Mało kto " dziwiąc się " wynikom w niektórych meczach,
bierze pod uwagę ten aspekt życia tenisisty.
Z natury jesteśmy wścibscy, więc gdy przeszukujemy strony WTA i ATP w poszukiwaniu cennych informacji, mimochodem zerkamy często do rubryczki "prize money". Zarobki zawodowych tenisistów, w porównaniu z naszymi, wydają się być astronomiczne. Bardzo często zapominamy o tym, że wydatki Janowicza, Kubota, czy Przysiężnego także nie mają wiele wspólnego z tym, co równie przykładowy Furjan, Kowalski, czy Malinowski wyciąga z kieszeni, aby przeżyć na przyzwoitym poziomie.
Pamiętacie, jak zawodnicy upominali się o wyższe premie za występy? Jednym z najaktywniejszych w dyskusji był sto pierwszy na liście ATP Sierhij Stachowski. Ukrainiec, który w latach 2012-14 pełni rolę członka rady zawodników ATP, popierał dyskusję solidnymi argumentami. "Nie możemy kupować biletów lotniczych z wyprzedzeniem, a bardzo często nabywamy je w dniu wylotu. W 2011 roku bilety kosztowały mnie 85 tysięcy euro" - wspomina zawodnik, który we wspomnianym sezonie zarobił na korcie 428 tysięcy dolarów (319 tys. euro). Łatwo jest oczywiście zaplanować pierwsze 2-3 tygodnie w sezonie, ale w kolejnych swoje działania uzależnia się od wyników. Jeszcze gorzej mają debliści, którzy po przegranym meczu mogą w turniejowym hotelu zostać tylko na kolejną noc (singlista z drabinki turnieju głównego ma do dyspozycji co najmniej pięć noclegów). A przecież trzeba znaleźć fundusze na opłacenie kortów treningowych, trenerów, sparingpartnerów, odżywek i wielu, wielu innych czynników, które wpływają na jakość gry.
W potężnych wydatkach wspominał na łamach "Forbes" Amerykanin Michael Russell. Notowany na pozycji numer 76 zawodnik podał bardzo ciekawe kwoty dotyczące spraw, o których przy sprawdzaniu stanu kont zawodowców nawet nie myślimy. Naciąganie rakiet kosztuje Amerykanina 9 tysięcy dolarów rocznie. Strach pomyśleć ile pieniędzy wydaje na podobne usługi Serena Williams, która podczas tegorocznego Australian Open oddała do serwisu rekordowe 43 rakiety! Słysząc taką kwotę łatwiej jest zrozumieć historię Dustina Browna, który ostatnią wolną przestrzeń w swoim camperze przeznaczył właśnie na przewożenie maszyny do naciągania rakiet (tutaj przeczytacie więcej ciekawostek o jamajskim reprezentancie Niemiec). Wracając do zwierzeń 35-letniego Russella, podatki "zjadły" mu w ubiegłym roku kolejne 75 tysięcy dolarów. Mając w pamięci, że nie mówimy o zawodniku z czołowej dziesiątki, tylko o tenisiście odpadającym w pierwszych rundach imprez ATP, na samą myśl o rozpoczęciu przygody z zawodowym tenisem można się skrzywić. Tym bardziej, że zanim dojdzie się do pierwszej setki, trzeba przedzierać się przez drabinki turniejów, które nie oferują luksusowych gaż. Wspominałem Wam już o przygodach Ivana Dodiga, który walcząc na jednym z futuresów z oszczędności musiał nocować pod mostem. "Liczyłem każde euro. Na wielu turniejach pojawiałem się bez pieniędzy, często nie miałem także gdzie spać" - opowiada Chorwat, który często spędzał noce w dworcowych poczekalniach.
Inwestycję w siebie trzeba oczywiście rozpocząć o wiele wcześniej. "Chce pan zobaczyć faktury za zeszły sezon? Mamy dokładnie wyliczone - 298 tysięcy złotych" - mówiła na początku roku, w rozmowie z Olgierdem Kwiatkowskim z "Gazety Wyborczej", trenerka najlepszego wówczas polskiego 15-latka Michała Dembka. "Co by było, gdybym nie dostał się do czołowej setki rankingu ATP? Gdybym teraz miał dzieci, za nic nie wysłałbym ich na kort" - kategorycznie zapewnia wspomniany już przeze mnie Stachowski. Obraz życia młodego tenisisty doskonale podsumowują słowa Piotra Woźniackiego: "Gra się za dyplom, a jeździ po całym świecie".
Udział w małych turniejach to dla wielu zawodowców opracowywanie planu minimum. Wcale nie dotyczy on rankingowych punktów, lecz etapu, do którego należy dotrwać, aby pobyt nie kosztował więcej, niż uda się zarobić. Tym bardziej, że nie każda impreza futures oferuje zawodnikom nocleg. A czeki, nawet za wygraną, bywają nieprzyzwoicie skromne.
To oczywiście garstka z obłędnie bogatej listy spraw, o które muszą dbać zawodnicy i ich sztaby. Pamiętajmy o tym, gdy złośliwie wytykamy zawodowcom ich ciężko zarobione kolejne dolary.