogromnego tortu dochodów, płynących z gier hazardowych. Zmiany we władzach Totalizatora Sportowego (o czym będę jeszcze pisał) oraz pierwsze projekty nowelizacji, w których proponowano zniesienie limitów ograniczających możliwość otwierania nowych kasyn i salonów gier, świadczyły, że Platforma doskonale rozumie gdzie należy szukać naprawdę dużych pieniędzy.

Ponieważ branża hazardowa traktowana jest przez państwo jako źródło łatwego dochodu, chaos legislacyjny był zawsze na rękę urzędnikom, którzy mogli w każdej chwili zaproponować kolejną zmianę prawną mającą na celu uzyskanie dodatkowych przychodów budżetowych, w sytuacji gdyby taka nagła potrzeba się pojawiła. Prace nad nowelizacją trwały więc od początku rządów obecnej koalicji. Powstało 5 czy 6 projektów, z których żaden nie mógł zadowolić wszystkich uczestników rynku hazardowego.

Na tym polu bowiem, ścierają się interesy monopolu państwowego z prywatnymi firmami. Dla tych ostatnich, śmiertelnym zagrożeniem jest pozycja Totalizatora Sportowego oraz wprowadzenie do Polski tzw. wideoloterii czyli systemu automatów połączonych w sieć, które umożliwiają uzyskiwanie wielomilionowych wygranych. Sposób w jaki planuje się wprowadzić wideoloterie, objęte monopolem państwowym z góry wyeliminuje na tym rynku jakąkolwiek konkurencję i umożliwi szeroki dostęp do tzw. ostrego hazardu. Drugim zagrożeniem dla tradycyjnych kasyn i salonów gier jest hazard internetowy. Tu dochodzi do konfliktu interesów firm hazardowych, działających na polskim rynku z firmami zagranicznymi, które poprzez Internet oferują coraz szersze usługi - jak zawieranie zakładów wzajemnych, korzystanie z elektronicznych kasyn czy uczestniczenie w turniejach pokerowych. Zgodnie z prawem, internetowy hazard jest nielegalny, ale ani Ministerstwo Finansów, ani organa ścigania nie robią nic, by poradzić sobie z tym problemem.

O tych wszystkich uwarunkowaniach warto pamiętać, gdy chcemy dostrzec tło zdarzeń związanych z aferą hazardową.

Nie może też dziwić, że jednym z głównych rozgrywających sprawy rynku hazardowego jest zawsze Ministerstwo Finansów. Mogłoby się wydawać, że całkowicie naturalną rolą fiskusa jest dbałość o wpływy do budżetu i prowadzenie takiej polityki, która zagwarantuje państwu wzrost tych wpływów. Jak jednak pokazuje praktyka ; nie zawsze jest to tak oczywiste, a w tej sprawie niektóre zachowania i sytuacje mogą świadczyć o czymś zgoła przeciwnym.

Spróbujmy przyjrzeć się pewnemu zdarzeniu z kwietnia bieżącego roku ; głównie dlatego, że związane z nim okoliczności pozwalają głębiej dostrzec prawdziwe oblicze afery hazardowej, niż czynią to teoretyczne analizy.

3 kwietnia 2009 roku, dokładnie o godzinie 14, ponad pięciuset funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego przypuściło szturm na sto barów i stacji benzynowych w 13 województwach. Na polecenie prokuratury w Białymstoku policjanci skonfiskowali wówczas 300 automatów do gier hazardowych. ; To była jedna z najbardziej skomplikowanych operacji ostatnich lat ; stwierdził rzecznik prasowy policji. Warto dodać, że tego rodzaju operacje przeprowadzano również w latach ubiegłych.

Tegoroczna akcja miała być efektem dochodzenia prowadzonego od czerwca zeszłego roku przez Prokuraturę Apelacyjną w Białymstoku. Według prokuratury istniało podejrzenie, że automaty wypłacają zbyt duże wygrane (niezgodne z ustawą o grach losowych, która dopuszcza wygraną nie wyższą niż równowartość 15 euro), bo operatorzy zmieniają oprogramowanie ;jednorękich bandytów ;. A to oznacza, że automaty powinny być wyżej opodatkowane - tak jak w kasynie.

Natychmiast po akcji CBŚ pojawiły się protesty przedstawicieli Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych, którzy działania te określili jako spisek, mający na celu ;wyparcie ich z rynku na rzecz potężnej firmy Gtech, która obsługuje Totalizator Sportowy i zatrudnia sztab PR-owców i lobbystów ;.

Izba żaliła się na prześladowania ze strony administracji państwowej, a według jej prezesa - Stanisława Matuszewskiego &#8222;chodzi o zniszczenie rynku automatów, który został stworzony przez polskie firmy i wpłacił do budżetu państwa za 2008 r. ok. 1 mld zł podatku&#8221;. Powstałą lukę miałaby wypełnić firma Gtech, która chce uruchomić w Polsce wideoloterie ; jako konkurencję dla jednorękich bandytów. Zanim jednak Gtech i Totalizator Sportowy uruchomią wideoloterie, musi zostać zmienione w Polsce prawo. Właśnie temu ; zdaniem prezesa Matuszewskiego - ma służyć nowelizacja ustawy o grach losowych, przygotowywana przez Ministerstwo Finansów. Zdaniem Izby, na kształt tej ustawy wpływa Gtech - oczerniając właścicieli ;jednorękich bandytów ; za pomocą manipulowania mediami z jednej strony i lobbingiem w ministerstwie i parlamencie - z drugiej.

Do tych zarzutów odniósł się wówczas Jacek Kierat
- prezes Gtech Polska. Według niego, uruchomienie wideoloterii w Polsce zależy tylko i wyłącznie od Skarbu Państwa, który ma monopol loteryjny. Na temat zarzutów wpływania na powstawanie nowej ustawy o grach losowych, prezes Gtech powiedział "Działania lobbingowe firmy Gtech prowadzone w Ministerstwie Finansów, są w pełni zgodne z Ustawą o Działalności Lobbingowej, a celem firmy Gtech jest informowanie administracji państwowej o rozwiązaniach, jakie funkcjonują na świecie w dziedzinie gier hazardowych& ;.

Do tego, istotnego wątku sprawy warto będzie jeszcze powrócić, gdy spróbuję omówić kwestie związane z lobbingiem, teraz jednak chciałbym zwrócić szczególną uwagę na pewien incydent, związany z kwietniową operacją CBŚ .

Oto na dzień przed tą spektakularną akcją, niektórzy operatorzy automatów do gier o niskich wygranych otrzymali smsa następującej treści:

"Informujemy, że w związku ze zmianą przepisów od dnia jutrzejszego planowane są kontrole na terenie całego kraju. Proszę przygotować punkty i automaty do kontroli (oznakowanie automatów, regulaminy, informacja o zakazie gry do lat 18) Automaty mogą być w trakcie kontroli testowane. Wszelkie nieprawidłowoś.ci mogą skutkować zabezpieczeniem automatu wraz z zawartością"

Autorem tego ostrzeżenia była spółka Fortuna.

;Standardy etyczne są istotnym elementem prowadzenia działalności przez firmę Fortuna Sp. z o.o. Zachowanie norm moralnych podczas działań Spółki kreuje atmosferę zaufania i szacunku oraz wpływa na poziom świadczonych usług. [...] Naszą misją jest dalsze rozwijanie firmy w sposób uczciwy I rzetelny. W ramach naszej działalności chcemy oferować ciekawą formę rozrywki przy jednoczesnym zapewnieniu najwyższego poziomu bezpieczeństwa ;.

;Osoby dobrze znające działania Fortuny, mówią, że decyduje o nich Sławomir J. Nazywają go niebezpiecznym człowiekiem, który pieniądze na rozruch interesu zdobył w niezbyt legalny sposób. Prokuratura w Białymstoku oskarżyła Sławomira J. o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą, korumpowanie urzędników i organizowanie nielegalnego hazardu. - To człowiek, który odniósł sukces i nie będąc ani prezesem ani oficjalnie właścicielem zarabia olbrzymie pieniądze ; mówi Tadeusz, były współpracownik Sławomira J. ; Ale jeśli ktoś wie, jakimi metodami do tego dochodzi, to rękami i nogami będzie się bronił przed jakimikolwiek z nim kontaktami& ;.

Te dwa cytaty dotyczą tej samej firmy. Pierwszy pochodzi z ;kodeksu etycznego&#8221; spółki Fortuna z maja 2009. Drugi ; to fragment reportażu dziennikarzy TVN, którzy tej ostródzkiej firmie poświęcili w 2009 roku kilka programów.

Fortuna prowadzi punkty i salony gier, we wszystkich województwach.
Do lokali, takich jak bary, stacje benzynowe czy saloniki gier wstawia maszyny do gier o niskich wygranych. Jest potentatem na tym rynku. W zeszłym roku takie miejsca przyniosły ponad 2,5 miliarda złotych dochodu, a sama Fortuna w 2007 roku z automatów miała 30 milionów czystego zysku.

Dziennikarze TVN w programie ";Uwaga!"; twierdzili, że sukces finansowy Fortuny był możliwy dzięki przejęciu lokalizacji dla automatów przez Sławomira J. i jego ludzi.

Do lokalu przyjeżdżały napakowane chłopy po metr osiemdziesiąt, metr dziewięćdziesiąt wzrostu i mówili 1; my tu będziemy mieli automaty ; mówił informator TVN-u ; Dawali umowę do podpisania i koniec, pozamiatane. Niektórzy nie chcieli od nich automatów, to przyjeżdżali do nich i rozwalali, niszczyli.

Po emisji programu o interesach Sławomira J. w podwarszawskim Serocku Fortuna zorganizowała spotkanie wszystkich swoich pracowników i współpracowników. Na zdjęciach oprócz Sławomira J., który wszystkim zarządzał udało się rozpoznać byłego dowódcę grupy szturmowej jednostki specjalnej GROM. - To była manifestacja siły spółki ; mówi były współpracownik Sławomira J. ; Jazdy czołgiem, strzelanie ; żeby operatorzy wiedzieli, jaka spółka jest potężna. Chodziło o to, żeby pokazać im, że ze spółką wszystko jest w porządku ;.

Fortuna działa na rynku hazardowym od 1997 r. Zaczynała od salonu gier w Radomsku, dziś jest liderem na rynku automatów do gier o niskich wygranych. Ma 4 tys. punktów z automatami. Jej udziałowcy kilkakrotnie się zmieniali. Sławomir J. pojawił się w Fortunie w 2002 r., gdy ówcześni właściciele chcieli ją sprzedać. Kilkanaście miesięcy później do udziałowców Fortuny dołączyła spółka JOTA Group, powiązana ze Sławomirem J. On sam przez dwa lata był prokurentem Fortuny. Obecny prezes firmy ; Jarosław Zieliński twierdzi, że J. jest tylko jednym z doradców z ramienia zewnętrznej firmy.

Tymczasem w lutym br. prokuratura białostocka oskarżyła J. o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą i korumpowanie lokalnych polityków w Ostródzie. Z aktu oskarżenia wynika, że m.in. jego "żołnierze" mieli wymuszać groźbami na innych przedsiębiorcach instalacje swoich automatów. Sławomir J. miał też namówić biegłego Mariusza D. do zalegalizowania partii ściągniętych z Czech automatów o wysokich wygranych.

To efekt czterech lat śledztwa Prokuratury w Białymstoku, która wykryła grupę przestępczą na Podlasiu - jak twierdzi - największą w Polsce. Złożoną z ludzi związanych z branżą automatów do hazardu. Sam Sławomir J. twierdzi, że padł ofiarą zemsty dawnego wspólnika, który chciał od niego przejąć część rynku, a gdy ten się nie zgodził groził mu wykorzystaniem znajomości w prokuraturze.

Informatorzy dziennikarzy TVN twierdzili, że o nieprawidłowościach w spółce Fortuna informowali Ministerstwo Finansów.

;O nieprawidłowościach w przepływie kapitału, o zarzutach o pranie pieniędzy. Wszystkie sprawy były obcinane. Zawiadomiliśmy wszystkie izby skarbowe i nic nie zrobiono. Nie wiadomo, co dzieje się w Ministerstwie Finansów, ale oni konsekwentnie ignorowali wszystkie sygnały o nieprawidłowościach w Fortunie, jakie dochodziły już od 2005 r. I Sławomir J. jest przekonany, że z każdej sprawy wychodzi bez szwanku ; twierdzą rozmówcy dziennikarzy.

Ministerstwo Finansów zignorowało informację o nielegalnych automatach do gry wstawianych przez Fortunę w lokalach. Urzędnicy nie zarządzili też kontroli, gdy okazało się, że osoby występujące we wnioskach koncesyjnych nie mają wpływu na działalność firmy. Postępowania dotyczące nielegalnego kapitału Sławomira J. ciągnęły się latami.

W kwietniu 2006 roku CBŚ zatrzymało kilku wysokich rangą urzędników Ministerstwa Finansów
. Wśród nich Elżbietę Z., dziś oskarżoną o korupcyjne układy z b. senatorem Henrykiem Stokłosą. W aktach tego śledztwa znalazł się spis telefonów z jej komórki. Wśród numerów był zapis "Sławek J...." i numer jego komórki. Elżbieta Z. podczas przesłuchań zapewniła, że nie interesowała się koncesjami dla firm hazardowych.

W zadziwiający sposób to właśnie syn Elżbiety Z. Jest obecnym prezesem Fortuny, a w firmie zatrudnił go Sławomir J. Po aresztowaniu Elżbiety Z. MF nakazało Sławomirowi J. wycofać swój kapitał ze spółki, ale jednocześnie pozwoliło, aby udziały kupili jego teściowie. Faktycznie więc do dzisiaj to Sławomir J. kieruje działaniami hazardowej spółki.

CDN...
A.Scios
Posted by: Giertyszek

Re: do poczytania - 13/10/2009 22:47

http://www.hotmoney.pl/artykul/jak-przechytrzyc-bukmachera-9784
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 14/10/2009 05:28

Gra idzie o miliony złotych

wtorek 13 października 2009 19:40
Kluby i PZPN czekają na pieniądze z hazardu

Jak tak dalej pójdzie, bukmacherzy szybciej podniosą poziom kilku dyscyplin niż działacze. W tym roku internetowe firmy bukmacherskie zainwestują ponad 25 mln zł w polski sport. W przyszłym ta kwota może być nawet 50 proc. większa, a spora jej część powinna trafić na konto klubów i PZPN.


"Ze swoimi możliwościami finansowymi oraz zdecydowaniem firmy bukmacherskie mogą postawić nasz sport na nogi" - mówi "DGP" Andrzej Placzyński, szef SportFive. Jego firma rozpoczyna negocjacje z bukmacherami w sprawie sponsorowania reprezentacji. Jest taka możliwość, że już w przyszłym roku na dresach reprezentacji zniknie logo firmy z branży telekomunikacyjnej, a pojawi się logo firmy z branży gier hazardowych. I raczej nikt nie powinien być zaskoczony. Bo w Europie to coraz częstszy obrazek.

"Przygotowujemy oferty. Firm bukmacherskich na rynku jest dużo, wybierzemy najlepszą propozycję. Wszystko jest możliwe, z zastąpieniem głównego sponsora włącznie" - uważa Tomasz Cieślik ze SportFive, który dodaje, że dotychczasowe umowy sponsorskie z reprezentacją kończą się w połowie przyszłego roku.

Możliwości są większe

W nowym rozdaniu PZPN bardzo liczy na bukmacherów. Obecnie jednym z oficjalnych sponsorów kadry jest Expekt.com, który jednak oddaje pole firmie Orange. Działacze chcą więcej. No bo skoro bukmacher płaci ponad 20 mln euro rocznie Realowi Madryt, to dlaczego nie mógłby wyłożyć kilka milionów na reprezentację? "Problemem okazuje się prawo. A raczej jego brak. Tak naprawdę nie wiemy, jak firmom bukmacherskim można się w Polsce promować, a jak nie można" - mówi Cieślik. "W praktyce jest tak, że wszystko samo się wyjaśnia. Według naszych ekspertyz bukmacherowi wolno sporo, ale to nie jest poparte żadną ustawą. W krytycznym momencie negocjacji z potencjalnym sponsorem może to stanowić problem".

PZPN - i polskie kluby w ogóle - mają o co walczyć. Pięć największych firm bukmacherskich na polskim rynku - BetClick, Bet-at-home.com, bwin, Unibet oraz Expekt.com - są w stanie w sumie wydawać kilkadziesiąt milionów złotych rocznie na polski sport. BetClick niedawno podpisał umowę sponsorską z Lechem Poznań (około 4 mln zł rocznie), Bet-at-home.com z Wisłą Kraków (również ok. 4 mln), a Unibet lekką ręką wydaje 7,8 mln zł rocznie jako sponsor tytularny I ligi. Dodatkowo praktycznie każda z tych firm wykupuje banery reklamowe na stadionach.

.......czyżby widzieli spore szanse na e-lagal ?
Posted by: muminek bez ogonka

Re: do poczytania - 14/10/2009 23:58

Rozmowa z Grzegorzem Wagnerem

http://wyborcza.pl/1,76842,7117275,Syn_kata.html?as=1&ias=6&startsz=x
Posted by: forty

Re: do poczytania - 18/10/2009 17:11

Znany belgijski kolarz Frank Vandenbroucke zmarł w hotelowym pokoju w Senegalu. Miał 34 lata, tyle samo co jego słynny rywal z kolarskich tras Marco Pantani, który pięć lat temu w podobnych okolicznościach, z dala od przyjaciół, ale za to z podejrzanymi medykamentami w zasięgu ręki, znalazł śmierć w hotelu w Rimini





"Frank miał być może za dużo talentu, a za mało charakteru", powiedział o nim jego rodak Eddy Merckx, największy kolarz wszech czasów.

Przyczyną zgonu Vandenbroucke'a, według belgijskich mediów, był prawdopodobnie zator tętnicy płucnej. Świadkowie zeznali, że obok niego znaleziono insulinę, środki na sen i uspokajające. Trzy osoby zostały przesłuchane przez prokuraturę pod zarzutem kradzieży i paserstwa. Zatrzymani to kobieta, która spędziła noc z kolarzem, oraz dwóch paserów. "Dziewczyna wzięła jeden lub dwa telefony komórkowe i pieniądze, ale kiedy opuszczała pokój nad ranem mówiła, że on jeszcze żył" - poinformował agencję AFP przedstawiciel żandarmerii.

Vandenbroucke przyleciał do senegalskiego kurortu w niedzielę na wakacje razem z innym kolarzem Fabio Polazzim. Nie wrócił do hotelu, w którym mieszkał. Z przygodnie poznaną dziewczyną trafił do innego hotelu, gdzie wypił piwo, zanim udał się z nią do pokoju. W poniedziałek już nie żył.

"Niestety, jego śmierć to tylko półniespodzianka. Wiedzieliśmy, że nie jest z nim dobrze" - mówi stryj Franka, Jean-Luc Vandenbroucke, który w zawodowym peletonie ścigał się w Merckksem, a przed kilku laty był m.in. dyrektorem sportowym w grupie Lotto, w której zaczynał zawodową karierę jego bratanek.

Sławę Frankowi Vandenbroucke dało spektakularne zwycięstwo w zaliczanym do Pucharu Świata najbardziej prestiżowym belgijskim klasyku Liege &#8211; Bastogne &#8211; Liege w 1999 roku. Styl, w jakim 25-letni wówczas kolarz zwyciężył, zrobił na specjalistach ogromne wrażenie. Z właściwą sobie ekstrawagancją, która nie opuściła go już do końca kariery, kolarz Cofidisu zapowiedział w przededniu wyścigu, że wygra, atakując na 700 metrów przed wzniesieniem Saint Nicolas. Dotrzymał słowa. Od tej pory coraz częściej pisano o nim po prostu "VDB", skrót nazwiska stał się jego znakiem firmowym.

"Nie widziałem nigdy tak utalentowanego kolarza", mówił o nim były zawodnik, a obecnie dyrektor sportowy i menedżer Johan Bruyneel, który doprowadził Lance'a Armstronga i Alberto Contadora do sukcesów w Tour de France.

VDB wygrał w sumie 53 wyścigi, ale jego kariera w pewnym momencie nagle załamała się z powodu afer dopingowych i kłopotów osobistych. Ostatni znaczący sukces to drugie miejsce w innym słynnym belgijskim klasyku Dookoła Flandrii w 2003 roku. Jak pisze "La Derniere Heure", po błyskotliwym początku kariery nastąpił "tragiczny zjazd do piekła".

Już dwa tygodnie po spektakularnym zwycięstwie w Liege - Bastogne &#8211; Liege, został zatrzymany przez żandarmów w Paryżu pod zarzutem uczestnictwa w obrocie zabronionymi środkami dopingowymi. Głównym oskarżonym był Barnard Sainz, słynny "Doktor Mabuse".

W 2002 roku w domu kolarza znaleziono środki dopingowe, za co sąd skazał go na 200 godzin prac społecznych. Vandenbroucke cierpiał na depresję. Dwukrotnie został zatrzymany przez policję, gdy prowadził samochód pod wpływem alkoholu. W 2005 roku, gdy odeszła od niego żona, poślubiona pięć lat wcześniej włoska modelka Sarah Pinacci, próbował popełnić samobójstwo. "Z piwniczki wziąłem najdroższą butelkę wina - Chateau Petrus rocznik 1961 - i wzniosłem toast za moje życie" &#8211; napisał w autobiografii, która ukazała się przed rokiem. Był też przymusowo leczony w klinice psychiatrycznej w Ypres.

Po drugiej samobójczej próbie w 2007 roku w Bucelo we Włoszech,
gdzie mieszkał samotnie, jego ojciec Jean-Jacques Vandenbroucke, właściciel hotelu w Ploegsteert, zarzucał sobie: "Powinienem od małego trzymać go mocną ręką, mimo że źle znosił autorytarne traktowanie. Niestety, nie robiłem tego".
O rozchwianiu osobowości Franka świadczy dziwne zdarzenie w 2006 roku. Vandenbroucke, związany wówczas kontraktem z ekipą Unibet, przyjechał do Włoch, gdzie startował w wyścigach lokalnych pod fałszywym nazwiskiem Francesco del Ponte i z licencją, w której było wklejone zdjęcie ...Toma Boonena, jego rodaka, wówczas aktualnego mistrza świata.

Definitywnie skończył z kolarstwem w 2007 roku. Tak twierdził. Jednak w kwietniu br. zgłosił się po numer startowy na zaplecze bistra w Ichtegem, by wziąć udział w wyścigu dla amatorów w barwach małej ekipy Cinelli, której dyrektorem jest kolega z peletonu Nico Mattan. Jak na ironię, tego samego dnia rozgrywano kolejną edycję Liege - Bastogne - Liege. Trzy tygodnie temu pojawił się na mistrzostwach świata w szwajcarskim Mendrisio jako konsultant z akredytacją dziennika "Het Nieuwsblad" i przy okazji ogłosił, że chce wrócić do peletonu. Trenował nawet na szwajcarskich szosach z reprezentacją Belgii, u boku Phillippe&#8217;a Gilberta i Toma Bonena

.
Poprosił o pomoc w odzyskaniu formy Włocha Aldo Sassiego, trenera m.in. Ivana Basso i mistrza świata Cadela Evansa. "Frank jest w dobrej formie fizycznej, psychicznie też się dobrze czuje"- mówił Sassi dla "La Gazetta dello Sport".

Ostatnie zanotowane słowa Vandenbroucke&#8217;a także napawały optymizmem. "W wieku 34 lat znalezienie nowej ekipy może nie być łatwe, ponieważ wszyscy będą myśleć, że stare demony znów powstaną przeciwko mnie. Wkrótce wyjeżdżam na wakacje do Senegalu. Mam nadzieję, że do końca października dołączę do nowej grupy".
M.Ceglinski "RP"
Posted by: Linc

Re: do poczytania - 20/10/2009 04:14

Dan Petrescu - wyrzut sumienia polskiej piłki

Niemal dokładnie trzy lata temu, 18 września 2006 roku, Wisła Kraków zwolniła Dana Petrescu z pozycji trenera. Towarzyszyło temu ogromne westchnienie ulgi ze strony piłkarzy klubu. Skłonność właściciela klubu, Bogusława Cupiała, do żonglowania trenerami nie była tym razem decydującym powodem zmiany. Petrescu wyraźnie nie odpowiadał wielu czołowym polskim zawodnikom Wisły, którzy narzekali przed wszystkim na za ciężkie treningi, ale i na &#8222;toporny styl&#8221;, brak luzu trenera i jego spore wymagania co do waleczności, zaangażowania i walki. Minęły trzy lata, jutro, 16 września 2009, Dan Petrescu poprowadzi mistrza Rumunii Unireę Urziceni w meczu Ligi Mistrzów przeciwko FC Sevilla. Zawodnicy Wisły, po kompromitacji z estońską Levadią Tallin, najważniejsze rozgrywki klubowe w Europie obejrzą jak zwykle w telewizji. I kto się śmieje ostatni?

Kto lepiej wykorzystał te trzy lata po odejściu Petrescu z Wisły? Wiślacy dominują w polskiej lidze, ale w Europie przegrywają. Kilku zawodników ze składu, który grał u Petrescu udało się wyrwać na Zachód(Dudka do Auxerre i Błaszczykowski do Dortmundu, a Baszczyński i Zieńczuk na emeryturę do greckich słabeuszy), reszta dalej gra w polskiej lidze, Paweł Brożek właśnie okazał się za słaby na Fulham. Wyklinany w Polsce Petrescu objął za to beniaminka ligi rumuńskiej, Unireę Urziceni. Utrzymał ją w lidze, w następnym sezonie doprowadził do 5 miejsca i finału Pucharu Rumunii, co dało możliwość występu w Pucharze UEFA. Unirea odpadła w nim co prawda z niemieckim HSV, ale w lidze zdobyła mistrzostwo. Klub bez tradycji z malutkiego rumuńskiego miasteczka(według Wikipedii Urziceni ma 17 tysięcy mieszkańców), bez wielkich pieniędzy i znanych graczy wygrał silną przecież ligę(w rankingu UEFA liga rumuńska jest 8, a liga polska 26, nie przeszkadza to wielu Polakom lekceważąco myśleć o Rumunach). Nie miał gwiazd i dużego budżetu jak Steaua, Dinamo czy Rapid, nie była to kolonia portugalskich i południowoamerykańskich zawodników jak CFR Cluj. W klubie grali prawie sami Rumuni i to nawet nie reprezentanci kraju, tylko mało znani zawodnicy. Zostali jednak zorganizowani przez Petrescu w sprawnie działający, ciężko pracujący na boisku, walczący, grający bardzo taktycznie zespół, któremu bardzo ciężko strzelić bramkę(tylko 20 goli straconych w 34 ligowych spotkaniach w mistrzowskim sezonie). Teraz, w nagrodę za ciężką pracę, której wymagał trener, piłkarze Unirei zagrają w elitarnych rozgrywkach przeciw najlepszym na świecie. Wisła tymczasem w środę ma wolne i szykuje się do &#8222;szlagierowego&#8221; meczu z Polonią Bytom w niedzielę.

Zachowałem sobie &#8222;Przegląd Sportowy&#8221; z 2 lutego 2009, gdzie był bardzo ciekawy wywiad z Danem Petrescu. Według mnie Rumun przedstawił w nim najtrafniejszą diagnozę przyczyn stanu polskiej piłki nożnej. Dwa najważniejsze powody, oba mentalne:

1. Brak mentalności zwycięzców, lenistwo, minimalizm, zadowalanie się małymi sukcesami.

Mówi Petrescu: &#8222;&#8211; Dlatego właśnie nie macie wyników w Europie. Idealne życie piłkarza w Polsce jest takie &#8211; miłe spędzanie czasu, lekkie treningi i przyjazny trener, który do tego jest dobrym kumplem. Z takim podejściem Polska nigdy nie będzie mistrzem świata, nigdy niczego nie wygra. Ja tę mentalność którą mam wyniosłem z Anglii, pracowałem tam 8 lat i wiem jak wygląda zawodowy futbol. Tam piłkarz nie chce być przyjacielem trenera, tam jest podejście czysto zawodowe. W Polsce czy w Rumunii piłkarze dążą do tego, żeby zaprzyjaźnić się z trenerem. Ja w moim klubie, Unirei, nie mam przyjaciół. I właśnie zostałem wybrany, po raz drugi z rzędu, najlepszym trenerem w Rumunii. Moje metody się sprawdzają. Zawsze rozmawiam z piłkarzami, podaję im rękę, jestem dla nich przyjazny, ale nie jestem ich przyjacielem! Jeśli robią coś dobrze, to powiem: &#8222;brawo&#8221;, jeśli nie, to nie będę tego ukrywał. W Rumunii i w Polsce piłkarz za bardzo zżywa się z trenerem i automatycznie przestaje trenował. Niestety w Polsce takim jak ja jest trudno &#8211; dlatego właśnie nie wytrzymałem do końca sezonu. A szkoda.

(&#8230;)A mój trener, którego miałem we Włoszech, Zdenek Zeman, był najostrzejszy ze wszystkich. Moje treningi przy tym co on robił, to gry i zabawy z piłeczką. Gdybym zrobił w Wiśle to co on z nami we Włoszech, to by mnie zabili, gdzieś przy okazji. A to było moje pierwsze doświadczenie. Wszyscy płakali i kwiczeli, ale Zeman miał wyniki. Ale gdy poszedł do Turcji, po 10 treningach piłkarze zaczęli symulować kontuzje. I go wywalili. To samo byłoby w Wiśle. A jednak to Zeman miał sukcesy. Weźmy przykład Capello &#8211; gdy zapyta pan jego byłych piłkarzy powiedzą: &#8222;O Boże, to sadysta&#8221;. Ale proszę popatrzeć na jego wyniki. Czego chcesz &#8211; wyników czy miłości zawodników? Każdy sam musi zadecydować.

(&#8230;)Ale nie jestem jakimś tyranem. Jeśli pan spyta moich piłkarzy, to ja lubię pożartować. Ale gdy wychodzimy na trening, to żarty się kończą. A w Polsce tego nie rozumieją. A szkoda, bo Polscy piłkarze mają naprawdę ogromne możliwości, uważam że większe niż rumuńscy. To pewnie ta wasza mentalność&#8230; słowiańska i bałkańska są podobne. A ja nie jestem
przyzwyczajony do takiego podejścia &#8211; mentalnie jestem Brytyjczykiem. Zawsze chcę więcej, nigdy nie jestem do końca zadowolony z tego co mam. Dlatego byłem dwa razy na mistrzostwach świata, w Anglii wygrałem wszystko poza mistrzostwem, a polscy piłkarze? Proszę pokazać mi kogoś kto ma takie sukcesy&#8221;.

Sama prawda, niestety Rumun nadział się w Polsce na mentalność olewaczy i minimalistów, którym nie chce się ciężej pracować, no bo po co, skoro i bez tego dostają dużo pieniędzy i osiągają sukcesy &#8211; co z tego, że tylko w żałosnej polskiej lidze. Petrescu był gromiony za to, że się wymądrza i jest zbyt pewny siebie, ale może trzeba było się czegoś nauczyć od człowieka, który w piłce osiągnął więcej niż wszyscy zawodnicy Wisły razem wzięci? Wiślakom się nie chciało. Piłkarzom Unirei tak i są efekty.

2. Piłkarze rządzą klubami i zwalniają trenerów.

Petrescu: &#8222; &#8211; W Wiśle zabrakło profesjonalnego podejścia do zawodu trenera.
(&#8230;) Idealny układ jest taki, że menedżer powinien mieć pełną władzę i czas &#8211; wiele lat na zbudowanie drużyny. Tak jak jest w Anglii, na przykład z Fergusonem &#8211; przez 5 lat nic nie wygrywał, a później się zaczęło&#8230; Wtedy piłkarz nie kalkuluje i nie czeka na odejście trenera, bo ma świadomość, że jeśli nie będzie zapieprzał, to sam musi sobie szukać klubu&#8221;.

&#8222;Zwalnianie trenera&#8221; to specjalność polskich piłkarzy. W każdym kraju, w każdej lidze, nawet w Anglii, zdarza się, że piłkarze nie mogą dogadać się ze szkoleniowcem, dochodzi do kryzysu i trener odchodzi. Tylko w Polsce jednak zdarza się to tak nagminnie, a trenerzy są pomiatani przez rozbestwionych graczy. Wystarczy śledzić polską ligę, by takich przypadków jak Petrescu w Wiśle znaleźć dziesiątki.

Ot choćby w sezonie 2005/2006 piłkarze drugoligowej Jagiellonii Białystok zbuntowali się przeciwko Adamowi Nawałce, który kazał im za ciężko trenować. Zawodnicy, na czele ze starszyzną - Jackami Chańko i Markiewiczem, zaczęli się kompromitować na boisku i specjalnie przegrywać, pokazując zero zaangażowania. Co znaczące, kpić zaczęli z ulubionego powiedzenia Nawałki: &#8222;praca, praca i jeszcze raz praca&#8221;. Na pracę nie mieli ochoty i Nawałkę, żegnanego wyzwiskami z trybun, zwolniono z klubu. Przez następne lata piłkarze Jagiellonii zdążyli zwolnić następnego trenera Artura Płatka, ponownie stosując manewr z umyślnymi porażkami. Dopiero niedawno leniwych piłkarzy pozbyto się z klubu, a Jagiellonia gra znacznie lepiej i z zaangażowaniem. Markiewicz za to zdążył zwolnić kolejnego trenera w Koronie Kielce. A Nawałka? W biednym jak mysz kościelna drugoligowym GKS-ie Katowice objął drużynę złożoną z prawie samych młodych chłopaków. Wiosną tego roku, GieKSa, grając niemal tylko &#8222;młodymi&#8221; i słabo opłacanymi zawodnikami, była czwartym zespołem ligi z bilansem 7-6-2, podźwignęła się ze strefy spadkowej i utrzymała w lidze. Obecnie zajmuje 6 miejsce i gra bardzo dobrze mimo, że w kadrze ma ledwie sześciu graczy powyżej 25 lat. Widać tym piłkarzom chciało się pracować i czegoś nauczyć od Nawałki.

Nie trzeba zresztą sięgać tak daleko, w Ekstraklasie mieliśmy niedawno znakomity przykład. Piłkarzom Zagłebia Lubin nie chciało się pracować z trenerem Lesiakiem, więc kompromitowali się i przegrywali z kim popadnie, byle wymusić jego zwolnienie. Przegrali nawet z piątoligowymi amatorami z trzytysięcznego Kobylina. Nie przejęli się lżeniem i wyzwiskami z trybun. Przyszedł nowy trener, odmieniło im się i od razu wygrali. Czy tacy piłkarze, pozbawieni jakiegokolwiek honoru i poczucia godności osobistej, ośmieszający siebie i swój klub, mają szansę wejść na poziom europejski i dużo osiągnąć?

Zgadzam się całkowicie z oceną polskich piłkarzy dokonaną przez Petrescu. To mentalność jest najważniejszą przyczyną kolejnych kompromitacji klubów i reprezentacji, przyczyną tego, że zaledwie kilku polskich piłkarzy gra w niezłych klubach europejskich. Nie kupuję wytłumaczenia, że winien jest dziadowski związek piłkarski i korupcja. W Bośni i Hercegowinie liga jest niesamowicie skorumpowana, a jednak rodzą się tam talenty, którym ciężką pracą udaje się dostać do dobrych zachodnich klubów, reprezentacja tego państwa zaś ma szansę pojechać na Mistrzostwa Świata. Nie jest winne też państwo i &#8222;brak boisk&#8221;. Państwo budowaniem boisk w ogóle nie powinno się zajmować to raz, a dwa, że jak widać w Afryce, gdzie w niektórych krajach w ogóle o boiska trawiaste jest ciężko, czy w brazylijskich slumsach mogą rozwijać się wspaniałe talenty, ale trzeba wpierw &#8222;trochę&#8221; popracować. Dopóki polscy piłkarze nie zechcą patrzeć w górę i ciężko zapieprzać, nie nabiorą właściwej mentalności i będą przegrywać. Dopóki właściciele klubów będą pozwalać graczom na zwalnianie każących &#8222;zbyt ciężko&#8221; trenować trenerów przez celowe porażki, nici z sukcesów. W innym wywiadzie, lipcowym dla &#8222;Dziennika&#8221;, Petrescu ponownie zaprezentował te tezy. To świetnie, że polskie gazety publikują jego wypowiedzi. Dobrze byłoby, gdyby przeczytali i zrozumieli je właściciele klubów. Świetnie byłoby, gdyby słowa Rumuna wzięli sobie do głowy i serca polscy piłkarze, choć na to ciężko liczyć. W wywiadzie dla &#8222;Dziennika&#8221; Petrescu zapytany czy któryś z Polaków poradziłby sobie w lidze angielskiej odpowiedział: &#8222;Myślę, że kilku tak, ale tylko pod względem umiejętności piłkarskich. A w Anglii ważny jest także charakter i psychika. Nie ma miejsca dla mięczaków i lalusiów. Gdyby któryś z piłkarzy Premiership przyszedł do prezesa i poskarżył się na zbyt ciężkie treningi, to... Właściwie nie jestem nawet w stanie wyobrazić sobie takiej sytuacji&#8221;. I tyle, dlatego piłkarzom Wisły miłego oglądania Ligi Mistrzów przed TV, a walczakom z Unirei i Danowi Petrescu powodzenia w meczach przeciw najlepszym!
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 02/11/2009 21:09

Przeciw klimatycznym zelotom

Nie kwestionuję zmian, jakie zachodzą w globalnym klimacie, i doceniam wagę argumentów za koniecznością ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Jeżeli jednak ci, którzy nawołują do walki z globalnym ociepleniem, się mylą, gigantyczne wysiłki i sięgające setek miliardów dolarów nakłady pójdą na marne

Może więc warto całą sprawę jeszcze raz przemyśleć, zamiast nawoływać do szybszego wyrzucania pieniędzy w błoto.

Konsensus, czyli my mamy rację

Hipoteza o globalnym ocieplaniu się klimatu na skutek działalności człowieka, przede wszystkim emisji gazów cieplarnianych, jest przez dużą część naukowców uznawana za prawdziwą. O groźbie, jaką niesie ze sobą globalne ocieplenie, mówią kolejne raporty Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) - organizacji założonej przed 20 laty pod egidą ONZ. Raporty są szeroko komentowane i mają ogromny wpływ na opinię publiczną oraz na realną politykę. W roku 1997 kilkadziesiąt rządów podpisało protokół z Kioto, zobowiązując się do redukcji gazów cieplarnianych, przede wszystkim dwutlenku węgla (CO2).

Z konkluzjami IPCC nie zgadza się jednak wielu naukowców - klimatologów, meteorologów, fizyków, geografów, geologów - którzy twierdzą, że teza o postępującym ocieplaniu się klimatu jest słabo udowodniona i oparta na błędnych modelach komputerowych. Podkreślają, że IPCC pomija niewygodne dla siebie fakty, takie jak trwające przez dużą część XX w. ochładzanie się klimatu. W ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat klimat zmieniał się wielokrotnie. Czasami oznaczało to ocieplenie, czasami ochłodzenie. Zmiany nie wynikały z interwencji człowieka, lecz z naturalnych procesów - na przykład aktywności Słońca. Miały wprawdzie istotny wpływ na rozwój cywilizacji (był czas, gdy Sahara była zamieszkana przez ludy rolnicze, a Grenlandia była jeszcze w średniowieczu zieloną wyspą), lecz nie doprowadziły do zniszczenia ludzkości.

Nawet jeśli klimat rzeczywiście się ociepla, sceptycy podają w wątpliwość sensowność walki z tym zjawiskiem. Uważają, że niekoniecznie musi być to skutek działalności człowieka. A jeżeli nawet - czy wprowadzenie ograniczeń emisji CO2 w krajach rozwiniętych okaże się wystarczającym remedium? Czy narzucenie podobnych ograniczeń krajom biednym jest w ogóle możliwe i moralne? Czy nie doprowadziłoby do gospodarczej katastrofy?

"Rozumiemy motywację tych, którzy chcą eliminować zagrożenia dla klimatu - piszą autorzy Deklaracji Lipskiej z 2005 r. - Sądzimy jednak, że redukcja emisji dwutlenku węgla zapisana w protokole z Kioto przez część tylko światowej wspólnoty jest pomysłem niebezpiecznie uproszczonym, całkowicie nieskutecznym i destrukcyjnym dla poziomu zatrudnienia i standardu życia".

Podobnie jak ogromna większość osób piszących o ociepleniu klimatu, nie jestem w stanie osądzić, jaka jest wartość naukowa dowodów przedstawianych w raportach IPCC, a jaka argumentów "grupy lipskiej". Niepokoi mnie jednak fakt, że te ostatnie są przez "konsensus w kwestii globalnego ocieplenia" pomijane i lekceważone. W tym wypadku konsensus oznacza uznanie racji tylko jednej strony. W sporach naukowych podejście takie dziwi, choć jest normą w sporach ideologicznych.

Nowa religia

Idea walki z globalnym ociepleniem coraz bardziej przypomina religię w jej gorącej fazie prozelityzmu. "Wyznawcy" uważają "niewiernych" nie tylko za osoby błądzące, ale przede wszystkim stojące na niższym poziomie moralnym. Nie ma mowy o rzeczowej dyskusji.

Religie dlatego odnosiły sukces, że zaspokajały potrzeby wyznawców. Nie inaczej jest z religią globalnego ocieplenia. Jak Apokalipsa świętego Jana przepowiada kataklizmy: zalanie miast przybrzeżnych w Ameryce i Europie, głód spowodowany wyjałowieniem rolniczych terenów, wyginięcie wielu gatunków, niszczące huragany. Daje też nadzieję zbawienia tym, którzy uwierzą, zastosują się do wskazań nowego Kościoła i zaczną walczyć z globalnym ociepleniem. W średniowieczu żyjące na krawędzi biologicznej egzystencji społeczeństwa budowały wspaniałe katedry, by w ten sposób zapewnić miejsce w raju. Budowa pochłaniała szczupłe środki, ale przecież zbawienie nie ma ceny. Nie inaczej jest dziś, gdy znacznie bogatsze narody dla zbawienia gotowe są przeznaczać setki miliardów dolarów i euro na walkę z emisją CO2.

Skuteczne religie miały jeszcze jeden magnes - części swych wyznawców zapewniały awans społeczny i materialny, a najwybitniejszym specjalne honory. Sceptycy kwestionujący zjawisko ocieplania się klimatu pod wpływem emisji gazów nie mogą liczyć na hojny sponsoring dla swych wydawnictw, na konferencje w atrakcyjnym miejscach świata, na udział w filmach, które z góry mają zapewnionego Oscara, na Pokojową Nagrodę Nobla. Takie zaszczyty stały się udziałem Ala Gore'a, który w 2007 r. dostał Nobla wspólnie z IPCC "za wysiłki na rzecz budowy i upowszechniania wiedzy na temat zmian klimatu wynikających z działań człowieka i za stworzenie podstaw dla środków, które są niezbędne do walki z takimi zmianami". Czyli za szerzenie religii globalnego ocieplenia.

Przecież Gore - z wykształcenia politolog - nie ma kompetencji, by ocenić argumenty za ocieplaniem się klimatu i przeciw niemu. Jeden semestr wykładów z klimatologii na Harvardzie to mimo wszystko za mało. W swej najsłynniejszej książce "Earth in the Balance" napisał, że w Polsce w niektórych regionach zanieczyszczenie powietrza jest tak ogromne, że dzieci trzeba regularnie zwozić pod ziemię, by mogły odetchnąć niezanieczyszczonym powietrzem. Zapewne ktoś mu pokazał tężnie w Wieliczce, tyle że Gore nie do końca zrozumiał, o co chodzi. Nawet zwolennicy tezy o globalnym ociepleniu przyznają, że podobnych bzdur jest w książce Gore'a cała masa. Mamy tu kolejną analogię do działalności "ojców Kościoła", którzy przepisując i tłumacząc święte księgi, popełniali błędy, które następnie stawały się częścią ortodoksji.

Potężne interesy

Kosztująca ogromne pieniądze walka z ocieplaniem się klimatu musi oznaczać gwałtowne przesunięcie strumienia bogactwa. Ktoś będzie beneficjentem tej operacji, a ktoś straci. Stracą, co zrozumiałe, właściciele kopalń węgla - surowca oskarżanego o największe emisje CO2, a także innych szkodliwych gazów. Być może stracą także producenci ropy naftowej i gazu. Wprawdzie energia z tych surowców jest nieco czystsza, ale spalanie zawsze prowadzi do powstania dwutlenku węgla. Jeśli cały świat weźmie się do redukcji emisji, spadnie popyt na wszystkie paliwa leżące w ziemi.

To jednak dopiero wierzchołek góry lodowej. Wymuszona regulacjami redukcja emisji CO2 oznaczałaby konieczność przestawienia się gospodarki polskiej - ale także ukraińskiej, rosyjskiej, amerykańskiej, australijskiej, nie mówiąc już o chińskiej, indyjskiej czy brazylijskiej - na technologie wielokrotnie droższe. Mówi się na przykład o elektrowniach węglowych zaopatrzonych w systemy przechwytywania CO2, przesyłania ich rurociągami i magazynowania, być może w dawnych kopalniach. Takie ciągi technologiczne są na razie w fazie projektowania i nie wiadomo, ile będą kosztowały. Nie wiadomo też, czy rzeczywiście doprowadzą do ograniczenia emisji szkodliwych gazów, czy nie dojdzie do jakichś niekontrolowanych reakcji magazynowanego pod ziemią gazu ze skałami. Dziś nikt nie może wykluczyć, że pieniądze wydane na system przechwytywania dwutlenku węgla zostaną stracone. A chodzi o duże kwoty.

Być może najprościej będzie zamknąć elektrownie węglowe. A skąd będziemy czerpać energię? Pewnie kupimy ją od krajów, które produkują ją, emitując mniej CO2 - od Niemiec, może od Szwecji. Tak czy inaczej - my stracimy, ktoś inny zyska.

Narzucenie ograniczeń doprowadzi do zahamowania przemysłu energochłonnego. Tak się pechowo składa, że to duża część polskiego przemysłu.

Ktoś jednak na tych zmianach zyska. Na przykład kraje mające rozwiniętą energetykę jądrową. Chyba że wyznawcy globalnego ocieplenia likwidację elektrowni jądrowych uznają za część ortodoksji. Zyskają firmy produkujące ciągi technologiczne do wyłapywania CO2, kraje postindustrialne, żyjące niemal wyłącznie z usług.

Polska gospodarka straci na pewno, i to niezależnie od obecnych ustaleń na konferencji międzyrządowej Unii Europejskiej. W naszym interesie jest blokowanie klimatycznych zelotów, obniżanie nadmiernie ambitnych planów Europy i świata redukcji CO2.

To wcale nie znaczy, że powinniśmy lekceważyć zagrożenia ekologiczne. Ale zacznijmy od spraw prostszych i bardziej realnych niż redukcja dwutlenku węgla. Naszym partnerom w Unii powinniśmy tłumaczyć, że zbyt ambitne pomysły doprowadzą biedniejsze kraje Europy Środkowej (nie mówiąc już o Trzecim Świecie) do gospodarczej zapaści, której koszty tak czy inaczej spadną także na bogatych wyznawców religii globalnego ocieplenia.

autor: Witold Gadomski / GW

http://wyborcza.pl/1,75515,7209431,Przeciw_klimatycznym_zelotom.html


p.s.
polecam również oglądnąć film http://www.filmweb.pl/f464967/Globalne+ocieplenie+-+wielkie+oszustwo,2007
Posted by: Piecia

Re: do poczytania - 06/11/2009 03:18

Doczekał Ligi Mistrzów, doczeka Euro 2012?

Kamil Kosowski życiu przeszedł niejedno - były okresy, że nie wracał trzeźwy do domu, miał poważne problemy rodzinne. Wdał się też w konflikt z kibicami Legii, a kilka razy ostro pokłócił się z... Franciszkiem Smudą. Był mistrzem Polski, grał też w Niemczech, Anglii i we Włoszech. Dziś występuje w Lidze Mistrzów i po kilku latach przerwy wraca do reprezentacji Polski.
Urodził się w Ostrowcu Świętokrzyskim, karierę piłkarską rozpoczynał w barwach miejscowego KSZO, jednak już w wieku czternastu lat wyjechał z rodzinnego miasta i przeniósł się do Zabrza. Po pięciu sezonach spędzonych w Gwarku podpisał kontrakt ze słynnym Górnikiem.

W barwach zabrzańskiego klubu "Kosa" zadebiutował w Ekstraklasie. Miało to miejsce w meczu z Ruchem Chorzów 30 listopada 1996 roku. Szybko stał się jednym z najważniejszych piłkarzy Górnika, a jego grę docenił ówczesny selekcjoner reprezentacji młodzieżowej, Paweł Janas, który zaczął powoływać go do swojej drużyny.

Największe postępy Kosowski zaczął robić w w sezonie 1999/2000, gdy przeszedł do Wisły Kraków. Imponował szybkością w akcjach oskrzydlających, niezłą techniką i znakomitymi dośrodkowaniami. Obecność w zespole "Białej Gwiazdy" pozwoliła mu sięgać po trofea - tytuły mistrzowskie, Puchar Polski i Puchar Ligi, a także regularnie występować w europejskich pucharach.

W czasie pobytu w Wiśle "Kosa" lubił spędzać czas imprezując w nocnych klubach i kasynach. - Był alkohol, dyskoteki. Prawie non stop. Prawie codziennie. (...) To był lek na samotność. Źle się czułem w domu. No i Kraków... To jest miasto, gdzie można się dobrze zabawić. Prawie nie zdarzało się, żebym wracał trzeźwy do domu - przyznał po latach w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

Kosowski miał też poważne problemy w życiu osobistym. Przez wiele lat wraz z żoną Adrianą oskarżali się w sądzie o rozpad małżeństwa. "Kosa" musiał długo walczyć o możliwość przebywania z synem Aleksandrem. Na szczęście problemy w życiu osobistym nie miały wielkiego przełożenia na jego boiskową postawę.

To właśnie Kosowski - wraz z Żurawskim, Kuźbą, Szymkowiakiem i Uche - był jedną z największych gwiazd drużyny Henryka Kasperczaka, która w sezonie 2002/03 wyeliminowała w Pucharze UEFA zespoły AC Parma, Schalke 04 Gelsenkirchen i walczyła jak równy z równym z Lazio Rzym. "Kosa" pokonywał takich bramkarzy jak Sebastien Frey i Frank Rost.

Grający na takim poziomie Kosowski przez wiele miesięcy mówił, że chce jak najszybciej odejść z polskiej ligi. Po zwycięskim meczu na Arena AufSchalke zapytany przez jednego z dziennikarzy, czy był to jego ostatni mecz w krakowskiej drużynie, odpowiedział pół żartem, pół serio: "oby".

W końcu Wisła zdecydowała się go wypożyczyć. Przez kilka lat miał okazję grać w Niemczech (1.FC Kaiserslautern), Anglii (Southampton FC) i Włoszech (AC Chievo Verona). Latem 2007 roku okres wypożyczenia dobiegł końca, a "Kosa" wrócił do Krakowa. Wciąż imponował wysoką formą, rajdami na skrzydle i asystami.

W tym okresie nie był już tak wielkim imprezowiczem, jak kilka lat wcześniej. Bardzo zmienił go związek z Roksaną Jonek - kobietą, która w 1997 roku zdobyła tytuł Miss Polonia, a później wygrała w Malezji wybory Miss Tourism International. W 2007 roku Kosowski i Roksana doczekali się syna Antoniego. Oboje nie chcieli jednak stać się gwiazdami show-biznesu, jak Radosław Majdan i Doda - wolą zachować życie prywatne dla siebie.

Choć trenerowi Wisły, Maciejowi Skorży, zależało na zatrzymaniu odmienionego pomocnika w kadrze, piłkarz nie dogadał się z dyrektorem sportowym, Jackiem Bednarzem w kwestiach finansowych. Obie strony zdecydowały się więc na rozwiązanie kontraktu, a "Kosa" trafił do hiszpańskiego drugoligowca Cádiz CF.

Wkrótce zainteresowała się nim Legia Warszawa. - Bardzo cenię trenera Jana Urbana, ale do Legii nie trafię. Pewne wydarzenia z przeszłości na to nie pozwalają - powiedział wtedy Kosowski w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".

Chodzi o sytuację sprzed kilku lat, gdy świętując mistrzostwo Polski z zespołem Wisły miał na sobie koszulkę z napisem "Cała żyleta płacze, mistrza już nie zobaczę. Cała Legia żałuje, CWKS to...". Później "Kosa" przekonywał, że dostał ją od kibiców i nie wiedział, jaki napis się na niej znajduje.

W końcu podpisał kontrakt z Apoelem Nikozja. Złośliwi śmiali się z niego, mówiąc, że to już piłkarska emerytura, a po przenosinach na Cypr piłkarz będzie mógł w spokoju zająć się swoim hobby - wędkarstwem. Teraz już wiemy, że bardzo się mylili. "Kosa" wywalczył ze swoją drużyną mistrzostwo kraju i awansował do Ligi Mistrzów.

W ten sposób 32-letni pomocnik spełnił swoje marzenie o grze w tych elitarnych rozgrywkach. Przez kilka lat nie udawało się z Wisłą, aż w końcu udało się z klubem z Cypru. W ostatnich tygodniach "Kosa" zagrał przeciwko Atletico Madryt, Chelsea Londyn i FC Porto. W końcu jego postawa zaowocowała powołaniem do reprezentacji Polski.

Z grą "Kosy" w drużynie narodowej bywało różnie. Zadebiutował w 2001 roku w meczu z Islandią za Jerzego Engela, który pominął go jednak, ogłaszając kadrę na mundial 2002 w Korei Południowej. Było to wielkie zaskoczenie, bo wiślak znajdował się wtedy w bardzo wysokiej formie.

Kosowskiego długo doceniał Paweł Janas, który zabrał go na kolejne mistrzostwa świata - do Niemiec w 2006 roku. "Kosa" już w trakcie eliminacji był jednym z najważniejszych zawodników naszej drużyny - kibice do dziś zachwycają się akcją, jaką przeprowadził wraz z Tomaszem Frankowskim w meczu z Anglią na stadionie Old Trafford w Manchesterze.

Era Leo Beenhakkera nie była najszczęśliwsza dla pomocnika, pochodzącego z Ostrowca Świętokrzyskiego. Na Euro 2008 nie pojechał. - Przez rok rozegrałem 22 mecze w lidze włoskiej, a nikt ze sztabu reprezentacji nie przyjechał, żeby zobaczyć, jak gram przeciw Interowi czy Milanowi - żalił się później w jednym z wywiadów.

Niedawno Kosowski, zapytany czy marzy o udziale w turnieju Euro 2012, roześmiał się i powiedział, że jak najbardziej, ale w roli komentatora. Po przejęciu reprezentacji przez Franciszka Smudę, okazało się, że gra "Kosy" na mistrzostwach Europy w Polsce znów stała się realna. Po kilku latach przerwy pomocnik znów dostał powołanie do kadry. Na co "Franzowi" piłkarz, który w trakcie turnieju będzie miał 35 lat?

- Taką mam filozofię budowy zespołu. Potrzebuję kilku starszych zawodników, żeby młodszym łatwiej było wchodzić do zespołu. Nie zamierzam zresztą w najbliższym czasie patrzeć piłkarzom w metryki, tylko powoływać wszystkich najlepszych Polaków. Na boisku musi być muzyka! - wyjaśnił ostatnio Smuda w rozmowie z tygodnikiem "Piłka Nożna".

Kosowski grał już w drużynie prowadzonej przez Franciszka Smudę w Wiśle Kraków. Piłkarz przyznaje, że nie zawsze miał z nim po drodze. Czasem między trenerem a zawodnikiem dochodziło do ostrej wymiany zdań.

- Miałem w Wiśle chwile buntu i kilka razy spięliśmy się słownie ze Smudą. Trener ostro mnie atakował, ale surowiej obchodził się z tymi, którzy nie podejmowali dyskusji. A ja miałem swoje racje, mówiłem je i chyba tym sposobem przekonywałem go do siebie. Bo Smuda szanuje ludzi z charakterem - twierdzi Kamil Kosowski na łamach "Przeglądu Sportowego".

W ten sam sposób o nowym selekcjonerze wypowiadał się niedawno Patryk Małecki, który również uchodzi za bardzo charakternego człowieka i ma za sobą podobne przejścia imprezowo-alkoholowe, jak Kosowski. Jeden z nich dopiero rozpoczyna przygodę z pierwszą reprezentacją, drugi ma już za sobą 50 występów w drużynie narodowej. Obaj mogą jednak stać się wiodącymi postaciami w kadrze Franciszka Smudy, przygotowującej się do Euro 2012.

Michał Bugno, Wirtualna Polska
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 09/11/2009 18:54

GRYPA LIKOTA

Ma rację poseł Palikot, kiedy mówi, że nagonka na szczepienia przeciwko grypie to jeden wielki przekręt i skok na kasę. Oczywiście o wiele skuteczniejszym lekiem jest małpka koniaczku i witamina D. Szczere i jasne przesłanie specjalisty od lateksu ma - jak zawsze - nie tyle cię oświecić, co przesłonić. Co? Kogo? Oczywiście śmierdzącą stocznię, jednorękich bandytów, tarzanie Kamińskiego za dobrze zrobione podsłuchy i - najważniejsze - zrozpaczonego Chleboszczaka rzuconego na pożarcie, który całkiem niedwuznacznie paple w gazetach, że jak go spiszą na straty i odetną od lodów, to sam w zalewie Czorsztyńskim tonął nie będzie. Weźmie ze sobą kolegów od hazardu na przykład...

Wróćmy do grypy oraz tego, czego na pierwszy rzut oka nie widać, choć wielkie i stare jak dinozaur. Dla urozmaicenia narracji krótki film z łapania groźnego przestępcy. Czas: sierpień 2009, miejsce: parking pod Los Angeles.



Dzielni agencji SWAT (antyterroryści) po zagonieniu ofiary na parking i obstawieniu samochodami (w tym opancerzony Humvee) gazują dwukrotnie gazem pieprzowym, a następnie taserują pasażera czerwonego VW beetle, wszystko zdalnie, przy użyciu policyjnego robota. Po co te ceregiele? Nie mogli normalnie wyciągnąć faceta za fraki przy autostradzie, rozpłaszczyć na masce i skuć jak należy? Co to, superman jakiś, odporny na kule, ten vw-zabawka to kurde z tytanu? Nic takiego. SWAT bał się go dotknąć, dosłownie. Dlaczego, zadżumiony był? Bingo!

Niepozorny pasażer czerwonego autka to Józef Mosze, bakteriolog z podwójnym obywatelstwem, pracujący dla Mossadu (stąd odporność na gaz, podziwiam wytrzymałość gościa). Jechał właśnie do konsulatu Izraela, pewnie z jakimiś ważnymi sprawami. W przeddzień zadzwonił do programu radiowego prowadzonego przez dr True Otta, w którym rozmawiano na temat pandemii świńskiej grypy. Powiedział na antenie, że w laboratoriach Baxter na Ukrainie produkowane są śmiercionośne zarazki grypy, będącej mutacjami genetycznymi, w szczepionkach antygrypowych, które posłużą do wywołania pandemii.

Mosze chyba wiedział co mówi, bo na Ukrainie właśnie szaleje grypa, która w ciągu tylko ostatniej doby pochłonęła kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych. Co ciekawe, według miejscowych źródeł nie jest to żadna grypa świńska, ale ciężkie wirusowe zapalenie płuc, którego objawy jako żywo przypominają słynną hiszpankę z 1918 r. To nie koniec dziwnych zbiegów okoliczności. Tak się składa, że w tym tygodniu urzędujacy prezydent Ukrainy Juszczenko zapowiedział, że prawdopodobnie trzeba będzie w związku z epidemią ogłosić stan wyjątkowy, który zresztą na terytorium kilku obwodów już obowiązuje. Juszczenko cieszy się kilkuprocentowym poparciem i styczniowe wybory bardzo mu są nie na rękę. W trakcie stanu wyjątkowego dekretami rządzi się łatwiej.

Skąd u licha agent Mossadu przewidział jesienne wypadki w kącie Europy? Ano z prostego przypadku, dzięki któremu podobno poprzednim pracodawcą Juszczenki był koncern Baxter, więc na Ukrainie cieszy się dziś sporą swobodą. Prawdopodobnie był też sponsorem jakże udanej, pomarańczowej kampanii prezydenckiej.

Zbiegów okoliczności to nie koniec. Otóż miesiąc po opatentowaniu przez Baxtera szczepionki na rekombinowane szczepy grypy A H5, do których należy obecna świńska grypa, a także poprzednie odsłony grypy ptasiej itp. niespodziewana, ale zapowiadana epidemia świńskiej grypy w kwietniu tego roku rzeczywiście się pojawiła. Wszystkie szczepionki przeciwko tej grypie objęte są patentem Baxtera, a produkowane przez światowe koncerny pod różnymi nazwami szczepionki wychodzą na bazie materiałów i licencji firmy Baxter.

W związku z tym, że wybuch epidemii jest - jak zawsze - bardzo groźny, WHO oraz FDA zgodziły się w drodze wyjątku udzielić producentom szczepionek przeciwko grypie świńskiej immunitetu na odpowiedzialność cywilną. Masowe szczepienia przeciwko grypie, do których zachęca WHO, a ostatnio nawet próbuje miejscami wprowadzać stan wyjątkowy, aby je skutecznie przeprowadzić, po raz pierwszy w historii są całkowicie dowolne. Producenci szczepionek mogą ci wstrzyknąć dowolne g.... dożylnie i nie ponoszą z tego tytułu żadnej odpowiedzialności. Kto tak zdecydował? W imieniu postępowej ludzkości Światowa Organizacja Zdrowia.

Zbiegów okoliczności nie koniec. Popularne szczepionki na grypę, produkowane m.in. przez Novartis, a zakontraktowane przez rządy wielu krajów, zawierają toksyczny konserwant na bazie rtęci (tak jest, rtęci, powodującej u dzieci zaburzenia rozwoju, m.in. autyzm i chorobę Downa) oraz wzmacniacze reakcji tzw. adjuvanty, wodną zawiesinę olejową, która ma udokumentowane działanie autoimmunologiczne, prowadzące do ciężkich i przewlekłych chorób układu nerwowego. Szczepionki z adjuvantami, powodujące tysiące ofiar z objawami tzw. syndromu wojny w zatoce, podano amerykańskim żołnierzom, jako świnkom morskim w warunkach polowych. Dostawca: Baxter.

To jeszcze nie koniec. Oprócz ewidentnie szkodliwych dla zdrowia (ale za które producent nie odpowiada) adjuvantów, zalecane szczepionki przeciwko świńskiej grypie zawierają żywe, rozcieńczone kultury wirusa. Według wielu naukowych źródeł, taki skład szczepionki zamiast budować ochronę przed zakażeniem, może być de facto sposobem rozprzestrzeniania zarazy. Wystarczy, że system odpornościowy nie zadziała właściwie. Jak by nie było, producent za skutki nie odpowiada. Jest taka nagła epidemia, że właściwie można wstrzyknąć sobie colowiek, np. wywar z maku.

Ciąg przypadków wokół zakaźnych chorób jest właściwie nieskończony. W ramach ostatnich badań nowych możliwości rozwoju groźnych mutacji genetycznych znanych wirusów, prowadzonych przez Center for Disease Control w Atlancie, zsekwencjonowano genom grypy hiszpanki z roku 1918, m.in. dzięki próbkom tkanki pobranej z zamarzłej w lodzie eskimoskiej ofiary. Odkryto dwa kluczowe geny, powodujące, że łagodne dotychczas patogeny stają się śmiertelne. Czy dziwi kogokolwiek, że czołowymi naukowcami zespołu byli ludzie Baxtera? W końcu niedługo potem dostali patent na jedyny skuteczny lek na nową pandemię, która jakby właśnie wybuchała. Specjaliści twierdzą, że ofiary śmiertelne obecnej epidemii chorują nie na świńską grypę, nie na ptasią, ani żadną inną dotychczasową, tylko na nową rekombinowaną odmianę grypy H5, krzyżówkę hiszpanki, grypy ptasiej i świńskiej, czyli kombinację, która mogła powstać tylko w laboratorium.

Z historycznych zbiegów okoliczności warto wspomnieć o epidemii HIV, która pojawiła się w Afryce dokładnie według rozkładu szczepień, zatwierdzonego przez WHO w akcji walki z ospą w latach '70. Nie musisz zgadywać dostawców szczepionki.

Na koniec z bardzo dawnych przypadków, których więcej znajdziesz w publikowanym poniżej artykule dr Otta, warto wspomnieć, że prekursorem giganta farmaceutycznego, którego szczepionki próbują ci teraz na siłę wcisnąć pod groźbą dożylnie, jest stary, poczciwy IG Farben, organizator obozów koncentracyjnych i doświadczeń dr Mengele, który notabene pracował dla nich jeszcze po wojnie.

Naturalnie to wszystko zbiegi okoliczności i przypadkowe pomyłki, jak to, że maju tego roku wadliwie opakowana przesyłka z próbkami szczepionki Baxtera eksplodowała w pociągu w wyniku czego czescy celnicy poddali je badaniom. Wynik: zwierzęta testowe zdechły. Patentowane szczepionki przeciwko grypie zawierały śmiercionośny i zjadliwy szczep nowego wirusa, jego nową rekombinowaną wersję. Naturalnie dziennikarka Jane Burgermeister, prowadząca dziennikarskie śledztwo w tej sprawie jest według gazet "nawiedzona". Niestety innego zdania jest prokuratura w Wiedniu, oskarżająca WHO, Baxtera, CDC i kilka innych instytucji światowych o zmowę przy usiłowaniu ludobójstwa.

Autor poniższego artykułu, dr True Ott, jest tym, do którego dzwonił kierowca czerwonego VW w przeddzień gazowego ataku. Notabene zaraz po brawurowym zatrzymaniu został przekazany Izraelczykom i od tej chwili słuch po nim zaginął...

http://www.docstoc.com/docs/15227591/Swine_flu_pandemic_TrueOtt


za zezowatym zorro
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 10/11/2009 04:01

opinie ludzi o nowelizacji ustawy o hazradzie

"Całą sprawę w skrócie podsumowałbym tak:
Plusy ustawy antyhazardowej:
Walka z uzależnieniami. Sęk tylko w tym, ze o tym mówi się dużo, ale tylko ogólnikami. Nie przedstawiono konkretnych danych i wyników badań nad tym problemem. Poruszamy się więc trochę po omacku.
Zmniejszenie możliwości prania brudnych pieniędzy. Tutaj jest trochę podobnie jak w powyższym punkcie.

Minusy:
Z pewnością na walkę z hazardem w Internecie pójdą znaczne środki - czy to ze strony rządu, czy też dostawców Internetu (którzy swoje koszta przeniosą rzecz jasna na użytkowników). Monitorowanie masy przelewów bankowych i blokada całej rzeszy (wciąż zapewne powiększającej się, bo wielu ludzi i firm będzie szukało sposobów obejścia cenzury) stron internetowych to nie jest taka kaszka z mleczkiem.
Ograniczanie wolności obywateli w dysponowaniu ich własnymi pieniędzmi.
Segregowanie rynku na "równych i równiejszych", wybiórcze traktowanie podmiotów zajmujących się w zasadzie tym samym, monopolizacja.
Z pewnością powstanie szara strefa hazardowa. Nie muszę chyba wspominać, kto będzie (a kto nie) czerpał z niej zyski.
Generalnie nie jest to dobra praktyka - "chronić" obywateli przed nimi samymi poprzez zakazy i nakazy, wprowadzając cenzurę i prohibicję, jakby tylko rząd wiedział, co dla ludzi dobre, a oni sami nie umieli o siebie zadbać. Przypomina się credo "żelazną ręką doprowadzimy ludzkość do szczęścia"...
Sprowadzanie czynu, który nikomu nie wyrządza krzywdy, do miana przestępstwa. To już jest totalny absurd, że za puszczenie koła ruletki czy partyjkę pokera będzie można pójść siedzieć.
Zniszczenie w Polsce dyscypliny sportu, która na całym świecie święci triumfy (uprawiają ją nawet takie gwiazdy jak Matt Damon, Ben Afleck, Tobey Maguire czy Sam Simon - twórca "Simpsonów"), a w naszym kraju zyskuje coraz bardziej na popularności i wykształciła już paru utalentowanych i dobrze zapowiadających się zawodników. Mowa oczywiście o pokerze. Co by powiedzieli brydżyści, gdyby ich ukochaną grę zrównać z ruletką, blackjackiem czy grą w kości i zakazać jako "złego i patologicznego" hazardu - no bo w końcu to gra w karty?"

"Skupię się na sprawie, która mimo wszystko przeraża mnie bardziej. Otóż rząd, mieniący się liberalnym, proponuje rozwiązania, jakich nie powstydziłby się PiS - proponuje śledzenie własnych obywateli, aby ustalić w jaki sposób wydają oni swoje pieniądze. Uznaje ponadto arbitralnie, że poker należy do tzw. "twardego hazardu" - cokolwiek ten termin miałby oznaczać. Wykazuje się przy tym niestety całkowitą nieznajomością tematu i maskuje wszystko gładką demagogią. Przykładem tego niech będzie wymienienie pokera wśród gier takich jak baccarat czy blackjack (w których gra odbywa się przeciwko kasynu a nie między graczami).

Pozwólcie proszę, że przedstawię definicję hazardu nieco inną niż słownikowa czy prawna, lecz moim zdaniem dużo bardziej prawdziwą:
"Hazard - wszystkie gry pieniężne, w których długoterminowa wartość oczekiwana gracza, niezależnie od przyjętej przez niego strategii, jest mniejsza od zera"

Dla tych z forumowiczów, którzy mają trochę dalej do matematyki podam prosty przykład:
Pan Kowalski postanowił pograć w ruletkę, zaopatrzony w super niezawodny "system" na wygrywanie - będzie obstawiał na czarne bądź czerwone, w zależności od tego, co ten jego system podpowie. W ruletce te zakłady są wypłacane w stosunku 1:1 (czyli jeśli pan Kowalski postawi na czerwone 10 zł i te czerwone wypadnie, krupier wypłaci mu 20 zł). Jednak w ruletce (jak i w każdej grze hazardowej, wg definicji podanej powyżej), pan Kowalski gra przeciw kasynu, a kasyno nie jest przecież instytucją charytatywną - w związku z czym, jest "mały" haczyk - poza polami czarnymi i czerwonymi, jest również "zero", które jest zielone.
Tak więc kasyno proponuje p. Kowalskiemu zakład dla niego nieopłacalny z matematycznego punku widzenia - może wygrać raz, pięć, dziesięć, ale "w długim terminie" kasyno wygra ZAWSZE, bo oferuje wypłatę 1:1 na zakładzie, którego szanse wygrania dla grającego są niższe niż 1:1.

Dla odmiany spójrzmy teraz na tak szanowaną i poważaną działalność jak gra na giełdzie, lub - jeszcze lepiej: forex. Nikt nie zaprzeczy, że element losowości w przypadku tych sposobów inwestowania istnieje i jest niemały - na ceny akcji/kursy walut wpływa tyle czynników, że nawet najlepsi maklerzy często źle (patrząc post factum) lokują środki. Jednak nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że osoby zawodowo zajmujące się tymi rynkami na swoich inwestycjach zarabiają. Dlaczego? Bo analizują wiele czynników, które mogą mieć wpływ na ceny walut czy akcji, kierują się doświadczeniem, informacjami o wynikach spółek, trendach itd. Potrafią także czasem dostrzec niepokojące sygnały płynące z rynku i wycofać/przekierować aktywa, zanim stracą zbyt dużo (np. w przypadku bessy)- słowem - dzięki swojej pogłębionej analizie i doświadczeniu potrafią zminimalizować straty, kiedy tracą a maksymalizować zyski, kiedy zarabiają.

Każda z tych umiejętności ma swój odpowiednik w przypadku pokera. Dobry gracz w pokera analizuje każde rozdanie pod wieloma kątami - matematycznymi, psychologicznymi i historycznymi - i podejmuje decyzję o dalszej grze w rozdaniu lub spasowaniu. I choć nie ma wpływu na to, jaka karta zostanie wyłożona, to jest w stanie zorientować się, czy w rozdaniu jest faworytem, czy nie.

Gdyby poker był w istocie grą hazardową, nie byłoby zawodowych graczy w pokera (tak jak nie ma zawodowych graczy w ruletkę), nie byłyby organizowane imprezy rangi mistrzostw świata (słyszał ktoś o mistrzostwach świata w baccarata?) - a co więcej, na czołowych miejscach tych imprez nie przewijaliby się co roku ci sami zawodnicy.

Koronnym argumentem przeciw pokerowi jest zdaniem Rządu możliwość prania brudnych pieniędzy. Argument ten jest o tyle śmieszny, że po pierwsze istnieje wiele prostszych sposobów "wyprania" pieniędzy a po drugie akurat strony internetowe umożliwiające grę w pokera on-line explicite zabraniają (i ten zakaz egzekwują z całą surowością) tzw. "chip dumpingu", czyli celowego "przegrywania" do innego gracza. Takie działania są wychwytywane zarówno automatycznie, jak i na żądanie innych graczy, którzy taką działalność zauważą (a gracze są wyczuleni, bo jest to także wobec nich nieuczciwa praktyka).

Jako umiarkowany liberał i wyborca PO mam prawo domagać się od rządzących wywiązywania się z obietnic wyborczych, także tych dotyczących światopoglądu i wizji państwa prezentowanego przez pp Posłów i Ministrów. W dniu dzisiejszym świętujemy rocznicę zburzenia Muru Berlińskiego, w przemówieniach polityków całego świata, w tym p. Premiera mnóstwo mowy o wolności. Brońmy tej wolności, brońmy się przed "prewencyjną" inwigilacją i nie bądźmy hipokrytami - więcej żyć zostało zmarnowanych a rodzin rozbitych przez konkursy telefoniczne w rodzaju "Jak ma na imię Andrzej Gołota" niż przez pokera. Strony oferujące hazard on-line same dbają o prewencję antyuzależnieniową, bo dobrze rozumieją, że "można ostrzyc owcę wiele razy, a obedrzeć ze skóry tylko raz".

Mam szczerą nadzieję, że ten post nie zostanie wykasowany przez moderatora, jak stało się to z innymi postami o tej tematyce - nie wiem, może łamały regulamin, myślę, że mój regulaminu nie łamie. Jednocześnie wyrażam gotowość do odpowiedzi na Wasze pytania i udziału w merytorycznej dyskusji - im większa będzie świadomość społeczna dotycząca prawdziwego pokera (a nie przesądów i stereotypów go dotyczącego), tym dla nas wszystkich lepiej - lepiej, bo wierzę w funkcję administracyjną państwa, którą zawsze na sztandarach niosła PO, a nie nakazowo-zakazowo-rozdzielczą, którą pachną ostatnie propozycje rządu."
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 11/11/2009 07:16

Afera hazardowa z drugiej strony

Autor: Teoretyk (zredagowany przez: kambuzela, Analityk)

Słowa kluczowe: automaty, hazard, Afera hazardowa, automaty o niskich wygranych

2009-11-09 22:32:04


fot. Teoretyk
Jaki jest związek wszystkich afer hazardowych z Totalizatorem Sportowym? Kto chce zbudować kapitał polityczny pozbawiając pracy dziesiątki tysięcy ludzi? Co się stanie, gdy nowa ustawa wejdzie w życie?

Świat automatów o niskich wygranych

Można je spotkać w większości pubów, stacji benzynowych oraz w lokalach, które powstały specjalnie po to, aby stanęły w nich automaty. Obecnie funkcjonująca ustawa zezwala na wstawienie automatów przez operatora tylko do lokalu, w którym jest już prowadzona działalność. W praktyce wiele punktów prowadzi tylko sprzedaż napojów lub papierosów, a ich głównym źródłem przychodu są zyski z automatów. Maksymalnie trzy - bo tylko na tyle pozwala ustawa - w jednym lokalu potrafią w dobrym miesiącu przynieść właścicielowi lokalu kilka tysięcy złotych przychodu. Stanowią podstawę egzystencji zadziwiająco dużej ilości małych podmiotów gospodarczych i dają zatrudnienie wielu tysiącom ludzi. Jednorazowa wygrana na automacie nie może przekroczyć 50 zł i tak też jest w praktyce w każdym legalnie działającym punkcie. Dodatkowe gry oraz możliwość uzyskiwania wygranej raz po razie powodują, że faktycznie z automatu można po kilkudziesięciu minutach grania wyciągnąć nawet tysiąc złotych. Aby być uczciwym należy również dodać, że istnieje takie samo prawdopodobieństwo, że w automat wrzucimy tysiąc i nie wyciągniemy nic. Standard w każdej grze losowej, żadna nowość.

Istnieje więc niewielki lokal, w którym stoi biurko dla pracownika, lodówka z napojami i trzy automaty o niskich wygranych. Codziennie spotykają się w nim ludzie zaczynający grać, grający nieregularnie oraz prawdziwi hazardziści. Nie ma się co oszukiwać - hazard szybko staje się nałogiem i ktokolwiek podważy tą tezę będzie kłamcą. Ci ludzie grają za swoje lub pożyczone pieniądze, niejednokrotnie przegrywają pieniądze przeznaczone na zapłacenie rachunków czy rat w bankach. Zdarza się - należy zaznaczyć oczywiście, że granie na automatach dozwolone jest tylko dla osób pełnoletnich i tej zasady właściciele punktów starają się przestrzegać, choćby dlatego, że jedna wizyta straży miejskiej w lokalu może narazić na poważne mandaty. Oczywiście popadanie w nałóg hazardu działa na szkodę grającego, ale przecież jest to osoba dorosła, w pełni odpowiedzialna za swoje czyny i nie grająca na automacie pod presją przystawionego do głowy pistoletu. Wolny kraj, wolny wybór.

Lokal z automatami "od kuchni" czyli co ile kosztuje i ile się zarabia

Chcąc wstawić do swojego lokalu automaty do gry musimy w nim prowadzić działalność. Mając więc wynajęty lokal, prowadząc w nim działalność, zatrudniając ludzi możemy podpisać umowę z firmą mającą koncesję na wstawianie automatów. Od momentu podpisania umowy do momentu wstawienia automatów do lokalu mijają zawsze co najmniej trzy miesiące. Przez trzy miesiące płacimy czynsz. Zakładając, że przez ten okres nie musimy nawet zatrudniać pracowników - posiedzimy w lokalu sami sprzedając same napoje. Pierwsze trzy miesiące płacimy więc czynsz, ponosimy koszty nie mając nic w zamian. Jeśli po trzech miesiącach w naszym lokalu pojawiają się automaty zaczyna się gra. Dosłownie i w przenośni.

180 Euro - tyle wynosi obecnie miesięczny podatek ryczałtowy od każdego automatu w lokalu. Prosta kalkulacja daje nam więc 2400 zł miesięcznie na dzień dobry i to niezależnie, czy automaty zarobią czy nie. Nie każdy wie, że automaty mogą wejść w tzw. minus, czyli nie tylko nie zarobią, ale też wypłacą więcej niż zostało wrzucone. Oczywiście w skali roku powinno się to wyrównać, ale zdarza się, że czasami przez 2 miesiące automaty mamy w minusie, nic nie zarabiamy, a 2400 zł musimy zapłacić. Załóżmy jednak, że średnio automat wypłaci mniej niż wrzucą do niego gracze - mamy więc wynik na plus. Załóżmy nawet, że w dobrze rozegranym punkcie, w którym gra regularnie duża liczba graczy, w każdym automacie zostanie 6 tysięcy złotych. Daje to sumę 18 tysięcy złotych i proszę uwierzyć, że to powyżej średniej krajowej - zainteresowanych odsyłam do raportów publikowanych przez Izbę Celną. Mamy więc w automatach kwotę 18 tysięcy złotych. Na początku musimy więc odliczyć obecny podatek ryczałtowy 2400 zł. Zostaje nam 15600 zł i tę kwotę dzielimy pół na pół z operatorem, czyli firmą, która wstawiła nam automaty. Firma wypłaca nam więc kwotę 7800 zł do ręki na podstawie wystawionej faktury VAT. Oczywiście jest to kwota brutto, więc będziemy musieli odliczyć podatek VAT. Dwóch pracowników, którym płacimy najniższą krajową, kosztuje nas łącznie 3 tys. zł, czynsz załóżmy 800 zł, energia zimą nawet 600 zł, jeśli mamy telewizor to doliczmy 50 zł za abonament i 70 zł za ZAIKS. Łącznie kosztów mamy 4520 zł. Odejmując tę kwotę od tego, co zarobiliśmy z automatów, zostaje nam 3280 zł brutto. Odejmiemy VAT i już robi się 2.688 zł, zapłaćmy podatek dochodowy w wysokości 19% i mamy 2.177 zł. Przypominam, że nasze założenia obejmowały 6 tys. z każdego automatu - w wielu lokalach taki wynik jest uzyskiwany tylko raz, dwa razy w roku. Zdarzają się też miesiące, że tylko ponosimy koszty, bo automaty wchodzą w minus. Czy jest więc to złoty interes? Niekoniecznie, chociaż jeśli mamy 2-3 takie lokale, można już ze spokojem żyć na ponadprzeciętnym poziomie.

A teraz wyobraźmy sobie, że podatek 180 Euro zostaje zastąpiony podatkiem w wysokości 2 tysięcy złotych od automatu - tak napisano w nowym projekcie ustawy. Oznacza to, że pierwsza pozycja w naszej kalkulacji zmieni się z kwoty 2400 zł na 6 tysięcy. Nie jesteśmy w stanie nigdy zarobić na koszty. Co zrobimy?

Zwolnimy dwóch pracowników, przestaniemy płacić jakikolwiek podatek od automatów, nie będziemy płacić skłądek ZUS za pracowników, nie będziemy odprowadzali podatku dochodowego, podatku VAT, zrezygnujemy z wynajmu lokalu, zerwiemy umowę na telewizję. Najprawdopodobniej zamkniemy swoją działalność. Nasz lokal jest mały, ale takich lokali w naszym 400-tysięcznym mieście jest około 60. Prosty rachunek: tylko w naszym mieście pracę straci 120 osób, a budżet państwa nie dostanie miesięcznie 144 tysięcy złotych z tytułu podatku od automatów, co w skali roku daje 1 728 000 zł. Nasi byli pracownicy pójdą na bezrobocie - nie są wykwalifikowaną kadrą, bo takiej nie potrzebowaliśmy. Jedyne miejsce, gdzie mogą znaleźć pracę, to np. parking strzeżony, a tych jest w mieście mniej niż punktów z automatami. Przez kilka miesięcy dawaliśmy im pracę, teraz rząd nie da nam szans na ich dalsze zatrudnienie, a ich samych wyśle na bezrobocie. Prosty rachunek ekonomiczny.

Skąd ta nagonka?

W tym roku pierwsze reportaże i artykuły w prasie można było zobaczyć już wczesną wiosną. Obserwowaliśmy to z niepokojem, wiedzieliśmy bowiem, czym jest to spowodowane. Wielka akcja CBŚ nagłośniona przez prasę, o której wynikach gdzieś po cichutku poinformowano dopiero w październiku. No cóż, wynik nie był zbyt medialny - okazało się, że zdecydowana większość działa w pełni legalnie, a czarne owce zdarzają się wszędzie. Wszyscy właściciele firm wstawiających automaty to szefowie mniej lub bardziej lokalnych mafii, a punkty z automatami to zwykłe pralnie pieniędzy. Zapłakani ludzie opowiadający w telewizji o wielkich przegranych i straconym życiu. Sytuacja dramatyczna. Mało kto wie, że punkty z automatami o niskich wygranych byłyby największą konkurencją dla wideoloterii, które już od dłuższego czasu chce wprowadzić Totalizator Sportowy. Tajemnicą poliszynela jest w branży nazwa firmy obsługującej wideoloterie, której prezes otwarcie w wywiadach wypowiadał się, że lobbuje polski rząd, aby rynek podporządkować wideoloteriom. Tak, tak, drodzy Państwo - zostaliście genialnie zmanipulowani. Oczywiście branża hazardowa jest też silną branżą, operatorzy obsługujący kilkadziesiąt takich punktów, do których wstawili automaty, zarabiają bardzo dobrze, więc ze swojej strony również zaczęli lobbować. Sprawa na przełomie maja i czerwca ucichła. Pojedyncze reportaże o hazardzie i automatach nie były już tak natrętne. Zauważcie, że w żadnym z reportaży nie mówiono o kasynach i salonach gier, a jedynie o właśnie takich małych punktach z automatami o niskich wygranych. Z czym więc prasa walczyła? Z hazardem jako uzależnieniem czy z automatami będącymi bardzo poważną konkurencją dla wideoloterii?

Wielki come back

Stało się. Słynna afera hazardowa, przecieki, podsłuchy, podejrzenie korupcji, pierwsze strony gazet. Premier zareagował błyskawicznie. Ma 52 lata i dopiero uświadomił sobie, jakim zagrożeniem jest hazard? Taki wykształcony i obyty w świecie człowiek? Wcześniej nie wiedział, ale teraz postanowił zareagować z całą stanowczością? Nie, przecież to aż niewiarygodne. Pech chciał, że na barkach jego partii ciążyło wszystko, co związane z najnowszą "aferą hazardową". Trzeba było oczyścić atmosferę, odciąć się od tego wszystkiego, co mogłoby zmniejszyć poparcie w sondażach i pokazać, że to właśnie ci, którzy byli głównym ogniwem afery, będą teraz zdecydowanie walczyć z hazardem. Przecież to bardzo poważne zagrożenie dla całego narodu. Narodu baranów i głupków, którzy nie są odpowiedzialni za swoje czyny i trzeba im zakazać tego, co szkodliwe. Wyczuliście ironię? To dobrze. Mało kto przy obecnej nagonce na branżę hazardową odważyłby się stanąć przeciwko zmianom zaproponowanym przez premiera - zostałby wyklęty przez społeczeństwo nakarmione przez media obrazem zrujnowanych hazardzistów, którzy przegrali swoje życie. Mamy więc nowy projekt ustawy. To nic, że dziesiątki tysięcy ludzi stracą pracę, zamkną firmy, że budżet państwa nie dostanie kilkudziesięciu milionów złotych. To nieistotne, bo trzeba ludziom zakazać hazardu, skoro sami nie myślą.

Kilka faktów

1. Punkt z automatami o niskich wygranych musi być usytuowany co najmniej 100 metrów od szkoły, kościoła, uczelni czy przedszkola. Chcąc sprzedawać wódkę, musimy zachować dystans 50 metrów.

2. Nowy projekt ustawy zniszczy przedsiębiorców, którzy są właścicielami lokali z automatami o niskich wygranych i spowoduje zwolnienie z pracy kilkudziesięciu tysięcy osób.

3. W Polsce jest 47 tysięcy automatów o niskich wygranych. Każdy z nich objęty jest miesięcznym podatkiem ryczałtowym w wysokości 180 Euro. Daje to miesięcznie ponad 35 milionów wpływu do budżetu. Ponad 430 milionów rocznie. Nowy projekt ustawy uszczupli wpływy do budżetu o co najmniej kilkaset milionów rocznie. Nie liczymy oczywiście tu podatku VAT oraz podatku dochodowego.

4. Rząd walczy z hazardem, ale równocześnie planuje zwiększenie liczby kasyn (zgodnie z treścią projektu nowej uchwały).

5. W branży hazardowej obowiązuje całkowity zakaz reklamy. Reklamy Totalizatora Sportowego krzyczą do nas z telewizji, prasy, billboardów i autobusów. Czy Lotto to nie hazard?

6. Papierosy i alkohol są równie uzależniające i bardziej szkodliwe niż hazard. Nikt nigdy nie robił tyle zamieszania wobec tego typu zagrożeń dla społeczeństwa.

7. Projekt nowej ustawy hazardowej zakłada również opodatkowanie turniejów pokera. Za kilka lat nie będzie można już legalnie zagrać w "wojnę" czy "tysiąca".

Te punkty można byłoby mnożyć, tylko po co? Powyższy tekst powinien wystarczyć, zainteresowani poszukają w internecie informacji potwierdzających to, co zostało powyżej napisane. I wszystko, co będą chcieli znaleźć na potwierdzenie.. znajdą.

Warto wspomnieć, że rząd w ferworze walki zapomniał, kto i dlaczego spowodował całą nagonkę na branżę i chce zakazać wprowadzenia wideoloterii. Co za ironia...
Posted by: artbledo

Re: do poczytania - 11/11/2009 07:40


w tym artykule jest zawarte całe sedno afery hazardowej ...
dodam tylko tyle że dzisiaj podczas spotkania Tuska z przedstawicielami klubów Schetyna zwrócił się do wszystkich a głównie do Napieralskiego że jeżeli ktoś będzie miał jakieś wątpliwości , pytania będzie oskarżony o lobbing itp. więc wszystko jest jasne ... ( można to obejrzeć w powtórce dzisiejszego programu "24 godziny" na tvn )
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 12/11/2009 07:17

jak dla Mnie trafne ujęcie glupoty Premiera Tuska :

"Przeglądając strony o tej tematyce natrafiłem na jeszcze jeden argument "przeciw" - otóż od teraz hazardzistów, zamiast ich leczyć, będzie się wsadzać do więzienia (tudzież karać grzywnami, co jest jeszcze bardziej chore). Innymi słowy, choroba, jaką jest uzależnienie, będzie karana. Abstrahując już nawet od względów humanitarnych, takie rozwiązanie nie ma sensu, bo, jak zapewne wiadomo, kara ma spełniać funkcję prewencyjną. Czyli ma powstrzymywać przestępcę przed ponownym popełnieniem danego czynu oraz odstraszać innych. O ile pierwsza ta funkcja może być zachowana (choć nie do końca, bo w więzieniu - nie mówiąc już o sytuacji po odbyciu kary i wyjściu na wolność - hazardzista też pewnie będzie miał możliwość grania), to osoba uzależniona przestaje myśleć racjonalnie i bardzo wątpliwe, żeby jakakolwiek kara ją powstrzymała przed folgowaniem swojemu nałogowi."
Posted by: zalayeta

Re: do poczytania - 12/11/2009 18:34

Fajny artykuł o swirach w sporcie


http://www.widelec.pl/widelec/1,101584,7239514,Najbrutalniejsi_sportowcy.html
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 12/11/2009 20:33

Wywiad z Kazimierzem Trampiszem: lektura obowiązkowa

www weszlo com/news/4007

polecam bardzo gorąco, jezen z lepszych od długiego długiego czasu !
Posted by: marasking

Re: do poczytania - 12/11/2009 20:50

[quote=Baqu]GRYPA LIKOTA


zawierają toksyczny konserwant na bazie rtęci (tak jest, rtęci, powodującej u dzieci zaburzenia rozwoju, m.in. autyzm i chorobę Downa). http://www.docstoc.com/docs/15227591/Swine_flu_pandemic_TrueOtt


Co za bzdura !! Zespół Downa jest wadą genetyczną (o jeden chromosom za dużo) , której nie można w żaden sposób sie zarazić czy nabyć!!!
Posted by: forty

Re: do poczytania - 21/11/2009 06:34

Wściekłe baby i hazard


Z pisarką Joanną Chmielewską rozmowa o hazardzie, darmowych drinkach, wejściówkach i żetonach do toalety dla inwalidów i osób starszych

Aferze hazardowej towarzyszy również aura pewnej moralnej nagany, a może nawet potępienia wobec zjawiska hazardu. Politycy chcą, by automatów było znacznie mniej. Troszczą się o nieszczęsnych ludzi, którzy lekkomyślnie tracą pieniądze.

Automaty są szkodliwe? A co, czy ten, co stoi przy automacie, zapada na grypę? A może dostaje osteoporozy? Zajęty jest tak bardzo, że nawet alkoholu się specjalnie nie napije, co najwyżej jakieś piwo. Nie ma przymusu gry. Nie można traktować ludzi jak niemowlęta, które nie wiedzą jeszcze, co im szkodzi, a co nie. Uważam, że za tą całą nagonką na hazard stoją jakieś wściekłe żony.

Mogłaby pani rozwinąć ten wątek?

Kiedyś taka facetka wpadła do kasyna w Marriotcie i żądała kategorycznie, by kasyno bezwzględnie zamknąć. A jeśli nie, to przynajmniej nie wpuszczać jej męża, który wszystko z domu wynosi i sprzedaje, by mieć za co grać. Powiedziano jej, że nie można wydać zakazu wpuszczania tego człowieka. Zachowywał się zawsze absolutnie przyzwoicie, żadnej awantury nie zrobił. A że ta pani nie umiała sobie dać z nim rady? Widziały gały, co brały. To jej sprawa prywatna, nie może wciągać do tego społeczeństwa.


reszta artykułu
Posted by: forty

Re: do poczytania - 24/11/2009 14:58

Na właściwej ścieżce

Nasza legenda związana z turniejami Masters to był dotychczas tylko finał w Houston w roku 1976 - heroiczny bój Wojciecha Fibaka z Hiszpanem Manuelem Orantesem i obowiązkowo przypominana telewizyjna wypowiedź amerykańskiego aktora Kirka Douglasa, decydująca zapewne dla losów czwartego, a potem piątego seta.

Ale to jest historia sprzed ponad 30 lat i kiedy w niedzielę w Londynie w korytarzu prowadzącym na kort pojawili się dwaj uśmiechnięci polscy debliści, przemknęło mi przez głowę, że może to dobra wróżba.

Po półtorej godziny nie mogłem uwierzyć, że aż tak dobra. Zresztą nawet Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski sprawiali na korcie wrażenie tęgo zaskoczonych. Pokonali parę nr 1 na świecie w prestiżowej imprezie i zrobili to w wielkim stylu, wytrzymując do końca presję, nie dając rywalom choćby jednej szansy na przełamanie serwisu. Fyrstenberg i Matkowski to znakomity debel, przecierający turniejowe szlaki od kilku sezonów i już po raz trzeci korzystający z szansy sprawdzenia się wśród najlepszych. Bilety do Londynu wyrwali z kasy ATP tuż przed jej zamknięciem, więc ogranie na wstępie głównych faworytów zdumiewa w dwójnasób.

Jeszcze bardziej zaskakuje styl, w jakim dołączył w tym sezonie do swoich kolegów, a chyba nawet ich po drodze wyprzedził, Łukasz Kubot. Najlepszy dziś polski tenisista, od tygodnia gracz pierwszej setki rankingu singlowego, jest w deblowej elicie jedyną postacią z wyraźnie zaakcentowanymi ambicjami także w grze pojedynczej. Kiedy rozmawialiśmy podczas szczecińskiego challengera, Kubot najbardziej się martwił, czy fizycznie da radę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Wyniki uzyskane z Oliverem Marachem sugerowały, by dać spokój popisom indywidualnym. Z kolei instynkt podpowiadał, że teraz właśnie może być w singlu tak dobrze jak nigdy dotąd. Czas pokazał, że Kubot znalazł właściwą ścieżkę i połączył specjalności coraz rzadziej przez innych łączone.

Deblowe turnieje mistrzów, kiedyś dziecko niechciane, wróciły na łono tenisowej familii. Debliści grają dziś w tym samym miejscu i czasie co gwiazdorzy singla, i jesteśmy na tej scenie widoczni. "Houston, nie mamy problemu!". Czas na nową polską legendę. Może być ta z Londynu.
K.Stopa
Posted by: forty

Re: do poczytania - 04/12/2009 16:19

Pobity tygrys, ukryty skok

Sławny amerykański golfista, najbogatszy sportowiec świata, spadł z cokołu po małżeńskiej zdradzie

Fakty, co do których nie ma wątpliwości, są takie: w miniony piątek o 2.25 w nocy patrol policji drogowej z Florydy został wezwany do wypadku w gminie Isleworth na przedmieściach Orlando, miejscu, w którym ma rezydencje kilka gwiazd amerykańskiego sportu.
Po przybyciu policjanci zobaczyli nieopodal domu Tigera Woodsa jego cadillaca escalade wbitego w drzewo sąsiada, na drodze dużego auta był jeszcze ścięty hydrant. Za samochodem leżał pokrwawiony, ale odzyskujący przytomność golfista, obok klęczała jego żona Elin Nordegren.
Wypadek wyglądał poważnie, ale w szpitalu w Ocoee lekarze opatrzyli tylko siniaki i zadrapania twarzy Woodsa. Policja ustaliła jeszcze, że pojazd jechał wolno, z prędkością mniejszą niż 50 km/godz., gdyż poduszki powietrzne nie wystrzeliły po zderzeniu z drzewem. Cadillac miał wybitą tylną szybę. Kierowca nie był pod wpływem alkoholu ani środków odurzających.
Pani Woods oświadczyła, że gdy tylko usłyszała huk, wybiegła z domu i za pomocą kija golfowego stłukła tylną szybę, by pomóc mężowi wydostać się z auta.


Wersja wydawała się w miarę logiczna, ale sprowokowała amerykańskie tabloidy i portale plotkarskie do przypuszczeń, że główną przyczyną wypadku była rodzinna awantura z kobiecą zazdrością w tle, a ran twarzy nie spowodowało rozbite szkło, tylko paznokcie.
Także ciosy kijem golfowym w auto to znana sprawa - żelaznym kijem nr 9 biła w nowe porsche Nicka Faldo panna Brenda Cepelak, gdy dowiedziała, że nie będzie więcej spotykać się ze sławą angielskiego golfa.
Woods szybko odwołał udział w najbliższym turnieju, przez kilka dni unikał wyjaśnień, w końcu wziął winę za wypadek na siebie, tłumacząc na stronie internetowej, że jest jak każdy istotą ułomną. Policja z Florydy nie była zbyt dociekliwa i uznała, że wystarczy dać kierowcy mandat w wysokości 164 dolarów oraz cztery punkty karne.


Media chwyciły jednak trop i miały rację. To, że Tiger zdradzał szwedzką żonę, zasugerował na dwa dni przed wypadkiem &#8222;National Enquirer&#8221; i skierował uwagę czytelników na panią Rachel Uchitel, hostessę z nocnego klubu w Nowym Jorku, którą golfista miał także zapraszać na wspólny wyjazd do Australii.
W minioną środę "US Weekly" dodał wyznanie pani Jaimee Grubbs, kelnerki z Las Vegas, która oświadczyła, że ma romans ze sławnym sportowcem od prawie dwóch lat, a jako dowód może przedstawić nagranie poczty głosowej oraz 300 esemesów. Nagranie przedstawiła, głos rozpoznano. "Life & Style" znalazł zaś ślad nocnych hotelowych spotkań Tigera W. z panią Kaliką Moquin, menedżerką ds. marketingu w klubie nocnym w Las Vegas.
Rzecznik Glenn Greenspan oraz agent Mark Steinberg od lat chronili przed wścibskimi mediami życie prywatne golfisty. Tiger Woods był znany światu tylko jako dobry mąż i czuły ojciec dwojga dzieci, dwuletniej Sam i dziewięciomiesięcznego Charliego.
Wcześniejszy trzyletni związek z Polką Joanną Jagodą pozostał w cieniu tajemnicy. Jacht golfisty nosi adekwatną nazwę "Privacy" i jest obiektem, który pokazać można tylko z daleka.

Sztorm medialny zrobił jednak swoje, więc po pierwszym ataku na dziennikarzy opisujących pozamałżeńskie przygody przyszedł czas pokory.
"Zawiodłem rodzinę, żałuję z całego serca, proszę o wybaczenie tych, którzy wspierali mnie przez lata" - można przeczytać na stronie internetowej Tigera Woodsa. Specjaliści od kształtowania wizerunku w warunkach kryzysu oceniają, że przyznanie się do winy oraz obietnica poprawy, choć godne pochwały, nie spełnią zadania, bo za dużo w nich wyrazów "jeżeli" i "ale".
Odkrycie, że Woods jest człowiekiem, a nie golfowym robotem, zaskoczyło Amerykanów. Ameryka reaguje szybko i po swojemu. Jedna z linii lotniczych już reklamuje wyprzedaż biletów rysunkiem białego auta uderzającego w hydrant. Za kierownicą siedzi bengalski tygrys.

[/size]
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 07/12/2009 17:53

Oto wyniki badań zawodników Ekstraklasy. Polski piłkarz zapuszczony

http://www.sport.pl/sport/1,65025,7336916,Oto_wyniki_badan_zawodnikow_Ekstraklasy__Polski_pilkarz.html

Zawodowiec z Zachodu nie pozwoli sobie, żeby więcej niż 8 proc. wagi jego ciała stanowił tłuszcz. W polskiej Ekstraklasie są piłkarze, u których stwierdzono 17 proc. Czołowi gracze ligi nie umieją zrobić prawidłowego przysiadu

Wyniki badań polskich ligowców - nie tylko piłkarzy, ale także hokeistów, siatkarzy czy koszykarzy - zbierał przez lata Michał Wilk, pracownik z katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego. Specjalizuje się w przygotowaniu motorycznym. - Jestem przerażony, patrząc na osiągnięcia naszych zawodowców - mówi Sport.pl.

Z badań w zachodnich klubach, które przekazali nam fachowcy z Athletes Performance z Arizony, wynika, że poziom tkanki tłuszczowej u piłkarzy waha się między 6 a 8 proc. Jeśli któryś z zawodników po krótkim urlopie przekroczy normę, dostaje indywidualny program "naprawczy". Nie rozpocznie właściwych przygotowań do sezonu, jeśli nie dojdzie do siebie.

- Od tego wszystko się zaczyna. Trzeba mieć zdrowe ciało, by zająć się jego przygotowaniem do ekstremalnego wysiłku - opowiada nam Shad Forsythe z Athletes Performance, którego Jürgen Klinsmann ściągnął do szykującej się na poprzedni mundial reprezentacji Niemiec.

Teraz Forsythe odpowiada za przygotowanie motoryczne reprezentacji Niemiec od U-16 do seniorów. - Zajmowałem się też Evertonem, Manchesterem United - mówi Forsythe. - Tam nie do pomyślenia jest, by piłkarz przekroczył wyznaczony próg tkanki tłuszczowej. O nadwadze nie wspominam.

Jak jest w Polsce? Wilk analizował wyniki kilku klubów ekstraklasy - są piłkarze z tkanką tłuszczową przekraczającą 15-17 proc. masy ciała. - Zdarzają się i tacy, którzy mają większe problemy - opowiada Wilk. - Spotkałem ligowego hokeistę, którego ciało w 30 proc. składało się z tłuszczu.

"Zapuszczenie" polskich piłkarzy potwierdza Remigiusz Rzepka. Jego klinika prowadzi badania kilku zespołów ze Śląska. Zgłaszają się do niego (czasem w tajemnicy przed swoimi klubami) zawodnicy, chcąc przejść funkcjonalną ocenę motoryczną - FMS (Functional Movement Screen). - To seria siedmiu ćwiczeń sprawdzających podstawowe przygotowanie ciała do wysiłku. Właściwie to fundament do wszystkiego. Jeśli piłkarz nie potrafi zrobić prawidłowego przysiadu z wyprostowanymi plecami, jest o wiele bardziej narażony na kontuzje niż ten, który wykonuje ten element poprawnie.

Każde z siedmiu ćwiczeń oceniane jest w skali 0-3. Maksymalna ocena to 21. - W Polsce nie spotkałem piłkarza, który zebrałby "oczko".

W klubie ze środka ekstraklasy średnia ocen to 14-15. Forsythe: - W reprezentacji Niemiec mamy trzech-czterech graczy z oceną 21. Chciałby pan wiedzieć, kto to był? Obowiązuje mnie tajemnica...

Wspólnie z Rzepką obejrzałem nagranych na wideo polskich piłkarzy i siatkarzy poddawanych ocenie FMS. Jeden z czołowych pomocników ligi, właściwie jej gwiazda, miał problem z prawidłowym przysiadem. Wilk dodaje, że niektórzy ligowcy nie są w stanie podciągnąć się na drążku.

- Dobrym sprawdzianem porównującym naszych i zachodnich sportowców jest również pomiar mocy mięśniowej określany na podstawie czasu lotu oraz kontaktu z podłożem podczas wyskoku. Czas lotu powyżej 0,65 s to u zawodowych sportowców norma. Średnie czasy polskich piłkarzy to 0,54 s, siatkarzy - 0,61 s, hokeistów 0,49 s - opowiada Wilk. Norma czasu kontaktu z podłożem w tym badaniu (im krótszy, tym lepiej) to 0,2 s. Piłkarze mieli 0,38 s, siatkarze - 0,31 s, a hokeiści - 0,41s.

Forsythe za tydzień przyjeżdża do Polski. Przygotowując się do wykładów, rozmawiał z polskimi fachowcami od przygotowania fizycznego i trenerami piłkarskimi. - Wiem jedno: Waszym piłkarzom brakuje indywidualnego prowadzenia od strony motorycznej. Stąd tak złe wyniki badań i ocen FMS. Jeśli wszyscy ćwiczą tak samo, nie skorzystają też na tym ci, którzy mają jeszcze rezerwy, by poprawić swoje parametry.

Paul Robbins: Polski piłkarz może mieć końskie zdrowie

http://www.sport.pl/sport/1,65025,7336957,Paul_Robbins__Polski_pilkarz_moze_miec_konskie_zdrowie.html

Paul Robbins, trener przygotowania motorycznego, współpracownik Jürgena Klinsmanna: - Macie mnóstwo czasu, by dobrze przygotować się do Euro 2012. Polacy nie są mocno obciążeni, nie grają co trzy dni, więc i selekcjoner ma większy komfort. Oprócz taktyki może skoncentrować się na przygotowaniu motorycznym nie tylko drużyny, ale i poszczególnych graczy. Kluczem jest spójna polityka reprezentacji i klubów

Przemysław Iwańczyk: Widział pan kiedyś piłkarza, któremu zza spodenek wylewa się brzuch?

Paul Robbins: Profesjonalnego piłkarza?

Tak.

- U profesjonalnego nie widziałem, ale u rekreacyjnych sportowców to nic nadzwyczajnego.

W Polsce tak wyglądał rozgrywający Legii Warszawa. W klubie z czołówki drugiej ligi piłkarz przyszedł na zajęcia bez śniadania. Zapytany przez trenera, dlaczego nie jadł, wyciągnął biały chleb z pasztetem. Czeski trener Polonii Warszawa był mocno zdziwiony, kiedy w dniu meczu jego piłkarze pałaszowali kiełbasę.

- (śmiech) Pasztet to jeszcze nie tragedia. Sam widziałem, jak piłkarz w klubie Europy Zachodniej tuż przed zajęciami wrzucił do brzucha ciasteczko, setki niepotrzebnych kalorii. Cukry proste wywołują natychmiastową reakcję hormonalną - wyrzut insuliny do krwi. To bardzo niekorzystne, znacznie lepiej zjeść produkt zawierający węglowodany złożone - pełnoziarnisty ryż, kasze, warzywa - które wolno rozpuszczają się w układzie krążenia i stopniowo dostarczają energii podczas wysiłku.

To zjawisko można porównać do jazdy na rowerze ze stałym tempem lub niewielkimi zmianami tempa do jazdy na pełnych obrotach. Efektywniejsze przy wysiłku jest oczywiście to pierwsze.

Po hitowym meczu z Wisłą Kraków piłkarze Legii pojechali do McDonald'sa.

- To, niestety, przypadłość nie tylko Polaków. Także w USA zdarzają się profesjonalni sportowcy, którzy po ciężkim meczu czy treningu jedzą fast foody, nie zdając sobie sprawy, co dzieje się z ich organizmami. Piłkarz powinien przede wszystkim uzupełnić wodę i minerały. Wodę, poza systematycznym piciem w trakcie meczu i przerw, należy koniecznie przyjmować w małych porcjach po zawodach. W trakcie intensywnego wysiłku sportowiec traci nawet do 1,5-2 litrów. Poza tym zawsze proponuję w szatni węglowodany - taca z bananami, batony energetyczne, ciemne pieczywo, etc., by uzupełnić glikogen niezbędny do zregenerowania zapasów energetycznych naruszonych w trakcie meczu. Pierwszą regenerację sportowcy powinni odbyć już schodząc do szatni. Później posiłek z zespołem, oczywiście nie w barze fast food.

To przez fast foody polscy piłkarze narzekają, że nie dają rady biegać przez 90 minut?

- Chce pan powiedzieć, że dla profesjonalnego piłkarza utrzymywanie dyspozycji przez 90 minut, bieganie w tym czasie non stop, to coś nadzwyczajnego? Interesujące. Pracując w USA oraz w europejskich klubach piłkarskich nigdy nie spotykałem się z tym problemem. Na pewno mówimy o najwyższej lidze w Polsce? Niepojęte.

Nie trzeba wnikliwych analiz, kiedy polski zespół gra z zachodnim, widać to gołym okiem.

- Każde moje spotkanie z trenerami piłkarskimi, także fachowcami światowej klasy, rozpoczyna się od pytania: futbol to wysiłek o charakterze tlenowym, czyli stałe podwyższone tętno, czy beztlenowym, a więc wchodzenie na najwyższe obroty? Niby banalne pytanie, ale czas trwania meczu - 90 minut - wskazuje na to, że piłkarze pracują w fazie tlenowej. Z kolei fragmenty, w których zawodnicy gwałtownie przyśpieszają i hamują, wymagają odpowiedniego przygotowania beztlenowego. To jest klucz przygotowań. W pierwszej połowie piłkarz radzi sobie z interwałami bez problemu, ale w drugiej pojawia się deficyt, który wynika z braku tego rodzaju treningu. Upraszczając - nie da się przygotować piłkarza na 90 minut maksymalnego wysiłku bieganiem po lesie i krótkimi gierkami imitującymi mecz. Taki trening nie adaptuje go do ekstremalnego wysiłku przez 90 minut. Tylko specyficznie ukierunkowane, najlepiej indywidualne zajęcia, przygotują piłkarza. I to zarówno w okresie przygotowawczym, jak i w trakcie sezonu.

Oto przykład takiego treningu. Najpierw pięciominutowa rozgrzewka na tętnie 135 uderzeń, następnie minuta biegu na 85-90 proc. tętna maksymalnego, po nim minuta przerwy. Po trzech powtórzeniach czterominutowa przerwa. I tak kilka serii w zależności od tego, co chcemy osiągnąć. W takim wariancie specjalistyczny trening, o jaki mnie pan pyta, zajmuje około 35 minut. Zmęczenie narasta stopniowo, takie ćwiczenia można wprowadzać zaraz po treningu piłkarskim.

Trener powinien podzielić drużynę np. na trzy grupy w zależności od parametrów wydolnościowych, siły i szybkości. To pozwala na efektywniejsza pracę i wydobycie ze sportowca tego, co najcenniejsze.

A bieganie po górach?

- To świetna forma przygotowań...

...kiedy trenerzy ganiają piłkarzy - na szczyt i z powrotem.

- O nie! Biegiem na szczyt i biegiem w dół?! Mówił pan góry, a ja myślałem o króciutkich podbiegach i łagodnym zejściu ze ściśle określonym czasem, intensywnością i techniką tej pracy. To doskonale kształtuje siłę, moc i wytrzymałość nóg oraz technikę biegu całego ciała, sylwetkę.

Zbieganie też jest wartościowym i istotnym elementem treningowym, ale pod pewnymi warunkami: zawodnik musi to robić świadomie, kontrolując technikę biegu, aby nie narazić na przeciążenie ścięgien, więzadeł, stawów. Dlatego liczbę powtarzanych cykli (kroków) podczas zbiegania trzeba wprowadzać stopniowo, a nie wrzucać zawodnika na głęboką wodę.

Zbieganie to również niedoceniany trening szybkości, którą można w ten sposób rozwinąć lepiej niż na płaskim terenie.

Polski piłkarz trenuje półtorej godziny dziennie - często wliczając w to prysznic, pogaduchy z kolegami. Można w tym czasie odpowiednio się przygotować?

- Jeśli część treningu poświęcona zostanie stymulacji systemów energetycznych, o których mówiłem wcześniej, wystarczy. Należy jedynie uderzyć w odpowiednie miejsce. Tętno dobieramy indywidualnie. Czas treningu zależy od okresu, w którym go prowadzimy - dłuższy w trakcie przygotowań do sezonu, krótszy - w sezonie. A także od liczby meczów, np. jedno spotkanie w tygodniu daje ogromne możliwości kształtowania cech motorycznych.

Widział pan kiedyś mecz z udziałem polskiego piłkarza?

- Pracuję w Borussii Dortmund z Kubą Błaszczykowskim. To ułożony motorycznie, sprawny, bardzo szybki zawodnik. Zupełnie nie odpowiada przykładom, o których mi pan opowiada. Akurat Kuba jest w stanie biegać na najwyższych obrotach przez 90 minut.

Płaci mnóstwem kontuzji.

- Wiem o tym, dlatego w trakcie przygotowań odciążyłem go, nie pracował tak, jak pozostali. Częściej trenował na specjalnej bieżni, która zmniejsza ryzyko kontuzji, ale tak jak w terenie kształtuje siłę i moc. Wszystkich najpierw badamy - ich wydolność, moc i siłę. Potem opracowujemy indywidualny plan treningów. Wyszło nam, że Kuba nie powinien podejmować tak intensywnego wysiłku jak inni, a i tak będzie dobrze przygotowany.

W reprezentacji Błaszczykowski ostatni bardzo dobry mecz rozegrał rok temu. Z reguły na coś narzeka, albo wtapia się w drużynę, która motorycznie wygląda źle.

- Jest coś takiego w futbolu - zresztą także w innych grach zespołowych - że bardzo dobrego zawodnika słaba reszta ciągnie w dół. Kuba musi mieć wokół siebie tak samo dobrych lub lepszych, by mógł wyrazić cały swój talent.

Polacy na Zachodzie stykają się z obciążeniami, których nie wytrzymują. Dlaczego?

- Jeśli gracz wcześniej ćwiczyli mało intensywnie, mocnego treningu nie są w stanie go znieść. Stąd częste przeciążenia i urazy. W Niemczech zawodnik przechodzący z trzeciej do pierwszej ligi boryka się z identycznymi problemami. Przy takich skokach wydłuża się okres adaptacji, dlatego po ocenie braków motorycznych prowadzi się indywidualny trening pomagający zawodnikowi osiągnąć wymagany poziom. Cykl dobrze widać np. NBA, gdzie po starcie pierwszoroczniacy mają indywidualny program wzmacniający. Oczywiście program motoryczny nie może zabić talentu, lecz go wspierać. Jak w boksie, gdzie dobrze prowadzony pięściarz przechodzi do wyższych kategorii wagowych nie tracąc techniki i umiejętności.

Pamięta pan, jak na Euro 2008 Rosjanie zabiegali Holendrów? Zastanawialiśmy się, czy tak samo można przygotować Polaków.

- Oczywiście. Z Guusem Hiddinkiem rosyjska federacja zatrudniła znakomitego fachowca od przygotowania fizycznego, Holendra Raymonda Verheijena. Rosjanie ze względu na specyficzny kalendarz ligi mieli wówczas aż trzy miesiące na przygotowania. To czas, w którym można zrobić wiele. Pozostali finaliści Euro 2008 mieli od trzech do sześciu tygodni, w co należy wliczyć także odpoczynek po wyczerpującym sezonie.

Okres przygotowawczy do turnieju musi łączyć wiele celów. Do kształtowania siły i moc potrzebujemy od kilku do kilkunastu tygodni, np. na. Nie robimy piłkarzom podbudowy tlenowej, bo ją mają - w końcu od lat biegają. Z reguły brakuje im zdolności pracy na wysokim poziomie wysiłku beztlenowego oraz mocy, by przyspieszać, robić zrywy, zatrzymywać się. To męczy, a formę trzeba utrzymać do 80-90 minuty. Jeśli w trakcie urlopów zawodnicy dostają rozpiski do pracy i biegają w fazie tlenowej dwa-trzy razy w tygodniu, właściwe przygotowania można rozpocząć od razu. Treningi motoryczne trzeba podzielić tak, aby wystarczyło zawodnikowi energii na ćwiczenie techniki czy taktyki. Dlatego przy dwóch treningach dziennie, codziennie rano na przemian kształtujemy na siłowni górną i dolną część ciała, a popołudniowy trening techniczno-taktyczny przeplatamy z zajęciami motorycznymi.

Ja wolę graczy o gorszej technice w dyscyplinie, którą uprawiają, ale chętnych do morderczego wysiłku niż znakomitych techników, którzy są słabi motorycznie. Gwarantuję, że ci pierwsi wykończą tych drugich, tak jak Rosjanie wykończyli Holendrów.

Treningi treningami, ale może i rodzice powinni przejąć na siebie część obowiązków związanymi z młodymi piłkarzami - dieta, zabawy ruchowe, które byłyby przygotowaniem do wielkiego sportu?

- Rodzice też nie wiedzą, co jest dobre dla dzieci. Odpowiedzialność spoczywa na nauczycielach i młodych trenerach. Oni muszą się edukować i sprzedawać swoją wiedzę. Dzieci powinny się odżywiać naturalnymi produktami podawanymi według prostych zasad - 5-6 posiłków, nawadnianie, ograniczanie, a nie wykluczenie śmieciowego jedzenia, czyli chipsów, napojów gazowanych i słodzonych. Jeśli młody trenuje intensywniej, np. codziennie lub wręcz dwa razy dziennie, należy sporządzić bilans kalorii, które musimy dostarczyć i tego pilnować. Czasem można się wspomóc suplementami i odżywkami. Dodatkowo obciąża nasze ciało alkohol - odwadnia, zaburza naturalne mechanizmy trawienia. Dozwolony jest tylko w małych ilościach.

Wiele talentów przepada, bo rozliczani z wyników trenerzy i nauczyciele wybierają największych i najsilniejszych, a nie najbardziej utalentowanych sportowców.

- Rozumiem, na czym polega ten system. W krajach, w których pracowałem, stawia się na długofalowe szkolenie pozwalające rozwinąć się talentom w późnym okresie dorastania. W USA problem stanowi co innego - tylko dzieci z bogatych domów mają dostęp do odpowiedniej diety i treningu. To zabija dużo talentów.

W Polsce ledwie garstka klubów zatrudnia specjalistów od przygotowania fizycznego.

- Pracując w Europie nie spotkałem się z klubem, który by go nie miał. I nie mówię tu o trenerach od fitnessu, bo to zupełnie inny fachowiec, tylko o ludziach znających się na motoryce, jak wspomniany przeze mnie Verheijen.

Problemy wielu drużyn biorą się z błędnego myślenia trenerów, że jeśli ich metody kiedyś się sprawdzały, będą sprawdzać się zawsze. Że jak kiedyś biegali po lesie, to teraz też powinni. Specjalista od przygotowania fizycznego nie musi być na co dzień w klubie. Musi podać gotowe rozwiązania treningu wydolnościowego, które realizuje główny trener. Na tej zasadzie współpracuję m.in. z Borussią.

W Polsce po kilku intensywnych meczach piłkarze narzekają, że są zmęczeni.

- Nie będą tak mówić, jeśli będą odpowiednio przygotowani i będą się odpowiednio regeneriwać. Aktywna regeneracja powinna nastąpić do 24 godzin po wysiłku - to raczej zimne kąpiele, natryski, zanurzenia niż np. sauna, która bardzo obciąża układ krążenia. Basen polecam jako odciążenie, choć niektórzy wolą mało intensywny wysiłek w warunkach charakterystycznych dla dyscypliny - dla piłkarza może to być delikatny bieg. Nie zregenruje nikogo leżenie brzuchem do góry, choć oczywiście zawodnik musi się wyspać.

Skąd bierze się złe przygotowanie fizyczne polskich piłkarzy?

- Podejrzewam, że tak jak w kilku innych krajach podstawową metodą przygotowań do sezonu jest bieganie po lesie. Przykro mi, w ten sposób piłkarz nie jest w stanie pracować później w trakcie meczu na wysokim poziomie intensywności. Jak mówiłem, piłkarz biega całe życie, więc ma podbudowę tlenową. Musi kształtować parametry odpowiadające wysiłkowi podczas meczu.

Mamy w Polsce nowego selekcjonera. Co by pan mu radził?

- Jak wygląda u was sezon? Jak długo trwa przerwa między rundami?

Kluby z pucharów odpadają w sierpniu lub wrześniu, piłkarze rozgrywają około 20 meczów w rundzie, mają przerwę w lidze od grudnia do marca. Poza tym Polska ani nie gra w MŚ 2010 ani w eliminacjach Euro 2012, bo jest gospodarzem.

- Macie mnóstwo czasu, by dobrze przygotować się do Euro. Jak słyszę, Polacy nie są mocno obciążeni, nie grają co trzy dni, więc i selekcjoner ma większy komfort. Oprócz taktyki może skoncentrować się na przygotowaniu motorycznym nie tylko drużyny, ale i poszczególnych graczy. Kluczem jest spójna polityka - reprezentacji i klubów. Zawodnicy idąc odpowiednim cyklem na zgrupowaniach kadry nie mogą zaprzepaścić tego w klubie. Jeśli to nie możliwe, spotykaną praktyką są indywidualne programy, które piłkarze realizują samemu. Nie przeszkadza to temu, co robią w klubie, ani nie zabija tego, co już przygotowali w kadrze. Nie chce mi się zresztą wierzyć, że klubowi trenerzy nie zechcą, by motoryka ich graczy rosła.

Jestem przeciwnikiem wysyłania zawodników na miesięczny urlop, nawet przy trzech miesiącach przerwy. 10 dni pauzy wystarczy, potem systematyczna praca.

Selekcjonerzy mawiają: już ich niczego nie nauczę, ani nie przygotuję, moją rolą jest ustawić drużynę taktycznie i zmotywować?

- Nie umieją tego zrobić czy ktoś im na to nie pozwala? Nie widzę powodu, by choć nie próbowali. Jestem selekcjonerem, interesuje mnie 35 zawodników, mam w kadrze 20 miejsc. Każdemu daję program przygotowany przez fachowca, wyznaczam cele i patrzę, kto robi postępy, a kto nie. Tak postępują selekcjonerzy, których znam. Przygotowanie motoryczne to dla nich także pole do rywalizacji, jeden z elementów decydujących o powołaniach.

Jak monitorować kadrowicza?

- Kluczem jest przedsezonowa ocena wydolnościowa, siły i mocy. Zalecam powtarzać takie badania raz w miesiącu, by stwierdzać u graczy tendencję wzrostową bądź spadkową. Niezwykle istotne jest, by nie wrzucać wszystkich do jednego worka i nie ordynować im takich samych treningów.

Ile procent sukcesu to idealne przygotowanie, a ile umiejętności?

- Chyba nikt nie odpowie panu na to pytanie, bo tu przecież chodzi także o grę w piłkę (śmiech). Ale żeby wykorzystać umiejętności, np. w ostatnich 10 minutach meczu, trzeba być perfekcyjnie przygotowanym. Jedenastu Lance'ów Armstrongów nie da rady ludziom, którzy zawodowo grają w piłkę. Choćby biegali non stop po całym boisku, nie wiedzieliby jak kopnąć piłkę, jak się ustawić, etc.

Skoro mówi pan o Armstrongu, 38-latek może mieć taką wytrzymałość bez wspomagania?

- Mówimy o fenomenie, niesamowitych predyspozycjach genetycznych popartych ciężką i systematyczną pracą. Jeśli to zejdzie się w jednym ciele, można w jego wieku wygrywać Tour de France.

W jakim stopniu sportowcom może pomóc farmakologia? Ta dozwolona oczywiście.

- Zawodnik przygotowujący się motorycznie może o 80 procent poprawić parametry dzięki odpowiedniemu odżywianiu i suplementacji. Odżywki, nawodnienie i izotoniki mają niebagatelny wpływ.

Nie mówimy o popularnych wśród polskich piłkarzy napojach energetycznych, np. Red Bullu?

- Nie, one nie pomagają.

Podsumowując, ile czasu potrzeba, by polska reprezentacja dorównywała motorycznie najlepszym?

- Z młodymi o niezłym przygotowaniu piłkarskim, zdrowymi, dobrze się odżywiającymi i odpowiednio odpoczywającymi jestem w stanie podnieść ich motorykę w ciągu czterech-sześciu tygodni i zmiana ta będzie widoczna gołym okiem.

Pan?

- Czemu nie.

Paul Robbins

Jest trenerem przygotowania motorycznego i siłowego, absolwentem Uniwersytetu Stanowego w Pensylwanii. Od 1999 roku współpracuje z jednym z najlepszych ośrodków przygotowania motorycznego na świecie Athletes Performance w Arizonie. Współpracuje z klubami NBA (Phoenix Suns, Miami Heat), NFL oraz piłkarskiej Bundesligi (m.in. Borrusia Dortmund) i Premiership (Everton). Do Europy sprowadził go Jurgen Klinsmann, z którym pracował w reprezentacji Niemiec.

Źródło: Gazeta Wyborcza
Posted by: forty

Re: do poczytania - 21/12/2009 17:08

Wielki związek małych ludzi

W sobotę PZPN obchodził 90. rocznicę urodzin, a w niedzielę większość uczestników uroczystości spotkała się na zjeździe.

W sobotę działacze wznosili wspólnie toasty, a w niedzielę skakali sobie do oczu. Nie znam szczegółów jubileuszowego spotkania, ponieważ dziennikarzy na nie nie wpuszczono. Takiego przypadku jeszcze w historii PZPN nie było. Dziesięć lat temu związek przyznał mi medal z okazji 80. rocznicy powstania, a teraz mnie nie zaprosił. Zdaniem obecnych władz media są wrogiem polskiego futbolu, co z upodobaniem przypomina wiceprezes Antoni Piechniczek.

Kiedyś Piechniczek, Grzegorz Lato, Zbigniew Boniek czy Lesław Ćmikiewicz tworzyli jedną drużynę. Dziś Piechniczek gra z Latą przeciw Bońkowi, którego zapraszano na zjazd w takiej formie, żeby się obraził i nie przyjechał. Zaproszenia nie przyjął też Ćmikiewicz, prezes Stowarzyszenia Orły Górskiego. Nie przyjął, w proteście przeciw wszelkim nieprawidłowościom, do jakich dochodzi w dzisiejszym PZPN, kierowanym przez kolegę Ćmikiewicza z boiska Grzegorza Latę.
A jednocześnie inni wielcy piłkarze Zygmunt Anczok i Adam Musiał przyjmowali na zjazdowej estradzie godność członka honorowego, najwyższą w PZPN. Nie odmówili, chociaż powinni, widząc jak małym i niegodnym szacunku działaczom przyznano to samo odznaczenie, które przez to dewaluuje się tak samo jak cały związek.

Dziś PZPN jest znakomicie okopaną twierdzą, gdzie płaci się wysokie pensje i premie, załatwia się pracę swoim, a nawet wchodzi w alianse z kibicami-chuliganami, licząc na to, że to oni spacyfikują prawdziwych kibiców krytykujących związek.
A przecież przez 90 lat istnienia PZPN rzadko musieliśmy się za związek wstydzić. Jesteśmy w takim właśnie okresie i młodzi kibice nie wiedzą, a starsi mogą nie pamiętać, że kiedyś PZPN to brzmiało dumnie. Niezależnie od tego, czy pracował w okresie pionierskim, po powstaniu w 1919 roku, w Drugiej Rzeczypospolitej, PRL czy po roku 1989. Zależy to nie od czasów, tylko od ludzi.

Próba sił na zjeździe, choć jeszcze przegrana przez słabo zorganizowanych i niemających lidera opozycjonistów, pokazuje jednak, że kiedyś nawet ten beton może pęknąć.
S.Szczepłek
Posted by: forty

Re: do poczytania - 22/12/2009 14:49

John Terry, pomnik dumy i głupoty



Wielki piłkarz i mały człowiek właśnie wywołał w Anglii kolejny skandal - oprowadzał za pieniądze po ośrodku treningowym Chelsea

Tylko wiecie, dyskretnie, bo jak klub się dowie. Byłoby trochę... - mówi John Terry do trzech biznesmenów siedzących z nim przy stole. Rozmawiają w kantynie ośrodka treningowego Chelsea w Cobham pod Londynem. Niedaleko siedzi trener Carlo Ancelotti. Jest tak głośno, że ledwo słychać rozmowę. Na stole leży skórzana torebka, a w niej upchnięte 10 tysięcy funtów od wspomnianej trójki. Tyle zapłacili za wycieczkę z Terrym po ośrodku w Cobham.
Piłkarz zapewnia ich, że z tych pieniędzy 8 tysięcy wpłaci na charytatywną fundację &#8222;Make a Wish". A 2 tysiące weźmie "za fatygę" siedzący z nimi przy stoliku pośrednik, Tony Bruce. Dla Johna: przyjaciel na którym można polegać. Dla większości tych, którzy go znają: drobny cwaniaczek i konik, handlujący biletami, które dają mu piłkarze.

Rozmowa miała miejsce kilka dni temu, a trójka zwiedzających, których Terry miał za biznesmenów, to dziennikarze "News of the World". Dostali sygnał, że legenda i kapitan Chelsea, po ostatniej podwyżce dostający 160 tysięcy funtów tygodniowo, dorabia na boku, oprowadzając bogatych chętnych po ośrodku w Cobham. Klub niczego nie podejrzewał, gości Terry'ego brał za jego rodzinę, albo uczestników akcji charytatywnych. Innych osób postronnych się tu nie wpuszcza. Dziennikarze mogą wejść tylko jeśli akredytują się 48 godzin wcześniej.
Ci z "News of the World" weszli z Terrym, spędzili w ośrodku dwie godziny, nagrali rozmowy z ukrytej kamery i opublikowali w ostatni weekend. John - płatny przewodnik okazuje się nawet solidniejszy i bardziej ofiarny niż John - najtwardszy obrońca Anglii i jej duma. Błagając o dyskrecję i zastrzegając, że w przypadku wsypy on do niczego się nie przyzna, a całą winę weźmie na siebie Tony Bruce, kapitan Chelsea i reprezentacji daje z siebie wszystko. Zaprasza gości na śniadanie, na oglądanie treningu, na obiad we wspomnianej kantynie, opowiada o taktyce na niedzielny mecz z West Ham (remis 1: 1, kolejna w ostatnich tygodniach strata punktów przez Chelsea).
Zabiera ich też na krótkie zwiedzanie ośrodka. Mijają Michaela Ballacka i Didiera Drogbę siedzących w jacuzzi, Petra Cecha grającego w pingponga, roznegliżowanego Joe Cole'a na stole do masażu. Wszystko na sprzedaż, John mówi, że w kolejnych tygodniach oprowadzi jeszcze kilka takich wycieczek. Za Cobham bierze 10 tysięcy. Za wejście na stadion Stamford Bridge 5 tysięcy, bo tam łatwiej przejść z nieznajomymi.
Teraz ten cennik jest już raczej nieaktualny. Wprawdzie Chelsea w wydanym oświadczeniu wzięła stronę piłkarza - londyńczyka i jedynego wychowanka w pierwszym składzie - a rewelacje "News of the World" bagatelizuje. Ale w tym samym oświadczeniu klub pisze, że zmieni swoje procedury bezpieczeństwa, co oznacza, że kapitana jednak czekają kłopot

Nie pierwsze w karierze i nieostatnie
. Życie Terry&#8217;ego to ciągły slalom między sukcesami i skandalami. Raz w kłopoty wpędza się sam John, innym razem na dno ciągną go rodzina albo koledzy. Wielkie dni na boisku mieszają się z upokorzeniem w mediach.
Cały rok 2009 minął na takiej huśtawce. Na boisku: dowodzona przez Terry'ego Chelsea prowadzi w Premiership, wygrywa z Manchesterem po bramce Johna. Reprezentacja w świetnym stylu awansuje do mundialu w RPA. Terry trzeci raz w ostatnich pięciu latach dostaje nagrodę UEFA dla najlepszego obrońcy.
Poza boiskiem: w kwietniu matka Johna i jego teściowa zostają aresztowane za kradzież ubrań i jedzenia w Tesco i Marks & Spencer. W dniu wspomnianego meczu z Manchesterem jeden z tabloidów opisuje, jak ojciec Terry'ego handluje kokainą w barze w Essex. Co kilka miesięcy gazety zajmują się szczegółami małżeńskich zdrad piłkarza wybranego "Ojcem Roku" w Anglii w 2008. A teraz jeszcze skandal w Cobham, nauczka za chciwość.
Jeśli Terry kiedyś jeszcze zechce być przewodnikiem, to pewnie tylko w autobiografii: oprowadzi po piekle futbolu.

P.Wilkowicz
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 25/12/2009 19:11

Sposób na dobre sędziowanie - zapytaj piłkarza, jak było. To już się sprawdza!

Rafał Stec na blogu dzieli się z czytelnikami pomysłem, jak poradzić sobie z ewidentnymi oszustwami na boisku. Chodzi o to "by arbitrzy w razie wątpliwości mieli obowiązek pytać graczy, czy ci popełnili przestępstw" - pisze dziennikarz Gazety Wyborczej i Sport.pl

Po głośnym szachrajstwie Thierry'ego Henry'ego, który przywiódł Francję do sukcesu w barażu o mundial dwoma subtelnymi dotknięciami piłki ręką, pewien polski sędzia dzielił się ze mną pomysłem, by arbitrzy w razie wątpliwości mieli obowiązek pytać graczy, czy ci popełnili przestępstwo. I delikwent, który skłamie - ewidentnie, detale trzeba by dopracować - byłby srogo karany, np. dyskwalifikacją. Im bezczelniej by oszukał, tym więcej czasu dostawałby na wędrówkę po samym sobie w poszukiwaniu wyrzutów sumienia.

Sędzia Philippe Malige tak właśnie postąpił. W środowym meczu ligi francuskiej Olympique Marsylia - Auxerre najpierw pokazał czerwoną kartkę Bakariemu Kone, którego podejrzewał o uderzenie łokciem Valtera Birsy. Zreflektował się jednak, z gwałtownych protestów gospodarzy wywnioskował, że mógł się pomylić, podszedł do słoweńskiego piłkarza i zapytał, jak było.

Upływała 34. minuta, utrzymywało się 0:0. Czerwona kartka mogła przesądzić o wyniku, marsylczyków dopadł tego wieczora pech, już wcześniej z boiska zeszli ich dwaj powaleni kontuzjami gracze.

Mimo to Valter Birsa - inauguracyjnego gola w reprezentacji strzelił niedawno Polsce - wyjaśnił arbitrowi, że rywal nie wymierzał mu w gniewie sprawiedliwości, lecz nań spadał i jego gesty były przypadkowe.

Sędzia zmienił decyzję. Nie wyrzucił marsylskiego napastnika z boiska, po meczu "po dziesięciokroć" dziękował Słoweńcowi.
Posted by: Cool1921

Re: do poczytania - 29/12/2009 08:44

http://www.dziennik.pl/swiat/article514158/Ksiadz_wygral_100_tysiecy_dolarow_w_pokera.html#reqRss

U nas by go ustawa hazardowa objęła wink
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 07/01/2010 19:14

07:30, 07.01.2010 /"Dziennik Gazeta Prawna"
Unia bierze się za naszą ustawę hazardową
WICESZEF KOMISJI EUROPEJSKIEJ ZANIEPOKOJONY

Fot. EC
Guenter Verheugen popsuje humor polskiemu rządowi?
Wiceszef Komisji Europejskiej Guenter Verheugen polecił podwładnym, by sprawdzili, jak w Polsce uchwalano ustawę hazardową i czy nie narusza ona unijnych przepisów. W liście do Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych Verheugen napisał, że do tej pory KE nie dostała polskich przepisów. Jeżeli okaże się, że ustawa wymagała notyfikacji, rządowy plan walki z hazardem może lec w gruzach.
Do korespondencji wiceszefa Komisji Europejskiej z Izbą Gospodarczą Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych dotarł "Dziennik Gazeta Prawna". Dlaczego Do Brukseli po odsiecz dla jednorękich bandytów


Izba protestuje i skarży się do Donalda Tuska na ministra gospodarki Waldemara Pawlaka, bo zdaniem producentów i operatorów zaniechał on wykonania spoczywającego na nim obowiązku notyfikacji projektu ustawy hazardowej, czyli powiadomienia KE o zamiarze wprowadzenia nowych rozwiązań technicznych w tej branży. Teraz argumenty Izby spotkały się ze zrozumieniem u samego wiceszefa Komisji Europejskiej Guentera Verheugena. - Komisja może wystąpić przeciwko ministrowi i polskiemu rządowi - pisze Jednoręki bandyta kończy młodzieńczą naiwność PO


Notyfikacja potrzebna, czy nie?

O co chodzi w całym sporze? Izba argumentuje, że ustawa powinna być notyfikowana, bo zawiera nowe definicje gier hazardowych, a także nowelizuje przepisy w innych ustawach. Ministerstwo gospodarki sprawę widzi jednak inaczej. - Ustawa hazardowa została podzielona na dwie części - ogólną i zawierającą przepisy techniczne. Uchwalona przez parlament ustawa zawiera przepisy ogólne. Część zawierająca przepisy techniczne ma być notyfikowana - tłumaczy "DzGP" Zbigniew Kajdanowicz, naczelnik wydziału prasowego ministerstwa.

Izba swoje wątpliwości zgłosiła do Komisji Europejskiej jeszcze w listopadzie. Niedawno otrzymała odpowiedź Verheugena. - Nasze służby zostały już poinformowane o tym, że władze polskie przygotowują obecnie przepisy dotyczące Lżejsza cenzura internetu

Internet do cenzury - takie było założenie nowelizacji ustawy hazardowej... czytaj więcej &#187;
hazardu. Lżejsza cenzura internetu

Internet do cenzury - takie było założenie nowelizacji ustawy hazardowej... czytaj więcej &#187;W związku z tym, nasze służby skontaktowały się z polskimi władzami
odpowiedzialnymi za przeprowadzenie procedur notyfikacji na podstawie dyrektywy, by przypomnieć, iż zgodnie z tą dyrektywą projekt przepisów prawnych należy zgłosić Komisji - napisał wiceszef KE.

Verheugen podkreślił też, że Komisja nadal nie dostała tekstu polskiej ustawy. Jeżeli unijni urzędnicy uznają, że ustawa hazardowa wymagała notyfikacji, to do czasu przeprowadzenia tej procedury jej działanie zostanie zawieszone, a przepisy ustawy będą niewiążące. - W swoim następnym kroku KE może zlecić kontrolę zgodności zapisów ustawy z prawem unijnym - przestrzega "Dziennik Gazeta Prawna".

to by były jaja laugh
Posted by: forty

Re: do poczytania - 12/01/2010 05:21

Eurosportowe okulary


Druga sobota stycznia z perspektywy polskiego Eurosportu przypominała sądny dzień. W programie weekendu znalazło się kilka bezpośrednich, a dla nas akurat pasjonujących relacji ze sportów zimowych.

Kiedy przeciągnął się poranny belgijski finał turnieju WTA w Brisbane Kim Clijsters - Justine Henin, a potem popołudniowy finał ATP w Dausze, gdzie Rosjanin Nikołaj Dawidienko grał z Hiszpanem Rafaelem Nadalem, dzwoniły naraz wszystkie telefony, zatkała się poczta elektroniczna. Każdy kolejny gem oddalał bowiem szansę ujrzenia w akcji Justyny Kowalczyk i Adama Małysza.
Polscy kibice zapomnieli, że Eurosport jest telewizją ponadgraniczną, która kojarzy interesy wielu krajów, a preferencje programowe ustawia, patrząc na słupki oglądalności konkretnych dyscyplin. Paryska centrala wie doskonale, jak chętnie oglądane są w Polsce relacje ze skoków i biegów narciarskich, ale jeszcze lepiej zna średnią oglądalność w Europie dobrego meczu tenisowego. A tak się złożyło, że w minioną sobotę Eurosport miał do zaoferowania dwa szlagierowe widowiska.
Poziomem, dramaturgią i tempem zachwycił pojedynek pań. Niemal trzygodzinny spektakl z udziałem Belgijek wart był dodatkowych antenowych minut, bo przywracał patrzącym wiarę w panie z rakietami i fantastycznie reklamował zbliżający się Australian Open. To samo można powiedzieć o meczu męskim. Ten pasjonujący maraton był z kolei sygnałem, że być może skończył się u panów czas dominacji pomnikowych postaci i w wielkich turniejach obecnego sezonu trzeba będzie oklaskiwać innych bohaterów.
W minionym tygodniu miało też w Eurosporcie miejsce inne zdarzenie dla nas niemal historyczne - pierwszy zaplanowany i przekazany od pierwszej do ostatniej piłki mecz z udziałem polskiego tenisisty Łukasza Kubota (kiedyś fragmentarycznie uchwycono go w relacji z Wiednia). Polaka tylko dwie wygrane piłki dzieliły od sensacyjnego półfinału z Rafaelem Nadalem.
Czasem zamiast denerwować się i złorzeczyć, warto spojrzeć na wydarzenia przez eurosportowe okulary. Każdy, kto miał dość wyobraźni, by to uczynić, dostrzegł z łatwością, że tenis miał w ubiegłym tygodniu prawo wygrać z zimą, nawet polską zimą.

K.Stopa
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 13/01/2010 07:10

tępaki z rzadu wypocili nowelizację puke

http://www.e-play.pl/file/projekt__04_01_10r__na_rm%5B1%5D.pdf
Posted by: Szewa

Re: do poczytania - 13/01/2010 07:22

Originally Posted By: AGASSI
tępaki z rzadu wypocili nowelizację puke

http://www.e-play.pl/file/projekt__04_01_10r__na_rm%5B1%5D.pdf

Ciekawe czy jeszcze ktokolwiek ma wątpliwości co do intencji POjebów puke
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 13/01/2010 07:32

no może Pawlak wink
i Komisja Europejska,która takie projekty wypierdzielała do kosza jak chocby duński czy belgijski stop
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 13/01/2010 07:39

pamiętam też pismo Kapicy w którym pisał,że koniecznie trzeba wywalić e-hazard z tej ustawy bo notyfikacja w KE opóźnie wejście w życie przepisów o cały rok........zawsze coś wink

"Kapica mówił premierowi, że dużą liczbę uwag z resortu gospodarki można było uznać za "chęć przedłużenia procesu legislacyjnego". Dodał, że na ostatnim etapie prac resort ten zgłosił uwagę, że projekt powinien podlegać notyfikacji Komisji Europejskiej. Zdaniem Kapicy, przedłużyłoby to jej wejście w życie o rok. Powiedział też, że UKIE nie wydał jednoznacznej opinii w tej sprawie."

http://podatki.gazetaprawna.pl/artykuly/357458,projekt_nowelizacji_ustawy_o_grach_i_zakladach_wzajemnych_zgodny_z_prawem_ue.html
Posted by: forty

Re: do poczytania - 13/01/2010 15:23

Firma Google postanowiła, że nie będzie współpracować z rządem Chin, dostarczając mu oprogramowania pozwalającego na cenzurowanie rezultatów dostarczanych przez wyszukiwarkę Google i poinformowała, że w ciągu najbliższych kilku tygodni będzie prowadzić rozmowy z Pekinem o tym, na jakich zasadach - jeśli w ogóle - może tam działać nieocenzurowana wersja Google.cn - napisał w oficjalnym oświadczeniu główny radca prawny firmy, David Drummond.
Oświadczenie zamieszczone na stronach internetowych firmy, zatytułowane "Nowe podejście do Chin" jest reakcją na serię cyberataków na "korporacyjną infrastrukturę" Google'a - pisze Drummond.Ataki te, "bardzo wyrafinowane i starannie wycelowane" zostały przeprowadzone z Chin i pozwoliły na "kradzież własności intelektualnej Google'a" - głosi komunikat.
Według śledztwa, które przeprowadziła firma, zaatakowane zostały również inne instytucje i spółki (ok. 20) z wielu sektorów, m.in. finansów, zaawansowanych technologii, przemysłu chemicznego, usług internetowych. "Ostrzegamy te firmy i współpracujemy właściwymi instytucjami rządu USA" - pisze Drummond.
Google informuje, że jego śledztwo wykazało, że obiektem ataków były przede wszystkim konta e-mailowe chińskich dysydentów. Cyberszpiedzy starali się też wykraść informacje z poczty elektronicznej osób mieszkających w Europie i USA, a związanych z ruchem praw człowieka w Chinach.
Drummond podkreśla w oświadczeniu, że zarząd firmy zdaje sobie sprawę, że nowe nastawienie Google'a do wymogów rządu Chin może oznaczać całkowite wycofanie się firmy z tego rynku i "że może to wywołać daleko idące konsekwencje".
rp


Pozostaje mieć nadzieję ,że z obecnym rządem RP,tez nie będą współpracować
Posted by: AdrBet

Re: do poczytania - 13/01/2010 20:58

http://bydgoszcz.gazeta.pl/bydgoszcz/1,35591,7446080,E_hazardowy_sponsor_Delekty_do_sprawdzenia.html
Posted by: mamuska26

Re: do poczytania - 14/01/2010 18:12

http://www.sports.pl/Sporty-zimowe/Bukma...6410,1,300.html
Posted by: muminek bez ogonka

Re: do poczytania - 14/01/2010 21:51

Renta inwalidzka dla De la Reda

Szach mat ze strony Realu Madryt w stosunku do Rubéna de la Reda. Klub zakomunikował piłkarzowi, że przedsięwziął kroki w celu pozyskania rentę inwalidzką. Oznacza to, iż stanowisko klubu jest następujące: zawodnik nie wróci już nigdy do gry. To kubeł zimnej głowy dla Rubéna, który zawsze wierzył, że w końcu uda mu się powrócić.

W miniony wtorek José Ángel Sánchez spotkał się z samym piłkarzem i jego agentem, Manuelem Garcíą Quilónem, w biurach Santiago Bernabéu. Na tym spotkaniu działacz Królewskich poinformował piłkarza, że prognozy i informacje na temat kontuzji z października 2008 roku są na tyle niekorzystne, że klub wystosował wniosek o uzyskanie dla zawodnika renty inwalidzkiej.

Decyzja Realu Madryt to dla De la Reda wielki cios sportowy i finansowy. Renta inwalidzka oznacza, że straci licencję na grę w lidze hiszpańskiej, a jego milionowy kontrakt zostanie zredukowany do renty, wynoszącej 1,500 euro miesięcznie. Teraz De la Red zostanie poddany badaniom przez EVI (Towarzystwo Oceniania Niepełnosprawności), aby zadecydować, czy to inwalidztwo zostało nabyte poprzez uprawiany sport czy też jest wadą wrodzoną. Jeśli potwierdzi się pierwsze przypuszczenie, piłkarz będzie otrzymywał 100% wynagrodzenia z podpisanego kontraktu, jeśli drugie, jego zarobki zostaną ograniczone do minimum.

Sam De la Red nie chce zaakceptować swojego inwalidztwa i jest gotów pójść nawet do sądu, by bronić swoich racji. Według otoczenia zawodnika, jego największym zmartwieniem jest przyszłość sportowa. Przyznanie renty oznacza w przyszłości bardzo trudny powrót do gry.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 19/01/2010 18:29

"Ciekawe rozwiązanie dotyczy gier hazardowych. Wszystkie gry świadczone za pośrednictwem internetu będą podlegać prawu polskiemu. Wystarczy, że uczestnik będzie grał na terytorium Polski. Siedziba usługodawcy nie ma znaczenia.
- Prawu polskiemu podlegają strony internetowe będące w dowolnym języku - komentuje Piotr Jaworski, ekspert prawnogospodarczy Krajowej Izby Gospodarczej.
Polskie organy będą mogły zatem ścigać wszystkich zagranicznych usługodawców, którzy nie mają polskiego zezwolenia na działalnośc hazardową.
"


http://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/390994,blokowanie_stron_www_niezgodne_z_konstytucja.html
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 19/01/2010 18:51

forty.........do działu Śmieszne z tym gównem wink
Posted by: forty

Re: do poczytania - 19/01/2010 18:52

Originally Posted By: AGASSI
forty.........do działu Śmieszne z tym gównem wink


faktycznie,mamy taki dział,zapomniałem grin
Posted by: kazmir

Re: do poczytania - 20/01/2010 00:22

Rząd przyjął projekt:
Nie będzie hazardu w internecie

Rząd przyjął projekt nowelizacji ustawy o grach hazardowych. Nowe przepisy zakładają całkowity zakaz organizowania gier przez internet. Zakazane ma być również uczestniczenie w grach urządzanych w sieci. W internecie dozwolone będzie tylko urządzanie zakładów wzajemnych, ale pod warunkiem uzyskania zezwolenia wydanego przez ministra finansów.
Projekt zakłada utworzenie Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych, który będzie zawierał elektroniczne adresy umożliwiające identyfikację stron internetowych z treściami szkodliwymi społecznie.

Chodzi m.in.: o pornografię dziecięcą, treści tworzone w celu dokonania kradzieży i oszustw finansowych, a także o witryny umożliwiające organizowanie gier hazardowych bez zezwolenia. Przedsiębiorca telekomunikacyjny będzie musiał zablokować taką stronę w ciągu 6 godzin od udostępnienia mu danych z rejestru.

I o co tu chodzi???
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 20/01/2010 00:36

chodzi o to,że teraz tym gównem zajmie się Sejm,potem Senat,potem musi to podpisać Prezydent i dopiero wtedygdzieś tak za 2 miechy pojdzie do notyfikacj do KE.wróci po okolo 3 miechach z opinią negatywną i chlopaki będą pisac od nowa......aż do skutku laugh
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 18/02/2010 08:04

http://www.right2bet.net/community/blog/...eralization.php

nawet w Portugalii zajarzyli,że dali dupy z Santa Casa grin
Posted by: SJS

Re: do poczytania - 18/02/2010 22:03

A w skrócie na nasz język o co tam chodzi w tej Portugalii?.
Posted by: bohem

Re: do poczytania - 20/02/2010 23:30

W Portugalii zorientowali się, że nie mogą zakazać grania online i chcą to zalegalizować.
A tymczasem w Polsce mamy nowy projekt ustawy hazardowej...
http://www.mf.gov.pl/dokument.php?const=6&dzial=640&id=202796&typ=news
a w nim
"2. Zakazane jest uczestniczenie w grach hazardowych urządzanych przez sieć Internet."
To znaczy, że nie tylko że nie obstawię, ale nie zagram w pokera, ale też nie pogram w FIFA10...
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 21/02/2010 00:09

Originally Posted By: bohem

To znaczy, że nie tylko że nie obstawię, ale nie zagram w pokera, ale też nie pogram w FIFA10...


nie rozumiem dlaczego ? Fifa to nie gra uznawana za hazardową, czy coś się zmieniło ?
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 21/02/2010 00:22

Originally Posted By: bohem
W Portugalii zorientowali się, że nie mogą zakazać grania online i chcą to zalegalizować.
A tymczasem w Polsce mamy nowy projekt ustawy hazardowej...
http://www.mf.gov.pl/dokument.php?const=6&dzial=640&id=202796&typ=news
a w nim
"2. Zakazane jest uczestniczenie w grach hazardowych urządzanych przez sieć Internet."
To znaczy, że nie tylko że nie obstawię, ale nie zagram w pokera, ale też nie pogram w FIFA10...


pomyśl,że w Portugali tez wpierw poszli w stronę delegalizacji e-hazardu a to ostatnio moda w UE by przed legalizacją trochę postraszyć,pewnie tylko po to by ukroic dla Siebie większy kawałek tortu.........puenta jest banalnie prosta:
u Nas skończy się tak samo grin
Posted by: bohem

Re: do poczytania - 21/02/2010 00:32

fifa nie jest grą hazardową, jeżeli nie grasz w nią przez internet, a tylko sam ze sobą.

bo według ustawy hazardowej, tej obowiązującej:
3. Grami na automatach są gry na urządzeniach mechanicznych, elektromechanicznych lub elektronicznych, w tym komputerowych, o wygrane pieniężne lub rzeczowe, w których gra zawiera element losowości.

biorąc ten genialny zapis i ten, który pojawia się w nowelizacji, powoduje, że jak będę grał w dowolną grę komputerową (w tym FIFA) przez internet, to złamię prawo. bo wygraną rzeczową jest również 'wygrana dająca możliwość dalszego uczestnictwa w grze'.
Posted by: Mindman

Re: do poczytania - 21/02/2010 00:56

Kwestia interpretacji przepisu.

Nie sądzę, żeby takie było jego ratio legis, więc raczej nie będzie on obejmował grania przykładowo w Fifę.
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 21/02/2010 01:31

@bohem - ogromna nadinterpretacja z Twojej strony moim zdaniem smile chociaż gdybyś tylko założył się z kolegą o 1 grosz czy o krówkę byś miał zapewne rację.
Posted by: Maldini$$

Re: do poczytania - 21/02/2010 01:54

Nadinterpretacja przepisów w naszym kraju? Powiedźcie to temu piekarzowi co oddawał chleb dla bezdomnych.
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 21/02/2010 05:00

Originally Posted By: Bankier$
Nadinterpretacja przepisów w naszym kraju? Powiedźcie to temu piekarzowi co oddawał chleb dla bezdomnych.


Bankier podałeś zły przykład, gdyż w jego przypadku zgodnie z przepisami musiał zapłacić podatek, tam nie było żadnej nadinterpretacji, co nie zmienia faktu, że powinni mu to umorzyć ze względu na niską szkodliwość czynu. heh szkodliwość.. crazy
Posted by: bohem

Re: do poczytania - 22/02/2010 15:47

to może ten przykład Wam się bardziej spodoba.

Fakt: Facebook jest po polsku.

zgodnie z nowelizacją:
&#8222;Art. 3aa. Świadczenie usług drogą elektroniczną w zakresie gier hazardowych podlega prawu polskiemu, w przypadku gdy gra hazardowa jest urządzana na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej lub usługobiorca uczestniczy na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej w grze hazardowej, lub usługa jest kierowana do
usługobiorców na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, w szczególności dostępne jest korzystanie z niej w języku polskim lub jest reklamowana na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.&#8221;.

a ponieważ na Facebooku są gry hazardowe, takie jak poker (chociaż FarmVille też pod tę ustawę można podciągnąć), to... będzie śmiesznie.
Posted by: bohem

Re: do poczytania - 22/02/2010 16:01

Originally Posted By: Baqu
@bohem - ogromna nadinterpretacja z Twojej strony moim zdaniem smile chociaż gdybyś tylko założył się z kolegą o 1 grosz czy o krówkę byś miał zapewne rację.


nadinterpretacja? pewnie żaden celnik nie będzie chciał ścigać graczy, ale faktem jest, że w nową FIFĘ już nie pograsz legalnie ;-)
http://fifa.easports.com/plPL/news.action?id=news_ultimate
"Następne karty może licytować na aukcjach za wirtualne monety. Można zdobyć je np. wygrywając turnieje online."
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 22/02/2010 17:57

Originally Posted By: bohem
Originally Posted By: Baqu
@bohem - ogromna nadinterpretacja z Twojej strony moim zdaniem smile chociaż gdybyś tylko założył się z kolegą o 1 grosz czy o krówkę byś miał zapewne rację.


nadinterpretacja? pewnie żaden celnik nie będzie chciał ścigać graczy, ale faktem jest, że w nową FIFĘ już nie pograsz legalnie ;-)
http://fifa.easports.com/plPL/news.action?id=news_ultimate
"Następne karty może licytować na aukcjach za wirtualne monety. Można zdobyć je np. wygrywając turnieje online."


faktem jest,że siejesz niepotrzebny zamęt i lamentujesz nad projektem ustawy,ktory w dodatku już dawno wszyscy przewałkowaliśmy.......i czekamy tylko na KE grin
ps. do poczytania polecam Ci serwis internetowy vagla.pl smile
Posted by: bohem

Re: do poczytania - 22/02/2010 19:10

widzę, że muszę przypis do swoich wpisów zrobić.
miały być ironiczne, a nie lamentowe. pokazanie, że trzymając się literalnie tego, co będzie w ustawie, FIFA i Facebook będą nielegalne, miało pokazać, co to jest za gniot prawny.

a przewałkowaliśmy to ustawę i poprzednią wersję nowelizacji. z tej się jeszcze nie śmialiśmy, bo pojawiła się w ubiegłym tygodniu.
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 22/02/2010 19:49

Originally Posted By: bohem
widzę, że muszę przypis do swoich wpisów zrobić.
miały być ironiczne, a nie lamentowe. pokazanie, że trzymając się literalnie tego, co będzie w ustawie, FIFA i Facebook będą nielegalne, miało pokazać, co to jest za gniot prawny.

a przewałkowaliśmy to ustawę i poprzednią wersję nowelizacji. z tej się jeszcze nie śmialiśmy, bo pojawiła się w ubiegłym tygodniu.


dla ścisłości to wałkujemy to już od 19 stycznia 2010 czyli od dnia przyjęcia nowelizacji przez rząd grin
a w zeszłym tygodniu była tylko kosmetyka czytaj wywalenie Rejestru laugh
ps. śmiejemy się z tego już ładnych kilka lat tongue
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 22/02/2010 20:48

Commission Question New Polish Gambling Bill For The Second Time

http://www.right2bet.net/community/blog/...second-time.php

Czy Boniemu już robi się ciepło ?
laugh
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 22/02/2010 22:24

a niektórzy tak psioczą na UE... zła UE zła... a teraz okazuje się, że broni ich interesów... smirk
Posted by: mercyfulek new

Re: do poczytania - 23/02/2010 17:17

http://www.tvn24.pl/-1,1644582,0,1,prawnicy-miazdza-ustawe-hazardowa,wiadomosc.html
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 23/02/2010 22:48

Bułgarski raj hazardzistów

W Bułgarii, uważanej za oazę hazardzistów z całej południowo-wschodniej Europy, trwa dyskusja, czy nie powinno się ukrócić tego przemysłu

Liberalne ustawodawstwo, 21 kasyn, 35 sal bingo i 993 sale gier losowych, 80 tys. miejsc pracy i wpływy do budżetu rzędu 58 mln euro rocznie, a do tego stale rosnąca liczba klientów i tłumy spragnionych grania gości z sąsiednich krajów - oto hazardowy krajobraz Bułgarii.

Kontrowersje zaczęły się kilka miesięcy temu, kiedy przed sądem stanął ojciec, który w gry losowe przegrał pieniądze zebrane w ramach akcji charytatywnej na leczenie swej ciężko chorej córki. Lekarze orzekli wtedy, że mężczyzna jest silnie uzależniony od hazardu.

Od tego czasu coraz częściej padają propozycje ograniczenia hazardowego rozpasania. - Czy najbiedniejszy kraj w Europie może sobie pozwolić na najbardziej liberalną politykę w dziedzinie hazardu? - pytał w parlamencie były premier Iwan Kostow, szef centroprawicowej partii Demokraci na rzecz Silnej Bułgarii.

Zaostrzenie regulującego hazard prawa zapowiedział też wicepremier i minister finansów Simeon Diankow. - Chcę, żeby hazard zniknął z dzielnic dużych miast. Tę działalność należy tak uregulować, żeby młodzież nie miała do niej dostępu - oświadczył w parlamencie.

Na razie rząd nie wyszedł poza zapowiedzi. Mnożą się za to apele przedstawicieli hazardowego biznesu o dalszy rozwój branży. Argumentują, że to dobry sposób na walkę z kryzysem gospodarczym i ożywienie turystyki.

Rzeczywiście, wśród sąsiadów Bułgaria od lat cieszy się opinią hazardowego raju. Do bułgarskich kasyn tłumnie ściągają miłośnicy gier z Turcji, gdzie hazard jest zakazany, czy z Grecji, gdzie jest mocno ograniczony. Nie brakuje gości z Izraela i krajów arabskich. Chętnie przyjeżdżają hazardziści z Rosji, szczególnie po zeszłorocznych zmianach w tamtejszym prawie i faktycznym wyrzuceniu hazardu z dużych miast.

Nic dziwnego, że na odbywających się właśnie w Stambule międzynarodowych targach turystycznych Bułgarzy reklamują swój kraj jako "kierunek hazardowy".

Według króla hazardu i uważanego za najbogatszego Bułgara Wasila Bożkowa ograniczenia w przemyśle hazardowym w czasie kryzysu byłyby biznesowym ludobójstwem.

Źródło: Gazeta Wyborcza
Posted by: micha$

Re: do poczytania - 24/02/2010 18:50

Originally Posted By: Baqu
Originally Posted By: Bankier$
Nadinterpretacja przepisów w naszym kraju? Powiedźcie to temu piekarzowi co oddawał chleb dla bezdomnych.


Bankier podałeś zły przykład, gdyż w jego przypadku zgodnie z przepisami musiał zapłacić podatek, tam nie było żadnej nadinterpretacji, co nie zmienia faktu, że powinni mu to umorzyć ze względu na niską szkodliwość czynu. heh szkodliwość.. crazy

Jasne, zwłaszcza, że niezapłacony podatek od chleba stanowił tylko 6 czy 8 procent całego zadłużenia wobec US za ukrywanie dochodów... Także Pan Piekarz oprócz rozdawania chleba również kręcił na boku, więc nie rozumiem dlaczego umarzać.
Posted by: Farciarz

Re: do poczytania - 24/02/2010 19:07

Dokładnie 6 %, wczoraj o tym czytałem.
A facet po prostu niezłe lody kręcił i zasłaniał się działalnością charytatywną ...
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 24/02/2010 21:30

wow, a to ja o tym nie wiedzialem, gdzie o tym czytaliscie ?
Posted by: Wojtas_

Re: do poczytania - 25/02/2010 00:41

Podacie jakis link do tego artykułu o "wałkach Piekarza"?
Posted by: u

Re: do poczytania - 25/02/2010 01:23

Owy piekarz już dawno splajtował. W sumie to on chyba biznes po ojcu przejął. Bo piekarnia była od zawsze, a już dłuższy okres czasu nie funkcjonuje.
Posted by: Robertj

Re: do poczytania - 25/02/2010 01:51

Fiskus oskarża: piekarz z Legnicy oszukiwał
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,36743,4888512.html

Nie wiem, czy o ten przypadek chodzi.
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 25/02/2010 03:53

Na meczu Prokomu brak dzis banerów Sportingbet shocked
Posted by: Solmyr

Re: do poczytania - 25/02/2010 04:35

List otwarty EGBA do polskiego rządu

http://www.e-play.pl/index.php?action=page&view=26&id=20627&page=1
Posted by: u

Re: do poczytania - 25/02/2010 05:26

Originally Posted By: Robertj
Fiskus oskarża: piekarz z Legnicy oszukiwał
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,36743,4888512.html

Nie wiem, czy o ten przypadek chodzi.


Właśnie o tym piekarzu rozmawiamy.
Posted by: Randall

Re: do poczytania - 25/02/2010 05:52

Zaniżanie dochodów to powszechna praktyka.Załatwianie lewych faktur, podciąganie pod koszty różnych pierdół.Ludzie różnymi sposobami unikają płacenia podatków tongue
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 25/02/2010 21:35

http://www.mf.gov.pl/_files_/bip/bip_pro...ef57336909f0741

chory Kaplica czuje ogromny ból po stracie swojego dziecka czytaj Rejestru Usług i Stron Zakazanych i błaga Boniego o alternatywne rozwiazania .........jak Go czytam to tylko jedno się nasuwa.....chory psychol puke
Posted by: forty

Re: do poczytania - 25/02/2010 22:00

Originally Posted By: AGASSI
http://www.mf.gov.pl/_files_/bip/bip_pro...ef57336909f0741

chory Kaplica czuje ogromny ból po stracie swojego dziecka czytaj Rejestru Usług i Stron Zakazanych i błaga Boniego o alternatywne rozwiazania .........jak Go czytam to tylko jedno się nasuwa.....chory psychol puke


Kuzwa,to jest psychol,chory gość,"ludzie ratunku,niemcy biją"
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 26/02/2010 01:20

http://www.e-play.pl/index.php?action=page&view=2&id=20632&page=1

2010-02-25
Guenter Verheugen o obowiązku notyfikacji.........
w skrócie : nic nie mogę odpowiedzieć bo polski rząd ni ch.uja nie chce przesłać ustawy z listopada laugh
czyżby mieli mokre gacie grin

ps. jedno ewidentnie wynika z tego listu......Ministerstwo Finansów kłamie bo nie przesłało do notyfikacji nowelizacji jedynie informacje o jej przygotowywaniu.

BTW
http://www.e-play.pl/index.php?action=page&view=26&id=20629&page=1
to dla tych co wierzyli w Kaczyńskiego a to też zwykly kłamca puke
Posted by: SJS

Re: do poczytania - 26/02/2010 01:50

Jeżeli Kaczyński by tego nie zaskarżył może to zrobić zwykły obywatel?.
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 26/02/2010 02:07

Originally Posted By: SJS
Jeżeli Kaczyński by tego nie zaskarżył może to zrobić zwykły obywatel?.


http://www.trybunal.gov.pl/Skarga/skarga.htm

1. Prawo do wystąpienia ze skargą konstytucyjną, zgodnie z art. 79 ust. 1 Konstytucji RP z dnia 2 kwietnia 1997 r., przysługuje każdemu, czyje konstytucyjne wolności lub prawa zostały naruszone.
Posted by: Art300

Re: do poczytania - 26/02/2010 02:48

Ktoś może wie, jaka dokładnie ustawa funkcjonuje w Belgii ? Tzn jakie środki zapobiegawcze wprowadza ?

Przypomnę, że Belgia wysłała ustawę do notyfikacji w marcu 2009, dostała negatywną opinię w lipcu, którą olała. Parlament uchwalił ustawę bodajże 3 grudnia 2009.

I tak z tą notyfikacją jest. Do niczego nie jest w stanie zmusić państwa. To tylko opinia. Belgii zarzuca się, że przyjęła ustawę w momencie kiedy od lipca 2010 będzie w ogóle przez pół roku przewodniczyć Unii.
Jeśli więc notyfikacja ma jakąkolwiek wartość, to tylko jako odwlekacz w czasie o kilka miesięcy, i jako ogólna karta przetargowa wszystkich ścierających się interesów w Unii.
Polacy mogą odpuścić na przykład nie dlatego, że KE zgłosiła konkretną uwagę do ustawy hazardowej, ale np dlatego, że w tym samym czasie chce w Unii załatwić coś zupełnie innego w innej dziedzinie. A mogą też nie odpuścić.

Wracając do sedna problemu.
Lepiej jest, że wyrzucili rejestr z ustawy, ale to sprawa techniczna. Granie z terytorium RP będzie nielegalne.
Oczywiście ściganie będzie fikcją, ale przecież chyba chodzi nie o fikcję, tylko o państwo liberalne, które pozwala ludziom robić to na co mają ochotę, pobierając w zamian niewielki podatek od dochodu...

Obawiam się, że takie liberalne państwo wciąż się tylko oddala...
Posted by: SJS

Re: do poczytania - 26/02/2010 21:37

http://wiadomosci.onet.pl/2134085,11,sensacyjna_notatka_cba_chcialo_pisac_ustawe_hazardowa,item.html

Co za syf puke
Posted by: DJ SOSNA

Re: do poczytania - 26/02/2010 21:45

Centralne Biuro Antykorupcyjne chciało wprowadzić agenta do zespołu piszącego ustawę hazardową w Ministerstwie Finansów. Odkryto nowe dokumenty w sprawie działań biura pod rządami Mariusza Kamińskiego. Radio ZET dotarło do odnalezionej w CBA sensacyjnej notatki członka Zarządu Ewidencji i Administracji CBA.
Dotychczas sądzono, że CBA w czasach rządów PiS tylko monitorowało rynek hazardowy. Jak jednak ustaliło Radio ZET, urząd prowadził wokół hazardu tajną operację i planowało kolejną.

Wynika to z notatki sporządzonej 12 grudnia 2006 roku przez członka Zarządu Ewidencji i Administracji CBA. Jej autor proponuje aby wprowadzić funkcjonariusza CBA do zespołu Zyty Gilowskiej , który miał niedługo w resorcie finansów zacząć pisać ustawę hazardową.

"W ten sposób CBA mogłoby monitorować działalność internetowych firm bukmacherskich poprzez zażądanie choćby wyciągów z ich kont" - tłumaczy w dokumencie funkcjonariusz. Dodaje, że takie działSpecjalnej Operacji Wywiadowczej o kryptonimie KUPONanie pozwoliłoby zachować zainteresowanie CBA w tajemnicy, a uzyskane dokumenty przydałyby się do . To pierwszy tego rodzaju sygnał o tym, że CBA prowadziło jakieś tajne działania wokół firm bukmacherskich.

Na dokumencie jest adnotacja zastępcy naczelnika Zarządu Operacji Specjalnych, która mówi o tym, że zapoznał się z tym pismem i rekomenduje przekazanie go szefowi CBA w celu rozpatrzenia czy podjąć zaproponowane działania.

Notatka, która trafiła do sejmowej komisji śledczej wymaga wyjaśnienia.
Posted by: Goget

Re: do poczytania - 26/02/2010 21:55

Kryptonim "Kupon" laugh
Posted by: oli

Re: do poczytania - 01/03/2010 16:42

http://www.rmf24.pl/raport-aferahazardow...acac,nId,239888
Posted by: Solmyr

Re: do poczytania - 01/03/2010 18:06

Coś podobnego jak wyżej trochę więcej informacji...

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,P...mosc_prasa.html
Posted by: SJS

Re: do poczytania - 02/03/2010 00:33

http://www.dziennik.pl/polityka/article559625/Beda_milionowe_kary_za_ustawe_hazardowa_.html
Posted by: oli

Re: do poczytania - 02/03/2010 02:11

http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-polonii-warszawa-grozi-maksymalna-kara-za-reklame-hazardu,nId,239987
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 02/03/2010 23:25

Totalizator podstawił sobie nogę

Dawid Tokarz Puls Biznesu, pb.pl,02.03.2010 06:48
Czytaj komentarze (51)

Na zmianach w prawie hazardowym Totalizator mógł wiele zyskać. A jego sprzedaż spada o ponad 20 proc.! Czyżby Polacy powiedzieli: Lotto, to mi Lotto?


Nowa ustawa hazardowa drastycznie podniosła podatki dla automatów o niskich wygranych, zmiatając z rynku połowę z prawie 60 tys. maszyn. Równocześnie Totalizator Sportowy (TS) przeprowadził wielką kampanię reklamową, informująca o zmianie nazw jego gier (np. Dużego Lotka zastąpiło Lotto). Te dwa wydarzenia powinny przynieść państwowemu monopoliście nowych graczy i wzrost sprzedaży. Nie przyniosły.

Z nieoficjalnych informacji wynika, że na gry i loterie TS w styczniu 2010 r. Polacy wydali 212,7 mln zł, co oznacza że plan zarządu na ten miesiąc (293,9 mln zł) został wykonany w zaledwie 72 proc. A nasze źródła twierdzą, że i luty był kiepski. O skali załamania może świadczyć to, że zarząd TS, kierowany przez Sławomira Dudzińskiego, po raz pierwszy odmówił &#8222;PB&#8221; przekazania nie tylko wyników za styczeń i luty 2010 r., ale i &#8211; dla celów porównawczych &#8211; za te same miesiące 2009 r.
- Sprzedaż nie była na poziomie satysfakcjonującym, jednak dopiero podsumowanie całego kwartału może nam pokazać tendencje na rynku &#8211; tłumaczy Jarosław Tomaszewski z biura prasowego TS.

Wiemy jednak, że w styczniu 2008 r. sprzedaż spółki wyniosła 313,1 mln zł. A to oznacza, że dwa lata później była niższa o 32,1 proc.! Z pewnością więc spadek styczeń 2009 r. do stycznia 2010 r. grubo przekroczył 20 proc. Utrzymanie tej tendencji w całym 2010 r. dałoby TS przychody na poziomie 2,55 mld zł, o 700 mln zł niższym niż w 2009 r. i aż o 900 mln zł niż w rekordowym 2008 r.

laugh laugh hura aplauz papa
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 02/03/2010 23:27

2010-03-02
Totalizator łamał prawo?
Jak donosi Dziennik Gazeta Prawna, Totalizator Sportowy przez kilkanaście lat organizował gry, które naruszały przepisy obowiązującej do końca ubiegłego roku ustawy o grach i zakładach wzajemnych.



Zgodnie z tymi przepisami, "ogólna wartość wygranych w grze liczbowej, totalizatorze i grze bingo pieniężne nie może być niższa niż 50 proc. kwoty wpłaconych stawek". Tymczasem Multi Lotek oraz Keno miały z góry określone tabele wygranych - niezależne od tego, ile zostało zawartych zakładów, za trafione liczby wypłacano zawsze taką samą kwotę.

Nad prawidłowością gier organizowanych prze TS czuwa resort finansów. Urzędnicy przyznają jednak, że nigdy nie kontrolowali Totalizatora pod kątem wypełniania wymogów ustawy.

Sprawdzano za to "prawidłowość ustalania i wpłacania wpłat z zysku".

Jak podaje Totalizator, w ciągu 13 lat dzięki grze w Multi Lotka milionerami zostało 9 osób, a roczne wpływy z niej wynosiły ok. 900 mln zł.

tvn24

laugh laugh papa
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 02/03/2010 23:32

http://www.interplay.pl/index.php?main/temat_tygodnia//news116

"W sprawie zawartości nowej ustawy hazardowej, analitycy sugerują iż kompletny zakaz jaki zawiera nie ma uzasadnienia w prawie Europejskim i jest dysproporcjonalnie restrykcyjny w zakresie hazardu, gier i maszyn rozrywkowych. Ponadto Polska rezerwuje lukę na nieograniczone i nagłaśniane funkcjonowanie dla państwowego hazardu i zakładów wzajemnych oraz licencjonowanych kasyn. Czyż poprzez to Polska nie traci jakiegokolwiek argumentu za nowymi restrykcjami na automatach o niskich wygranych przed uzależnieniem od których chce bronić swoją populację. Ministerstwo Zdrowia sugeruje że Polacy nie cierpieli w żadnym stopniu na większą ilość uzależnień od hazardu mimo iż w kraju funkcjonowały tysiące automatów o niskich wygranych. "

laugh
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 03/03/2010 21:59

http://www.e-play.pl/index.php?action=page&view=26&id=20648&page=1

"2010-03-03
Poker sportem olimpijskim?
International Mind Sports Association ogłosiło, że zamierzają przyjąć International Federation of Poker jako członka Stowarzyszenia."
Posted by: Skiper

Re: do poczytania - 04/03/2010 02:55

Originally Posted By: AGASSI
Totalizator podstawił sobie nogę

Dawid Tokarz Puls Biznesu, pb.pl,02.03.2010 06:48
Czytaj komentarze (51)

Na zmianach w prawie hazardowym Totalizator mógł wiele zyskać. A jego sprzedaż spada o ponad 20 proc.! Czyżby Polacy powiedzieli: Lotto, to mi Lotto?

(...)
Z nieoficjalnych informacji wynika, że na gry i loterie TS w styczniu 2010 r. Polacy wydali 212,7 mln zł, co oznacza że plan zarządu na ten miesiąc (293,9 mln zł) został wykonany w zaledwie 72 proc.

<śmiechy Agassiego>


Chyba oczywiste że zmiany w prawie nie mają z tym nic wspólnego - przejechali się na podwyżce Dużego Lotka z 2 do 3zł; a DL to pewnie ich 80-90% przychodów...
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 04/03/2010 05:17

Prezydent uratuje polski futbol?

Lech Kaczyński wielkim pasjonatem futbolu nie jest. Dotkliwie
przekonali się o tym Artur Boruc nazwany przez prezydenta "Borubarem" lub nasz brazylijski rodak Roger Guerreiro, ochrzczony jako "Perejro". Brak futbolowej wiedzy może nie przeszkodzić jednak głowie państwa w podjęciu kluczowej decyzji, która - czy tego chce nasz prezydent czy nie - może pomóc w kłopotach finansowych polskim klubom piłkarskim, a tym najlepszym pozwoli zmniejszyć dystans dzielący je od piłkarskiej Europy.

Decyzją tą byłoby skierowanie ustawy hazardowej, która efektywnie ogranicza sponsoring polskiej piłki przez internetowe firmy bukmacherskie, do trybunału konstytucyjnego. Dziś wielu wybitnych konstytucjonalistów jednoznacznie wypowiada się na temat tej ustawy, wytykając jej niezgodność z konstytucją w ponad dwudziestu punktach.

Jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna", prof. Marek Chmaj był jednym z konstytucjonalistów, który przesłał do kancelarii prezydenta swoją ekspertyzę, w której wymienia 22 artykuły ustawy o grach hazardowych, które - w jego ocenie - stoją w sprzeczności z 11 zapisami konstytucji. Prof. Chmaj podważa także zasadność samego uchwalenia ustawy: "Głównym celem jej uchwalenia było zwiększenie ochrony społeczeństwa przed negatywnymi skutkami gier hazardowych. (...) W Polsce nie przeprowadzono żadnych obiektywnych badań medycznych i statystycznych na skalę całego kraju, które przyniosłyby rzeczywiste rzetelne i wiarygodne informacje dotyczące hazardu (...)". Jeśli te racje zostaną uwzględnione przez Trybunał Konstytucyjny, to ustawa o grach hazardowych przestanie obowiązywać. Zaś wszyscy ci, którzy będą się czuli poszkodowani przez jej zapisy, będą mogli domagać się od państwa odszkodowania. Dotyczy to również klubów piłkarskich, które zmuszane są do pozbycia się swoich sponsorów, a także całej pierwszej ligi piłkarskiej, której sponsorem tytularnym jest internetowa firma bukmacherska.
Odwołanie ustawy hazardowej będzie zatem zbawienne nie tylko dla polskiej piłki, ale dla całego polskiego sportu, który nadal będzie mógł być wspierany przez jednych z najpotężniejszych światowych mecenatów sportu. Przywrócona zostanie, więc szansa na dalszy rozwój całych federacji sportowych, krajowych drużyn czy naszych reprezentacji i wyrównanie szans w stosunku do tak szybko uciekającej nam Europy, gdzie sport, a piłka nożna w szczególności masowo wspierane są przez bukmacherów. Jednocześnie z krajowej sceny legislacyjnej zniknie najbardziej kontrowersyjna ustawa ostatnich lat, która nie tylko wprowadzona została bez zachowania odpowiedniego vacatio legis (termin między publikacją ustawy, a jej wejściem w życie) uniemożliwiającego zainteresowanym podmiotom poczynienia odpowiednich kroków celem przystosowania się do nowych regulacji, ale również łamiąca podstawowe zasady prawne. Ustawa nie przestrzega między innymi zasady proporcjonalności wprowadzając bardzo ostre restrykcję dla prywatnych podmiotów, a jednocześnie umożliwia działalność podobnym, państwowym podmiotom (Totalizator Sportowy). Dodatkowo posiada szereg kontrowersyjnych zapisów, wśród których na pierwszy plan do niedawna wysuwała się możliwość rejestru stron internetowych przez urzędników, co koniec końców oznaczać mogłoby cenzurę dowolnie wybranych witryn. Jednak opinia Biura Analiz Sejmowych, która także ten zapis wskazała jako niezgodny z konstytucją, wymusiła na rządzie anulowanie kontrowersyjnych zapisów.

Na dziś przed widmem potencjalnych kar stoi Polonia Warszawa za reklamy firmy bukmacherskiej na meczu z Lechem Poznań, Vive Targi Kielce za banery podczas spotkania Ligi Mistrzów, organizatorzy Pucharu Świata w Zakopanem, a z milionami za sponsoring pożegnały się Lech Poznań, Wisła Kraków, reprezentacja Polski i cała I Liga.

Ostatnie decyzje Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie poczynionych kroków prawnych w Austrii i Szwecji wskazują na sprzeczności zapisów ustawy hazardowej z prawem europejskim. W obu krajach ograniczono działalność zagranicznych firm bukmacherskich, a w stosunku do niepodporządkowujących się do regulacji podmiotów zaczęto wyciągać konsekwencję prawne. Trybunał podkreślił że wszelka monopolizacja rynku faworyzująca przedsiębiorstwa krajowe jest sprzeczna z prawem europejskim zgodnie, z którym nie można stosować żadnych represji ze względu na miejsce prowadzenia działalności danego podmiotu.

Wszystkie powyższe argumenty pozwalają przypuszczać, że decyzja Trybunału Konstytucyjnego może być tylko jedna, a kontrowersyjna ustawa przestanie obowiązywać.
Autor: MSz
Posted by: DJ SOSNA

Re: do poczytania - 04/03/2010 05:45

Originally Posted By: AGASSI


Decyzją tą byłoby skierowanie przez Prezydenta ustawy hazardowej, która efektywnie ogranicza sponsoring polskiej piłki przez internetowe firmy bukmacherskie, do trybunału konstytucyjnego. Dziś wielu wybitnych konstytucjonalistów jednoznacznie wypowiada się na temat tej ustawy, wytykając jej niezgodność z konstytucją w ponad dwudziestu punktach.


Wiesz jak to jest z tym naszym Prezydentem balwan2 O ile dobrze pamiętam to on już dawno mówił, że skieruję tę ustawę do TK i co...i nic! Nadal nic w tej sprawie nie zrobił...
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 04/03/2010 05:51

Wiem laugh
Ale jak dotrze wreszcie do Kaczorka,że w ten sposób do.jebie PO a Sam zostanie "zbawcą" polskiego sportu i być może tym zyska w oczach wielu wyborców.........to róznie moze być wink

ps. tak naprawdę to Nikt rozsądny nie uważa Go za idiotę grin
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 05/03/2010 16:12

dla mnie tekst rewelacyjny, powrót do mojej piłkarskiej młodości...


Atrybuty futbolowej młodości

Start rundy wiosennej rozgrywek ligowych i bardzo subtelne atmosferyczne oznaki końca zimy sprawiły, że przypomniały mi się czasy, w których stopnienie się śniegów i podniesienie słupka rtęci w termometrze do +5 C oznaczało początek dziewięciomiesięcznego uganiania się za piłką na podwórku. Trzeba było jeszcze tylko obiecać w domu, że się będzie ciepło ubranym i już można było... szukać korków w czeluściach szafy:) Przy okazji tych wspominek zacząłem zastanawiać się jakie jeszcze atrybuty wiążą się z moim okresem młodzieńczo-podstawówkowym. Oto efekty:


uwaga http://numer10.blox.pl/2010/03/Atrybuty-futbolowej-mlodosci.html
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 06/03/2010 00:28

http://www.sports.pl/Zuzel/Zuzlowe-Grand-Prix-W-Polsce-jest-zagrozone-przez-ustawe-hazardowa,artykul,70619,1,281.html
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 07/03/2010 07:57

Totalizator Sportowy miał 213,3 mln zł zysku netto, stawia na internet

Totalizator Sportowy (TS) osiągnął zysk netto w wysokości 213,3 mln zł w 2009 roku, poinformował prezes Sławomir Dudziński. Sprzedaż z działalności podstawowej w ubiegłym roku wyniosła 3,25 mld zł. Firma liczy na zmiany w prawie, które umożliwią jej rozwój w internecie.

"Zysk netto TS w 2009 wyniósł 213,3 mln zł. Przekroczyliśmy nasz plan o 8%. Z kolei zysk brutto wyniósł 313,8 mln zł. Przychody z działalności podstawowej spółki wyniosły w ubiegłym roku 3,25 mld zł, wobec 3,45 mld zł rok wcześniej. W tym roku liczymy na ok. 3,3 mld zł sprzedaży" - powiedział prezes TS.

Dodał, że spodziewa się w tym roku dużych kumulacji, które wpłyną korzystnie na wyniki spółki. Spółka jest trakcie zmian, które mają na celu dostosowanie do obecnej sytuacji rynkowej oraz pozyskanie nowych klientów (m.in. wprowadzenie nowych produktów, zmiana marki, uatrakcyjnienie studia telewizyjnego Lotto, zmiana systemu rozliczeń prowizyjnych w sieci). Podniosła też ceny swojej oferty.

"Przyznaję, że ten rok rozpoczęliśmy spadkiem sprzedaży. Jednak utrzymujemy dotychczasowy poziom marż. Zmiany, które wprowadzamy są konieczne, aby spółka utrzymywała swoją pozycję. Naszym celem jest dostarczanie jak największych kwot do budżetu państwa" - tłumaczył Dudziński.

W ubiegłym roku spółka oddała do państwowej kasy łącznie ponad 2 mld zł. Rok wcześniej było to 1,7 mld zł. W ramach strategii rozwoju spółka chce przeprowadzić inwestycje w swojej sieci dystrybucji, która liczy około 12 tys. punktów. TS myśli też o rozwoju w Internecie.

"Mając taką sieć dystrybucji możemy oferować również inne usługi obok swojej podstawowej działalności, takie jak chociażby usługi finansowe czy ubezpieczeniowe. Pracujemy nas tym. Ponadto, jako zarząd prosimy, naszego państwowego właściciela oraz &#8216;gremia mające wpływ ustawodawczy', aby TS mógł świadczyć swoje usługi także w internecie. Loterie w innych państwach europejskich mają taką możliwość" - dodał szef TS.

Zaznaczył, że państwo jako właściciel &#8216;rozumie potrzebę rozwoju spółki w tym kanale'. Nie sprecyzował kiedy można spodziewać się ewentualnych zmian prawa w tym zakresie. Prezes TS poinformował za to, że firma przeprowadzi przetarg ma nowego operatora systemu.
Posted by: Piecia

Re: do poczytania - 10/03/2010 04:00

Wiślacy zagrają mecz życia

Po fatalnym starcie Wisły w rundzie wiosennej media głośno spekulują o możliwości zmiany trenera w klubie. Kibice pod Wawelem zastanawiają się, czy Maciej Skorża, który sięgnął po dwa tytuły mistrzowskie z rzędu, jest w stanie wyciągnąć drużynę z dołka i zbudować z niej europejski zespół na miarę oczekiwań. Nadchodzące spotkanie ligowe z Jagiellonią dla Skorży będzie meczem życia.

- Dziękuję wszystkim kibicom, którzy w stosunku do mojej osoby zachowali się fantastycznie. Nigdy w życiu nie przeżyłem czegoś takiego i nie wiem czy sobie na to zasłużyłem. Dla takich kibiców chce się pracować i dawać z siebie wszystko &#8211; mówił trener Wisły Kraków, Maciej Skorża po meczu z Odrą Wodzisław, kończącym rundę jesienną sezonu 2008/09.

Szkoleniowiec &#8222;Białej Gwiazdy&#8221; miał powody do zadowolenia. Jego zespół pewnie wygrał 3:1, dzięki czemu zmniejszył straty do lidera. W dodatku przez znaczną część meczu tysiące wiślackich kibiców skandowało jego nazwisko, okazując poparcie słowami &#8222;trenerze, jesteśmy z tobą!&#8221;. Była to jednoznaczna odpowiedź kibiców na temat możliwości zwolnienia trenera, który był poruszany przez prasę w całym kraju.

Minęło piętnaście miesięcy, a w mediach znów głośno jest o ewentualnej zmianie trenera w Wiśle. Jedno się zmieniło. Dziś Skorża nie może już liczyć na tak jednogłośne poparcie kibiców. Co więcej, czytając komentarze fanów na wiślackim forum internetowym, można śmiało stwierdzić, że wielu z nich z radością przyjęłoby informację o zatrudnieniu nowego trenera.

Tytuły mistrzowskie i niechlubne rekordy


Sytuacja Skorży w Wiśle stanowi pewien paradoks. Z jednej strony zdobył z klubem dwa tytuły mistrzowskie, jego zespół wciąż jest liderem tabeli, a z drugiej &#8211; w obecnym sezonie Wisła przegrała wszystkie najważniejsze spotkania. Teraz zawodzi nawet w starciach z teoretycznie słabszymi rywalami.

Rozpoczynając pracę pod Wawelem Skorża obejmował zespół, mający za sobą najgorszy od dziesięciu lat sezon, który zakończył się zajęciem ósmego miejsca ze stratą 16 punktów do świeżo upieczonego mistrza - Zagłębia Lubin. Nowy trener &#8222;Białej Gwiazdy&#8221; szybko wyciągnął drużynę z dołka i już po roku pracy przywrócił Wiśle tytuł mistrzowski &#8211; w dodatku z 14 punktami przewagi nad Legią Warszawa. Choć nie udało się zawojować europejskich pucharów, to zwycięstwo 1:0 w rewanżowym meczu z wielką Barceloną, było dla kibiców miłym zaskoczeniem.

Rok później, po niezwykle pasjonującym sezonie, w którym lider tabeli zmieniał się częściej niż... trenerzy w Polonii Warszawa, Wisła rzutem na taśmę zdołała obronić mistrzostwo. Kibice byli zachwyceni. Tytuł, zdobyty po niezwykle wyrównanej walce z Legią Warszawa i Lechem Poznań, smakował lepiej niż niejeden wcześniejszy.

W dodatku po raz pierwszy mistrz Polski miał zagrać w zreformowanych eliminacjach do Ligi Mistrzów, dzięki czemu na jego drodze w ostatniej, decydującej rundzie nie mógł stanąć rywal z najwyższej półki. I nie stanął. Ani z najwyższej, ani z niższej. Bo, jak wiemy, na Wisłę zbyt mocna okazała się już Levadia.

W prasie wrzało. &#8211; W Wiśle zanosi się na rewolucję. Cupiał jest wściekły. Skorża może się żegnać z posadą &#8211; przewidywał &#8222;Dziennik&#8221;. Tak naprawdę wszyscy spodziewali się trzęsienia ziemi w klubie - wiślacy dokonali przecież rzeczy niebywałej i odpadli najszybciej w historii występów polskich drużyn w tych rozgrywkach. Choć trener Wisły wziął winę za klęskę na siebie i przyznał się do błędu w sztuce trenerskiej, posadę zachował.

Przez kilka tygodni w zawodnikach Wisły widać było sportową złość. W ciągu dziesięciu kolejek ligowych &#8222;Biała Gwiazda&#8221; zanotowała osiem zwycięstw i jeden remis. Zero porażek. Wydawało się, że wiślacy z łatwością sięgną po kolejny tytuł. Wtedy jednak zaczęły się schody. W październiku Wisłę niespodziewanie zawrócił &#8222;Kolejorz&#8221;. Chwilę później doszły porażki z Legią i Cracovią. Zwłaszcza ta ostatnia bardzo zabolała kibiców.

&#8222;Jak nie wygracie, do domu z buta wracacie&#8221;, &#8222;Nie wybaczymy, jak dzisiaj nie zwyciężymy&#8221; &#8211; śpiewali kibice Wisły swoim piłkarzom jeszcze w trakcie meczu, rozgrywanego w Sosnowcu. Porażka z odwiecznym rywalem była wyjątkowo dla nich wyjątkowo gorzką pigułką do przełknięcia.

Przegrywając z Cracovią zawodnicy Skorży dokonali rzeczy niebywałej &#8211; po raz pierwszy od &#8211; bagatela &#8211; pięćdziesięciu lat ponieśli porażkę w meczu derbowym na najwyższym szczeblu rozgrywek, grając w roli gospodarza. Mimo to, krakowianom udało się dowieźć pozycję lidera do końca rundy jesiennej i uzyskać pięć punktów przewagi nad Legią, a osiem nad Lechem.

Minęła zima, a Wisła bije kolejne niechlubne rekordy. Dwa mecze rundy wiosennej - dwie porażki i bilans bramek 0:2. Tak fatalnego startu w rundzie wiosennej krakowianie nie mieli od... 52 lat. Po raz pierwszy od 13 lat Wisła przegrała mecz na inaugurację rundy. W dodatku pierwszy raz w historii Wisła przegrała na swoim terenie z Arką Gdynia, do której kibice spod znaku białej gwiazdy zbyt wielką sympatią nie pałają.

Wśród krakowskich kibiców rozpętała się burzliwa dyskusja nad przyszłością drużyny, prowadzonej przez Macieja Skorżę. Z jednej strony zespół zdobył dwa tytuły mistrzowskie, z drugiej poniósł liczne porażki i pobił niechlubne rekordy.

Mocni na papierze, słabsi na boisku


Wisła gra bez polotu, akcje ofensywne przypominają bicie głową w mur, a błędy popełniane przez stoperów skutkują utratą bramek, a w efekcie doprowadzają do porażek. Piłkarze wydają się ociężali i źle przygotowani fizycznie. Nie sprawdzają się też rozwiązania taktyczne, które skutecznie obnażyły w tym sezonie m.in. zespoły Oresta Lenczyka i Dariusza Pasieki &#8211; z pewnością o wiele słabsze personalnie.

Nie ulega wątpliwości, że Wisła &#8211; w aktualnej sytuacji kadrowej &#8211; powinna gładko wygrywać z drużynami pokroju Arki, GKS-u Bełchatów, czy Cracovii. Marcelo i Głowacki to para znakomitych &#8211; jak na polską ligę - stoperów, Paweł Brożek i Radosław Sobolewski są uznawani za najlepszych zawodników w kraju na swoich pozycjach, Patryk Małecki i Rafał Boguski to wielkie nadzieje Polski na Euro 2012, Andraż Kirm jest finalistą mistrzostw świata, a Junior Diaz reprezentantem kraju.

Olbrzymi potencjał ma Piotr Brożek, a skrzydeł w Wiśle nie rozwija Wojciech Łobodziński, mający za sobą kilka udanych meczów w reprezentacji kraju. W kadrze znajduje się też solidny obrońca Pablo Alvarez, a niebawem do zdrowia wróci Cleber.

Oczywiście, z każdym można przegrać. Pod warunkiem, że da się z siebie wszystko, z wszystkich sił powalczy o zwycięstwo - stworzy kilkanaście sytuacji bramkowych i odda nie mniej celnych strzałów, obstrzela poprzeczkę i słupki... W grze Wisły tego brakuje. Ostatnie mecze pokazują, że aby pokonać krakowian nie trzeba mieć niezwykłych umiejętności. Wystarczy za to zagrać pressingiem, z zaangażowaniem, odwagą i ambicją.

Na pewno okolicznością łagodzącą dla zespołu Wisły jest fakt, że w obecnym sezonie wszystkie mecze gra poza swoim przebudowywanym stadionem. W dodatku w ostatnich miesiącach kilku czołowych piłkarzy &#8222;Białej Gwiazdy&#8221; zmagało się z kontuzjami. Po serii porażek: z Levadią, Lechem, Legią, Cracovią, GKS-em i Arką dla kibiców pod Wawelem nie jest to jednak żadne usprawiedliwienie.

Wiślacy potrzebują wstrząsu


Jak poinformowała &#8222;Gazeta Krakowska&#8221;, Maciej Skorża pozostanie trenerem Wisły. Z dwóch powodów. Klub nie ma pieniędzy na płacenie dwóm trenerom jednocześnie. Poza tym brakuje odpowiedniego kandydata, który mógłby stać się następcą wiślackiego szkoleniowca.

Skorża, będący jednym z najwybitniejszych polskich trenerów młodego pokolenia, jest w stanie obronić z Wisłą mistrzostwo. Od &#8222;Białej Gwiazdy&#8221; oczekuje się jednak więcej. Od dziesięciu lat celem klubu jest awans do Ligi Mistrzów. Tymczasem, patrząc dziś na grę wiślaków, od jakiegokolwiek sukcesu międzynarodowego bardziej prawdopodobna wydaje się kolejna klęska w eliminacjach.

- Wydaje mi się, że w Wiśle nastąpiło zmęczenie materiału. Mam na myśli relacje: trener &#8211; zawodnicy, zawodnicy &#8211; trener i zespół &#8211; działacze. Konflikty były widoczne już jesienią, gdy Piotrek Brożek skierował niepotrzebne słowa do trenera w trakcie meczu. Takie sytuacje rzutują na zespół, w którym trener powinien mieć niepodważalną pozycję &#8211; mówi w rozmowie z Wirtualną Polską były bramkarz reprezentacji, znany publicysta sportowy, Jan Tomaszewski.

O podobnych nieporozumieniach w zespole mogą też świadczyć słowa kapitana, Arkadiusza Głowackiego, który po meczu z Arką powiedział przed kamerami Canal+, że jego drużynie coraz bardziej brakuje na boisku pewności siebie.

- &#8222;Głowa&#8221; dał do zrozumienia, że trener nie panuje nad zespołem. Jeśli ta drużyna nie ma pewności na boisku, to przypomina to słynną bajkę o prostytutce i orkiestrze: &#8222;k...wa, coś tu nie gra&#8221;. Natychmiast trzeba to zmienić. To musi być wstrząs dla zawodników i dla trenera &#8211; uważa Tomaszewski.

Czy wstrząs nastąpi? W ostatnich latach Wisła podnosiła się już nie z takich tarapatów. Skorża uspokaja fanów i wciąż wierzy, że podobnie będzie także tym razem. - Niech kibice spojrzą na tabelę z zeszłego roku w tym momencie rozgrywek i niech nie tracą wiary. Mam nadzieję, że na Rynku będą krzyczeli to samo co w zeszłym roku &#8211; mówi.

Aby tak się stało Wisła musi przełamać swoją wiosenną niemoc i wygrać w piątek na wyjeździe z Jagiellonią Białystok. Będzie to zadanie trudne, bo &#8222;Jaga&#8221; jest w gazie, a morale zespołu podbudowało zwycięstwo ze Śląskiem Wrocław - pierwsza wygrana na wyjeździe od ponad dwóch lat.

- W końcu szczęście się do nas uśmiechnęło, z nadzieję patrzymy w przyszłość i liczymy, że w piątek pokonamy Wisłę Kraków &#8211; zapowiada napastnik Jagiellonii, Tomasz Frankowski. Złośliwością losu jest fakt, że to właśnie on, żywa legenda &#8222;Białej Gwiazdy&#8221;, może teraz pogrążyć, będących w kryzysie, krakowian.

- Moim zdaniem w tej chwili Wisła ma przed sobą mecz życia &#8211; i mówię to z pełną odpowiedzialnością. Mecz życia ma i Wisła, i Skorża, i zawodnicy, i działacze. Jeśli nie wygrają z Jagiellonią i stracą choćby dwa punkty, to później będzie już tylko równia pochyła &#8211; bez względu na to, czy będą liderem, czy nie. Wtedy w europejskich pucharach po raz kolejny będzie piach &#8211; przewiduje Jan Tomaszewski.

*** decyzja w sprawie zwolnienia Macieja Skorży już zapadła. Szkoleniowiec ma zostać zwolniony po meczu w Białymstoku - niezależnie od jego wyniku. Podobno trener pogodził się z tym losem i poprosił piłkarzy, by z Jagiellonią zagrali na sto procent. Dla niego.

Trudno przewidzieć, czy są te doniesienia okażą się prawdziwe. Możliwe, że w kryzysowej sytuacji Skorża wykrzesa z drużyny wolę walki i sprawi, że wiślacy zagrają z &#8222;Jagą&#8221; na dwieście procent swoich możliwości. Jeżeli tak się nie stanie, zdecydowana większość krakowskich kibiców będzie przekonana, że Wisła potrzebuje świeżej krwi. Na boisku i na ławce.

Michał Bugno, Wirtualna Polska
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 11/03/2010 16:18

"Alternatywne rozwiązanie" kwestii "blokowania adresów stron internetowych"


Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Finansów, Pan Jacek Kapica, przesłał 8 marca 2010 roku Prezesowi Rządowego Centrum Legislacji, Panu Maciejowi Berkowi, list. W liście prosi o przygotowanie projektu regulacji w zakresie "alternatywnego rozwiązania umożliwiającego zwalczanie nielegalnych gier hazardowych urządzanych w sieci Internet". Przygotował również założenia, które zatytułowano... "Założenia do propozycji alternatywnego (do Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych) rozwiązania umożliwiającego zwalczanie nielegalnych gier urządzanych w sieci Internet". Założenia są dość krótkie - jedna strona maszynopisu. W założeniach mowa o "blokowaniu adresu strony"...


List wraz z założeniami można znaleźć na stronach Biuletynu Informacji Publicznej MinFinu (PDF). List datowany jest na 8 marca. Minister Kapica zwraca uwagę, że skoro zrezygnowano z Rejestru Stron i Usług Niedozwolonych, to taka rezygnacja może negatywnie wpłynąć na efektywność wykonywania kontroli przestrzegania przepisów regulujących urządzanie gier hazardowych i zwalczania przestępstw skarbowych... Może nawet spowodować nadużywanie przepisów dopuszczających informowanie o sponsorowaniu... Zdaniem Ministerstwa Finansów zasadne jest wprowadzenie rozwiązania prawnego zapobiegającego tym zagrożeniom.

Oto ministerialne założenia:

I. Orzekanie przez sąd nakazów usunięcia ze strony internetowej treści umożliwiającej udział w grach hazardowych lub ich niedozwolonej reklamy oraz blokowanie adresu takiej strony

Wprowadzenie do Kodeksu karnego skarbowego - do katalogu środków karnych i środków zabezpieczających (art. 22 § 2 i 3) nowego środka w postaci: nakazu usunięcia ze strony internetowej treści umożliwiającej udział w grach hazardowych lub niedozwolonej reklamy (promocji) takich gier oraz nakazu blokowania takiej strony.

1) Środek karny - środek karny w postaci nakazu usunięcia ze strony internetowej treści umożliwiającej udział w grach hazardowych lub ich niedozwolonej reklamy stosowany byłby w przypadku, gdy w wyniku przeprowadzonego postępowania sprawca przestępstwa skarbowego z art. 107, art. 108, art 110a kks został skazany.

2) Środek zabezpieczający - środek zabezpieczający w postaci nakazu blokowania adresu strony internetowej stosowany byłby w dwóch przypadkach:

- gdy, w wyniku przeprowadzonego postępowania nie doszło do ustalenia i skazania sprawcy przestępstwa skarbowego z art. 107, art. 108, lub art. 110a kks z powodu jego niewykrycia (np. prowadzenie postępowania w przypadku przedsiębiorców oferujących usługi hazardowych gier internetowych, którzy mają siedziby w odległych państwach); wówczas urząd celny występowałby do sądu o orzeczenie środka zabezpieczającego w postaci blokowania określonego adresu strony internetowej.

- jednocześnie z orzeczeniem środka karnego w postaci nakazu usunięcia ze strony internetowej treści umożliwiającej udział w grach hazardowych lub ich niedozwolonej reklamy; środek zabezpieczający powinien być orzekany na czas do wykonania środka karnego.

II. Wykonanie orzeczeń o nakazie usunięcia ze strony internetowej treści umożliwiającej udział w grach hazardowych lub ich niedozwolonej reklamy oraz nakazu blokowania adresu takiej strony

1) Nakaz usunięcia ze strony internetowej treści umożliwiającej udział w grach hazardowych lub ich niedozwolonej reklamy sąd doręczałby skazanemu sprawcy. W przypadku nie wykonania orzeczonego nakazu, sprawcy groziłaby dodatkowa sankcja karna.


2) Orzeczenie nakazu blokowania adresu strony internetowej umożliwiającej udział w grach hazardowych lub ich niedozwolonej reklamy, sąd przekazywałby wyznaczonemu w drodze rozporządzenia wydanego przez Ministra Sprawiedliwości w porozumieniu z Ministrem Finansów i Ministrem Infrastruktury, organowi Służby Celnej jako organowi postępowania wykonawczego w celu doręczenia orzeczenia wszystkim przedsiębiorcom świadczącym usługi elektroniczne z wykorzystaniem tej strony. Organ ten miałby również za zadanie sprawdzenie, czy obowiązek blokowania został wykonany. W przypadku nie wykonania orzeczonego nakazu przedsiębiorcom groziłaby sankcja karna.

Oczywiście mogłem źle przepisać, gdyż sposób, w jaki udostępniono w BIP MinFinu powyższe założenia, jest bardziej nieczytelny, niż wcześniejsze materiały. Obawiam się, że im dłużej będziemy prowadzili dyskusje, tym skany publikowane w ministerstwie będą coraz bielsze, aż na koniec będą publikowane pliki PDF zawierające np. 45 "białych kartek"...

A na marginesie powyższego - jak Ministerstwo Finansów wyobraża sobie zablokowanie strony internetowej Google? Ja wiem, że to możliwe, ale chciałbym poznać opinię założeniodawcy.

laugh laugh laugh
co za debil z tego Kapicy blush
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 11/03/2010 16:46

Masakra! Real znów odpadł!



Kiedyś na rajdzie dla dziennikarzy w Maroku w głupi sposób skasowałem na kupie kamieni wypasioną Toyotę Landcruiser. Urwałem zawieszenie, z przesuniętej klatki wypadły wszystkie szyby. Organizatorzy nawet się nie pieklili specjalnie, cieszyli się, że nam nic się nie stało, Jacky Ickx, zwycięzca Rajdu Paryż - Dakar z 1983 roku radził nam dziękować Bogu za najszczęśliwszy dzień w życiu (Tomek Sianecki, który siedział na miejscu pilota do dziś mi wypomina złośliwie, że chciałem go wtedy zabić). Tylko jeden z nich nie mógł się powstrzymać i zapytał, czy wyrzuciłem już kiedyś w błoto 90 tys. marek? Do dziś nie pozbyłem się uczucia wstydu. Ciekawe kiedy Florentino Perez poradzi sobie ze świadomością, że właśnie utopił w błocku 270 milionów euro?

więcej:

:arrow: http://michalpol.blox.pl/2010/03/Masakra-Real-znow-odpadl.html

i piękna sentencja na koniec:

No i co robić dalej. Wziąć w banku kolejny kredyt i ruszyć na kolejne zakupy? Franck Ribery, Cesc Fabregas, David Villa z pewnością będą wielkimi wzmocnieniami, ale jak sprawić, żeby się narodziła drużyna? Taka, co choćby tylko po pierwszej dobrej połowie, nie spuchła w drugiej jak w feralnym spotkaniu z Lyonem&#8230;

p.s.
Agassi - moim zdaniem strata czasu do czytania to co Ty tu wklejasz smile wcześniej przez 10 stron "gadaliscie" o ustawie która i tak nie wejdzie w życie i się tym pasjonowaliscie. takie ustawy nie maja szans bytu ze wzgledu na przepisy unijne i nawet nie ma co ich czytac, gdyz to zwykłe fantasy.
pozdr,
Posted by: rwschod

Re: do poczytania - 11/03/2010 17:17

Originally Posted By: AGASSI
"Alternatywne rozwiązanie" kwestii "blokowania adresów stron internetowych"....................

laugh laugh laugh
co za debil z tego Kapicy blush

gorzej że robią to za nasze pieniądze
Posted by: mercyfulek new

Re: do poczytania - 11/03/2010 18:36

Unia swoje - Polska swoja
Ministerstwo Finansów odpowiada Brukseli na wątpliwości ws. ustawy hazardowej. *Nie zawiera przepisów technicznych, w związku z tym nie było potrzeby jej notyfikowania* - pisze resort do Komisji Europejskiej.

W styczniu KE zażądała od Polski wyjaśnień ws. braku unijnej notyfikacji uchwalonej w ub. roku ustawy. Komisja ma wątpliwości, czy ustawa nie zawiera przepisów technicznych, na przyjęcie których potrzebna jest zgoda Brukseli.

Resort finansów od początku stał na stanowisku, że nowelizacja hazardowej nie wymagała notyfikacji, gdyż przyjęta została jedynie jej część z przepisami ogólnymi.

Nie zmienia stanowiska i teraz: - Regulacje techniczne zostały celowo wyłączone z ustawy o grach hazardowych do projektu jej nowelizacji, który zostanie przedstawiony KE do zatwierdzenia - powiedziała w środę PAP rzeczniczka resortu finansów Magdalena Kobos.

za e-play.pl
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 11/03/2010 20:02

Originally Posted By: Baqu

Agassi - moim zdaniem strata czasu do czytania to co Ty tu wklejasz smile wcześniej przez 10 stron "gadaliscie" o ustawie która i tak nie wejdzie w życie i się tym pasjonowaliscie. takie ustawy nie maja szans bytu ze wzgledu na przepisy unijne i nawet nie ma co ich czytac, gdyz to zwykłe fantasy.
pozdr,


przeczytaj dokladnie z 10x tytuł tematu wink
ps. 2 proste pytania do Ciebie:
Jeśli to fantasy to czemu Unibet się wycofał ze sponsoringu Ekstraklasy ?
Czemu to fantasy przerodziło się w real np. We Włoszech,Francji,Portugalii,Danii,Holandii czy Belgii ?
BTW to co wkleiłeś o odpadnieciu Realu to chlopaki an qasi już ogłaszali przed meczem czyli znali dzisiejsze newsy wczoraj.........a Ty zapodajesz odgrzewany od kilku sezonów kotlet tongue
Posted by: MarcoviaMarki

Re: do poczytania - 11/03/2010 20:25

Kolejny absurd ustawy hazardowej

Śląsk Wrocław złożył doniesienie na policję i do Izby Celnej o możliwości popełnienia przestępstwa przez firmę BT Sport, która podczas ostatniego spotkania eksponowała reklamy firmy bukmacherskiej.
Śląskowi Wrocław nie przeszkadza fakt, że BT Sport to jeden z partnerów biznesowych klubu. Prezes Śląska - Piotr Waśniewski tłumaczy, że w styczniu klub zwrócił się do firmy z zapytaniem, czy ta zamierza eksponować reklamy firmy bukmacherskiej. Nie uzyskał jednak odpowiedzi na to zapytanie. Waśniewski zdaje sobie sprawę, że zerwanie umowy z BT Sport narazi klub na odszkodowanie. Z kolei BT Sport uważa, że nie łamie prawa. Lech Różański z BT Sport podkreśla, że firma posiada ekspertyzy prawne, z których wynika, że reklama e-hazardu nie została odpowiednio zdefiniowana przez ustawodawcę. Ma znaleźć się dopiero w nowelizacji do ustawy hazardowej.

Waśniewski tłumaczy, że jednym z udziałowców klubu jest miasto. Dlatego nie może sobie pozwolić na ignorowanie przepisów prawa. Nawet jeżeli BT Sport podczas kolejnego spotkania wyemituje reklamy firmy bukmacherskiej, to klub będzie miał czyste sumienie w związku ze zgłoszeniem sprawy odpowiednim organom.

PS. @Baqu: Może nie zauważyłeś, ale ustawa już obowiązuje i udanie utrudnia życie.
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 11/03/2010 21:53

@AGASSI - ja tylko wyrazam swoja opinie, nie bede wchodził z Tobą w dyskusję, gdyż już widziałem w poprzednim zamkniętym temacie jak trzaskałeś posty szybciej niż kałasznikow smile jak dla mnie zapisaliscie wtedy 10 stron forum informacji które i tak nic nie wniosły nic waznego zarówno w kwestii informacji bukmacherskich jak i innych nazwyjmy je ogólnorozwojowymi. wiem ze jestes "wkrecony w temat" i zyjesz kazdą nowym newsem który jak dla mnie jest tak wazny jak to, ze Samoobrona chce się reaktywowac smile - proszę jeżeli chcesz odpisać to na PW nie tutaj, nie róbmy tutaj spamu.

p.s.
tak kotlet jest odgrzewany już 6ty sezon w 1/8 max papa grin

@MarcoviaMarki - zauwazylem, ale wystarczy przeczytać tytuł aby pojąć że nie ma ona racji bytu, to news z cyklu "uwaga niemcy mnie biją" wielkie halo, a ustawa i tak bedzie zmieniona jak to się dzialo mase razy wczesniej juz z hazadrem czy nawet ostanio w ustawie przeciwko paleniu w miejscach publicznych smile

pozdr
Posted by: muminek bez ogonka

Re: do poczytania - 12/03/2010 05:18

Czterdziesto-kilku-letni Norweg z miejscowości Stavanger wygrał ponad 4.8 miliona euro w internetowym kasynie Betsson.com, stawiając tylko 5 euro.

Wygrana jest najwyższą wypłatą w historii Betsson.com, oraz jedną z najwyższych w historii gier e-hazardowych.
&#8220;W ostatnim czasie, wraz ze wzrostem popularności kasyna Betsson, można było zaobserwowac rosnącą wartość jackpotów. Prędzej czy później pula ta musiała zostać rozbita&#8221; - komentuje Maciej Poschwald, PR Manager Betssona na Polskę.

Gracz z Norwegii trafił jackpota stawiając 5 euro w grze online Arabian Nights. W ostatnich latach jackpoty stają się coraz wyższe, co jest spowodowane zwiększjącą się liczbą graczy online, oraz stale rosnącą popularnością e-rozrywki w internecie, który konkuruje z tradycyjnymi państwowymi loteriami w urzeczywistnieniu snów Europejczyków o prawdziwym bogactwie i milionowych wygranych.

Tuż po tym jak Norweg zobaczył wygraną na swoim koncie, postanowił skontaktować się z obsługą klienta Betsson.com, aby upewnić się wygranej. Poniżej tłumaczenie transkryptu z tej rozmowy:


Temat: Czy to prawda???
10:17:50 PM Witamy w Pomocy Betsson , mam na imię Mike. W czym mogę Panu pomóc?
10:18:28 PM Cześć. Zerknij na stan mojego konta proszę.
10:18:43 PM Czy to naprawdę???
10:19:18 PM O co dokładnie chodzi?
10:19:35 PM Czy trafiłem Jackpota?
10:19:56 PM Proszę chwile poczekać.
10:20:16 PM To nie takie proste!!!!
10:21:29 PM Jeszcze chwila &#8211; właśnie sprawdzam Pańskie konto.
10:21:38 PM Dzięki.
10:21:48 PM Czy możecie do mnie zadzwonić?
10:24:47 PM Teraz???
10:25:08 PM Potwierdzam, że wygrał Pan jackpota!
10:25:14 PM Mam do Pana zadzwonić?
10:25:20 PM O BOŻE!!!!
10:25:50 PM Czy ktoś do mnie zadzwoni żeby to potwierdzić??
10:26:14 PM Oczywiście, możemy zadzwonić i jeszcze raz to potwierdzić, jeśli Pan tego chce?
10:26:43 PM Nie, ok. Już widzę pieniądze na moim koncie Betsson.
10:27:04 PM Gratuluję!
10:27:06 PM A ile to dokładnie jest (&#8364;4,850,000) w Koronach Norweskich???
10:27:41 PM Mogę to dla Pana policzyć &#8211; proszę chwile poczekać.
10:29:43 PM W koronach norweskich na dzień dzisiejszy to będzie 38 119 098,24 NOK.
10:30:07 PM Nie wierzę! Dzięki, dzięki, dzięęęęęki!!!
10:30:46 PM Nie ma za co! Jeszcze raz gratuluję!
10:30:58 PM Jeśli ma Pan jeszcze jakieś pytania liczymy na ponowny kontakt.
10:31:13 PM Dziękuję!!!!!


&#8222;To wspaniałe uczucie, widzieć jak zwykły człowiek staje się milionerem dzięki zabawie na Betsson.com. Jest to najwyższa nagroda jaką skandynawska firma kiedykolwiek pojedyńczo wypłaciła oraz pokazuje, że można wygrać astronomiczne kwoty stawiając nawet niskie sumy&#8221; &#8211; kontynuuje Poschwald.
Posted by: Moonchild

Re: do poczytania - 12/03/2010 08:48

Originally Posted By: muminek bez ogonka
Czterdziesto-kilku-letni Norweg z miejscowości Stavanger wygrał ponad 4.8 miliona euro w internetowym kasynie Betsson.com, stawiając tylko 5 euro.

Wygrana jest najwyższą wypłatą w historii Betsson.com, oraz jedną z najwyższych w historii gier e-hazardowych.
&#8220;W ostatnim czasie, wraz ze wzrostem popularności kasyna Betsson, można było zaobserwowac rosnącą wartość jackpotów. Prędzej czy później pula ta musiała zostać rozbita&#8221; - komentuje Maciej Poschwald, PR Manager Betssona na Polskę.

Gracz z Norwegii trafił jackpota stawiając 5 euro w grze online Arabian Nights. W ostatnich latach jackpoty stają się coraz wyższe, co jest spowodowane zwiększjącą się liczbą graczy online, oraz stale rosnącą popularnością e-rozrywki w internecie, który konkuruje z tradycyjnymi państwowymi loteriami w urzeczywistnieniu snów Europejczyków o prawdziwym bogactwie i milionowych wygranych.

Tuż po tym jak Norweg zobaczył wygraną na swoim koncie, postanowił skontaktować się z obsługą klienta Betsson.com, aby upewnić się wygranej. Poniżej tłumaczenie transkryptu z tej rozmowy:


Temat: Czy to prawda???
10:17:50 PM Witamy w Pomocy Betsson , mam na imię Mike. W czym mogę Panu pomóc?
10:18:28 PM Cześć. Zerknij na stan mojego konta proszę.
10:18:43 PM Czy to naprawdę???
10:19:18 PM O co dokładnie chodzi?
10:19:35 PM Czy trafiłem Jackpota?
10:19:56 PM Proszę chwile poczekać.
10:20:16 PM To nie takie proste!!!!
10:21:29 PM Jeszcze chwila &#8211; właśnie sprawdzam Pańskie konto.
10:21:38 PM Dzięki.
10:21:48 PM Czy możecie do mnie zadzwonić?
10:24:47 PM Teraz???
10:25:08 PM Potwierdzam, że wygrał Pan jackpota!
10:25:14 PM Mam do Pana zadzwonić?
10:25:20 PM O BOŻE!!!!
10:25:50 PM Czy ktoś do mnie zadzwoni żeby to potwierdzić??
10:26:14 PM Oczywiście, możemy zadzwonić i jeszcze raz to potwierdzić, jeśli Pan tego chce?
10:26:43 PM Nie, ok. Już widzę pieniądze na moim koncie Betsson.
10:27:04 PM Gratuluję!
10:27:06 PM A ile to dokładnie jest (&#8364;4,850,000) w Koronach Norweskich???
10:27:41 PM Mogę to dla Pana policzyć &#8211; proszę chwile poczekać.
10:29:43 PM W koronach norweskich na dzień dzisiejszy to będzie 38 119 098,24 NOK.
10:30:07 PM Nie wierzę! Dzięki, dzięki, dzięęęęęki!!!
10:30:46 PM Nie ma za co! Jeszcze raz gratuluję!
10:30:58 PM Jeśli ma Pan jeszcze jakieś pytania liczymy na ponowny kontakt.
10:31:13 PM Dziękuję!!!!!


&#8222;To wspaniałe uczucie, widzieć jak zwykły człowiek staje się milionerem dzięki zabawie na Betsson.com. Jest to najwyższa nagroda jaką skandynawska firma kiedykolwiek pojedyńczo wypłaciła oraz pokazuje, że można wygrać astronomiczne kwoty stawiając nawet niskie sumy&#8221; &#8211; kontynuuje Poschwald.

laugh laugh laugh Ależ hazard w Norwegii jest zakazany. Któż to z rządu powoływał się na Skandynawów jako przykład jak można sobie z tym wielkim problemem dać radę? laugh Cóż, widać wiedział co mówi, bo dają sobie radę coś jak nasi.
Posted by: oli

Re: do poczytania - 12/03/2010 19:04

http://www.rmf24.pl/raport-aferahazardowa/aferahazardowa2/news-do-trybunalu-ue-za-delegalizacje-hazardu,nId,241563
Posted by: emci

Re: do poczytania - 15/03/2010 16:35

Kraje członkowskie UE nie muszą wzajemnie respektować krajowych licencji dotyczących gier hazardowych - uznał rzecznik generalny Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości Paolo Mengozzi.

Państwo może zakazać hazardu internetowego, jeśli jest on niezgodny z jego wewnętrznym prawem. Wszystko wskazuje na to, że Unia uczyniła kolejny krok na przód w kwestii wprowadzenia monopolu. Decyzja EU to porażka wszystkich prywatnych firm działających w branży e-gamblingu.

Każdy kraj ma prawo decydować o tym, kto może oferować gry online a kto nie &#8211; Mengozzi jest stanowczy w swojej decyzji, chociaż opinia ta wyraźnie narusza zasady dotyczące swobody świadczenia usług przez podmiot, który ma swoją siedzibę w jednym z krajów Unii Europejskiej, na rzecz podmiotów z innych krajów członkowskich, bez potrzeby posiadania w tych krajach jakiegokolwiek stałego zakładu pracy, filii bądź przedstawicielstwa.

Co to oznacza dla prywatnych firm oferujących swoje usługi online? Rien ne va plus. Gorzka pigułka, dla sektora prywatnego. Friedrich Stickler, przewodniczący Europejskiego Stowarzyszenia Loterii Państwowych i Totalizatorów uważa, że jest to kolejny poważny cios wymierzony w wielu dostawców komercyjnych gier. Ludzie powinni mieć prawo do decydowania w jakim kasynie online chcą grać. Konkurencja w wolnorynkowej gospodarce jest czynnikiem niezwykle istotnym, dającym każdemu obywatelowi możliwość wyboru najlepszej z dostępnych opcji.

W chwili obecnej sędziowie w Luksemburgu badają, czy postanowienia dotyczące e-gamblingu przedstawione w niniejszej formie są zgodne z prawem i czy dotyczą wszystkich gier.
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 15/03/2010 20:40

Osobiście nie wierzę w to i uważam,ze to jest ściema. Ten sam Pan w styczniu tego roku stwierdził,że prawo Unii jest ważniejsze od krajowego w zakresie e-hazardu,więc skad nagle taka zmiana.

http://www.eu-ba.org/en/press/531
http://www.eu-ba.org/en/press/533
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 15/03/2010 20:42

"Sigrid Ligné, Secretary General of the EGBA comments: &#8220;This is the second opinion in a short period involving a German gaming case. AG Bot in January confirmed the primacy of EU law over German law by clarifying that non EU compliant law has to be immediately dis-applied, without any transitional period."
Posted by: MagiK

Re: do poczytania - 15/03/2010 20:45

W najnowszym Forbsie jest ciekawy artykuł odnośnie e-hazardu...
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 15/03/2010 21:24

OKEY....MY MISTAKE tongue

On the German Sports Betting Monopoly

Paolo Mengozzi acknowledges that "online gaming knows no borders."
By John W |
Mar 13, 2010
Germany, EU, Sports Betting

European Court of Justice Advocate General Paolo Mengozzi on Thursday issued his opinion on the legal debate over Germany's sports betting monopoly.

Mengozzi acknowledged in the cases Markus Stoss and Carmen Media Group that "online gaming knows no borders," and that complex legal questions have arisen as a result of new technologies, adding that European Union member states are developing contrasting legislation, which makes life difficult for EU judges.

He went on to say that monopoly holders cannot go overboard in their promotion of games of chance and that they cannot be used to increase public revenue.

Referring specifically to Germany's sports betting monopoly Oddset, Mengozzi said it was for the country's national court to examine whether the monopoly met the aforementioned criteria.

The German Federal Constitutional Court ruled in March 2006 that Oddset's advertising campaign was aimed at generating public tax revenue

Sigrid Ligné, Secretary General of the European Gaming and Betting Association, said following the AG's comments: "There is a consumer demand for online gaming in Germany. The sports community is losing out as it is not allowed to cooperate with the European gaming industry. Other EU member states are embracing the reality that online gaming is a popular leisure activity and have started regulating the sector. EGBA urges the German authorities to do likewise."

A date for the European Court of Justice to deliver a verdict has yet to be set.
...........aczkolwiek dotyczy to jak na razie tylko tej konkretnej sprawy w Niemczech i cały czas jest to tylko opinia zresztą sprzeczna z opiniami pozostałych rzeczników.....czyli sprawa wyroku nie jest przesądzona wink
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 15/03/2010 21:33

Originally Posted By: MagiK
W najnowszym Forbsie jest ciekawy artykuł odnośnie e-hazardu...


http://www.kasyna.com.pl/ameryka.php

o ten chodzi ?
Posted by: MagiK

Re: do poczytania - 15/03/2010 23:07

Nie, ale widząc Twoje zainteresowanie tematem to nie znajdziesz w nim nic odkrywczego wink
Jutro powinienem mieć więcej czasu to zeskanuję i tu wrzucę...
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 16/03/2010 02:02

tu jest cała ta opinia i ma ona datę 4 marca 2010
http://curia.europa.eu/jcms/upload/docs/application/pdf/2010-03/cp100019en.pdf

ps. Baqu wybacz wink

BTW tylko opinia i nie ma ona żadnej mocy wiążącej dla ETS
jest to jedynie pun kt widzenai jednego z rzeczników,których jest w ETS w pip.
Posted by: u

Re: do poczytania - 17/03/2010 05:59

Originally Posted By: Wojtas_
Podacie jakis link do tego artykułu o "wałkach Piekarza"?


Wałki piekarza. *Klik!*
Posted by: oli

Re: do poczytania - 22/03/2010 16:00

http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-internauci-wygrywaja-z-rzadem-nie-bedzie-indeksu-stron,nId,242781
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 22/03/2010 19:01

Originally Posted By: oli
http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-internauci-wygrywaja-z-rzadem-nie-bedzie-indeksu-stron,nId,242781


http://bip.kprm.gov.pl/g2/2010_03/2366_fileot.pdf

nigdzie nic nie ma.
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 22/03/2010 19:13

"Do Brukseli ma powędrować prośba o notyfikację okrojonej wersji ustawy. Nie będzie zawierała informacji technicznych dotyczących walki z hazardem. To oznacza, że powstanie kolejna część ustawy"

pytanie jest proste :
Po co wysyłać do notyfikacji ustawę,która nie zawiera specyfikacji technicznych ?

laugh
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 22/03/2010 19:33



laugh

do pooglądania
więcej na plk.pl
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 24/03/2010 16:00

krótka historia Filipa Burkhardt-a

stop http://numer10.blox.pl/2010/03/Powiedz-Filipie-B-co-poszlo-zle.html

Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 25/03/2010 17:56

Liga turecka. Zatrzymano 46 podejrzanych o ustawianie meczów piłkarskich



Do 46 osób wzrosła liczba zatrzymanych przez policję osób podejrzanych o ustawianie wyników meczów piłkarskich. Wśród nich m.in. asystenta trenera i bramkarza stambulskiego klubu Bueyueksehir Belediyespor. W lutym w związku z tą sprawą aresztowano 77 osób

Bramkarza pierwszoligowego Belediyespor, w którym występuje m.in. obrońca Marcin Kuś, obwinia się o przyjęcie gratyfikacji w wysokości 30 tysięcy euro za pośrednictwo.

Zatrzymań dokonano w 26 prowincjach, po tym jak niemiecka prokuratura prowadząca w Bochum śledztwo w sprawie międzynarodowego gangu ustawiającego wyniki meczów piłkarskich, zwróciła się o pomoc do swoich tureckich odpowiedników.

- To jeszcze nie koniec zatrzymań. Podejrzewamy, że liczba może wzrosnąć przynajmniej do 53 osób, a w kręgu naszych podejrzeń jest ich znacznie więcej - powiedział szef policji ze Stambułu Huseyin Capkin.

Zatrzymanym w lutym 77 osobom, postawiono zarzut organizacji grupy przestępczej. Wszyscy mieli przekupywać piłkarzy i trenerów i nakłaniać ich do ustawiania wyników meczów. Policja skonfiskowała komputery, telefony i kupony firm bukmacherskich. Media tureckie podają, że manipulacja rezultatami miała przynieść zatrzymanym zysk w wysokości co najmniej 50 mln euro.


źródło: PAP
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 27/03/2010 21:11

coś dla fanów piłki rodem z ameryki południowej - bardzo duzo ciekawych informacji minn o włoskich korzeniach Palmeirasu czy Cruzeiro co mnie wręcz zszokowało, zapraszam do lektury:

Byliśmy w Brazylii!

http://tylkopilka.pl/index.php?id=12&artykul=719
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 29/03/2010 17:33

Kibolski układ Lecha



Szef kibolskiej bojówki Mirosław O. ps. "Olaf", który ma zarzut stworzenia gangu, był za zgodą klubu nieformalnym szefem bezpieczeństwa na stadionie Lecha. Jego grupa zarabiała na kibicach, sprzedając im narkotyki, bilety na mecze wyjazdowe i koszulki.

całość => http://www.sport.pl/sport/1,65025,7710277,Kibolski_uklad_Lecha.html
Posted by: artbledo

Re: do poczytania - 01/04/2010 04:18


Uwaga tvn
Posted by: forty

Re: do poczytania - 01/04/2010 16:37

Originally Posted By: Baqu
Kibolski układ Lecha



Szef kibolskiej bojówki Mirosław O. ps. "Olaf", który ma zarzut stworzenia gangu, był za zgodą klubu nieformalnym szefem bezpieczeństwa na stadionie Lecha. Jego grupa zarabiała na kibicach, sprzedając im narkotyki, bilety na mecze wyjazdowe i koszulki.

całość => http://www.sport.pl/sport/1,65025,7710277,Kibolski_uklad_Lecha.html

http://blog.rp.pl/fafara/2010/03/31/romans-z-kibolem/

I chodzi mi raczej, o wpisy pod blogiem
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 01/04/2010 21:02

Originally Posted By: artbledo


odpowiedź

http://izbagospodarcza.pl/?p=963
Posted by: forty

Re: do poczytania - 02/04/2010 14:24

Bogactwo i sława sportowców nie są mafii obojętne. W brazylijskich fawelach, gdzie wyrosło wielu gwiazdorów, i w Moskwie, do której wracają ze swoimi milionami hokeiści czy łyżwiarze figurowi

Obraz nie jest zbyt wyraźny, ale wizerunek piłkarza na tyle charakterystyczny, że łatwo można go rozpoznać. Telewizyjny program "Fantastico" tymi ujęciami przyciąga przed ekrany miliony Brazylijczyków. Grający we Flamengo Vagner Love -w Europie pamiętany z występów w CSKA Moskwa - w asyście kilkunastu uzbrojonych po zęby bandytów przyjeżdża nocą do faweli Rocinha - największej w Rio de Janeiro.
Witany jest jak król, karabiny maszynowe są tak wypolerowane, że aż błyszczą. Jedna strzelba pomalowana jest na złoto, kamera uchwyciła też AT4. To wyrzutnia rakiet, która potrafi zrobić dziurę w pancernym samochodzie używanym przez brazylijską policję do walki z przestępczością zorganizowaną. Wizyta Love&#8217;a robi wrażenie na wszystkich przed telewizorami, bo to reprezentant kraju. Część go potępia, większość rozumie piłkarza. W Brazylii nie wolno zapomnieć o pochodzeniu.
Love przyznał się do wizyty u znajomych kilka dni później przed kamerami telewizji O Globo. Mówił o tym, że jego przyjaciół wciągnął świat przestępczy, wielu nawet zginęło, ale on nigdy nie brał narkotyków ani nimi nie handlował. &#8211; Nikt nie odetnie mnie od korzeni. Nie wyprę się tego, skąd pochodzę &#8211; stwierdził. Policja i oskarżyciel publiczny zastanawiają się, co można zarzucić piłkarzowi. Pojawienie się idola młodzieży wśród handlarzy narkotyków daje zły przykład, ale za to nie wsadza się do więzienia.


czytaj całość
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 02/04/2010 23:03

Startuje Tobet Puchar Polski PFPS

Utworzony 5 godz. temu (2010-04-02 09:43)
Komentarze (25)
Autor: Paweł Majewski


Polska Federacja Pokera Sportowego rusza z pierwszym, dużym przedsięwzięciem przeznaczonym dla polskich pokerzystów - Tobet Pucharem Polski PFPS.

Rozgrywki potrwają aż 10 miesięcy, odbywać się będą zarówno online jak i live w wielu miastach Polski. Przez ten czas gracze będą walczyć w darmowych freerollach o miejsce w Wielkim Finale (10-12 grudnia, Warszawa), w którym do wygrania będzie Puchar oraz 200,000 punktów rankingowych. Sponsor rozgrywek, firma Tobet, punkty rankingowe wymieni na nagrody warte łącznie 50,000 EUR.

Aby zagrać w Wielkim Finale, należy z kwalifikacji online wywalczyć awans do Konferencji Regionalnej, w której toczyć się będzie już bezpośrednia walka o miejsce w Wielkim Finale.

Sama inicjatywa jest na pewno ciekawa, jednak w związku z obowiązującą w naszym kraju sytuacją prawną nasuwa się kilka pytań. W związku z tym skontaktowaliśmy się dzisiaj z prezesem PFPS Pawełem Abramczukiem i zadaliśmy mu kilka pytań.

PokerTexas: Czy możesz zagwarantować graczom, że udział w tym turnieju jest w pełni legalny?

Paweł Abramczuk: Tak, ponieważ są to freerolle. Nasi prawnicy uważają, że PFPS ma prawo legalnie organizować bezpłatne turnieje, w których nie ma nagród.

PokerTexas: Jednak najlepsi gracze zostaną wynagrodzeni pieniędzmi?

Paweł Abramczuk: Bezpośrednio w turnieju gracze wygrywają punkty rankingowe, które potem mogą zamienić u sponsora na nagrody finansowe, ale to już dzieje się na zagranicznych serwerach, legalnie działającej w UE firmy.

PokerTexas: Dobrze, ale czy organizowanie rozgrywek przez PFPS, w których faktyczna wygrana to pieniądze online jest w porządku? Przecież zwycięzcy nie będą mogli zalegalizować tych pieniędzy?

Paweł Abramczuk: Zarówno nasi prawnicy, jak i prawnicy sponsora uważają, że wygrane online to wygrane odniesione zagranicą i jako takie mogą zostać zalegalizowane w Polsce

PokerTexas: Czyli uważasz, że każdy może pójść do skarbówki i zalegalizować swój dochód z gry online?

Paweł Abramczuk: Tak.


PokerTexas: Wróćmy jeszcze do kwestii organizacyjnych związanych z Pucharem Polski. Kto organizuje tą imprezę?

Paweł Abramczuk: Organizatorem jest PFPS, rozgrywki prowadzone będą przez licencjonowanych przez Federację Tournament Directorów i krupierów, a Tobet jako patron techniczny zapewni stoły, żetony i karty oraz pokryje koszty organizacji turniejów.

PokerTexas: Ostatnie pytanie, dlaczego właśnie Tobet? Czy były prowadzone rozmowy również z innymi firmami?

Paweł Abramczuk: Na jednym z zebrań zarządu członkowie zarządu dostali zadanie znalezienia sponsora dla rozgrywek Pucharu Polski. Członek zarządu Rafał Pałka skontaktował się z firmą Tobet, nasze warunki były jasne, my dajemy organizację, a firma wykłada pieniądze. Tobet na to przystał i nie było więcej rozmów z innymi firmami.

Impreza na pewno szykowana jest z wielkim rozmachem, rozmowa z prezesem PFPS być może niektórym wyjaśniła wątpliwości. My nadal nie do końca jesteśmy przekonani o legalności tego typu rozgrywek, a kwestia legalizacji dochodów w interpretacji Pawła Abramczuka to już w ogóle jakaś super nowość i mega sensacja.
Posted by: Bartez_Gambler

Re: do poczytania - 03/04/2010 01:47

Originally Posted By: Baqu
Kibolski układ Lecha



Szef kibolskiej bojówki Mirosław O. ps. "Olaf", który ma zarzut stworzenia gangu, był za zgodą klubu nieformalnym szefem bezpieczeństwa na stadionie Lecha. Jego grupa zarabiała na kibicach, sprzedając im narkotyki, bilety na mecze wyjazdowe i koszulki.

całość => http://www.sport.pl/sport/1,65025,7710277,Kibolski_uklad_Lecha.html


Ja proponuję nie wyrabiac sobie opinii na podstawie artykułów prasowych i opowieści śmiesznych milicjantów.

Jedno jest faktem zadym na stadionie Lecha nie ma.
I to nie jest zasługa żadnej milicji.
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 06/04/2010 03:34

poniedziałek 5 kwietnia 2010 20:00
Boni pisze do resortu finansów
Rząd jednak nie zakaże hazardu w sieci?


Czy rząd chce się całkiem wycofać z zakazu organizowania hazardu w internecie i jeszcze na nim zarobić? Takie wnioski można wysunąć, czytając korespondencję członka Rady Ministrów Michała Boniego, która jest skierowana do Ministerstwa Finansów.

"Przyjęto, iż minister finansów podejmie prace analityczne w zakresie uelastycznienia systemu opodatkowania gier hazardowych (w zakresie gier organizowanych w sieci internet)" - napisał szef doradców premiera po spotkaniu z przedstawicielami m.in. ministerstw finansów i sprawiedliwości oraz Rządowego Centrum Legislacji, które odbyło się 17 marca.

Obowiązująca ustawa o grach hazardowych nie zezwala na żadną formę hazardu w internecie. Ale przyjęta kilka dni temu przez rząd nowelizacja tych przepisów dopuszcza już organizowanie zakładów wzajemnych w sieci. Problem w tym, że ta forma rozrywki została obłożona wyjątkowo wysokim jak na unijne standardy podatkiem. W Polsce aż 12 proc. wartości takiego zakładu musi trafić do budżetu państwa, podczas gdy w krajach UE jest to od 2 do 5 proc.

"To zapewne dlatego rząd wreszcie zaczął się zastanawiać, jak zarejestrowani w Polsce organizatorzy takich gier będą mogli rywalizować z konkurencją zarejestrowaną na Cyprze czy Malcie" - mówi Zdzisław Kostrubała, prezes spółki Star-Typ Sport (STS). "Proszę zauważyć, że Polacy zawierają zakłady przez internet, ale żaden grosz z tego nie trafia do budżetu państwa, czyli mamy kolejną szarą strefę" - dodaje Kostrubała.

Poza propozycjami zmian fiskalnych rząd wycofał się też z pomysłu organizowania rejestru stron i usług niedozwolonych, choć minister Boni wspólnie z wiceministrem finansów Jackiem Kapicą podkreślają potrzebę stworzenia alternatywnego rozwiązania, które umożliwi ściganie nielegalnych gier hazardowych w internecie. Ale to przyszłość, bo nowe rozwiązania miałyby zostać zaprezentowane w kolejnej nowelizacji ustawy o grach hazardowych. Ta przyjęta kilka dni temu przez rząd trafiła już do Komisji Europejskiej do notyfikacji. Na te informację z euforią zareagowało Stowarzyszenie Pracodawców i Pracowników Firm Bukmacherskich.

"Wzrost przychodów legalnych operatorów podatkowych jest prostą drogą do zwiększenia wpływów podatkowych z tego segmentu rynku. Chodzi o przejęcie istniejącego już zapotrzebowania na te usługi ze sfery nielegalnej" - napisało stowarzyszenie. Ale jeden z byłych doradców Totalizatora Sportowego ostrzega, że radość bukmacherów może być przedwczesna.

"Myślę, że rząd uświadomił sobie, iż ustawą o grach hazardowych strzelił sobie w kolano, i teraz wychodzi z tej sytuacji rakiem. Zbliża się Euro 2012, dlaczego Totalizator nie miałby organizować zakładów sportowych np. przez internet?" - pyta rozmówca "Dziennika Gazety Prawnej".

Pojawiają się też teorie spisowe teorie, jakoby byłaby to próba wprowadzenia przez TS systemu wideoloterii. Podsycają je też ostatnie doniesienia, że Totalizator chce spiąć w sieć 12 tys. swoich kolektur. Nowy system ma być gotowy najpóźniej 30 listopada.

Artur Grabek
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 07/04/2010 21:06

Poker online legalny we Francji

Francja przyjęła ustawę znoszącą państwowy monopol w zakresie hazardu online. Prywatne firmy będą mogły ubiegać się o licencję i legalnie oferować swoje usługi mieszkańcom Francji.
Nowe prawo zostało uchwalone w parlamencie stosunkiem głosów 299 do 223. Dzięki temu możliwe stanie się walka z czarnym rynkiem internetowego hazardu poprzez ofertę legalnej działalności powiedział minister odpowiedzialny za budżet Francois Baroin.

Według nowego prawa operatorzy chcący legalnie działać na terenie Francji będą musieli wystąpić o pozwolenie, które będzie udzielane przez państwową instytucję, która będzie również pilnować aby firmy działające we Francji przestrzegały prawa i były bezpieczne dla graczy. Strony firm, które nie uzyskają licencji będą mogły być blokowane, a transakcje bankowe do tych operatorów blokowane.

Według nowo przyjętej ustawy na operatorów e-hazardu nałożone zostaną następujące obciążenia podatkowe:
7,5% od zakładów sportowych i zakładów na wyścigi konne
2% od gier pokerowych
Kolejne państwo Unii Europejskiej reguluje w sposób cywilizowany rynek e-hazardu, a warto przypomnieć, że Francuzi mieli kiedyś plany objęcia monopolem całego tego rynku, jednak wobec nacisków ze strony Komisji Europejskiej musieli zmienić swoje plany i wprowadzić bardziej liberalną ustawę. Czekamy na opinię KE dotyczącą sprawy pokera w Polsce...
Posted by: artbledo

Re: do poczytania - 08/04/2010 00:39


http://www.rp.pl/artykul/457664.html
Posted by: ekonom0013

Re: do poczytania - 08/04/2010 07:26

Originally Posted By: artbledo


ehh ta cenzura, niech ktoś z 'władzą' wywali poprzedni post smile

Odnośnie tych zakazów, czy teraz w prawie jest jakiś zakaz dla uzależnionych?

Byłem trochę zdziwiony jak obsługa salonu gier w Sopocie wyprosiła pewną babkę, która grała na automatach. Podeszła kierowniczka dość wkurzona, coś pogadała, ściągnęli to co miała na maszynie i wyprosili z lokalu smile

Odnośnie tej wypowiedzi prezesa PFPS (zamieszczonej wcześniej) to nie ma co się oszukiwać, niestety Pan P.A. wprowadza ludzi w błąd ...
Posted by: DJ SOSNA

Re: do poczytania - 09/04/2010 06:50

Pan Bronisław Komorowski
Marszałek Sejmu RP


Szanowny Panie Marszałku


Na podstawie art. 191 i 192 Regulaminu Sejmu składam interpelację w sprawie skutków dla polskiego sportu Ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych &#8211; do Ministra Sportu i Turystyki
Szanowny Panie Ministrze,


Ustawa o grach hazardowych wywołuje wyraźny niepokój w środowiskach sportowych. Z punktu widzenia sportu ta ustawa jest zła. Uchwalona pośpiesznie, na polityczne zamówienie rządu, może przynieść więcej strat niż pożytku. Rząd wepchnął do jednego worka jednorękich bandytów, gry liczbowe i zakłady wzajemne. Nie przyjął do wiadomości, że zakłady wzajemne to nie to samo co gry liczbowe, a tym bardziej automaty do gry. Absurdalne założenie doprowadziło do absurdalnych konsekwencji, czego doświadczyli już piłkarze ręczni z Kielc czy organizatorzy Pucharu Świata w Zakopanem. Mogą oni zapłacić nawet 12 milionów złotych za to, że pod Wielką Krokwią rozwieszone były banery jednej z najbardziej znanych firm bukmacherskich.


Największe straty poniesie piłka nożna. Kluby stracą sponsorów i wpływy. Stracą również polscy kibice, gdyż zakaz reklamowania firm hazardowych może spowodować, iż nie będziemy w Polsce oglądali meczów Ligi Mistrzów, a także najlepszych lig europejskich. Nie obejrzymy największych i najbardziej pasjonujących wyścigów kolarskich, transmisji z wyścigów Formuły 1 itp. Wszystkie te imprezy oraz wiele zespołów sponsorowanych jest przez firmy bukmacherskie. Ich znaki firmowe zdobią największe stadiony europejskie. Pokazywanie ich w Polsce może teraz ściągnąć na organizatorów transmisji niebagatelne kłopoty.


Zwracam się zatem do Pana Ministra z następującymi pytaniami:


- Czy ma Pan świadomość negatywnych konsekwencji ustawy?


- Czy Ministerstwo Sportu i Turystyki oszacowało straty, jakie może ponieść sport w jej wyniku?


- Kto i jak te straty zrekompensuje?


- Jakie koszty poniesie polski podatnik i budżet państwa, bo przecież kluby, które zapłacą sponsorom za zerwane umowy, zaskarżą z kolei państwo do sądów krajowych i unijnych?


- Czy Ministerstwo Sportu i Turystyki wie już, jak ta ustawa ma się do przepisów Unii Europejskiej? W 2002 r. Grecy płacili 30 tys. euro za każdy dzień obowiązywania ustawy niezgodnej z unijnym prawem.


- Co zamierza Pan zrobić, by ustawa nie zniszczyła polskiego sportu?


Z poważaniem, Poseł na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej


Jerzy SZMAJDZIŃSKI, Warszawa, 24. 2. 2010 r.
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 09/04/2010 20:56

Polsce grożą unijne kary za złamanie procedur, bo rząd nie uzgodnił zakazu hazardu z Brukselą

Ustawa o grach hazardowych wymagała notyfikacji Komisji Europejskiej. Zaniedbanie rządu może nas kosztować kilkadziesiąt milionów euro.
Dotąd rząd zapewniał, że nie było takiego wymogu. Jeśli Komisja Europejska potwierdzi te ustalenia, Polsce grożą miliony euro kary.

Kancelaria premiera rozesłała swój raport do wszystkich resortów zaangażowanych w prace nad ustawą o grach hazardowych. Największe zastrzeżenia skierowała jednak pod adresem gospodarzy projektu, czyli resortu finansów i szefa Służby Celnej Jacka Kapicy. Wytknęła im nieprawidłowości i zaniedbania, szczególnie w kwestii procedur unijnych.

&#8222;Informacja o notyfikacji powinna znaleźć się w uzasadnieniu każdego projektu (...). Celem tym powinno być rozstrzygnięcie tej kwestii już na początku prac, co służyłoby należytemu zaplanowaniu procesu i ograniczeniu ryzyka naruszenia obowiązków w tym zakresie&#8221; &#8211; czytamy w piśmie podpisanym przez szefa KPRM Tomasza Arabskiego. Z treści raportu wynika, że resort finansów nie wprowadził odpowiednich mechanizmów i procedur w kwestii notyfikacji. Np. w ministerstwie nie ma osoby odpowiedzialnej za rozstrzyganie, czy dane przepisy podlegają tej procedurze, nie ma też dobrze zorganizowanego przepływu informacji.

Od czasu gdy w konsekwencji ujawnienia afery z dopłatami do gier losowych rząd rozpoczął ekspresowe prace nad radykalną nowelizacją ustawy hazardowej, jego przedstawiciele konsekwentnie zapewniali, że obowiązek notyfikacji nie został zaniedbany. I że ta wersja projektu nie wymaga opinii Komisji Europejskiej.

Innego zdania była Izba Gospodarcza Operatorów i Producentów Urządzeń Rozrywkowych, która poskarżyła się w tej sprawie do ówczesnego wiceszefa Komisji Europejskiej Guentera Verheugena. Po zapoznaniu się ze skargą i zawartością projektu ustawy o grach hazardowych Bruksela wszczęła procedurę sprawdzającą i zażądała wyjaśnień od polskiego rządu. W odpowiedzi wysłanej w połowie marca resort finansów napisał, że &#8222;ustawa o grach hazardowych nie zawiera przepisów technicznych, w związku z tym nie było potrzeby jej notyfikowania&#8221;.

W opinii Vassilisa Akritidisa, szefa biura antydumpingowego w międzynarodowej kancelarii prawnej Hammonds, który reprezentuje izbę przed KE, Polska w ewidentny sposób naruszyła prawo unijne, nie poddając projektu ustawy notyfikacji. Jeśli Komisja Europejska podzieli ten pogląd, sprawa trafi przed Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Strasburgu. Tam Polskę może czekać orzeczenie o wielomilionowej karze za zaniedbanie, a także nakaz zmiany ustawy o grach hazardowych bądź przywrócenia poprzednich przepisów.

Akritidis w analogicznej sprawie reprezentował grecką branżę hazardową. I wygrał przed ETS. Grecki rząd zapłacił kilkadziesiąt milionów euro kary oraz dodatkowo 32 tys. euro za każdy dzień obowiązywania nienotyfikowanych przepisów.

32 tys. euro tyle dziennej kary płacili Grecy za funkcjonowanie nienotyfikowanej przez Komisję Europejską ustawy

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna
Artykuł z dnia: 2010-04-09, ostatnia aktualizacja: 2010-04-09 08:33

Rząd wreszcie zakumał,że Kaplica dał dupy lub znalazł kozła ofiarnego.....interpretacja dowolna ważne,ze skutki będą te same grin
Posted by: DJ SOSNA

Re: do poczytania - 10/04/2010 01:25

Originally Posted By: AGASSI

Kancelaria premiera rozesłała swój raport do wszystkich resortów zaangażowanych w prace nad ustawą o grach hazardowych. Największe zastrzeżenia skierowała jednak pod adresem gospodarzy projektu, czyli resortu finansów i szefa Służby Celnej Jacka Kapicy. Wytknęła im nieprawidłowości i zaniedbania, szczególnie w kwestii procedur unijnych.


Chciałbym zobaczyć treść tego pisma. Ja bym zaczął tak: Panie "ekspercie" hazardowy Kapica cop
Posted by: gryzonko

Re: do poczytania - 10/04/2010 04:38

Ech korzyść to dla nas poza satysfakcją niewielka. Ewentualna kara - zapłacimy my podatnicy. Tych palantów z PO durny naród i tak wybierze jeszcze raz (abstrahując od innych palantów wcale nie lepszych)
Posted by: mercyfulek new

Re: do poczytania - 12/04/2010 22:21

Kto "poleci" za ustawę hazardową ?

http://izbagospodarcza.pl/wp-content/uploads/2010/04/27687322_100180798.jpg
Posted by: mercyfulek new

Re: do poczytania - 12/04/2010 22:21

całość w e-play:
http://e-play.pl/index.php?action=page&view=2&id=20745&page=1
Posted by: Vorspringer

Re: do poczytania - 16/04/2010 03:32

Już teraz zaczynają sobie w kraju radzić z tym pomysłem.

Nagle portal wyemigrował na jakieś wyspy tonga. Ciekawe dlaczego... wink
Posted by: Vorspringer

Re: do poczytania - 16/04/2010 03:34

ach, nie wolno wklejac nazw wlasnych;) No dobrze, w kazdym badz razie poklikajcie na stopki redakcyjne niektorych wiodących internetowych portali sportowych;)
Posted by: matmax23

Re: do poczytania - 16/04/2010 17:58

Originally Posted By: AGASSI
Polsce grożą unijne kary za złamanie procedur, bo rząd nie uzgodnił zakazu hazardu z Brukselą

Ustawa o grach hazardowych wymagała notyfikacji Komisji Europejskiej. Zaniedbanie rządu może nas kosztować kilkadziesiąt milionów euro.
Dotąd rząd zapewniał, że nie było takiego wymogu. Jeśli Komisja Europejska potwierdzi te ustalenia, Polsce grożą miliony euro kary.

Kancelaria premiera rozesłała swój raport do wszystkich resortów zaangażowanych w prace nad ustawą o grach hazardowych. Największe zastrzeżenia skierowała jednak pod adresem gospodarzy projektu, czyli resortu finansów i szefa Służby Celnej Jacka Kapicy. Wytknęła im nieprawidłowości i zaniedbania, szczególnie w kwestii procedur unijnych.

&#8222;Informacja o notyfikacji powinna znaleźć się w uzasadnieniu każdego projektu (...). Celem tym powinno być rozstrzygnięcie tej kwestii już na początku prac, co służyłoby należytemu zaplanowaniu procesu i ograniczeniu ryzyka naruszenia obowiązków w tym zakresie&#8221; &#8211; czytamy w piśmie podpisanym przez szefa KPRM Tomasza Arabskiego. Z treści raportu wynika, że resort finansów nie wprowadził odpowiednich mechanizmów i procedur w kwestii notyfikacji. Np. w ministerstwie nie ma osoby odpowiedzialnej za rozstrzyganie, czy dane przepisy podlegają tej procedurze, nie ma też dobrze zorganizowanego przepływu informacji.

Od czasu gdy w konsekwencji ujawnienia afery z dopłatami do gier losowych rząd rozpoczął ekspresowe prace nad radykalną nowelizacją ustawy hazardowej, jego przedstawiciele konsekwentnie zapewniali, że obowiązek notyfikacji nie został zaniedbany. I że ta wersja projektu nie wymaga opinii Komisji Europejskiej.

Innego zdania była Izba Gospodarcza Operatorów i Producentów Urządzeń Rozrywkowych, która poskarżyła się w tej sprawie do ówczesnego wiceszefa Komisji Europejskiej Guentera Verheugena. Po zapoznaniu się ze skargą i zawartością projektu ustawy o grach hazardowych Bruksela wszczęła procedurę sprawdzającą i zażądała wyjaśnień od polskiego rządu. W odpowiedzi wysłanej w połowie marca resort finansów napisał, że &#8222;ustawa o grach hazardowych nie zawiera przepisów technicznych, w związku z tym nie było potrzeby jej notyfikowania&#8221;.

W opinii Vassilisa Akritidisa, szefa biura antydumpingowego w międzynarodowej kancelarii prawnej Hammonds, który reprezentuje izbę przed KE, Polska w ewidentny sposób naruszyła prawo unijne, nie poddając projektu ustawy notyfikacji. Jeśli Komisja Europejska podzieli ten pogląd, sprawa trafi przed Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Strasburgu. Tam Polskę może czekać orzeczenie o wielomilionowej karze za zaniedbanie, a także nakaz zmiany ustawy o grach hazardowych bądź przywrócenia poprzednich przepisów.

Akritidis w analogicznej sprawie reprezentował grecką branżę hazardową. I wygrał przed ETS. Grecki rząd zapłacił kilkadziesiąt milionów euro kary oraz dodatkowo 32 tys. euro za każdy dzień obowiązywania nienotyfikowanych przepisów.

32 tys. euro tyle dziennej kary płacili Grecy za funkcjonowanie nienotyfikowanej przez Komisję Europejską ustawy

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna
Artykuł z dnia: 2010-04-09, ostatnia aktualizacja: 2010-04-09 08:33

Rząd wreszcie zakumał,że Kaplica dał dupy lub znalazł kozła ofiarnego.....interpretacja dowolna ważne,ze skutki będą te same grin


Rozwalił mnie pierwszy komentarz pod tym artykułem na stronie DGP:
Maria z IP: 79.186.85.* (2010-04-09 08:49)

"Odpowiadać powinni członkowie sejmowej komisji hazardowej a szczególnie prawnicy Waserman i Kępa bo powinni wiedzieć o procedurach prawnych.Za głupotę i niekompetencje na pewno znów zapłacą niewinni podatnicy"

laugh laugh laugh
Posted by: forty

Re: do poczytania - 23/04/2010 14:02

Pierwsi zeznania złożyli Marcin Animucki i Jacek Masiota, czyli ci członkowie zarządu, którzy głosowali przeciw podpisaniu umowy ze SportFive na dziesięć lat. CBŚ chce przesłuchać cały zarząd z Grzegorzem Latą na czele. Bada, czy władze nie naraziły związku na szkodę przez nadużycie swoich uprawnień albo niedopełnienie obowiązków (art. 296 kodeksu karnego).
Umów, o które pyta CBŚ, jest więcej, m.in. kontrakt związku z firmą Nike, z agencją ochrony Zubrzycki. Ale to umowa ze SportFive wywołuje największe kontrowersje. Nazwano ją po podpisaniu "kontraktem stulecia". Wejdzie w życie w połowie 2010 roku i przekaże pośrednikowi właściwie całość praw marketingowo -telewizyjnych PZPN, przede wszystkim do reprezentacji, ale też np. Pucharu Polski. W zamian związek będzie dostawał do 2020 roku 6 mln euro rocznie oraz 80 proc. sumy, którą uda się zarobić ponad ten pułap. Władze związku były z tej umowy tak zadowolone, że zarząd niedługo potem dał prezesowi Lacie dwukrotną podwyżkę pensji.


tu całość
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 04/05/2010 07:06

Poker oficjalnie uznany za grę umysłową
News | Ze Świata
Wpisany przez Karolina Zawiasa | piątek, 30 kwietnia 2010 11:22

International Federation of Poker nie mogła sobie chyba wymarzyć lepszego prezentu urodzinowego. Dokładnie rok temu &#8211; 29-go kwietnia 2009 w Lozannie powstała IFP - Międzynarodowa Federacja Pokera. Dziś osiągnęła swój pierwszy i najważniejszy z wytyczonych celów &#8211; poker, który został oficjalnie uznany za grę umysłową przyjęto do Międzynarodowej Federacji Sportów Umysłowych.

Mam zaszczyt powitać International Federation of Poker w szeregach International Mind Sport Association. Wasze członkostwo pokazuje światu, że jest to gra umysłowa - tak powitał pokera w szeregach organizacji szef IMSA Jose Damiani.

Decyzję ogłoszono podczas kongresu IMSA odbywającego się w Dubaju.

Ta informacja to kamień milowy na drodze do ustanowienia pokera jako gry strategicznej. To także kolejny krok do uwolnienia pokera spod wpływu wielu rządów i zniesienia zbędnych ograniczeń na całym świecie &#8211; powiedział w swoim przemówieniu Szef Federacji Pokera Anthony Holden.

Dzięki tej decyzji poker dołączył do grona sportów, jakie pojawią się podczas World Mind Sports Games. Kolejne Igrzyska Sportów Umysłowych odbędą się w 2012 roku w Londynie podczas Igrzysk Olimpijskich.

Pierwsze WMSG odbyły się w 2008 roku w Pekinie. O tym jak wielkim powodzeniem cieszy się ta impreza może świadczyć fakt, że wówczas wzięło w niej udział 2.763 zawodników ze 143 państw.

Należące do IMSA szachy, brydż oraz warcaby są również członkami SportAccord (kiedyś GAISF - General Association of International Sports Federations), organizacji zrzeszającej ponad 150 federacji sportowych, mającej na celu zjednoczenie sportu na całym świecie. Na jutrzejszym kongresie SportAccord Antony Holden pojawi się w charakterze obserwatora, gdzie złoży formalny wniosek o przyjęcie IFP w szeregi organizacji.

Aby ubiegać się o członkowstwo potrzebujemy przede wszystkim 40 członków z trzech różnych kontynentów. Jak do tej pory posiadamy więcej niż połowę wymaganej liczby państw. Po ogłoszeniu dzisiejszej decyzji, widzimy niewielkie trudności w realizacji wyznaczonych celów w ciągu najbliższych 12 miesięcy. Wiem, że cały świat pokera będzie wspierał nas w naszych działaniach, nie tylko dlatego, aby poker pojawił się podczas Mind Sports Games 2012 w Londynie &#8211; powiedział Holden.

Doyle Brunson, jeden ze zwolenników IFP z zadowoleniem przyjął dobrą nowinę. IFP zasługuje na gratulacje i podziękowania. Myślę, że historia pokaże jak ważnym momentem dla pokera było ogłoszenie tej decyzji. Na całym świecie poker zmaga się obecnie z krzywdzącymi z przepisami prawa i biurokratycznymi przeszkodami. Teraz jest już jasne, że jest to gra wymagająca umiejętności, mająca ze szczęściem niewiele wspólnego.

International Federation of Poker powstała 29-go kwietnia 2009 w Lozannie. IFP ma swoich zwolenników wśród wielu znanych pokerzystów. Są nimi m.in. Doyle Brunson, Andy Black i Peter Eastgate.

Cele organizacji:
- uzyskanie członkostwa w IMSA i SportAccord
- ujednolicenie przepisów i zasad
- współpraca z lokalnymi urzędami, agencjami i władzami
- organizacja corocznych spotkań i turniejów rozpoczynając od World Cup 2011......za polishrounders.

Biedny Boni i Kaplica laugh
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 06/05/2010 02:42

Wścibstwo czy walka z terroryzmem?

Trwa europejsko-amerykańska wojna w obronie danych osobowych. 11 lutego Parlament Europejski większością 378 głosów odrzucił tymczasowe porozumienie z USA dotyczące przekazywania amerykańskim władzom danych bankowych przy wykorzystaniu sieci SWIFT. Zarówno treść porozumienia jak i okoliczności jego przyjęcia od dawna budziły wiele kontrowersji.

http://biznes.onet.pl/wscibstwo-czy-walka-z-terroryzmem,18568,3219383,1,prasa-detal
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 06/05/2010 02:49

Dlaczego do ku.rwy nędzy dowiadujemy się o tym po 3 miesiącach blush
Posted by: micha$

Re: do poczytania - 06/05/2010 09:16

Nie wiem jak Ty, ale ja o tej sprawie słyszałem w lutym...
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 06/05/2010 21:55

tak, byla o tym mowa juz pare miesięcy temu, kiedy sprawa
została zapoczątkowana, dużo informacji na blogach
i w euroobserverze, dziwne, że o tym nie słyszałeś Agassi.
Posted by: forty

Re: do poczytania - 10/05/2010 15:13

Strajk w Legii
W sobotę rano piłem kawę z Henrykiem Kasperczakiem. Obok, w hotelowym barze, siedzieli bracia Brożkowie, Radosław Sobolewski i Mariusz Jop. Wszyscy rozluźnieni, spokojni, jakby przyjechali do Warszawy na wycieczkę, a nie na najważniejszy mecz w sezonie.
Na moje lekkie zdziwienie Kasperczak odpowiedział: "Wszystko jest w porządku. Czekamy na mecz z Legią jak na każdy inny. O Legii wiemy wszystko i pokonamy ją. Bardziej obawiam się derbów z Cracovią".


czytaj dalej
Posted by: szxx

Re: do poczytania - 15/05/2010 18:32

news czy nie, ale wg tego tematu Francuzi mają od 13 maja br. zablokowanego betfera. Cytat z tematu:

"This is the message when we connect to betfair website :

You may be attempting to access Betfair.com from a restricted country.
Our software has detected that you may be accessing the Betfair website from a country that Betfair does not accept bets from.
You may view the Betfair site, but you will not be able to open an account, login or place any bets.
If you believe this detection has occurred in error, please email info@betfair.com.."

Trochę starszy kotlet, a propos Estonii: http://www.estonianfreepress.com/2010/03/estonian-tax-board-asks-to-block-175-gambling-domains/

lista stron których Estończyk nie powinien odwiedzać:
http://www.emta.ee/index.php?id=27399&tpl=1049

Jakie są zbieżności tamtejszych spraw i naszej?
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 15/05/2010 21:39

Originally Posted By: szxx
news czy nie, ale wg tego tematu Francuzi mają od 13 maja br. zablokowanego betfera. Cytat z tematu:

"This is the message when we connect to betfair website :

You may be attempting to access Betfair.com from a restricted country.
Our software has detected that you may be accessing the Betfair website from a country that Betfair does not accept bets from.
You may view the Betfair site, but you will not be able to open an account, login or place any bets.
If you believe this detection has occurred in error, please email info@betfair.com.."

Trochę starszy kotlet, a propos Estonii: http://www.estonianfreepress.com/2010/03/estonian-tax-board-asks-to-block-175-gambling-domains/

lista stron których Estończyk nie powinien odwiedzać:
http://www.emta.ee/index.php?id=27399&tpl=1049

Jakie są zbieżności tamtejszych spraw i naszej?


żadna bo tam jak i w Italii zawsze był monopol państwa na zakłady a w Polsce zakłady sportowe zapoczątkowały firmy prywatne i nigdy nie było na nie monopolu państwowego wiec nie am czego bronić przed komisją UE

http://www.poker-world.pl/news/1107/paradise-poker-wycofuje-sie-z-francji-i-wloch
Posted by: forty

Re: do poczytania - 18/05/2010 15:24

Rz: Dlaczego pani chce, by w Polsce mówiono Karolina Woźniacka, a nie Caroline Wozniacki?
Karolina Woźniacka: Bo tak w zasadzie się nazywam. Tak jest tutaj naturalnie.
Ile jest w pani Polki?
To, że mam polskich rodziców, coś dla mnie znaczy. Czuję, że mam tę polską krew w sobie i jestem chyba pół-Polką. Myślę, że przede wszystkim widać to w moim charakterze. Gram w Warszawie po raz pierwszy i jestem ciekawa, czy kibice potraktują mnie jak swoją.
Co pani najbardziej lubi w kraju przodków?
Zawsze jak przyjeżdżałam do dziadków, ujmował mnie wyjątkowy spokój dookoła, zupełnie inna atmosfera niż gdzie indziej na świecie. No i polskie jedzenie. Jest niesamowite, bardzo je lubię, kopytka, rosół, właściwie wszystko.

całość wywiadu
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 24/05/2010 04:52

Błędy informacji - można czytać pod kątem bukmacherskim:

Podczas zbierania informacji, czy to do napisania artykułu na blogu, czy do podjęcia decyzji, czy do wyrobienia sobie jakiegoś poglądu, bardzo często trafiamy na rafy, które nam owe informacje zniekształcają. Te rafy to nic innego jak schematy myślowe, wykształcone w czasie naszego całego życia. Istnieje wiele poradników na temat jak się uczyć, jak unikać wpadania we własne mentalne sidła, jak spojrzeć szerzej i oprzeć się poznawczemu lenistwu. Jak wreszcie zebrać wiarygodne i obiektywne informacje i posiąść wiedzę o wiele lepszej jakości unikając błędów takich jak*:

Błąd dostępności &#8211; Czyli czy opierasz się na informacjach, które najłatwiej było zdobyć? Ten błąd bardzo często występuje, gdy opieramy się na informacjach podawanych w mediach. W badaniach statystycznych w Stanach, na pytanie czy więcej ludzi ginie w wypadkach z bronią czy tonąc, odpowiadało, że podczas wypadków z bronią. Tymczasem trzykrotnie więcej ludzi topi się każdego roku. Zbadano wyraźny efekt większego nagłośnienia w mediach wypadków z bronią, niż ludzi tonących. Na grunt Polski można przełożyć pytanie, Czy Niemcy chcą nas wykupić? &#8230; i zestawić to z danymi, ile poczyniono inwestycji w nieruchomości przez Niemców, a ile przez na przykład Anglików.
Błąd doświadczenia &#8211; Czyli czy analizując informacje jesteś stronniczy z powodu swojej przeszłości? Jak byś miał powiedzieć jaki smak lodów najczęściej wybierają ludzie to zapewne byś powiedział o swoim ulubionym kakaowym, i nie przypuszczałbyś, że większość ludzi je wodniste owocowe sorbety. To błąd tyczący postrzegania rzeczywistości i przesuwania akcentów i często podczas zbierania informacji ignorujemy pewne sygnały, które są sprzeczne z naszym wyobrażeniem wykształconym przez przeszłe przeżycia.

Błąd uprzedzenia &#8211; Czy odrzucasz jakieś dane z powodu własnych uprzedzeń? Na przykład heteroseksualistom trudno sobie wyobrazić, że homoseksualiści mają jakieś problemy. Z kolei odwrotnie to również działa i homoseksualistom trudno sobie wyobrazić, że heteroseksualistom przeszkadza publiczne manifestowanie seksualności. Kiedy coś jest sprzeczne z naszymi poglądami często to odrzucamy. Jesteśmy zdziwieni patrząc na hindusów, którzy uważają za bóstwo swoje święte krowy, ale nie za bardzo zrozumiemy ich zdziwienia do naszych obyczajów. No bo czy klękanie przez narzędziem tortur i picie krwi i zjadani ciała nie jest dziwne? Do tego się sprowadza w końcu chrześcijańska eucharystia. Wielu z nas pewnie nigdy w życiu nie ukradło żadnej rzeczy. Mimo, że się słyszy o ciągłych kradzieżach, uważamy, że nigdy tego nie zobaczymy, nigdy to nas nie dotknie. Dokładnie na takim przeświadczeniu działał Madoff ze swoją piramidą finansową. Praktycznie wszyscy zostali wykiwani tylko dlatego, że nikt nie przypuszczał, że taka osoba jak Madoff mogła ukraść, mimo że wyniki jego funduszu wskazywały na coś zupełnie innego. Klasyczny przykład odrzucenia jakiejś informacji, ze względu na swoje poglądy.

Błąd pamięci &#8211; Czyli czy przywiązujesz wagę do spraw, które łatwiej ci zapamiętać? To kwestia lenistwa w uczeniu się. Łatwiej jest się nauczyć czegoś co już w miarę rozumiesz. Informacje trudne, ale istotne dla wyrobienie sobie poglądu chętnie odrzucamy, jako nieistotne mimo, że w rzeczywistości jest odwrotnie.

Błąd wyboru &#8211; Czyli czy skupiasz się na informacjach, które Cie szczególnie interesują? W gąszczu informacji które mamy dostępne trzeba wybrać wszystkie informacje, które są istotne do wyrobienia sobie poglądu jaki chcemy mieć na daną sprawę, jednak instynktownie wybieramy te informacje, które nas interesują, które są zbieżne z naszymi zainteresowaniami. Przykład.. Cena ropy oscyluje w granicach 150 dolarów za baryłkę. Mamy odpowiedzieć na pytanie dlaczego jest taka wysoka cena. Geolog będzie się skupiał udzielając odpowiedzi na informacjach geologicznych, będzie mówił o skończoności surowca, o coraz trudniejszych i kosztowniejszych polach naftowych. Makler giełdowych będzie się prawdopodobnie skupiał na ochronie przed inflacją, czy tropił osoby które pompują bańkę spekulacyjną o ropie. Jest oczywiste, że informacje o tym, że ropy może być rzeczywiście mniej, gdyż jest ją coraz trudniej wydobyć po takich cenach, będzie odrzucał, jako informacje słabo dla niego przyswajalne.

Błąd pierwszej liczby &#8211; Czyli czy masz tendencje do przyswajania sobie jakieś informacji tylko dlatego, że była ona tobie podana jako pierwsza? Ten błąd poznawczy bardzo często wykorzystują sprzedawcy. Gdy podchodzą do klienta często mówią najpierw o produktach droższych, żeby oswoić klienta z wysokimi kwotami. Gdy pójdziemy do salonu samochodowego i powiemy, że chcemy kupić jakiś samochód, to sprzedawca powinien rozpocząć rozmowę od najdroższych modeli, gdyż wtedy bardzo łatwo zejść w dół, gdy klient jest już przywiązany do pierwszej ceny. Przejść z rozmową z tańszego modelu na droższy jest znacznie trudniej. Tak samo zbierając informacje mamy tendencje do przywiązywanie się do danych które zdobyliśmy na samym początku.
Błąd asocjacji &#8211; Czyli czy zwracasz szczególną uwagę na coś tylko dlatego, że jest to związane z czymś co się niedawno wydarzyło? Na tym błędzie poznawczym bazuje współczesna reklama. Musi być powtarzana często, żeby klient dokonując wyboru chwycił za produkt o którym niedawno coś słyszał. W zbieraniu informacji można zauważyć tę samą tendencje. Skupiamy się na tych, o których o których słyszeliśmy lub w jakiś sposób wpłynęły na nasze życie. Spróbuj kupić akcje na giełdzie jakiejś spółki, a zobaczysz, jak wiele będziesz szukał informacji o samej spółce i będzie ich o wiele więcej niż przed podjęciem decyzji. Sprzedaj te akcje i okaże się, że zaniedbałeś przemyślenie skutków umieszczenia pieniędzy w alternatywnej inwestycji.

Błąd faworyzowania - Czyli wierzymy w to co chcemy wierzyć. Bardzo trudno nam się zmusić do szukania informacji które są sprzeczne z tym czego się spodziewamy. Pasuje tu jak ulał powiedzenie że jeżeli jakieś fakty przeczą naszej teorii to tym gorzej dla faktów. Bardzo trudno uwolnić się od błędów faworyzowania.

Dlaczego o tym pisze? Gdyż uważam, że bardzo ważne jest znanie własnych słabości i tendencje w jakie człowiek może wpaść przy podejmowaniu decyzji czy wyrażaniu opinii na jakiś temat min poprzez pisanie bloga. Warto sobie te błędy zapamiętać i pytać samego siebie: Czy uważam tak jak uważam ponieważ, te informacje były łatwo dla mnie dostępne, już mi znane a do innych opinii mam uprzedzenie albo trudno mi było je zrozumieć. Czy uważam tak jak uważam ponieważ zbiega się to z moimi zainteresowaniami lub usłyszałem tę informacje jako pierwszą, czy może moja opinia wynika z jakiegoś niedawnego wydarzenia w moim życiu, czy po prostu wierze w to co chce wierzyć?

Najtrudniej jest wyrwać się z własnych schematów, które sobie tworzymy. Jeśli ciągle nie testujemy naszych horyzontów to zanika w nas poznanie, a wykształca się puste przekonanie. Nie ma się jednak co łudzić. Nigdy nie uwolnimy się od wszystkich błędów jednocześnie. Jesteśmy tylko ludźmi


adamduda.pl/

uwaga http://www.adamduda.pl/2010/03/22/bledy-informacji
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 25/05/2010 00:29

Kto się boi pana Coke?

Rząd Jamajki wprowadził dzisiaj stan wyjątkowy w Kingston, stolicy kraju. To reakcja na gwałtowne manifestacje mieszkańców w obronie domniemanego szefa potężnej narkotykowej organizacji.

To historia godna filmowego scenariusza. Wyobraźcie sobie szefa potężnego narkotykowego gangu, który ma na nazwisko &#8211; nota bene &#8211; Coke. Jest bezwzględny i hojny zarazem. Bez wahania morduje zdrajców, przeciwników i konkurentów, ale potrafi się sowicie odpłacić za życzliwość polityków, sędziów i organów ścigania. Dba też o swych ziomków: dawnych kolegów z podwórka, sąsiadów, ich dzieci, znajomych&#8230; Ochoczo pomaga biednej dzielnicy z której się wywodzi. Zastępuje w niej niedomagające Państwo &#8211; finansuje przedszkola, kuby sportowe, organizuje własną &#8222;policję&#8221; czuwającą nad spokojem i bezpieczeństwem, a nawet wesprze gotówką w trudnej sytuacji, czy wyposaży w nowoczesny sprzęt grający lokalny, obiecujący Sound System. Ba, pilnuje nawet, aby młodzi z jego rewiru nie schodzili na złą drogę, nie przesadzali z narkotykami, nie pili zbytnio i nie awanturowali się. Taki wychowawca, mecenas i sponsor zarazem. Zbawca i wybawca....

uwaga http://www.tierralatina.pl/2010/05/kto-sie-boi-pana-coke

polecam, pewnie hollywood już montuje film na bazie tej historii...
Posted by: Amir_Khan

Re: do poczytania - 26/05/2010 09:56

Marco Materazzi jest dziś aktualnym mistrzem świata (z reprezentacją) i zarazem aktualnym mistrzem Europy (z klubem). Żaden włoski piłkarz Interu dotąd tego nie przeżył. W dzisiejszej &#8222;La Gazzetta dello Sport&#8221; Materazzi opowiada, co działo się, kiedy wchodził na boisko w końcówce sobotniego finału Ligi Mistrzów. - Mourinho mówi do mnie: &#8222;Byłeś na boisku w pieprzonym finale mundialu, będziesz na boisku w tym pieprzonym finale. Wkładam koszulkę w usta, bo sytuacja była intymna, i odpowiadam: &#8222;Zostań z nami, nikt nie będzie cię tak kochał, jak kochają cię tutaj&#8221;. &#8222;&#8222;Nie, odchodzę&#8221;. Trener płakał, gdy to mówił. Całe szczęście, że wchodziłem do gry. Bo też bym się rozpłakał.

Materazzi opowiada też, co działo się podczas dekoracji. - Platini dał mi medal, a ja mu mówię: &#8222;Teraz cię prześcignąłem&#8221;. Patrzy zdumiony i pyta: &#8222;Dlaczego?&#8221; To odpowiadam: &#8222;Jak to? Ja zdobyłem jeszcze Puchar Świata&#8221;.

Materazzi wyciąga też telefon komórkowy, zagląda do archiwum SMS-ów i pokazuje je dziennikarzowi, by zademonstrować, jak Mourinho dawał piłkarzom Interu poczucie, że są najmocniejsi. Wiadomość z 8 maja, od nadawcy &#8222;Special One&#8221;: &#8222;Jestem w Berlinie, na twoim stadionie&#8221; (Mourinho oglądał mecz Herthy z Bayernem, na tym samym obiekcie Materazzi zdobywał mistrzostwo świata). Odpowiedź Materazziego: &#8222;I jak Bayern, szefie?&#8221;. Odpowiedź od Special One: &#8222;Wygramy 2:0&#8221;.
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 27/05/2010 18:30

2010-05-26
Bukmacher pozywa rząd na 1,5 miliarda euro!
Brytyjska firma Stanleybet, współudziałowiec polskich zakładów bukmacherskich Star-Typ Sport (STS), pozwała rząd Włoch na rekordową kwotę półtora miliarda euro.

Pieniądze mają być zadośćuczynieniem m.in. za utratę zysków i zaufania klientów doznanych w latach 1998-2006. To rekordowy pozew wniesiony przez prywatną spółkę przeciwko władzom państwa Unii Europejskiej.

Stanleybet to jedna z największych firm bukmacherskich w Europie. Posiada ponad 2000 punktów przyjmowania zakładów w Niemczech, Austrii, we Włoszech, na Cyprze, a także w Europie Wschodniej.

Przez 12 lat we włoskich sądach toczyło się ponad 2000 spraw dotyczących utrudniania dostępu do rynku firmie Stanleybet. Spółka widząc jednak bezskuteczność tych postępowań postanowiła pozwać włoski rząd. Pozew złożony został we wtorek 18 maja i dotyczy lat 1998-2006, gdy włoskie władze, łamiąc prawo unijne, blokowały działalność zagranicznego bukmachera.

Do 1998 r. zakłady bukmacherskie we Włoszech kontrolowane był w pełni przez włoskie władze. Rok później, nastąpiło pozorne otwarcie rynku. Jednak w praktyce działalność zagranicznych firm bukmacherskich, w tym i Stanleybet, była bardzo ograniczana, a nawet blokowana. Największe nasilenie konfliktu nastąpiło w 2001 r., gdy włoski rząd doprowadził do serii policyjnych nalotów, a w rezultacie do zamknięcia setek punktów przyjmowania zakładów firmy Stanleybet. Dwa lata później Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznał, że spółka Stanleybet ma pełne prawo do działania na włoskim rynku oraz podkreślił, że wszystkie państwa Unii Europejskiej powinny przyjrzeć się obostrzeniom w swoich przepisach regulujących działalność zagranicznych firm bukmacherskich. W 2007 r. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej ponownie potwierdził wcześniejszy wyrok.

Wyroki europejskich sądów nie spowodowały jednak zmiany w nastawieniu włoskiego rządu, który nadal utrudniał działalność firmie Stanleybet. W rezultacie przed lokalnymi sądami toczyło się ponad 2000 spraw.

&#8222;Wbrew wyrokom europejskich sądów nadal traktowani byliśmy przez Włochy jako przestępcy. Nasi pracownicy każdego dnia mogli spodziewać się zatrzymania przez policję, a punkty przyjmowania zakładów były zamykane przez prokuratorów oraz urzędników. Nie mieliśmy innego wyboru niż złożenie takiego pozwu&#8221; &#8211; powiedział John Whittaker, Prezes Zarządu spółki Stanleybet.

Łączna kwota pozwu wynosi 1,533 miliarda Euro i stanowi składową z czterech rodzajów strat poniesionych przez Stanleybet. Dokładnej oceny i analizy strat dokonał prof. Luigi Prosperetti, ekonomista z Uniwersytetu w Mediolanie. Według jego obliczeń 887,2 mln Euro to utracone zyski w latach objętych pozwem, 29,3 mln Euro wynoszą koszty, które Stanleybet musiał ponieść wchodząc na włoski rynek, 362,2 mln Euro to strata potencjalnych możliwości rozwoju biznesu, a straty wizerunkowe oszacowano na 254,3 mln Euro.

Władze Stanleybet nie wykluczają także, złożenia w późniejszym czasie oddzielnych pozwów przeciwko konkretnym urzędnikom, którzy utrudniali działalność tej firmy. Włoskie władze na razie wstrzymały się od komentarzy.

bb, źrodło:STS

bb, źrodło:STS
Posted by: DJ SOSNA

Re: do poczytania - 27/05/2010 19:05

Originally Posted By: AGASSI
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznał, że spółka Stanleybet ma pełne prawo do działania na włoskim rynku oraz podkreślił, że wszystkie państwa Unii Europejskiej powinny przyjrzeć się obostrzeniom w swoich przepisach regulujących działalność zagranicznych firm bukmacherskich. W 2007 r. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej ponownie potwierdził wcześniejszy wyrok.

bb, źrodło:STS

bb, źrodło:STS


Naprawdę to pojawiło się na stronei STS? cool grin (najciekawszy fragment pogrubiłem wyżej)
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 27/05/2010 19:09

Ja to wkleiłem w calości za e-play wink
Na innych stronkach też jest np. bankier itd.
Posted by: mercyfulek new

Re: do poczytania - 27/05/2010 19:13

ale tu się mówi o blokowaniu punktów czyli lokali przyjmowania zakładów a nie gry przez net Włochów w Stanleybet
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 05/06/2010 22:07

Hazard to nie usługa

No to nie obstawimy meczyku w Internecie, jeśli nam państwo nie pozwoli. Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł właśnie, że hazard online (zakłady sportowe itp.) nie jest "zwykłą" usługą w rozumieniu unijnych traktatów &#8211; i może być zakazany przez władze jednego państwa, nawet jeśli inne państwo UE pozwala operatorom hazardu internetowego swobodnie działać na ich terytorium.
Sprawę wniósł przed ETS holenderski wymiar sprawiedliwości. Do tamtejszych sądów wpłynęła bowiem skarga De Lotto, holenderskiej fundacji użytku publicznego, będącej odpowiednikiem polskiego Totalizatora. De Lotto skarżyło się, że na ich lukratywne poletko włazi Ladbrokes &#8211; spółka zarejestrowana w Wielkiej Brytanii &#8211; oferująca usługi bukmacherskie (głównie związane ze sportem) za pośrednictwem swojej strony internetowej.
Co ważne, ta strona funkcjonowała na serwerach fizycznie umieszczonych poza terytorium Holandii. I taka była podstawa obrony Ladbrokes: tłumaczyli, że są zarejestrowani i legalnie działają w Zjednoczonym Królestwie (a tak konkretnie - w Gibraltarze). Więc czego Ci durni Holendrzy chcą, w końcu przecież mamy Unię. Swoboda świadczenia usług, te sprawy.
Ano nie do końca. Komunikat ETS stwierdza bowiem, że swoboda świadczenia usług przestaje obowiązywać, gdy w grę wchodzi &#8222;uzasadniony cel społeczny&#8221;. - "Zdaniem Trybunału bezsporne jest, że uregulowanie, takie jak analizowane w sprawie przed sądem krajowym, stanowi ograniczenie swobodnego świadczenia usług. Jednakże tego rodzaju ograniczenie może być uzasadnione względami ochrony konsumentów, przeciwdziałania oszustwom i nakłanianiu obywateli do nadmiernych wydatków związanych z grą, jak też względami zapobiegania zakłóceniom porządku publicznego&#8221; - czytamy w komunikacie prasowym ETS.
W tym samym wyroku ETS stwierdził też, że państwa członkowskie Unii mają pełne prawo udzielać wybranym podmiotom monopolu na organizowanie gier losowych i innych usług o podobnym charakterze. I nawet nie muszą w tym celu ogłaszać otwartego przetargu.

Bo hazard to hazard.

uwaga http://blogue.blox.pl/2010/06/Hazard-to-nie-usluga.html
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 06/06/2010 02:53

Kiepskie to tłumaczenie Gówna wink
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 06/06/2010 03:56

http://kontrakty.pb.pl/2116786,90719,totek-kusi-sieci-handlowe?ref=col2

"Z ówczesnych prognoz monopolisty wynikało, że w ciągu trzech lat sprzedaż produktów loteryjnych w kasach super- i hipermarketów zwiększy przychody prawie o 670 mln zł."

Baqu......czy to jest oragnizacja non-profit ? laugh laugh
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 06/06/2010 04:04

mi to lotto wink
Posted by: Pawcias

Re: do poczytania - 06/06/2010 05:21

Originally Posted By: Baqu
Hazard to nie usługa

No to nie obstawimy meczyku w Internecie, jeśli nam państwo nie pozwoli. Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł właśnie, że hazard online (zakłady sportowe itp.) nie jest "zwykłą" usługą w rozumieniu unijnych traktatów &#8211; i może być zakazany przez władze jednego państwa, nawet jeśli inne państwo UE pozwala operatorom hazardu internetowego swobodnie działać na ich terytorium.
Sprawę wniósł przed ETS holenderski wymiar sprawiedliwości. Do tamtejszych sądów wpłynęła bowiem skarga De Lotto, holenderskiej fundacji użytku publicznego, będącej odpowiednikiem polskiego Totalizatora. De Lotto skarżyło się, że na ich lukratywne poletko włazi Ladbrokes &#8211; spółka zarejestrowana w Wielkiej Brytanii &#8211; oferująca usługi bukmacherskie (głównie związane ze sportem) za pośrednictwem swojej strony internetowej.
Co ważne, ta strona funkcjonowała na serwerach fizycznie umieszczonych poza terytorium Holandii. I taka była podstawa obrony Ladbrokes: tłumaczyli, że są zarejestrowani i legalnie działają w Zjednoczonym Królestwie (a tak konkretnie - w Gibraltarze). Więc czego Ci durni Holendrzy chcą, w końcu przecież mamy Unię. Swoboda świadczenia usług, te sprawy.
Ano nie do końca. Komunikat ETS stwierdza bowiem, że swoboda świadczenia usług przestaje obowiązywać, gdy w grę wchodzi &#8222;uzasadniony cel społeczny&#8221;. - "Zdaniem Trybunału bezsporne jest, że uregulowanie, takie jak analizowane w sprawie przed sądem krajowym, stanowi ograniczenie swobodnego świadczenia usług. Jednakże tego rodzaju ograniczenie może być uzasadnione względami ochrony konsumentów, przeciwdziałania oszustwom i nakłanianiu obywateli do nadmiernych wydatków związanych z grą, jak też względami zapobiegania zakłóceniom porządku publicznego&#8221; - czytamy w komunikacie prasowym ETS.
W tym samym wyroku ETS stwierdził też, że państwa członkowskie Unii mają pełne prawo udzielać wybranym podmiotom monopolu na organizowanie gier losowych i innych usług o podobnym charakterze. I nawet nie muszą w tym celu ogłaszać otwartego przetargu.

Bo hazard to hazard.

uwaga http://blogue.blox.pl/2010/06/Hazard-to-nie-usluga.html


Co ciekawe Trybunał UE jednocześnie: "Jeśli okaże się, że Królestwo Niderlandów stosuje silną politykę ekspansji gier losowych, skłaniając i zachęcając w nadmierny sposób konsumentów do uczestniczenia w tych grach, mając na celu głównie pozyskanie funduszy, należałoby stwierdzić, że polityka ta nie ogranicza w sposób spójny i systematyczny działalności w zakresie gier losowych".

Jakby ostrzeżenie przed zapędami Totka S.A.
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 06/06/2010 05:27

To nie jest ostrzeżenie dla Totka tylko stwierdzenie faktu,że sytaucja w Polsce jest zgoła odmienna od Holandii czy Portugali choćby dlatego,że nasz "ukochany" Totalizator Sportowy nigdy nie był i nie będzie organizacją non-profit i dlatego bardzo ciężko będzie się Mu podpiąć pod to orzeczenie grin

ps. dobra .......nie ma nawet szans się podpiąć laugh
Posted by: Pawcias

Re: do poczytania - 06/06/2010 05:40

No chyba właśnie to miałem na myśli. Srotek S.A. teoretycznie powinien skulić ogon zamiast kozaczyć.
Posted by: mercyfulek new

Re: do poczytania - 07/06/2010 01:11

Państwo ma prawo zakazać prowadzenia gier losowych w internecie, gdy na celu ma zapobieganie oszustwom i przestępczości oraz ochronę konsumentów - uznał Trybunał Sprawiedliwości UE w Luksemburgu. Trybunał rozpatrywał sprawę Holandii, ale jego rozstrzygnięcie ma znaczenie i w polskim sporze.
"Państwo członkowskie może zakazać prowadzenia gier losowych w internecie. Ze względu na specyfikę oferowania gier losowych w internecie, taki zakaz może być uznany za uzasadniony w celu zwalczania oszustw i przestępczości" - uznał Trybunał, do którego z pytaniem prejudycjalnym zwrócił się holenderski sąd.

za tvn24
http://www.tvn24.pl/12692,1659204,0,1,trybunal-panstwo-moze-zakazac-hazardu,wiadomosc.html
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 07/06/2010 01:34

mercyfulek new - czy ty w ogole czytasz ten temat ? smile
Posted by: Art300

Re: do poczytania - 07/06/2010 03:03

mercyfulek mówi o monopolu na gry losowe, który jest w Polsce.

Co innego zakłady wzajemne, na który monopolu nie ma.
Trudno będzie Polsce obronić prawo do organizowania zakładów tylko przez firmy z siedzibą w Polsce i działających z domen polskich.
Ale mnie nic nie zdziwi. " Ważnym interesem społecznym" można zinterpretować wszystko.

Btw, ktoś wie, czy w ogóle wysłano projekt nowelizacji ustawy do notyfikacji ?
W BIP-ie się tym nie chwalą, ale tam są tylko projekty i ustawy...

Jeszcze jest kwestia łączenia gier losowych z zakładami przez buki. No ale tego metodą prewencyjną raczej nie załatwią.
Pozostanie więc kontrola taka, jaka jest dzisiaj. Czyli po prostu kontrola źródeł uzyskania dochodu.
Posted by: ozon

Re: do poczytania - 07/06/2010 03:10

Panowie od 1 czerwca
w Norwegii wprowadzono prawo zakazujace wyplaty z bukow
Osoby posiadajace pieniadze na kontach Betfair ,ktore wplacaly za pomoca kont bankowych i kart kredytowych nie moga wyplacac pieniedzy.
Dotyczy to napewno Norwegow ,ale takze osob innych narodowosci wykorzystujacych norweskie konta.

Moneybookers smiga w norwegii podobno nadal
ale przepisy odnosza sie nie tylko do firm typu buk ale takze do operatorow zwiazanych z hazardem
a sam Moneybookers reklamuje sie ze jest najwiekszym operatorem transakcji hazardowych na swiecie

przepis obowiazujacy w polsce jest identyczny prawie jak tam
czyli delegalizujacy dochody z hazardu
bezposrednie zapis na stronach jakiegos tam ministerstwa w Norwegii
mowi ze ich kraj jest pierwszym z kilku , ktore zamierza wprowadzic taka forme ograniczenia hazardu

jest to sposob na obejscie blokady stron bukmacherskich
przez uniemozliwienie jakichkolwiek wyplat wygranych
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 07/06/2010 03:25

Primo
Nawet nie są w UE
Secundo
w tym samym artykule było napisane,że i tak Norwegia zalegalizuje e-hazard tongue

ps. ku.rwa przestancie robić pod Siebie z kazdym newsem grin
Posted by: ozon

Re: do poczytania - 07/06/2010 03:39

ok to ze mozliwosc wyplaty w norwegii z kont betfair jest zablokowana to wiem bezposrednio od znajomego
chodzi mi oto ze znalezli sposob na blokowanie stron juz tego nie musza robic, poprostu banki nie przyjmuja wyplat od firm z jakims tam kodem ktory oznacz firmy zwiazane z hazardem

nie ma co sie wogole spinac cale te przepisy i nasz kraj mozna olac i dzialac dalej
tylko mam polewe w jaka strone to zmierza


a skandynawia nie jest w unii bo wiecej by stracili niz zyskali nalezac
Posted by: Moonchild

Re: do poczytania - 07/06/2010 03:44

Przecież te blokady chyba już gdzieś były stosowane, w jakimś kraju europejskim. Ale nie pamiętam gdzie, Włochy? Póki buki nie dadzą bana na dany kraj (jak co niektórzy na USA, choć to też trochę fikcja) to nie ma się czym przejmować.
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 07/06/2010 03:44

Co tu dużo mówić gdy w ciągu najbliższych 16 miesiecy w Polsce wybory gonią wybory czyli głupio byłoby prowadzić kampanię na Prezydenta a potem do Sejmu i Senatu z hasłami :
zablokuje wam internet,
bede kontrolował przelewy bankowe itd. laugh wink
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 07/06/2010 04:59

BTW

dodam jeszcze,że w sumie to ten wyrok Mnie nie dziwi bo.........jakby nie było wydał go Francuz (rocznik 1947--63 lata ;)) a KE planuje wystapienie przeciwko Francji za ostatnio uchwaloną ustawę hazardową więc chłopina chce dopomóc Sarkozemu

laugh laugh

ps. ciekawe jaki wyrok byśmy uslyszeli z ust np. Anglika grin
Posted by: Moonchild

Re: do poczytania - 07/06/2010 05:39

Originally Posted By: AGASSI


ps. ciekawe jaki wyrok byśmy uslyszeli z ust np. Anglika grin


A z ust Boniego?
Posted by: cantona7

Re: do poczytania - 09/06/2010 05:41

Niepokonany

Salamo Arouch urodził się w 1923 roku w greckich Salonikach w rodzinie robotnika portowego. W wieku 14 lat po raz pierwszy założył rękawice bokserskie, by zaledwie trzy lata później zostać mistrzem Bałkanów w wadze lekkopółśredniej. Na ringu zyskał przydomek "Baletnica" ze względu na drobną posturę i doskonałą pracę nóg. Jego błyskotliwą karierę przerwała wojna. W 1941 roku Niemcy podbili Grecję dzieląc państwo na trzy strefy okupacyjne i tworząc kolaboracyjny rząd pod kierownictwem Georgiosa Tsolakoglou. Podobie jak we wszystkich okupowanych krajach, także w Grecji rozpoczęła się eksterminacja Żydów.
W maju 1943 roku po kilkudniowej gehennie w bydlęcych wagonach Salamo Arouch wraz z całą rodziną - rodzicami, trzema siostrami i bratem dotarł do obozu Auschwitz. Matka i siostry od razu trafiły do komory gazowej. Salamo z ojcem i bratem po dezynfekcji, ogoleniu głów i wytatuowaniu numerów stanęli na placu przed jednym z baraków. Wtedy do grupy więźniów podjechał samochód, wysiadł z niego esesman i spytał, czy wśród nich są zapaśnicy lub bokserzy. Salamo powiedział, że jest bokserem. Esesman popatrzył na niego z niedowierzaniem, po czym szpicrutą narysował na ziemi prowizoryczny ring, polecił sprowadzić Żyda o imieniu Chaim i kazał im walczyć. Mimo wyczerpania podróżą Salamo pokonał przeciwnika.
To była pierwsza z wielu walk, jakie musiał stoczyć w Auschwitz.
Nazistowscy funkcjonariusze obozu organizowali sobie po pracy rozrywki zmuszając więźniów do odgrywania upokarzających przedstawień i kabaretów. Największą popularnością cieszyły się jednak bokserskie pojedynki więźniów rozgrywane w jednym z magazynów. W wypełnionej dymem z cygar sali, przy akompaniamencie ryków podpitych esesmanów i śmiechów strażniczek z Birkenau więźniowie musieli toczyć ze sobą brutalne pojedynki o przeżycie. Walki odbywały się bez sędziów, bez zasad i bez rund. Zwycięzca dostawał dodatkową porcję jedzenia, a przegrany trafiał do komory gazowej.
Salamo walczył w takich warunkach kilka razy w tygodniu. Wkrótce został faworytem nazistów - zorientowali się, że stawiając na niego zawsze wygrywają. Przenieśli go więc do lżejszej pracy w biurze.
Salamo wiedział, co się działo z jego przeciwnikami po walce.
"Oczywiście, że wiedziałem, co się stanie z przegranym. Podczas walki musiałem pozbyć się współczucia, by przeżyć." - mówił po wojnie.
Pojedynki były niezwykle brutalne. Walczono do upadłego, do momentu, aż jeden z bokserów straci przytomność. Większość przeciwników była znacznie większa i cięższa od drobnego Greka. Salamo wspominał, że podczas jednej z walk w ciągu 18 sekund znokautował rywala o wadze 130 kilogramów i wzroście 198 centymetrów.
Jego najtrudniejszą walką był pojedynek z niemieckim Żydem Klausem Silberem, przedwojennym mistrzem, który w Auschwitz nie przegrał żadnej z ponad stu walk. Pojedynek był tak zaciekły, że w pewnym momencie obaj bokserzy wypadli poza ring. Podczas tej walki Salamo po raz pierwszy znalazł się na deskach. Szybko jednak doszedł do siebie i znokautował przeciwnika. Potem już nikt nie zobaczył Silbera żywego.
Mniej więcej w tym samym czasie ojciec i brat Salamo zostali zamordowani. Ojciec, wykończony niewolniczą pracą trafił do komory gazowej, a brat został zastrzelony przez strażnika po tym, jak odmówił wyrywania złotych zębów trupom przed spaleniem ich w krematorium.
Salamo Arouch stoczył w Auschwitz 208 walk. Żadnej nie przegrał.
W styczniu 1945 roku hitlerowcy ewakuowali większość więźniów do obozów na terenie Niemiec. Salamo trafił do Bergen-Belsen. Obóz ten został wyzwolony 15 kwietnia 1945 roku przez oddziały brytyjskiej 11 Dywizji Pancernej. Krótko po wyzwoleniu Salamo zapytał jednego z dowódców, czy mają w swoich szeregach jakichś bokserów, którzy chcieliby zmierzyć się z nim. Zgłosiło się dwóch. Salamo znokautował obydwu w pierwszej rundzie.
W Bergen-Belsen poznał 17-letnią Martę ze swojego rodzinnego miasta, którą poślubił pod koniec 1945 roku. Razem wyemigrowali do Palestyny. Zaciągnął się do armii i walczył o niepodległość Izraela w 1948 roku. Przez pewien czas boksował, później zajął się biznesem. Założył firmę transportową, która odniosła spory sukces. Miał czworo dzieci, a z czasem dorobił się dwunastu wnuków.

W 1989 roku wrócił do Polski, by pracować jako konsultant przy hollywoodzkim filmie "Triumf ducha" opartym na jego historii, który kręcony był w Oświęcimiu. Rolę Salamo zagrał amerykański aktor Willem Dafoe. Wizyta w Oświęcimiu była dla Salamo ciężkim przeżyciem. Długo stał przed ruinami krematorium.
"Znowu zobaczyłem moją rodzinę." - powiedział potem.
Na terenie byłego obozu koncentracyjnego doszło do wzruszającego spotkania Salamo z jednym z jego dawnych przeciwników - polskim bokserem Antonim Czortkiem.
Czortek, przedwojenny srebrny medalista Mistrzostw Europy również był zmuszony do walk bokserskich w Auschwitz. Przegrał pojedynek z Salamo, ale naziści dali mu jeszcze jedną szansę. W walce o życie spotkał się z esesmanem Walterem. Wygrał ją i dzięki temu nie trafił do komory gazowej.
Film został bardzo dobrze przyjęty i Salamo Arouch stał się postacią powszechnie znaną, a w świecie bokserskim - wręcz legendarną. Podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych spotkał się między innymi z Muhammadem Ali i Mikiem Tysonem.
W Izraelu często zapraszano go na spotkania w szkołach i bazach wojskowych.
W 1994 roku przeszedł wylew i od tamtej pory wymagał stałej opieki, którą sprawowała nad nim żona.
Zmarł 26 kwietnia 2009 roku w Tel Awiwie.

źródło: http://blogbiszopa.blog.onet.pl/Niepokonany,2,ID407674949,n
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 11/06/2010 19:36

"Hazard online w Polsce szybko rośnie"

PIOTR KRAWIEC o urządzaniu gier w internecie - Polski rynek hazardu internetowego rośnie o ok. 20 proc. rocznie. Wprowadzenie zakazu urządzania gier nie jest dobrym pomysłem, gdyż straci na tym przede wszystkim budżet.
Zobacz także:
Na braku opodatkowania e-hazardu budżet traci miliony zł
Budżet traci na tolerowaniu hazardu w internecie
80 proc. Polaków to przeciwnicy hazardu


Piotr Krawiec, dyrektor zarządzający agencją Praktycy.com. Zarządza internetowymi markami, m.in.: Onet.pl, Money.pl, Zumi.pl, Fotka.pl, Swistak.pl, Getin.pl Fot. Arch.
Galeria zdjęć: 1 z 1

ROZMOWA

EWA MATYSZEWSKA:

Polacy w ciągu roku wydają na gry, w tym zakłady online ok. 1,6 mld zl. Jak wyglądają przychody branży hazardowej?

PIOTR KRAWIEC*:

Polski rynek e-hazardu rośnie ok. 20 proc. rocznie. Do końca 2009 roku Polacy zostawili w e-kasynach i wydali na internetowe zakłady ponad 3,2 mld zł. O 60 proc. więcej niż w legalnie działających kasynach i salonach bukmacherskich. Wartość średniego zakładu w internecie jest trzykrotnie większa od tradycyjnego. W sieci regularnie zakłada się ponad pół miliona Polaków.

Statystyczny gracz to mężczyzna pełnoletni, z dużego miasta, ze stałym dostępem do internetu. Na gry i zakłady wydaje około 150 zł miesięcznie. Podstawą działalności serwisów są zakłady sportowe, później poker i kasyno.

Jakie kwoty branża hazardowa oddaje fiskusowi?

Ministerstwo Finansów szacuje przychody branży hazardowej za 2009 rok na 19 mld zł. Najszybciej rośnie segment automatów o niskich wygranych. W ubiegłym roku wzrost przychodów wyniósł 70 proc., a w pierwszym półroczu 30 proc. Cała branża hazardowa wpłaciła fiskusowi za 2008 rok 1,5 mld zł podatków, z czego 700 mln zł sektor prywatny, tj. bez Totalizatora Sportowego. Obecne obciążenia podatkowe to głównie podatek od gier. Znacznym odciążeniem jest również podatek dochodowy od osób prawnych, z którego budżet zyskuje ok. 30 mln zł. Dodatkowe opłaty obejmują zezwolenia, egzaminy państwowe, świadectwa zawodowe, podatki od wygranych.

Co zmieniło się po wejściu w życie nowej ustawy o grach hazardowych?

Zmianie uległy warunki wejścia na rynek, zabezpieczeń finansowych, zaostrzono warunki wydawania koncesji. Rezygnacja z wydawania zezwoleń na nowe automaty do gier o niskich wygranych zaowocuje wygaśnięciem również tych aktualnych w ciągu pięciu lat. Do 2015 roku mają zniknąć wszystkie automaty z dworców, barów i punktów gier. Gra na maszynach będzie możliwa tylko w kasynach.

Nowelizacja ustawy hazardowej wprowadza zakaz organizowania gier przez internet. Jak to wpłynie na rynek?

Nowe przepisy zakładają zakaz organizowania gier przez internet. W internecie dozwolone będzie tylko urządzanie zakładów wzajemnych, ale pod warunkiem spełnienia wymogów ustawowych i uzyskania zezwolenia wydanego przez ministra finansów.

Mają być tworzone rejestry stron i usług niedozwolonych, które będą zawierać elektroniczne adresy umożliwiające identyfikację stron internetowych z treściami szkodliwymi społecznie. Przedsiębiorca telekomunikacyjny będzie musiał zablokować taką stronę w ciągu 6 godzin od udostępnienia mu danych z rejestru.

Warunkiem wstępu do wszystkich ośrodków gier będzie natomiast rejestracja gości. Mają być sprawdzane data i godzina wejścia gościa do ośrodka oraz jego dane osobowe, tj. imię, nazwisko, rodzaj i numer dokumentu potwierdzającego wiek i tożsamość, PESEL lub datę urodzenia oraz adres zamieszkania i obywatelstwo. Urządzenia przetwarzające i przechowujące informacje oraz dane dotyczące zakładów wzajemnych urządzanych przez internet i ich uczestników były zainstalowane i przechowywane w Polsce. Strona internetowa wykorzystywana do przyjmowania zakładów wzajemnych powinna być przypisana do polskich stron internetowych.

Ustawa może trafić do kosza, bo Polska Izba Gospodarcza Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych zrzeszająca właścicieli tzw. jednorękich bandytów w Komisji Europejskiej złożyła skargę przeciwko Polsce.

* Piotr Krawiec

dyrektor zarządzający agencją Praktycy.com. Zarządza internetowymi markami, m.in.: Onet.pl, Money.pl, Zumi.pl, Fotka.pl, Swistak.pl, Getin.pl

laugh

taka jest wiedza "ekspertów' o ustawach blush
Posted by: wank$ta

Re: do poczytania - 11/06/2010 20:14

80% polaków to przeciwnicy hazardu - na jakiej podstawie, pytam się, skąd te dane ? Na jakiej liczbie badanych, na jakiej grupie etecera, etecera
Posted by: Art300

Re: do poczytania - 11/06/2010 21:02

Nawet jakby były robione na poprawnie dobranej grupie reprezentatywnej, to i tak można z tego wyciągać praktycznie każde wnioski. I uzasadnić cokolwiek.

80 procent jest niby przeciwna. Dzieci pewnie nie pytali. Powiedzmy, że przedział 16+ czyli 71% populacji, czyli około 27 mln.
Jednocześnie z tych 27 mln ponad 16 mln gra w Lotto czyli prawie 60%.

Itd, itp...
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 17/06/2010 22:57

2010-06-17
Ekspansja Fortuny na nowe rynki
Czeski bukmacher, który do tej pory był obecny w czterech krajach, właśnie wszedł do dwóch kolejnych: na Węgry i do Austrii. Zakłady wzajemne on-line będą tam prowadzone za pośrednictwem spółki córki zarejestrowanej na Malcie.





&#8211; Uważamy rynek węgierski za szczególnie obiecujący &#8211; mówi Jiri Bunda, szef Fortuna Entertainment Group. Jak dodaje, jeśli wyniki finansowe spółki będą się systematycznie poprawiały, rozważy ona w ciągu najbliższego roku rozwój sieci naziemnych kolektur na Węgrzech.

Fortuna jest drugą pod względem przychodów firmą z branży bukmacherskiej na polskim rynku. Rozważa debiut na GPW. Inną opcją jest pozyskanie inwestora strategicznego.

&#8211; Nie jesteśmy jeszcze w stanie podjąć ostatecznej decyzji w tej sprawie. Na razie koncentrujemy się na dalszym zwiększaniu wartości spółki &#8211; mówi Martin Danko, rzecznik prasowy funduszu Penta, który jest właścicielem Fortuny.

W 2009 roku Fortuna wypracowała 338 mln euro skonsolidowanej sprzedaży, przy 322 mln euro w 2008 roku. EBITDA (zysk przedsiębiorstwa przed potrąceniem odsetek od zaciągniętych kredytów, podatków, deprecjacji i amortyzacji) wzrosła z 24 do 25 mln euro, a zysk netto z 16 do 17 mln euro.

TW (Źródło: Parkiet)

w Polsce nie do pomyślenia
Posted by: Pizza-man

Re: do poczytania - 20/06/2010 04:19

http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100619/TARNOBRZEG/345399877
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 23/06/2010 05:49

http://prawo.vagla.pl/node/9129

min.:

"11. uważa, że rządy powinny skoncentrować się na kluczowych dla publicznej polityki globalnego Internetu kwestiach, gdyż wiodąca rola sektora prywatnego musi opierać się na poszanowaniu zasad polityki publicznej oraz obowiązujących przepisach, a poza tym przestrzegać zasady nieinterwencji z wyjątkiem, gdy okaże się to konieczne w wyjątkowych okolicznościach, a nawet wtedy działania powinny być prowadzone z pełnym poszanowaniem podstawowych praw człowieka i zasady proporcjonalności;

12. uważa, że rządy powinny unikać angażowania się w zwykłe zarządzanie Internetem, powstrzymać się od szkodliwej innowacji i konkurencji za sprawą niepotrzebnych, uciążliwych i restrykcyjnych uregulowań i nie próbować kontrolować tego, co jest i powinno pozostać globalnym dobrem wspólnym;

13. wzywa rządy do zaprzestania narzucania ograniczeń w dostępie do Internetu w drodze cenzury, blokowania, filtrowania lub na inne sposoby, a także do zaprzestania zobowiązywania do tego jednostki prywatne; nalega na zagwarantowanie otwartego Internetu, w którym użytkownicy są w stanie dotrzeć do informacji i rozpowszechniać je lub uruchamiać aplikacje i usługi według własnego wyboru, co określono w poprawionych ramach regulacyjnych dotyczących łączności elektronicznej;
Posted by: muminek bez ogonka

Re: do poczytania - 26/06/2010 02:03

"BANDYCI ZABILI MI SYNA
Mija rok, jak zabili mi syna. Bandyci w czerwonych dresach. Zabili go bestialsko, gdy wracał z meczu. To ja go wychowałem na kibica. Pierwszy raz na trybuny zawiozłem go jeszcze w wózku... Niech ta historia będzie przestrogą dla wszystkich ojców w Polsce. Dziś zawalił się mój świat, juto może się tak stać z waszym.



Miałem tylko jego. &#8222;Rolika&#8221;. Miałby dziś 18 lat ...

Skąd imię Roland? Bo kiedy się urodził, akurat natknąłem się gdzieś na półce na &#8222;Pieśń o Rolandzie&#8221;. Pomyślałem, nosimy nazwisko polskiego króla, niech imię będzie od sławnego rycerza. Pojechałem z tym pomysłem do szpitala, żona zdziwiona, bo chciała Andrzeja, Piotra. Ale ją przekonałem. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że zginie zamordowany za młodu jak jego wielki imiennik.



KAŻDY WYNIK SPIEWAŁ
To było oczywiste, że będzie kibicem naszej drużyny. Zaraził się pasją ode mnie. W młodych latach sam zjeździłem całą Polskę za tym zespołem: Kraków, Wybrzeże, Śląsk cały, Pomorze. Służyłem w wojsku. Później zostałem kierownikiem hali sportowej. Grała tam drużyna piłki ręcznej naszego klubu. Chciałem, żeby syn został sportowcem. Jakiś czas trenował nawet ręczną na bramce. Ale się zraził. Może mocno oberwał w twarz piłką &#8211; w tej dyscyplinie to często zdarza się bramkarzom. Wrócił z turnieju i stwierdził: - Tatuś, ręczna to nie dla mnie. Ja wolę futbol.

Pierwszy mecz? Nie pamiętam już z kim. Na pewno był wtedy bardzo małym chłopczykiem i jeszcze jeździł w wózku. Miał może dwa lata, może trzy. Ale od tego czasu nie opuściliśmy ani jednego spotkania w naszym mieście. Pogoda czy nie, deszcz, śnieg, wichura, nie było odpuść. Ciągnął mnie na siłę, jeśli się opierałem. Aż do 17 maja ubiegłego roku...

Gdy miał dziesięć lat. Po raz pierwszy pozwoliłem mu iść do &#8222;młyna&#8221;, a nie na trybunę główną, gdzie siedział ze mną. Dołączył do grupy zwykłych młodych szalikowców. Z agresywnymi hoolsami nie miał nic wspólnego. Zgłaszał się tam do szefa klubu kibica i dopingował pod jego opieką. Cały czas miałem go na oku. Siedziałem naprzeciwko i obserwowałem, czy się nie wygłupia. W każdej chwili potrafiłem go wyłowić z tłumu. Kibicował normalnie, jak większość.

Kiedy zdał do gimnazjum, zacząłem pozwalać mu na wyjazdy w zorganizowanych grupach, autokarami. Najpierw do tych miast, w których grały drużyny zaprzyjaźnione z naszą. Kupiliśmy mu komórkę. Meldował się z trasy, w trakcie meczu, tuż po nim. Wiedział, że ma nie pchać się tam, gdzie nie trzeba, i tego się trzymał. Taki był szczęśliwy.

Te pierwsze wyjazdy to były wielkie nerwy i dla niego, i dla nas z żoną. Ale jak tu mu nie pozwolić, kiedy tak o tym marzył. Pamiętam zresztą, jaką frajdę sprawiały mi w młodości wyjazdy. A on jeszcze bardziej niż ja przesiąkł miłością do klubu. Swój pokój wykleił idolami z boiska, w statystykach był nie do zagięcia, nawet z moich czasów. Każdy wynik śpiewał, pucharowy czy krajowy. Lepiej to wszystko pamiętał niż książki w szkole. Groziłem mu, że jak nie poprawi ocen, zawieszę mu wyjazdy. Czasami coś tam poprawiał.



SZLI JAK ARMIA
Tamten sobotni wyjazd do B. miał być normalny jak każdy. W czwartek spotkali się z szefem klubu kibica na rynku pod pręgierzem. Zapłacili parę złotych za ubezpieczenie, dostali bilet wstępu na stadion. Na dziko nie jechali nigdy. Na takie coś bym go nie puścił. Przed wyjazdem poszedł jeszcze do matki do szpitala zapytać, czy może jechać na mecz. Byliśmy już wtedy rozwiedzeni z żoną, ale zgodę musiał mieć zawsze od nas obojga.

Wieczorem uprałem mu cały ubranie. Nawet adidasy. Wszystko było po to, żeby następnego dnia pojechał jak zwykle czysto i schludnie ubrany...

Tuz przed meczem zadzwonił do mnie, przekazał krótka wiadomość. Potem już go nie usłyszałem i już nigdy nie usłyszę mojego ukochanego syna...

Nasza drużyna przegrała ten mecz zdaje się 0:3. Grupa kibiców, z która był Roland &#8211; 47 osób z autokaru &#8211; nie doczekała do końca spotkania. Wyjechali pod koniec drugiej połowy. Tak miało być bezpieczniej. Autokar konwojował policyjny radiowóz, bo tak jest przyjęte. Wyjazd był zgłoszony na komendę u nas, tam przejęła ich miejscowa policja.

Po drodze zatrzymali się w Walichnowych.. Chcieli w tamtejszym zajeździe. To było z 70 kilometrów od miasta, w którym odbył się mecz. Okazało się, że całą tę odległość przemierzali z nimi chuligani z tamtego zespołu. Zajechali prywatnymi samochodami, zaparkowali na polnej dróżce obok zakładów mięsnych. Ze sztachetami, kamieniami, kijami bejsbolowymi w rękach przeszli na drugą stronę ulic. Policjanci schowani w radiowozach opowiadali później, że tamci szli jak armia w czerwonych dresach.

Było ich z 60 chłopa. Najpierw zdemolowali autokar, wybili szyby. Potem ruszyli szukać naszych kibiców po restauracji, parkingu, ogródku. Ci zaczęli uciekać w pole. Roland potknął się i przewrócił. Inni mówili, że dostał kamieniem w głowę i upadł. W każdym razie dorwali go. Rzucili się na niego we trzech. Tłukli kijami po całym ciele. Próbował się zasłaniać. Na rękach zostały ślady &#8211; krwawe sińce i zadrapania. Świadkowie z zajazdu opowiadali mi, że tamci katowali go długo. Nikt im nie przeszkadzał. Tylko jakaś dziewczyna krzyczała: &#8222;Przestańcie, bo zabijecie dzieciaka!&#8221;.



WYSTARCZYŁA SERIA W GÓRĘ
W końcu dali spokój, wsiedli do samochodu i odjechali. Wszystko to na oczach policjantów. Ci woleli się nie mieszać. Odjechali radiowozem pod drzewa. A mieli kałasznikowy. Tłumaczyli później w zeznaniach, że bali się, by chuligani nie odebrali im broni, bo mogło by dojść do gorszej tragedii. Komendant policji w moim mieście stwierdził, że to bzdura. Wystarczyło oddać ostrzegawczą serię w powietrze i skończyły by się burdy. Nie ma siły, żeby ktoś odważył się zrobić krok w przód pod lufa kałasznikowa. Powstrzymaliby bandziorów. Ale policjanci woleli ograniczyć się do spisania tablic rejestracyjnych.

Dopiero jak bandyci odjechali, wezwali pomoc. Jeszcze pięciu innych chłopaków leżało pobitych na ziemi, z połamanymi nogami, rękami, rozbitymi głowami. Pierwszej pomocy udzieliła &#8222;Rolikowi&#8221; lekarka, która przypadkowo przejeżdżała akurat przez Walichnowy. Próbowała go reanimować. Przyjechała karetka, zabrali go najpierw do szpitala w Wieluniu. Ale tam zobaczyli, że nie wiele pomogą, więc wysłali go do szpitala w Sieradzu. Tam 0 24 w nocy przeprowadzono trepanację czaszki. Ale jak powiedział ordynator w zeznaniach, nie było czego ratować &#8211; mózg wyglądał jak kotlet schabowy. Może gdyby od razu śmigłowcem przewieziono go do dużego szpitala...



ŁEZKA
W tym czasie u mnie na hali było zakończenie sezonu piłki ręcznej. Nasi zdobyli trzecie miejsce. Już w nocy co jakiś czas dzwoniłem na jego komórkę. Dziwiłem się, że tak późno i nie wraca. Ale nie było sygnału. Rano wyszedłem z domu, chciałem jechać do jego matki. A tu mnie łapie kolega, mówi że policja mnie szuka. Od razu wiedziałem, że coś z synem. Policjanci mówią, że Roland pobity, nieprzytomny leży w Sieradzu.

Do samochodu, zięć przyjaciółki prowadził, bo ja nie byłem w stanie. Przyjechaliśmy 0 11. Ordynator uderzał Rolanda w nogi i reakcja była. Oddychał, ale powiedzieli, że mózg powoli przestaje działać. Że nie ma dla niego ratunku.

Podszedłem do łóżka. &#8211; Roland! &#8211; tylko tyle byłem w stanie z siebie wydusić. A wtedy po jego twarzy popłynęła łezka. Jakby jednak usłyszał mój głos. Jakby w ten sposób się ze mną żegnał...

Przeleżał w szpitalu do końca tygodnia. Odwiedzała go klasa z liceum. Odwiedzali kibice. Zorganizowali dla niego zbiórkę krwi. Nad łóżkiem zawisło wiele szalików. Ordynator radził, żeby stawiać mu przy uchu radyjko, żeby do niego mówić. Co dzień kilkakrotnie robiono mu tomografię.

- zrobiliśmy wszystko, ale nie ma żadnej poprawy &#8211; powiedział nam lekarz pod koniec tygodnia.

- daliśmy mu wszystkie najlepsze leki, jakie mieliśmy. Gdyby to był 70-latek, zrezygnowalibyśmy wcześniej, ale taki młody chłopak to walczyliśmy.

W piątek zrobili ostatnie USG i kazali nam pożegnać się z synem.

Ordynator zapytał nas, czy nie zgodzilibyśmy się oddać nerki &#8222;Rolika&#8221; potrzebującym. Uznaliśmy, że skoro nie ma dla niego ratunku, niech przynajmniej ktoś tam sobie żyje. O 15:30 komisja uznała śmierć Rolanda. Jego nerki trafiły do... miasta, z którego pochodzili bandyci. Wiem tyle, że otrzymali je 40-letek i 14-letni chłopiec. Więcej szczegółów nie wolno było mi poznać.



BŁACHA SPRAWA
Żeby pochować syna, musiałem dostać zgodę komendanta policji. Ponieważ obawiano się zamieszek, policja obstawiła pogrzeb jak jakiś mecz albo bardziej. Na drodze wszędzie pełno było radiowozów i policjantów, a na samym cmentarzu 30 tajniaków. Niedaleko brany wejściowej zorganizowali sztab dowodzenia.

Kibice zjechali z całej Polski &#8211; Gdańska, Lublina, Krakowa a nawet z Czech &#8211; z Opawy. Przyszli działacze klubu, zawodnicy obecni i byłe gwiazdy. Trumnę owinięto flaga klubu, kibice ufundowali wieniec z herbem i napisem: &#8222;Rolika pamiętamy &#8211; Przyjaciele&#8221;. Gdy trumnę spuszczono w dół, kibice wrzucili do grobu szaliki. Całą kopiastą górę.

Major kapelan ode mnie z wojska pytał podczas mszy żałobnej: - Jak to się dzieje, że niebezpiecznie jest nawet wyjść do kina czy na stadion? Skąd tyle nienawiści w społeczeństwie ? Trzeba mieć Boga w sercu, on nakazuje kochać drugiego człowieka. Jesteście wspaniali i pokażcie to na stadionie, choć wiem że nie jest łatwo kochać kogoś z drużyny przeciwnej.

Kibice często przychodzą na cmentarz. Stawiają znicze w trzech kolorach klubu. Niestety, nie tylko oni. Grób już dwukrotnie zdewastowano. Za pierwszym razem ktoś ukradł flagę klubową z masztu, który tam postawiłem, i szalki z krzyża. Za drugim razem krzyż i pomnik ze zdjęciem syna oblano woskiem. Zniszczono i poprzewracano znicze. Może nie powinienem był umieszczać herbu klubu na nagrobku i stawiać masztu z flagą? Z pomysłem flagi wystąpili kibice. Zgodziłem się, bo te symbole były dla &#8222;Rolika&#8221; tak drogie za życia. Właściwie to za nie zginął. Na nagrobku kazałem wyryć: &#8222;Największą miłością jest pamięć&#8221;.

Nie sądziłem że po śmierci Rolanda coś jeszcze może spowodować ból, a jednak tym wandalom się udało. Czemu nie dają mu spokoju nawet w grobie. Ani policja, ani prokurator nie chcieli szukać sprawców. Powiedziano mi że sprawa jest zbyt błaha.



FOTOGRAFIA
Taka reakcja organów ścigania zbytnio mnie już nie zdziwiła. Wcześniej otrzymałem bowiem zawiadomienie o umorzeniu postępowania w sprawie śmierci mojego syna z powodu niewykrycia sprawców. Postępowanie trwało dziesięć miesięcy. W tym czasie przesłuchano właścicieli aut, których numery zapisała policja. Ci zeznali, że jeden był u siostry, drugi u brata, trzeci u rodziców na działce, czwarty pożyczył komuś samochód. Prokuratura uwierzyła we wszystko. Nie pokazała ich zdjęć pozostałym pobitym kibicom z autokaru. Nie doprowadziła do konfrontacji.

Mam nadzieje, że zrobi to prokuratura okręgowa, która obecnie przejęła sprawę. Bo choć życia synowi nie wrócę, jak chyba każdy człowiek chciałbym, żeby sprawcy ponieśli karę. Zwłaszcza że prawdopodobnie ta sama banda niedaleko od tego miejsca napadła na pociąg z kibicami innego klubu i doszczętnie go zdemolowała.

Przestałem chodzić na mecze piłki nożnej. Nie jestem w stanie pójść na trybunę, gdzie jest tłum roześmianych, skandujących kibiców. Oglądam tylko mecze piłki ręcznej, które odbywają się w mojej hali, ale tylko z obowiązków służbowych.

Mam fotografię z tego ostatniego meczu &#8222;Rolika&#8221;. Trzyma na nim klubową flagę. Chyba coś śpiewa. Jest taki spokojny. Przed nim całe życie...



Ps. Na szczęście nie zdarzyło się to mi ale artykuł niestety jest prawdziwy..."
Posted by: Max11

Re: do poczytania - 26/06/2010 19:25

Bardzo smutna historia która pokazuje że bandyci (mordercy) w tym kraju są bezkarni, a ktoś kto sobie ściągnie mp3 jest pospolitym przestępcą smirk
Posted by: forty

Re: do poczytania - 05/07/2010 23:24

http://finanse.wp.pl/kat,98674,title,Hazard-wchodzi-do-internetu,wid,12444651,wiadomosc.html
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 05/07/2010 23:28



od początku mowiłem,że Totosyf łamie prawo a Oni potrzebowali aż pół roku by to ustalić tongue
Posted by: DJ SOSNA

Re: do poczytania - 16/07/2010 19:56


piwo hura papa aplauz grin toast ooo
Bruksela, 16 lipca 2010 roku
Gry i zakłady prowadzone przez Internet: polski projekt ustawy nie przeszedł unijnej weryfikacji
Wczoraj wieczorem (15.07) Komisja Europejska wysłała do polskiego Rządu tzw. "szczegółową opinię w sprawie nowelizacji ustawy hazardowej". Przesłany przez polski Rząd do KE projekt, z nowymi przepisami regulujących gry i zakłady prowadzone przez Internet, wzbudził zastrzeżenia nie tylko samej Komisji Europejskie, ale i innych krajów członkowskich m.in. Wielkiej Brytanii i Malty. Więcej tutaj -> http://www.egba.eu/en/press/547
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 16/07/2010 21:06

DJ miej litość dla Wielu laugh

dziś, 13:32
Odsłuchaj
A A A
Hazard: KE ma zastrzeżenia do Polski

Tagi: hazard, KE, UE

Komisja Europejska ma zastrzeżenia do polskiej ustawy hazardowej. Przewiduje ona między innymi delegalizację gier na automatach poza kasynami, oraz wyższe, 50-procentowe podatki dla branży hazardowej.

Bruksela napisała w liście do Warszawy, że niektóre zapisy mogą być niezgodne z unijnym prawem - poinformował rzecznik Komisji Fabio Pirotta.


"Komisja przeanalizowała informacje przysłane przez polskie władze i projekt ustawy hazardowej także. Po dogłębnej analizie uznała, że w niektórych miejscach ustawa może być w sprzeczności z unijnymi przepisami. Poza tym Komisja Europejska poprosiła też o wyjaśnienia dotyczące reszty zapisów" - powiedział rzecznik.

Fabio Pirotta nie chciał mówić jakie dokładnie zastrzeżenia ma Komisja Europejska. Tłumaczył, że są one tajne i zostały o nich poinformowane tylko polskie władze. Nieoficjalnie mówi się, że zastrzeżenia mogą budzić te zapisy, które preferują firmy polskie. To znaczy, że jeśli firma zagraniczna chciałaby prowadzić działalność hazardową w naszym kraju, to musiałaby zarejestrować ją w Polsce, musiałaby mieć polskie konto, a żeby działać w internecie także podłączenie do polskiego serwera.
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 16/07/2010 21:20

tu jest ladnie przetłumaczone

http://polishrounders.org/news/newsy-z-kraju/2682-zastrzeenia-komisji-e
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 16/07/2010 21:36

"Polski projekt ustawy został zgłoszony do Komisji Europejskiej i państw członkowskich w dniu 14 kwietnia 2010 roku. Wydana dziś szczegółowa opinia zostaje zawieszona do dnia 16 sierpnia, do tego czasu Polska nie może przyjąć projektu ustawy. Polska jest zobowiązana do udzielenia odpowiedzi na opinie przedstawione przez Komisję Europejską. Jeżeli Polska nie weźmie pod uwagę zastrzeżenia Komisji, może ona bezzwłocznie wszcząć postępowanie w sprawie naruszenia przepisów wspólnotowych."

inne kraje mialy minimum 3 miesiące do pół roku na odpowiedź laugh
po tym widać,że nie będą się z Nami pi.erdolić tylko do.jebią kary od razu grin
Posted by: Conrad

Re: do poczytania - 17/07/2010 18:07

Betfair zamierza wejść na giełdę:

http://www.theaustralian.com.au/business...o-1225893171497
Posted by: DJ SOSNA

Re: do poczytania - 17/07/2010 19:03

Bajka co!?! Z tego co liczę to ci dwaj założyciele BF będa mieli jakieś 400mln funtów do podziału! grin

Jak BetFair wejdzie na giełdę to dostanie taki zastrzyk gotówki, że będzie mógł wykupić połowę firm bukmacherskich na rynku! Skubańcy staną się takim potentantem, że chyba tylko fuzja Bwin+PartyGaming będzie mogła z nimi powalczyć o bukmacherski tort ziemia
Posted by: Goget

Re: do poczytania - 19/07/2010 22:47

http://sport.interia.pl/boks/news/jackiewicz-postawi-20-000-zl-na-swoje-zwyciestwo,1508031,6

"Na co dzień nie gram w zakładach bukmacherskich, czasem tylko zabawię się na tzw. maszynach. Ale teraz okazja jest wyjątkowa. Wierzę w pokonanie Zavecka, a co za tym idzie mam pewność, że zainwestowane pieniądze przyniosą mi dodatkowo ponad 50 tys. zysku. Narzeczona Marta ze zrozumieniem przyjęła mój pomysł na postawienie w internecie 20 tys. złotych. Tylko wygraj! - zaznaczyła" - powiedział Jackiewicz, który już kiedyś wygrał ze słoweńskim pięściarzem. Wówczas stawką było zawodowe mistrzostwo Europy."

Ciekawe, w którym buku/bukach planuje zagrać na siebie i co na to Kapica grin
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 19/07/2010 22:57

Kapica to ma jajecznicę w spodniach jak to czyta laugh

http://www.sports.pl/Pilka-nozna/Hazard-jednak-dozwolony,artykul,81695,1,279.html
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 28/07/2010 17:48

Patent na grę
interplay "Lotto przez SMS" to nazwa usługi, realizowanej przez serwis internetowy 3gry.pl . Jedna z poznańskich firm opatentowała system obsługi graczy, umożliwiający im zdalny dostęp do gier Totalizatora Sportowego. Oto, co czytamy na stronie internetowej serwisu:

"Serwis internetowy 3GRY umożliwia Użytkownikom zdalny udział w grach liczbowych Lotto organizowanych przez Totalizator Sportowy Sp. z o.o.

Firma Net Contact realizuje zlecenie działania w imieniu Użytkownika, w części w sposób automatyczny przez serwis internetowy 3GRY (wspomaganie tworzenia i wypełniania formularzy i blankietów gry, przyjmowanie opłat, przekazywanie wypłat wygranych - poza wygraną 1-go stopnia) ale w części (niestety) manualnie przez personel firmy Net Contact (kontakty z kolekturą i Oddziałem Lotto w imieniu Użytkownika serwisu, dla uzyskania kuponów do gry i odbioru wygranych).

Efekt jest jednak taki, Drogi Użytkowniku, że możesz grać w Lotto przez Internet a nawet przez SMS !

Czyli:
- nie musisz chodzić do kolektury Lotto, by przekazać swoje typowania i opłacić kupon!
- nie musisz chodzić do kolektury lub Oddziału Lotto, by odebrać wygrane!
- nie musisz nawet sprawdzać, czy wygrałeś &#8211; robimy to za Ciebie i automatycznie wysyłamy Tobie Twoje wygrane;

W dodatku możesz grać praktycznie anonimowo (poznajemy tylko Twój adres e-mail lub telefon)!

Oczywiście to wszystko nie za darmo &#8211; za swoje pośrednictwo, za bieganie za Ciebie do kolektury, za odpowiedzialność, którą bierzemy na siebie - pobieramy dodatkowe opłaty, doliczane w szczególności do każdego wypełnionego formularza (niezależnie od ilości zakładów, ilości losowań, systemu).".............przeczytane na stronach Slużby Celnej Pana Kapicy laugh laugh laugh
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 29/07/2010 02:49

***/poker-news/nowe-licencje-we-francji

Betfair poker dolączył do Ongame a Ongame dostał licencję an pokera on-line we Francji.
Czy to wystarcza by BF odbanował francuskich graczy pokerowych ?
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 29/07/2010 02:50

Sorry ale cenzurka wink

Nowe licencje we Francji

Utworzony 6 godz. temu (2010-07-28 12:17)
Komentarze (4)
Autor: Paweł Majewski


Wraz z uregulowaniem rynku poker online we Francji, prawie co tydzień nowe licencje otrzymują kolejne pokerroomy.



Jako jedne z pierwszych na francuskim rynku zaczęły działać PokerStars.fr, EverestPoker.fr, Ongame.fr oraz PartyPoker.fr. I to właśnie te cztery firmy mają tam w tej chwili najsilniejszą pozycję. Efektem uregulowania rynku we Francji jest m.in. niedawna informacja, o tym, że nazwa i logo EverestPoker.fr znajdzie się na wyjazdowych koszulkach piłkarskiej drużyny Olympique Lyon. Na meczach u siebie piłkarze z Lyonu będą nosić logo innego operatora online firmy BetClic.

Według monitorującej ruch na pokerroomach strony PokerScout.com francuska wersja PokerStars zajmuje już 9 miejsce na globalnej liście największych pokerroomów (średnia tygodniowa to 1,280 graczy). EverestPoker.fr ze średnią tygodniową 850 graczy zajmuje 16 miejsce na światowej liście, a na dalszych miejscach znajdują się francuski Ongame (średnia 630 graczy) oraz PartyPoker (średnia 400 graczy).

Jednak prawdziwa walka o francuski rynek pokera dopiero się zapewne zacznie, po tym jak w poniedziałek licencje otrzymało kilka mniejszych firm, ale przede wszystkim PKR oraz drugi największy pokerroom na świecie, czyli Full Tilt Poker.

W porównaniu z liczbami globalnymi (średnie za ostatnie 7 dni PokerStars i Full Tilta to odpowiednio 25,800 i 14,000 graczy) francuski ruch z pewnością nie rzuca na kolana. Jednak jest to na tyle duży i już pokerowo rozwinięty rynek, że obecność dwóch gigantów pokera online zapowiada zaciętą walkę o każdego francuskiego pokerzystę.
Posted by: Baqu

Re: do poczytania - 04/08/2010 02:59

Europa wita hazard

Europejskie rządy, gorączkowo poszukujące sposobów na
zatkanie dziur budżetowych, coraz przychylniej spoglądają
na hazard internetowy, wobec którego wykazywały wcześniej
daleko idący sceptycyzm.


uwaga http://biznes.onet.pl/europa-wita-hazard,18543,3351997,1,prasa-detal
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 04/08/2010 03:09

"Dyrektor europejskiego działu public relations w Betfair Tim Phillips twierdzi, że francuskie prawo jest niesprawiedliwe wobec firm hazardowych, ponieważ opodatkowuje każdą pojedynczą transakcję zawartą przez gracza, zamiast ściągać podatki od wygranych sum. Internauci często robią po kilka zakładów o różnej wartości na to samo wydarzenie sportowe. Niektóre z tych zakładów przegrywają, a inne wygrywają, ale według francuskiego prawa, muszą płacić podatki od wszystkich."

od początku we Francji pachnialo debilizmem blush
ch.uj z taką legalizacją jak masz bulić od obrotu nie od zysku.
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 04/08/2010 03:27

Ale pozytywne światełko w tunelu widać

"&#8211; Sądzę, że europejscy politycy w końcu zrozumieli pewne sprawy &#8211; mówi Simon Holliday, analityk z H2 Gambling Capital. &#8211; Liberalizują odrobinę rynek, sprawdzają, jaki jest tego efekt, a następnie liberalizują jeszcze bardziej. Rządy są bardziej uzależnione od podatków niż gracze od hazardu."

pisze to Baqu zanim Mnie z.jebiesz grin
Posted by: Piostar

Re: do poczytania - 04/08/2010 14:57

Upadek hazardu tongue
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 06/08/2010 01:14

Originally Posted By: Piostar


http://www.interplay.pl/index.php?main/aktualnosci//news4503

ktos mija sie z prawdą bo wg Vincenta jest dobrze a nawet lepiej wink
Posted by: DJ SOSNA

Re: do poczytania - 06/08/2010 18:07

Originally Posted By: AGASSI
Originally Posted By: Piostar


http://www.interplay.pl/index.php?main/aktualnosci//news4503

ktos mija sie z prawdą bo wg Vincenta jest dobrze a nawet lepiej wink


Mamy kolejny dowód na to, że bukmacherzy naziemni robią z nas (a przynajmniej próbują) idiotów. Od paru tygodniu przedstawiciele STS,Totolotka i Fortuny biegają po gazetach i piszą żale do portali branżowych jak to fatalnie wygląda kondycja finansowe ich firm po wprowadzeniu nowej ustawy hazardowej. Wszystkiemu są winny większy podatek (ten od sumy wpłaconych stawek, który i tak płacą klienci - sic!), ale przede wszystkim ta mafia bukmacherów internetowych (lol ). Tymczasem, właśnie Ministerstwo Finansów podało publicznie kwoty zadeklarowanego podatku przez branże hazardową. Wbrew temu co próbują wmówić nam bukmacherzy naziemni, wcale tak źle z nimi nie jest! W 1 półroczy tego roku zarobiliw więcej niż rok temu o tej samej porze. No ale oczywiście, oni i tak są najbardziej uciemiężeni! balwan2 balwan2 balwan2
Posted by: morphine

Re: do poczytania - 06/08/2010 23:11

Ja się dopiero próbuję zorientować w sytuacji jak jest dzisiaj gdyż miałem sporą przerwę w bukmacherce.
Grałem online ale czasem też grałem u naziemnych buków gdyż tak wygodniej i kase miałem w ręce. Jedna firma online mnie oszukała i nie chciała mi kasy wypłacić. Teraz probuje się zorientować do jakiego buka warto wpłacić kasę, któremu można zaufać ?
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 07/08/2010 04:03

We wtorek 10 sierpnia 2010 odbędzie się długo oczekiwane spotkanie pokerzystów, przedstawicieli Polskiej Federacji Pokera Sportowego z ministrem Jackiem Kapicą.



Jak informuje komunikat na stronie PFPS "W odpowiedzi na pismo Polskiej Federacji Pokera Sportowego z dnia 15 lipca 2010r., skierowane do Pana Jacka Kapicy Podsekretarza Stanu w Ministerstwie Finansów, Szefa Służby Celnej w sprawie spotkania dotyczącego pokera sportowego oraz przedstawienie analiz i propozycji w zakresie opodatkowania gier hazardowych w Internecie, Departament Służby Celnej uprzejmie informuje, że Pan Minister Jacek Kapica zaprasza na spotkanie przedstawicieli Federacji w dniu 10 sierpnia 2010r. (wtorek), godz. 10:00 w gmachu Ministerstwa Finansów, ul. Świętokrzyska 12".

Jak powiedział prezes Federacji Paweł Abramczuk "9 miesięcy staraliśmy się o to spotkanie i w końcu się udało". Zarówno prezes jak i będący w delegacji, która ma udać się na to spotkanie Marcin "Goral" Horecki nie chcą zapeszać i mówić o oczekiwaniach odnośnie tego spotkania. Wolą nie rozbudzać nadziei i dopiero po wtorkowym spotkaniu podzielić się swoimi wrażeniami.

Paweł Abramczuk powiedział tylko "Zostaliśmy poproszeni o przedstawienie koncepcji uregulowania kwestii pokera sportowego zarówno w wersji online jak i live". W związku z tym Federacja prosi wszystkich zainteresowanych, mających jakiekolwiek propozycje co do tematów jakie mają być poruszone podczas spotkania o zgłoszenia swoich propozycji na adres mailowy biuro@pfps.pl.

Mamy nadzieję, że spotkanie potoczy się w przyjaznej dla pokerzystów atmosferze i przyniesie wymierne efekty. O jego przebiegu z pewnością poinformujemy w przyszłym tygodniu.

.......odpowiedź rządu do 16 sierpnia a spotkanie z pokerzystami po 9 miesiącach akurat 10 sierpnia czyżby czysty zbieg okoliczności.
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 07/08/2010 17:52

2010-08-07
BetClic wraca do Lecha
Lech i BetClic znów sspółpracują - tym razem na poziomie partnerów biznesowych. Bukmacherska firma była na początku minionego sezonu sponsorem strategicznym Lecha Poznań



Jej logo znajdowało się na koszulkach. Nowa ustawa hazardowa spowodowała, ze współpraca została przerwana - bukmacher nie mógł się dalej reklamować poprzez Lecha. Po kilku miesiącach separacji klubi BetClic podpisały umowę o współpracy bieznesowej.

BetClic będzie sponsorem Lecha na poziomie porównywalnym do Coca-Coli, PBG czy MAN.

źródło: Gazeta Wyborcza Poznań
Posted by: AGASSI

Re: do poczytania - 10/08/2010 02:14

Originally Posted By: AGASSI
We wtorek 10 sierpnia 2010 odbędzie się długo oczekiwane spotkanie pokerzystów, przedstawicieli Polskiej Federacji Pokera Sportowego z ministrem Jackiem Kapicą.



podobno niedoszli uczestnicy tego spotkania dostali info o przełozeniu go na 17 sierpnia nomen omen idealnie dzień po terminie odpowiedzi na zastrzeżenia KE.........ciekawe.